EMIGRACYA
j
LUDU POLSKIEGO DO NIEMIEC
N A P I S A Ł
| o » Ę.. |
K R A K Ó W .
Dr u k W ł. L . An c z y c a i Sp ó ł k i,
pod zarządem J a n a Gadowskiego.
EMIGRACYA
LUDU POLSKIEGO DO NIEMIEC
N A P IS A Ł
h. elan §!l>a3eni
O dbitka z „Przeglądu Powszechnego".
1 0 0 0 9 7 5 5 6 3
K R A K Ó W .
D r u k W ł. L . A n c z y c a i Sp ó ł k i,
pod zarządem J a n a Gadowskiego.
1 8 8 9 . 1000975563
N a k ł a d e m r e d a k c y i „ P r z e g l ą d u p o w s z e c h n e
b m o f
D aw no już nazwaliśm y się sam i i inni nazwali nas narodem p ielg rzy m im ; poeci obwołali naw et „pielgrzym stw o polskie duszą narodu polskiego4' ; wielu w espół z poetam i m niem ało — m niejsza 0 to, czy i o ile słusznie, — że pielgrzym ow aniem tem , przez em i- gracyę, dojdziem y, niby żydzi na puszczy, „do ziemi św ię te j, oj
czyzny w olnej". D ziś nie istnieje em igracya ja k o przedstaw icielka P o lsk i, i n ik t chyba nie nazwie „duszą narodu" tych, którzy sm u
tnym i losami, ciężką walką o byt p rz y n a g le n i, opuścili ziemię oj
cz y stą ; przeciw nie nasuw a się coraz częściej i natarczyw iej bolesne pytanie, czy wychodźcy ci nie s ą , w ogóle m ów iąc, dla nas stra ceni ; straceni nieraz ju ż w drugiem , jeśli nie w pierwszem pokole- uiu dla w iary, obyczaju, języ k a, naw et pamięci o ojczyźnie ? P y ta nie to tem ważniejsze i b o leśniejsze, że dzisiejsze wychodźctwo, dokonyw ane nie w imię idei, ale w imię pieniędzy i c h le b a , nie ogranicza się na sferach w ykształconych, związanych z krajem tr ą dy cyą, stosunkam i, sam ą znajom ością h is to ry i, lecz obejm uje nie
mal wyłącznie lud p o ls k i; że zabiera nam nie s e tk i, ale tysiące 1 dziesiątki tysięcy silnych ram ion, polskich serc.
A g d z ie ż , jak krw i za N apoleońskiej e p o p e i, tak dziś potu nie przelew ają polscy „w iarusi" — wedle nazwy, k tó rą sam i lubią sobie d a w ać ; polscy „niew olnicy", wedle nazwy, k tó rą nieraz i nie
stety ! z zbyt w ielką słusznością — czasem dla w zgardy, częściej z politow ania — nadają im o b c y ! ? W Stanach Zjednoczonych, li
cząc n a jsłab iej, pracuje pół m iljo n a , a z tych b i e d u j e przynaj
mniej 450.000 P o la k ó w ; w Brazylii nie m ało być m usi również
wychodźców, kiedy dała się czuć potrzeba polskiego pism a, i w Go- rityb ie w ychodzi „W iaru s w B razylii" ; dla Polaków rozsypanych po Południow ej Afryce, przeznaczone są dw a p ise m k a : „T rap ista w A fryce" i „ L is t św. Józefa" ; niem ało też ziom ków naszych w A u s tra lii, B ułgaryi, A n g lii; niem ało b o d aj! polskich niewolnic, wywożonych przez sprytnych ajentów do K o n stan ty n o p o la, na wschód daleki, do południowej A m e ry k i! P rze d paru latam i sk a r
żył się lord B ra b a zo n na w ielkim m e e tin g u , że fala polskich em i
grantów zalewa cały okręg IP h ite c h a p e l1. W tym samym mniej więcej c zasie, tj. na wiosnę r . 1887 udało się w ładzy w ejść na tropy interesu, prow adzonego z B u d ap esztu przez R o sin g era i Spółkę, k tó ry w jednym tylko tygodniu uwiózł ze Lw ow a i w ysłał na w schód ośm d ziew cząt2. P a rę to przykładów , na chybił trafił przy
toczonych. O d czasu do czasu w iadom ości tego rodzaju dostają się do dziennikarskiej kroniki, a ileż razy nie dostają się, ju ż nietylko do dziennikarskiej, ale w ogóle do niczyjej w iadom ości; ja k długo czasem trzeba czekać, nim podniesie się zasłona, ukryw ająca oświę
cim skie dram ata, polow ania na ludzi, form alny handel białym i nie
w olnikam i w sam ym śro d k u E u r o p y !
H an d el ten, choć w innym zapew ne ro d z a ju , z nie takiem okrucieństw em i podłością, ale n ato m iast na wiele większą skalę przedsięw zięty, prow adzi od dłuższego ju ż czasu mnogie zastępy robotników i robotnic głów nie z Poznańskiego i G órnego Szląska, w znacznie mniejszej m ierze z P ru s Z a c h o d n ic h , w najmniejszej z G alicyi i pow iatów K ró lestw a z P ru sam i g ra n ic z ą cy c h , w g łąb niem ieckiego c e sa rstw a , zwłaszcza do W e stfa lii, pruskiej Saksonii i samegoż B erlina. R o botnik p o ls k i, w dom u nieraz leniwy, za granicą pod odpow iednim rygorem dokazuje cudów pracow itości i w ytrw ałości; cenią go też sobie zarządcy fabryk i kopalni, cenią ziem scy w łaściciele, berlińscy k u p cy i przem ysłow cy, a najroz
m aitszego rodzaju ajenci i przedsiębiorcy wiedzą o tern dobrze i nie szczędzą stara ń , aby d ostarczyć ja k największej ilości silnych, m ałopłatnych, a w ybornie się opłacających polskich rą k . W samej pruskiej S aksonii pracow ało w ostatnich latach i pracuje od 80
1 K u r y e r P o zn a ń ski r. 1887, n r. 101.
2 D zie n n ik polski r. 1887, nr. 87.
do 100 tysięcy P olaków ; w M eklenburgu i W estfalii znajduje się ich również kilkadziesiąt ty sięcy ; w B erlinie przynajm niej 30 ty sięcy. J a k i dlaczego się tu d o s ta li, ja k a p raca ich i losy, jakie życie religijne, m oralne i narodow e; ja k polską tę niejako wyspę, k tó ra w środku N iem iec się uform ow ała, można i należałoby ochra
niać przed grożącym ze wszech stro n zalewem niem czyzny i pro testantyzm u, przed zobojętnieniem dla katolickiej w iary i obyczaju, ojczystej ziemi i języka.? Zupełnie dokładnej , wyczerpującej odpo
wiedzi na te tak ważne pytania udzielić dziś nie ła tw o , w części i nie p o d o b n a; przypatrzm y się przynajm niej ja k b y z daleka tej wyspie , życiu i cierpieniom jej m ieszk ań có w ; spytajm y, idąc za własnemi ich o p o w iad an iam i, za opow iadaniam i i listam i ludzi, k tórzy długie m iesiące żyli m iędzy nim i i p rac o w ali, ja k się biedne rozbitki na wyspę tę dostały, ja k im na niej nie wesoło żyć, ja k tęskno do ojczystej ziemi, — a w tej tęsknocie nad rzekam i B abilonu stojąc, pocieszają się tylko m yślą o innej , lepszej ojczy
źnie, z której ich n ik t ju ż i żadna p o trz e b a , żadna bieda nie wy
pędzi . . .
