• Nie Znaleziono Wyników

Gazeta Nowa : weekend : Gorzów - Głogów - Lubin - Zielona Góra, Nr 129 (20/21/22/23/24/25/26 czerwca 1992)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Gazeta Nowa : weekend : Gorzów - Głogów - Lubin - Zielona Góra, Nr 129 (20/21/22/23/24/25/26 czerwca 1992)"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

E

., p - ~ * * T- > |

n a 7 F T Y N O W E J

U W A G A G O R Z O W IA N IE !!!

dla Was "Gazeta Nowa"

. . j y j i *

OCSCIiE

g s s r j « s i ;

= s s A ^

R O D ZIC E Z A B IE R ZC IE D Z IE C I,

J e s t e ś

* * * * * *

*********1

> * * * * > ■

*********

********

:*:*:*:*** * v * v

*******

★ ★ * ★ 1

* * » * * ,

********

******

******’.

*******,

*******>

: * : * : * K v » » - :*:***!*.*.

-*.*.*.«a .v * * * * * * * * * » ^ * * * ;

n a j s m u t n i e j s z ą k o b i e t ą

j a k ą w ż y c i u p o z n a ł e m

^\NJvX'*NXXX\'^'^N^N\N^ ^nnv

^^VXXXXX\XXXXXX\XX\XsXX\X\\XXV' \ \ \ \ \ \ \ \ \ \ \ \ \ \ \ \ \ X\ X\-

M i l l e r - M o n r o e

N i e w i e ^ ę w t o , z e M a g m p P ^

sam obójstwo - / i „

P

g

+ U A f t

*^XXXX'KSSNSNJ'N?^

**>**************■

* .* .* ,*Jt*J.* + *.*

* * * : * » » ; * : * * *

* .» .» .’'.*******************

* : * K * : * : * : v k * ! * v *

* * l * s s s s s + * .* » » » ! * * * * * * * .* * * , * * * *y y y y* * : * . * . * . *

p ó ź n i e j d z i e c k o s p o j r z a ł o

i ...»xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxvxxxxxxxxx

* % % % * * • i _ ;

N a j p i e r w d r g n ę ł y p o w e k

n a C e g ł i ń s k i e g

nr 129 (434) nakład 144.000 egz.

2 0 - 2 6 czerwca 1992

kosztuje powot i?

'*’ *'*****************■

J e ś li iu ż z d e c y d u je sz się n a s ta łą k o c h a n k ę , p a t r z p iln ie b y b y ła to o so b a n ie ty lk o n a m ię tn a , a le je d n o c z e ś n ie n ie z a b o rc z a i n ie ch c iw a

i f I S

najbardziej fantazyjne przedsięwzięcia, żyta dość beztrosko, wesoło.

f S i i p l I

cd na str.3 ____.

C Z Y T E L N I C Y W E E K E N D U 0 .. .

o d p o n ie d z ia łk u do p ią t k u ^ w godz. 12.00-14.00, tel. 710-77

Jeśli masz coś do powiedzenia - zatelefonuj do HYDE PARKU!

* Z am iast m ów ić tylko sw oim znajom ym , co C ie­

bie zbulw ersow ało, zadziw iło, przeraziło, prze­

ciw ko czem u protestujesz, co uznajesz za bezsen­

sow ne — pow iedz to w H Y D E PA RKU Nowej

* Przeczytają tysiące ludzi, być m oże tak sam o zbulw ersow anych ja k TY * Jeśli chcesz pozostać dla nich incognito — T w oją w ypow iedź podpisze­

my tak, jak sobie życzysz, ale czy mieć w łasne zdanie io wstyd?! * Pam iętaj: w H Y D E PA RKU (praw ie) w szystko dozw olone! *

Czytaj, co tydzień w WEEKENDZIE.

O d p o nad p ó l roku przyglądam się zielonogórskiej gospodarceja k to wydawane są olbrzym ie p ie ­ niądze na remonty chodników. To skandal! Stare płyty, popękane i 'całe wymienia się na nowiutkie.

