• Nie Znaleziono Wyników

Źródła i pokrewieństwa towianizmu i mistyki Słowackiego : (ciąg dalszy)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Źródła i pokrewieństwa towianizmu i mistyki Słowackiego : (ciąg dalszy)"

Copied!
34
0
0

Pełen tekst

(1)

Jan Gwalbert Pawlikowski

Źródła i pokrewieństwa towianizmu i

mistyki Słowackiego : (ciąg dalszy)

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce

literatury polskiej 6/1/4, 143-175

(2)

JAN QWALBERT PAWLIKOWSKI.

ŹRÓDŁA I POKREWIEŃSTWA

TOWIANIZMU I MISTYKI SŁOWACKIEGO.

(Ciąg dalszy).

Rysem znam iennym ów czesnych re w elato ró w i p ro ro k ó w je s t m e g a l o m a n i a . O bjaw ia się o n a przypisyw aniem sobie szczegól­ nego i nadzw yczajnego p o w o ła n ia ; każdy m a się za z e słań ca bo­ żego, odnow iciela ś w ia ta , b a , n a w e t za m esyasza. St.-Sim on tytu­ łu je się „papieżem seientyficznym “ i zastęp cą Boga n a ziem i, C om te m ianuje się pod koniec życia „g ra n d p rê tre de 1’ h u m a n ité “ , E n ­ fantin nosi n azw ę „p ére su p rê m e “ ; uczniow ie ż ą d a ją od niego, ab y się ogłosił m esy aszem ; Glouton podpisuje się „ C h rist du second a v e n e m e n t“, F o u rie r o ś w ia d c z a , że od trzec h tysięcy la t ludzkość po ra z pierw szy słyszy p ra w d z iw ą n a u k ę ; H ennequin m ieni się „sous - d ie u “ w raz z N apoleonem i F o u riere m . To tylko n ie k tó re p rzy k ład y z pom iędzy w ielu. R eform atorow ie ludzkości chcieliby ab y ludzkość tylko nim i się z a jm o w a ła ; w ydają pism a, b ro sz u ry , w y g łaszają m ow y i niepokoją listam i wielkich i m ożnych tego św iata . S t.-Sim on n a rz u c a się ustaw icznie N apoleonow i, pisze list do c a ra , p o sy ła sw o je d z ieła do In sty tu tu i do B iu ra D ługości Geografi­ cznych, w zyw ając uczonych do zajęcia się razem z nim stw orzeniem w iedzy syntetycznej. D ostaw szy o d p ra w ę (B iuro D ługości o d p o w ia d a : „daj n am p an spokój ze sw o ją w iedzą syntetyczną ; m y jesteśm y tylko geom etram i i zajm ujem y się n a u ty k ą i astro n o m ią “ ) nie szczę­ dzi szyderstw i w ym yślań. Te listy i zabiegi St.-Sim ona przypom i­ n a ją żyw o podobne p rak ty k i Tow iańskiego, ja k n a g ab y w an ie c a ra i p apieża i t. p.

Czy rzeczyw iście m am y w tych w ypadkach do czynienia ze zboczeniem u m y sło w em ? U nikajm y zbyt pospiesznych sądów . P

(3)

1 4 4 Jan G. Pawlikowski,

p atrzm y się drugiej stro n ie sp raw y . T ak ja k u n as przez tow ianizm przeszli n a si najw ięksi poeci i kilku innych w ybitnych ludzi, ta k w e F ran c y i przechodzi przez sekty m istyczne i o ciera się o ich d ziw a­ c tw a cały szereg m ężów niepospolitych. Pod tym w zględem prym trzy m a st.-sim onizm . To chy b a fakt godny z a sta n o w ie n ia . . . A n a ­ w et ci sam i założyciele sek t i głosiciele doktryn, w k tó ry ch u p a try ­ w aliśm y cechy p sy c h o p a ty c z n e , są niekiedy ludźm i niezw ykłych, a n a w e t fenom enalnych zdolności W szakże pom iędzy uczonym i XIX. w ieku nie znajdziem y zbyt w ie lu , który ch b y m ożna postaw ić w jednym szeregu z A ugustem C om te’m ł). W ro ń sk i m a być genialnym m atem atykiem . A m oże jeszcze bardziej zad ziw iają- cem i są uzdolnienia praktyczne, jak ie w ykazyw ało w ielu z tych fantastycznych m a rz y c ie li2). M ichał C hevalier, w sw oim czasie d ygnitarz w h ie rarh ii st.-sim onistycznej i cieszący się , w edle w łasnego w yznania, z naiw nością dziecka z odznak sw ojej godności, je s t jed n y m z najw ybitniejszych ekonom istów francuskich i w y b it­ nym w łaśnie w prak ty czn y m kieru n k u . W ybitnym finansistą je s t R odrigues, którego im ię w chodzi w sk ła d apostolski sek ty ; ten sa m R odrigues n a jed n em z z e b ra ń o św ia d c z y ł, źe Duch św ięty z stą p ił n a n ie g o , a gdy J a n R a y n au d zap rzeczy ł te m u , d o sta ł a ta k u a p o - plektycznego. Ojciec E nfantin je s t tw ó rcą pom ysłu k a n a łu su ez- kiego, — n a p isa ł w yborny m em ory a ł o kolonizacyi Algiery i i p rz e ­ p ro w ad ził tru d n e dzieło cen tralizacyi z a rz ą d u kolei. Co szczególne, to źe do tych p ra c był p o w ołany przez rz ą d fra n cu sk i po o d sie ­ dzeniu k a ry w ięzienia, naznaczonej m u za niem o raln ą n au k ę o w ol­ nej m iłości. A co jeszcze szczególniejsze, to źe w nom inacyi p o d ­ pisanej przez L udw ika F ilipa E nfantin ty tu ło w an y je st „ p ć re “ , ta k ja k go sek ta urzędow nie n a z y w a ła ! Musi to przecież zastanow ić, źe w e F ran cy i b io rą w ów czas n a seryo lu d z i, którzy nam w y d a ją się obłąkanym i, lub skom prom itow anym i bezpow rotnie przez sw e dziw aczne doktryny i obrządki. T a różnica poglądów dzisiejszych a ów czesnych dow odzi, że m y nie um iem y z a jąć w łaściw ego p unktu w idzenia, że nie liczym y się w idocznie z duchem czasu i m iejsca.

O d uchu czasu m ów iłem ju ż , ale w tych w szystkich sek tach tk w i jeszcze coś specyficznie francuzkiego. Z daje mi s ię , źe m ożna to określić ja k o skłonność do w y p ro w a d zan ia ostatecznych konsek- w encyi z ra z pow ziętych p re m is; m istycyzm francuzki nosi w sobie

J) Comte przeszedł rzeczywiście przez obłąkanie ; doktor Es- qu irol, oddając go opiece żony, w ątpił o możności uleczenia go i w tym w zględzie się m ylił. Obłąkanie Comte’a miało charakter ostry, przemijający. A jednak życie późniejsze w ielkiego m yśliciela obfituje w rysy psychopatyczne (G. Dumas 1. c.).

2) W ybitnym talentem technicznym obdarzony b ył także Sw e­ denborg. Jednakowoż popadłszy w m istycyzm porzucił zawód techni­ czny ; możnaby w ięc zarzu cić, że „obłęd m istyczny“ zniw eczył w- nim talent.

(4)

Źródła i pokrewieństwa towianizmu i m istyki Słowackiego. 145

cechy w łaściw ego francuzom racy o n alizm u J). Z tego to ry s u w y­ n ik a ju ż c h a ra k te r W ielkiej R ew olucyi, k tó rej dzieła i b o h atero w ie w y d ają n am się szalonym i.

W tow ianizm ie kom binuje się w pływ d u ch a czasu z w p ły ­ w am i otoczenia francuskiego To p r a w d a , że T ow iański m istykę sw o ją przyw iózł ju ż z so b ą z Litw y, ale c a łe u k sz ta łto w a n ie się tow ianizm u ja k o sekty, n a stą p iło we F ran cy i. I zdaje mi się , że tak ie u k ształto w an ie gdzieindziej nie byłoby m oźliw em . P odobień­ s tw a z ów czesnem sek c iarstw e m francuskiem są ogrom ne. Bodaj czy n aw et o rg anizacya tow ianizm u nie zaczepia w p ro st o w zory st.-sim onistyczne. W szakże ju ż przed przybyciem T ow iańskiego były st-sim onista, B ohdan Jański, zało ży ł był B ractw o słu żb y narodow ej (1 8 3 5 .) 2). U czestnicy nazyw ali się braćm i, (Jański „b ra te m s ta r ­ szy m “), a m ieszkali w spólnie w ta k zw anym „d o m k u “ , o k lauzurze k lasztornej. T en „dom ek“ przypom ina kolonię st-sim onistyczną w M enilm ontant. Ja k o hospitanci dochodzili tam b ra c ia św ieccy ; w iększość i c h , to późniejsi tow iańczycy. Celem tego zw iązku było d la in tern istó w p rzysposabianie się do sta n u duchow nego, dla w sz y st­

*) Jakkolwiek wydać się to może poradoksem, twierdzę , że z tego to rysu racyonalistycznego francuskiej umysłowości wynika także utopijny charakter socyalizmu francuskiego. Niemiecki socya- lizm „naukowy“ (marksowski) nie różni się od francuskiego zasadniczo propozycyami, ale — prócz uzasadnień — tem, że odmawia wszelkiego wdawania się w określenie przyszłego stanu społecznego, do którego te propozycye mogą prowadzić. Na miejsce pierwiastku racyonalisty­ cznego wysuwa natomiast pierwiastek historyczny. Społeczeństwo nie dlatego będzie kollektywistycznem , że je takiem ludzie świadomie i ce­ lowo zrobią, ale dlatego, że do tego prowadzi rzekomo nieodbicie rozwój historyczny. Uzbrajając się w to rzekome „prawo rozwojowe“, socyalizm niemiecki przybiera pozory „naukowości“. W rzeczy samej je st z du­ chem nauki daleko bardziej sprzeczny od utopizmu francuskich mi­ styków, przepisuje bowiem dogm atyczny pogląd na fakta pod grozą nieprawomyślności. Francuski utopizm jest lotny, nieopatrzny, śmiały, zaufany w siłę rozumowych koncepcyi i samorzutnej woli, skory do czynu konstrukcyjnego, — socyalizm niemiecki nosi w sobie cięż­ kość niemieckiej spekulacyi i ponury rys semickiego fatalizmu i do- gmatyzmu, a w działaniu swem nie jest twórczy lecz rozkładowy.