Jakoż główna przyczyna, pędząca wychodźców polskich w głąb N iem iec, je s t ta sam a, k tó ra ich pędzi za A tla n ty k : chęć polepsze
nia swej d o li; zebrania trochę pieniędzy na starość, na w ian o ; cza
sem p o p ro stu głód. D o tych is to tn y c h , wew nętrznych przyczyn, które zawsze sm utną em igracyę mogą w pewnej m ierze w ytłum a
czyć , a naw et w pew nych w arunkach i okolicznościach zaliczać ją zm uszają do g o rz k ic h , bardziej czasem, co p raw d a, od samej cho
roby niebezpiecznych lekarstw , — dołączyć należy inne zew nętrzne niejako przyczyny. P rzyczyną ta k ą na pierwszem m iejscu to zgraja energicznych przedsiębiorców , sprytnych ajentów , którzy krążąc po P oznańskiem i Szląsku, łudzą w ygórowanem i obietnicam i, wysyłają całe karaw any robotników na zachód i w yborne na tern robią in - teresa. A jen t — z nielicznym i w yjątkam i żyd — pobiera od głowy, za samo nam ów ienie do ja zd y , talara aż do trzech, czasem , ale rzadko czterech i pięciu talarów , k tó re następnie z zarobku ciężko pracujących robotników byw ają potrącane. Jeśli więc np. jednem u lub paru ajentom u da s ię , ja k np. udało się w połowie kw ietnia b. r., wysłać nadzwyczajnym pociągiem 1000 osób i to przeważnie
z jednego tylko pow iatu prudnickiego na G órnym S z lą s k u ', do
myśleć się ła tw o , ja k i to praw dziw ie złoty interes. N ie szczędzą też werbow nicy starań i pracy, i sami znów na swą rękę zaciągają ajentów i ajentki z miejscowej ludności. O to np. list, wzywający p ew n ą, znaną ju ż w idać dobrze naszym h a n d la rz o m , dziewczynę w Króbskiem, do ponownego zajęcia takiej posady 2.
A ltz e n d o r f 4 stycznia 1889.
„D o P an n y . . .
„ Ja k w roku p rz eszły m , ta k i tą razą przesyłam y Ci listę, na której m uszą się podpisać te d z ie w c z ęta , k tóre w tym roku chcą znowu do nas w stąpić ja k o pracownice.
„ W aru n k i są te sa m e , co w roku przeszłym . P otrzebujem y stam tąd 90 osób i t o , o ile m ożności, sam ych p o r z ą d n y c h d z i e w c z y n ; m ężatki i małe dziew czątka m ogą być przyjęte tylko w razie koniecznym . P o przyjęciu potrzebnej ilości dziewczyn odeślij zaraz listę opatrzoną w podpisy. O wyjeździe stam tąd na
piszem y później raz jeszcze; chwilowo chodzi nam o dowiedzenie się, ile dziewczyn zgodziło się na nasze w arunki i chce przybyć na wiosnę. O czekujem y o tem doniesienia w przeciągu ośm iu dni i nadm ieniam y raz jeszcze, że za Tw oje starania otrzym asz od osoby 50 fenigów “.
U niżeni
Koelm e, Luecke, B oeckelm ann.
Przezorni autorow ie tego o k ó ln ik a , rozesłanego z pewnemi koniecznemi zm ianam i do licznych polskich wsi i m iasteczek , nie dołączyli do swej odezwy w arunków pracy i zapłaty, zadaw alnia- ją c się w ygodną i do niczego nieobow iązująeą w zm ianką, że są one
„te sam e, co w roku przeszłym ". Z arabiając na każdym wychodźcy najm niej ta la r a , odstępują z tego w spaniałom yślnie swym ajentom , na których składają właściwie całą pracę i odpow iedzialność, aż 50 fenigów! A ileż w drodze dopiero w yłudzą m arek i talarów od biedaków , nieznających niem ieckiego ję z y k a , nie wiedzących gdzie
1 K a to lik z 19 kw ietnia 1889.
2 K u r y e r P o zn a ń ski z 7 lutego 1889.
się obrócić w obcym k r a ju , m iędzy obcymi lu d ź m i, którzy w do
d a tk u niechętnie p atrzą na „polskich C hińczyków 44, odbierających im wyższy z a ro b e k ? ! T o też wszyscy bez w y ją tk u , którzy spraw ą em igracyi polskiej do Niem iec z obow iązku lub pośw ięcenia się z a jm u ją , przestrzegają raz po r a z : „Strzeżcie się popaść w ręce niesum iennych stręczarek i pokątnych a je n tó w !“ T ak , zarząd berliń
skiego stow arzyszenia polskiego „ P rz y tu lisk o 11, zaklina i prosi w ogłoszonej w dziennikach o d e z w ie :1 „O dzyw am y się do ojców, a mianowicie m atek P o le k , aby nie pozw alały swoim dzieciom, sw oim córkom opuszczać stron ro d z in n y c h , je śli chcą uniknąć ich nieszczęścia, a nieraz i hańby . . . N iech o p iek u n o w ie, niech W ie
lebne D uchow ieństw o zechce zw rócić większą jeszcze uwagę na ta k lekkom yślną częstokroć i nierozsądną w ędrów kę ku zachodow i14.
P ^ v ien znowu ksiądz z Saksonii posłał następne, sm utnym i faktam i p o p a rte ostrzeżenie do jednej z gazet w ro cław sk ich , prosząc wy
raźn ie pism a polskie, aby słow a jego starały się ja k najszerzej roz
pow szechnić 2 :
„R obotnicy szląscy i poznańscy pow inni się m ieć pilnie na baczności, aby nie w padli w sidła ajentów , którzy im w Saksonii złote góry obiecują. J a k wielka je s t niesum ienność tych ajentów , o tern donosi pewna ultraliberalna gazeta drezdeńska w korespon- dencyi ze Z g o rzelic: „W sobotę rano przybyło na tutejszy dworzec kolei żelaznej około stu polskich robotników w tow arzystw ie czte
rech ajentów z W rocław ia i pojechali dalej do D rezna. A jenci nie dotrzym ali snać uczynionych o bietnic, bo jeszcze przed odjazdem pociągu zażądało k ilk u n astu wychodźców pieniędzy na podróż, mó
w iąc, że inaczej dalej nie pojadą. Ale prośby i groźby nic nie po
m ogły; ajenci wepchnęli biedaków' siłą do wagonów i pociąg ru szył dalej. Czas byłby praw dziw ie położyć raz koniec takiem u po
stępow aniu, które zbyt uderzająco przypom ina handel niew olnikam i44.
„O całej tej, bądź co bądź ważnej spraw ie — pisze dalej saski ka
płan — m ało dotąd z p rasy naszej można się było dowiedzieć, d la tego wdzięczni jesteśm y lib eraln em u , drezdeńskiem u dzienni
kow i, że kw estyę tę poruszył. Pew na dziewczyna z G órnego Szlą-
1 K u r y e r P oznański z 30 m arca 1888.
2 K a to lik z 6 m arca 1888.
sk a opow iadała m i, że w Zgorzelicach sp o tk ała się z grom adką,, złożoną z 55 dziew cząt z Poznańskiego i S zląsk a, a prow adzoną przez jednego ajenta. G d y się ich zap y ta ła: D okąd jed ziecie? — odpow iedziały: „A jent nam pow iedział: do L ip s k a ; więcej nic nie w i e m y — Rzeczy zaszły już ta k d alek o , że sam e gazety tu nie p o ra d z ą ; obowiązkiem je s t posłów szląskich poruszyć w sejmie tę kw estyę nowomodnego handlu niew olnikam i i wezwać rz ą d , ab y zw rócił czujniejsze oko, niż d o tą d , na ajentów i ajentki. P ru s y przecież nie m ogą spokojnie p atrzeć na to , ja k niesum ienni ajenci wyzyskują i oszukują rocznie tysiące pruskich poddanych. P ra k ty cznie rzecz bio rąc, byłoby może d o b rze, aby utw orzyło się dla S zląska i P oznańskiego stow arzyszenie, k tóre zaopiekow ałoby się polskim i robotnikam i, szukającym i pracy w S a k s o n ii; stow arzysze
nie to zaw iązaćby się mogło na wzór „T ow arzystw a św. R afała “ , mającego na celu opiekę nad katolickim i wychodźcam i do A m e
ryki . . . N iech też gazety szląskie i poznańskie pouczają i p rzy p o m inają w szystkim , k tórzy się tu w ybierają na ro b o tę, aby nie p o d pisyw ali k ontraktów , k tó re ich potem niem iłosiernie w iążą, cho
ciaż ich nie zrozum ieli. N ie m a zresztą żadnej racyi ani potrzeby dla robotników udających się do S a k so n ii, spisyw ania takich kon
tra k tó w ; ajenci wybornie o tern w ied zą , a używ ają tego śro d k a dla tego ty lk o , aby bied n i, niedośw iadczeni ludzie nie wym knęli się im przypadkiem z zastaw ionych sid eł“ .
