Tadeusz Kępiński
Wspomnienia z niedojrzałości
Teksty : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 1 (7), 161-171
Świadectwa
Tadeusz Kępiński
Wspomnienia z niedojrzałości
S cen y szkolne
W ostatnich klasach g i m n a z j u m W ielopolskiego W i t o l d u c z y ł się dość dobrze, w k a ż d y m razie lepiej n iż ja. Bał się p r z y t y m , jeśli m o żliw e , jeszcze w ięce j n iż daw niej. Najgorsza dla niego b y ła m a t e m a t y k a , do k tó re j, j a k m ó w ił, nie czuł «woli Bożej». T y m s a m y m przerażała go postać naszego m a t e m a ty k a , profesora P o lite chniki, L u d o m ir a W o lfk e g o .
P rofesor W o l f k e — o że n io n y z k u z y n k ą m e j m a tk i, I w a n o w s k ą — m ia ł w sobie istotnie coś n ieludzkiego. W czasie r o d z in n y c h w i z y t usiło w a ł uśm iec h a ć się u p r z e j m i e s z t y w n y m g ry m a s e m , czasem t y l k o w y d a ją c n i e a r t y k u ło w a n e odgłosy; «Ziuni» pozostawiał tru d m ó w ienia. B y ł w ielkieg o w z r o s tu z ogromną, w ą s k ą czaszką, praw ie ł y sy, z czo łem n i e z w y k l e w y s o k i m . P rzedstaw iał t y p doskonale n o r d y c k i, m o ż n a b y pow ied zieć — do p rzesady. Jego specjalnością b y ł y g eo m e trie n ie e u k lid e s o w e , o ile w i e m (nie m y l i ć go z M ie c z y s ła w e m od n iskich tem p e ra tu r!). Nie dodawało m u to łatwości w spółżycia, zw ła szc za z uczniam i. Otaczała go a tm o s fe ra su r o w e j rzeczowości, p o zb a w io n e j uśm iec h u . U m y s ł jego em a n o w a ł abstrakcją i n iedo s t ę p n y m w i z jo n e r s tw e m , g d y z w z r o k i e m u t k w i o n y m w n ie m a t e rialne p u n k t y , proste i — co najgorsze — przecinające się p ła s z c z y z n y n iem a l d o t y k a ł ich r ę k a m i podczas obłędnego w y k ła d u .
B y ł y chw ile, k i e d y W ito ld próbow ał n a d ą żyć za jego m y ś l a m i i coś u ch w yc ić. Po lekcji w y g lą d a ł j a k b y w y s z e d ł z r z y m s k ie j łaźni. T y m
-Ś W I A D E C T W A 162
czasem — z pogodą n a t w a r z y , co ś w ia d c z y ło o n i e z w y k ł y m harcie d ucha — w s ta w a ł Prezes. B y ł to nasz kolega, bardzo k u l t u r a l n y i o b d a r zo n y n a d e r m iłą p o w ie r zc h o w n o śc ią — s ło w e m , p o n ie k ą d p ro to t y p S y fona... P rezes zgłaszał, że p o n ie w a ż «jeszcze nie w s z y s c y k o le d z y zr o zum ieli», m o ż e pan p ro feso r «zechciałby p o w tó r z y ć w y kład». T o z n o w u w y w o ł y w a ło ironiczne u w a g i A n to n ie g o , k t ó r y n i e p o j ę t y m s p o so b em w s z y s t k o zro zu m ia ł, podobnie j a k K a z im ie r z B a liński.
K i e d y p rzy c h o d ziło do r a c h u n k u sum ienia, W ito ld z a s z y w a ł się m o ż liw ie g łęboko w ła w ce bacząc, a b y na linii strza łu m i ę d z y W o l f k e m a n i m z n a la z ły się szero kie b a ry K a z im ie r z a lub s m u k ł a s y l w e t k a A n toniego. N ie d o sta te c zn e n o t y s y p a ły się ja k z rogu obfitości, niko g o pra w ie nie oszczędzając; w y w o ł y w a n i e n a z w is k nabierało n i e p r a w d o podobnego te m p a i p r z y c h o d ził m o m e n t , k i e d y osoba K a z im ie r z a , n a j p r z e m y ś l n i e j n a w e t upozow ana, nie m o g ła odgrodzić W ito ld a od ro z b e s tw io n e g o ż y u ń o łu . W s ta w a ł w t e d y i m ilczał «z godnością», t y l e t y l k o , ż e ta «godność» b yła ja k o ś u k r y t a p rzed l u d z k i m w z r o k ie m . K i e d y ś o m a w i a liś m y k w e s t i ę zachow ania godności i W ito ld tw ie rd z ił, że n a jn ie b e z p ie c z n ie js z e są z u p e łn ie głupie p r z y p a d k i, n a p r z y k ła d p ogoń za z e r w a n y m p r z e z w ia tr k a p e lu s z e m . S y t u a c j e p s y chologiczne — tw ie r d z ił — są n ie r ó w n ie ła tw iejsze. — « A m a t e m a t y k a z W o lfk e m ? » — s p y t a ł e m . N ie p a m ię ta m , co odpow iedział. W k o ń c u padało s a k r a m e n ta ln e p y ta n ie , z u p e łn ie zr e sztą r e to r y c z ne:
— C z y B a liń sk i zrozum iał?
