STANISŁAW MAJDAŃSKI Lublin
Motto: Splendor auctoritatis...
Auctoritatis est ordinare...
AUTORYTET - POJĘCIE I PROBLEMY REFLEKSJE FILOZOFICZNO-PRAGMATYCZNE
To, co tu przedstawiamy, stanowi pew ną próbę szkicu pojęcia autorytetu, jak również niektórych zagadnień z nim związanych. Nasze uwagi i refleksje stanowią częściową analizę-konstrukcję „autorytetu” i innych wchodzących w grę pojęć, z wszystkimi właściwościami (raczej wadami niż zaletami) tego rodzaju podejścia, na które tu jesteśmy zdani.
Autorytet bowiem to pojęcie należące od wieków do najbardziej frekwen- tywnych, potocznych, aż pospolitych. Wiadomo, jakie trudności wiążą się z próbą uchwycenia tego rodzaju kategorii, z konieczności bardzo złożonych i zarazem w pewien sposób całościowych.
I może się w szczególności okazać, że pewne ujęcia są oryginalne i intere
sujące, lecz to, co oryginalne, nie jest interesujące, a to, co interesujące, nie jest oryginalne (jeśli się tu posłużyć znanym sformułowaniem recenzyjnym przypisywanym W. Tatarkiewiczowi). Dla ułatwienia pomijamy tu wiele kwestii należących do sensu lato problematyki autorytetu. Przede wszystkim - historię samego zjawiska i jego kontekstów-konsytuacji, różne znane w dziejach koncepcje autorytetu, fenomenu pełnego temporalnych odniesień, jak i problemy z tym związane (że wspomnimy choćby „tradycję”, „konser
watyzm” i podobne). Odnosimy do literatury przedmiotu, przebogatej.
2 0 8 STANISŁAW MAJDAŃSKI
*
Autorytet - auctoritas, od augeo - to, najogólniej, wstępnie i słownikowo:
władza, potęga, moc, siła, tudzież: godność, powaga, znaczenie, doniosłość, wpływ, prestiż. Także: zasada, podstawa, fundamentum, opoka, źródło, racja, przyczyna; sprawność, cnota. Są i inne bliskoznaczniki, jak kompetencja, fachowość, znawstwo. Odróżnia się autorytet i autorytety.
Autorytet bywa określany jako zespół cech relatywnych osoby, dzięki którym wpływa ona na przekonania i postawy ludzkie, jednostek lub grup, służąc im jako motywacja tych przekonań lub postaw (S. Kamiński); mowa tu nie o przeświadczeniach, lecz - być może - o nie tu przede wszystkim chodzi, gdy brak śladów uzasadniającego (przekonującego) dyskursu, ten jest w „otoczce” autorytetu. W zakresie społeczno-politycznym chodzi nie tylko o „rację”, choć i o nią: „racja stanu”, chodzi bowiem o różnego typu „kracje”
lub „archie” (że nawiążemy do greki), zasady ustrojowe, rządy (od monarchii po demokrację).
Autorytet to kategoria antropologiczna, z zakresu różnych nauk o czło
wieku. Wywodzi się ona z kręgu kultury nie tyle greckiej, ile (bardziej prak
tycznej) rzymskiej, jej wpływów i dziedzictwa, złączonego z tradycją judeo- chrześcijańską, zwłaszcza łacińską, zachodnią, do której nawiązujemy. U jej źródeł jest sytuacja rodzicielstwa, w szczególności ojcostwa, przełożeństwa, wychowawstwa, mistrzostwa, wodzostwa, sędziostwa, kapłaństwa, takich czy innych locorum naturales auctoritatis, i takież ma swoje naturalne zastosowa
nia. Pre- czy protoautorytetu doszukujemy się nawet u zwierząt („przodownik stada”).
Pojęcie to ma, jak się zdaje, przede wszystkim charakter praktyczny, prag
matyczny - praxis, pragma - i w związku z tym kognitywny. W porządku logosu-ratio sytuuje się na linii certyfikowanej doksy-opinio, „domierzającej się” w kierunku episteme. Autorytet należy do świata kultury: religii, moral
ności, w tym wychowania, również sztuki i nauki (gdzie pozaintuitywnie wzięty, stanowi w dyskursie „najsłabszy argument”, tak się to widzi nawet w „autorytarnym” średniowieczu-scholastyce - „tantum valet auctoritas quan- tum allatum argumentum”), nie mówiąc o sferze militarnej, mitu czy innych.
Im dalej wstecz dziejów, tym bardziej wydają się autorytarialne.
Krąg autorytetu konstytuuje państwo, prawo, religia, od strony personalno-
-prawno-instytucjonalnej. Mówi się o autorytecie specjalnie delegowanych
siłowych struktur: obok wojska i policji mniej jawne „służby”, choć jest i siła
moralna. W chrześcijaństwie (katolicyzmie) Kościół jako całość stanowi auto
rytet, z odniesieniem do Autorytetu swego Bosko-ludzkiego Założyciela, Jezusa Chrystusa. Poza hierarchią duchowną, z biskupami, papieżem na czele, jako autorytetem-namiestnikiem Chrystusa na ziemi, autorytetem cieszą się pewne wyróżnione struktury, jak zakony i im podobne.
Autorytet, jako kategoria praktyczna, w różnym sensie pragmatyczna, także ze spraktycyzowanej sfery kognitywnej, scala oraz utwierdza, dyscyplinuje zorientowane społecznie osoby i grupy. Porządkuje je (ordo, ordinare), racjo
nalizuje i usprawnia, czyni w poznaniu praktycznym i działaniu ekonomiczny
mi i efektywnymi. Symplifikując szczęśliwie (lub nie) osądy lub decyzje.
Słowem: ustanawia pewien rygor i hierarchizuje ze względu na relacje autory- tetotwórcze.
O autorytecie mówi się (egzystencjalnie), że „jest” lub że się „posiada”
autorytet, „nabywa” lub „traci”, jest się pod jego „wpływem” (pleonastyczne),
„podlega mu się”, „ulega”, na nim się polega („ostoja”, „spolegliwość”), jest się w jego „kręgu”, jest się pod „urokiem” autorytetu, że się autorytet „pod
trzymuje”, „umacnia”, „osłabia”, „przeciwstawia się” mu i tak dalej. Inaczej jeszcze, działa się z uwagi, ze względu na autorytet, z odniesieniem do niego czy wbrew niemu. Podejmuje się decyzje, uznaje się coś lub nie za autorytet, także wbrew autorytetowi. Żywi się zdania-sądy przeświadczenia ex auctorita- te i dalej urabia się w „otoczce” autorytetu przekonania. W związku z tym dyskutuje się, argumentuje z odniesieniem do autorytetu. Rozstrzyga się, co najmniej wyjaśnia, słowem myśli się dyskursywnie. Pomińmy liczne inne uzusy, konteksty.
Autorytet pierwszorzędnie jest personalny - to osoba z jej odniesieniem do osoby, osób; te właśnie „podlegają” autorytetowi. Pierwsza, „autorytaryzuje”, jest auktorem (auctor), nadawcą, nośnikiem, podmiotem autorytetu; druga jest
„autorytaryzowana”, nazywa się odbiorcą, przedmiotem autorytetu. Jest to terminologia J. M. Bocheńskiego, przy czym ów „przedmiot”, na zasadzie przechodniości autorytetu, gramatycznej i nie tylko, jest skądinąd - personali- stycznie - również ludzkim podmiotem-osobą. Zamiast osoby może być ko
lektyw; stąd mówimy o autorytecie tak czy inaczej osobowym lub „społecz
nym” (także w kontekstach poznawczych, bo człowiek to animal sociale, jak i rationale). Są tu cztery możliwości: osoba - osoba, osoba - kolektyw, ko
lektyw - osoba, kolektyw - kolektyw, z których każda może być wyróżniona,
rozmaicie przy tym mogą być pojęte „osoby” i „kolektywy”, wsobnie lub
w ich relacjach wzajemnych (zagadnienie jednostka - społeczeństwo).