N iesum ienność ajentów i niebezpieczeństw a związane z wę
drów ką na zachód stw ierdziły k ilk ak ro tn ie i rządow e, p ru sk ie o r
gana. T a k np. lan d ra t opolski w ydał w lutym 1888 r., n astęp n e rozporządzenie do zależących od siebie so łty só w 1: „L iczni robotnicy z naszego okręgu poszukują pracy w dalekich stro n ach , co przy niosło ju ż za sobą wiele ujem nych skutków . B ardzo często słychać s k a r g i, że uczynione przez ajentów obietnice co do płacy i żyw no
ści nie zostają dotrzym yw ane. B ardzo często gm iny tutejsze płacić m usiały za podróż i leczenie ty c h , k tó rzy w Saksonii się rozcho
rowali ; nadto oddalenie tylu m łodych ludzi od rodzinnego dom u, m ieszkanie całemi m asam i po w spólnych kw aterach, ile oddziaływ a
na dobre obyczaje. D la tego każdy, który chce się ud ać w dalsze strony za zarobkiem , niech wprzód dokładnie się wywie i zapewni 0 rodzaju roboty, sposobie życia, wielkości zapłaty i t. p. Rodzice 1 przełożeni gmin niechaj nie dozwalają oddalać się, j a k tylko lu dziom zdrow ym i statecznym , o których można m ieć nadzieję, że potrafią się oprzeć szkodliw ym wpływom , na które będą w ystawieni
Rów nie katolicki ksiądz, ja k p ru sk i lan d ra t m alują w niew e
sołych kolorach życie robotników p o ls k ic h , zagnanych do niem ie
ckich prow incyj. I jeden i drugi nie m ów i: „N ie idźcie tam zu
pełnie", bo w ie, że to nie raz w ędrów ka „za chlebem ", w n ajści- ślejszem tego słowa znaczeniu; ale i jeden i drugi zachęca: „O ile możecie, nie idźcie", a jeśli ju ż chcecie, czy zdaw ałoby się, m usicie stoczyć tę ciężką w alkę o życie, o byt, zapytajcie się w przódy sami siebie, czy wasze ciało i dusza w yjdą z tej w alki bez szw anku, za
bezpieczajcie się, ja k możecie, przed niebezpieczeństw am i grożącemi waszemu zdrowiu, wierze, m o ra ln o ści!
Sm utno już w tych w agonach, w których wędrowcy, cisnąc się jeden na drugiego, z tro sk ą w se rc u , z żalem za rodziną, pę
dzą nieznaną drogą w obcy kraj. P rzybyli wreszcie na miejsce przeznaczenia; ajent form uje oddział ze s tu , dw ustu lub więcej ludzi, i prow adzi do osobno dla robotników wystaw ionych olbrzy
mich koszar. N azajutrz iść trzeb a do pracy: kobiety przeważnie d e upraw y lub kopania buraków , i do f a b r y k ; mężczyźni znów n a tu ralnie przeważnie do fabryk i kopalń. „R oboty — czytam y w cyto
wanej ju ż odezwie berlińskiego P r z y tu lis k a — w ogóle ciężkie i tru dne, tak , że zwłaszcza kobiety nie są nieraz w stanie im podołać".
Słowa te znajdują najzupełniejsze potw ierdzenie w listach sam ychże ro b o tn ik ó w ; ich też proste opow iadania zaznajom ią nas najw ym o
wniej z pracą wychodźców naszych w Niemczech, z jej w arunkam i, z w ielkością zarobku. Pew ien g ó rn ik , pracujący w kopalni węgla w P o e d lits w Saksonii, tak o tera w szystkiem d o n o s i1:
„Pilnie c zy tajcie, bracia W iarusy, co wam piszę z Saksów.
Przeszło trzydziestu nas tu pracuje w kopalni w ęg la, co pocho
dzim y z G órnego S zlą sk a; najwięcej zostaliśm y przez chytrych ajen
tów sprow adzeni; kilku nas zabrał przed dwom a laty (zatem w r.
1886) pewieu dyrektor, pochodzący z K atow ic. Przyobiecano nam dziennego zarobku na ośm godzin, 3 m arki do 3 '3 0 m.; a teraz już ta k nisko p łacą, że od 2 do 2-70 m. tylko zarobim y. K ażą nam czasem robić naw et w niedzielę, ale to nie przyniesie żadnego bło
gosław ieństw a... M iałbym wiele do pisania, ale m oja ręka je s t b a r
dzo ciężka, bo też ro b o ta je s t cztery razy tak ciężka ja k w Szlą- sku, więc w szystkich ostrzegam , którzyby mieli zam iar do Saksów je c h a ć do roboty. W iele trafiłem tu naszych d ziew czy n ... choć one zarobią 1 m k. dziennie , to cóż im pozostanie, gdy wszystko b ar
dzo drogo trzeba zapłacić. N ie jed en radby nazad pow rócić ze żoną i dziećm i, ale nie m a na drogę. R obota przy kopaniu węgla b ar
dzo ciężka, gdyż go strzelać nie śm ią, ja k na S z lą s k u , bo wtedy w szyscy nieszczęśliwi ja k w r. 1884, gdy zostało 17 górników spa
lonych na tej samej kopalni, gdzie teraz my, przeszło 30 Szlązaków, pracujem y; a przytem ta k gorąco, źe wszyscy nago pracujem y, tylko czapka na głowie, a rzem yk na k arku do powieszenia na nim lam py.
Jeszcze raz w szystkich ostrzegam , aby nie w padli w nieszczęście, a nie szukali w Saksach chleba o dwóch sk ó rk a c h , gdyż tu je s t o wiele droższy; a po drugie, możecie być szczęśliwi, że m acie, co najważniejsze, wszędzie wasz K ościół i księży, którzy was nauczają w iary świętej. Pozdraw iam was bracia G órno-szlązacy;... tym czasem sobie życzymy, żeby nam P an B óg pom ógł, nazad do W as pow rócić11.
Boleśniej jeszcze brzm i opow iadanie innego, również z G ó r
nego Szląska pochodzącego górnika, k tó ry na k ró tk i czas pow rócił do stron swych rodzinnych. „P rzed trzem a latam i, pisze w liście z lipca 1888 r .1, wy wędrowałem pierw szy raz do Saksonii i p ra cowałem w kopalni miedzi w M a n sfe ld . T am pracow aliśm y 8 go
dzin, a zarabialiśm y 3 '5 0 m r. do 3 80 m r.; górnicy zarabiali 4 — 5 m r L ecz kiedy się nas nazjeżdżało na parę set z G órnego S zlą
s k a , z K sięstw a Poznańskiego i P ru s Z achodnich, wtenczas zara
bialiśm y znowu licho. N ie jeden m usiał znowu wyjechać... N a soli zarabiają jeszcze dzisiaj w S ta sfu rc ie lepiej, aniżeli na G órnym S zlą sk u , a praca trw a 8 godzin, a robotnika żaden sztajger nie p o n iew iera. . . J a przybyw szy tu na Zielone Św iątki do przyja-
cieli, m yślałem , że pozostanę znowu u swoich. A le, gdzie tam ! nie mogłem pracy znaleść i m uszę znowu uchodzić z ojczyzny, aby znaleść w obcej ziemi zatru d n ien ie11. — T o w yjątek z jednego l is tu ; podobne ostrzeżenia i listy, adresow ane to do rodziny, to do gazetek ludow ych, bardzo liczne. Czasem zbyt uciśnięci, straciw szy cierpliw ość, uciekają się naw et pod opiekę władzy. T ak np. dwie robotnice, pochodzące z G liw ic, wysłały z Pe,nig pod R o ć h litz na wiosnę r. 1887, obszerne p is m o 1 do policyi g liw ic k ie j, form alny a k t oskarżenia przeciw swym chlebodawcom i dozorcom , którzy i je i inne robotnice tra k tu ją ja k z w ie rz ę ta , odm aw iają należnej płacy, nie pozwalają uczęszczać do kościoła . . .