K a z im ie r z podnosił się — spodziew ając p y ta n ia — chrząkał i o d r u c h o w o podciągał spodnie, k t ó r e nie chciały t r z y m a ć się na w ą s
k i c h biodrach.
— To m o ż e B a liń ski s k o ń c z y — n a stę p n a r y t u a l n a fo rm u ła .
I r z e c zy w iś c ie K a z im ie r z k o ń c zy ł, a raczej ścierał z w y k l e w s z y s t k o z tab lic y i zadanie c z y do w ó d robił od p oczątku. P rofesor w d a w a ł się z n i m w f a c h o w ą p o g w a rk ę , K a z im ie r z k iw a ł głow ą i pochrzą- k u ją c udziela ł objaśnień, k tó r e do niko g o prócz W o lfk e g o nie tr a fia ły . K i e d y j u ż cała tablica b yła zapisana, te n ż e m ó w ił s w o im g łębo k i m głosem:
— D zię k u ję , proszę siąść. — B y ło po bu rzy.
T a k w y g lą d a ła p ie rw sz a godzina, a b y ł y za w sze d w ie razem . N a pauzie p ro fes o r d o sta w a ł filiż a n k ę czarnej k a w y , bez k t ó r e j nie b y ł z d o l n y p r o w a d z ić w y k ł a d u . W c h w ilę po d z w o n k u w c h o d z ił i j u ż od
163 Św i a d e c t w a d r z w i za cz y n a ł w y k ł a d od k r o p k i lub p rze c in k a z poprzedniego t y godnia. W z r o k w b ija ł w je d n ą z ł a w e k i n a w e t stojąc p r z y tab lic y nie z m ie n ia ł m a g n e ty c z n e g o p u n k t u . K i e d y pisał, za k a ż d y m o d w r ó c e n ie m w racał w z r o k i e m do tego sam ego miejsca... W idać było, j a k izo lu je się od otoczenia, n a stęp n ie w pada w trans i zatapia w n i e
u c h w y t n y c h fantasm agoriach.
To b y ł y dla W itolda ciężkie nad w y r a z przeżycia. W izjo n e r sk ie oczy, zapatrzone w ś w iat id ea ln yc h a p r z e n ik a ją c y c h się brył, sp o c z y w a ły na nim : «Może Gombrowicz...» T o brzm iało ta k łagodnie, a działało j a k gilotyna. Sposobu żadnego na W o lfk e g o nie było. R a z R e m ig iu s z K . — p ó ź n ie js z y a d w o k a t — spróbow ał na p o c zą tk u lekcji z a b ezp ie czy ć się i zgłosił, że z jakiegoś ta m p o w o d u jest n ie p r z y g o to w a n y . M ów iąc spostrzegł, że W o l fk e staw ia m u j e d y n k ę . W ięc od p o c zą tk u «Ja w łaśnie panie profesorze chciałem zgłosić, że...» W o l f k e p rzerw a ł m u , skin ą ł głow ą i powiedział: «Właśnie p r z y j m u j ę do wiadom ości i odpow iednio to zaznaczam».
N ajgorsze b y ł y dla W ito ld a d ni k la s ó w ek. Profesor uprzedzał, że w d a n y m d n iu będzie w yp ra co w a n ie. Obie go d zin y m a t e m a t y k i w y pa d a ły z a w sze po d u ż e j pauzie, ze w z g lę d u n a program zajęć na P o litechnice. Ż a l było potrzeć, ja k się W ito ld p rze jm o w a ł. Nie w i e m j a k spał, ale drugiego śniadania zjeść nie mógł...
W ostatnich latach s z k o ln y c h m i e l i ś m y z w y c z a j w y c h o d ze n ia na d u ż e j pauzie na K r a k o w s k i e Przedm ieście, a b y się trochę rozruszać i za ż yć p o w ie trza (sam ochodów — z a te m i spalin — praw ie nie było). K u p o w a l i ś m y b u ł k i — rogale i rów no dzielili. W dni k la s ó w e k K a z im ie r z i A n t o n i w sp o m in a li od niechcenia, że b yć m o ż e p r z y g o tu ją ściągaczki, po c z y m z a p y t y w a l i W itolda, c z y b y nie uznał za w s k a z a n e zajść do c u k ie r n i F ruzińskiego. R a z i drugi W ito ld u zn a ł to za w ska za n e. W k r ó tc e w eszło w z w y c za j. K tóregoś dnia K a z i m i e r z zapragnął fig. W ito ld k u p ił w ięc figi, co ta k się n a m spodoba ło, że r ó w n ie ż w eszło w z w y c z a j. R o z d zie la łe m je sp raw ie dliw ie w s z y s t k i m . A l e W ito ld nie m ó g ł jeść, chociaż figi lubił.