2 1 0 STANISŁAW MAJDAŃSKI
Najdogodniej można mówić o autorytecie jako relacji bycia autorytetem, autorytarialnej. Pierwszy argument jest tu wyróżniony, po prostu zwie się
„autorytetem” osobowym. Relacja ta jest binarna w największym skrócie: x jest autorytetem (dla) y, symbolicznie: xAy, Axy lub A(x,y). Rozwija się ją z kolei w temamą: A(x,y,D), D - to dziedzina autorytetu, dyscyplina. Dalej zaś w: A(x,y,D,p), gdzie p to jakieś zdanie-sąd lub sprawa. Relacji A tworzą
cej dynamiczną sytuację uatorytam ą przyporządkowany jest jej „bierny” kon- wers, najprościej: y podlega autorytetowi x, x-a.
Mamy więc sprzężoną dwu-relację, przypadek dominacji - submisji, two
rzący odnośną sytuację autorytarialną, wraz z argumentami. Można ją w dal
szym ciągu wzbogacać, na przykład o relatywizację temporalną, przestrzenną, 0 inne parametry składowe, okoliczności, bycia autorytetem, uczestników czy
„świadków” autorytarialnego stanu rzeczy, zdarzenia. Mogą to być osoby lub społeczności bardziej specjalne, jakieś czynniki wspomagające, wzmacniające, osłabiające dynamicznie pojęty autorytet. Chodzi zarówno o „agensów” jak 1 „kogitorów” uczestniczących - tak czy inaczej - w „byciu autorytetem”, o kontekst społeczny czy wiedzy, w którym sytuacja autorytarialna rozgrywa się, pole relacji porządkując.
Relację bycia autorytetem można uznać za przypadek szlachetny i wysubli
mowany tego, co nazywa się niezbyt nobliwie „wymuszaniem” czy „forsin- giem”. Są różne inne bliskoznaczniki, które to dookreślają, oddając niuanse
„autorytetu”, nierzadko z dokładnością nie tylko do znaczenia, ale i „stylu”.
Autorytet przy tym „uczciwy”, nie stanowiący nadużycia, nie jest zwykłym naciskiem, presją, represją. Jest wychowany, wysubtelniony, uwewnętrzniony, uświadomiony, sprzężony z przyzwoleniem i zaufaniem ze strony autorytary- zowanego (owego submisyjnego y) - w wyniku doskonalenia jednostki czy społeczeństwa. Może tu być pewna gradacja i relatywność, domierzona do ogólnego stanu społecznego czy badań (gdy chodzi o autorytet w zakresie poznawczym).
„Autorytet” jest istotnie zrelatywizowany do pojęcia uznawania i tym samym - akceptatywnie, asertywnie, afirmacyjnie doniosłego - uzasadniania:
argumentacji, a zwłaszcza rozstrzygania, przy czym sam autorytarialny wpływ wydaje się często dyskursywnie nieuchwytny lub wprost intuitywny, związany bardziej ze sferą przeświadczenia niż przekonania. Są to pojęcia na siebie zachodzące i korelatywne, a ustalenie ich skoordynowanych znaczeń jest kon
wencjonalne (co nie znaczy, że arbitralne). Jest przy tym charakterystyczne
dynamiczne i zwrotne sprzężenie w zakresie dom inacja-subm isja, jeśli nie
koło hermeneutyczne.
Autorytet bowiem jako czynnik „wywołujący” akceptację u kogoś, kto podlega autorytetowi, uzasadnia i przyczynia się do uznania czegoś (decyzje w działaniu, sądy w poznaniu przez kogoś) i zarazem wymaga dla siebie także uznania i uzasadnienia. Autorytet budzi respekt - „mir” - ale też musi być zaufanie dla autorytetu ze strony submisyjnej. Oczywiście, ma być przez autorytaryzowanego przyjęty nie całkiem ślepo, jedynie „magnetycznie”, ale w sposób rozumny, krytyczny, kontrolowalny. Tak nadany i przyjęty, dobro
wolnie (bo autorytet jest sprawą woli) i świadomie (jako kwestia poznania), a nie tylko jako jakaś naga, surowa siła.
Relacja autorytarialna i związana z nią sytuacja dana relacją domina- cji-subm isji, to jest relacją autorytarialną „czynną” i jej „bierną” inwersją („y podlega autorytetowi x”), jest - jak już zauważono - porządkująca, a więc: stratyfikująca, hierarchizująca, stricto sensu strukturalizująca jakąś dziedzinę, tworząca system. Składają się na to elementy wszelkiego porządku:
relacja specyficznie przechodnia (inaczej ujmuje to J. M. Bocheński, choć się zastrzega), spójna, a także niesymetryczna lub antysymetryczna (w przypadku mocniejszym) i przeciwzwrotna lub zwrotna (gdy jest słabsza). Właściwości te w przypadku „autorytetów” funkcjonują nader osobliwie (czego oddanie wymaga subtelniejszej logiki niż zwykła klasyczna).
Jest tak dlatego, że relacja bycia autorytetem jest wysoce złożona, „zmie
szana”, tak jak bardzo uwarunkowana i bogata, wiełoczynnikowa jest autory
tarialna rzeczywistość, społeczna czy epistemiczna. Zawiera różne „względy”, i to na różnych „poziomach” (samo umownie wzięte pojęcie „poziomu” jest właśnie czynnikiem różnicującym) społecznych czy poznawczych. Występuje ich obu „przeplatanka”, trudna do rozsupłania, bez jakiegoś prostego wspólne
go „klucza”, „mianownika”, chyba że „wyczyścimy to” w wyniku jakiejś idealizacji, abstrakcji (wtedy nie przylega bez odkształceń do rzeczywistości, ale ją „wyjaśnia”, „interpretuje”, chyba że wprowadzimy dodatkowe „warun
ki” aplikacyjne jako korektory).
Ściślej mówiąc, relacja autorytarialna jest z reguły niehomogeniczna lub niestandardowo homogeniczna. Autorytet działa przy tym syntetyzująco i zarazem symplifikująco, do tego jest powołany, zwłaszcza w sferze prak
tycznej. Umożliwia zręczne uproszczenia, ostatecznie z dokładnością do bina- ryzmu, co jest cenne przy dokonywaniu decyzji i trafnych osądów walentnych praktycznie. Rzec by można, że sytuacja autorytarialna jako całość i w szcze
gółach jest poniekąd paradoksalna i jakoś dialektyczna. W każdym razie nie
podobna jej oddać i jakoś „zdeparadoksalizować” logiką czysto ekstensjonal-
ną, klasyczną.
2 1 2 STANISŁAW MAJDAŃSKI
Tymczasem najbardziej znane próby logizacji relacji autorytarialnej ujmują ją nader prosto i propedeutycznie (J. M. Bocheński), gdy nie odnoszą do odpowiednio dobranych logik modalnych deontyczno-epistemicznych, w któ
rych się to winno dokonywać, budując je dla zlogizowanego „autoryteto- znawstwa” (nie ma jeszcze takiej nauki). To, czym dysponujemy, to głównie dość proste analizy „semio-fenomenologiczne”, zwłaszcza rozróżnienia, nie
adekwatne wobec „syntetycznej” rzeczywistości autorytetu. Są tu raczej nie
skomplikowane formalizmy z komentarzami do nich.
Jak z powyższego widać, odróżniliśmy autorytet personalny czy kolek
tywny i autorytet relacyjnie wzięty, także sytuacyjny (stanoworzeczowy, zdarzeniowy), jako swoisty fakt, zjawisko, fenomen. Z racji personalizmu, który się respektuje, nade wszystko ze względu na jego pożądane konsek
wencje etyczne - należy tu i prawo naturalne wpisane w osobę i sumienie - autorytet personalny jest prymamy. Przesądza to kierunek rozwikłania kwestii autorytet - osoba - społeczny stan rzeczy (zdarzenie, relacja je tworząca).
Słowem - jest tu problem osoby wobec kolektywu, który uznajemy za po
chodny.
Nie zabezpiecza sam przez się, w praktyce, od wszelkich nadużyć, sam ów
„autorytarialny personalizm” jako zasada czy „personalistyczny autorytaria- ryzm ”. Potrzeba obok tego nader czujnej baczności, dodatkowych ubezpie
czeń, zwłaszcza przed autorytaryzmem jako wybujałym indywidualizmem i kolektywizmem, przed liberalizmem i totalitaryzmem (tytułem dygresji, przypomnijmy tu myśl wyrażaną po wojnie: dotąd rządziła nami „rasa”, teraz rządzi nami „masa” czy „klasa”, a potem rządzić będzie nami „kasa”...).