Z ciężką pracą i m atery alu ą nędzą łączy się stokroć gorsze niebezpieczeństwo i złe : zatrucie d u c h a , którego pierwszym sym - ptom atem , zapom nienie lub wyrzeczenie się ojczystej m owy, za czem ślad w ślad idzie zazwyczaj u tra ta dobrych obyczajów, czasem i w iary. N ie wszyscy zapewne w in n i, co po polsku zapom nieli, lub zwolna zapom inają; ale wszyscy bardzo pożałow ania godni.
Skarżą się też gorżko biedacy z początku, że się z Niem cam i roz
mówić nie m o g ą ; p o te m , że łatw iej im ju ż po n iem ieck u , niż po polsku mówić; choć sądząc z listów, nie m ów ią, a w każdym r a zie nieraz nie piszą ani po n ie m ie c k u , ani po p o ls k u , ale jakim ś trzecim , dla niew tajem niczonych niezrozum iałym językiem , którego, co p raw d a, w ynalazek za wdzięczyć głównie należy dzisiejszem u szkoluem u system ow i w P rusach. O to , co pisze w tej m ierze pe
wien w ykształceńszy w idocznie i energiczniejszy od innych G órno- szlązak, pracujący w A lsla d e n w W e stfa lii2 :
„Przebyw am przez blisko dziewięć la t w tutejszej niemieckiej krainie, a m ając kw aterników u siebie, widziałem, gdy dostaną listy od swoich ojców, albo od p rz y ja c ie li, to go żaden przeczytać nie potrafi. J a także otrzym ałem przed niejakim ś czasem od mego b rata, służącego przy w ojsku list, ale go żaden w całym dom u nie był w stanie przeczytać, bo to nie było aui po niem iecku, ani po polsku, i pom yślałem : cóż z tego, że teraz dziecko- od szóstego do czternastego roku chodzi do szkoły, kiedy się za pomocą pism a
1 K u ry e r P o zn a ń ski z 3 lipca 188v.
2 K atolik z 21 sierpnia 1888.
z nikim porozum ieć nie m o ż e . . . W szak to trochę szw androw ania niem ieckiego nie można nazw ać m ow ą. J a m ieszkając tu pom iędzy cudzoziem cam i, widzę, co się tu z m łodzieżą dzieje, k tó ra tu z G ó r
nego Szląska przybyw a. N iektórzy z nich chcąc napisać do dom u sam i nie potrafią, a innego nie m ogąc znaleść, żeby im napisał, to wcale nic nie piszą do dom u. N iejeden syn ju ż dw a lata , albo więcej we św iecie, a m atk a i ojciec nie w ie d z ą , gdzie się ich dziecko tu ła , albo jeśli jeszcze żyje i nie m ogą je n ap o m n ie ć , we wierze utw ierdzić, bo tu nie m a żadnego, coby je przestrzegł i od złego w strz y m a ł. . . J a ju ż pracuję blisko dziewięć la t w N iem czech, a jeszcze polskiego języ k a nie z ap o m n iałem , a m oje dziatki go także używ ają, chociaż w szystkie w N iem czech rodzone. N ieje
den z naszych ziom ków górnoszląskich , przebyw szy tu dw a albo trzy lata, to m ówi, że ju ż dobrze po polsku nie potrafi, że m u się języ k s z m a tle ; dzięki B ogu, tego o sobie pow iedzieć nie mogę, bo nie ty lk o , że nic nie zap o m n iałem , ale naw et jeszcze lepiej się w języku polskim w ydoskonaliłem , bo pilnie czytam polskie pism a i gazety. A c h ! ja k b y się serce moje ro z ra d o w a ło , kochani bracia i siostry górnoszląskie, gdybym z wami m ógł zaśpiew ać razem np.
„W itaj K ró lo w o , M atko lito ści", lub inną p ie ś ń , bo tu chociaż w kościele z N iem cam i śpiew am niem iecką pieśń, to serce tego nie czuje i pozostaje obojętne".
W innym tonie przem aw ia czupurny ja k iś ju n a k z Sakso
n ii, k tó ry zbyt idealistycznie, z zapom nianem już dziś gdzie indziej o p ty m izm em , na św iat się p a trz ą c , z a p o m in a , że nie w szystko i wszędzie dziś m ożliw e, co się zgadza z rozum em , z p ro stą sp ra
wiedliw ością , z a p o m in a , że daw no znani z przysłow ia sędziowie z B erlina w yjechali1: „M ają słuszność N iem cy, gdy się z nas w y
śm iew ają . . . O ni inaczej radzą o sobie. G d y przy jd ą w nasze strony, to m uszą mieć zaraz niem ieckie szkoły, a kiedy Polacy p rzyjdą tu ta j, to się żadne dziecko polskiej szkoły nie doczeka, ani też P olacy nie m ają tyle odwagi takiej szkoły żądać, iżby ich dzieci w niej rozum iały. P o lak je st i pozostanie ciem nym w głowie i m usi płacić za niezrozum iałe ć w icz en ia, a dać dzieci swoje bić niepo
trzebnie, tylko z tej przyczyny, iż nie m ogą cudzego języ k a pojąć.