2) Już przed Jańskim, z końcem roku 1834., zawiązało się, pod wpływem Mickiewicza, grono Braci Zjednoczonych, również dla ćw i­ czenia się w pobożności i pobudzania ku niej innych rodaków na em igracyi. Jak i odkąd przygotowuje się zwrot religijny w duchu Mickiewicza, zob. np. monografie Chmielowskiego, Kallenbacha i dzieje literatury Chmielowskiego, Zob. też Smolikowski : „Historya Zgro­ madzenie Zmartwychwstania P ańskiego“ (1895), i Gadon : „Emigra- cya polska po upadku powst. listop .“ (1902).

(5)

146 Jan G. Pawlikowski,

kich w spólne ćw iczenie się w pobożności. O Ja ń sk im tow iańczycy później ju ż w y ra ż a ją się, że on b y ł pierw szym pokutnikiem ja w n y m i ap o sto łem em igracyi polskiej w e F ran cy i. O czywiście tak ie sk u ­ pianie się dla celów religijnych odczuw ano ju ż przed T ow iańskim ja k o p o tr z e b ę , a że d z iałało tu zap a trzen ie się n a w zory fran cu ­ skie , dow odzi choćby t o , że in icy ato rem był daw niejszy st simoni- sta. A żeby w pobożności tych pierw szych sekciarzy nie było ju ż z ia rn późniejszej herezyi, w to tru d n o uw ierzyć...

T ow iański zn a lazł dla siebie g ru n t p rzygotow any; m ożnaby p o w ie d z ie ć , że oczekiw ano go. I w ła śn ie dlatego p r z y b y ł, że b y ł oczekiw any. T a k p rz y b y w ają w szyscy m esyasze i p ro ro cy . P rzy ­ szedł, ja k płom ień, ażeby zapalić gotow ą ju ż pochodnię. To co p rzy ­ n ió sł z sobą, to był afekt, egzaltacya.

A fekt je s t zaw sze zab u rzen iem rów now agi duchow ej. K iedy id ea ja k a ś, lub pragnienie, przechodzą w sta n afektu, p o ja w ia ją się nieodm iennie cechy zachw ianej rów now agi. W y p ły w a ją w tedy n a pow ierzchnię lu d z ie , którzy w in n y c h , spokojnych chw ilach i o to ­ czeniu, u w ażan ib y byli za półgłówków7; ale też i ludzie n o rm aln i, pod w pływ em otoczenia i podniecenia, p rz ek raczają w tedy konw en- cyonalne granice. Dla obojętnych , p atrzący ch z boku , w szyscy oni w y d ają się szalonym i. A sam i ci „sza leń cy “ z ch lu b ą p rzy jm u ją tę nazw ę. Oto pow iada St. S im o n : „S zaleństw o nie je s t niczem in ­ nem , ja k s k ra jn ą eg zaltacy ą duszy ; a ta k a egzaltacya p o trzeb n ą je s t do zd ziałan ia rzeczy wielkich. Do św iątyni sła w y w ch o d zą przeto tylko c i , co uniknęli zam knięcia w dom u w a ry a tó w “. I j e ­ szcze n a łożu śm ierci m ów ił do R o d rig u esa : „Souvenez - vous q ue p o u r faire quelque chose de grand, il fa u t être p assio n n é“ 1).

Aby zrozum ieć rzeczy zrodzone pod w pływ em afek tu , nie do­ syć je s t w nie się w m yśleć, p o trz e b a się w nie w czuć. U czucie je st czem ś subjektyw nem ; zrozum ieć je m ożna tylko przez obudzenie w sobie p o krew nych stan ó w subjektywm ych. Z dolność p rzeto do takiego w czu w an ia się należy do niezbędnych i n iezastąpionych n a ­ rzędzi poznania.

U n as s ta ło się pospolitym obyczajem , ilekroć rzecz o tow ia- nizm ie, w zględnie o o sta tn ic h latach tw órczości Słow ackiego, m ów ić o o b łę d z ie , o o słabieniu um ysłow em . Co p ra w d a term inów tych używ a się w sposób ta k nienaukow y, że niew iadom o czy trz e b a j e b ra ć dosłow nie, czy tylko u w a ż a ć za m etafory 2). Co k ro k przytem

J) Przypomnijmy, że S t-S im on nawet rozwiązłość swojej mło­ dości usprawiedliwiał później jakoby potrzebą kształcenia namiętno­ ści, bez której jako filozof nicby wielkiego zdziałać nie mógł.

2) Mazurkiewicz w pracy: „Andrzej Towiański. Studyum psy­ chologiczne“ (Warszawa 1902), dowodzi obłędu (w ścisłem znaczeniu)

A. Tow. Dowód ten jednak, mimo rzetelności naukowej inteucyi, n ie

(6)

Źródła i pokrewieństwa towianizmu i m istyki Słowackiego. 147

m ożna stw ie rd z ić , że tym sędziom b ra k zu pełnie kw alifikacyi do sądzenia. J e s t im bow iem zgoła obcą n a tu ra p rą d u duchow ego, którego częścią jest n a sz a m istyka ro m an ty czn a, a co w ięcej, b ra k im zdolności do o d tw arzan ia w sobie stan ó w uczuciow ych pokrew ­ nych t y m , k tóre m ają oceniać. Toż n aw et teksty, k tó re chcą t ł u ­ m aczyć, w y p aczają niekiedy do niepoznania, a co najm niej p rz y k ła ­ d a ją do nich zupełnie fałszyw ą m iarę. D o p atru ją się też n ie d o rz e ­ czności w rzeczach n ajprostszych. N iepodobna w szystkich tych, nie­ kiedy bard zo zab aw n y ch rzeczy, p o w ta rz a ć i zbijać; przypom nę np. ja k porozum iew aw czo niby m ru g a p. Biegeleisen do czytelnika, p rzy ­ taczając , że Słow acki haft p rzy sła n y m u przez m atkę o g ląd ał przy trzech (!) św iecach. P. B. m yśli zapew ne o m istycznej form ule try a - dycznej . . . Biedny p o eta! Gdyby był m iał cz w a rtą św iecę do ro z ­ porządzenia, p. B. byłby m yślał o te tra g ra m m ato n , — gdyby pięć — o tem źe w edle „L istu do R em bow skiego“ „w piątej p racy duch sz w a n k o w a ł“ — etc. Jeszcze klasyczniejszym p rzy k ład em je s t d o ­ w ód p. T r e tia k a , iż w edle w yo b rażeń poety on pierw szy dopiero z pom iędzy ludzi Boga zobaczył. W tw ierdzeniu tem uprzedzenie i n ie­ zrozum ienie tek stu ry w alizu ją ze sobą. Ale o tem przyjdzie mi j e ­ szcze m ów ić niżej. — W w ielu w y p ad k ach działa tu w pływ auto- suggestyi, spow odow anej konw encyonalnym sposobem sądzenia, „ z a ­ ra z ą m o ra ln ą “, czep iającą się te m skuteczniej, im m niej ory g in aln ą n a p o tk a indyw idualność um ysłow ą. Jeśli przytem przypom nim y so ­ bie , źe „biedny p o e ta “, „o zaćm ionym um yśle“ , — takich bow iem uży w a się określeń (n. p. B iegeleisen, Hoesick) — tw o rzy ł w tedy w łaśn ie najw iększe sw oje dzieło, „K róla-D ucha“ , to w istocie je st się czem u dziwić !

W d u ch u owrego czasu leży m isty cy zm , religijność; je s t to ep o k a rozw oju idei h u m an itarn y ch , epoka utopii społecznych ; po­ stęp , ew olucya , now y ro zk w it św ia ta , je st p ragnieniem i nadzieją w szystkich serc szlachetniejszych. P o w sta ją nowTe form uły postępu n a podkładzie religijnym . P rzy wzm ożonym ogólnie subjektyw iźm ie p rag n ien ie i n ad zieja p rz e k ształca się ła tw o w e w iarę w osobiste p osłan n ictw o do odnow ienia i uszczęśliw ienia lu d z k o ś c i, albo do z w iasto w an ia jej now ych p ra w d zbaw czych. Pogląd m istyczny,

uzna-rakter i okoliczności, nie mogę uznać za poszlakę. Co do „niezrozu- iniałości“ p ism , to faktowi zaprzeczam. Co do p u n k tu , na który autor najwięcej nacisk kładzie, że Tow. miał złudzenie, że mu duch jakiś podszeptuje jego myśli, a co daje autorowi powód do długiego psychiatrycznego wywodu, to — nie chcąc już przypominać demona sokratesowego — stwierdzam , źe wyznanie to Towiańskiego może być bardzo różnie tłumaczone — niekoniecznie ideami przymusowemi i halucynacyą — i że gra tu rolę raczej a u to su g g esty a , o ile w y ­ rażenie samo nie jest raczej metaforycznem. Błędem Mazurkiewicza jest nieznajomość sfery idej m istycznych i nieuwzględnienie ducha epoki.