W jego w y o b r a ź n i w s z y s t k o na niego czyhało. N a jp ie r w się d e n er w o w a ł, c z y chłopcy zdążą dać m u na czas rozwiązanie, następnie, c z y dobrze je przepisze, c z y W o l f k e nie z a u w a ż y t y c h m anipulacji, w reszcie, c z y nie połapie się z t o k u i kolejności działań, że ściągnięte. T y m c z a s e m A n t o n i i K a z im ie r z m ie li rozw iązania bardzo prędko, p o n ie w a ż dzielili się zadaniam i i w y m i e n ia l i je p o m ię d z y sobą. N a s tę p nie K a z im ie r z preparow ał ściągaczki — A n t o n i b o w ie m pisał trochę
Ś W I A D E C T W A 164
n ie c z y t e l n ie — robił to zaś in te lig e n tn ie , w p r o w a d za ją c z m i a n y g r a f ic z n e i p o rz ą d k o w e . N i g d y p r z e z t r z y lata W ito ld nie m ia ł z a w o d u i nie w padł. Z a w s z e m ia ł k la s ó w k i zrobione. C za sem nie k o ń c z y ł, a b y o b n iż y ć stopień. P o w o d ze n ie nie ro zzu ch w a la ło go i t e n ro z są d n y u m ia r w y c h o d z i ł m u n a dobre. M a t e m a t y k i bał się j e d n a k za w sz e — do k o ń c a s z k o ły . P r a w d ę m ó w ią c — b yło czego.
Jego n a d w ra ż liw o ść p o tęg o w a ł w e w n ę t r z n y p r z y m u s analizow ania do koń c a s y t u a c j i p r a w d z i w y c h c z y p r z y p u s z c z a l n y c h — ze w s z y s t k i m i k o n s e k w e n c j a m i . D latego u j e m n e odczucia p o tę ż n ia ły w n i m n ieproporcjonalnie. W id zia ł to i u m i a ł w y c ią g n ą ć w n io sk i. C z a sem je d n a k , g d y b y ł y z a ro d k i r z e c zy w is te g o n ie p o w o d z e n ia c z y p r z e g ra n e j — rozrastało się w n i m poczucie g ro zy, k t ó r e m u pozw alał się opanow ać. B y ł w i r t u o z e m i ofiarą w ła sn e j pasji i in te lig e n c ji ana lity c z n e j.
N i g d y nie b yło dla m n i e jasne, j a k W ito ld to bierze. N ie m ogę oprzeć się uczu c iu , że oprócz dobroduszności, k t ó r a czase m się objawiała, ale k t ó r e j nie m ia ł za dużo, t k w i ł a w n i m ja k a ś a b er a c yjn a nieufność. K u p u j ą c k o le g o m słodycze, z y s k i w a ł w e w n ę t r z n y spokój. O c z y w i ście c za se m b u n to w a ł się c z y z a n ie d b y w a ł w zaku p a c h , ale zadania o t r z y m y w a ł j a k z w y k l e . P r z y z w y c z a ił się, że f u n d o w a n ie s ło d y c z y to jego resort. Z darzało się n a w e t, że k i e d y za sie d zie liś m y się w cza sie o d w ie d z in n a S ł u ż e w s k i e j , a nie było zn a k u , że chce nas c z y m ś p rz y ją ć , u r z ą d z a l iś m y słodką bibkę, na k tó r ą go u p r z e j m i e zaprasza liśm y , po c z y m d o w ia d y w a ł się, że to w s z y s t k o — jego s u m p t e m . S k o ń c z y ł o się to w r a z z m a tu r ą , na k t ó r e j K a z im ie r z n a d z w y c z a j s z y b k o pod rzu cił n a m rozw iązania. Niosąc k a r t e c z k i pod k a r a fk ę z wodą, gdzie b y ł p u n k t k o n t a k t o w y , u p u ścił je i w t e d y W ito ld z a m k nął oczy, j a k b y nie chcąc b y ć ś w ia d k i e m d a lsz y c h zdarzeń. Nic się je d n a k nie stało, K a z im ie r z s z y b k o podniósł k a rtk i, n i k t poza n a m i niczego nie z a u w a ż y ł.
W ito ld w y t w a r z a ł j a k b y m a g n e ty c z n e pole przyciągające ża rty . J e go w y g lą d , sposób bycia, m ó w ie n ia w y z w a l a ł y z m y s ł h u m o ru , d a w a ł y a s u m p t do z a b a w y jego k o s z te m , czasam i do ż a r tó w graniczą c y c h z u szczypliw ością. Działo się to nieodparcie i w sposób c a łk ie m n a tu r a ln y , b e z w i e d n y , n ie z a m ie r z o n y praw ie. N a w e t A r t u r Sandau- er — w ita ją c go na stacji w V e n c e — p o d c h w y c ił b łę d y j ę z y k o w e , j a k ie popełnił Witold... i to od r a z u czte ry . Po p ro stu za b a w n ie b yło w p ro w a d z a ć go w « d ziw ną d y stra k c ję » . P raw ie n i g d y się o to nie
165 Ś W I A D E C T W A
gniew ał. U m iał p r z y j m o w a ć ża rt o b ie k ty u m ie i bawił się nie gorzej od złośliw ców . J e d n a k nie zaw sze.
S z k o ln e d o w c ip y r o d ziły się spontanicznie, nie b y ł y w y s z u k a n e , nie w a r to t e ż o n ich w sp o m in a ć. W j a k i m b y ł y rodzaju? K i e d y ś na N o w y m S w ie c ie było tłoczniej n iż z w y k l e . Z a c z ę liś m y iść gęsiego, W i told p i e r w s z y . G d y się spostrzegł, że ludzie się n a m przyglądają, przeszedł spod d o m ó w Z a m o y s k i c h na stronę zegara G ra b a u ’a. O c z y w iście nie oderw ał się od w ęża, przeciw nie, te n przed e filo w a ł p r z e z całą szerokość jezdni. T e ra z j u ż zrobiła się m ała sensacja. W s z y s c y p a tr z y li na W itolda, nie na nas. On był p ie r w sz y . Z ro z u m ia ł s w ó j błąd i poczucie spraw iedliw ości — a nade w s z y s t k o logika sy tu a c ji
— n ie p o z w o liły m u się gniewać. N a tu ra ln ie w s t y d m u było i b a r
dzo się czerw ienił.