Przykłady: ulice Kilińskiego, Piastowskiej, Krzy­

woustego. Pewien m ały odcinek ul. Krzywoustego ma z jed n e j strony chodnik chyba tak stary ja k osiedle, z asfaltu. Dlaczego teraz nie m ożna robie traktów dla pieszych z asfaltu ? Rozum iem — kładze­

nie płyt. to bardzo łatwa praca i "przerobowa . Chyba ktoś n> Pracowni Inżynierii M iejskiej U M jest zainteresowany, aby kom uś nabijać kabzę. Ta spra­

wa śm ierdzi. A je ż e li nie. to przynajm niej je s t tam jakiś maniak od chodników z płyt. O statnio p rzy ul.

Podgórnej, pom iędzy "O N Z "-tem czyli Urzędem M iejskim a Urzędem Wojewódzkim, stawiają słupki z łańcuchami. To teżsąpotęzne, utopione pieniądze!

C oś z tą gospodarką u’ m ieście je s t nie w porządku.

P an K. R. z Z ielo n ej G óry

Jestem od roku bezrobotny. Zilalem 6 egzaminów z języka niemieckiego, żeby wyjechać do pracy za grani­

cę, ale wyrolowali mnie. Ogłaszali, z.e mają 600 miejsc a chyba nikt z naszego województwa nie wyjechał. A teraz czuję się zdradzony- Mogę podać wiele przykła- dów na to, że za paczkę papierosów albo margarynę ukradzione w sklepie, ludzie idą siedzieć. Ale nikt me wskaże mi ani jednego z tych na górze, którzy kradną miliardy i byliby za to ukarani! Wałęsa zdradził naród, bo obiecał, że ujawni i rozliczy komunistów. Nawet dziecko na wsi wie, że gra idzie o pieniądze. Pijakowi wszystko jedno, ważne, żeby wódka była. Ale każdy kto choć trochę czuje się Polakiem, na pewno czuje się zdradzony. Ta komuny człowiek chociaż czegoś się z telewizji dowiedział. Teraz nic nie wie, bo Wałęsa ma tam wtyczki. Chodziłem do wicemarszałka Zycha, mó­

wiłem, żeby ix>dal się do dymisji, bo nic dla tego kraju nie zrobił. Powiedział, że jego partia wystąpiła o posta­

wienie Bieleckiego przed Trybunał Konstytucyjny, więc nie siedzą na próżno i że jak jestem dobrym fachowcem, to mi pracę za granicą załatwi. Senatorowi Piotrowskie­

mu. też mówiłem o dymisji, bo statystów nam nie trzeba.

Odpowiedział mi tak długo i na okrągło, że wyszedłem głupi. Nic nie zrozumiałem Ten człowiek gra na zwlokę, jedyna partia, która zachowała twarz, to PC i ZCliN w miarę. Reszlaszkoda słów.

E. D. z Z ielo n ej G ory (e w )

V

W

iadom o ogólnie, jak niekorzystnie sterydy w pływ ają na zdrow ie fizyczne człowieka.

Najnow sze badania dow iodły też ich nie­

zwykle szkodliw ego działania na psychikę ludzką.

Sportowcy zażywający anabolików w ykazują zw ię­

kszoną pobudliw ość, nadm iar agresyw ności, p opa­

dają w huśtaw kę nastrojów.

Używ anie anabolików przez sportowców zawsze było sprawą kontrow ersyjną i w rezultacie w szys­

tkie związki sportow e zabroniły korzystania z tej form y dopingu. W iadom o jednak skądinąd, że wielu zaw odników nadal zażyw a środków farm akologicz­

nych. Najczęściej zresztą pod okiem trenerów , któ­

rym zależy na wyciągnięciu z zaw odników m aksi­

mum sprawności. Okazuje się przy tym, że najw ię­

kszymi “połykaczam i” sterydów są kulturyści, któ­

rzy potrafią przekroczyć podstaw ow ą daw kę nawet stukrotnie!

Sterydy w pływ ają na centralny system nerwowy wyw ołując u osób je pobierających uczucie agresji.

Niektórzy zaw odnicy lubią ten efekt uboczny, gdyż daje im poczucie niezwyciężoności. Zapom inają w szakże o tym, że środki te między innymi pow o­

dują choroby serca, uszkadzają w ątrobę i nerki.