(7)

148 Jan G. Pawlikowski,

ją e y za źró d ło poznania intuicyę — i afekt, w zm acniają i egzaltują tę w iarę w posłan n ictw o . U Słow ackiego p rzy łącza się do tego oko­ liczność, źe je s t wielkim p o e tą ; p o siad a zatem pew n ą predyspozycyę do sta n ó w intuicyjnych, a tak że pew ne podstaw y do u w ierz en ia w m isyę sw o ją , gdyż duch czasu n a poetów w łaśn ie przedew szy­ stkiem ja k o n a w ieszczów , rew elalo ró w i zesłańców bożych w sk a ­ zyw ał. W ta k ic h w a ru n k a c h w ia ra w p osłannictw o m oże być błę­ dem , nie b ędąc przez to jeszcze obłędem Zbyt pochopnie szafując tem sło w em „o b łęd “ , w ypadłoby n a m b ard zo długi szereg pierw szo­ rzędnych um ysłów zakw alifikow ać m iędzy o b łąkańców . Z w łaszcza w łaśn ie epoki ro zk w itu m istyki obfitują w podobne zjaw isk a. W iem y ju ż, że z m istyką idzie w p a rze w ysokie w arto ścio w an ie jed n o stk i, subjektyw izm , k tó ry człow ieka zbliżając do B óstw a w y tw a rz a z tego sam ego pow odu i e g o ty z m , sa m o u b ó stw ie n ie , w iarę w w yższość i posłannictw o w łasn e. Mistycy p rz e d so k rateso w i1) w y k ła d a ją nau k ę sw o ją w form ie natchnionego w ieszczenia; ta k X e n o fan es, P a rm e ­ nides , Em pedokles. „D ow odem “ ich je st odw ołanie się do sw ego

„ ja “, k tó re o d eb rało natch n ien ie z góry. „T ak m ów ię j a “, — oto fo rm u ła pospolita w szystkich m istycznych nauczycieli ja k i tw órców religii. Spotykam y j ą ta k u przed so k raty k ó w ja k w Ew angelii i k a ­ zan iach B uddhy. Joël dow cipnie z a u w a ż a , że z niektórych fragm en­ tów D em okryta — niby sym bolicznie — nic się nie dochow ało oprócz sak ram en taln eg o δοκεΐ μ ο ι . . . S iła p rzek o n an ia o bjaw ia się w w yw yższaniu siebie ja k o narzędzia re w e la c y i, w nietolerancyi w zględem innych. X enofanes m ówi o sobie : „żad en zw ycięzca n a aren ie nie je s t godniejszym n ag ro d y od em n ie“ . A lb o : „któż je s t ten m ą ż , którego im ieniem c a ła G recya ro z b rzm iew a i rozbrzm iew ać nie p rz e sta n ie , dopóki G recy pieśni śpiew ać b ę d ą ? “ D em okryt w y­ ch w ala się : „n ik t ze w spółczesnych mi, tyle ziem nie zw iedził, nikt nie p rzew yższył m nie w dow odzie geom etrycznym , n a w e t egipscy m iern icy “. — E m pedokles p o w ia d a : „Oto idę p rzed w am i z w ień­ cem n a czole , ja k je d e n z bogów n ieśm ie rte ln y c h , a cześć mi od­ d a ją w szyscy“ .

T ak w ielkiem u rozum ieniu o sobie odpow iada p o g a rd a dla m otłochu. „P rzynosim y ludziom p raw d ę , sk a rb n ad w szystkie sk arb y , s k a r b , w obec którego n a w e t tro n p ersk i je s t niczem ; ale oni nie­ zdolni są pojąć go i o cen ić“ . Toż p o w iad a P a rm e n id e s , że droga jego idzie zdała od drogi d eptanej przez ludzi. „G łu p cy “, n azy w a E m pedokles tłum , — „nędzni, n ad w szysko n ęd zn i“ . N ajzjadliw szym je s t H eraklit. Mówi o ludziach, że nie w iedzą n aw et o tem , co r o ­ bią n a ja w ie , nie ro zu m ieją tego, co słyszą, są obecni a nieobecni, ja k głusi ; ła je czcicieli b a łw a n ó w i tych , co się d a ją pow odow ać

*) K. Joël : Der Ursprung der Naturphilosophie aus dem Gei­ ste der M ystik. — Przykłady w tekście, dotyczące przedsokratyków i renesansistów, biorę od Joëla, str. 43 — 55.

(8)

Źródła i pokrewieństwa towianizmu i m istyki Słowackiego. 1 4 9

tłu m o w i, w yśm iew a „u czoną g łu p o tę “ H ezyoda i P y ta g o ra sa ; H o­ m e ra i A rchilocha ra d b y w y ch ło stać ró z g a m i, a w szystkim w sp ó ł­ obyw atelom radzi, aby się pow iesili. S łow nik w yzw isk je s t u niego n a d e r obfity: śm iecie, gnój, w oły, psy, osły itd. — I przeciw sobie n aw zajem w y stęp u ją nam iętnie ci filozofowie. Z daje się, że im m niej pozytyw nych podstaw m a ich w iedza, tem g o rętszą je s t w a lk a o „ p rz e k o n an ia “, gdyż one p rzy jm u ją p ostać w ie r z e ń , a te ściślej są zw iązane z podm iotow ością tw ierdzącego, ja k rzeczy objektyw nie dow ieść się dające. W ierzen ia są bezpośrednią em an acy ą naszej jaźn i ; nie udo w ad n ia się ich ale n a rz u c a , n a rz u c a jąc u ro k lub siłę w łasn ej indyw idualności. P rzeciw ników ła je się g łu p cam i i h u lta - ja m i, a jeśli m a się w ład zę — h erez y arch am i. — W alk a m u si być zaciętą , bo chodzi tu o rzecz bard zo d rogą : o sam ego siebie. To, w co w ierzym y, stanow i dla n a s cenę życia. S ą n a tu ry , k tó re m u ­ szą odnaleźć sens życia, aby m ódz żyć. S k a rb u sw ojego m uszą b ro ­ n i ć — a jeśli a rg u m e n tu nie sta je , trz e b a zakrzyczeć przeciw nika — i . . . sam ego siebie. T kw i w ięc w tem m om ent biologiczny sam o ­ o b ro n y ; je s t to w alka o byt, k tó ra z drugiej stro n y je s t też w alk ą 0 panow anie. Bo te śro d k i w alki są rów nocześnie śro d k am i sugge- styjnem i n a zew nątrz. Z nam iennem j e s t , że w p ełn i jeszcze epoki O św iecenia, R ousseau, k tó ry tę epokę z jej „g ło w o m an ią“ p rzezw y­ cięża, o d w aża się w ygłosić o b ro n ę fanatyzm u.

B ujnym rozkw item indyw idualizm u nie d a się prześcignąć ża­ dnej epoce R enesans. Ludzi ów czesnych z d a je się pych a rozsad zać. L eo n ard o n azy w a tłu m ludzki pom nożycielem ła jn a , po którym nie nie zostanie prócz p ełn y ch klo ak ; C a rd an u s dzieli ludzi na tylko o szu k an y ch i n a o szu k an y ch o szu stó w ; P io tr R am u s broni publi­ cznie tezy, że cokolw iek pow iedziano po A rystotelesie, zełgano. P a ­ ra celsu s pali publicznie księgę A vicenny, o sobie zaś ta k głosi: „P o w iad am w a m , że w łos n a moim k a rk u w ie więcej od w as 1 w szystkich w aszych pism aków ; rzem ienie m ych trzew ików są m ędrsze ja k w asz G alenus i A v ic e n n a , a b ro d a m o ja w ięcej w i­ d z ia ła ja k w szystkie w asze akadem ie. Z a m n ą w ięc — a nie j a za w am i - G alenie i A vicenno , z a m n ą wy z P ary ża i M ontpellier, etc. e t c . ! . . . Z w as w szystkich nic nie z o s ta n ie , n a w e t po k ą tach , k tó re psi o b w ąch u ją , kiedy ja będę m o n arch ą i m o ją będzie m o­ n arch ia, w as zaś rzem ieniem ściągnę po u d a c h '. — C a rd an u s m ówi o sobie, że taki lek arz ja k on, ja w i się ra z n a tysiąc lat, a on je st od stw o rze n ia siódm ym . R euchlin pow iada o dziele sw ojem : „exegi m onum entum a e re p e re n n iu s“. K epler z a p e w n ia , że m u w szystko jed n o , czy go czytać będ ą w spółcześni, czy późne pokolenia. B runo nazy w a się filozofem w szędzie w E uropie znanym i cenionym ; „nie zn a m nie tylko h o ło ta i b a rb a rz y ń c y “. O przeciw niku, którego p rz e ­ ciw staw iła m u do dysputy ak ad em ia oksfordzka („w d o w a po p r a ­ w dziw ej w iedzy“), m ó w i, że „ta Świnia piętnaście razy d a ła się w k ą t z a g n a ć “.

(9)

1 5 0 Jan (т. Pawlikowski,

Ale niekoniecznie i nie zaw sze w tej form ie w ybuchow ej o b ja ­ w ia się w zm ożony subjektyw izm . Często w ystępuje w szacie św ię­ tości ; często o ba typy się ko jarzą. Do tego pierw szego zbliża się np. S t.-Sim on i W roński ; T ow iański należy do typu drugiego. I ta k sam o poczucie p o sła n n ictw a je s t osią całego jego d z ia ła n ia ; ego- tyzm u ja w n ia n a każdym kroku. Czy to o p o w iad a o sw ojem życiu w iejskiem n a Litw ie, czy pisze listy z w ię z ie n ia 1), — w szędzie sły ­ szy się jego „ ja “ aż do znudzenia. — Je st gdzieś pow ieść o jak im ś m a la r z u , k tó ry m alu jąc sw ój p o r t r e t , ta k długo p a trz a ł w lustro, aż z w a rjo w a ł. Z ap atrzen ie się zbytnie w siebie je s t niebezpieczne. Ale w skutku nie zaw sze m usi iść tak d alek o ; (w tym ra zie w ięk ­ szość pięknych kobiet trzeb ab y zam k n ąć w szpitalu). Jeśli p rz e ­ sad n y egotyzm chcem y u w ażać za „o b łęd “ , to m usim y m ieć św iado m ość m etaforycznej n a tu ry naszego tw ierdzenia. W każdym ra z ie m usim y zdać sobie sp ra w ę z tego, co przez obłęd rozum ieć należy, aby nie u żyw ać defmicyj nieścisłych. — W obco w an iu z drugim i b y ł T ow iański w yrozum iały, dopóki u w ażać ich m ógł z a ry b y idące n a jego w ędę. 0 ile tej nadziei nie b y ł o , nie istnieli dla niego. W obec w yznaw ców b y ł „ m istrzem “ , to je st p a n e m , łogodnym w f o r m a c h , ale niem niej stanow czym . L ubił w idzieć cześć sobie o d d a w an ą. P rz y ją ł przecież n a w e t ła sk a w ie od Pilchow skiego sy m ­ boliczny ak t zap isan ia m u się w p o d d ań stw o . . . O dyskusyi ja k ie j­ kolw iek, o w ym ianie z d a ń , m ow y n a tu ra ln ie być nigdy nie m ogło. Jak że m oże w dyskusyę w d aw ać się ten, kto zd an ia sw oje m a s o ­ bie objaw ione z góry, podszepnięte. On je m oże tylko o zn ajm ić; dobrze jeszcze jeśli zniża się, aby je tłum aczyć...