T rz e b a b y takim panom zawsze odważnie się p o k azać, iść do nich, po polsku to p rz e d sta w ić , iż ta k nie id z ie , a kiedy k to pow ie:
Ic h verstehe S ie n ic h t, to mu odpow iedzieć: J a tez nie. T o bę
dziem y widzieć kto będzie g łu p szy ; ten co zro zu m iał, czy ten co wcale nie zrozum iał. Ale to trzeba w szystko zrobić bez djabelskiego p o m o c n ik a -w ó d k i, w najw iększej trzeźw ości i spokoju. Może mi kto odpow ie: T o nie idzie, ta k a rad a głupia z Niem cem się w ten sposób rozm aw iać. D o b rz e , ale jakoż robią Niem cy, czy oni do ciebie po polsku g a d a ją , ja k do ciebie przychodzą? N ie , zawsze po niem iecku i toż z tej przyczyny oni są nad nam i. G dybyśm y także zawsze ino po polsku z nim i m ó w ili, to b y się oni prędzej m usieli nauczyć polskiej m owy, ja k m y niem ieckiej, bo oni są uczo
n y m i, a m y, nie uczonym i. O ni chodzili do gim nazyów , a m y — tylko do wiejskiej ; niejeden z nas wcale do żadnej szkoły. A któż się teraz może i m usi prędzej czego n a u c z y ć : uczony albo nie- uczony? W idzisz P o la k u , kiedy ty pow iesz: J a nie rozum ię po niem iecku, to tobie nic nie szkodzi i nie potrzebujesz się w sty
dzić, boś ty nie chodził do wysokich szkół; ale kiedy ta k i uczony, niech będzie kto chce, p o w ie : Ic h versteh’ n ic h t, to sobie ty mo
żesz p o m y śle ć : N o ! toś mi ty uczony, kiedy ani prostego chłopa nie możesz zro zu m ieć! A któż się potem m usi w sty d zić: U czony, czy n ieuczony?“
W ięc i w głębi N iem iec m iędzy polskim i górnikam i i w yro
bnikam i dwa widoczne odcienia: i tu taj biali i czerw oni, którzy rów ną podobną m iłość czują dla te g o , co im całą niejako ojczy
znę przedstaw ia, dla rodzinnego ję z y k a ; a choć innym i idą d ro gam i : je d n i w ytrawniej niejako, d rudzy goręcej, mniej rachując się z okolicznościam i, w śród których żyją, m iłość tę swą o b jaw iają,—
to na szczęście na niechętne stronnictw a jeszcze się nie podzielili, nie kłócą się jeszcze, k to lepiej swój język k o ch a; nie słychać o krzyków : W sty d egoistom ! — w styd szaleńcom ! Co rzeczywiście i w stydzi i sm uci, to , że w środku m iędzy owymi białym i i czer
w onymi znajduje się pew na liczba szarych — ludzi nieraz dobrych, ale słab y c h , lękliw ych, w tru d n y ch w arunkach zostających, k tórzy dziś po polsku ju ż praw ie nie um ieją, lub co gorzej, mniej chętnie używ ają rodzinnej swej mowy i chełpią się z tego, że się trochę po niem iecku p o d u czy li; a dzieci ich za lat p a rę , k ilk an aście, kto
w ie, czy się z tego chełpić nie b ę d ą , źe mówią wyłącznie języ
kiem n iem ieck im , że zrów nali się w tym względzie z swymi do
zorcam i i panam i. D ziś ju ż dzięki niemczącemu na zabój syste
mowi szkolnem u, listy pisane po polsku, ale zgłoskam i gockiemi lub dziw ną m ieszaniną liter łacińskich i niem ieckich, nie należą do rzadkości. P raw da, że pożal się B oże! ja k a to polszczyzna; i uszy i serce boli, a nie tylko czytających, ale nieraz i sam ych piszących.
Żalą się o n i, ja k w liście do „W ielkopolanina" żali się pewien m iody P o la k , k tó ry będąc w Niemczech w w ojsku, po niem iecku się nie nauczył, a po polsku zap o m n iał1 :
„ Ja k j a 2 sei nei m am M arkocic, ze tu ludze my m uw jo: tosc ty nei jezdes P o la k o m , tylko Neim cym ; po polsku nei um isz do- pze gadasc. O k o c h a n a re d a k c y a , ja k a to zalosc co ja m am ze O jcec D zad ek i p ra D zad ek nej um jeli po nejm ecku a j a to po P olsku nei m ogę“.
T en „P u l P o lia k pul N eim jesc", ja k sam się p o d p isał, po
znał swą biedę i zaradzić jej p ra g n ie , czytając polskie gazetki i książki „co D zein a jy choc Godzyne ja k neim a dłuży casu “.
T o też list jego zrozum ieć przynajm niej m o ż n a ; trudniej d opytać się sensu w listach paru innych P olaków , którzy sami podobno nie rozum ieją i nie czują żałości, ,,że po polsku nie m ogą“, ale dlatego w łaśnie tem bardziej pożałow ania są godni.
„Doscłi nas w ojtbsod posdravam y y stich , — pisze je d e u , — vesbat Briarła schostry M u ter som sadov p so cieli; doseh vam do
je m do v odom ości, isech sam słrovi jescz sm akuje boeh sam je s t strovschi ja k iech vdom a pęł asam novyko ni ma jen y nsystko sta re 3...
T a k im , i gorszym , mniej zrozum iałym językiem napisanych listów , wiele m ożnaby przytoczyć; ale i tych parę przykładów wy
starczy podobno, aby pow tórzyć calem sercem z poczciwym G ó r- noszlązakiem , pracującym w W estfalskich kopalniach 4 : „K ochani bracia i siostry, pielęgnujcie wy przynajm niej ten język ojczysty teraz w dom u, żeby dzieci, gdy wyjdą ze szokły, aby tym językiem
1 K u r y e r P o zn a ń ski z 9 kw ietnia 1889.
2 L itery drukow ane kursyw ą, są w oryginale pisane literam i niemieckiemi.
3 K a to lik z 15 m aja 1888.
4 K a to lik z 21 sierpnia 1888.
porozum ieć się mogły z w am i, bo z tego co się w szkole nauczą nie wiele im zostanie, a ja k b y jeszcze i ojczysty język zapom niały, to nie wiem, ja k b y się z w am i rozmówiły**.. .
J a k uchronić m ożna, ja k uchrania od zaguby, jeśli ju ż nie od sk aż en ia , pewna przynajm niej liczba wychodźców polskich w N iem czech , sk a rb rodzinnego języka ? P rzez czytanie polskich gazetek i k sią żec zek ; przez rozsiane ju ż dziś po Niem czech polskie stow arzyszenia i organizow ane przez nie uroczystości, zebrania, za
bawy. Chęć do czytania m usi być w ie lk a , kiedy w E isleben po
wstało przed dwom a latam i osobne , dw a razy tygodniow o wycho
dzące pisem ko „Górnik**, i stra t, zdaje się, nie ponosi. N adto idzie w te strony dużo szląskich i poznańskich gazetek ludow ych, a przyjęcia i szacunku, jakiego gazetki te na bibulastym papierze, przetartem i czcionkam i drukow ane tu taj doznają, pozazdrościćby im mógł niejeden wielki i poważny lwowski lub krakow ski organ.
„Radzę wam b ra c ia , napom ina górnoszląski ro b o tn ik , pracujący w L in d e n h o rst w W estfalii ’, abyście się mocno wzięli do czytania gazet katolickich, aby was nie wyśm iano i nie poniżono wśród in
nych narodów . K to nie chce słuchać k s ię d z a , ani r e d a k to r a , albo katolickiej gazety, ten zostanie głupim . . . O tych N iem cach sam się przekonałem , że z gazet wszystkiego się nauczyli. A więc i ja m się też pilnie p o starał i dałem sobie przysłać „Katolika** i m ówi
łem sam do s ie b ie : to nie p raw d a, to nie może być, żeby Niem iec był m ędrszy, ja k P olak. I ta k się praw dą w y k azało , bo ju ż nie wiele do trzech la t b rakuje, ja k „K ato lik a" czytam i jestem z niego k o n te n t; i czytam teraz też nasze nowo zbudow ane przez redakcyę
„Katolika** pism o, pod tytułem „Światło**. T akże ju ż od początku abonuję i czuję s a m , żem je s t inny człowiek ja k przedtem i nie potrzebuję się więcej N iem com przysłuchiw ać, bo już to sam o wiem i jestem m ądry w każdej spraw ie . . . T ylko przy czytaniu też trzeba rozważać i z każdego słowa wziąść naukę. M nie się zda te r a z , że gdybym czytać zaprzestał, tobym też i żyć zaprzestać m usiał i dla tego choćby „Katolik** trzy m arki kosztow ał na k w artał, a „Św ia
tło “ też, daję piśm iennie, że podw iela m i P a n Bóg życia nie prze
mieni, to „Katolika** nie z an iech am , bo „Katolik** to je s t nasz
górnoszląski a p o sto ł, bo on odbiera człowiekowi lekkom yślność, a d a m n inny rozum doskonały do w szystkiego, co je s t na świe- cie. A tu niektóry człowiek, ciem ny ja k lam pa bez o le ju , gdy go drugi nam aw ia do czytania, to m ówi, że on je s t m ądry d o s y ć !... “ In n y górnik, również pracujący w W estfalii, w kopalni w ęgla, podobnież opow iada i napom ina 1: „M am y tu d obrą sposobność do czytania gazet i książek p o żytecznych, ale tego w łaśnie b rak po
między nam i i zam iast ośw iaty szerzy się pijaństw o i lekceważenie religii. Z aniechajm y w ódki, a sprow adźm y sobie pożyteczne książki;
zam iast w ódki na stole (co n iestety ! bardzo często u nas P olaków trafić m ożna), niech tam będzie na tem m iejscu d obra książka, a zakw itnie pom iędzy nam i inne życie".