K i e d y ś w w e s t y b u l u k in a « S t y lo w y » sta liś m y w tło ku , rozdzieleni k i l k o m a osobami, W ito ld w śro d ku . N i stąd n i zow ąd je d e n z nas z a w ołał stentorow o: «Helo M iete k» , n a co nastąpił z w y k ł y odzew: « S e rw u s M oniek». W ito ld zacze rw ienił się, w obec czego n a t y c h m ia s t nastąpiła r o z m ó w k a j a k z O llendorfa — trochę pod jego adresem. P ubliczność p a tr z y ła n a niego, nie na nas. M y bruneci, spokojni, naturalni. A n t o n i ze s w o im r z y m s k i m pro file m , m n ie i K a z im ie r z o w i też nic nie m o żn a b yła zarzucić..., t y m c z a s e m on... Miał cze rw one u s z y i u ś m iec h a ł się z p r z y m u s e m . Później, k i e d y ś m y j u ż usiedli, p o w iedział, że n a jw ię c e j bał się tego, a b y w pobliżu nie znalazł się k to ś z jego z n a jo m y c h . O czyw iście K a z im ie r z z a u w a ży ł n a ty c h m ia s t sporo z n a j o m y c h osób na sali.
C iekaw e, j a k p e w n e zdarzenia c z y realia naszego m łodzieńczego ż y cia p r z e n i k n ę ły do p s y c h ik i W ito ld a jako j e j trw a łe e le m e n ty . W a r to b y prześledzić, co sobie uśw iadam iał, co odrzucał i zw alczał w im ię niepodległości sw ego w e w n ę t r z n e g o kró lestw a , co z u ż y tk o w a ł w p ra cy literackiej. P r z y p o m n ę raz jeszcze P reze sa -S yfo n a , k t ó r y cieszył się w klasie i szkole p o z y c ją ustaloną i niepodw ażalną. T y m czasem na lite ra c k im horyzoncie p o jaw ił się «N uż w bżuchu», «T ram w p o p sz ek ulicy» i ta k ż e — d ziełko W a ta pt. «Ja z j e d n e j s tr o n y i Ja z d ru g iej s t r o n y m e g o m opsożela zn eg o piecyka». Jakoś narzuciło się skojarzenie ż ela zn ej p o zy c ji Prezesa z p ie c y k i e m p oety. Zainsceni- z o w a liś m y z A n t o n i m s k e c z pt. «M opsożelazny Prezes». W y s tę p o w a ł P rezes — osoba niem a, Głos P i e r w s z y (ja), Głos D rugi (A n to n i) i C hór ( m y obaj). T reść polegała na t y m , że P rezes siedział w ławce, m y u s ta w ia liś m y się po obu stronach:
Św i a d e c t w a 166
G Ł O S I: Z j e d n e j s t r o n y s t o j ę . ja, G Ł O S II: Z d ru g ie j s t r o n y st o ję ja, G Ł O S I: T o j e s t e m j a z j e d n e j s tro n y , G Ł O S II: T o j e s t e m ja z d r u g i e j s t r o n y CHÓ R: N aszego m o p s o że la z n e g o P rezesa.
S tało się to p o c z ą t k i e m k o ń c a w y s o k ie g o u rz ę d u , chociaż nie leżało w n a s z y m zam iarze. T r z e b a p rzy z n a ć , że «Syfo n » stanął na w y s o kości. Z n a k o m i t e w y c h o w a n ie , u ś m ie c h ży c zliw o śc i dla całego ś w ia ta, niew in n o ść, wzniosłość, elegancja — w s z y s t k o to zagrało, za k lę te w nie c a ł k i e m dorosłej osobie, k tó r a zd o b y ła się n a je d n o zdanie: « W iesz T a dziu, nie s p o d z ie w a łe m się tego po tobie».
T y l e b yło w t y m zd a n iu sp okojnego, p ełnego ż alu w y r z u t u , a taka w y n io s ła w zniosłość, że z a w s t y d z i l i ś m y się — m y , a u to r z y i a k t o r z y przed sta w ie n ia .
W okół „Pam iętnika z okresu dojrzew ania”
C z e k a ł e m z niecierpliw ością u k a za n ia się «Pa m ię tn ik a » . B y ł y z t y m trudności. «Rój» zażądał p o k r y c ia k o s z t ó w p a p ie ru i d r u k u , o ile p a m ię ta m , w połow ie. Ojciec W ito ld a sfin a n so w a ł rz ec z « w ciem no» — rodzina nie znała ani je d n eg o u tw o ru . P o z y t y w n e s ta n o w is k o S ta n is ła w a B aliń skieg o nie było bez w p ł y w u na d e c y z ję .
W c h w ili u k a z a n ia się k s ią ż k i nie było m n ie w W a r sza w ie. W ito ld pisał do m n i e co n a stęp u je:
«K o ch a n y T adziu .
