• Nie Znaleziono Wyników

Prawdziwa szkoła krytyk się nie boi (II) : głos złytoptaka

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Prawdziwa szkoła krytyk się nie boi (II) : głos złytoptaka"

Copied!
6
0
0

Pełen tekst

(1)

Jan Błoński

Prawdziwa szkoła krytyk się nie boi

(II) : głos złytoptaka

Teksty : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 3 (15), 123-127

(2)

Roztrząsania

i rozbiory

Prawdziwa szkoła krytyk się nie boi (II)

Głos złytoptaka

Los nauczyciela lite r a tu r y („języka polskiego” ) w szkole je s t istotnie nie do pozazdroszczenia. U naoczniła to — raz jeszcze — d y sk u sja w „ T ek stach ” (1973 n r 6). G łęboką przyczyną polonistycznych ro zte re k je st przysp ieszenie techniczne i kryzys cy­ w ilizacyjny, przez k tó ry przechodzim y (w Polsce stosunkow o słabo). N auczyciele o dczuw ają zm niejszenie roli lite ra tu ry — i przedm iotu — w szkole, zarów no o b iekty w n ie (w godzinach pracy), jak i su biek­ ty w n ie (w opinii uczniów). Języ k polski p rze stał być — dla szkolnej społeczności — p rzed m io tem „g ro źny m ” . N ajp ierw pośw ięca się czas przedm iotom ścisłym ; z polskim , z lite ra tu rą m ożna sobie zawsze ja ­ koś poradzić. I rzeczyw iście — m ożna. Zwłaszcza, jeżeli pochodzi się ze środow iska choćby średn io w ykształconego. C zyta się gazety, p a ­ trz y w telew izor, d y sk u tu je o ty m i owym..., to pom aga i często w y­ starcza. Społeczne s tr a ty o d sła n ia ją się później, kiedy i tak nic już nie m ożna poradzić.

D yskusje n a d m iejscem i ro lą lite r a tu r y w szkole oscylują m iędzy Scyllą a C h ary b d ą: raz p rzy p isu je się jej za w iele, raz za m ało fu n k ­ cji w ychow aw czych *. Pow iem n a jp ie rw kilka słów o C harybdzie, po­ niew aż m niej groźna. Uczeń n ig d y do niej nie dociera, rozbija się z reg u ły na Scylli. Ja n u sz S ław ińsk i dom aga się zupełnego zrefo r­ m ow ania n au czan ia lite r a tu r y w szkole. J a k w iadom o, przedm iot,

1 Dlaczego jednak nie m ówi się nigdy o wychowawczych funkcjach fizyki czy m atem atyki? Czyżby nie istniało nic takiego, jak moralność nauki? A duch dyskusji, tolerancji, swobody m yśli — to w szystko, czego domaga się czy co im plikuje metoda? Gdybym czegoś takiego zażądał od geografa czy m atem a­ tyka, parsknąłby mi w nos. Jakim prawem, panie kolego?

(3)

124

zw any „językiem polskim ” , przyg o tow u je naprzód do słow nej sp ra w ­ ności, uczy posługiw ania się pism em i m ow ą jako narzędziem kom u­ n ikacji społecznej. M ożna by zatem — m niem a S ław iński — z ucze­ nia spraw ności zrobić jed en przedm iot, zw iązany z w ychow aniem obyw atelskim . Z uczenia zaś lite ra tu ry — inny, połączyw szy go z p ro p ed eu ty k ą sztuk i (plastyki, m uzyki). N auka lite r a tu r y byłaby w tedy składnikiem „w ychow ania estetycznego” . Rozw iązanie kuszą­ ce, bo logiczne. Ale to logika sam obójcza. U podstaw rozum ow ania leży przekonanie, że lite r a tu r a straciła — czy stra c i — fu n k cje po­ znawcze i wychow aw cze, zachow ując (w zm agając?) jed y n ie e ste ty cz ­ n ą i ludyczną. Jeśli jed n ak lite ra tu ra — jeszcze — in te re su je uczniów i dorosłych, to przecie nie tylko, nie p rzed e w szystkim ze w zględu na swe w arto ści estetyczne. Pow iedziałbym naw et, że w ręcz p rze ­ ciw nie... D ośw iadczenie uczy, jak ie jest w szkole m iejsce p rzed m io ­ tów kształcących estetycznie. G dybyśm y posłuchali Sław ińskiego, lite ra tu ra znalazłaby się gdzieś m iędzy śpiew em a rysunk iem , odpo­ w iednio i patetyczn ie przem ianow anym i na „w ychow anie plasty cz­ n e ” i „w ychow anie m uzyczne” (trochę tak jak s e k re ta rk i p rzem ia- now uje się na a sy ste n tk i a dozorców na gospodarzy; dem ok racja także byw a obłudna). Chyba, że ja nie rozum iem znaczenia, w k tó ­ rym Sław iński używ a słowa „ estety czn y ” ...

