• Nie Znaleziono Wyników

Zdrój : kultura - życie - sztuka. R. 2, nr 13 (1 lipca 1946)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Zdrój : kultura - życie - sztuka. R. 2, nr 13 (1 lipca 1946)"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

Cena 10 zł.

ZDRÓJ

___________ K U L T L i R A Z Y C I E S Z T U K A

ROK II. LUBLIN, 1 LIPCA 1946 R. N r 13

JÓZEF NIKODEM KŁOSOWSKI

M elpom ena b łą k a się po bezdrożach

Jeszcze nie pogrzebano trupów w do­

piero co wyzwolonym Lublinie, a tu i ów­

dzie dogasały jeszcze świeże zgliszcza, kiedy już uruchomiono teatr. Po pięciu la­

tach okrutnej okupacji, w mieście, ukrzy­

żowanym na majdankowej Golgocie, znów padlo ze sceny słowo polskie.

Dzień ten byt świętem nielada. Obcho­

dzono bowiem nie tylko moment odzyskania niepodległości, ale i zarazem tryumf kultu­

ry, tryumf poezji, zapewniającej nawet na­

rodom pozbawionym własnego bytu pań­

stwowego - nieśmiertelność. Zanim je­

szcze zadymiły kominy fabryczne, zanim jako-tako ruszył handel, kiedy ludzie wa­

hali się, wyczekując na „cud", ze sceny pierwszej stolicy wyzwolonej Polski po­

płynął strumień piękna. Powiało naraz wia­

rą i otuchą. Kto mógł w tym czasie, słu­

chając „Wesela" czy „Przepióreczki", obserwować reakcję widowni, ten musiał dojść do przekonania, że teatr w nowej Polsce wchodzi na nowe tory, stając się udziałem szerokich mas.

Już pierwsze dwa lata dowiodły, że teatr ma istotnie przed sobą nowe hory­

zonty. Po niedoli czasów przedwojennych, kiedy to oj:era stołeczna staczał-1 się coraz niżej, a przybytki Melpomeny, świecąc pustką, dogorywały jeden po drugim, spot­

kaliśmy się nagle ze zjawiskiem w stosun­

kach naszych wręcz niebywałym z faktem ogromnego zainteresowania teatrem. Dzi­

siaj już nawet największe sale nie mogą pomieścić widzów. Prawie każda sztuka ma u publiczności „wzięcie".

Społeczeństwo, zmęczone fizycznie i mo­

ralnie wojną, rzuciło się do teatru, jak do ożywczej krynicy, by stamtąd czerpać piękno i zdrowie (podobnym zresztą powo­

dzeniem cieszy się dzisiaj muzyka i druko­

wane słowo). Króluje wszakże teatr, który wciąż jeszcze trzyma w swej mocy serca.

BOGDAN KAMOPZIŃSKI

DZIEJÓW GORYCZĄ

Gdzie bruk jest skargi przed nieby­

tem łez, Tam, gdzie ostatnia jest światła gra­

nica -- Martwo przechodzi na rozpaczy kres Groza wieczności gasnącej na nicość.

Na kępach śniegu nieodwieczny żal...

Pusto i chmurnie aż po nocy wrota.

Lepiej by ciemność biła ogniem palb, Niż ponad kieska zostało martwota.

Łatwiej jest frontów przeraźliwy gong Znieść śród pożarów, niż słuchać tej

chmury.

Dziejów goryczą kładła sie na zgon Tych, którzy widmem padali pod

murem.

Ślad tamtych grobów na odmętach ćm y Został po korzeń niew yzbyty życiu.

I wieczność w yższa nad popiół i dym Z przepaści patrzy światła źrenica.

Zaufanie, jakim społeczeństwo darzy scenę, wkłada jednak na aktorstwo i obo­

wiązki. Gd tego, w jakim stopniu będą one spełnione, zależy w wielkiej mierze osąd roli, jaką ma do odegrania teatr w nowej Polsce.

W tej chwili jednak to, co się dzieje na odcinku teatralnym, wcale nie da.ie powo­

dów do optymizmu. Widzimy tam bowiem chaos. Mnożą się tam symptouy, mówiące, że Melpomena błąka się po bezdrożach.

Wiele już napisano o największej z bo­

lączek teatru dzisiejszego, a mianowicie o repertuarze. Prasa bila i wciąż jeszcze bije na alarm. Ministerstwo Kultury i Sztuki specjalnym zarządzeniem określiło charak­

ter repertuaru, z jednoczesnym podaniem stosunku ilościowego sztuk „trudnych" do

„lżejszych", podkreślając równocześnie ko­

nieczność uwzględnienia współczesnej twór­

czości dramatycznej. Mimo to jednak pra­

wie nic nie zmieniło się w polityce reper­

tuarowej naszych teatrów. Nadal rozpiera się buńczucznie na większości scen głupia, wyświechtana farsa, wciąż jeszcze ogląda­

my „Muzykę na ulicy", „Naszą żoneczkę",

„Papę" i t. p.

Najpierw tłumaczono ten stan koniecz­

nością wystawiania sztuk łatwych i uie- wytnagających wkładu, skoro teatr dźwi­

ga się „z niczego". A kiedy argument ten nie przekonał nikogo, poważni aktorzy i re­

żyserzy poczęli gorąco dowodzić, że w ten sposób „wychowają" widza. „Od farsy do Szekspira wiedzie prosta droga" — twier­

dzono. Uważam jednakowoż, że widz wy­

chowany na banalnej, a często nawet plu­

gawej farsie, nigdy nie dojdzie do od­

czucia i zrozumienia „Burzy", „Nieboskiej",

„Eantazego", czy „Ptaka", jak konsument plastyki, przyzwyczajony do obcowania z oleodrukami, nie pojmie Rembrandta. Ce- sanne’a lub A. Gierymskiego.

Twierdzenie to jest z gruntu fałszywe, a jednocześnie i szkodliwe. Bez większego wysiłku można więc skonstatować, że tea­

try nasze, układając repertuar, kładą przede wszystkim nacisk na to,

by ten był lekkostraw- ny, niewymagający więk­

szego wkładu material­

nego, a co najważniejsze

„kasowy

doświadczenie wykazało, że sztuki o większym ciężarze gatunkowym idą równie dobrze (jeśli na­

wet nie lepiej), jak te brechty (przykład „Elek­

tra" w Łodzi, „Lilia We- neda" w Warszawie).

Przy układaniu reper­

tuaru należy wciąż pa­

miętać o społecznej roli teatru, który ma dawać widowni nie tylko maksi­

mum przeżyć estetycz­

nych, ale musi być też czynnikiem kształtują­

cym nowego człowieka w nowej Polsce. Ze sce­

ny muszą padać słowa, które będą siewem j za­

rzewiem nowych, śmia­

łych poczynań w tym wielkim dziele, jakie

przecież.

A

S T . WYSPIAŃSKI CARITAS

ma do spełnienia nasze pokolenie. W ra­

mach kulis powinny rysować się wielkie problemy społeczne. Stąd też niechaj pad- nie odpowiedź na nurtujące nas pytania.

Dlatego teatr musi nawiązać ścisłą łącz­

ność ze współczesną twórczością drama­

tyczną. Mówi się o niej, że jest „słaba"

albo „nijaka" a jednocześnie gra się obce, płaskie sztuki, sztuki daleko słabsze i bar­

dziej nijakie. Kiedy tymczasem rzeczy za­

twierdzone przez komisję repertuarową Ministerstwa Kultury i Sztuki bardzo rzad­

ko zjawiają się na deskach scenicznych '(„W starej cegielni" Jarosława Iwaszkie­

wicza, „Droga do źródeł" T. Perkitnego,

„Zamach" Brezy i Dygata, „Papuga" Kor- cellego).

Teatr nie nawiązał dotychczas kontaktu ze współczesnym autorem. Pisarz drama­

tyczny jest zapomniany i zepchnięty w cień, jakby był niepotrzebny. Dlatego ze sceny, z tej sceny, która zdobyła sobie serce społeczeństwa, nie płynie nurt dzi- siejszości. Klientowi, wykorzystując jego głód, podaje się często towar poważnie zwietrzały.

Na zjazdach dyrektorów scen, kilkakrot­

nie już zwoływanych przez Ministerstwo Kultury i Sztuki, a ostatnio na konferencji prasowej nie zainteresowano się zagadnie­

niem niezmiernie ważnym (jeśli nie naj­

ważniejszym) problemem upowszechnienia kultury teatralnej. Gały czas i wysiłek po­

święcało się dotychczas wyłącznie tylko teatrom zawodowym, obsługującym więk­

sze miasta, zapominając o tym (co zresztą podkreśla się przy każdej okazji), że w Polsce demokratycznej musimy uprzystęp­

nić teatr najszerszym masom, a więc tym wszystkim, co zamieszkują w małych osie­

dlach. osadach i na wsiach. Wiemy, że powstający teatr objazdowy Leona Schil­

lera nie zdoła tego zagadnienia rozwiązać.