Do tego sam ego ty p u n a le ż a ła w iększość w spółczesnych sek- ciarzy francuzkich. J e st to — sit venia v erbo — szablon św iętości w dziedzinie k u ltu ry chrześcijańskiej i w za p a try w a n iu w ieku XIX. Szablon ten m usieli p rzy jąć w szyscy „św ięci“ i „ m e sy a sz e “ , jeśli m ieli być uznani za ta k ic h ; m usiano ich przecie „ p o z n a ć “ po zn a ­ k ach w iadom ych. Przyjm ow ali go zresztą nieśw iadom ie, ró w n o cz e­ śnie z poczuciem sw ego p o s ła n n ic tw a . . . Do tego sam ego ty p u — b io rąc pod uw ag ę ogólne tylko ry sy — należeli też niegdyś n a u c z y ­ ciele i tau m atu rd z y gnostyczni, neopytagorejscy, neoplatońscy. O ile te n typ w ytw orzyło chrze ścijań stw o a o ile złożyły się n a ń inńe k u ltu ra ln e p ie rw ia s tk i, nie m iejsce tu dochodzić ; w pojęciu je d n a k w ieków późniejszych m odelem i w zorem św iętości b y ł C hrystus, a raczej jeg o o b raz utw o rzo n y p rzez tradycyę.

W ra m a c h typu tego dość je d n a k m iejsca n a in d yw idualne w łaściw ości. W ielokrotnie te zb o c z e n ia, p raw em sprzeczności, ra ż ą n a s i w y d ają się ja k b y p ro fan ac y jn ą k a ry k a tu rą . I ta k u E nfantina egotyzm p ro ro k a k o ja rzy ł się z egotyzm em próżności, i — w dalszej konsekw encyi — z kochliw ością. N ajdrobniejsza k o k ietery a kobiety

(10)

Źródła i pokrewieństwa towianizmu i m istyki Słowackiego. 151

p ro w a d z a ła go z rów now agi... Ale trzeba przyznać, że uczucie s p rz e ­ czności, z którego w ynika śm ieszność, po w staje w n a s często i bez racy o n aln ej podstaw y. O pow iadano m i , że ktoś ch ciał poznać To- w iań sk ie g o , skłonnym ju ż b ędąc w niego uw ierzyć. Z aprow adzono go do cukierni, do której zachodził T o w ia ń sk i, będąc pono a m a to ­ re m słodyczy. I zd arzy ło s i ę , że a d e p t zobaczył m istrza zasm aro - w anego aż po nos k rem em śm ietankow ym . To było p o w o d e m , dla którego w eń nie u w ie rzy ł... Czy z tego w ynika, że praw dziw i święci, gdyby te raz chodzili po św ie c ie , nie mogliby ja d a ć ciastek i za- sm aro w y w ać się k re m e m 9 Ale o b raz ich p rze d staw ia n am się w u n ie ru c h o m io n e j, hieraty czn ej form ie i przestalibyśm y bez m a ła w nich w ierzy ć, gdyby odziali się w suknie dzisiejsze i zaczęli się ru szać. Nie bez pew nej racy i b ro n ił K ościół hieratycznego , b izan ­ tyjskiego szablonu o b razó w św ię ty ch , niechcąc u p o d ab n iać ludziom św iętych postaci. — Z tym faktem trzeb a nam się liczyć, jeśli s łu ­ sznie chcem y p o patrzeć n a ta k ą sp raw ę ja k tow ianizm ; są d y nasze nie pow inny zależnym i być od w rażenia, jakiego doznajem y w p ie r­ w szej c h w ili, w rażen ia sprzeczności z u ta rte m i ścieżkam i naszego m yślenia, obcości, śm ieszności p o p ro stu . Nie p otrzebujem y u zn aw a ć T ow iańskiego za ś w ię te g o , m ożem y odrzucić tę m yśl czy to dla p rzeciw nych dow odów rzeczow ych, czy dlatego, że w ogóle w św ię­ ty ch nie w ierzym y, czy d lateg o , że stojąc n a gruncie naszej w iary m am y go za herezyarchę. Ale przyznajm y, że zan im którenkolw iek z tych trzech pow odów przyjdzie nam do głow y, opan o w u je n as e lem en tarn e uczucie sprzeczności — że ktoś chce być św iętym i — chodzić w spodniach, — św iętym — i siadyw ać w kaw iarn i, — chce być św iętym w XIX. w ieku ! Dlatego im bardziej oddalam y się od tej epoki, tem słuszniejszym sta je się są d n asz o niej. S u rd u t p an a A n d rzeja przy b iera bow iem c o raz to bardziej zau m a rłe , hieratyczne form y... I spostrzegam y, że p o stać ta — m im o w szystko — nie je st bez w dzięku. „Szablon św iętości“ zindyw idualizow ał p a n Andrzej p o ­ s ta w ą napoleońskiego ż o łn ie rz a ; tak go o p isu ją w jeg o pod brodę zapiętym su rd u cie o w ysokim k o łn ierzu z piersią n ap rzó d podaną. Pogoda i spokojna wresołość zdobiły jego oblicze; w obejściu zach o ­ w y w a ł obok pow agi u jm u jącą słodycz i uprzejm ość.

T akim b y ł ten p ro ro k z A ntoszw ińcia, zapadłej w ioski n a Li­ tw ie , przez którego pierś p rz e p ły n ą ł odw ieczny i głęboki stru m ień m istyki. G dybyśm y n a u k ę jego sądzili tylko z w ydanych pism , to prócz „B iesiady“ z Janem Skrzyneckim i bard zo nielicznych innych ustępów , nie w znosi się o na w sfery wysokie i je s t p ły tk ą i d ro ­ biazgow ą katech izacy ą m oralną. „B iesiad a “ je d n a k św iadczy, że po za tą kadzią letniej w ody, zlan ą w trzy g rube tom y, było jeszcze co innego, że b y ł w zlot praw dziw ej m istyki. Z w ierciadłem tego je s t o sta tn i ro k prelekcyi M ickiewicza i — nadew szystko — n iep o ró w n a­ nej piękności koncepcye kosm ogoniczne „Genezy z D u ch a“ . To je s t m istyka najczystszego typu, w ysoka, lotna, n atchniona. A ta k ja k n a u k a , tak i duchow a fizyognom ia tych nauczycieli w m istycznym

(11)

152 Jan G. Pawlikowski,

stru m ien iu m a sw oje podścielisko ; z niego się w y w o d z i, z niego z a b a rw ia i form uje. Bez tego podścieliska zrozum ieć jej, ani ocenić nie m ożna. — — — — — — — — — — — —

M istyka je st zapaleniem się ludzkiego d u ch a od p łom ienia b o ­ żego. S p ro w ad za o na zlanie się z Bogiem , — w znaczeniu etym o- logicznem : „religio·*. T en zw iązek je s t przebóstw ieniem człow ieka* deifikacyą. W tem ro zrzad zo n em , w yżynnem p o w ietrzu „ p n e u m y “ ła tw o u tracić oddech, T u, n a tej wyżynie, żyją św ięci, ale i tu u ro ­ dził się s z a ta n ; urodził się — ja k m ów i Pism o św ięte — z pychy. Zbliżenie tych przeciw ieństw je s t tego ro d zaju , że niekiedy w kon- cepcyach m istycznych sz a ta n sta je się św iętym . T ak L ucyfer w S a ­ m uelu Z borow skim . — „S ynow stw o B oże“ je s t pierw szym stopniem deifikacyi. „S ynam i B oga je s te ś m y ! “ w o ła Słow acki. Ale i synow ­ stw o m a sw oje sto p n ie ; o trzech uczy gnoza B asilidesa. N a stopniu najw yższym — (czy m oże d o p iero p rz e d o statn im ? — ) , synow stw o Boże je s t u chrystusow ieniem . Oto m gła przyszłości o d sła n ia w izyę „stutysięcy, m iliona C hrystusów , n a k oniach jaśn ie jszy ch od sło ń ca !“ A to dopiero zd aje się być w o jsk o do sz tu rm u o zdobycz o s ta tn ią . H a słe m : „dalej w B o g a ! po d a r o sta tn i: sło n e c z n o ść !“ — C zło­ w iek stan ie się Bogiem. — Toż w poczuciu sw ego w ysokiego p rz e z n a ­ czenia dostaje zaw ro tu głow y. „N ie w ie c ie ż , iż A nioły sądzić bę­ d ziem y ?“ pisze św. P a w e ł do K oryntyan (I. 6. 3.). W księdze gnostycznej „P istis S o p h ia “ m ów i Jezu s do uczniów , że kto p o z n a ł sło w o W ielkiej T ajem nicy, leżące n a ję z y k u te g o , którego im ienia w ypow iedzieć nie m o ż n a , te n „chociaż je s t człow iekiem n a tym ś w ie c ie , w yższym je st n ad an io ły i przew yższy je w szystkie. C ho­ ciaż je s t człow iekiem n a tym św ie c ie , ale człow iekiem je s t nie z tego ś w i a t a . . . A m e n , pow iad am w a m : on człow iek to j a , a j a to on człow iek. A w wielkim dniu spełnienia ludzie tego znak u b ęd ą w spółkrólow ać ze m ną. A m en, pow iadam w am : oni ludzie to ja , a ja to oni lu d z ie “. A kiedy a p o sto ł Andrzej nie m ógł pojąć tej rzeczy, za p alił się duch w Z baw icielu i zaw oław szy rz e k ł: „Pókiż jeszcze m am w as z n o s ić , pókiż jeszcze m am m ieć cierp liw o ść z w a m i!? A lbowiem w ciąż jeszcze nie rozum iecie i niew iedzącym i jesteście. Nie m ożecież pojąć i zrozum ieć, żeście w szyscy aniołam i, arc h an io łam i, p a n a m i, królm i ; żeście w szyscy w ielkim i N iew idzial­ nym i i m ieszkańcam i S tre f śro d k a i ty m i , k tórzy są po P raw ic y ; żeście w szyscy prom ieńm i Ś w ia tła i jego w spaniałości. W szyscyście z tego sam ego zacz y n u “ ; (odnosi się to do a p o sto łó w , do „o św ie­ co n y c h “).