N iew ielu badaczy w ysokiego lo tu troska się o tak przyziem ne s p ra ­ wy. jak szkolny los lite ra tu ry . S ław iński owszem, i najgoręcej po­ p a rłb y m inne jego sugestie. Ma po stokroć słuszność, k iedy żąda, aby nauczycielow i pozostaw ić (częściowo) w ybór tekstów — dlaczego w szyscy m ają uczyć się tego samego? — i w y bó r podręcznika — d la­ czego wszyscy m ają uczyć się tak samo? Je d n a k rozczłonkow anie p rzedm iotu w yd aje m i sdę utopią, p rzy n a jm n ie j w czasie i społeczeń­ stw ie, k tó re zdolni jesteśm y przew idzieć. D ośw iadczenie uczonego zostało bowiem zbyt pochopnie przeniesione na sy tu ację społeczną, tu ta j — szkolną.

P o płyń m y teraz ku Scylli, w yspie w ielkiej, tajem niczej, zgoła — ośm ieliłbym się powiedzieć — m in isterialn ej. P a n u je tam m n iem a­ nie, jako by w ychow aw cza fu n k cja lite ra tu ry polegsła na p rze k a z y ­ w aniu gotow ych w zorów do naśladow ania. Tym czasem — ja k od daw na wiedzą pedagodzy — fun k cja w ychow aw cza tkw i raczej w sam odzielnej in te rp re ta c ji i przy sw ojeniu sobie dzieła, w łaściw iej — arcydzieła. W łaśnie tru d poznaw ania (ukształtow ań słow nych, m otyw acji psychologicznych, fu nk cji ideologicznych itd.) niesie n a j­ cenniejsze społecznie w artości m oralne. On także um ożliw ia w końcu — dzięki zrozum ieniu w ieloznaczności dzieła — estetyczn ą radość, pom agając (ew entualnie) w w yborze postaw y życiow ej. P o w ta rza n ie i w d rażanie gotow ych schem atów je st n ato m iast — jak w iadom o — nie w ychow yw aniem , ale tre su rą . Nie pozw ala uw ew n ętrzn iać w a r­ tości, ale w y rab ia odru ch y m yślowe, obyczajow e... najczęściej zaś

(4)

125 R O Z T R Z Ą S A N I A I R O Z B I O R Y słow ne tylko. N abyte n a lekcjach „polskiego” frazesy zostają prędko — w d ojrzalszym w ieku — rozm yte przez rozsądek albo przez cy­ n izm . Ju ż na egzam inie w stępn y m na u n iw e rsy te t w y starczy zapy­ tać k a n d y d a ta o znaczenie w yrazów , któ ry m i się posługuje, aby go niem al n ieuch ro n nie oblać... Cokolwiek zaś się powie, fo rm aln ym w a­ ru n k ie m dobrego społeczeństw a jest m inim alizacja naw yków i p rzy ­ m usów zew n ętrzny ch p rzy m ak sy m aln y m u w ew n ętrzn ien iu w spól­ n ie u znanych norm i w artości. J e st to tak banalne, że w styd ciągnąć dalej.

Ale w p ra k ty c e m ało kto spieszy nam aw iać do m yślenia.