Będzie to tylko kropla, ożywcza, błogosła­

wiona kropla, w morzu zapotrzebowań.

Z tej właśnie racji wypływa z jednej strony konieczność podziału pracy teatrów zawodowych pomiędzy dwie grupy: stałą i objazdową, z drugiej zaś roztoczenia przez Ministerstwo Kultury i Sztuki specjalnie pieczo­

łowitej opieki nad dzia­

łalnością zespołów ochot­

niczych tak na wsi, jak i w mieście.

Sprawą tą zajmowa­

li nas mało, po- inało.

ludo- akto- pod- chodzilj i nadal jeszcze podchodzą z niechęcią, a co najwyżej z pobłaża­

niem. Akcją wskrzeszo­

nego Związku teatrów ludowych nie interesuje się aktor zawodowy, a praca rozwija się tylko dzięki wysiłkom grona społeczników, kroczą­

cych śladami nieodżało­

wanej pamięci Jędrzeja Gierniaka.

Trzeba skonstatować, że prawdopodobnie je­

szcze długie lata miną, zanim wieś ujrzy teatr no się

wiedzmy nawet za Do pracy teatrów wych fachowcy, rzy. najczęściej

z prawdziwego zdarzenia. Dlatego właś­

nie trzeba jak najszybciej zająć się organizacją teatru ochotniczego, który ma w przyszłości zaspakajać potrzeby pro­

wincji. Dzisiaj to wszystko, co dzieje się na odcinku teatru ludowego na wsi, czy też w mieście, jest dalekie nie tylko od dosko­

nałości, ale i od jakiej - (akiej poprawności, lo też podniesienie poziomu zespołów amatorskich jest rzeczą konieczną i pilną.

Najlepiej byłoby podejść do sprawy or­

ganizowania teatrów amatorskich w po­

wiatach, osadach i wioskach przez two­

rzący się w tej chwili samorząd kulturalny (Rady i Komisje kultury i sztuki) oraz Związek Teatrów Ludowych. Stale szkoleni instruktorzy, zaopatrzeni w odpowiedni re­

pertuar (wieś narzeka na brak tegoż) po­

winni zająć się akcją montowania teatru dla mas, teatru wolnego od przykrej ma­

niery wynikającej z naśladowania sceny zawodowej przez amatorów, a noszącego cechy istotnej ludowości.

Wielkie usługi oddałoby tej sprawie aktorstwo, pomagając w realizacji tego do­

niosłego dzieła. Udział ten byłby z różnych względów bezcenny.

Omawiając bolączki teatralne, trudno było nie dotknąć tak ważnej kwestii, jaką jest teatr ochotniczy, tym bardziej, że spra­

wa ta jest stale niedoceniana, przemilczana i omiihna na wszystkich zjazdach i kon­

ferencjach. poświęconych teatrowi.

Ostatnio dowiedzieliśmy się z komunika­

tu prasowego o powołaniu przez departa­

ment teatru Min. Kultury i Sztuki Rady 'Tea­

tralnej. Na liście figurują znane wszystkim nazwiska. Może właśnie to ciało stanie się właściwym regulatorem spraw teatralnych.

Czekajmy z wiarą. Tymczasem jednak Melpomena błąka się po bezdrożach.

ANNA KAMIEŃSKA

R O Z S T A N IE

*

Krople, wołajcie sie po świecie, aby złożyć deszcz, co padał latem.

Cienie liści, wzlatujcie książkę ratować milą.

Drogi, z innych światów śpiesz sie, żeby zdążyć na chwile,

kiedy pamięć odda mi twarz twoją wszystkom ocnym pragnieniem.

Usta, gotujcie glos ten, który eter kręgiem odnosi.

Pożegnany, ujrzyj chwile rozstania

w łzach mej radości.I

Raczej wróci sie ten żołnierz w zbożu, który pomknął i mak zerwał tv bitwie.

I powrócą do skutków przyczyny, mak odnajdzie swój kolor iv historii — a obróci sie iv proch i ruinę '

dzień i pora i miejsce i głosy, kochającym gdy jasne sie stało:

nie podniesie sie głowa ich syna

znad kart książki, którą czytali.

(2)

J. JESIONOWSKI

DOLNY ŚLĄSK-ZIEM IA OBIECANA

Wrocław, w maju.

Minął rok od chwili, gdy pełnomocnicy rządu polskiego rozpoczęli organizowanie administracji na terenach Dolnego Śląska, wracających do Polski po kilkusetletniej niewoli. Ponieważ znaczenie i wartość ziem odzyskanych, a głównie Dolnego Śląska, są ciągle jeszcze w Polsce centralnej i wschod­

niej niedocenione, nie od rzeczy będzie w przypadającą rocznicę zastanowić się, czym był, czym jest i czym może i powinien być Śląsk w nowym układzie geograficznym Polski.

„SCHł.ESIEN"

Państwu niemieckiemu, mimo kilkuset­

letniego tu panowania i ogromu podejmo­

wanych wysiłków, nie udało się uczynić tych terenów niemieckimi. Wprawdzie ze­

wnętrznie wszystko tu było takie same jak w reszcie Niemiec, jednak, jak przyznają sami Niemcy w swych poważniejszych pra­

cach naukowych, pod tą stosunkowo cien­

ką powłoką kwitło życie inne, według ich terminologii „śląskie". O tym, że owe

„śląskie" obyczaje i „śląska" mowa były

■uderzająco podobne do obyczajów i mowy 'polskiej, milczała nauka niemiecka. Było to zresztą zgodne z ogólną polityką separaty­

styczną Niemiec, stosowaną nie tylko wo­

bec ludności polskiej.

Po pierwszej wojnie światowej i utwo­

rzeniu państwa polskiego ilość tej ludności

„śląskiej" w miastach zmalała znacznie wskutek odpływu w granice Polski. Na wsiach jednak chłop polski, przywiązany do swej ziemi, pozostał nadal. Najbardziej uświadomiona część ludności polskiej zrze­

szona była w „Związku Polaków w Niem­

czech". Reszta żyła w granicach, w których zachowała obyczaje i mowę polską. Część ludności, sztzególnie ta, która znalazła się w otoczeniu całkowicie niemieckim, uległa niestety zgermanizowaniu.

Zawsze silna akcja germanizacyjna wzmogła się niesłychanie po dojściu do władzy Hitlera. Szczególnie trudne i krwa­

we były dla tutejszego Polactwa ostatnie lata. Wielka ilość Polakow zginęła w wię­

zieniach i obozach, nie doczekawszy się nie­

podległości.

Chcąc dziś przekonać się, kto naprawdę zamieszkiwał „das echtdeutsche Schlesien' , wystarczy przejść się po tutejszych cmen­

tarzach. Leżą tu „rdzenni, rasowi Niemcy":

Szczepańscy, Kruszyńscy, Domagalowie, Nowakowie i inni o równie germańskich nazwiskach.

PIONIERZY

Wiosną ubiegłego roku przetoczył się przez Śląsk walec wojny. Kilkusetletnia władza niemiecka znikła. Uciekł w popło­

chu napływowy aktyw hitlerowski. Bezpo­

średnio za posuwającą się Armią Czerwo­

ną szła nowa władza tej ziemi — polska.

Pełnomocnicy rządu polskiego, którzy przybyli obejmować tereny śląska, zastali warunki niesłychanie trudne. Walka trwała i Śląsk był bezpośrednim pasem przyfron­

towym. System komunikacyjny był zrujno­

wany. Ze wschodu na zachód szły armie — z zachodu na wschód masy oswobodzonych niewolników Trzeciej Rzeszy. 1 najpoważ­

niejsza trudność — brak ludzi. Autochto­

niczna inteligencja polska Śląska została w okresie rządów hitlerowskich wyniszczona doszczętnie. Dopływ pracowników z cen­

tralnej Polski nie nadążał za rosnącym za­

potrzebowaniem. Stan bezpieczeństwa po­

zostawiał wiele do życzenia, nie było żyw­

ności ani pieniędzy.

Mimo to jednak teren został opanowany.

Dzięki wytrwałości i uporowi tych pierw­

szych pionierów, którzy mierzyli siły na za­

miary, którzy mimo dotkliwych niedostat­

ków pracowali po szesnaście i więcej go­

dzin dziennie, nie pytając, kto i kiedy bę­

dzie zą to płacił - już po kilku tygodniach działała na Śląsku administracja, mniej zniszczone fabryki rozpoczynały produkcję, funkcjonowała polska kolej i poczta.

...I SZABROWNICY

Ten okres wielkich pionierów byt rów­

nocześnie okresem wielkich szabrowników.

Po całym Śląsku, wzdłuż i wszerz, graso­

wali owi „poszukiwacze złota", wywożąc wszystko, co tylko przedstawiało jakąkol­

wiek wartość, a dało się zmieścić na samo­

chód. Bo samochodów mieli oni pod dostat­

kiem w przeciwieństwie do miejscowych burmistrzów i starostów, którzy niejedno­

krotnie nie mieli czym rozwieźć w teren nowoprzybyłych pracowników. Byli wśród tych „eksporterów" i wysocy urzędnicy z centrum kraju, zaopatrzeni w przeróżne zaświadczenia, upoważnienia i delegacje służbowe, i zwykłe ciemne typy ze wszyst­

kich stron Polski.