Krok dalej, a ju ż Bóg sta je się zaw isłym od człow ieka. „G dyby n a s nie b y ło , Bogaby nie b y ło “ m ów i E c k h a rt. — Ale i nie tu jeszcze koniec. T rzeb a jeszcze podnieść człow ieka p o n ad Boga...

(12)

Źródła i pokrewieństwa towianizmu i m istyki Słowackiego. (5 3

Oto co op o w iad a je d n a ze św iętych ksiąg Tipitaki — kan o n u południow ego buddyzm u — M ahavagga ^ :

Kiedy B uddha osiągnął zupełne poznanie p raw dy, u sia d ł pod drzew em fig o w em , k tó re się nazyw ało A ia p a la , i odpoczyw ał. A w tedy p rzy szła m u m yśl n a stęp u ją ca: „W iedza, k tó rą osiągnąłem , je s t głęboka, c ie m n a , tru d n a do p o ję c ia , nie d a ją c a się zdobyć r o ­ zum em , su b teln a i d o stęp n a tylko dla m ędrca. Ale ludzie o ddają się radościom dnia i w tem zn ajd u ją zadow olenie. Zdolniż są oni pojąć m oją n a u k ę ? Toż gdybym ją g ło s ił, nie zrozum ieliby m nie, a ztąd w ynikłoby dla m nie tylko u trap ien ie i niepokój. Nie będę w ięc głosił mojej n a u k i“ .

Ale tę m yśl B uddhy p rz e jrz a ł bóg B rah m a i po m y ślał : „B iada św iatu! Zgubionym je s t św iat, jeżeli um ysł W zniosłego sk ło n i się ku nieczynności, a w iedzy sw ojej głosić nie z e c h ce“ . W ięc jak o kiedy m ąż silny ram ię zgięte w ypręża, albo w yprężone zgina, ta k w m gnie­ niu oka bóg z niebios k in ął n a ziem ię. A kiedy zbliżył się do m iej­ sca , gdzie siedział B u d d h a , z g a rn ą ł suknię sw oją n a jed n o ram ię, sposobem bram inów proszących, u g iął p raw e kolano, a podniósłszy dłonie złożone ku tw arz y Buddhy, p ro sił: „O W zniosły! głoś Sw oją n a u k ę ; o Św ięty! głoś S w o ją n a u k ę ! S ą istoty, k tó ry ch oko nie zbyt g ru b a pow leka z a sło n a ; one z d o ła ją Cię p o jąć; jeśli im nie objaw isz Tw ej wiedzy, będą zgubione. O Ty, k tó ry je ste ś wolny od cierpienia, spojrzyj n a tych, k tó ry ch ból n aw ied za a podlegli są n a ­ rodzinom i śm ierci. P ow stań, b o h aterze , pow stań Ty, którego grzech splam ić nie m oże, idź .w św ia t i głoś S w o ją n a u k ę !“ A n a to o d ­ pow iedział B uddha bogu: „O B rah m o ! p rz y szła mi m yśl n a stę p u ­ j ą c a : w ie d z a , k tó rą osiągnąłem , je s t g łę b o k a , ciem na , tru d n a do pojęcia, nie d a ją c a się zdobyć ro z u m e m , su b teln a i dostęp n a tylko dla m ęd rca. Ale ludzie o d d ają się radościom d n ia i w tem zn aj­ d u ją zadow olenie. Zdolniż są oni pojąć m oją n a u k ę ? Toż gdybym j ą g ło s ił, nie zrozum ieliby m n ie , a ztąd w ynikłoby dla m nie tylko u tra p ie n ie i niepokój. Nie będę w ięc głosił mojej n a u k i“ . — 1 po ra z drugi p ro sił B rah m a B uddhę i po ra z drugi B uddha odm ów ił. A kiedy po ra z trzeci B rahm a p onow ił sw ą p r o ś b ę , zam yślił się B uddha i poczuł litość n a d stw orzeniem . A zw róciw szy sw oje w szystkow idzące oko n a ś w i a t , u j r z a ł , że istoty podobne są do kw iatów lo to s u , z któ ry ch jed n e ro sn ą pod w o d ą , inne w ychodzą n a pow ierzchnię, a inne w reszcie, w y ra sta ją c p o n ad w ód zw iercia­ d ło , p o d ają się ku słońcu , i że dla tych o statn ich n a u k a jego nie będzie d arem n ą... I rzek ł do B ra h m y : „O tw arte są w ro ta w ieczno­ ści dla tych, k tórzy słu c h a ć b ę d ą ...“ Tedy Bóg B rah m a po k ło n ił się B uddzie, a obszedłszy go w dow ód części n ao k ó ł od praw ej strony, zniknął.

!) Przełożona w zbiorze „Saered books of th e E a s t.“ Legendę przytaczam w skróceniu.

(13)

154 Jan G. Pawlikowski,

Oto o stateczn a chy b a g ra n ica pychy lu d z k ie j, n a gruncie m i­ stycznym w yrosłej, gdzie Bóg, w postaci b ra m in a proszącego, z g in a kolano przed człow iekiem .

III.

(W łaściw y przedmiot m istycznego poznania. Zarozumiałe stosowanie oderwanych metod poznania do zagadnień realnych. Przykłady. N ie­ naw iść romantyzmu do „empiryków“. I n t u i c y a jako narzędzie, s y n t e z a jako cel. „Ludzkość odpowiada Słowu ptaków“. Przykłady formuł syntetycznych. Wykazanie charakterystycznych rysów epoki na S t.-Sim onie; podobieństwa ze Słowackim. — C z a r o d z i e j s k a r ó ż d ż k a a n a l o g i i . Elukubracye romantyczne. Człowiek sym boli­ czny. — L i c z b a w m istyce. Matematyka a muzyka u Novalisa. „Mowa n .“ 4 4 . — S ł o w o w m istyce i m istyczna filologia. — R y s k o s m o l o g i c z n y m istyki. Genezis z Ducha a gnoza Valentinusa ;

renesansiści ; niemiecka filozofia natury ; Francuzi).

Epoki, k tórym ro zu m idący z a dośw iadczeniem nie w y sta rcza do poznania traw iący ch je zagadnień i k tó re u ciek ają się do sp e- kulacyj o d e rw a n y c h , a l b o , zgoła odrzuciw szy narzędzie ro zu m u , sz u k a ją ro zw iązań d rogą intuicyi i ekstatycznych objaw ień, epoki te nie czynią tego zaiste dla p o zn an ia św ia ta podpadającego pod zm y ­ sły, ale w łaśn ie dlatego , że chcą poznać to , co pod zm ysły nie p o d p a d a , źe chcą podnieść się n ad z ie m ię , w sferę gdzie rozum m ilczy... Z m ian a narzędzi idzie za zm ianą problem ów . Z o sta ją one w zależności w zajem nej.

Z tem w szystkiem je d n a k ścisłej g ran icy pom iędzy p ro b le­ m am i jednego i drugiego ro d zaju poprow adzić nie p o d o b n a; z d ru ­ giej strony nie podobna także, uznaw szy o d e rw a n ą spekulaeyę lub zato p io n ą w sobie kontem placyę za sposobne do poznania p ra w d y w sferze rzeczy niebieskich, odm ów ić im tego dla sfery rzeczy ziem ­ skich. I rzeczyw iście spotykam y się w idealistycznych epok ach ze zjaw iskiem przen o szen ia o d erw an y ch m etod p o zn an ia n a pole z a ­ gadnień rea ln y c h ; je stto fakt św iadczący dobrze o w ierze w s k u te ­ czność takich m e to d , ale za ra z em f a k t , k tó ry w iarę tę n a ciężkie w y staw ia próby. W ia d o m o , że ap rio ry czn e k o n stru k cy e szellin- gow skiej filozofii n a tu ry przez la ta ca łe by ły kozłem ofiarnym , p rzeciw którem u zw ra c a ły się o strz a dow cipów pozytyw nych b a d a ­ czy przyrody. W la tach zw łaszcza pozytyw istycznej i m ate ry a listy - cznej reakcyi system Schellinga słu ż y ł za przedm iot dem onstracyjny, dla w ykazania nicości metafizyki. T oteż zazw yczaj w iek dojrzalszy i dośw iadczenie uczyły tra n scen d en taln y ch przyrodników , że b ez­ pieczniej cofnąć się n a pole d o c ie k a ń , n a którem w yniki dla b ez­ w stydnej rzeczyw istości są n ie d o s tę p n e , bo niespraw dzalne. T akie dośw iadczenie zrobił n ap rzy k ła d za m łodu Hegel, ze sw o ją ro z p ra w ą

(14)

Źródła i pokrewieństwa towianizmu i m istyki Słowackiego. 155

habilitacyjną o d rogach planet. P rzez z asto so w an ie m istycznego py- tagorejskiego szeregu liczb dow iódł on n ie z b ic ie , dlaczego istnieje i istnieć m usi w system ie p lan etarn y m luka m iędzy M arsem i J o ­ w iszem . W tym sam ym ro k u em p iry k Piazzi b y ł ta k n ieprzyzw oity, że w tej koniecznej luce o d k ry ł, transcendentalnej logiki p o z b a­ w io n ą , p lan etę C eres. Tego ro d zaju faktów je s t w iele; s ą one z a ­ pew ne p rzy k re i k o m p ro m itu ją c e , zasłu g u ją je d n a k n a pew n e p o ­ b łażan ie , b o ć , bądź co b ą d ź , nie one to ro z trz y g a ją o zn aczen iu Szellinga lub H egla w historyi d u ch a ludzkiego.