Co m ogłoby ono znaczyć — w odniesieniu do lite ra tu ry ? Ja k się zda­ je, położenie nacisku na sw obodny kom entarz, na w ielostronne po­ zn aw an ie dzieła, nie na system atyczność poznaw ania (historyczną czy estetyczną). System ow ość jest oczywiście cenna naukow o. Ale w szkole — w b re w m odnym frazesom — nie u p raw ia się żadnej nauki — ani na lekcjach polskiego, ani na żadnych innych. To, co się nazy­ w a „sam odzielnym b ad an iem ” , jest tylko sym ulacją postępow ań ba­ daw czych, u p raw ia n ą dla celów pedagogicznych (naw et na u n iw e r­ sytecie, chociaż tam czasem u d a je się coś w spólnie w ym yśleć). P o­ s tę p u ją c drogą, k tó rą przeszedł badacz, n ajlep iej poznajem y zagad­ nienia i zwłaszcza — ich w zajem n e związki. Ale proszę m nie dobrze zrozum ieć: ta sy m ulacja jest po trzebna. Je st sym ulacją dla uczonego, koniecznością dla pedagoga.

Pow ierzchow ne rozum ienie w ychow aw czej fun k cji lite ra tu ry pro­ wadzi — w p ra k ty c e — do u p rzy w ilejow ania dzieł drugo- i trzecio­ rzędnych. P rzed parom a w iekam i dzieci uczyły się lite ra tu ry n a W ergiliuszu i Tacycie. O becnie poznają ją na Dniach klęski i Tańczą­

c y c h jastrzębiach. M ożna stąd w yciągnąć w niosek, że pedagodzy n a u ­

czyli się lepiej stopniow ać trudności. A le także, że dorośli w olą u k ry ­ w ać swe p raw d y przed potom kam i... P rz ejrze n ie spisu le k tu r zaleca­ nych, półobow iązkow ych nie n ap aw a optym izm em . W chwili, kiedy zachw iała się zasada w ychow ania przez lite ra tu rę , za n a jp e w n ie j­

szą „ sta rą g w a rd ię ” literack iej pedagogii — tę, któ ra um iera, ale się nie poddaje... — zostali uznani W orcell i G erhard, B-ratny i K o- sidow ski. Czyli pisarze w n ajlep szy m razie zręczni i poczytni, nic w ięcej. Ju ż ten w yb ó r św iadczy o w ychow aw czej niem ocy p ro g ra - m otw órców . T ru d n o się potem dziw ić n iechętnem u czy p ogard liw e­ m u stosunkow i w yb itn iejszy ch uczniów do lite ra tu ry rodzim ej. P o ­ k a rm duchow y z n a jd u ją raczej u Conirada i H em ingw aya, F a u lk n era czy B rechta, aby ograniczyć się do zalecanych pisarzy... O bniżenie arty sty czn eg o poziom u nigdzie n ie rzuca się w yraźn iej w oczy niż w czy tan k ach szkoły podstaw ow ej, w le k tu ra c h i czasopism ach dla dzieci i młodziieży. Jeszcze przed kilkudziesięciu la ty sta ra n o się m a­ k sy m aln ie w y k o rzy sty w ać łatw iejsze fra g m e n ty w y b itn y ch autorów .

(5)

R O Z T R Z Ą S A N I A I R O Z B I O R Y 126 Dzisiaj przew agę m ają pło dy „specjalistó w ” 2. Językow a, in te le k ­ tualn a, estetyczna szarzyzna ty ch tekstów je st d op raw d y u d e rz a ją ­ ca. Nic już nie pow iem o p rasie dla dzieci, szczególnie o „poezji” dla najm łodszych. J e s t ona — w znacznej m ierze — łatw y m sposobem zarobkow ania grafom anów . P o stara m y się jeszcze w rócić w „T ek­ sta c h ” do te j spraw y, zupełnie zaniedbanej i lekcew ażonej.