Ich krótka, lecz intensywna działalność sprawiła, że obecnie niektóre rzeczy, po­

chodzące ze Śląska, są sprowadzane tam z powrotem, z Krakowa czy Warszawy, oczywiście po odpowiedniej cenie.

Wielki szaber skończył się stosunkowo szybko. Natomiast do dzisiejszego dnia przewalają się przez Śląsk tłumy szabrow­

ników pomniejszych „walizkowych". Oble­

piane są nimi pociągi, łączące Śląsk z resztą Polski, pełne nich są dworce j targowiska śląskie. Będzie o tym mowa jeszcze niżej.

OSADNICTWO

Osadnictwo polskie na Śląsku, trwające od chwili oswobodzenia, z końcem lata przybrało charakter masowy. Obok innych względów, na ów gwałtowny wzrost wpły­

nął również czynnik natury psychologicznej w postaci konferencji poczdamskiej, która uprawomocniła nasz powrót na ziemie od­

zyskane.

Znaczna ilość ludności, głównie rolniczej., przybyła na Śląsk w ramach repatriacji ze Związku Radzieckiego.

W obecnej chwili zamieszkuje na Dol­

nym Śląsku około miliona Polaków, co sta­

nowi połowę ogółu ludności. Chłonność wsi jest chwilowo wyczerpana, gdyż prawie wszystkie gospodarstwa indywidualne są już obsadzone przez Polaków. Dalsze ilości ludności rolniczej będzie można osiedlić do­

piero po rozparcelowaniu majątków, które zajmują na Dolnym Śląsku 45’Zo ogólnej powierzchni ornej. Akcja parcelacyjna na­

trafia na poważne trudności ze względu na brak budynków.

Miasta mogą jeszcze przyjąć znaczną ilość ludności polskiej, przede wszystkim wykwalifikowanych robotników i rzemieśl­

ników.

GOSPODARCZE ZNACZENIE DOLNEGO ŚLĄSKĄ

Wartość gospodarcza Dolnego Śląska nie jest niestety — ogólnie znana i do­

ceniana. A jest on bez przesady — w po­

równaniu z innymi okręgami Polski — zie­

mią obiecaną.

Nie ma dziedziny przemysłu, która nie byłaby tu reprezentowana, i to w dużym stopniu. I tak:

1) przemysł węglowy już obecnie (mi­

mo unieruchomienia na skutek działań wo­

jennych szeregu kopalń) produkuje około 300.000 ton węgla i 60.000 ton koksu mie­

sięcznie:

2) przemysł hutniczy produkuje: rudę żelazną, wapień, glinki ogniotrwałe i inne:

3) przemysł włókienniczy Dolnego Ślą­

ska pokrywa w 3O°/o zapotrzebowanie ca­

łego kraju. Zatrudnia on obecnie około 33.000 ludzi.

4) przemysł budowlany produkuje wszy­

stkie bez wyjątku materiały budowlane.

Znajduje się tu największa w Europie fa­

bryka dachówek. Kamieniołomy śląskie są w stanie pokryć zapotrzebowanie całej Polski na kamienie budowlane (granit, mar­

mur, bazalt, piaskowiec, malachit i t. p.).

Zaliczany do tej grupy przemysł szklany produkuje — prócz szkła budowlanego — wszelkie inne gatunki szkła oraz kryształy i porcelanę:

5) przemysł energetyczny, b. silnie roz­

budowany za niemieckich czasów, uległ w czasie działań wojennych ogromnemu zde­

wastowaniu. Pomimo to produkcja wynosi już obecnie ponad HM) megawattów:

6) przemysł elektrotechniczny, mimo wielkiego zniszczenia, wznawia produkcję odbiorników i lamp radiowych, liczników elektrycznych i inych urządzeń radio- i te­

lekomunikacyjnych:

7) przemysł metalowy posiada we Wro­

cławiu największą w Europie fabrykę wa­

gonów. Mimo zniszczeń wojennych, fabry­

ka ta jest błyskawicznie odbudowywana.

W końcu ubiegłego roku wyprodukowano pierwsze węglarki. Obecnie fabryka za­

trudnia 4.500 robotników i ilość ich stale wzrasta. Możliwości produkcyjne fabryki wodomierzy we Wrocławiu przekraczają zapotrzebowanie Polski. Istnieją poza tym fabryki obrabiarek, śrub i inne;

8) przemysł papierniczy Dolnego Śląska posiada 139 zakładów produkcyjnych.

9) przemysł chemiczny produkuje — obok złota (w małych ilościach) nawozy sztuczne, wyroby farmaceutyczne, prze­

twory tłuszczowe, proch, ultramarynę, kwas siarkowy, smołę węglową, tolnol, biel cynkową, minię ołowianą i wiele innych;

10) przemysł drzewny: meble, zabawki, wyroby kołodziejskie i bednarskie oraz stolarkę budowlaną.

Również, przemysły: spożywczy, skór­

ny i zbrojeniowy posiadają na Dolnym Śląsku wiele zakładów produkcyjnych.

Trzy razy gęstsza niż w przedwojennej Polsce sieć drogowa pozwala na szybki i tani transport wytworów przemysłu. Wiel­

ka wodna arteria komunikacyjna —■ Odra - otwiera dla wyrobów Śląska okno na za­

morski świat. '

Odzyskanie uprzemysłowionego Śląska zmienia dotychczasowy rolniczy charakter Polski na rolniczo-przemysłowy i zwiększa znacznie nasz udział w handlu światowym.

Również pod względem rolniczym Śląsk jest terenem bardzo bogatym. Ziemia jest dobra, klimat bardzo łagodny (roboty wio­

senne rozpoczynają się w marcu). Wsie są zelektryfikowane, gospodarka zmechanizo­

wana.

Do bogactw naturalnych Śląska zaliczyć jeszcze należy wielką ilość uzdrowisk pod­

górskich.

BLASKI I CIENIE ODBUDOWY Podane wyżej cyfry odnoszą się do chwili obecnej i mają również znaczenie polityczne. Jak wiadomo, część opini an­

gielskiej z ministrem Beyinem na czele usi­

łuje kwestionować nasze prawa do Dolnego Śląska. Bevin wysuwa przy tym argument, że Polacy nie będą w stanie zagospodaro­

wać tych ziem i zostaną one na mapie Europy „białymi plamami". Przytoczone cyfry wykazują bezpodstawność tego argu- nientu. „Białych plam" nie będzie. Co wię­

cej, Śląsk w granicach państwa polskiego ma większe szanse gospodarczego rozwoju, niż w granicach Niemiec, dla których był okręgiem drugorzędnego znaczenia.

Minionego roku polskiej odbudowy Ślą­

ska nie potrzebujemy się wstydzić. Doko­

nano wiele. Wystarczy porównać wygląd miast dolnośląskich przed rokiem i obecnie.

Wrocław na przykład był przed rokiem w takim stanie, że władze wojewódzkie zde­

cydowały się wybrać na swą siedzibę Legni­

cę, obawiając się, że we Wrocławiu nie zdołają zakwaterować swych urzędników.

Już jednak na jesieni Urząd Wojewódzki przeniósł się do Wrocławia, a dziś zamie­

szkuje w tym mieście 170.000 ludności, w tym 100.000 Polaków. Czynne są tramwaje i autobusy, prawie całe miasto ma już prąd i wodę. A prezydent miasta oświadcza buń­

czucznie, że pod koniec bieżącego roku Wrocław będzie w stanie pomieścić około 300.000 mieszkańców.

Nieco mniejsze, ale również znaczne po­

stępy w odbudowie poczyniły inne miasta

Śląska. s

Kolej i poczta funkcjonują już na kląsku nie gorzej, niż w reszcie Polski. Również nie gorszy jest stan bezpieczeństwa, mimo fantastycznych plotek, krążących na ten temat w centrum kraju.

A nie trzeba zapominać, że wszystkiego tego dokonano na nieznacznym terenie przy ogromnym braku ludzi i minimalnych kre­

dytach.

Były oczywiście i niedociągnięcia. Były i nadużycia, często na dużą skalę. Były różnego rodzaju złe następstwa, spowodo­

wane dostaniem się nieodpowiednich ludzi na odpowiedzialne stanowiska. Winę pono­

si tu w dużej mierze stosowanie t. zw. klu­

cza partyjnego, co w połączeniu z ogólnym brakiem ludzi i nader pochopnym przyjmo­

waniem nowych członków przez partie po­

lityczne uniemożliwiło pozbawionym skru­

pułów jednostkom zajęcie poważnych sta­

nowisk, które traktowali jako popłatne sy­

nekury. Na szczęście większość z nich skończyła już swoje „urzędowanie".