N o t y f i k u j ę u kazanie się m o j e g o d zieła pt. « P a m ię tn ik z okresu d o jr z e w a n ia ». L ic zę na to, że n a b ę d z i e s z je d e n e g z e m p la r z i n a m ó w i s z pannę I (...) do k u p i e nia drugieg o, w z g lę d n i e , że r a z e m w e d w o j e ku picie jeden. Lic zę też, że z r o b is z m i r e k la m ę . B a rd zo je s t e m c ie k a w T w e g o sz czeg ó ło w eg o i szczerego sądu o ty c h u tw o r a c h i p ro s zę abyś, je ż e li z n a j d z ie s z ch w ilę czasu, napisał m i bez obsłonek, co o t y m są dzisz. Nie m o ż n a dość nasycić się sądem ludzi in t e li g e n t n y c h i to p r a w i e bez w z g l ę d u na ich sens d o d a tn i c zy u je m n y . Nie w ie m , c zy ze c h c e s z m i u w ie r z y ć , ale T w o j e zdan ie o t y m je s t dla m n ie c ie k a w s z e i w a ż n iejsze, n iż ta k i c z y in n y a r t y k u ł w pismach . J eżeli b ez te go nie m o ż e się ob ejś ć, to n a tu raln ie ofiaru ję Ci je d e n e g z e m p la r z z d e d y k a c j ą , ale w o l a ł b y m ofiarow ać sa m ą d e d y k a c j ę . C z y z o b a c z y m y się w cz erwcu? Z K a z i e m i A n t o si e m m a ło w i d u j ę się. S ą d m n ie p rz yciera . C h c ia łb y m w y je c h a ć , ale nie w ie m , c z y m i się uda. Tego bie d n eg o chłopca (w spóln ego p r z y ja c ie l a — p rz y p . T. K.) w y r z u c i li z G ru d z ią d z a i je s t te r a z w M iń sku M a z o w ie c k im . Ja je s t e m p o t w o r nie z a p r a c o w a n y , g d y ż s p r a w y nasze ro dzin ne k o m p l ik u j ą się, z dru g iej st r o n y
167 Ś W I A D E C T W A sąd, z tr z e c ie j ż m u d n a pra ca 1w y d a n ia książki a poza t y m ty s ią ce m in u t, które tr a ci się na próżno. D la te go te ż nie roz pisu ję się z b y t długo. N ie zrozu m iałe sło w a na p ie r w s z e j stro nie to anagram, z a w ie r a ją c y w ie l k ą ta jem n icę m e g o życia. M us ia łem to dać, g d y ż w y r z u c i łe m p r z e d m o w ę i pozosta ła je d n a c zy s ta s t r o nica. B ard zo poleca m się ż y c z liw o ś c i i łasce, u k ło n y u p r z e jm e dla p. I. W. G o m b r o w ic z » .
N a t u r a ln ie nie k u p i ł e m egzem plarza, czekając na n ie c h y b n ą p r z e s y łk ę , co te ż się stało. K a z im ie r z jechał do m n i e i zabrał dla m n ie k s ią ż k ę od W itolda. P rze d jego w y j a z d e m S ta n isła w — w obecności W ito ld a — zd ą ży ł napisać w e w n ą t r z drugą d ed y ka cję, p r o te k c jo n a l n i e żartobliw ą.
N a p ó łm i ę k k i e j okładce W ito ld pisał:
«D rogiem u T a d e u s z o w i K ę p iń s k i e m u z e sło w a m i p r z y ja ź n i W itold G o m b r o w ic z 1933».
D e d y k a c ja S ta n is ła w a brzmiała:
« K o c h a n e m u T a d z io w i p r z e s y ła m ‘w pad a ru n k u tę książkę G om brow icz a, która m nie z a w d z i ę c z a s w e u kazan ie się i p o d m y m i w s k a z ó w k a m i , za m o ją pomocą i p r z y m oich d e c y d u ją c y c h p o p ra w k a c h , zm ia nach, po p ro s tu m ów ią c, p r z y m o j e j w s p ó łp r a c y — dokonaną i w y d a n ą zos ta ła — pośw ięca — S. Baliński. y i . 3 3 . W - w a — Małoszyce».
W k r ó t c e o t r z y m a ł e m od niego d r u g i list, ta k ż e bez d a ty , j a k w iele .z d a w n ie js z y c h czasów. Pisze o p rz e sy łc e i d e d y k a c ji Stanisław a.
« K o c h a n y Tadziu,
N ie odp is a łem z a r a z na T w o j ą kartę, bo tak m i ja koś zeszło. P rz y p u s z c z a łe m , że z o b a c z y m y się w W ar szaw ie. D ałe m K a z i o w i dla Cie bie e g ze m p la rz i p r o s iłem , a by p rzesła ł — na k t ó r y m Staś napisał głupoyoatą d ed yk a cję. Co p r a w d a było m i p r z y k r o , że chodząc dotą d w m o i m ubraniu, nie kupiłeś m o j e j k siążki, ale nie m ó w m y ,więcej o ty m . K sią ż k a spotkała się ja k dotą d na ogół z ż y c z l i w y m , n a w e t gdzienie gdzie z b. ż y c z l i w y m p r z y ję c ie m . Z lekka p r z e r a ż a j ą m nie p o tęż n e osobistości ze ś r o d o w isk a literackiego, ja kie z m u s z o n y b y ł e m poznać, ja k to — M arek Eiger, Ir ena K r z y w i c k a , nie licząc Stasia, k tó r y z a w s z e m n ie przestr aszał. Poza t y m 7-go w y je c h a ć za m ia ru ję na urlop, je s zcze nie w i e m dokąd, ale n a jp e w n i e j na wieś. Anto ś b. znudniał, co zaś do Kazia, to dość d a w n o nie w id z i a ł e m się z nim , g d y ż w y b i e r a się do m n ie i nie m oże się w y b r a ć . Uściśnienia łączę WG».