Dodajmy, nie ułatwiają adekwatnego opisu, wyjaśnień czy rozstrzygnięć w kwestii autorytetu różne antysubstancjalistyczne - dokładniej antypersona- listyczne - opcje na rzecz „relacjonizmu”, ściślej - „sytuacjonizmu”.
Tak więc po stronie „personalizmu” bywają sytuacje co najmniej dziwne, aż po przewrotnie dewiatywne. Obok wspomnianych ekstremów występują te minoryzujące autorytet, osłabiające, aż po anarchiczne, także liberalistyczne.
Jest to innego typu odejście od autorytarialnej (trudnej) normy. W Polsce nie trzeba przypominać: „Liberum veto”, „Musi to na Rusi (albo w Prusiech)”.
Snadź za dużo było zewnętrznej, narzuconej sąsiedzko dyscypliny, jako „kar- ności-kary”, zniewolenia. Były niezinterioryzowane sytuacje post-konfronta- cyjne; zwyciężał opór, nierzadko „romantyczny”, a nie idee pracy pozytywnej.
Raczej mało było „despocji własnej” czy „dyktatury pozytywnej” (R. Trau
gutt). Dużo - zewnętrznego ucisku, represji, tyranii, czasem prymitywnej,
kiedy indziej wymyślnej, obu zarazem, wspomaganej czasami przez chole
ryczne natury, osobowości magnetyczne, charyzmatyczne, podobne. Obce i w zlej sprawie: najpierw Ordnung muss sein, a potem A rbeit macht frei, pochodzące stamtąd, gdzie wzmacniało się historycznym dziedzictwem nakła
dających się etapów „cywilizacji siły”.
Przy szerokim podejściu mówimy o „autorytecie” w sensie raczej zhiposta- zowanym i niejako trzeciej już „pochodnej”. Jak wspomniano, jest przecież autorytet-władza, jako (przemożny) wpływ, wszelka moc, a nawet cnota-siła.
Miesza się to charakterystycznie z łacińskim pojęciem virtus, za czym idzie na przykład (ale nie tylko) germańska tradycja, odwrotnie niż w polskiej kulturze pojęcie „cnoty”, gdzie raczej myli się ją ze słabością (co paralelizuje się z popowstaniową gloria victis). Polacy skłonni są mylić cnotę ze „słabo
ścią”, jest to „żeńska” tradycja, raczej zapomniano już „cnoty rycerskie”.
Powiada się także, i ma to swój sens merytoryczny (graniczny z „wolunta
ryzmem”), że autorytet to „wola” lub „rozum praktyczny” (choć i teoretycz
ny). Autorytetem nazywa się instytucję, ład prawno-administracyjny, każdą instancję tego typu, na przykład partyjną. Również - „trybunał doświad
czenia” czy (o)sąd intuicji, jako źródło-podstawa-kryterium działania-pozna- nia. Można tu mówić o autorytecie jako (sensu lato lub stricto) przyczynie, wzorcu, metodzie. Zwie się autorytetem jakaś wartość czy norma, nie mówiąc o imperatywie lub performatywie, nawet zhipostazowane i doniosłe prak
tycznie zdarzenie-stan rzeczy. Autorytarialne są systemy i poszczególne tezy, wyróżnione jako pewniki-aksjomaty-postulaty (znamienna jest tu nazwa „zasa
dy” - principia, zwłaszcza jako dignitates). Również logika lub inne nauki to - skrótowo - „autorytet”. Słowem - autorytet tak (szeroko) pojęty to dowolny czynnik, który jakoś stanowi dla kogoś-czegoś fundamentum, dyscy- plinująco-integrująco-porządkujący układ odniesienia, zasadniczy, akceptacyj- nie doniosły.
„Autorytet” bowiem, jak już zaznaczono, jest czymś uznaniowo i uzasad- nieniowo walentnym. Znamionują go różne, choć zbieżne znaczeniowo meta
foryczne charakterystyki, o nieco innej genealogii-etymologii, potem leksyka- lizowane. Autorytet stanowi coś z rzędu rigid, „utwardzającego”, konfirmu- jącego; nie przypadkowo dotyczy (s)twierdzeri-zdań-sądów-spraw. Stanowi stabilizator, ostoję, opokę - aż po Absolutną - wobec poddanego mu odbior
cy relacji autorytarialnej, który ufnie i submisyjnie się zwraca ku podmiotowi
autorytetu, akceptując go, do niego relatywizująco intenduje, spotykając się
czasem z jego strony z nadmiernym forsingiem lub „niedoautorytetem” (znane
extrema).
214
STANISŁAW MAJDAŃSKIAutorytet to zarazem czynnik, który nadaje osobowościom i grupom należ
ną im uporządkowaną postać, formę, strukturę (co brzmi zresztą pleonastycz- nie). Chodzi przecież o czynnik stabilizująco-integrujący i konfirmująco-dy- scyplinujący elementy bez tego rozproszone i bardzo dynamiczne, skłonne do pewnego chaosu. Autorytet, dalej, stanowi osobowościowe i społeczne też kognitywne centrum struktury wobec elementów peryferycznych (bywa tu znaczny ruch na linii centralizacja-peryferyzacja). Autorytet wreszcie wy
dziela strukturę z otoczenia, będąc z nim w homeostatycznej symbiozie dyna
micznej.
Podkreślamy tu, że autorytet w rozważanym, trochę zhipostazowanym sensie to siła konfirmacyjna, gwarantująca strukturze danego indywiduum czy grupy odpowiednią asertywną doniosłość, z uwagi na dane zdania-sądy czy sprawy, o które chodzi. Paralelnie do tego - autorytet nadaje odnośną jed
ność, spójnię. Uzyskana stabilność niełatwo ulega wytrąceniu, w wyniku presji atakujących ją czynników, usiłujących ją destabilizować, osłabiać.
Związana jest z tym odpowiednia gotowość na działanie-poznanie i sprawność w tym względzie. Także trwała dyspozycja, zdolność szczęśliwej symplifikacji czynników informacyjno-decyzyjnych (przez co, paradoksalnie, ze względu na konieczną eliminację-wybór kogitor czy decydent staje się w ten sposób zdeterminowany i paradoksalnie „mniej wolny”).
Podsumowując, odnotujmy:
/1/ Pragmatyczna relacja bycia autorytetem ma podstawową strukturę: Axy, gdzie x to autorytet osobowy (grupowy), czyli nośnik-podmiot-dominator,
„autorytet”, y zaś to osoba-grupa podlegająca x, czyli przedmiot (podmiot), odbiorca relacji A, „element” submisyjny. Relacja A i jej konwers dopełnia się innymi elementami: zdaniem-sądem czy sprawą p, w ramach systemu- -dziedziny językowo-przedmiotowo-podmiotowej S-D; może też być uzupeł
nione relatywizacją t-czasową i innymi, co wzbogaca A, zbliżając ją do sy
tuacji faktycznych. Stąd szczegółowsze formuły: A(x,y,D) i A(x,y,D,p), A(x,y,D,p,t) i tak dalej.
121 Te czy inne czynniki są spojone relacją A (przy założeniu persona
lizmu, ów pierwszy argument jest wyróżniony jako osoba). Jest tu mocna spójnia, choć paradoksalna, jako że spięte w jedność czynniki są „przedtem”
dalece zróżnicowane, wysoce niehomogeniczne (poza tym autorytarialna pra-
xis to działalność aż performatywna). Stąd prosta logika autorytetu jest prawie
niemożliwa, a gdyby już była, to daleka od kognitywno-praktycznego mecha-
nicyzmu, analityzmu, atomizmu, ekstensjonalizmu, jako „teoria holistyczna”.
131 Relacja A, tym bardziej jej fundament: autorytet osobowy, jest akcepta- tywnie i tym samym uzasadnieniowo doniosła. Między x, y oraz uznawaniem- -uzasadnianiem jest coniunctio necessaria, mocne sprzężenie; z tym że x uza
sadnia y-owi tezy-sprawy p, ale i przez y ów x nie może być przyjęty na ślepo, lecz najpierw jakoś uzasadniony (swoiste sprzężenie).
Relację-sytuację autorytarialną można więc tak rozwinąć: jeśli x uznaje jakieś p (zdanie-sąd-sprawę) z systemu-dziedziny S-D ze względu na y, to y jest autorytetem (dla) x w systemie-dziedzinie S-D co do p.