W estfalscy nasi korespondenci, a w espół z nim i i saksońscy, szlachetnym zapałem ożywieni, nie tają niezadow olenia, że tow arzy
sze ich ta k mało czytają, ta k w nielicznych egzem plarzach sprow a
dzają sobie polskie gazetki i książeczki. D la nas i to pociechą, że z po śro d k a sam ychże robotników odzyw ają się takie głosy nieza
dow olenia; że są m iędzy nim i nietylko ju ż tacy — bo tych bądź co bądź znaczna liczba — k tó rzy pism a polskie i pilnie czytają i regularnie za nie płacą, ale i tacy, k tórzy poczuw ają się do obo
wiązku zasilania tych pism swemi spraw ozdaniam i, rozszerzania ich w najbliźszem swem kółku. D o obudzenia tej m iłości dla polskich pism , a biorąc rzeczy ogólniej i z wyższego p u n k tu w id z e n ia , do utrzym ania, czasem i do obudzenia należnej m iłości dla rodzinnego języ k a, przyczyniają się również nie mało założone ju ż i wciąż za
kładające się po różnych m iastach i m iasteczkach, fabrykach i ko
palniach, polskie stow arzyszenia. I kusić się tru d n o , nietylko już o w yczerpującą historyę, ale i o podanie jak k o lw iek dokładnej cy
fry tych stow arzyszeń: wiele z nich żyje „życiem m otyla, nie dłu
ż e j" ; niektórym zadaje przedw czesną śm ierć ju ż n a pierw szem lub drugiem zebraniu nieszczęsne veto, i to nie koniecznie rządow e, ale nasze polskie v e to ; inne, przeżyw szy la t p arę, rozpływ ają się ja k o ś sam e w n ic o ść , a choć n ik t urzędow nie ich śm ierci nie spraw dził, to p e w n a , że nie istn ieją; inne jeszcze is tn ie ją , ale zasklepione
•w swej s k o ru p c e , na szerszy św iat boją się głow y p o k a z a ć ; — a tak o reszcie dopiero, do żadnej z pow yższych kategoryj nie na
leżących , można głównie ze spraw ozdań ogłaszanych po dzienni
kach, ja k ą ś powziąść wiadomość.
Najwięcej z natury rzeczy stow arzyszeń polskich utw orzyło się w B erlinie, bo tu Polaków najwięcej — od 30 do 40 tysięcy — w jednem ognisku zgrom adzonych. Istn ieje t u : „Tow arzystw o pol- sk o -k ato łick ie“, założone w r. 1887 Tow arzystw o „ S tella11, „T ow a
rzystw o „O byw ateli polskich w B erlinie", „Sokół p o lsk i11, „ P rz y tu lisko", T ow arzystw o „ P o lek 11, z początkiem bieżącego roku zało
żony „ P ia s t11, Tow arzystw o „Przem ysłow ców polskich". Z wydanego za ro k 1888 spraw ozdania T o w a rzystw P rzem ysłow ych dow iadu
jem y s ię , że „Tow arzystw o polsko katolickie11 w B erlinie liczyło w roku tym 162 członków ; „Tow arzystw o przem ysłowców pol
skich" w B erlinie 115 członków ; „Tow arzystw o polskie" w K olonii 28 członków ; D rezdeńskie „Tow arzystw o przem ysłowców p o lsk ich 11 27 członków, L ipskie 1 9 ; K am ienieckie T ow arzystw o „ Jed n o ść11 około 15. W reszcie istniało jeszcze w A h lsd o rf w prow incyi saskiej polskie „Tow arzystw o robotników k atolickich11, Tow arzystw o „N a
dzieja11 w H a m b u rg u ; Tow arzystw o św. T adeusza w G erresheim pod D usseldorfem ; istniały bezw ątpienia i in n e, ale o tych i śladu
trudno dopytać. Jagt
O gólny cel w szystkich tych sto w arzy szeń : utrzym yw anie na
rodowego ducha i łączności m iędzy rodakam i, udzielanie moralnego i m ateryalnego ratu n k u nieprzezornym , oszukanym , dotkniętym cho
robą lub nędzą wychodźcom. Cel ten starały się zarządy stow arzy
szeń osiągnąć za pom ocą składek i w k ła d e k , peryodycznych od
czytów, prenum erow ania dla członków polskich pism , i urządzania z polskich książek złożonych biblioteczek, teatró w am atorskich, w y
cieczek, zabaw z tańcam i i śpiew am i. T a k np. berlińskie „P rzy tu li
sk o 11 urządziło 1 września b, r. zabawę, w czasie której am atorowie odegrali s z tu k i: „Żyd w beczce", „Złoty C ielec11, i „P iosnka W u - ja s z k a 11 a następnie wespół z słuchaczam i wesoło gw arzyli i ta ń czyli. Podobne, również z teatrem am atorskim połączone zebranie, m iało m iejsce i roku zeszłego. Z dochodów z tych zabaw , z w kła
dek członków i z składek dobroczyńców, utrzym uje „P rzytulisko"
Osobne m ieszkanie !, w którem biedą dotkniętym rodakom dają bezpłatnie przez dni trzy nocleg, śniadanie, obiad i kolacyę, a w ra zie uznanej przez zarząd potrzeby, w ypraw ia ich na swój koszt dó stron rodzinnych. W r . 1888 udzieliło „P rzytulisko" w sparcia 270 m ę
żczyznom i 10 kobietom ze w szystkich dzielnic P o ls k i; noclegów udzie
liło 6 9 5 , śniadań 6 6 4 , obiadów 4 2 2 , kolacyj 5 7 0 ; dało trzem nę
dzarzom najpotrzebniejszą odzież; urządziło dla berlińskich biedaków gw iazdkę i św ięcone; odesłało w części swem ko sztem , w części za swem staraniem 17 osób do kraju. — Członkowie T ow arzystw a
„P o lsko-katolickiego“ w B e rlin ie 2 zebrali się w drugiem półroczu 1888 r. na 22 zw yczajnych posiedzeń jedno półroczne, jed n o k w ar
taln e ; kilkanaście zajm ujących odczytów uprzyjem niło i dodało w ar
tości tym posiedzeniom. N ad to „T ow arzystw o" urządziło cztery zabawy i w ycieczki, wspólną wilię. B iblioteka „T ow arzystw a14 składa się z 948 dzieł. — „Tow arzystw o O byw ateli polskich"
w B erlinie zajęło się w ostatnich m iesiącach szczególnie biedną polską d z iatw ą, i grom adzi około sto polskich chłopców i dzie
wczyn w w ynajętym przez siebie o g ródku, zachęca do ochoczej zabaw y, uczy ich polskich pieśni, miłości ojczystej wiary i mo
wy. — Tow arzystw o „S tella" przed dw om a dopiero latam i, ja k wspom nieliśm y, pow stałe, urządziło w roku zeszłym trzy tańczące zabaw y, jedno am atorskie p rz e d staw ie n ie, kilkanaście odczytów dla członków ; w bibliotece znajdow ało się po przeszło roku istnienia tylko 25 książek. H am burgskie T ow arzystw o „N adzieja", m iało n a początku bieżącego ro k u , własnych k siążek tylko 10, po
życzonych od poznańskiego T ow arzystw a C zytelni ludow ych, k sią
żek 6 0 ; członków liczyło 3 5 ; wspólne zebrania odbyw ają się co niedziela. „Tow arzystw o polskie" w K olonii obchodziło bardzo uroczyście w m aju b. r. p iątą rocznicę swego założenia śpiew am i i m ow am i, teatrem am atorskim . Członkowie zbierają się raz na ty dzień na p o sie d z e n ia ; czy na posiedzeniach byw ają ja k ie odczyty, wielu T ow arzystw o liczy członków, wiele zebrało książek — o tern
1 Sprawozdanie roczne z czynności Towarzystwa „Przytulisko" w Ber
linie za rok 1888. K u r y e r P o zn a ń ski z 2 kw ietnia 1889.