C zy ta ją c r o b iłe m na gorąco m o j e u w a g i na t y m e g ze m p la rzu koloro w y m i o łów kam i, po c z y m — o d cią w szy d e d y k a c ję S tanisław a — w r ę c z y ł e m m u go osobiście, pon iew a ż z d ą ż y ł e m j u ż wrócić do W a r sza w y . W ito ld na n a s t ę p n y m e g ze m p la r zu zam ieścił replikę oraz szereg w ł a sn y c h u w a g i c y ta t z głosów k r y t y k i . W y je c h a łe m z n o w u do K r a k o w a i ta m w łaśnie posłał m i t e n n o w y egzem plarz. K sią żk a ocalała
Ś W I A D E C T W A 168
w ś ró d s z c z ą t k ó w m o je g o a r c h i w u m , g łó w n ie dlatego, że W ito ld zrobił m i nią w i e l k ą p r z y j e m n o ś ć i w czas w o j n y z a b e z p i e c z y ł e m ją w K r a k o w ie . T o co m i a ł e m w W a r s z a w ie przepadło.
A n a g r a m — « W ie lk ą ta j e m n i c ę życia» (Ic ei leto can w a n zic) — W ito ld p o n u m e ro w a ł, ale n ie w ie le z tego w y s zło , coś w rodzaju: to nie nei zcan w a lec. P od s p o d e m napisał:
«M usia łe m coś w s a d z i e ć w o sta tn ie j chwili, p o n ie w a ż u su n ą łe m p r z e d m o w ę i p ozosta ła je d n a biała karta. W o la łe m w ię c to n iż c o ś k o l w i e k innego (np. d e dykację ). Miał to b y ć anagram : «To w c a le nic nie zn aczy», ale z p o śp ie c h u p o m y l ił o m i się i o p u ściłem p a rę sylab».
N a n a s t ę p n e j karcie k s i ą ż k i coś w r o d z a ju listu:
«Za p r z e s ła n y m i e g z e m p la r z ora z z a pilność i p r z y j a ź ń o d w z a j e m n i a m się p o k r ó l e w s k u , p r z e s y ła j ą c k o n t r k r y t y k ę m o j e g o pióra. K r y t y k a sa m a w so b ie w c a le niezła, z w ła s z c z a u ży c ie k ilk u o ł ó w k ó w oraz u m i e ję t n e p rz e p la ta n ie p o c h w a ł i z a r z u t ó w oraz p e w n a le k k o ś ć i sw o b o d a , k tó r e j m ó g ł b y p o zazdrościć Antoś. J e że li je d n a k k r y t y k k lep n ie po ra m ie n iu au to ra, to p o z w o lis z , że i au tor p a r ę r a z y m o c n i e j p o k le p i e k r y t y k a . U w a ż a m , że z T w o j e j st r o n y j e s t to z w y k ł a hucpa. N ie m ó w i ę te go do Ciebie, ale j e s t e m z d e n e r w o w a n y , że p arę osó b p o k le p a ło m n i e w pra sie , a głów n ie ta ... Kaden».
U su n ięta p r z e d m o w a n a z y w a ła się « K r ó tk ie objaśnienie». Pozostała w m o ic h papierach w postaci o d b itki. B r zm ia ła tak:
„ C z y te ln ic y b y w a j ą rozmaici. J e d n y m au to r p o w in ie n objaśnić to i owo, in n i m o g l i b y racze j objaśnić autora. M y ślę t u p rze d e w s z y s t k i m o n i e k t ó r y c h m o ic h z n a jo m y c h . K u p ią oni k s ią ż k ę z osobistej ż y c zliw o śc i dla m n ie , a po p r z e c z y t a n iu pow iedzą: «To c h o r o b liw e . O n s a m nie w ie, o co m u chodzi». — Nie m o g ę dopuścić do t a k o k r o p n e j sy tu a c ji. Opinia z n a j o m y c h je st dla m n i e bardzo w a żn a . Dlatego p o s ta n o w iłe m s fo r m u ło w a ć p o k r ó tc e «o co chodzi» i m a m n adzieję, że to u ł a tw ie n ie w p ł y n i e na p o c zy tn o ść n o w el, co do k t ó r y c h zresztą zg a d a zm się, że są pisane w sposób z b y t w y k r ę t n y .
«T a n c e r z m e c e n a sa K r a y k o w s k ie g o » i « P a m ię tn ik C zarnieckiego» są to opow iadania ja sn e i zro z u m ia łe. B o h a te r «Tancerza», o b ra żo n y do głębi p r z e z m e c e n a s a K r a y k o w s k ie g o , zam ia st z n ie n a w id zie ć go
— kocha, z a m ia s t pogardzać — voielbi, p o n ie w a ż je st z b y t b ezsiln y,
a b y m ó g ł p r z e c iw s ta w ić w ła sn ą rację is tnie nia racji ż y w o t n e g o m e cenasa. P o tw ie r d z a on m ecenasa, p o n ie w a ż nie m o ż e go zniszczyć . W « P a m ię tn ik u C zarnieckiego» m i a ł e m na m y ś l i z j a w is k o rasy, oglą dane oczam i f i k c y j n e j postaci, d oszczętnie p o zb a w io n e j rasy.