/4/ Za J. M. Bocheńskim tak można opisać sytuację-relację autorytarialną (przypominamy, że x to autorytaryzujący podmiot, nadawca, wehikuł autory
tetu, po prostu autorytet, a y to odbiorca, przedmiot autorytetu). Ujmiemy to w punktach:
1. Ów x komunikuje coś, na przykład zdanie p w dziedzinie D, y-owi.
2. Tenże x komunikuje to efektywnie z asercją y-owi, co suponuje użycie odpowiednich środków językowych, z pomocą których jest zdolny to czynić.
3. Natomiast y odbiera odnośne materialne znaki, dźwięki, napisy. 4. I ów y rozeznaje, rozumie te znaki, deszyfruje je jako komunikat y-a. Powyższe składa się na każdą komunikację językową. W autorytecie mamy ponadto następujące momenty: 5. y rozumie znaki i czyni to z asercją, 6. y rozumie, że pochodzą one od x-a, nośnika autorytetu, w związku z czym jest najbar
dziej istotne to, że: 7. y akceptuje to, co jest mu zakomunikowane.
W związku z „autorytetem ”, z samym fenomenem autorytetu, pozostają pewne typowe problemy, niektóre z nich już sygnalizowano. Są tu podstawo
we dewiacje autorytetu. Po pierwsze, jako nazbyt mocnej ostoi-oparcia-pod- stawy jako stabilizatora autorytarialnego, osobowego czy społecznego, nazbyt dyscyplinująco-integrującego agensa, auktora czy kogitora. Inne extremum, to w końcu anarchia (od arche-principium), brak elementów zasadniczych, orga
nizujących strukturę, dominacyjno-submisyjnych. W ogóle jest tu „gra dyna
miczna” różnych czynników, ich swoiste sprzężenie tworzy zjawisko autoryte
tu. Trudno wymierzyć poszczególne role i zważyć różne czynniki, ale
„wszystko” w autorytecie przesuwa się w kierunku siły, nawet gdyby poszu
kiwać jakiegoś „medium”.
Do ważnych kwestii należy, zauważany nie tylko mimochodem, sam po
dział na autorytet deontyczny i epistemiczny, wedle terminologii J. M. Bo
cheńskiego, autorytetu w teorii autorytetu. Czasem powiada się: autorytet praktyczny, pragmatyczny oraz poznawczy, kognitywny, teoretyczny. Prak
tyczny, to znaczy dotyczący jakoś sfery praxis, postępowania, zachowania
(mniej wytwarzania), a w węższym sensie: wartościujący, normatywny, impe
2 1 6 STANISŁAW MAJDAŃSKI
ratywny, performatywny; przy tym wszystkim wolitywny i emotywny. Są tu różne czynniki „rekomendacyjne” (w rozumieniu szerokim - S. Kamińskie- go), w przypadku autorytetu „epistemicznego”, co najmniej dyspozycja do działania.
Niewątpliwie J. M. Bocheński „konturuje” ten dwupodział autorytetów - czy słusznie? U jego podstaw istnieje bowiem ogólniejszy i bardziej podsta
wowy problem dystynkcji między sferą kognitywną a praktyczną. A mianowi
cie: jak dalece jest ona ostra, właśnie dystynktywna, a parte mentis, a parte r a ? Jak, o ile relatywna, „rozmiękczona”, zwłaszcza w zastosowaniach? O ile jest rzeczą doksy, o ile zaś - we właściwym tego słowa zanczeniu - epistemel Czy, o ile mamy tu wpływ ogólny (post)scholastycznego i (post)neopozytywi- stycznego dystynkcjonizmu-demarkacjonizmu. Czyż nie trzeba tu uwzględnić pewnych jedności funkcjonalnych, jeśli nie holizmu, to przynajmniej w sensie distinguer pour unir, tudzież distinguere, sed non separare? Wprawdzie Qui bene distinguit, bene philosophatur, ale rozróżnianie należy tu pojąć jako warunek konieczny filozofowania, inaczej trzeba by odrzucić ten scholastyczny aforyzm metodologiczny.
Zważmy bowiem, że nawet autorytety w swej dominancie „poznawcze” są co najmniej w „oprawie praktycznej”, jeśli nie imanentnie, w necessarycznym sprzężeniu jednych i drugich elementów. Byłby tu co najmniej jakiś parale- lizm, najmocniej: założenie wolitywnej struktury sądów, jak u kartezjan (acz są tu komplikacje - z drugiej strony posądzano ich o kognitywizm co do natury woli!). „Autorytet” w każdym razie pozostaje w „kontekście woli”,
„woluntaryzmu”, pojęć z tym związanych.
Autorytety wiąże się rutynowo z jakimś systemem, społeczno-politycznym, poznawczym (w aspekcie syntaktycznym, semantycznym, pragmatycznym).
Relatywizuje się je do dziedziny-działania-poznania, pojętej a parte subiecti, a parte obiecti. Wedle różnych kryteriów i „mocy podziałów” wydziela się podsystemy czy poddziedziny, i tym samym dalej się je różnicuje, co stanowi osobny problem.
Formułuje się bowiem w związku z tym nazbyt „demarkacjonistyczne”
(„dystynkcjonistyczne”, „separacjonistyczne”) ostrzeżenie, dyrektywę „nie- przekraczania” tych czy innych („czystych”) porządków, granic i tym samym autorytetów, autorytarialnych „kompetencji”. Działają, powiada się, autorytety stricte specjalistycznie, ze względu na owe (pod)systemy-(pod)dziedziny, do których - dodajmy konkretyzując to jeszcze bardziej - należą odnośne spra
wy czy zdania-sądy, o które chodzi, a które należą do owych systemów-dzie-
dzin, także odnośnych dyscyplin.
To prawo-haslo nie-przekraczania autorytetów, z uwagi na różnicę dziedzin- systemów-dyscyplin, tak czy inaczej pojętych, działa jako szczególny przypa
dek zakazu nie-mieszania porządków w ogóle, znany z czasów (po)schola- stycznych. Ta dystynkcjonistyczna przestroga jest sama w sobie słuszna ale bez przesady, nie w sensie jakiegoś skrajnego izolacjonizmu. Nie zawsze jest też operacyjna, efektywna, z intencji zresztą na ogół defensywna, w kłopotach bowiem uciekamy się do dystynkcji. Gorzej, gdy trzeba je uzasadnić, nie kierując się jedynie praktyką „sztuka dla sztuki”. Albowiem nie ma tu żadnego kategorialnego automatyzmu w zastosowaniach, w przywoływaniu kategorial- nych rozróżnień. Należy dołączyć pewne warunki czy kryteria aplikacyjne, uzasadnienia zastosowań, inaczej mamy praktyki „późnoscholastyczne”. Poza tym pożądane są także procedury odwrotne, komplementaryzujące wyróżnione aspekty, syntetyczne, interdyscyplinarne - owo distinguer pour unir.
Trzeba się więc liczyć z koniecznością usprawiedliwienia czy uzasadnienia sensowności aplikowanych dystynkcji także w odniesieniu do autorytetu. Jak wszędzie bywa, tak i tutaj: najpierw wykopuje się sztucznie dość głęboki
„rów dystynkcji”, by potem usiłować go przekroczyć, przezwyciężyć takie czy inne rozróżnienie. Zasypuje się ów rów, po tej czy po innej stronie, wracając niejako do sytuacji „zmieszanej” pierwotnej, w imię „antydemarka- cjonizmu” aż po holizm i na wyższym poziomie, gdy chodzi o sprzężenie praktyczno-epistemiczne (czasem, aby przezwyciężyć daną dystynkcję, powo
łuje się inne). Czy tak to jest konkretnie w przypadku autorytetu?
Otóż właśnie autorytet jako pojęcie - i sama rzeczywistość - zawiera w sobie, immanentnie pewne skierowanie na zewnątrz, pewną charakterystycz
ną tendencję, rodzaj intencjonalności, roszczenia, z którym trzeba się liczyć.