Anaboliki zażywane przez kulturystów m ogą w y­

w oływ ać jeszcze inne efekty: trudności z oddycha­

niem, w ypadanie włosów , depresję, cukrzycę, zabu­

rzenia wzroku, kruchość kości. Jednocześnie pow o­

dują na krótką metę popęd seksulany , który niestety w trakcie kuracji sterydowej zam ienia się z czasem w impotencję.

Sterydy kupuje się nielegalnie i legalnie (Francja, Hiszpania). Niektórzy korzystają ze środków w ete­

rynaryjnych, podawanych norm alnie zwierzętom (kurczakom , krow om ) by zwiększyć ich masę.

O statnio problem sterydów został nagłośniony przez prasę am erykańską, a to za sprawą Christop- hera Snarskiego, który pobierał anaboliki zw ierzę­

ce. Ten 29-letni inżynier kilka miesięcy temu pod­

pali! swój dom, w iedząc, że w środku są jeg o żona i córeczki. Potem spokojnie odjechał nie zwracając uwagi na ich przeraźliwe krzyki. Biegli uznali, ze Snarski byt uzależniony od anabolików i za ich przyczyną popełnił ten czyn.

Przy okazji sprawy Snarskiego wyszło na jaw , iż coraz częściej najpow ażniejsze przestępstw a popeł­

niane są przez m ężczyzn aplikujących sobie anabo­

liki. A gresyw ni, pełni poczucia siły faceci napadają, gwałcą, mordują. Coraz częściej też na policję zgła­

szają się żony — ofiary swych naszpikow anych

sterydami m ężów. ____

Zbigniew CZARNECKI

W p o n i e d z i a ł e k o g o d z i n i e 1 3 .3 0 , w n a s z e j r e d a k c j i o d b y ł o s ię p i e r ­ w s z e , p u b l i c z n e lo s o w a n i e n a g r ó d w k o n k u r s i e “ 4 x 10 m i l i o n ó w ” . S ie ­ r o t k ą M a r y s i ą b y ł 3 - l e t n i M a c i e j C i u r y ś . O t o l i s t a s z c z ę ś li w c ó w :

| / J e r z y H e j n o w i c z ,

59-300 Lubin, ul. Kamienna 65/5

\ / M a r e k N ow ick i,

67-200 Głogów, ul. Rudnowska 71

M a r ia T o b ia sz ,

67-200 Głogów, ul. Galileusza 6/38

| / W o jc ie c h F rą c z k ie w ic z - S ą g a jło ,

Gorzów, ul. Pomorska 32/35

Nagrody

p r z e ś l e m y p r z e k a z e m p o c z t o w y m

Serdecznie gratulujemy

i

z a p r a s z a m y d o d a l s z e j z a b a w y

K a ro l i D ia n a

- osobne pokoje w Sew illi

‘Obsługa pociągu ekspresowego Lubuszanin serdecznie wita i życzy państwu przyjemnej po­

dróży”— chrypi głośnik, informując ponadto, że w “wagonie szóstym jest wagon barowy’, a przy wyjściu należy pam iętać o zabraniu s w o j e g o bagażu podręcznego.

23.30 Dworzec Centralny. N a ścianach kolorowe reklamy, w kątach grupki zszarzałych obywateli dw orcow ych, wiecznych podróżników z peronu na peron. W łaśnie ruszają na śniadanie. Menu to ba­

rowe resztki z pańskiego stołu. W rękach dorobek całego życia — przybrudzone zaw iniątka i rekla­

mówki, w oczach — pustka i głód.

K asa. Kilom etrow a kolejka. Starszy człowiek ściskający przew iązane sznurkiem tekturow e pu­

dełko, dopom ina się biletu do jakiejś wioski na końcu świata. "Gdzie to jest?”— pyta spocona, rozgorączkow ana kasjerka. “Panie, wracaj pan do tej swojej wiochy” — w oła jak iś grubas z końcakolejki.

W podziem nym przejściu obok kw iaciarki z na­

ręczem nędznego zielska i babiny handlującej tor­

bami, siedzi Murzyn i sprzedaje ...bilety MPK.