169 Ś W I A D E C T W A
w cale nie z a m o rd o w a ł ojca. Ojca w ogóle n i k t nie zam ordow ał. S y n dusi tru p a dopiero w t e d y , g d y sędzia śle d c zy doprow adza go do sza łu. S ędzia z g r y w a się p r z e z cały czas, a rodzina t a k ż e częściowo się z g r y w a . N ie trzeb a przerażać się na d to d e m o n i z m e m sędziego i syna, g d y ż n o w e la m a raczej c h a ra k te r in t e l e k tu a l n y . Szło o pokazanie d w u zn a c zn o śc i uczuc ia i tego j a k sz tu c zn a i f a ł s z y w a sy tu a c ja d o b y w a z lu d zi r z e c z y okropne , o k t ó r y c h i m się nie śniło. (P. S. R odzina rz e c zy w iś c ie kochała ojca, a w s z y s c y p o z a m y k a li się na k l u c z z p o d św ia d o m eg o stra ch u i w s t y d u p rze d śmiercią, k tó r e j zbliżanie się od czuw ali. B ardzo t r u d n o objaśnić, g d y się nie wie, co w łaściw ie m o ż e b yć niejasne.)
W grotesce «Biesiada» hrabina K o tłu b a j i j e j goście jedzą, o c z y w i ś cie, z w y k ł e g o kalafiora, podczas g d y chłopiec, n a z w is k i e m K alafior, błąka się po polach, podchodzi pod okno pałacu i u m ie ra ta m w k o ń cu z w y cze rp a n ia . Z w i ą z e k m i ę d z y c z ło w ie k ie m K a la fio re m a k a la f io r e m ja r z y n ą je s t c zy sto f o r m a l n y i polega na b rz m ie n iu nazw isk a. S e n s n o w e li zasadza się na t y m , że głód i cierpienia biednego B o lk a K alafiora dodają s m a k u a ry sto k r a to m , je d z ą c y m ka la fio ra -ja rz yn ę. T aje m n icą , k tó r e j t a k długo nie d o m y śla się m ó j h u m a n i t a r n y jarosz, je st n a tu ra ln e o k ru c ie ń s tw o w s z e l k ie j arystokracji.
W «D ziew ictw ie» n ieśw ia d o m a A licja i P aw eł (n ie z b y t u d a n y t y p m ę s k i e j d zie w ic y ) f a n ta z ju ją , m arzą, p r ze tw a r za ją seksualnie cały św iat i koń c zą m a r n ie na kości pod kuchnią. O co chodzi? D o b r ze nie w iadom o. C hodzi m o że o to, że natu ra płata i m figla za ich c z y stościową posta w ę w obec życia. Chodzi t e ż o to, że m ę tn e , n ie s p o k o j ne życ ie za w sze korc i — uboga d z ie w c z y n a kradnie z głodu b u łk i, za co s k le p ik a r z rzuca w nią k a m ie n ie m . A licja natom iast, któ ra m a b u łe k do syta, w id zi w t y m pieszczotę miłosną, g d y ż cierpi głód m i łości, j a k t a m t a — głód b ułek. T a k więc n a trętn e, niepokojące ży c ie za w sze korci i na nic chronić się przed n i m za w ą tp liw ą osłonę d z i e w ic tw a . J e że li m i k t o ś powie, że ta n o w e la jest m ę tn i e p r ze p r o w a dzona, nie będę się spierał. Je st ona m ę tn a , ro zlew n a i n ieokre ślona i p o w in n a tchnąć w iosną, młodością, p o d s k ó r n y m n u r t e m p rzec zu ć i pożądań. Jeśli nie tch n ie t y m , n iew iele jest warta.
C y k l w s p o m n i e ń «5 m i n u t p rzed zaśnięciem » zaw iera parę obrazów, k tó r e m n i e n a w ie d z iły w latach m ło d z ie ń c z y c h — w m o m e n c ie za sypiania, a m o że n a w e t j u ż w e śnie. Nie w ie m , c zy to jes t i n te r e s u ją ce — dla m n i e osobiście je st to n a w e t bardzo w zruszając e i za w sze z p rze ję c ie m o d c z y tu ję tę bezna d ziejn ą opowieść, w k tó r e j okropne
Ś W I A D E C T W A 170
to r t u r y , prześladow ania, b e zk re s oceanów, m ło d z i e ń c z y n ie p o k ó j s e k s u a l n y i m ę czą ce poczucie w ła sn e j niedojrzałości splatają się w w i e niec u d r ęc zeń , u n i e m o ż l i w ia j ą c y szczęście z u ko c h a n ą w w ie lk im , ł a g o d n y m j a k słoń M o n g o ljie r z e .
«Zdarzenia na b r y g u B a n b u ry » są, j a k głosi p o d t y t u ł , próbą oddania a u r y u m y s ł u ; założenie t e j n o w e li za w ie ra się w sło w a c h p r z y k o ń c u
— z e w n ę t r z n o ś ć j e s t zw ie rc ia d łe m , w k t ó r y m się przegląda w n ę tr z e .