Jako najpoważniejsze niedociągnięcie wymienić należy nieudaną akcję siewną.

Duże obszary ziemi śląskiej leżeć będą w tym roku odłogiem. W obecnej sytuacji żywnościowej świata jest to karygodne marnotrawstwo.

OŚWIATA I KULTURA

Na terenie województwa Dolno-Śląskie- go czynne są następujące) ilości szkól pol­

skich:

139 przedszkoli (4.000 dzieci):

ok. 1.000 szkół powszechnych (70.000 uczniów):

ok. 50 szkól średnich (ok. 7.000 uczniów) oraz, na szczeblu najwyższym. Uniwersytet i Politechnika we Wrocławiu (28IM) studen­

tów).

Przy dającym się w całej Polsce odczu­

wać dotkliwym braku sił nauczycielskich osiągnięcia szkolnictwa śląskiego są więc wybitne.

Na szczególne podkreślenie zasługuje ofiarność t. zw. Grupy Naukowej, która zabezpieczyła i uruchomiła wrocławskie uczelnie wyższe. Grupa ta przybyła do Wrocławia razem z walczącymi wojskami.

W warunkach nieopisanie trudnych uchro­

niła ona bezcenny majątek uniwersytetu i politechniki od rozgrabienia i dewastacji, zebrała z okolicy naukowe zbiory biblio­

teczne, wreszcie szkliła własnoręcznie okna i naprawiała dachy. Dzięki jej wysiłkowi ruszyły w Tistopadzie obie uczelnie wyższe.

Na Uniwersytecie Wrocławskim szcze­

gólnie silnie rozlmdowanj jest wydział hu­

manistyczny, co ma ogromne znaczenie dla repolonizacji ziemi śląskiej. Grupa profeso­

rów — głównie lwowskich rozwija oży­

wioną działalność organizacyjno-naukową.

Zapoczątkowano wrocławskie czwartki li­

terackie. Urządzane są powszechne wykła­

dy uniwersyteckie. Rozpoczęto wydawanie poważnego pisma naukowego „Śląsk".

Czynne są na Dolnym Śląsku 2 teatry (objazdowy ze stałą siedzibą w Jeleniej Górze i miejski we Wrocławiu) oraz Opera (we Wmetnwtn*

Jak całe Ziemie Odzyskane, cierpi i Śląsk na brak książki polskiej. Większe miasta mają już wprawdzie prywatne wy­

pożyczalnie. ale na wsi jedyną książką pol­

ską. jaką można spotkać, jest książka do

nabożeństwa. •

Nie ma również gazety dla ludności autochtonicznej. Trzy wychodzące we Wro­

cławiu dzienniki są pismami wybitnie par­

tyjnymi, o niskim w dodatku poziomie.

Rozpowszechnianie tych pism wśród auto­

chtonów byłoby błędem nie do naprawie­

nia. Dla tej grupy ludności uzyskanie nie­

podległego bytu państowego jest przeży­

ciem silnym i niepowtarzalnym. Niedźwie­

dzią przysługę wyświadczyłby polskości ten, kto wciągnąłby tych ludzi w atmosferę niewybrednej -demagogii partyjnej. Kato­

wicki tygodnik „Odra" rozumie żądania, stojące przed prasą Ziem Odzyskanych, jest jednak pismem inteligenckim, dla autochto­

nów niedostępnym. Od dłuższego czasu mówi się o wskrzeszeniu „Nowin Opol­

skich", dotychczas jednak bez efektu.

Zadziwiający jest brak zainteresowania się Dolnym Śląskiem ze strony literatów.

Ludzie pióra są tu rzadkością. A przecież Przede wszystkim Ziemie Odzyskane, a nie Kraków i Łódź potrzebują umysłu i pióra literata polskiego.

NIEMCY

Duża część ludności niemieckiej, zwła­

szcza inteligencja i aktyw partyjny, uciekła wraz z cofającym się wojskiem przed nad­

chodzącą Armią Czerwoną. Część tych uciekinierów, których koniec wojny zastał w strefie okupacji radzieckiej, zaczęła w ciągu lata powracać, korzystając z nieure­

gulowanej sytuacji granicznej. Z chwilą jednak obsadzenia granicy oddziałami Pol­

skimi powrotowi temu położony został kres.

Po początkowym oszołomieniu doznaną klęską i okresie nadskakującej uprzejmości wobec Polaków, Niemcy tutejsi zaczynają bfć z powrotem sobą. Nie ma jeszcze wprawdzie żadnej zorganizowanej akcji oporu, ale uprawiany już jest' cichy sabo­

taż, szczególnie na odcinku pracy. Z czasem akcja oporu będzie się oczywiście rozsze­

rzać i wzmagać.

leiyg dalszy na s ir. ~>-ejl

ZDRÓJ. I.VII.1946. NR 1.1.

(3)

N r 13 Z D R Ó J Słr. 3

|AN BOLESŁAW OŻÓG

NIE WSZYSTKO

| Policzcie padłycli od słodu, zliczcie zmiażdżonych od strachu, wykruszcie krew z grudy i piachu, muru, betonu i lodu.

Zliczcie miliony widm, w szystko:

wargi cmentarzy, kopiarki i rozpacz i głowę wśród walki

iv łańcuchu z bobkowych listków...

Z buraków, szubienic i gleby

przez dziury wysuńcie okien, topole, ręce wysokie

i bijcie o pomstę do nieba...

Połóżcie iv zielonych rymach cieniom gałązki lipowe

i gałęziuki jodłowe

nu krematoriuch i dymach...

Proście dni wrogom spokojnych, gdy ziemia będzie krwią płacić i zboża się będą bogacić

co wiosnę z skrzyni tej wojny!

i dok. ze sZr. 2-e/Z

Z polskiego punktu widzenia jedynym racjonalnym rozwiązaniem problemu lud­

ności niemieckiej jest jej wysiedlenie.

Zostało to postanowione i uzgodnione z mo­

carstwami okupującymi Niemcy. Jest obec­

nie w toku akcja przesiedlania ludności nie­

mieckiej ze Śląska do angielskiej strefy okupacyinei. Akcja ta przeprowadzana jest w sposób humanitarny j wszelkie zarzuty na ten temat, rozpowszechniane w opinii angielskiej, są tendencyjnym kłamstwem.

Nie wszyscy jednak Niemcy będą mogli być w najbliższym czasie wysiedleni. Część fachowców będzie musiala pozostać dla utrzymania zdolności produkcyjnej prze­

mysłu aż do czasu napływu lub wyszkole­

nia odpowiednich fachowców polskich.

Jak żyją przebywający jeszcze na Ślą­

sku Niemcy? Różnie. Ci, których dobytek uległ zniszczeniu w czasie działań wojen­

nych, żyją w warunkach dość ciężkich.

Reszta, która zachowała swój przedwojenny majątek domowy, pomnożony w czasie wojny „zdobyczą" z całej Europy, żyje całkiem dostatnio. Umożliwia im to armia podróżujących spekulantów polskich, ku­

pująca „na eksport" wszystko, co tylko Niemcy zechcą sprzedać. Szkodliwość dzia­

łalności tych ludzi jest podwójna. Po pierw­

sze umożliwiają oni^Niemcom życie za Polskie pieniądze, bez jakiejkolwiek pracy.

Po drugię stawiają w nader ciężkiej sy­

tuacji przybywających tu repatriantów, którzy często zastają gole mieszkania, bo­

wiem zamieszkali tam poprzednio Niemcy zdążyli juz wszystko sprzedać. Po trzecie—

sposób, w jaki odbywa się ten handel na ulicach i placach publicznych, naraża po­

ważnie na szwank polską godność narodo­

wą. Władze miejscowe tolerują ten stan rzeczy, na przekór opinii osiadłej tu i pra­

cującej za nędznym na ogół wynagro­

dzeniem ludności polskiej. Dziesiątki ty­

sięcy szabrowników i spekulantów przewa­

lają się przez Śląsk, a równocześnie ziemia leży odłogiem, bo nie ma rąk roboczych do jej zaorania i zasiania.

PODSUMOWANIE

Podsumowanie roku polskiej pracy na Śląsku daje wynik wybitnie dla nas ko­

rzystny. Obszary, przez kilkaset lat bru­

talnie gerinanizowane, w ciągu roku stały się z pow rotem polskie. Za rok nie będzie tu już ani śladu niemczyzny. Nie będzie rów­

nież „białych plam" ministra Beyina.

Wszystko to stwierdza, że powrót nasz na te ziemie był słuszny i sprawiedliwy j żad­

ne zakulisowe machinacje polityczne nie będą w stanie istniejącego stanu rzeczy zmienić.

Już c z a s odnowić prenu­

meratę za Ill-c i kwartał

w p łacajcie n a a d r e s:

Lublin, ul. Peowiaków 5 m. 13

A d m in istracja D w utyg. » Z D R Ó J « O d 1 lip c a i. b. p ren u m erata w ynosi:

k w a rta ln ie 60 zł, m ie s ię c z n ie 20 zł.