2 Spraw ozdanie z drugiego półrocza Towarzystw a „Polsko-katolickiego"
w Berlinie, za rok 1888. K u r y e r p o zn a ń sk i z 20 lutego 1889.
z pilnie przeszukiw anych dzienników i dzienniczków poznańskich i szląskich, napróźno staraliśm y się zasięgnąć języka.
Suche to cyfry, nudne, pow tarzające się w kółko szczegóły; ale kto rzeczywiście pragnie się zapoznać z życiem naszych wychodźców w Niem czech , tem u cyfr tych i szczegółów om ijać nie w o ln o , ten żałować m usi, że ich stosunkow o ta k m ało, i że przeto ta k niedo
stateczny z nich utw orzyć sobie m ożna obraz istności i działalności stow arzyszeń polskich w Niem czech. N ie zajęły one może jeszcze roli, jak ąb y zająć m o g ły ; w każdym razie i pessym ista przyznać m usi, że mnożą się i, co ważniejsza, rozw ijają, a ani w ątpić, że je śli zdobędą sobie, ja k zdobyć pow inny, zainteresow anie i uczynną pomoc nietylko w jednej , lecz w m iarę możności we w szystkich polskich dzielnicach, rozw ijać się będą o wiele' szybszym i pew niej
szym krokiem .
G azety i stow arzyszenia polskie starają się przedew szystkiem 0 utrzym anie narodow ości, ję z y k a ; wielkie i cenne to d o b r a , lecz prócz nich strzec i pilnie chronić m uszą wychodźcy innych, z do
bram i temi ściśle zresztą związanych, a wyższych jeszcze i zacniej
szych sk a rb ó w : m oralności i w iary. S k arb y t e , będące zdrowiem 1 życiem duszy — do których przechow ania mogą zapew ne gazety i stow arzyszenia w pewnej m ierze dopom óc i d o p o m ag ają, ale same bądź co bądź uchować ich nie są w stanie — narażone są n ie s te ty ! w w estfalskich kopalniach, w berlińskich fabrykach, w sa
ksońskich fo lw ark ach , na większe bodaj niebezpieczeństw a, niż zdrow ie ciała, język, narodowość. N iebezpieczeństw o to czują nie
raz najlepiej sami w ychodźcy; trap ią się niem , rodaków i przy ja c ió ł przed niem ostrzegają. „K atolicy Polacy, zaklina berliński korespondent K a t o l i k a x, nie przychodźcie do B e rlin a ! . . . Sm utnie tu stoi z w iarą ś w ię tą , ludzie większą częścią ż y ją , ja k b y B oga nie b y ło . . . “ K ilk u se t polskich robotników w G elsenkirchen w W e stfa lii, zebrało się w m arcu b. r. n a wspólną naradę nad dotkliw ym brakiem religijnej opieki, dotkliw ym zwłaszcza i groźnym w obec niezm ordow anej agitacyi socyalistów , którzy obecnie z szcze- gólnem zam iłow aniem zastaw iają sidła na polskich wychodźców.
Zgrom adzeni uchw alili wysłać petycyę do zarządu kościelnego i do
b iskupa z prośbą o księdza, władającego językiem polskim . T a k ą sam ą prośbę w ysłali robotnicy pracujący w O elsnitz w Saksonii do k sięcia-b isk u p a W rocław skiego : „niechby przynajm niej kapłan pol
ski, b ła g a ją 1, przyjechał na czas w ielkanocny, bo inaczej wielu z nas, którzy po niem iecku nie um iem y, nie możemy się w yspo
w iadać i zadość uczynić potrzebom naszej d u szy “ .
K siąż e-B isk u p W rocław ski odpow iedział z ż a le m , ta k na tę, ja k na z innych m iejscowości zanoszone prośby, że n ie s te ty ! i w własnej jego dyecezyi wielki b rak księży, i dlatego radzi udać się do innych biskupów , najlepiej może do księcia-biskupa krakow skiego. Isto tn ie tak we wrocław skiej ja k we w szystkich pruskich dyecezyach z ludnością polską, liczba księży — dzięki w znacznej części kuiturkam pfow i — je s t o wiele, bardzo o wiele za szczupłą.
T a k , kiedy np. w dyecezyi m onasterskiej przypada jeden ksiądz na 600 w ie rn y ch , w dyecezyi hildesheim skiej jeden ksiądz na 560 w iern y ch ; to w archidyecezyi gnieźnieńskiej i poznańskiej, i w dye
cezyi chełm ińskiej p rzypada jeden ksiądz n a 1600 d u sz ; w dyece
zyi w rocławskiej jeden ksiądz na 2000 d u sz ; w niektórych p a ra fiach , ja k np. św. M arcina i św. W ojciecha w Poznaniu jed en ksiądz na pięć do sześciu tysięcy w iernych 2. Cyfry te tłum aczą dostatecznie, dla czego księża z zaboru pruskiego nie m ogą pospie
szyć z pożądaną pomocą swym rodakom na zachodnich kresach.
A je d n a k pom ocy tej, pom ocy szybkiej potrzeba konieczna, jeżeli — ja k to ju ż np. w B erlinie zb y t sm utne doświadczenie okazało — nie k ilk a s e t, ale kilka co najm niej tysięcy rocznie nieszczęśliwych wychodźców nie m a zstępow ać — ja k zstępuje dotąd — na naj
niższy stopień, na którem stoją ludzie , co z w ystępku ż y ją ; jeżeli ogółow i wychodźców, jeśli nie zap ew nionem , to w m iarę możności zabezpieczonem być m a imię katolików , Polaków , ludzi uczciwych...
O d pięciu mniej więcej la t zajął się robotnikam i polskim i w W estfalii gorliw y kapłan z dyecezyi chełm ińskiej, hs. J ó z e f S zo - to w slc i; praca jego przyniosła piękne a obfite ow oce, ale jeden
1 K a to lik z 19 m arca 1889.
2 Cyfry te wyjęte są ze staty sty k i duchow ieństw a z końca 1887 r . ; od tego jed n ak czasu nie wiele się, a raczej nic na dobre nie zmieniło.
człowiek, choćby nadludzkiem poświęceniem ożywiony, sam olbrzy
m iem u zadaniu sprostać, na wielu miejscach odrazu być nie mógł.
Zacnem u m isyonarzow i przyszło w pom oc przed dwoma laty kilku F ranciszkanów , um iejących po polsku. M niej więcej w tym samym czasie udało się i do W estfalii i do Saksonii paru innych k a p ła nów, z których jeden, choć rodow ity B erliń czy k , zupełnie dobrze w łada językiem polskim . O bjeżdżając z kolei wsi i m iasteczka, w których P olacy liczniej są zg ro m ad zen i, głosili im słowo Boże, oczyszczali i wzmacniali S ak ra m en tam i, starali się o usunięcie po
kus ciągnących do złego, o sprow adzenie i utrw alenie na drodze cnoty. R ząd p ru s k i, oddać mu należy tę spraw iedliw ość, nietylko nie staw iał przeszkód w apostolskiej tej wędrówce, lecz przeciw nie chętnem ją widział okiem , a w pew nych granicach dopom agał na
w et m isyonarzom , u p atru jąc w nich nie bez słuszności, najlepszych sprzym ierzeńców w walce z socyalizm em ; mówiąc może so b ie, że więzienia i innego rodzaju dom y i ta k zbyt ju ż przepełnione, i że nie zaszkodzi tem u przepełnieniu pew ną tam ę położyć. O braz apo
stolskiej takiej wypraw y w głąb N iem iec, podjętej w roku zeszłym i bieżącym , o b raz, nakreślony wedle opow iadań i listów jednego z m isyonarzów, dać nam może najlepsze wyobrażenie o potrzebach i b ie d a c h , w alkach i niebezpieczeństw ach, słowem o całem życiu naszych niem ieckich wychodźców.