L ite ra tu ra jest w szkole nieodw ołalnie u w ik łan a w historię. Od po­ czątku szkoły śred n iej uczeń poznaje u tw o ry w porząd ku diachro- niczym . P o m ijam już kw estię przystępności, zrozum iałości dzieła. O niej się zazw yczaj rap ra w ia , biadoląc nad tru d n o ścią czy ub ó st­ w em lek tu r. Ale nie w ty m tk w i sedno spraw y . Spaczona zostaje r a ­ czej sam a zasada k o m u n ikacji literack iej. J a k i je st n a jb ard ziej oczy­ w isty obow iązek nauczyciela-p rzew od n ika lek tu ry ? Um ocni — spon­ taniczne przecież — p rzekonanie, że Żerom ski, M ickiewicz, K ocha­ now ski m ów ią wprost do ucznia. Ściślej: że tek st (choćby n a jd a w ­ niejszy) może i m usi zostać skiero w any do i przysw ojo n y przez szkolnego czytelnika. T ym czasem uczeń zostaje wstępn ie zm uszony do uznania, że nie jest w łaściw ym ad re sa te m dzieła... i to zanim na­ w et zabierze się do le k tu ry . L ite rac k a k o m unikacja zostaje sztucznie zapośredniczona. Cóż byśm y pow iedzieli, gdyby w olno nam było w te a trz e oglądać M oliera pod w aru n k iem , że u stro im y się w peruki? Otóż tak im w łaśnie zabiegiem je st w szkole w tajem niczen ie w lite ­ ra tu rę .

P o w staje tak b łędne koło. D opisuje się sta le do program ów coraz więcej dzieł w spółczesnych, zw ykle p o d rz ę d n y c h 3. Poniew aż pod­ rzędne, k o m p ro m itu ją one — w oczach m yślących uczniów — zna­ czenie lite ra tu ry . Z arazem oddala się od klasyków , b u d u jąc fałszyw y m odel kom unikacji (nie od dzieła do czytelnika, hic et nunc, ale od dzieła do czytelnika przeszłości, i od czy teln ik a przeszłości do czy­ teln ik a współczesnego). Tak w łaśn ie po w staje w rażenie an achronicz­ ności. Rodzi się przekonanie, że lite ra tu ra je s t załącznikiem do dzie­ jów, zwłaszcza społecznych. S tąd ty lk o kro k do w niosku, że w zm ie­ nionych w a ru n k ach p rze staje być aktuadna.

W szystkie te m an ip u lacje zw racają się przeciw założeniom p ro g ra ­ mu, p om niejszając — albo lik w id u jąc — w ychow aw cze w artości li­

2 W w ielu krajach (m in. w NRF) w ydaw cy podręczników są ustawowo zw ol­ nieni od obowiązku płacenia honorariów autorom. Przedruk uważa się zara­ zem za zaszczyt i reklamę. Jakość estetyczna podręczników jest tam — o ile mogę sądzić — wysoka.

3 I tutaj uderza brak wyobraźni pedagogicznej. W łaśnie w zględy w ychow awcze kazałyby włączyć do lektur — m ów ię tytułem przykładu — takie utwory, jak P a m i ę t n i k S te f a n a C z a r n i e c k ie g o (problem rasizmu), E m e r y t a Schulza (stosu­ nek do starości), D rugi p o k ó j Herberta (moralność na co dzień) czy P a m i ę tn i k z p o w s t a n i a w a r s z a w s k ie g o !

(6)

te r a tu r y . A lbow iem w szystkie w artości silnie nacechow ane h isto ­ ry czn ie m a ją dzisiaj słabą moc pedagogiczną.

Godne uw agi, że prog ram o w y k o n serw aty zm n a ra sta . P rzed pięć­ dziesięciu laty system aty czny (historyczny) k u rs lite ra tu ry ośmio­ letnieg o gim n azjum obow iązyw ał w trzech o sta tn ic h oddziałach. P rz e d trzy d ziestu pięciu — w dw u (licealnych; le k tu ry g im nazjaln e m ia ły u k ład m ieszany, h isto ry czn o -tem aty czn y i przykładow y, n ie ­ sy stem atyczn y). Obecnie — w czterech. Zaś poznaw an ie lite r a tu r y zaczyna się od zgrzebnych ułom ków polskiego piśm iennictw a ś re d ­ niowiecznego... J a k to pogodzić z n astaw ien iem szkoły w przyszłość — pozostanie zapew ne na zawsze taje m n ic ą urzędow ej pedagogiki. J a k to zaś m ożliwe, aby (niżej podpisany) h isto ry k lite r a tu r y w y ­ zn aw ał podobne poglądy? Z ły to p tak iem jestem , przy znaję. A le nie ja podp iłow uję gałąź, na k tó re j siedzim y. Czym in n y m je st historia, czym in n y m historyzm , w szkolnym na dod atek w ydaniu. Czy m oż­ n a zrozum ieć i w yjaśn ić dzieło zupełnie nie um iejscow ione czasowo? O czywiście, że nie. Ale to um iejscow ienie w inno p łyn ąć z rozbudzo­ n ej p o trz e b y rozum ienia, inaczej pozostanie tępą, bezduszną fo rm u ­ łą. D zisiaj je st w szkole przeciw nie: rozum ienie tek stu służy histo ­ ry czn ej lokalizacji. S pojrzenie n a arcydzieła przeszłości m usi być sp o jrzen iem od dzisiaj — w stecz, jeżeli w społecznej św iadom ości m ają się uchow ać i arcydzieła, i przeszłość.