■■■■BHHEBiBaBBiBBiSBSBHBHHHS®

MIECZYSŁAW BIERNACKI

S te f a n Ż e ro m s k i w N a łę c z o w ie

W pobratymczych Czechach od dawna już istniała organizacja pod nazwą „Czeska Matice". Mecenas Osuchowski. który zaj­

mował się zakładaniem polskich szkól po­

wszechnych na Śląsku Cieszyńskim, poznał tam ową „Macierz szkolną" i powziął plan stworzenia takiejże ale już Polskiej Macie­

rzy w Królestwie Polskim. Jednocześnie złoży! podanie o zatwierdzenie odpowied­

niej ustawy. Wbrew' naszym przewidywa­

niom, ustawa ta została zatwierdzona, co się tłumaczy zastraszeniem biurokracji ru­

chem rewolucyjnym roku 1905-go, który przyniósł zapowiedź zwołania Dumy w Pe­

tersburgu, swobody religijne i skasowanie cenzury. Mecenas Osuchowski wyobrażał sobie, iż koła Macierzy, biorąc dobrowolnie na siebie ciężar utworzenia i prowadzenia szkól, powinny opierać się na autonomii.

W tej myśli założone zostało również de­

mokratyczne koło Macierzy w Lublinie.

Niebawem dowiedzieliśmy się, że znako­

mity pisarz Stefan Żeromski założył iuż koło Macierzy w Nałęczowie. Wystaliśmy więc tam delegację. Pojechałem ja z dokto­

rem Witoldem Chodźką w celu połączenia obu kół i sprecyzowania naszego stanowi­

ska wobec narodowo-demokratycznego za­

rządu głównego Macierzy.

Na przeciwko nas wyszedł posuwistym krokiem wysoki przystojny brunet w du­

żym hiszpańskim kapeluszu i niedbale na ramionach zarzuconej pelerynie, powitał nas wesołym uśmiechem i zaprosił do swej

„Chaty", gdzie omawialiśmy sprawy Ma­

cierzy. Okazało się, że Żeromski dawno marzył o osobistym nauczaniu włościan polskich i w tym celu starał się nawet o po­

sadę nauczyciela wiejskiego w Małopolsce.

A ponieważ odmówiono mu tej posady, to tym bardziej odpowiadało jego pragnie­

niu utworzenie w Nałęczowie szkoły po­

czątkującej dla dzieci, przeważnie włościan i rzemieślników. Przejęci zapałem Żerom­

skiego postanowiliśmy od razu połączyć ko­

lo nałęczowskie Macierzy z lubelskim. Umó­

wiliśmy się odbyć wspólną podróż Jo Warszawy na ogólne zebranie delegatów wszystkich kól. W Warszawie natknęliśmy się na bardzo wrogi dla nas nastrój.

Były to owe czasy, gdy po chwilowym zwolnieniu ucisku utworzyły się u nas par­

tie spoglądające na siebie z zadziwiającą nietolerancją. I dlatego większość narodo- wo-demokratycznych delegatów widziała w Żeromskim nie sławę literacką Polski i nie człowieka wielkiego serca, ale członka P P. S„ a więc nieprzyjaciela narodowej demokracji. Jo też decyzje zarządu głów­

nego Macierzy robiły takie wrażenie, jak gdyby dotyczyły wrogów tej instytucji.

O żadnej autonomii nie może być mowy, a kierownikami kól mają być osobistości wyznaczone przez zarząd główny. Napróż- no mecenas Osuchowski cltciał doprowadzić zgromadzenie do opamiętania, wskazując na cele i zadania Macierzy, a gdy mu się to nie udało, „wbijacie nóż w serce Ma­

cierzy" zawołał z rozpaczą Wszystko to przeszło jednak bez echa i zacietrzewiona narodowo-demokratyczna masa przegłoso­

wała propozycje zarządu.

Błąkałem się wśród tłumu, czując duży niesmak i instynktownie poszukiwałem St.

Żeromskiego. Znalazłem go ukrytego w przedpokoju i głęboko zmartwionego pol­

ską niezgodą i zupełnym niezrozumieniem zadań i wielkiej idei Macierzy.

Powróciwszy do Lublina, zebraliśmy w lokalu „Kuriera Lubelskiego" przedstawi­

cieli zarządów P. P. S. i P. I), i po zrefero­

waniu przebiegu zebrania Macierzy w War­

szawie postanowiliśmy odłączyć od niej koła lubelskie i nałęczowskie i stworzyć podobną do niej instytucję oświatową, któ­

rą nazwaliśmy „Światłem". Żeromskiego na tym zebraniu nie było, ale umyśliliśmy wybrać go na przewodniczącego tej nowej instytucji, nie wątpiąc, iż tę godność przyjmie. Postanowiliśmy też urządzić wiel­

kie zebranie, aby ten bunt przeciwko za­

rządowi Macierzy uzasadnić i uzyskać apro­

batę naszych zwolenników. Bunt ten prze­

ciwko Macierzy był krokiem bardzo śmia­

łym i bardzo nieprzyjemnym. Bo chociaż do buntu tego doprowadziła Narodowa De­

mokracja przez swe zupełne niezrozumienie

istoty Macierzy i sposobu jej działania oraz przez chęć zrobienia z tej instytucji pla­

cówki partyjnej, to jednak walka ta po­

większała jeszcze nieszczęsną nienawiść partyjną, już poprzednio wypielęgnowaną przez ciągle dziennikarskie walki.

żebranie w Lublinie, w sali muzycznej gmachu teatralnego, było bardzo liczne.

Proklamowało z entuzjazmem utworzenie

„Światła" jako placówki demokratycznej w przeciwstawieniu do narodowo - demo­

kratycznej Macierzy. Zebranie wybrało Że­

romskiego prezesem tej instytucji, ja zaś zostałem wiceprezesem. Żeromski wiedząc o projektowanym wyborze na zebranie nie przyjechał, gdyż nie chcial, aby jego obec­

ność krępowała zebranych. Zarząd główmy

„Światła" zorganizował się w Nałęczowie pod przewodnictwem prezesa St. Żerom­

skiego, który kierował nim z takim prze­

jęciem się i zapaleni, że wkrótce, olśnieni tym naprawdę błyszczącym światłem, po­

kochaliśmy go wszyscy głęboko i serdecz­

nie. Za własne pieniądze wybudował on szkolę „Światła" ze wspaniałą werandą.

Zrozumieliśmy wówczas jego nadzwy­

czajny kult Ca Mickiewicza, wyniesiony z Rapperswilu. Będąc tam bibliotekarzem miał do swej dyspozycji bibliotekę prze­

kazaną temu muzeum jeszcze przez dawną emigrację polską w Paryżu; mógł więc za­

czerpnąć ducha romantycznego partriotyz- inu polskiego z pierwszego źródła. J e lata spędzone w Rapperswilu dały Żeromskie­

mu więcej korzyści, niż uczyniłyby to stu­

dia uniwersyteckie w p. iii kierunku.

Pieniądze na budowę szkoły czerpał przeważnie z honorariów za „Dzieje Grze­

chu", która to powieść cieszyła się wów­

czas nadzwyczajnym sukcesem. Dowie­

dziawszy się, iż firma Gebethner i Wolff wydrukowała większą ilość egzemplarzy tej powieści i trzyma je w piwnicach, re­

zerwując dla ewentualnych przyszłych wy­

dań, zażądał Żeromski od wysłannika Ge­

bethnera większego honorarium za drugie wydanie niż za pierwsze, przeznaczając te pieniądze na dokończenie budowy szkoły.

Wysłannik Gebethnera zauważył, iż cho­

ciaż Żeromski cieszy się obecnie nadzwy­

czajną sławą, to jednak nie powinien się przez to zbyt wysoko cenić, gdyż nawet Mickiewicz jest towarem, który obecnie bardzo słabo idzie. Po tych słowach Że­

romski opuścił pokój, dostał gorączki, po­

łożył się do łóżka i rzeki do swej żony;

idz, Okciu, do tego pana od Gebethnera i ułóż się z nim jakoś co do drugiego wy­

dania „Dziejów Grzechu", gdyż ja z takim osobnikiem, dla którego Mickiewicz jest towarem, mówić nie jestem w stanie. l ’en nadwrażliwy człowiek miał wiele do znie­

sienia za każde swoje wystąpienie przeciw­

ko krzywdzie ludzkiej. I tak po wydruko­

waniu w Krakowie broszury o Bandosie, lu­

belskie zjednoczenie ziemian nie tylko go szykanowało, ale nawet od polskości od­

sądzało. A gdy w „Dziejach Grzechu" opi­

sał krzywdę kobiety wyzyskiwanej i po­

grążanej coraz niżej przez wszystkich męż­

czyzn, to pewna energiczna dama wileńska przyjechała doń, by go pobić parasolem „za poniżenie kobiety polskiej". Oczywiście te występy czytelników świadczyły tylko o niezrozumieniu wysokiego polotu Żeromskie­

go i jego intencji bronienia pokrzywdzo­

nych. Ale za to u literatów cieszył się Że­

romski bezwzględnym uznaniem. J’o też podczas letnich wakacyj zjeżdżano się do niego jak do niekoronowanego króla lite­

ratów polskich. Bawił w Nałęczowie zaw­

sze Bolesław’ Prus i Gustaw' Daniłowski, przyjeżdżała wówczas młoda utalentowana autorka Nałkowska, przyjeżdżał Adolf No- waczyński, o którym Żeromski powiedział;

„jaka szkoda, że tak wielki talent jest po­

łączony z tak marnym charakterem".