“Jutro podwyśka” , śm ieje się, szczerząc w uśm ie­

chu białe zębiska". Interes idzie dobrze. W idać to c z a r n o na białym.

Hotelik pod tajem niczą nazw ą “ Federacja Me­

talowcy. Pokoje Gościnne” , mieści się przy ul.

Długiej, niedaleko pomnika ku czci Powstania War­

szawskiego. Obok znieruchomiałego wyrzeźbionego żołnierzyka usiadła trójka dziewcząt, chyba z “terenu".

Siedzą, jedzą hamburgery, popijają colą, chichoczą.

I ... w M m m w M M r Każda zabierze do dom u fotkę z koleżanką i nie­

mym bohaterem powstania. W hoteliku, wcale nie pod różami, nie ma staruszka portiera ani pokoju numer osiem, jest tylko korytarza m rok i niemłoda już straż­

niczka kluczy. Flirtujący z nią adorator patrzy na człowieka spode łba, jak na intruza.

G ości tu niew ielu. W ieczorami słychać tylko an­

gielski i wioski. Akurat bawi trzech Szkotów 7.

Edynburga oraz grupa bardzo rozryw kow ej m ło­

dzieży z włoskiego “buta” , studentów szkól aktor­

skich z Rzymu i kilku innych miast.

Daniel m ieszka w Genui. Dzisiaj siedzi przed hotelow ym telew izorem zly i naburm uszony, bo cholernie boli go ząb. Do teatru nie pójdzie za nic w świecie. Opuchliznę stara się zasłonić szalikiem, z kiepskim efektem zresztą.

Sandra sztuki aktorskiej uczy się w Rzymie, a w W arszaw ie po hotelowym korytarzu paraduje w czarnym kapelusiku, kusej bluzce i czarnej obcisłej spódniczce, zalotnie kręcąc pupą. W ręku butelka piwa, zdaje się, ju ż nie pierwsza.

“Bella ragazza” — mówię szeptem do Daniela.

Ten, śm iejąc się z mojej “włoszczyzny” mówi o tym dziew czynie. Sandra, nieźle ju ż wstaw iona, proponuje nagrodę: p iw o “zgw inta". A tym czasem

na korytarz wytacza się typowy Polak na delegacji, wbity w garniturek osobnik z wylew ającym się brzuchem" W łos zm ierzw iony, gęba czerw ona. Pi­

jany, ma się rozum ieć. Obijając się o ściany rusza w warszaw ską noc po kolejną butelkę wódki.

Sandra żegna się z nami; idzie spać. “Perche, Sandra?” W odpowiedzi rzym ianka pokazuje mi język. Dobranoc.

Słoneczny poranek. T uż przed skrzyżow aniem zatrzym uje się małe zgrabne autko. Za kierow nicą

— Jerzy Zelnik. Kilka spieszących do szkoły lice­

alistek woła, m acha w jego kierunku— "Zelnik.

Z elnik” . Syn faraonów, doktor M urek polskiego kina nawet nie spojrzy w ich kierunku. Odjeżdża.

Na pocztę z trudem wchodzi jegom ość z torbą i kilkom a butelkami wódki. Jedną ręką chw yta za słuchaw kę, a drugą usiłuje w ykręcić numer. N ie­

stety. Butelka wypada mu z dłoni i rozbija się o podłogę. Chw ilę później druga. "Kurwa! Co ja teraz zrobię" wrzeszczy, jakby stracił w łaśnie do­

robek całego życia.

Znowu Dworzec Centralny. Ruchom e schody N ieruchom e twarze. "Pociąg ekspresowy Lubu­

szanin wjeżdża na tor przy peronie trzecim” ...

Jacek PATALAS

Karol i D iana pojechali zw iedzić W ystaw ę Św ia­

tow ą w Sew illi. Pawilon angielski ocenili jako w spaniały. A le kiedy mieli uczestniczyć w kon­

cercie, tego było ju ż za wiele. D iana m iała puste spojrzenie. Co do K arola... zdjęcie mówi sam o za siebie. O dstęp m iędzy ich krzesłam i w ynika me ty lk o z protokołu. A ngielska psycholog, która przestudiow ała obrazek zapew nia: “N igdy by me przyszło mi do głow y, że tak w ygląda para będąca m ałżeństw em od 10 lat". W hotelu A lphonse XIII, w którym się zatrzym ali, zajm ow ali osobne poko­

je. Po K rólew sku.