Dlatego to i n a fantazye przyrodnicze Słow ackiego należy p a ­ trzeć z pew ną dozą h isto ry zm u ; nie w y łam ał on się z pod b łęd u , k tó ry je s t błędem jego czasu.

C h arak tery sty czn ą cechą tego ro d zaju b łęd u je s t najczęściej, że pochodzi z p rzek o n a n ia , iż em pirycy nie zdolni są do syntezy ; zdolność sy n tety zo w an ia w łaściw ą jest tylko d u c h o m , k tó re um ieją w znieść się wyżej, p o n ad sferę dośw iadczenia. Z arzuty, k tó re w ro z ­ m aitych zapiskach ro b i S łow acki uczonym (Joule, A rago, T h en ard ..) n o tu jąc ich odkrycia, odnoszą się w łaśn ie do tego rzekom ego b ra k u syntetycznych w niosków . W „Liście do R em bow skiego“ znajdujem y u stę p p. t. „Dowód, że n a u k a dzisiejsza niezdolna je s t żadnej s y n ­ tezy o d u ch u nie w ied ząc“ . W zm iankuje on tu ta j fe n o m e n a , k tó ­ ry c h uczeni w ytłum aczyć nie mogli, a k tó re ja k o b y ja s n e się s ta ją przez odnalezienie ich syntetycznego zw iązku: w ięc w ybuch Hekli, ciep łą zim ę w r. 1845, chorobę kartofli w Irlandyi, trzęsienie ziem i w T oskanii w r. 1846 i w ylew Loire’y. „C ztery ro d zaje uczonych ludzi podzieliło m iędzy sobą sła w ę obserw acyjną. Istoty fenom enów nie dociekli. Lecz b y ł człow iek, k tó ry w iedział, ż e . . . “ R zućm y za­ sło n ę n a w iedzę tego człow ieka — a zacytujm y dalszy c h a ra k te ry ­ styczny u stęp : „I człow iek ten przez dw a la ta p a trz y ł zdziw iony n a w iedzę e u ro p ejsk ą i n a d uch p o ls k i, który takiem u bałw an o w i s k ła d a ciągle ofiary z w łasn ej przyszłości, z w łasnego narodow ego r o z u m u ... Oto je s t głu p ia tw a rz tego posągu, k tó ry w y n azy w acie p rak ty czn ą specyalnością n a u k i . . . K to w ie , że p rzez ducha i dla d u c h a św iat je s t, więcej wie, niż w szyscy, którzy szu k ają taje m n ic fo rm y “

*) Rzeczą jest ciek aw ą, że tłum aczenie, jakie daje Słowacki wspomnianym w tym ustępie zjawiskom, je st całkiem pozytywnej i bynajmniej nie mistycznej natury. Przypisuje on je mianowicie ogniom podziemnym , które „dotąd wrzodem Wezuwiuszowym moce swoje z globu wyrzucały...“ A zatem „obserwacya ducha w pracach jego odwiecznych na globie“ nic z tym wykładem właściwie niema do czynienia. J est tu po prostu pragnienie syntetycznych wyjaśnień, całkiem słuszne i całkiem zdrow e, z tym tylko mankamentem , że zbyt niecierpliwe i pewne siebie, a nie znające skrupułów ostrożnej, a sumiennej wiedzy badawczej. Z rysów charakterystycznych mi­

(15)

156 Jan G. Pawlikowski,

Podobne ry sy widzim y u ro m an ty czn y ch poetów niem ieckich; z jed n ej stro n y podobne fantazye (jak n. p. u N ovalisa), z drugiej podobne w strę ty ; te odnoszą się niekiedy n a w e t do tych sam y ch osób, ja k np. do H um boldta, do którego zresztą żyw ili pew ną n iechęć ja k o do czystego em piryka ta k że Schiller i G oethe. Schiller n a ­ zy w a go charak tery sty czn ie „ b esch rän k ter V ersta n d e sm e n sc h ".

W szystkim rom antykom ostro żn y em piryzm w ydaje się p ła ­ skim i bladym . Nie je s t on też zdolnym do odkrycia p ra w d y . Kiedy m u się z d a j e , że osiąg n ął poznanie rozłożyw szy n a tu rę n a p ro ste składniki i uczyniw szy ją ła tw o z ro zu m iałą, to zn ak tylko, że s tr a ­ cił nić pro w ad zącą w g ł ą b , do tajem nicy. D la ro m an ty k ó w isto tą rzeczy je s t tajem nica. Gdzie jej niem a , m uszą j ą stw orzyć. „ T a je ­ m nice są p o k a rm e m ; odkrycia są tajem n icam i stra w io n e m i“ (N ova­ lis). Go nie je st tajem nicze, je s t c o d z ie n n e , p o sp o lite; co je s t p o ­ spolite je s t g łu p ie , a co je s t g łupie nie m oże być istotą rzeczy. Z tego sam ego pow odu rom an ty cy niem ieccy, jak N o v a lis , m ają aw e rsy ę do ja sn y c h głów , um ysłów u porządkow anych. One prędko o sią g a ją granicę tego, do czego s ą zd o ln e; kończą n a filisterstw ie. N ieuporządkow ane, rozw ichrzone głow y, dochodzą do p o zn an ia t r u ­ dniej, ale sięg ają głębiej 1). J e s t to oczyw iście złudzenie, polegające n a w łaściw ości duch a niem ieckiego, k tó ry niejasność bierze za g łę­ bokość. N ietzsche sc h a ra k te ry zo w a ł te um ysłow ości druzgocącym afo ry zm em : „sie sind n ich t einm al flach “. W ielka część sław y r o ­ m antycznych filozofów niem ieckich poiega n a tem nieporozum ieniu. U m ysł polski koch a się w ja s n o ś c i; jeśli do niej nie dochodzi, to nie je s t to defekt u m y słu lecz c h a ra k te ru ; b ra k m u w y trw an ia. Dla­ tego Słow ackiego ra z i w em piryi nie ro ztajem niczanie ś w ia ta , ale atom izow anie. Św iat tylko syntetycznie pojęty, je s t rzeczyw iście p o ­ ję ty ; w rozpyleniu em pirycznej analizy tra c i cechę sw ą zasadniczą, o rg a n ic z n o ść , a w raz z tem i d u ch a 2). Jed n o ść org an iczn a zaś

styk i, pozostał tu tylko jej syntetyzm i — zarozumiałość. — Ta po- zytyw ność i brak pierwiastku trasceudeatalnego są mojem zdaniem charakterystyczne tak dla Słowackiego , jak i dla charakteru umy­ słowości polskiej.

*) „Novalis Schriften“, — wydanie Heilborna (1901) II. 1., str. 13. — Fragmentaryczną filozofię Novalisa stara się usystemizować Fridell: „Novalis als Philosoph.“ (Monachium 1904). Taka synteza jednak może się w tym wypadku udać tylko na podstawie analizy psychiki twórcy. Przytem autor racyonalizuje Novalisa. Do kw estyi w tekście omawianej zob. u Fridla rozdz. 4 i 6.

2) Novalis występuje także przeciw specyalizowaniu przyrodo­ znawstwa. „W fizyce wyrywaDO dotąd zawsze zjawiska ze związku i nie zazierano w ich stosunki społeczne. Każde zjawisko jest ogn i­ wem niezmierzonego łańcucha... Przyrodoznawstwo nie może być na­ dal traktowane wedle rozdziałów i specyalności. Musi się stać jed- nem continuum, jedną opowieścią, jednym organicznym wytworem —

(16)

Źródła i pokrewieństwa towianizmu i m istyki Słowackiego. 157

i uduchow ienie są zasadniczem i sk ład n ik am i ro m an ty czn e j koncep- cyi św iata. Dlatego nie dosyć je s t b ad a ć zja w isk a po w ierzchu : je s t to „forem na“ tylko w iedza. T rz e b a zajrzeć pod p o kryw ę, sięgnąć w g łą b , do ducha. A ku tem u nie w y starcza o rg an z ie m s k i, r o ­ z u m ; „g ło w o m an ia“ w ieku O św iecenia z b a n k ru to w a ła ; do poznania istotnej tre śc i w szechrzeczy trz e b a p rzyjść z in tu ic y ą 1). Filizof p o eta zastę p u je przyrodnika - an ality k a ; a od filozofii poezya jest n ie o d łą ­ czn ą. „Oddzielenie filozofa od poety je s t oznaką chorego u s tr o ju “ — p o w iad a Novalis.

A żeby zrozum ieć n a tu rę , trz e b a się w nią w c z u ć , z n ią się zjednoczyć 2). Ten stosunek podobny je s t zjednoczeniu się k o c h a n ­ ków . U zm ysław ia to N ovalis w opow ieści o H yacyncie i Różyczce. M iłość ich i szczęście p rzerw ało przybycie obcego człow ieka, k tó ry p ra w ił H yacyntow i cudow ne pow ieści o zaczaro w an y m p a ła c u Izydy. H yacynt porzucił R óżyczkę i w y b ra ł się w drogę. Gdy po dłu g ich poszukiw aniach s ta n ą ł u w rót p ała c u — u s n ą ł, bo tylko se n m ógł go w prow adzić do za czaro w an eg o przybytku. W iedziony przez niego u jrz a ł się w reszcie p rze d boginią. Ale gdy z e rw a ł z jej tw a rz y zasłonę, w ra m io n a p a d ła m u — Różyczka. — W alegoryi tej R óżyczka je s t n a tu r ą ; poszukiw anie tajem n ic n a tu ry przez w ie­ d zę d oprow adza n a s tylko t a m , gdzieśm y byli j u ż , lub mogli być, p rze z m iłość ku niej. J e s t to oczyw iście ry s panteistyczny, a raczej rys uczuciow ego sto su n k u do n a tu ry , n a k tórym zw ykł p o w staw ać p an teisty czn y św iatopogląd. S łow acki — ja k w iem y — w spółczucie z n a t u r ą , ow o „nagle głoszone ukochanie n a tu ry przez p o etó w “ , u z a sa d n ia ew olucyjnie ; m ożem y odczuć n a tu rę , bo jej form y były c ia łam i naszego w łasnego ducha n a niższych szczeblach ro zw o jo ­

w ych. Ale w spółczujem y z nią także n a pod staw ie solidarności celu, w idniejącego n a ostatecznym k ra ń c u ew olucyi, albow iem nie sam i, ale z całem stw orzeniem w stępujem y w niebiosa. T en w ęzeł soli­ d a rn o śc i ze s tw o rz e n ie m , w raz z uduchow ieniem tego stw orzenia

czy drzewem — czy zwierzęciem — czy człowiekiem “ (Novalis 1. с. II. 391.). „Największe prawdy naszych dni zawdzięczam y zetknięciu się długo rozdzielonych ognisk wiedzy całościowej (Totalw issen­ schaft) H em sterhuisa“ (1. с. 516 ). „Każde odkrycie naukowe jest odkryciem ogólno naukowem. Rzecz zostaje objaśnioną tylko przez rozpatrzenie jej zupełne, encyklopedyczne, naukowe“ (lr c. 535.). — A zatem rozpatrywanie specyalizujące, w m yśl tego ostatniego zda­ nia, nie jest wogóle rozpatrywaniem naukowem... Słowacki , jak w i­ dzieliśm y, również występuje przeciw „praktycznej specyalności nauki“.