Jako-łprezes „Światła" chciał Żeromski powiększyć jego działalność przez urzą­

dzanie zjazdów włościańskich w Puławach, gdzie w świątymi Sybilli można by było urządzić sanktuarium polskich pamiątek, a w parku znaleźć dość miejsca dla prelekcyj i pogadanek. K orzystając z łagodniejszego

nastroju władz administracyjnych, wysiał iuż Żeromski podanie o odstąpienie „Świa­

tłu" świątyni Sybilli, lecz czasy się zmie­

niły i do tego iuż nie doszło. Ale zato w Nałęczowie, w dużej ciemnej szopie, która stała obok szkoły „Światła", odbywały się prawie co tydzień odczyty różnych litera­

tów, a także innych osób. Niezależnie od tego rozwijała się pomyślnie szkoła, dzięki ofiarnej pracy i dobrym chęciom wielu nau­

czycieli i nauczycielek. Żeromski wykładał w tej szkole historię i geografię Polski. Do­

czekał się więc nareszcie momentu, iż sam osobiście mógł wykładać dzieciom w łościan i i zemieślników to, co w nich chcial naj­

bardziej wpoić, to jest ukochanie kraju i historii Polski.

Przebywało wówczas w Nałęczowie tak dużo osób ze świata literackiego, że Że­

romski mógł sobie dobrać zespół do wystę­

pów teatru amatorskiego. Przejął się tak tą sprawą, iż zaczął sam pisać sztuki drama­

tyczne, coiaz to lepsze, aż do jego arcy­

dzieła: „Uciekla mi przepióreczka". Żerom­

ski był przeciwny wystawianiu łatwych a marnych sztuk przeznaczonych dla tea­

trów amatorskeh. Był zdania, że sztuki o wysokim poziomie artystycznym, jak na przykład sztuki Wyspiańskiego, daleko łatwiej wzbudzą zapal i fantazję nawet dy­

letantów. Pobudzone tymi myślami odegra­

ło lubelskie koło „Światła" po raz pierwszy w Królestwie „Wesele" Wyspiańskiego z doskonałym rezultatem. Przez długie lata jeszcze wszyscy, którzy brali udział w tym przedstawieniu, wspominali /. rozrzewnie­

niem zarówno próby jak i kilkakrotne, na żądanie publiczności, powtórzenie przedsta­

wienia.

lo bujne, w tylu kierunkach rozwinięte życie nałęczowskiego „Światła" miało się jednak tragicznie zakończyć. Zawezwany przez Żeromskiego jako lekarz do Nałęczo­

wa, przyjechałem i zastałem jego syna Adasia leżącego w ( hucie w agonii, wywo­

łanej przewlekłą gruźlicą płuc. Gdyśmy wracali wśród rozkwitłych czereśni z Cha­

ty do willi „Oktawii", dowiedzieliśmy się, iż. matka Adaslila p. Oktawia dostała napadu ostrej psychozy, tak że Żeromski nie miał odwagi wejść do willi. Nie widziałem nigdy tak zrozpaczonego człowieka. W jakiś czas potem mówił mi, że ze śmiercią Adasia skończyła się jego kariera artystyczna i że nie przypuszcza, by kiedykolwiek mógł je­

szcze coś dobrego napisać. Naprzeciwko okien Chaty wybudował wysokie gotyckie mauzoleum, gdzie umieszczono trumnę Ada­

sia. Pozostawił też. tam miejsce dla siebie i dla swej żony, niezadługo jednak policja carska zmusiła go do opuszczenia Nałę­

czowa. Z początku udał się do Warszawy, później do Krakowa, a wreszcie do Floren­

cji i Paryża. Po powrocie do kraju za­

mieszkał w Konstancinie pod Warszawą.

Jest jedna sztuka Żeromskiego, która przypomina wielu szczegółami jego życie z czasów „Światła" w Nałęczowie, a jest nią wspomniana wyżej „Uciekla mi prze­

pióreczka". Nie tylko dlatego, że w tej sztu­

ce chodzi o założenie kursów nauczyciel­

skich, tak jak to było projektowane w Na­

łęczowie. Nie tylko ze względu na motyw książęcego zamku, którym miała być świą­

tynia Sybilli w Puławach. Ani nie wyłącznie ze względu na zebrania profesorów, które, coprawda mocno zmienione, przypominają posiedzenia zarządu głównego „Światła".

Ale przede wszystkim to pozorne obniżenie polotu Przedpełskiego w zakończeniu „Prze­

pióreczki" da się wytłumaczyć dwuznacz­

nym położeniem Żeromskiego, który dla celów społecznych musiał paktować z pa­

nującymi prądami. Ostatecznie słowa Przed­

pełskiego: „uciekla mi przepióreczka" mo­

gą się też stosować do Żeromskiego, gdyż po wyjeździe z Nałęczowa cały ten okres jego życia wraz z marzeniami o uczeniu wiejskich dzieci stał się już tylko wspom­

nieniem. Zakończył się też i pomyślny roz­

wój „Światła" w Nałęczowie. Żeromski zestawił artystycznie swój ból z utraty ca­

łego dorobku nałęczowskiego ze zmartwie­

niem chłopa wiejskiego, gdy mu ucieknie przepióreczka.

ZDRÓJ. 1.V II.1946. NR 13.

(4)

NARCYZ ŁUBNICKI

„PADAJĄCEGO POPCHNIJ"

Materializm w tym znaczeniu to nihilizm etyczny, polegający na negacji istnienia ja­

kichkolwiek obiektywnych, absolutnych wartości moralnych: dobra, słuszności, sprawiedliwości. Miłosierdzie i miłość bliź­

niego są tylko frazesem. Prawo silniejsze­

go to jedyna podstawa stosunków mię­

dzyludzkich. Tradycje, wierzenia, objawie­

nia, autorytety bzdura, bajka. „Fais ce ąue voudras“, jak mawiał nieboszczyk Ra- belais.

Literatura światowa, zwłaszcza rosyj­

ska, obfituje w typy nihilistów. Bazarów Turgieniewa, Marek Wołochow Gonczaro- wa, Sanin Arcybaszewa, u nas Homo Sa­

piens (Falk) i „Mocny człowiek" Przyby­

szewskiego to przedstawiciele nihiliz­

mu etycznego.

Na przestrzeni dziejów spotykamy ni­

hilizm w różnych postaciach. W starożyt­

ności sofiści głoszą względność i subiek­

tywność wszelkiej wartości moralnej i lo­

gicznej, dowodząc kolejno rzeczy sprzecz­

nych i działając jedynie pod wpływem chwilowych zachcianek. W okresie odro­

dzenia Maehi'avelli naucza, że potęga mili­

tarna, spryt i podstęp są najskuteczniejszy­

mi środkami panowania i że władca nie mu­

si liczyć się z takimi przesądami jak wy­

rzuty sumienia, zasady moralności lub dobro obywateli.

W końcu XIX wieku Fryderyk Nietzsche obleka w subtelną teorie filozoficzną brutalną zasadę prawa pieści. Moralność chrześcijańska, etyka miłosierdzia ji litości, jest moralnością niewolników, odwołujących się umyślnie do takich cnót, które fawory­

zują ludzi słabych. Nietzsche widzi w chry­

stianizmie współczesnym podstępny bunt niewolników, starających się narzucić pa­

nom wygodną dla siebie wiarę. Zgniłej S k I a v e u m o r a I przeciwstawia on do­

stojną H e r r e n m o r a ł, moralność pa­

nów, która stoi ponad dobrem i złem, dla której nie istnieje żaden hamulec etyczny.

„Padającego popchnij" — oto zasada, która według Nietzschego i jego zwolenników powinna zastąpić służalczą zasadę chrze­

ścijańską „głodnego nakarm, znużonemu daj spoczynek".

Wiemy, jak pełną garścią czerpali ze skarbnicy duchowej Nietzschego filozofowie hitlerowscy z Alfredem Rosenbergiem na czele, sławiąc bezwzględność i okrucieństwo rodzimej „ b lo n d b e s t i i“ i depcząc wszelkie prawa do życia innych narodów.

„PIES BOGÓW"

Materializmowi etycznemu, pojętemu ja­

ko nihilizm, przeciwstawia sie idealizm etyczny, który rnożnaby nazwać norma- ływizmein. Według tego poglądu istnieje obiektywnie bezwzględny układ wartości moralnych, obowiązujący każdą jednostkę i wszelką zbiorowość ludzką.