N a s ta s s ja K in s k i

— r o z d a rta m iędzy m iło ścią

d o Q u in cy J o n e s a i do sw o ic h dzieci.

W iadom ość miała efekt bom by. Ibrahin M ousse lat 43, producent filmowy skierow ał Interpol na tropy Ń astassji Kinski będącej je g o m ałżonką od 10 lat. Na początek historia jest sm utnie banalna. Na festiw alu w Cannes 1991, N astassja poznaje Quincy Jonesa lat 58, im presario — Barbry Streisand i Sinatry, tw órcy M ichaela Jacksona.N astępuje mi­

łość od pierw szego wejrzenia.

W marcu tego roku N astassja i Ibrahim w ystępują o separację za porozum ieniem stron. Mają dw oje dzieci. W 1984 urodził się A ljosha M oham eda w

1986 roku Sonja Leila.

Dzisiaj Ibrahim domaga się opieki nad dziećmi.

Nastassja nie zgadza się. Ibrahim oskarża Nastassję o cudzołóstwo, o zaburzenia równowagi psychicznej...

N astassja staje wobec trudnego dylem atu: jej dzie­

ci albo Quincy. ^

EKSPOZYCJA

PROMOCYJNA

Zielona Góra

ul.Kreta 5

tel.616-97

i G flSSB

B I U R O W E

sprzedaż:

ŚWIEBODZIN

ul.Poznańska 56

tel.228-21 w.391

tlx 043 3360

(2)

Dlaczego akurat ja?

Z doktorem Klausem Schneiderem, pomysłodawcą przeniesienia uroczystości wręczenia nagrody literackiej im. Gryphiusa z Dusseldorfu do Głogowa rozmawia Maciej Szafrański.

— Panie doktorze, dowiedziałem się, że wyjechał pan z Głogowa w styczniu 1945 roku.

— Tak, dokładnie 23 stycznia.

— He miał pan wtedy lat?

— Prawie osiem, chodziłem do pierwszej klasy szkoły powszechnej

— A więc całe prawie dzieciństwo miał pan zwią­

zane z wojną.

— Tak i “dzięki” niej dorobiłem się drugiej ojczyzny (Heimat) w Bawarii.

— Czy pamięta pan atmosferę, jaka towarzyszyła waszemu wyjazdowi z Głogowa?

— W styczniu 1945 roku wielu rolników z podgłogo- wskich wsi przyjechało do miasta wozami. Ja mieszka­

łem w domu, który stoi do dziś obok hotelu "Kasztelań­

skiego”. Pewnego dnia dowiedzieliśmy się, że musimy opuścić miasto. Głogów z rozkazu władz zamieniano w twierdzę, a więc musiał być oczyszczony z ludności cywilnej. Mój ojciec nie był w wojsku, ale tak jak i inni mężczyźni musiał pozostać. Przypominam sobie, że moja mama bardzo, bardzo płakała gdy musieliśmy o szóstej rano wyjść na dworzec kolejowy. My, dzieci zupełnie tego nie rozumieliśmy. Te wydarzenia ogląda­

liśmy jak przygodowy film, a wojna nas bezpośrednio nie doświadczyła. Traktowałem ten wyjazd jak pasjo­

nującą wycieczkę, która potrwa jakiś czas.

— Czy już wtedy pańska matka i ojciec wiedzieli, że jest to wyjazd na zawsze? Że wojna jest przegrana i trzeba ponieść konsekwencje?

— W tym czasie absolutnie nie! To przecież było niewyobrażalne. Przecież dopiero co minął rok 1944 rok, w którym poczucie klęski wcale nie było aż tak wielkie. Przeciętni ludzie nie mieli przecież świadomo­

ści, że zewsząd nad Niemcy nadciągają obce wojska, że to niebezpieczeństwo jest tak blisko Głogowa, myślę jednak, że to wszystko przypuszczał, przeczuwał mój ojciec. Mężczyźni zawsze lepiej takie rzeczy wiedzą.