Jest to transgresja różnic i tym samym synteza aspektów. W praktyce - funk
cjonowania autorytetu, jak i w jego dorównanym do tego opisie czy wyjaśnie
niu teoretycznym. W „dosiebnym” relatywizowaniu osób submisjonowanych wobec autorytetu (aż po dyktat) narasta bowiem to, co nazwiemy autorytarial- nym dynamizmem uogólniania, generalizacji, ekstrapolacji, nawet indukcji- analogii autorytarialnych systemów, dziedzin i przyporządkowanych temu aspektów osób tworzących sytuację autorytarialną. Na tym właśnie autorytet, jego personalna lub społeczna rola zasadza się, polega, zgodnie z tym, co już powiedziano wyżej (owa funkcja integrująca różne a sprzężone aspekty dyscy
plin, dziedzin osobowości).
Można to dalej jeszcze ciągnąć, bliskoznacznie, zbieżnie co do zasadni
czego sensu, charakteryzować. Chodzi więc o transaspektywność autorytetu,
jego „rozlewność” na różne skądinąd sfery (od strony subiektu lub obiektu
218
STANISŁAW MAJDAŃSKIautorytetu), przenikliwość, w związku z tym jest „globalizacja”, „generaliza- cja”, „induktywność”, „analogiczność”. Jest to, inaczej, interdyscyplinarność czy międzydziedzinowość - w tendencji, słusznej czy nie, to inna sprawa.
Trzeba to zarejestrować jako istotny swego rodzaju „wektor”, „kierunek”:
świadomego lub spontanicznego „ignorowania” takich czy innych - szacow
nych skądinąd - podziałów czy różnic. Jest to także swoista transgresja „po
rządków” poprzez dyfuzywność, osobliwą osmozę. Przypomina to nieprzypad
kowo: bonum est diffusivum sui.
W autorytecie bowiem dobro jest specyficznie „zmieszane” z prawdą.
Autorytet epistemiczny czy deontyczny to kwestia subtelnych proporcji obu skądinąd wyodrębnianych, w wchodzących tu w grę i sprzężonych momen
tów: kognitywnego i moralnego, ze specyficznym jakoś wyróżnieniem tego ostatniego. W pewnym sensie każdy autorytet jest moralny, a zarazem - rzec by można - nie ma specjalnego moralnego autorytetu. Autorytet tedy totalizu- je, wychodząc poza przysłowiowe „opłotki”. Co najmniej takie usiłowanie należy do natury autorytetu. Niepodobna tego pominąć, jeśli jego teoria ma spełniać wymogi realizmu.
To, że autorytet polega na „przezwyciężaniu”, a nie pogłębianiu dystyngo
wanych (co najmniej implicite) skądinąd porządków, na syntezie (po uprzed
niej analizie) optyk, aspektów, punktów widzenia dotyczy - podkreślamy to - owego podziału na autorytety deontyczne i epistemiczne. W szczególności chodzi o „wszechingerencję”, przenikanie „autorytetu moralnego”, niezależnie od „porządków”; inaczej mówiąc, o wszechobecność składowej moralnej auto
rytetu, czymkolwiek jest, w czymkolwiek się go upatruje: cnota, wartość, norma, sumienie, natura, prawo (że swobodnie to wymienimy). Chodzi o wszelkie moralne momenty rekomendacyjne, aż po imperatywność i per- fomatywność.
Należy więc podkreślić, że de fa cto i de iure, z uwagi na realnie funkcjo
nujące całostki autorytarialne („gesztalty”) każdy autorytet, w tym tak zwany epistemiczny - jest po trosze chociażby deontyczny, w tym moralny. Ów wymiar moralny jest najbardziej istotny (jeśli można to gradować) dla „deon- tyczności”, praktyczności, „pragmatyczności”. Moralność tkwi wprost, niejako mereologicznie, w autorytecie lub jest z nim koniecznie sprzęgnięta. Odnoto
wujemy tym samym granice analizy w atorytarialnym „rozszczepianiu”, idąc w kierunku rozróżnień, które, owszem, honorujemy jako teoretycznie uzasad
nione, lecz niekoniecznie funkcjonalnie walentne. Powtórzmy: niepodobna oddzielać - w mocnym tego słowa znaczeniu - moralności i autorytetu. Ina
czej jeszcze: prawdziwy autorytet jest moralnie doniosły, na tym się zasadza.
To za mało powiedzieć, że ku moralności się „wychyla”. Zapominają o tym często ci, którzy redukują autorytet do roli „eksperta”.
Wiąże się to z holizującym strukturalnie lub funkcjonalnie efektem wszel
kiego autorytetu, gdy przenika on intuitywnie i (wszech)ogrania osoby, anga
żuje całość osobowości, takie czy inne całościowo wzięte społeczne struktury.
Niewątpliwie, jest to trudne do kontroli, dlatego też usiłuje się „zmechanizo
wać” funkcjonowanie autorytetu, ująć go w kadry dyskursywne, w trybie jakiejś „logiki autorytetu”. Żąda się też czasem niemal „empirycznych”
sprawdzeń, narażając się tym samym na „koła”, choć na szczęście dziś nie tak szybko określamy je „błędnym i”. Autorytet można poddawać kontroli, ale też on to właśnie o prawidłowości działania-poznania stanowi, w nim pokłada się racje takiego czy innego typu, on to czyni, że jest się „silnym, zwartym, gotowym”, także odnośnie do „poznawczego czynu”, poznania jako działania, jeśli nie działania jako działania.
W związku z tym wydaje się, że należy wyodrębić autorytet sensu stricto, w sensie właściwym (a jednak uciekamy się do rozróżnienia) i to, co nazywa się - kompetentnym - (rzeczo)znawstwem, fachową biegłością w jakiejś sprawie, ekspertyzą. W iąże się to z poznaniem specjalistycznie pojętym („nauki szczegółowe”), i to coraz bardziej, dotyczącym tego, co kategorialne, fragmentaryczne, zsegmentalizowane, nawet konkretne (nie mylmy tu jednak pojęć: autorytet jak najbardziej może dotyczyć indywiduum, w scalonych osobowościowo aspektach). W iąże się to właśnie z nastawieniem na „przeska
kiwanie” porządków, na koncentrycznie integrujące i zarazem dyscyplinująco- -porządkujące funkcjonowanie autorytetu.
Stąd autorytet należy raczej do filozofii jako mądrości, koordynującej różne skądinąd aspekty bycia osobowego i społecznego; w każdym razie nie do działania-poznania w ramach sciences, nawet z dołączeniem do nich huma
nistycznych dyscyplin szczegółowych - chyba że zamierza się nauki jakoś wtórnie integrować, ale i wtedy będzie to pewne zadanie (drugorzędne) dla filozofii. W poznaniu scjentyczno-techniczno-praktycznym działają właśnie fachowcy-eksperci, którzy raczej nie powinni transferować wytyczonych ram, choć istnieją tu przecież problemy dopasowania do siebie poszczególnych aspektów, fragmentów, ich scalania i kontroli w zakresie relacji między nimi.
Obok autorytetu filozofa jest tu być może potrzebny jakiś jakby filozofo- podobny „specjalista ogólny”, jak się powiada w medycynie, co jest już bli
skie (ale niekoniecznie tożsame) z autorytetem. Nawiązujemy tu także do
pomysłów A. Carrela. Być może udana byłaby propozycja konwencji: jeśli
2 2 0 STANISŁAW MAJDAŃSKI
ekspert byłby raczej poznawczo-praktyczny, to praktyczno-poznawczy byłby raczej sędzia-arbiter.
Jest problemem, czy ów ekspert albo arbiter byłby stricte techniczny, czy też dysponowałby jakimś odniesieniem moralnym, nie odróżniając się pod tym względem ostro od autorytetu. Wydaje się, że już jako ekspert powinien być wrażliwy na czynnik moralny. Wszelako częstokroć trzyma się „eksperta”
jakby z dala, w odcięciu od moralności, co najmniej w abstrakcji od moralnej sfery, pojmując go prakseologicznie, ekonomicznie, afektywistycznie (czy moralność ma być nieefektywna?). Bywa, że on sam się w takiej sytuacji stawia, tak się czuje, i zgodnie z tym działa.
Powiada się o byciu dobrym specjalistą, powiedzmy ekonomistą lub polity
kiem, sugerując nawet, że moralność w tym przeszkadza, to hamuje (jeśli przywołuje się przy tym „sumienie”, to rozumie się je dalece subiektywnie, by relatywizować moralnie). Nie widzi się tu „nieopłacalności” oddzielenia, nawet abstrakcji od moralności (wartości i tak dalej) w bardziej długodystan
sowym działaniu. Osobna sprawa to antyautorytarialne trendy w pedagogice i samym wychowaniu - „wychowanie bezstressowe”, aż po antypedagogikę.