Już Sokrates nauczał, że Dobro nie jest przypadkowym pożytkiem lub chwilową przyjemnością, lecz jest czymś bezwzględ­

nym i niezmiennym, jest wartością najwyż­

szą, o której informuje nas nieomylnie nasze bóstwo wewnętrzne, Daimonion (sumienie).

W końcu XVIII wieku Immanuel Kant stwiiierdza tkwiący (jak się wyraża) w pier­

si każdego człowieka „imperatyw katego­

ryczny", bezwzględną zasadę postępowania moralnego, powszechni® i nieodwołalnie obowiązującą każdą jednostkę, a głoszącą (niezbyt różniąc sie od podstawowej zasa­

dy obu Testamentów): „postępuj tak, jak chcesz, żeby postępowali wszyscy".

Idealizm etyczny (normatywizm) wy- znaje każda wielka religia, wiec oczywiście chrystianizm. Ale w przeciwieństwie do poglądów Sokratesa i Kanta, dla których miernik wartości moralnej tkwił w jednost­

ce ludzkiej, wielkie religie głoszą, że dobro jest objawione przez Boga i przez Niego przykazane z żądaniem bezwzględnego po­

słuszeństwa ze strony ludzi. Uzależnienie moralności ludzkiej od woli boskiej dosięgło w chrystianizmie średniowiecznym takiego stopnia, że powstał nawet pogląd ( d o c to - r i s s u b t i l i s s i m i Dansa Scota w wieku XIII i scotystów), że od woli Boga zależy uznanie dobra za zło j zła za dobro, i gdyby Bóg zechciał dokonać „przewarto­

ściowania wartości", człowiek bezwzględ­

nie zły byłby bezwzględnie dobrym — i vice yersa. Jeszcze drastyczniej wyraża stosu-

*) P or. ..M a te ria lizm a id e a liz m " w N r. 1!

,,Z d ro ju ".

MATERIALIZM A IDEALIZM

( S t a n o w i s k a e t y c z u e) nek bezwzględnej zależności moralnej czło­

wieka od mocy zewnętrznych religia fe- nicka w lapidarnej formule: „człowiek jest psem bogów".

IDEALISTYCZNE RODZYNKI W MATERIALISTYCZNYM FIEŚCIE Jest rzeczą zastanawiającą, że materia­

lizm dialektyczny, pomimo swej sztanda­

rowej nazwy, jest idealizmem pod wzglę­

dem etycznym. Nie solidaryzuje się on z relatywizmem sofistów, machiave!listów czy nietzscbean, rozpatrujących wartości mo­

ralne jako względne i zmienne, zależne od każdorazowej postawy uczuciowej i celów osoby działającej. Przeciwnie, podkreśla on z naciskiem, że istnieje dobro bezwzględne i sprawiedliwość bezwzględna jako osta­

teczna granica zamierzeń i działalności ludzkiej. Ten idealistyczny charakter jed­

nego ze składników materializmu dialek­

tycznego być może mniej nas będzie dzi­

wił, gdy przypomnimy sobie, że już spoty­

kaliśmy w innym kontekście podobne zja­

wisko. Omawiając zagadnienie t. zw. ma­

terializmu i idealizmu życiowego *), do­

szliśmy do wniosku, że twórcy materializ­

mu dialektycznego Karol Marx i Fryderyk Engels byli idealistami życiowymi. Zesta­

wiając te dwa wyniki, przekonywamy się, że wulgarne globalne przeciwstawienie ma­

terializmu idealizmowi nie wytrzymuje prób analizy i krytyki. W dalszym ciągu będzie­

my mieli inne tego dowody.

Istnieje jednak niewątpliwie i materia- listyczny ton w etyce marksistowskiej. Jest nim u t y 1 i t a r y z m (pogląd, wyznawany nie tylko przez materialistów dialektycz­

nych). Sprowadza on idee dobra do pojęcia pożytku; do tegoż pojęcia sprowadza idee piękna i prawdy. Klasycznie zasadę utyli­

taryzmu sformułował na przełomie XVII i

EDWARD MARTUSZEWSKI

H isto ria czy k ry ty k a lite ra tu ry

Dante, Petrarca, Boccacio, Macchiavelli, Ariosto, Tasso, Goldoni, Pirandello.

Każda z tych gwiazd świeci na niebie literatury włoskiej odrębnym, oryginalnym światłem. Każde z tych nazwisk jest sym­

bolem. Różnice między pierwszą trójcą uchwycić można najlepiej, gdy spojrzymy na ich twórczość z punktu widzenia ic li sto­

sunku do kobiety. Zacznijmy chronologicz­

nie od końca.

Kobieta w „Decameronie" Boccacia jest kobietą z krwi i kości, namiętną, równą mężczyźnie. Laurę Petrarki wyobrażamy sobie również jako żywą, istniejącą kobietę, lecz nieco sztywną w swej cnocie i uczci­

wości. milczącą, pozwalającą pisać wiersze o sobie, ale na tym i koniec łask kobie­

cych. Natomiast Beatrice to już nie istota z tego świata, lecz symbol, liryczny świat mistycznych obrazów, filozoficzny płód wy­

obraźni rozegzaltowanego mężczyzny.

„Boska Komedia" jest olbrzymią kon­

strukcją myślową (którą nam łatwiej po­

dziwiać niż zrozumieć), sonety Petrarki — morze wielu drobnych fal, naogół spokojne, delikatnie zabarwione promieniami życio­

dajnego słońca, przefiltrowanymi przez obłoki niebieskie. „Decameron" to życie, buj­

ne życie, wyłamujące się z. klasztornych murów.

„Principe" jest znowu konstrukcją my­

ślową, będącą taką samą kropką nad „i"

życia Renesansu, jaką „Boska Komedia"

była w stosunku do życia średniowieczne­

go. „Orlando Furioso" przenosi nas w cał­

kiem inny świat świat nieskrępowanej fantazji, uśmiechającej się z lekka ironicz­

nie, unoszącej się nad życiem, jak motyl przelatujący z kwiatu na kwiat unosi się nad ziemią. Z „Jerozolimą Wyzwoloną"

wchodzimy na całkiem inną płaszczyznę.

Nawrót do wiary, która zdaje się być ra­

czej emanacją woli, pozbawionej dziecięcej ufności, refleksje, lecz już nie na temat piękna i „sztuki dla sztpki" (mimo obra­

cania się w świecie fantazji), ścieranie się różnych pierwiastków sprzecznych ze so­

bą — symbol duszy człowieczej niespokoj­

nej, tęskniącej, przeczuwającej istnienie czegoś, co nie da się objąć zmysłami.

Goldoni rezygnacja z górnych lotów, dostosowanie zamiarów do sił, powrót do naturalności życia codziennego, umiarko­

wanego, spokojnego. Pirandello to nowy rzut myślowy, zasadniczo różniący się od Dantego i Macchiayelljego tak jest, jak wam się wydaje.

XVIII wieku Jeremy Bentham: dobre jest to, co daje największy pożytek (w granicz­

nym przypadku - szczęście) jak najwięk­

szej liczbie ludzi. W zasadzie tej powraca starożytna antropocentryczna myśl prota- gorasowa: „człowiek jest miarą wszystkich rzeczy". Doktrynę utylitaryzmu podjął i rozwinął w połowie XIX wieku jeden z naj- wybitniejszycn filozofów angielskich John Stuart Mili, a w Rosji spopularyzował ją Mikołaj Czernyszewski, rewolucjonista i pi­

sarz społeczny niezmiernie ceniony przez Lenina.

Pogląd utylitarystyczny, jako materiali- styczny, niełatwo daje się pogodzić z nor- matywizinem, będącym swoistym idealiz­

mem, jednakże w doktrynie materializmu dialektycznego oba te poglądy tworzą szczególną symbiozę.

ARYMAN MŚCI SIE-

Poszukując rozwiązania kontrowersji materializm (nihilizm) idealizm (norma­

tywizm) w etyce, warto rozważyć stano­

wisko autonomizmu etycznego, opartego o zasadę sympatii.

Zwolennicy tego poglądu twierdzą wraz z nihilizmem, że wartości moralne nie są dane w sposób absolutnie obowiązujący

„od zewnątrz": arii przez objawienie, ani przez wychowanie. Mechaniczne bowiem przyjęcie gotowych zasad moralnych nie byłoby wcale moralne: byłoby tylko jed­

nym z aktów tresury. Moralność heterono- tniczna idealistów, ujęta w klamry narzu­

conych norm, nie jest godna człowieka.

Po to, by człowiek działał istotnie moralnie, powinien on s a m dorabiać się zasad etycznych, kształtować samodzielnie swój światopogląd moralny, nie licząc się z tra­

dycją i autorytetem, a wyłącznie z włas­

nym wolnym sumieniem.