— Proszę mi powiedzieć, kiedy pana rodzice stwierdzili definitywnie, że już na pewno nie wrócą do Głogowa?

— Tak na prawdę, dobitnie i ostatecznie... dziesięć lat temu.

__9i

— Tak, tak. To bardzo złożona sprawa między duszą wygnańca a realiami życia. Z jednej strony ta nadzieja na powrót do dawnych, szczęśliwych i spokojnych lat.

To u moich rodziców trwało aż do końca lat siedemdzie­

siątych, a u innych ludzi żywe jest do dziś. Z drugiej zaś strony osiągnięty poziom życia, nieodwracalne ducho­

we i materialne fakty związane z życiem w zachodnich Niemczech tworzą niepowtarzalny obraz psychiczny człowieka dotkniętego problemem wygnania z gniazda

dzieciństwa i młodości.

— Powiem może coś szokującego, ale jest pan bardzo podobny w odczuciach do ludzi, którzy przy­

jechali do Głogowa zza Buga, ze wschodnich kresów Rzeczypospolitej.

• Tak, rzeczywiście tak jest. Jeśli chodzi o mojego nieżyjącego już ojca, to dla niego najważniejszym mo­

mentem było poszukiwanie odpowiedzi na pytanie:

gdzie jest sprawiedliwość? Ludzie prości odczuwali i odczuwają to co się z nimi stało jako osobistą niespra­

wiedliwość. I wcale nie należy tego kojarzyć z proble­

mem narodowym czy międzynarodowym. To bardzo osobiste i specyficzne odczucie człowieka przegnane­

go. DLACZEGO JA?! DLACZEGO NIE BAWAR- CZYCY ALBO MIESZKAŃCY STUTTGARTU9 GDZIE SPRAWIEDLIWOŚĆ? (te pytania mój roz­

mówca zadał po polsku — dop. aut.)

— Czy te dramatyczne pytania zawierały w sobie podtekst nienawiści do Polaków?

— W przypadku moich rodziców nie. Oni nie mieli przykrych doświadczeń z Polakami, ale mogę to po­

wiedzieć o bardzo wielu ludziach, którzy mieli takie doświadczenie. Oczywista i zrozumiała jest w tym przypadku wzajemność. Wielokrotnie w mojej obecno­

ści padało sformułowanie "Die Polaken"co oznacza pejoratywne: półaczkowie.

— Ludzkie losy naznaczone są wielkimi wydarze­

niami. Dotyczą one starszych pokoleń głogowian przedwojennych i powojennych. To jedno z pier­

wszych miejsc na mapie Europy, gdzie wygnańcy spotykają się z wygańcami i próbują poszukać syn­

tezy swych losów. Czy pana zdaniem nie jest to najlepsza odpowiedź na dramatyczne pytania pań­

skiego ojca?

— Zawsze przy takich okazjach, jak ta w Głogowie staram się podkreślać, że mój ojciec nigdy nie miał mi za złe moich współczesnych kontaktów z Głogowem.

Zawsze miał o nich dobre zdanie. Jest to dla mnie cenne, bo przecież ojciec bazował na innych niż ja doświad­

czeniach. Nigdy nie zapomnę pierwszego wrażenia, gdy przyjechałem tu po raz pierwszy. Ono pozostało do dziś aktualne, ale jest już chyba realniejsze do spełnienia.

Brakowało mi jakiegoś najskromniejszego choćby akcentu czy śladu obecności w Głogowie Niemców. Ich kultury duchowej czy materialnej. Przecież ja się tu urodziłem nie przypadkiem. To był wynik setek łat obecności moich przodków. Dlatego też wpadłem na ten pomysł, aby nagrodę Gryphiusa wręczyć w miejscu jego urodzin i życia. Bo to jest świetna okazja do spotkania się na zupełnie innej niż oficjalna płaszczyźnie.

K i m M i i f p w m i >

G dyby użyć b a rd zo u p ro sz cz o n e g o p o ró w n a n ia do Polaka epoki baroku, to należało b y w y m ien ić z licz- nym i zastrzeżen iam i po stać M ikołaja S ępa-S zarzyń- skiego. N iem cy uznają G ry p h iu sa za n ajw ięk szeg o liryka i d ram a tu rg a n iem ieck ie g o w ieku X V II. T en g łogow ianin urodził się 2 p a źd ziern ik a 1616 roku.

