copyright © by Marcel Woźniak
copyright © by Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2020
1 9 2 0 — 1 9 3 7
W I E L K I S E N
„Nikt nie śnił tak pięknie jak Lolo” – napisze o Tyrmandzie Sławomir Mrożek.
Literatura to balsamowanie czasu. To śnienie, które spaja wyobraże- niowa wspólnota śniących. Jeszcze tylko musimy zebrać naszą drużynę:
czytelniczek, czytelników, narratora oraz bohaterów, którzy wciąż czekają uśpieni, jak na niewywołanej fotografi i, ale zaczną się stopniowo pokazy- wać, wyłaniać spomiędzy liter jak z gęstwiny lasu. Jeden za drugim.
Przypomnijmy sobie dawne zdjęcia i opisy, legendy i historie dziadków.
I wszystko, co mogłoby przenieść nas o jedno stulecie, gdy rodziły się lata dwudzieste, lata trzydzieste. Czas po wielkiej wojnie. Czas po zaborach.
Czas przed telewizją i przed dźwiękiem w kinie. Czas Kolumbów roku
Skrócony odpis aktu urodzenia Leopolda Tyrmanda
1920. Czas pokolenia zarażonych śmiercią, urodzonych za późno i za wcześnie. Dziewiętnaście lat przed drugą wojną światową. Dwadzieścia dwa lata przed ostatecznym rozwiązaniem i Holokaustem.
C O M Ó W I Ą G W I A Z D Y
Kosmogram Tyrmanda, sporządzony w 1963 roku:
Horoskop sporządzony dla mężczyzny urodzonego 16 maja 1920 roku o 18.17 w Warszawie
Kosmiczna harmonia na moment narodzin: descendent = Słońce / Księżyc. To znaczy, że w chwili, gdy urodzony wziął pierwszy oddech, Słońce znajdowało się w takiej samej odległości powyżej horyzontu Warszawy jak Księżyc poniżej.
Kosmogram wystawiony w roku 1963 w Stuttgarcie
Charakter, zdolności i los narodzonego są silne i wyraźne. Na jego przeznaczenie duży wpływ wywierają pochodzenie, rodzina, cel ży- cia, dążenia zawodowe, kondycja fi zyczna, jak również małżeństwo i pozycja społeczna. W dwóch ostatnich dziedzinach życia będzie do- świadczał największej siły i pewności siebie.
„Leopold nie miał tak zwanego szczęścia” – napisze Sławomir Mrożek. –
„To znaczy nic nie przychodziło mu samo, nic nie przychodziło mu łatwo.
Nie należał do tych, którzy urodzili się w czepku ani pod szczęśliwą gwiaz- dą. Żadna dobra wróżka nie zjawiła się u jego kołyski”.
Kołyska stoi na Trębackiej 5 w Warszawie. Tyrmanda wydaje na świat siedemnastoletnia wówczas blondynka, Maryla, po której – jak sam przy- zna za trzydzieści cztery lata – nie odziedziczy urody. Ale to jej niebieskie oczy jako pierwsze patrzą na niego z miłością.
Już niedługo się okaże, że i czas, i miejsce, w których Tyrmandowi przyjdzie dorastać, na zawsze zdefi niują jego życie. Nasze życia również, inaczej nie śnilibyśmy teraz opowieści o tym chłopcu. Chłopcu, który uro- dził się w oku cyklonu z jasnym celem: przez całe życie będzie próbował się z niego wydostać.
W O J N A R A D I O W A
W Polsce wciąż trwa powszechna mobilizacja. By ją spopularyzować, w akcję włączają się pisarze, między innymi Kornel Makuszyński. Działają też jednominutowi mówcy. Pojawiają się w kawiarniach i kinach czterdzie- ści razy dziennie, a w weekendy nawet i sto dwadzieścia razy, by wygłosić trwający równo jedną minutę wykład o doniosłości działań wojennych. Przy okazji kwestują na rzecz armii.
Kiedy Pod Picadorem skamandryci recytują swoje wiersze, na okolicz- nych słupach wiszą afi sze BOHATEROWIE FRONTU I KAWIARNI, po- kazujące w dwóch kadrach żołnierzy na polu walki i kawoszy rozczytanych w porannej prasie.
Natarcie bolszewików na Warszawę rozpoczyna się 13 sierpnia 1920 roku. Cud wydarza się już pierwszego dnia bitwy warszawskiej: polscy szyfranci przechwytują rosyjskie, informujące o uderzeniu depesze. To pomaga Polakom przygotować się do rozegrania bitwy. Największa polska radiostacja zakłóca fale wroga, nadając na nich morsem wersety Nowego Testamentu. Z roli „przedmurza chrześcijaństwa” wywiązujemy się bar- dziej niż dosłownie.