Podziwiając najsilniej świecące gwiazdy na niebie literatury włoskiej, spostrzegam, że ... między historią a krytyką literatury istnieje „przepaść", której się zazwyczaj nie ocenia należycie. Dante, Petrarka, Boccacio, Macchiavelli, Tasso, Ariosto na­

leżą wprawdzie do literatury podobnie jak Goldoni i Pirandello, lecz utwory ich zain­

teresują jedynie szczupłe grono miłośni­

ków, którzy otrzymali odpowiednie przy­

gotowanie, umożliwiające im należytą oce­

nę. Między literaturą „współczesną" (do której zaliczyć można również utwory po­

wstałe kilkadziesiąt lat temu) a literaturą

„przeszłą" istnieje rozdział, sprawiający, że musimy przyjąć dwie różne postawy w stosunku do każne.i z nich. W ocenianiu poszczególnych utworów każdej z tych dwu literatur, powinny więc być zastoso­

wane dwie różne miary, podejście do nich powinno być zasadniczo różne. Literaturą

„przeszłą" powinna zająć się wyłącznie historia, dostarczając krytyce dydaktycz­

nych przykładów (wyjątki potwierdzają regułę). Wyjście z takich założeń wyklu­

czyłoby w wielu wypadkach nieporozumie­

nia, wypływające z przesadnego i nieumie­

jętnego porównywania utworów współ­

czesnych z utworami minionych wieków, z utworami t. zw. klasycznymi. Dlaczego wymagać niemożliwości: życia u ekshumo­

wanych, a patyny wieków u ż.yjących?

Wziąłem za przykład literaturę wioską, choćbym mógł wziąć jakąkolwiek inną.

Każda z nich rozpada się na dwie części;

w jednej przewodniczką jest historia, w drugiej krytyka. Przesadne, szczegółowe analizowania utworów literatury „przeszłej"

(np. „Storia della letteratura italiana" F. de Sanctis) Jest również szkodliwe Jak mierze­

nia miarą „klasycznoścl" utworów literatury

„współczesnej". Pierwszym nasza krytyka nie pomoże ani nie zaszkodzi, drugie same, z biegiem czasu, wyselekcjonują się do miana „klasycznych", bez względu na nasze proroctwa w tym względzie.

„Miara Fidiasza" jest w większości wy­

padków fata morganą artysty, wodzącą go po manowcach sztuki. „Miara Fidiasza" ja­

ko miara krytyka w jego pracy, to wy­

paczanie normalnego swobodnego życia artystycznego.

Zaiste, łatwiej tchnąć życie w ekshumo­

wane dzieło literackie, niż nadać patynę wieków — żyjąceinu.

Z drugiej strony jednak kult brutalności i pogardy dla słabych, uprawiany przez większość nihiMstów, dyskwalifikuje i ten kierunek, gdyż uniemożliwia harmonijne życie społeczne. Jednostka, pragnąca uzy­

skać szczęście w środowisku społecznym (a szczęścia odosobnionego na dłuższą metę nie ma), powinna zrezygnować z fałszy­

wej drogi pychy i pogardy dla innych jed­

nostek -- jakikolwiek dystans by je od niej dzielił, powinna rozwijać i realizować uczucie s y m p a t i i i ż y c z l i w o ś c i , tkwiące, jak wykazuje psychologia współ­

czesna, u źródeł uczuciowości człowieka.

Zwłaszcza ten kierunek „psychologii głębi", który nosi nazwę p s y c h o l o g i i i n d y w i d u a l n e j , zajął się systema­

tycznym wykazariiem tego, jak dalece fał­

szywe ambicje, nienawiść, pycha i okru­

cieństwo powodują psychonerwice jedno­

stek, nie będących w stanie zrealizować swych nienasyconych na tej drodze dążeń do mocy.

Neron, zabijający swego przyrodniego brata, własną matkę, własną żonę i nie­

zliczoną ilość dworaków, nie powięk­

szył tym swego poczucia mocy, lecz przeciwnie - osłabił je. Dowodem te­

go był ciągły jego strach przed od­

wetem - strach niebezzasadny, skoro inu- siał zabić się w czasie buntu legionów.

Podobnie wraz z wyrafinowanym okrucień­

stwem Tyberiusza rosło nie jego poczucie mocy, lecz przeciwnie chorobliwa, mę­

cząca podejrzliwość. Nie pomogła ucieczka na Capri. Rozpaczliwie oczekiwany odwet nastąpił niechybnie: Tyberiusz został udu­

szony przez własnych pretorian.

Cała historia ludzkości okazuje niezbi­

cie, że okrucieństwo — niezależnie od racyj teologicznych — „nie popłaca". Dalszymi dowodami tej prawdy są dzieje Kaliguli, autora słynnej zasady „oderint dum tne- tuant" („niech nienawidzą, byle by się bali"), zabitego przez trybuna Chereasa, — lub Iwana Groźnego, zabijającego własno­

ręcznie syna i męczonego przez całe życie krwawymi widmami zamordowanych.

Nie bez słuszności zauważono, że gdyby polityka Hitlera wobec podbitych narodów nie była przepojona nienawiścią i bestialską żądzą wyniszczenia, lecz oparta na szcze­

rej chęci współpracy w „Nowej Europie", nie zmobilizowałaby przeciwko sobie tak zdecydowanie li jednolicie gotowych na wszystko społeczeństw zmiażdżonych państw. Znana jest rosnąca z każdym dniem okrutna podejrzliwość Hitlera, wyrażająca się w wymordowaniu najbliższego otocze­

nia — począwszy od generała Roehma (u punktu wyjścia karkołomnej kariery), skończywszy na najwybitniejszych mar­

szałkach, zasłużonych w zwycięskiej fazie wojny. Ta koszmarna, nękająca mania prze­

śladowcza miała zresztą dostateczne pod­

stawy w wybuchających raz po raz spi­

skach i zamachach na bezwzględnie i okrut­

nie rządzącego ftihrera, odpowiedzialnego za obozy koncentracyjne i potoki przelanej krwi tylko „wobec Boga i historii".

Niekoniecznie trzeba przyjąć mistycznie, że na nieludzkich okrutnikach mści się Ne­

mezis dziejowa lub że Opatrzność boska zgotowała im odwet. Można ograniczyć się do naukowego, naturalnego wyjaśnienia klęsk okrutnika na podstawie psychologicz­

nej. Nienawiść i okrucieństwo nie tylko wzbudzają nienawiść i ciągłe zagrożenie ze strony otoczenia, kończące się najczęściej zabójstwem. One żądlą także świadomość samego tyrana stalą koszmarną obawą zemsty ze strony pokrzywdzonych - i w tym leży najpewniejszy naturalny odwet, niszczący życie ludzi okrutnych.

Tylko głęboka sympatia dla otoczenia bliższego i dalszego, życzliwość i solidar­

ność we współpracy z coraz szerszymi krę­

gami ludzkości potrafi dać prawdziwe mo­

ralne zadowolenie człowiekowi, gdyż jego indywidualna ambicja, tak boleśnie i nie­

życzliwie wrażliwa na każde powodzenie innego człowieka, przekształca się na am­

bicję wspólnoty, umacniającą Się radośnie przy każdym postępie współpracownika.

Widzimy, że psychologia indywidualna nie opiera działalności ludzkiej na zewnętrz­

nych bezwzględnie narzuconych zasadach moralnych, lecz wyprowadza je na podsta­

wie głębokiej analizy psychologicznej z. na­

tury ludzkiej jako regulator i rękojmię możliwego szczęścia człowieka.

ZBRÓJ. I.VII.1946. NR 13.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Zarówno oddawanie we własnym języku metafor, a raczej obrazów Szekspira, jak rozważanie nad nim, utwierdziły mnie w przekonaniu, że jest on pod tym względem

Przygotowuje .się obecnie jego wystawa w Warszawie, po niej dopiero będzie można wiele powiedzieć o tym samotnym człowieku i wyrafinowa­.. nym

łości jest bardziej przekonywująca jako rybaczka i, posiadając obszerniejszą skalę mimiczną, lepiej reaguje na wszystko, co się wokół niej dzieje. Postać

nych jeszcze złoży duchowych doszedł do Mickiewicza głos wezwania i głos ufności ogromnej, który może zaważył niemało na ich krystalizacji. Wiara twoja

Wyrazem tej znamiennej postawy osobistej wobec przedmiotu badania jest pogląd Kleinera na dzielą sztuki wywodzący się z prze­.. świadczenia, że świat wartości

W tych wszystkich miejscach Słowianie się zadomowiali, by ziemie, opuszczone przez inne narody, uprawiać i wyzyskiwać jako osadnicy, pasterze albo

Odtąd utarło się przekonanie, że wszelkie oszczędności budżetowe można przeprowadzać wyłącznie tylko kosztem oświaty, kultury i sztuki.. Z bólem należy

Bo przecież trudno zrozumieć czło­ wieka, którego największym pragnieniem je st ukształtowanie swo­ jej osoby w „istotę ludzką w ogóle”, żyjącą wśród