Blisko tu liberalizmu, permisywizmu, podobnych „izmów”.
W bardziej szlachetnych tych spraw ujęciach chętnie przeciwstawia się
„autorytet siły” - „sile autorytetu” z akceptacją tego ostatniego oppositum.
Jest to jednak jakaś siła, pozostajemy przy tym pojęciu (szeroka to metafora), ale wysoce wysublimowanym, tak jak uszlachetniona może być konkurencja i walka, w kierunku dyskusji, gier sportowych, rozprawy prawnej, debaty politycznej, z wygenerowaną z sytuacji sporu logiką włącznie. Autorytet jako pewna siła kojarzy się z cnotą-męstwem: łaciński wyraz virtus, jego dwojakie znaczenie: cnota, męstwo, francuski wyraz force, jako siła, a także „cnota”.
Ta rodzina znaczeń z akcentem na siłę jest widoczna, jak wspomniano, w całej rzymsko-germańskiej kulturze, i nie tylko, chodzi bowiem o narody z powodzeniem imperialne. Jest tak tam wszędzie, gdzie pada akcent na dzielność-sprawność-siłę, potęgę, gdzie wszystkie cnoty skupiają się w mę
stwie. Gdzie jest w cenie aktywność-inicjatywność-inwazyjność, daleko zaś od gloria victis i mylenia cnoty z przegraną, uległością czy słabością (nie stawia się wtedy na ogół martyrologicznych pomników, bo inny jest kontekst historyczno-społeczny).
Wobec tego, jak jest z „Amicus Plato, sed magis amica veritas”? Z „siłą argumentu”, a nie „argumentem siły”? Gdzie tu „veritas”, a gdzie „persona”, i jak się do siebie mają? W kontekście „autorytetu” jest to istotne, i dla
„autorytetu”. Chodzi, oczywiście, o personalizm, a nie o jego nadużycia. Jak
zwykle w principiach-aforyzmach, trzeba rozpisać te czy inne skróty, zważyć, porównać aforyzmy i kontraforyzmy. Dokonać komplementaryzacji i komen- suracji tego, co prawdziwościowe i co osobowe: w imię „osoby w prawdzie”, od strony „autorytetu” prawdy, rozumu, prawa, doświadczenia, sumienia, ale i w imię respektu dla „osoby”, która jest osobą-principium-autorytetem dla innych osób.
Inna sprawa. W związku z „autorytetem ” pozostaje wzmocniona stratyfika
cja społeczna, polityczna, ze względu na dominujących i submisjonowanych, co wiąże się z innymi towarzyszącymi temu charakterystykami. Chodzi ciągle głównie o dyscyplinująco-integrującą rolę autorytetu, przy czym są tu moc
niejsze lub słabsze społeczne struktury, mniejszy lub większy społeczny po
rządek aż po autorytarialny rygor, zwłaszcza w razie zagrożeń.
Pełny obraz dają nam tu cztery kombinatorycznie sytuacje. Pierwsza jest wtedy, gdy są usatysfakcjonowani (pozostawmy tę cechę jako wywoławczą) zarówno dominujący, jak i submisjonowani. Druga ma miejsce wówczas, gdy zadowoleni są pierwsi, a drudzy - przeciwnie. Trzecia, to odwrotnie: dyssa- tysfakcja dominujących i satysfakcja submisjonowanych. I wreszcie ostatnia możliwość: niezadowolenie jednych i drugich. Mniejsza o egzemplifikacje, niektóre markowano.
Dla sprawnego funkcjonowania struktury musi być jakieś autorytarialne minimum - organizacji i scalenia ku autorytarialnemu „centrum”, które ściąga submisyjną resztę, wedle mocy uporządkowania i spójności wewnętrznej autorytarialnej struktury. W chodzą tu w grę różne czynniki: jawne, oficjalne, inne, powierzchniowe, zakamuflowane, głębokie, skupione, w dyspersji, upo
rządkowane lub „przypadkowo” rozsiane. Liczy się jakaś „rygoryzująca su
ma”, dana prawem odwrotnej proporcjonalności czy naczyń połączonych co do czynników dywergencyjnych i konwergencyjnych, autorytarialnych (chodzi tu o osoby lub grupy wyróżnione autorytarialnie).
Jeśli więc brak na powierzchni życia indywidualnego czy społecznego tego, co autorytarialne, to znajdzie się to gdzie indziej, „w głębi”, o ile osoba czy społeczność odpowiednio funkcjonuje. Jawią się tu znowu cztery ewen
tualności: „siła” na powierzchni oraz w „głębi”; kiedy indziej: na powierzchni większy „luz”, w ramach „reszty” - przeciwnie; trzecia możliwość to sytuacja odwrotna; czwarta: tu i tam brak czynników „ściągających” na zasadzie auto
rytetu, jest dysmorfia, dysfunkcja, anarchia praktyczna lub kognitywna.
Porównajmy to z możliwościami poprzednimi, na tle satysfakcji-dyssatys-
fakcji rządzących i rządzonych. Odpowiedni zestrój tych i tamtych - i z nimi
związanych - czynników sprawia, że społeczeństwo dobrze lub źle pracuje.
2 2 2 STANISŁAW MAJDAŃSKI
Posiada bowiem, lub nie, „mechanizmy” wymuszające, pobudzające, protegu
jące, prowokujące sterowanie-spontanicznie stratyfikację-dysocjację na przypo
rządkowanych sobie dominujących i dominowanych. W lepszym przypadku, każdy ma swój „przydział”, wszystko się jakoś kręci. Zależy od stopnia orga
nizacji i gotowości działania-poznania, czy coś-ktoś-grupa wytrąci się „w biegu”, wypadnie z „ordynku”. Wobec zagrożeń zaraz lub wolniej dochodzi do „zwarcia szeregów”, mobilizacji „służb obronnych”, inicjatyw ratunko
wych, bez zakłóceń, dezorientacji, paniki.
Rzecz jasna, w przypadku wysokich kultur wystarczą słabsze środki dyscy
plinujące, metody bardziej subtelne, wysublimowane tym samym bardziej
„ekonomiczne” - wobec (proporcjonalnych, porównywalnych) zamierzeń, bo też chodzi tu o bardziej świadome i uwewnętrznione działania, bardziej odpo
wiedzialne. Wśród „prymitywów” autorytety są wykonturowane, bliższe przy
musu; daleko im do niuansów rozumienia i delikatnych decyzji, jest zaś nadmiar woli. Inna sprawa, że w każdym „autorytecie” leży pewna skłonność do mocniejszych pociągnięć.
Na owym przejściu, transformacji - zwłaszcza nagłym - od systemu więk
szych rygorów do zminoryzowanych, mniej „represyjnych”, dochodzić może do dezinformacji i dezorientacji, do nieporozumień i zakłóceń, aż do kryzy
sów włącznie. Jawią się czynniki etycznie negatywne - zwłaszcza w procesie wychowania - mimo nawet zdawałoby się odpowiednich przewidywań i za
bezpieczeń, przeciwdziałań, gdy docelowo zamierza się stan bardziej „liberal
ny”, „osobowy”, przy mniejszych środkach dyscyplinująco-integracyjnych, aby uzyskać co najmniej takie same efekty (na zasadzie integracji świadomej i dobrowolnej jednostek lub grup społecznych). Dodajmy, że wszystko to jakoś kosztuje, jeśli nie w „samym” działaniu-poznaniu, to w toku pracy przygotowawczej, różnych warunków, które trzeba wliczyć (chyba, że kieruje się utopią, marzy się o jakimś antopologicznym perpetuum mobile).
Postulat całkowitej anihilacji autorytetów jest szkodliwym złudzeniem, kapitulacją; w miejsce powstałej próżni inicjatywę mogą przejąć różni „nie- idealiści” od spraw ludzkich, pozostawiony samemu sobie człowiek jest je
szcze słabszy, opuszczony, acz „wolny od autorytetów”. Bardzo trudno jest wybrać właściwą drogę między nad- i niedoautorytetem. Ludzka niedoskonała doksa i słaba (zła) wola zmierza w kierunku Episteme i woli prawej, z tru
dem przezwyciężając bytową inercję i kontyngencję. W tym dążeniu do do
skonałości realny człowiek domaga się autorytarialnego wzmocnienia, sięgając
ostatecznie po ortodoksję płynącą z Objawienia. Oczywiście, łatwiej o to
w społecznościach dysocjujących się sprawnie na „autorytetodawców” i „auto-
rytetobiorców”. Działa przy tym prawo kulturowego rozwoju naturalnych predyspozycji do dominacji-submisji lub prawo kontrastu, gdy dopełnia się jednostka lub grupa o wymiar brakujący.