Tymczasem Lolek nie ma jeszcze roku, kiedy w marcu 1921 podpisa- ny zostaje traktat ryski między Polską a Rosją i Ukrainą. Utrzyma się do 17 września 1939 roku.
Tyrmand będzie dorastać w czasie pokoju. W największym i najpręż- niejszym mieście Polski. W jego centrum, pośród kin, bibliotek, kawiarni i wspaniałej architektury. Ale nie oznacza to, że los ma dla niego specjalne prezenty. A jedynie, że Tyrmand będzie chciał ten los oszukać.
Ogłoszenia z okresu wojny polsko-bolszewickiej
N A L E W K I
„Chłopiec z bardzo przeciętnej, niezamożnej rodziny w przedwojennej Warszawie” – napisze Mrożek. – „To jeszcze nic takiego, więc dodajmy:
z żydowskiej rodziny”.
Warszawa jest miastem dwunarodowym, drugim na świecie pod wzglę- dem wielkości społeczności żydowskiej.
Na pierwszym miejscu jest Nowy Jork.
Nowy Jork wychowa Matthew Tyrmanda.
Warszawa wychowuje jego ojca.
Warszawa – z jednej strony stolica Polski, z drugiej mikrokosmos języka jidysz.
Dzielnica północna jest brzydka i zaniedbana. Nazywa się Nalewki – bo tędy wlewała się do osiedla rzeczka, Bełcząca. Na początku XIX wieku osie- dlający się tu Żydzi tworzą swoją główną ulicę handlową. Przed pierwszą wojną światową działa tu ponad trzysta sklepów. Zaplecze stanowią naj- większe w Warszawie podwórza – babilony.
Dwaj Żydzi na ulicy Nalewki w Warszawie
Nalewki to miasto w mieście. Kiedy idzie się w jej stronę ulicą Francisz- kańską, na Gęsiej słyszy się nagle inny język. To właśnie z powodu języka dzielnica jest dla Polaków innym światem. Szyldy, prasa – warszawiacy nie są w stanie ich przeczytać. Nalewki są oddzielone kulturą, nie murem.
Ten postawią dopiero Niemcy.
Nalewki mają własne kino, Uciechę.
Brudna i zapluta, duszna salka – pisze Lolek w latach pięćdziesią- tych. – Przecudny antykwariat pełen wzruszeń i zachwytów dla nie- licznych koneserów. Stare Chapliny i Buck Jonesy, Tom Tylery, Eddie Polo, pierwsze fi lmowe Nibelungi i urzekający Tom Mix. Jakże głę- boko potrafi ła wzruszyć Corinne Griffi th czy Norma Talmadge mimo swych śmiesznie, nieprawdopodobnie podmalowanych oczu!
Pamięta brudną salę i butelki wódki walające się w kącie. I scenę miłos- ną z Polą Negri, migoczącą w deszczu na zużytej taśmie.
Członkowie rabinatu warszawskiego w pochodzie demonstracyjnym ulicami Warszawy
Oczywiście – zapisze Mrożek – to może dać do myślenia tylko tym z nas, którzy mają pewną wiedzę o tamtych czasach i okolicznościach.
Między innymi o rozwarstwieniu społecznym, majątkowym i kultu- rowym, wyznaniowym i narodowościowym, czyli o podziale Przezna- czenia na piętra i komórki, z których prawie nie było wyjścia. Leopold urodził się w pułapce, no ale mogło być i bywało gorzej. Ale – i tu zaczyna się jego problem całkiem już osobisty – Leopold przyszedł na świat z wielką ku światu namiętnością, z miłosną energią w każdym tego uczucia wymiarze, zmysłowym, emocjonalnym, intelektualnym.
I nie była to miłość, która by chciała pozostać platoniczną. Więc mię- dzy tym, co było mu dane, a tym, co czuł i czego chciał, widział, wie- dział czy sobie wyobrażał – była ogromna różnica, a zatem musiało powstać napięcie.
H I S T O R I A W Y P I E R A N I A
L U T Y 2 0 1 6
W zimowy piątek rozmawiam w Nowym Jorku z Mary Ellen. Siadamy na podłodze, a ona z dużych żółtych kopert wyjmuje fotografi e rodzinne.