Z e w n ę t r z n a rz e c z y w is to ś ć z a ła m u je się w k a ż d y m z nas odm iennie, im zaś w ła d ze p s y c h ic z n e b ardziej z d ez e lo w a n e, t y m w i ę k sz a d e f o r macja. J e s t to d r a m a ty c z n a historia u m y s ł u , opisana za pomocą z d a r z e ń z e w n ę t r z n y c h . J e s t to n ie u s ta n n a praca m ó z g u , snu ją ca sieć, k t ó ra w reszcie dławi. Ś w i ę t o s z e k Z a n t m a n zw ariow ał, osaczony d o w o l nością, m a n ia ck ą m o n o to n ią oraz s e n te n c jo n a ln ą n ie p r zy z w o ito śc ią ■groteskowych i n ie d o r z e c z n y c h zja w is k , p r z e d rze źn ia ją c y c h n a j s k r y t s z e t a je m n ic e d u s z y . Z e p s u t a jego dusza o d czuw ała życie ja ko coś bolesnego i n ie p r z y z w o i t e g o i dlatego ginie p r z e z k o b ie ty . ( W a ż na uw aga! N ie n a le ż y d o s zu k iw a ć się ża d n y c h sy m boli. N ie m a ta m s y m b o li, są t y l k o s kojarzenia. T rze b a to brać dosłownie, t a k j a k jest napisane. W ogóle n i g d y nie b y w a m sy m b o lic zn y ).
O bjaśnienia p o w y ż s z e stanow ią z konieczności nieścisłe i pobieżne u p ro szczen ie t e k s t u , p rz ezn a czo n e w y łą c z n ie dla c z y te l n ik ó w , n i e d o b r z e r o z u m i e j ą c y c h «o co chodzi». Proszę, a b y nie b y ł y brane pod
u w a g ę p r z e z osoby, k t ó r e ich nie p o trzeb u ją . N ie je st to żadna p r z e d m o w a . R z e c z prosta, im m ą d r z e j s z y c z y te l n ik , t y m i k sią żka okaże się m ą d r ze jsza ; i m zaś c z y t e l n i k g łu p s z y i bardziej ja ło w y , t y m i k sią żka będzie głupsza. M o żliw e też, że ksią żk a sam a w sobie je st głupia. Co się t y c z y m o j e j w i z j i św iata, w i z j i p o n u rej, e r o to -z m y - s ło w e j i w r ę c z p o tw o rn e j, to p o w ta r z a m jeszcze raz, że nie trzeba się p r zestra sza ć. B y n a j m n i e j nie w y p i e r a m się te j w izji, stanow iącej m o ją p r a w o w itą udłasność, ale k t ó ż nie zna n ie g r o ź n y c h k o m p le k s ó w , b u n t ó w i m ę t ó w p r z y k r e g o o kre su dojrzew ania? — jego sztuczności
i s p ec yficzn eg o d y s t a n s u «nie na serio»? S zc ze rz e zazdroszczę o k a
z o m , k t ó r e j u ż w t r z y n a s t y m ro k u ż yc ia osiągają w obliczu w s z y s t k ic h tru d n o śc i w s p ó łc z e s n y c h pełnię ha rm o n ii i ustalenia p s y c h ic z nego. M nie się t a k gładko nie udało.
Ż y c z l i w y c z y t e l n i k spostrzeże je d n a k , że k a rta t y t u ł o w a niniejszego dzieła opiew a « P a m ię tn ik z o kre s u dojrzew ania», nie zaś «D ziennik o k r e s u dojrzew ania». S tą d w n io se k, że dusza m o ja w y n u r z y ł a j u ż ( dość da w n o ) głow ę z tego bajora i zaczęła rozglądać się po świecie.
171 Ś W I A D E C T W A
J e że li w s za kże, p o m i m o to, z d e c y d o w a łe m się w y d a ć d r u k i e m te w sp o m n ie n ia młodości, to t y l k o z uw agi, że k a ż d y w i e k m a praw o głosu. Z resztą, p ra w d ę m ów iąc, żal m i było t r z y m a ć pod k o r c e m dla w z g lę d ó w u b o c z n y c h ta k in telig e n tn e, ciekaw e i oryginalne n o w ele.
Co się zaś t y c z y w szczególności c z y n n ik a seksualnego, p rzew a g a j e go w y n i k a z duch a czasu, k tó r y , n ie ste ty , coraz silniej a k c e n tu je z w ią z e k s f e r y p łcio w ej ze sferą duchow ą; p rzew aga zw łaszcza o k r u cie ń stw a i w s t r ę t u w y n i k a stąd, że m o i m z d a n ie m rola ich w ż y c iu p r z e w y ż s z a nasze n a jśm ie ls ze marzenia. P o w o łu ję się w t y m w z g lę dzie na H itlera”
Bóg strzegł: « K ró tk ie objaśnienie» w y c o fa ł W ito ld w ostatniej chw ili. N ie p y t a ł e m go, c z y s a m się zorientow ał c z y ostrzegł go kto ś ż y c z li w y . Mogło m u b o w ie m w y r z ą d z ić n ie p o w e to w a n ą szkodę p r z y d e biucie.