*) Rousseau powiedział: „L’ homme qui médite est un animal dépravé“.

2) Novalis mniema, źe istnieje może osobny ku temu organ: „Naturorgan“.

(17)

15.4 Jan G. Pawlikowski,

w yrażonem w zasadzie, że „w szystko przez duch a i dla d u ch a stw o ­ rzone je s t“ , m niem a on być panteizm em i n a u k ę sw o ją za pantei- styczną u w aża. P ra w d ą je s t tylko , że m a o n a w spólną z panteiz­ m em po d staw ę uczuciow ą.

D ążność do sy n tety zo w an ia w łaściw a epoce, w połączeniu z przecenianiem in tu ic y i, prow adzi pospolicie do ap rio ry c zn eg o i zbyt pospiesznego k o n stru o w a n ia p r a w o g ó l n y c h . U lubioną je s t zw łaszcza f o r m u ł a t r y a d y c z n a ; w nią w tłacza się tem p o zjaw isk św iata. Początki je j są bard zo o d leg łe; do filozofii greckiej p rzy szła niew ątpliw ie ze W sch o d u ; — w epokę a le k sa n ­ d ry jsk ą przeszczepiona przez ogniw o p y ta g o re iz m u , przy czy n iła się do p o w stan ia dogm atu o T ró jcy św iętej ; to n a d a ło jej j e ­ szcze w iększą potęgę. W now szych czasach z a sły n ę ła z w ła sz c z a w dyalektyce heglowskiej, i po za n ią je d n a k je s t bardzo pospolitą. S łow acki praw'o Trójcy u w aż a za p ra w o zasadnicze św iata . „Duch n asz w T rójcy dopiero je s t stw orzycielem — a z trz e m a ducham i u jed y n iając się m a chw ilow e uczucie b ó stw a i m oc stw o rzy cieln ą“... „ P ra w o trójcy je s t p raw em tw órczości c z ło w ie k a , a to p ra w o i w duchow ym św iecie trw a i w natchnieniu poety i w w yw ieraniu się m ocy d u ch a n a duchy zaw sze je st nieodbitej konieczności. O tem p ra w ie m ów ił C hrystus p rzy rze k ają c uczn io m , że gdzie się w im ię jeg o trzej zbiorą, tam on będzie... N aw et w form ie rz ą d u duchow a tró jc a osób m usi być ostatecznym ideałem . T ry u m w iraty rzym skie ju ż były p rzedw czesną in sty n k to w ą p ró b ą lu d z k o ś c i.. P ra w o tró jcy to s a m o , lecz u d u c h o w io n e , p an u je św ia tu i oblekać się m usi w form y w idzialne. Z tej wyższej troidy (tria d y ? ) w ynika p ra w o n atch n ień i w szelka św ięta tw ó rczo ść id e i“ (R aptularz). W „Liście do R em bow skiego“ widzim y zasad ę try ad y czn ą w y stępującą ja k o tró jce sił „rodzonych je d n a z drugiej aż do piątej p rzem ian y “ ; tró jc e te , św iat tw o rz ą c e , n astęp u ją po sobie w ogniw ach, o d p o w iad ający ch tezie, antytezie i syntezie heglow skiej dyalektyki.

Dla Schellinga fenom enem cen traln y m sta ło się p r a w o b i e ­ g u n o w o ś c i (Gesetz d e r P o la ritä t); s k o n stru o w a ł je n a w zór d o d at­ niej i ujem nej elektrody. E le k try c z n o ść , n o w a jeszcze i tajem nicza siła, u d e rz y ła jego w y o b ra ź n ię 1). W alc try ad y czn y św ia ta s ta je się u niego galopadą n a d w a p a s!

T akie k o n stru o w an ie syntetycznych p ra w ogólnych w ła śc iw e je s t m istyce zaw sze i w szędzie; w szędzie dąży o na do h a rm o n ii i jedności, do odnalezienia u k ry tej sprężyny, przyczyny zasadniczej. U T halesa i H ippona n az y w a się o n a w o d ą , u A n ax im en esa lu b D yogenesa z Apollonii pow ietrzem , k tó re było pierw iastkiem z a sa d ­ niczym z aró w n o duszy ludzkiej ja k i św ia ta jak o p neum a, H e rak lit

U Z pewną odmianą konstruuje też Schelling prawo powsze­ chne, jako prawo przyciągania i odpychania. — Ta koncepcya w p ły­ nęła — zdaje się — u nas na Supińskiego „Myśl ogólną fizyologii wszechśw iata“.

(18)

Źródła i pokrewieństwa towianizm u i m istyki Słowackiego. 159

w y prow adza św iat m atery i i d u ch a z o g n i a , dla E m pedoklesa s i­ łam i św iatotw órczem i są m iłość i nienaw iść. R enesansista Telesio ciepło i zim no u w aża za takie siły, zbliżając się w tem do A naxi- m enesa. W ogóle pom ysły p o w ta rz a ją się ; n a w e t liczbow e form uły H egla i Schellinga m a ją podobieństw o do spekulacyi liczbow ych Py- ta g o ra sa i P lato n a. Schellinga przyciąganie i odpychanie p rzy p o ­ m ina Em pedoklesa. N ow sza spekulaeya różni się od daw nej tylko posługiw aniem się now em i w ynikam i n au k przyrodniczych, a raczej ich term inam i, gdyż d rogą analogii sk o n stru o w an e uogólnienia p ra w przyrodzonych nic rzeczyw iście z w łaściw ą ich isto tą nie m ają w spólnego. Szalony w ir m istycznego pożąd an ia jedności, p o ry w a z sobą w najw yższe dziedziny duch a su ro w e p raw o ciężkiej m a te ­ ryi. — Dla St.-Sim ona p raw em pow szechnem je s t p r a w o c i ą ż e ­ n i a . N ew ton je s t jego odkryw cą, N ew ton je st najw iększym z ludzi. W tem zgadza się St. Sim on z W o lterem ; w szacunku dla w iedzy pozytyw nej staje na gruncie w ieku Ośw iecenia. Ale tuż z a ra z w y­ k ra c z a poza niego. Oczy, że w rozw oju um ysłow ości ludzkiej ep o k i syntetyczne n astęp u ją po analitycznych i do dojrzenia d o p ro w ad zają ow oce ich d ociekań; po syntetyśc-ie K artezyuszu n astą p ili analitycy N ew ton i L ocke; przygotow ali oni m ate ry a ł dla nowTej syntetycznej epoki. W new tonow skiem p raw ie ciążenia w idzi St. Sim on z a sa d n i­ cze p raw o św ia ta ; N ew ton sam nie p o jął jego uniw ersalnego z n a ­ c z en ia; zadaniem now ej nauki będzie zsyntetyzow ać je, poddać m u św iat organiczny i odsłonić jego działanie w zjaw iskach społecznych. S t.- Sim on w zorem w ieku O św iecenia myśli o nowej encyklopedyi, ale encykiopedya ta m a być sy ntetyczną. Z tej myśli p o w stał sy­ stem filozofii pozytyw nej C o m te a . — Z u p ełn ie podobnie nosi się w- Niem czech z m yślą encyklopedyi syntetycznej Schlegel, a Novalis wielbi analogiczne pom ysły H em sterhuisa. -- St.-Sim on do pracy nad sw ą encyklopedyą p rag n ą łb y zaprządz w szystkich uczonych w spółczesnych ; gdy je d n a k sp o tk a ł się z obojętnością lub odm ow ą, ła je ich ja k o ciasnych analityków , niezdolnych do syntezy. Kiedy dotąd obydw ie m etody, analityczna i syntetyczna, (lub, ja k je in a ­ czej nazyw a, ap o stery o ry czn a i a p ry o r y c z n a ), w y d a w ały m u się rów norzędnem i i koniecznem i ogniw am i postępu , sp o strzeg a teraz, że są sprzeczne i n ienaw istne sobie; w ielkość N ew tona przy g asa wr jeg o oczach. „K artezyusz zm o n arch izo w ał w ie d z ę , N ew ton j ą zrepublikanizow ał i zan arch izo w ał. — P anow ie je steśc ie a n a rc h i­ stam i — pow iada do uczonych B iura D ługości geograficznych ; — nie uznajecie zw ierzchności teoryj ogólnych“ .