Owo dopełnianie się osób lub grup społecznych na autorytarialnej drodze działania-poznania może być pod różnym względem, tak że osoby-grupy przeplatają się w swych rolach dominacyjno-submisyjnych. Pożądana jest tu ciągle jakaś „specjalizacja”, w dynamicznej przemianie podmiotów i przed
miotów autorytetu, pod takim czy innym względem. Jak widać, celowy jest jakiś policentryzm i polimorfizm autorytarialny, przy zachowaniu ogólnej tendencji do scalającej, interdyscyplinarnej funkcji autorytetu.
Autorytet tedy jawi się jako niezbędne źródło-podstawa działania-poznania wobec braków ludzkich pod niejednym względem, ale i jako pozytywna „ja
kość” ludzkiego działania-poznania. Funkcjonuje tu specyficznie zasada eko
nomii mini-max, minimum nacisków, maksimum efektów, jeśli już o tym mowa (chodzi bowiem o optimum). Autorytet respektujący prawdę i dobro dopełnia przy tym istotnie różne źródła (praktycznego) poznania: doświadcze
nie, rozum (logikę), intuicję (pozasenzytywną, intelektywną). Chodzi tedy o ludzkie przedsięwzięcia wnikliwe i całościowo wzięte, o szczęśliwie rozgry
wane rozeznania i decyzje, przy ogromnej ilości różnorodnych, a jednak paradoksalnie homogenizowanych autorytarialnie czynników.
Jest przy tym hierarchia samych autorytetów, nie tylko założona w ramach autorytetu. Autorytet - pośrednio lub bezpośrednio Nadprzyrodzoności: Auto
rytet Absolutny, do którego relatywizuje się każdy autorytet ludzki, pojęty a parte rei czy a parte mentis, w charakterystycznym sprzężeniu tych dwu wymiarów, zarazem podstaw dyferencjacji autorytetów, aczkolwiek istotna funkcja każdego autorytetu jest junkcyjna, integrująca, holizująca.
Odróżniamy Najwyższy Autorytet - religijny, religijno-moralny poszcze
gólnych Osób w Trójcy. Także: autorytet Objawienia, Kościoła, Świętych (w tym Ojców, przedtem Proroków), Przykazań, Dogmatów, zwłaszcza Biblii, Tradycji, Apostołów i ich następców, Biskupów, Piotra i Papieży, zrozumiały w świetle konsekwentnego personalizmu i jedności Kościoła (Magisterium).
Do tego dołączamy Autorytet Soborów. Również takie czy inne autorytatywne orzeczenia, jak encykliki, inne postanowienia i dokumenty Kościoła.
Kryzysy autorytetów to temat i fakt dziś powszechnie znany. Są stare jak człowiek, lecz wydają się zawsze niepowtarzalne, inne. Sprzyja im kryzyso- genna subtylizacja, „sublimacja”, dekonturacja, spontaniczne lub sterowane roz
mycie kategorialne i współczesnych stylów życia, brak woli w kierunku ambit
niejszych wymogów życia. Autorytet „rozrzedzony”, „rozmyty”, zarysowujący
224
STANISŁAW MAJDAŃSKIsię coraz cieńszą kreską, tak nadawany lub tak odbierany, w końcu wyzerowuje się, wyradza się w sytuację antyautorytarialną. Wizja człowieka staje się tak rozcieńczona i „złożona”, że sam człowiek w tym mięknie i gubi się.
Sporo zrobiła dla minoryzacji, degradacji-anihilacji „autorytetu” epoka Oświecenia, „racjonalizmu” połączonego z „empiryzmem”. Jej antecedencje i konsekwencje, z ideałem rzekomej ludzkiej „samodobroci”, a la J. Rous
seau, samodzielności, „postępu”, deizmu, antyreligijności i antykościelności oraz ateizmu. Odgrzano stare hasło „człowiek miarą wszech-rzeczy” i zapra
wiono „równością-wolnością-braterstwem”, „antyabsolutyzmem”. Ciekawe, że dystynkcje-demarkacje wykorzystano inaczej niż w scholastyce, na obronę ludzkich słabości, in minus. Domknięto to słynnym hasłem „oddzielenia Koś
cioła do państwa”, dwu podstawowych autorytetów; ze szkodą dla pierwszego i dla człowieka.
W ogóle decyzje i stwierdzenia stają się dziś „nieklasyczne”, to jest same pojęcia są coraz bardziej nieostre, rozmyte, „sprocesualizowane” poznanie i decyzje coraz mniej binarne (nie są binarne nawet reduktywnie). Prawdę klasyczną redukuje się do czegoś innego, zastępczego, jak choćby miłe skąd
inąd „autorytetowi” uznawanie - w imię czego, jeśli nie dobra i prawdy?
Klasycznie doniosła niezawodność i pewność wyradza się w co najwyżej probabilność lub w ślepy rygor. Społeczeństwo ma być coraz bardziej „otwar
te”, podobnie poznanie, gdzie jest postmodernistyczny kryzys racjonalności i i wysuwane hasło „przeciw metodzie” (zamiast tego jest co najwyżej „para
dygmat”).
Czy, o ile jest miejsce w tym stanie rzeczy na myślenie-działanie z odnie
sieniem do autorytetu, chociażby nim wspomagane? Coraz mniej temu sprzy
ja; postaw proautorytarialnych ilość i jakość raczej zanika. Bywają w tym względzie sytuacje nieudane, niedomierzone, na co przeciwnicy autorytetów chętnie się powołują: „nadautoryet”, jakiś dyktat, „niedoautorytet”, w końcu anarchia. Wszelako jeśli myśleć w trybie kontrastu i dopełnienia, to - przy całym krytycyzmie i sceptycyzmie do autorytetu w epoce takiej jak nasza - autorytet staje się tym bardziej pożądany, cenny, niezbędny, przynajmniej w zakresie wydzielonych społecznych struktur, na przykład elit.
Niewątpliwie, wobec tych osłabiających człowieka przejawów, należy powrócić - w stosownej mierze - do autorytetów. Po to, żeby zapewnić minimum personalno-społecznej równowagi, także kognitywnej, ze względu na to, co cenione i cenne, aby promować człowieka w jego naturalnych struk
turach, rodzinnych, narodowych przede wszystkim. Nie chodzi o autorytety
ślepe, formalne, bezkrytyczne, domagające się bezwzględnego posłuchu, aż
po niewolniczy respekt dla jakiegoś reżimu, niekontrolowanego uber alles.
Wszak nigdy nie obowiązuje bez reszty zasada Befel ist Befel (K. Jaspers,
„Problem winy”).
Owszem, ważne są i odniesienia historyczne. Dzisiaj zaś przenikają się tak charakterystycznie - i nader wzmacniająco, nierzadko anonimowo - elementy wiedzy i władzy, w ramach stechnokratyzowanego scjentyzmu, gdy z drugiej strony oppositum to jakiś niedomierzony „liberalizm ” (złączony ukrytym łączem z totalitaryzmem, paradoksalne to, ale prawdziwe). Niezależnie od takich czy innych odchyleń godzi się wzmacniać bytowe, praktyczno-poznaw- cze, osobowe i społeczne niezdecydowanie, prowizoryczne „doksy” i dysmor- fie postaw - zmierzając ku upewniającej episteme, ku szlachetnym, wolityw- nym decyzjom.