Jan Błoński

1 2 7 R O Z T R Z Ą S A N I A 1 R O Z B I O R Y

Pochw ała olim p iad y p olon istycznej

Nie wiem , k to by ł a u to re m pom ysłu organizo­ w ania olim piad z ró żnych dziedzin w iedzy dla m łodzieży licealnej. N iek tó re z nich d ziałają już bardzo długo, kilkanaście, blisko dw a­ dzieścia lat. Inne, a w śród nich O lim piada L ite ra tu ry i Języ ka P ol­ skiego (w skrócie zwać ją m ożna polonistyczną) zaledw ie trz y lata. A u to r czy a u to rz y tego pom ysłu w y p rzed zili znacznie te potrzeby, n a k tó re tak w iele uw agi zw racała d y sk u sja w okół Raportu o stanie

•oświaty w P R L i sam R aport.

K ażda olim piada przedm iotow a je s t sta w k ą na najlepszych i staw k ą dla n ajlepszy ch. O lim piady zw racają się przeciw zastanym , niedo­ b ry m (a m oże w pew nym sto p niu rów nież nieuch ronnym ) tradycjo m naszej szkoły, n astaw ionej n a poziom p rzeciętn y ucznia. Na jego p rzeciętn e uzdolnienia, p rzeciętn e am bicje, p rzeciętne możliwości. Ilu n iep rz ec ię tn y c h m łodych ludzi ta tra d y c ja przeciętności ham u je, niszczy, tępi. Ile w arto ści ludzkich gubi się i tra c i bezpow rotnie z po­ w odów leżących po stronie polskiej szkoły? Ilu m łodych lu d zi zn a j­ dzie w sobie dość siły, by u trzy m ać w yższy stopień napięcia um ysło­ wego n iezależn ie od n iesp rz y ja ją c y c h w arunków ?

Cytaty

Powiązane dokumenty

Nie jest prawdą, ażeby węzeł małżeństwa tylko zawartego (ratum), a nie skonsumowanego, między ochrzczonymi był bardziej trwały niż skon- sumowanego

„– Spodnie nie dotyczą kota, messer – niezmiernie godnie odpowiedział kocur, – Może polecisz mi, messer, włożyć jeszcze buty? Koty w butach występują jedynie

I przez cały czas bardzo uważam, dokładnie nasłuchując, co się dzieje wokół mnie.. Muszę bardzo uważnie słuchać, ponieważ nie mam zbyt dobrego

Profesor Krzysztof Simon, kierownik Kliniki Chorób Zakaźnych i Hepatologii Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu, przyznaje, że młodzi ludzie w stolicy województwa

Prawo do bycia zapomnianym nie dotyczy zniszczenia dokumentacji medycznej na żądanie pacjenta, bo według RODO żądanie usunięcia danych jest nieskuteczne, gdy ich przetwarzanie

Szczerze Panu, wielce Szanowny Panie Profesorze, dziękuję za Pański list z 13 lipca tegoż roku.. Widzę w nim dowód osobistego zaufania, które

Normą dla Stróżewskiego jest normatywność ideału, który domaga się arcydzieła tak, jak swoistą normą jest oczekiwanie, aby ktoś tworzył dzieła wcielające

Zwracając się do wszystkich, Ojciec Święty raz jeszcze powtarza słowa Chrystusa: „Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by