Mam czterdzieści osiem godzin na zeskanowanie ich i zwrot. Spotkaliśmy Warszawa lat 20.
się dwie godziny wcześniej. Zaufanie, jakim mnie obdarza, jest wzruszają- ce. Liczba zdjęć i to, co na nich, zapiera dech. Puzzle historii, cała układan- ka pełna kawałków znanych bardziej i mniej. Najciekawsze są najstarsze zdjęcia.
Maryla i Mieczysław Tyrmandowie, rodzice Lolka. Rok 1922.
Lolek na fotelu, rok 1920 lub 1921.
Maryla, w pięknym kapeluszu, rok 1922.
Łysy mężczyzna w białym garniturze, na białej ławce w parku. Początki XX wieku.
– Kim jest ten człowiek? – pytam.
– Have no idea.
Mamy zatem zdjęcia rodziców, dziadków i tajemniczego mężczyzny na ławce.
W życiorysie Tyrmanda nie ma Żydów. Ale tylko dlatego, że jedyny ży- ciorys Leopolda to ten, który sam będzie pisał przez całe życie, szmuglując w opowiadaniach, powieściach i dziennikach migawki z przeszłości.
O przodkach mówi: drobnomieszczańska rodzina sklepikarzy.
Mój biedny, kochany ojciec – napisze w wieku trzydziestu trzech lat. – Całe życie marzył o bogactwie, do którego nigdy nie doszedł, natomiast był imponująco, krystalicznie uczciwy, co z westchnieniem stwierdzam. Ale cecha ta nie pomagała mu w pogoni za zamożno- ścią, w Boga zaś wierzył, ale bez dewocji i gorliwych praktyk, przeto ogólny rachunek zawierał katastrofalne błędy, których nie potrafi ł sobie wytłumaczyć. I oto rzecz zadziwiająca: po tylu, tylu latach te same elementy tkwią we mnie, jak odwieczne, zardzewiałe ze starości gwoździe.
Moją religijność życie wzmocniło, ale to, co wyniosłem w jej zakre- sie z domu, pozostało jej dominantą: jest ona bardzo szczera i rów- nie niegłęboka. Wreszcie głód bogactwa zastąpiłem głodem osiąg- nięć życiowych, sukcesów w pracy, dokonań. Z grubsza biorąc, jest to niemal to samo. Dom był dla mnie kiedyś rezerwuarem ciepła i bezpieczeństwa, moje o nim wspomnienie jest wypełnione uczu-
ciem przytulności i nudą. Zresztą wojna wykazała, jak kruche są takie małomieszczańskie egzystencje. Ich nieatrakcyjność sprawia ponadto, że się za nimi nie tęskni.
C H Ł O P I E C W A T Ł A S O W Y M U B R A N K U
Maryla Tyrmand nie pracuje. Jest warszawską damą chadzającą do lo- kali w mieście. Dlaczego? Tego jeszcze nie wiem. Pewne jest, że Lolek nie zostaje z ojcem rzemieślnikiem, a podąża za matką, która przesiaduje obok skamandrytów w Małej Ziemiańskiej. W ten sposób Tyrmand od najmłodszych lat poznaje Warszawę kawiarnianą.
Karol Wilhelm Albrecht
we wnętrzu swojej kawiarni Mała Ziemiańska
D R Z E W O Ż Y C I A
Matthew przekazuje mi kontakt do genealogów rodziny. Dzięki dwóm drzewom genealogicznym udaje się odnaleźć przodków Tyrmanda. W hi- storii Tyrmanda nie ma przypadków. Jest za to zbieg cech charakterystycz- nych dla losów ludzi w XX wieku.
Mieszkający na Florydzie emeryt, Alan Thierman, daje mi dostęp do drzewa genealogicznego na ancestry.com. To stamtąd dowiem się, jak da- leko sięga historia Tyrmandów.
1776 – na świat przychodzi Fajwel Hacohen. W 1795 z Ryfką (Rebeką), córką Szai, zostają rodzicami Peresa. 1803 – rodzi się ich drugi syn, Izaak.
Wkrótce przyjmie imię Mosiek Wolfowicz Tyrmund.
Ma to związek ze zmianami administracyjnymi w Warszawie. Scentra- lizowane monarchie dążą do objęcia Żydów swoją biurokracją: by nałożyć na nich podatki, wcielić do armii. Na rozkaz władz asesorzy mają nadawać Żydom nowe nazwiska.
Leopold będzie oddawał się takim rozważaniom:
Warszawa, rok 1926. Lolek pierwszy z lewej, w ułańskim czako. Za nim – mama