Szkoda tylko, że zwrot ku autorytetom, skądinąd immanentnie słuszny, podejmuje się raczej tytułem zmęczenia czymś przeciwnym, z tytułu płodo- zmianu potrzeb i postaw. Albowiem wobec przerostu pluralizmu, dokuczliwo- ści dialogizmu, „uwerturyzmu” i innych tego rodzaju „izmów” i ich wcieleń praktycznych, miła staje się choćby i sloganowa zmiana, na „principializm ”,
„fundamentalizm” (nota bene, wypadałoby tu nie używać „izmów”). Niestety, bywa to jeśli nie kamuflarz, to przewrotna, wpadająca w ucho moda, choćby i na „prawdę”, granicznie przewrotnie. Czy należy korzystać z takiego wspar
cia w ramach postawy nieutopijnej, z dala od antropo-angelizmu, z tego typu socjohistorycznych protez? Jak tu odróżnić właściwą wieczystą postawę „pro- aleteiczną” i zdemaskować wszelkie jej imitacje, gdy „prawda się opłaca”
(a właściwie jej uznanie)? Chyba tylko ex post da się łatwiej rozpoznać jakieś kryteria, gdy już dojdzie do dekoniunktury, do innej „opcji”.
Brzmi to zawikłanie, myląco, tak że trudno się rozeznać. Przywodzi to na myśl apel o owe uproszczenia, które byw ają właściwe działaniom pod wpły
wem autorytetu, pociągnięcia oby szczęśliwe. Szczególnie niebezpieczne są elementy zamętu w Kościele. Noszą one, jak gdzie indziej, znamiona dezin
formacji i dezorientacji pochodzącej z zewnątrz, ale częstokroć, niestety, bywają imanentne, z własnej winy - słabość wobec wymagań własnej wiary i moralności, godzenie się z tym niemal ewaluatywno-normatywne. Lekiem na to jest konfirmacja, „umacnianie braci”, co jest funkcją autorytetów. Cho
dzi tu o ową umiejętność „rozróżniania duchów”. O sakrament konfirmacji- -bierzmowania.
Wyróżniona jest rola biskupów, a zwłaszcza papieży, zrozumiała i uzasad
niona jedynie przy założeniu fundamentalnego personalizmu, autorytarialna
i służebna zarazem („sługa sług Bożych”): Piotrowa „opoka” i „umacnianie
2 2 6 STANISŁAW MAJDAŃSKI
braci”. Postawa autorytarialna czynna i bierna jest obecna w życiu każdego chrześcijanina, w świetle powszechności Kościoła i w perspektywie misji.
Autorytet jako kategoria antopologiczno-personalistyczna jest konieczny, nieredukowalny do czegoś innego (co i tak bywa w jakimś sensie autoryte
tem, jeśli miałoby spełniać serio jakąkolwiek rolę praktyczną czy poznawczą).
Epoce dzisiejszej należy szczególnie to przypominać, pozostając jednak z dala zarówno od utopijnego angelizmu, jak i kierunków bardziej podejrzliwych, włącznie z jakimś nadrygoryzmem, podejściem negatywnym, manicheizmem i tak dalej.
Jak wiadomo, porzuca się dziś bowiem dość powszechnie „tradycyjny”
model Kościoła tak zwany anatemiczno-inkwizycyjny, a nawet autorytarny (sporo tu nieporozumień, użyjmy tej nazwy z grubsza) i (powiedzmy) dialo- gowo-ekumeniczny, posoborowy, „otwarty”, pod sztandarami „personalizmu”.
Minoryzuje się tym samym to, co na zewnątrz Kościoła, propagując, nierzad
ko narzucając „libero-katolicyzm”. Ten przeciwstawiany jest ostro „rygoryz
mowi”, podejściu „represyjnemu”, zewnętrznemu, legalistycznemu. Podejście współczesne, progresywne ma być odpowiednio uwewnętrznione i zarazem otwarte. Jeśli nie sprowadza się do „katolicyzmu społecznego”, stanowi „kato
licyzm głębi”, który nie wkracza zbytnio ani w życie społeczno-polityczne, ani w prywatno-osobiste.
Apeluje się o „środki ubogie”, skądinąd słusznie. Przy okazji manipuluje się „wolnością” i „demokracją”, aż po rezygnację z respektowania moralności religijnej przez „świeckie” prawo. Brzmi bardzo szlachetnie w tym kontekście pochwała „naturalnego chrześcijanina”, lecz widać, jak się to pojęcie rozmy
wa. Dodajmy, że wypłukuje się fragmenty Biblii mniej rygorystyczne, ekspo
nując łagodne, dokonując nadinterpretacji teologicznej w duchu „nadoptymi- stycznym”. Wszystko to co najmniej towarzyszy postawom „przeciw autoryte
towi”, im sprzyja, ale właśnie dlatego domaga się autorytetu.
Zapewne postawa taka budzi poklask u nieprzyjaciół (jeśli jeszcze tacy istnieją w tej wizji), ale łechce przede wszystkim słabości ludzkie, proponując różne „łatwiejsze cząstki”, jako bardziej „ludzkie”. Mniej przyjemne są rygo- ryzujące funkcje autorytetów - niech te ciężary dźwigają inni. Wydaje się, że w ramach właściwej postawy proautorytarialnej zdani jesteśmy na jedyną pozytywną perspektywę: nieułatwionego optymizmu. Autorytet uzdalnia do tego człowieka, indywiduum i społeczeństwo. Mianowicie do uznania, zacho
wania i utrwalenia właściwych postaw wobec tych wartości, które się akcep
tuje. Autorytet to czynnik wymagający, bo odnosi i apeluje do tego, co się
tradycyjnie nazywa hartowaniem woli czy kształceniem charakteru, osiąga
niem cnót moralnych i innych.
Człowiek, jak wiadomo, źle działa w mgle nierozeznania. Domaga się zdrowych binarnych decyzji. Nieodzowne jest to zwłaszcza w sytuacjach trudnych, granicznych, gdzie wszelkie kategorie funkcjonują niespecyficznie (w innej konwencji: specyficznie); gdzie niełatwo aż po ryzyko, nie ma pra
wie szans, zwłaszcza gdy brak odpowiedniej wrażliwości i wychowania, na
„za i przeciw-decyzje”; gdzie jest się poza kręgiem sytuacji poznawczo-prak- tycznych binarnie prostych: dobro-zło, prawda-fałsz. Nikt nie powie, że dziś jest nadmiar „czarno-białych” wizji i „ułatwionych” decyzji.
Inna sprawa, że binaryzm jest tym bardziej utrudniony, im bardziej ambit
ny, „wyższy”, skomplikowany (aż do możliwych powikłań) podejmuje się poziom działania-poznania. Niełatwa jest wtedy „redukcja” do jakichś „sym- plicjów” w wieloczynnikowych rozeznaniach-decyzjach, jeżeli w ogóle możli
wa. W strukturach analitycznych (dalekich od kognitywno-praktycznego „me- chanicyzmu”) trzeba się odnieść do danej sytuacji-zdarzenia całościowo, jako że jest holistyczna, ująć ją wszechogarniającą intuicją nader wnikliwą. Umieć zaś objąć to, co wydawałoby się nader złożone, mimo wszystko całościowo i symplicznie, to dzieło autorytetu (nie przesądzamy tym samym autorytarial- nego dyskursu).
Zaiste, wysoce niezdrowa jest nieustanna niedookreśloność, wahliwość, nadelastyczność, ambiwalencja dialektyczna. Od „psa Pawłowa” poczynając - zaczęliśmy te rozważania od tych właśnie sytuacji, patoautorytarialnych w świecie zwierząt. Niezdrowa jest sama niegotowość na binarne rozeznania i decyzje. Brak selekcji negatywów, jakieś autocenzury, etyczno-poznawczej ascezy, (auto)higieny. Dlatego obserwujemy równolegle do minoryzacji auto
rytetów ową dysmorfię struktur. Towarzyszy temu zanik granic, linii brzego
wych, które się dekonturują, lasują tam, gdzie być powinny; nadsubtelnie się je kreskuje, aż do sfery szarej, do zaniku rozróżnień.
Poprzez brak granic czy też ich „graniczne osłabienie”, za wiele wnika bezkontrolnie w struktury. Zaczyna się Mischung, dezinformacyjny, dezorien- tacyjny, dezintegracyjny brak dyscypliny. W tórnie wytwarza się filtr najłat
wiejszy, in minus, dla negatywów. Zaczynają działać zewnętrzne - a zarazem
„uwewnętrznione” - elementy pasożytnicze. To, co zewnętrzne, staje się wewnętrzne, równolegle z nadmiernym i mylącym rozszerzeniem struktur.
Degenerują się i dekomponują oryginalne struktury w wyniku wtargnięcia
wirusa zwanego „liberalizm em ”. Brak bowiem środków obronnych, bariery
2 2 8 STANISŁAW MAJDAŃSKI