Nie sąż to te sam e rysy, które w idzieliśm y u S łow ackiego ?.. A jeszcze jedno ch arak tery sty czn e podobieństw o. S łow acki p rz y p i­ suje tak wielkie znaczenie n au ce sw ej o genezie z Ducha, iż sądzi, że póki o na nie przeniknie um ysłów , nie m ożna myśleć o s k u te ­ cznej w alce za O jczyznę; — St.-Sim on ofiarow uje N apoleonow i sw ą pom oc przeciw Anglikom . bo dla zw yciężenia ich jest, rz e c z ą n iezbędną przejść od analizy do syntezy. W m om oryale „O sp o so

(19)

16 0 Jan (i. Pawlikowski,

bie zm uszenia Anglików do u z n a n ia niezaw isłości b a n d e r“, p o w ra c a do p ra w a ciążenia. Szkicowi o reorganizacyi sp o łeczeń stw e u ro p e j­ skich daje ty tu ł: „ R o zp raw a o ciążeniu pow szech n em “, poniew aż — ja k m ów i — idea pow szechnego c iążen ia w inna służyó za podstaw ę now ej teoryi filozoficznej, a now y system polityczny E u ro p y będzie tylko konsekw encyą tej teo ry i. — W podobnem poczuciu w ażności głoszonej nauki w idzim y u m etafizyków fourieryzm u z „ p ra w a p o ­ w szechnej an alo g ii“ płynące konsekw encye : p rzek ształce n ie s p o łe ­ czności ludzkiej n a m odłę fo u rie ro w s k ą , przek ształci c a ły św iat, w płynie n a w e t n a p o rząd ek ciał niebieskich...

D ążność do uogólniania, k tó rąśm y obserw ow ali, w ynika z owej su p rem acy i lotnego p ierw iastk u ducha, w łaściw ej tej epoce. „Ludz­ kość odp o w iad a dziś S łow u p ta k ó w “ — m ów i S ło w a c k i; — chce spo jrzeć z góry, objąć szerokie horyzonty. — Ale w sposobie tego uogólniania tkw i jeszcze je d e n ry s ch arak tery sty czn y . Kiedy Schel- iing p ra w o b ie g u n o w o śc i, zauw ażone w zjaw isk ach elektrycznych, przenosi n a inne z jaw isk a, lu b kiedy St.-Sim on m echaniczne praw o c iążen ia chce uczynić o g ó ln e m . nie sp o strzeg ają się obydw aj , że przy tem przeniesieniu p ra w a te tra c ą sw ą p o z y ty w n o ść , a stają się tylko d y a l e k t y e z n ą a n a l o g i ą , rodzajem m e t a f o r y . Tę m etafo rę p o d staw ia się za rzeczyw istość; s ło w u , sy m b o lo w i, poję­ ciu, pod m ask ą p ra w a przyrodzonego oddaje się rz ą d n ad św iatem . M istyka ze sw oją in tu icy ą — b ęd ąc ą uśw iadom ionym niespodzianie w ynikiem asocyow ania nieuśw iadom ionego — i rozum ow anie o d er­ w a n e , uśw iad am iają ce sobie asocyacyjne o g n iw a, są w tym w zglę­ dzie podobne, że w ytw ory w łasnego duch a biorą za rzeczy re a ln e . M istyka sądzi, źe objaw ienie przyszło jej z góry i o d kryło p ra w d ę, ro zum ow anie o d erw an e p o p ad a w b ł ą d , iż przypuszcza z u p e łn ą zgodność m yślow ego procesu z rzeczyw istością. P rzy tem p opęd tra n ­ scendentalny każe w każdem odkrytem i em pirycznie stw ierd zo n em p raw ie przyrodzonem u p a try w a ć w idom y o bjaw jakiegoś ogólniej­ szego p r a w a , poniew aż p ra w a pojm uje ja k o p ra w a m yślow e Myśli św iatotw órczej· K ażde em piryczne stw ierdzenie p ra w a w ydaje m u się niby podchw yceniem procesu tej Myśli. Chodzi w tedy o p rz y ­ sto so w an ie w łasnego m yślenia do tej Myśli ś w ia ta , a w tedy za nią m ożna dalej św iat myśleć. Bóg myśli ś w ia t; po rząd ek św ia ta je s t logiką tego m yślenia. D uch ludzki identyfikując się z m yślą Bożą, o d k ry w a tem sam em te n p o rząd ek św iata. Identyfikacya zaś ta m oże sta ć się d rogą intuicyi, albo też d ro g ą odnalezienia to k u m y­ śli Bożej, przez podchw ycenie tu i ów dzie jej p rzejaw ó w , niby w y­ tycznych punktów je j kierunku. Jeżeli praw o przyrodzone je s t ka· te g o ry ą myśli B o ż e j, to tę sam ą kategoryę m ożna d rogą analogii przenieść n a inne z ja w isk a i z niej je objaśnić. — R om antyczna filo­ zofia wiele m ów i o „n arzęd ziu an alo g ii“. Oken n azy w a je różdżką czarnoksięską. C udow ne to narzędzie przem ienia św iat w poetycką m etaforę — i poetyckie k łam stw o . Jeżeli kiedy m ożna zgodzić się n a zdanie Platona, źe poetów w y ch ło stać należy za b ram y R zeczy­

(20)

Źródła i pokrewieństwa towianizmu i m istyki Słowackiego. J ß l

p o s p o lite j, to chy b a tu ta j. Ja k iż to stek niedorzeczności grom adzi ro m an ty zm niem iecki! U szczknijm y kilka k w iatków z o gródka No- v alisa. Cytuję w oryginale. P rz e k ła d a ć te rzeczy byłoby to o djąć im część ich bezsensu. „Sollten Licht, W ä rm e u n d S ch w ere sich w ie A ntithesen und S y n th esen v erh a lte n ? L icht vielleicht das a b so ­ lu t Flüssige, W ä rm e das ab so lu t S t a r r e , o d e r beyde polarische K räfte; eine d u rc h a u s cen trip etal — und die an d e re centrifugal. L icht die B asis alles F lü s s ig e n , W ä rm e die B asis alles S ta rre n ; beyde n u r relativ in diesem S onnensystem v o r h a n d e n , im m er ge­ m isch t“ . — „Sollten die Pflanzen e tw a die P ro d u k te d e r w eibli­ c h e n N a tu r und des m ännlichen G e iste s, und die T hiere die P r o ­ d u k te d er m ännlichen N a tu r u n d des w eiblichen G eistes s e in ? Die Pflanzen etw a die M äd c h en , die T hiere die Ju n g en d e r N a tu r ? “ „Sind alle E xcrem ente befru ch ten d e P o te n z e n ? vid. d en Mist. U nterschied zw ischen T h ie r und P flanzendünger. M enschenkeim e ge­ d eihen au c h schneller und üppiger w enn sie d u rch h ö h e r e n Mist befru ch tet w e rd e n “. „Die A tm o sp h äre des U niversum s m usz im Ge­ gen satz im m an en t se in “ . I tak d a le j. . . Bądź co bądź w szystkie te elu k u b racy e kończą się pytajnikiem . Są to zresz tą n o tatk i tylko *). C ałkiem ja w n ą n ato m iast p reten sy ę m ają tego ro d zaju n. p. w y n u ­ rz en ia Schellinga, ja k że w organicznej n a tu rz e zw ierzę o dpow iada żelazu w n ie o rg a n ic z n ej, roślina zaś w o d z ie , — że ro ślin a re p re ­ zentuje biegun węglowy, je s t zatem p ó łn o c n ą , zw ierzę zaś biegun azotow y, je s t w ięc południow em . . . itd. itd .— H onoris c a u sa p rzy ­ pom nę jeszcze z Goethego — p rz y k ład je d e n z w ielu — a nie u stęp u jący w niczem najdziw aczniejszym elukubracyom Schellinga lub N o v a lisa , zdanie jego o tendencyi pionow ej i spiralnej u roślin. P ierw sza m a m ieć c h a ra k te r żeński, d ruga m ęski. Pionow a tenden- c y a „ist an z u se h en w ie ein geistiger S ta b , w elch er das D asein b e ­ g rü n d e t und solches auf lange Zeit zu erh alten fähig is t“ (M eta­ m orphose d. Pflanzen). — Czyż nie do tej sam ej kateg o ry i n ależą ta k ie np. zapiski S łow ackiego: „ T h en ard u siło w a ł złączyć i w ciało jed n o zam ienić fosfor, węgiel i w odoród. D otąd dw a te o statn ie ł ą ­ czono w arsen n ik u i w y d aw ały sm rodliw y płód (ogień i w oda w duchu trucizny). F osfor trudniejszy b y ł zjednoczyciel — a p o ­ dobny arsennikow i płód w ydał, k tó ry się w szakże u la tn ia ł i w k ry ­ sz ta ł piękny zam ieniał. Gdyby ogień i w odoród złączy ł k tó ry c h e ­ m ik w Św ietle — m iałby ato m tw órczy — ale tego ani przeczu­ w a ją “ . (Z w racam tu ró w n ież uw agę na form ułę tryadyczną). —

i) Novalis 1. с. II. 32. : „W er Fragmente dieser Art beim Worte halten w i l l , der mag ein ehrenfester Mann sein — nur soll er sich nicht für einen Dichter (!?) ausgeben. Musz man denn immer bedächtig sein? Wer zu alt zum Schwärmen ist, vermeide doch ju­ gendliche Zuzammenkünfte. Jezt sind litterärische Saturnalien. Je bunteres Leben, desto besser“.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Nonetheless, this theory is useful within the area of literature, especially in the context of social media criticism, which regards social representation as one

Metoda ta uniemożliwia kontakt wody złożowej z powietrzem, a co za tym idzie – zapobiega utlenianiu związków rozpuszczonych i wy- trącaniu się niepożądanych osadów; jednak

Autorzy części rozdziałów skupiają się na przejawach funkcjonowania demokracji wewnątrzpartyjnej w takich aspektach, jak selekcja kandydatów na obieralne stanowiska

jest dużo niższa w porównaniu z cytowanymi w literaturze danymi ze względu na to, że do badań pobrane było paliwo formowane pochodzące z zawilgoconych

[r]

W rozdziale tym przedstawione są podstawowe zasady i tryb zawie­ rania umów przez jednostki gospodarki państwowej z jednostkami gos­ podarki nie uspołecznionej,

Life Cycle Inventory (LCI) decision support systems using Monte Carlo simulation with the Cristal Ball® analysis tool, spreadsheet add-in software, is a practical methodology for

Pokazano, że rozwój nauk o zarządzaniu, podobnie jak rozwój innych dyscyplin naukowych wchodzących w skład różnych dziedzin nauki, jest nieodłącznie związany z powstaniem