Środkow ym niejako p u n k te m , z którego m isyonarz nasz na w szystkie strony dalsze podejm ow ał w y c ie c z k i, była H elbra przy E isleben ; w samej tej zresztą m iejscowości roboty nie brakow ało, bo pracuje tu około 2000, a w parafii należącej do H elbry do 5000 Polaków . W trzech latach odbyło się tu 800 ślubów polskich, w ostatnim roku (1888), trzy sta chrztów . K ościół n iew ie lk i, nie o wiele w iększy, niż np. św. B arbary w K ra k o w ie , nie m ógł po
m ieścić w szystkich, którzy tłum nie cisnęli się na kazania, do kon- fesyonałów. Proboszcz m iejscowy, serdecznie od P olaków kochany, dla Polaków tylko niejako ż y je; trudno też o p isa ć , ja k wespół z nim i cieszył się z przybycia mówiącego po polsku księdza. G dy ksiądz ten pewnej niedzieli po niemieckiej nauce zap o w ied ział: „ T e raz będzie kazanie p o lsk ie“, wyszło najwyżej sto o sób; wszyscy inni zostali. W Stetten , trzy mile od E isleben, gdzie nabożeństw o
trzeba było urządzić w miejscowej sali balowej , wszyscy katolicy aż do jednego, w yłącznie Polacy.
W H elbrze rano i wieczór głosił m isyonarz k a z a n ie ; w E is - leben, ojczyźnie L u tra , trzeba było pow iedzieć jednej tylko niedzieli dw a kazania niem ieckie i trzy p o lsk ie; w B e rn b u rg u w przeciągu trzech dni jedenaście kazań p olskich, a jed n o niem ieckie. A le nie ciężko słowo Boże g ło sić , gdzie ta k widocznie łakną go i pragną.
Czasem ledwie kaznodzieja na am bonie się okazał i jeszcze słowa przem ów ić nie z d o ła ł, a ju ż w itano go płaczem i jękiem . Płacz w zrastał, gdy z am bony, z której po raz pierw szy szło m iędzy lud zgrom adzony polskie słowo, rozległo się p o zd ro w ien ie , ta k piękne, a tyle pam iątek, obrazów z lat dziecięcych i młodzieńczych, z ro dzinnej w io sk i, w sercu w z b u d zające: „N iech będzie pochwalony Jezus C h ry s tu s !“ Dźwięk ojczystej mowy upajał słuchaczów, na
sycić się niem nie mogli. P o daniu folgi w zruszeniu, następow ała cisz a , przeryw ana czasem tylko w estchnieniam i lub cichem łk a niem. M isyonarz tłum aczył zatarte w pam ięci i w życiu praw dy w iary, aż znowu rzew niejsze ja k ie ś napom nienie lub wspomnienie, poruszyw szy do głębi duszy, wyciskało słuchaczom , nieraz i mówcy sam em u łzy serd eczn e, które zm uszały przerw ać naukę na kilka, kilkanaście m inut. „U spokójcie s ię ! “ prosił m isyonarz i o czem in- nem m ówić p ró b o w ał, ale próżne to były próby i sta ra n ia : nie tylko P olacy, ale rodow ici N iem cy, słów ka po polsku nie rozum ie
ją c y księża m iejsco w i, płakali rzew nie i pow tarzali potem m iędzy so b ą : „Czegoś takiego nigdy jeszcze nie w idzieliśm y!“
N a am bonę szedł m isyonarz z konfesyonału; z am bony w ra
cał do konfesyonału, koło którego w gęstych szeregach stali i sta rym zwyczajem cisnęli się Polacy. Tu dopiero żniwo było obfite:
z głośnego płaczu w czasie sp o w ied zi, z rozjaśnionej wewnętrznem zadowoleniem tw arzy po spow iedzi, poznać można by ło , że ziarno słowa Bożego nie padało na nieurodzajną ziemię. N iektórzy po 18 godzin z rzędu stali w kościele, czekając, kiedy z kolei zbliżyć się będą mogli do konfesyonalnych k ra tek . W ielu robotników w H a lli np. i M erseburgu, w yprosiło sobie u dozorców odbycie podw ójnego dnia roboczego jednym c iąg ie m , byle później mogli spokojnie do spowiedzi przygotow ać się i przystąpić. W S ta ssfu rc ie , gdzie w k o palniach soli i po okolicznych dw orach pracuje około 5000 P o la-
laków , wielu czekało (w sierpniu 1888) na spowiedź od piątej z rana do szótej po południu. N iektórzy, dow iedziaw szy się o przy byciu polskiego księdza, przybyli z miejscowości odległych o 10, 15, aż do 24 mil. In n i pracow ali od 5-ej z ran a do 2-ej po połu
dniu ; o drugiej, nic jeszcze przez dzień cały w ustach nie mając, w ybrali się w drogę piechotą do kościoła w S ta s s fu r c ie , odległego o dwie m ile; tu w yspow iadali się i późnym wieczorem przystąpili do K om unii św. W iele, zwłaszcza dziewcząt, wypuszczonych z pracy dopiero w ieczorem , spieszyły, ile sił starczyło, do kościoła; sp o w iadały się, nazajutrz o czwartej rano słuchały M szy św. i kom u
nikow ały, a o piątej stały ju ż przy robocie. P odobnie w Oscliersleben pracow ało kilku P olaków na polu od 5-ej z rana do 7-ej wieczo
r e m ; następnie przyszli do kościoła, w yspow iadali się i około 9-ej przystąpili do stołu Pańskiego. W B ern b u rg u wszczęła się niewie- dzieć s k ą d , praw dopodobnie z poduszczenia ludzi niem oralnych, k tórzy dotąd wszechwładnie tu grasow ali, silna agitacya przeciw spowiedzi m iędzy dziew czętam i, sprow adzonem i przew ażnie z P o znańskiego. A gitacya nie u dała się, a „tak P an Bóg pobłogosławił, zapisuje nasz m isyonarz, że podobnej skruchy jeszcze nie w idzia
łem. Było po nabożeństw ie, (w rzesień 1888) kilku protestantów , k tórzy choć nie wiele rozum ieli, jed n ak patrząc na to , co się dzieje, m ó w ili: N e in , so etw as bietet u n s unsere R irc h e doch n i c h t ; da m óchte m a n j a auch hatolisch w erden. O d piątej z ran a do pó
źnego wieczora, bo do jedenastej w nocy, koło konfesyonałów był ścisk praw dziw ie p o ls k i; przez cały ten czas dziewczęta śpiew ały uaprzem ian polskie p ieśni, m odliły się w spólnie, odm aw iały głośno różaniec.
N ajw iększa religijna obojętność panuje stosunkow o, z wielu, nie trudnych do odgadnienia p rzyczyn, m iędzy P olakam i w B erli
nie. W ielu zupełnie się w kościele nie pokazuje. Bardzo wielu żyje w dzikich m ałżeństw ach lub zawiera śluby c y w iln e, a ci ostatni zw łaszcza, z rzadkim i w y ją tk a m i, raz na zawsze dla narodow ości sw ej i w iary straceni. N a trzydzieści kilka tysięcy, osiem, a naj
wyżej dziesięć tysięcy wykonuje przepisy w iary, przystępuje w cza
sie w ielkanocnym do Sakram entów św. Pom im o tego konfesyo- nały, na których widnieje napis „po p o lsk u 14 zawsze najbardziej
•oblężone, a dłużej w B erlinie bawiący, dobrze z miejscowymi s to