S zy b k o um arli je g o ro d zice, a on d ługo w łó czy ł się ch o ć szc zęśliw ie ciąg le dbano, by się uczył. U c zęsz­

czał do szkół w G łog o w ie, Z g o rzelcu i W sch o w ie, ale najbradziej g ru n to w n e w y k ształcen ie u z y sk a ł w G dańsku. T am uczył g o M artin O pitz z B olesław ca, który zasły n ął ja k o “o jciec n iem ieckiej sztuki rym o- tw órczej . S ześć lat stu d io w ał na ka lw iń sk im u n iw e r­

sy tecie w h o len d ersk im L eyden, a p óźniej, ju ż ja k o

w y k szta łc o n y m ło d zien iec, ó w czesn y m zw yczajem ru sz y ł w p o d ró ż p o sz ero k im św iecie. Z ab ieg ało o nieg o w iele zn ak o m ity ch w tedy eu ro p ejsk ich uczelni.

G ry p h iu s k o n sek w en tn ie o d m aw iał, by w rócić d o G ło­

g o w a na o d p o w ie d zialn e stan o w isk o sy n d y k a stanów K sięstw a G ło g o w sk ieg o . N ie z teg o je d n a k zasły n ął a z d o konań literackich. P ierw sze pró b y po łacin ie w y­

k o n ał w w ieku 17 lat. P óźniej w S trasb u rg u napisał p ierw szy niem iecki d ra m a t arty sty czn y :”L eo A rm a- n iu s”. T w o rzy ł sonety i kom edie. N ap isał też “ Piastu- sa” — u tw ó r św ia d czący o z w iązk ach G ło g o w a i pisa­

rza z p o lsk ą k u ltu rą i historią. G ry p h iu s zm arł w G ło­

g o w ie 16 lipca 1664 roku.

(m es)

Żyję?

T o zd ziw ien ie p o n o ć c o ­ d zien n ie po p rzeb u d zen iu w y ­ g łasza d o sieb ie

Joanna Ande-

rka,

m ało w P o lsce z n an a p o ­ etka. U ro d ziła się w 1933 roku w M o raw sk iej O straw ie. D o ­ p iero w w ieku 45 lat o d w aży ła się na u dział w k o n k u rsie lite­

rack im w S aarb ru ck en . W y ­ grała ten kon k u rs i w krótkim czasie z d o b y ła w ięcej nagród i w yróżnień niż napisała utw o ­ rów . O d w aży ła się. T o dobre

o k reślen ie dla tej o so b y skrom nej i c ich u tk ie j aż d o niedostrzeżenia.

N ap isan o w inform acji o poetce, p rzy g o to w an ej na g ło g o w sk ie sp o t­

kanie: "O so b iste o p an o w an ie strachu przy stałej w praw ie je g o o p a­

n ow ania, m elan ch o lia zaw ie szo n a m iędzy życiem a śm iercią oraz ro zp acz z po w o d u istnienia litości — to trzy skład n ik i, które w y stę ­ pują w w ierszach A n d erk i” . O bliskich nam d z iś spraw ach n apisała w w ierszu “ G re n zk o n tro llp u n k t G ó rlitz” : “ m oże ty lk o w ym ien iać zap atry w an ia, sp o jrzen ia w aży ć z o tw arteg o k ąta lekko zaciera się

potem ro z d zieln ik ” . (m es)

K to s tra c i w z ro k ?

Joachim W ittstock je s t jedynym tego­

rocznym laureatem nagrody A. G ryp­

hiusa, który m ieszka tam, gdzie się uro­

dził. Nie są to jednak N iemcy a Siedm io­

gród w Rumunii. Data urodzin też jest dla nas niemal sym boliczna — 28 sierp­

nia 1939 rok. Na dwa dni przed w ybu­

chem wojny. M iejsce życia pisarza ma w przypadku W ittstocka wielki wpływ na twórczość. Niemiec rzucony w naro­

dow ościow y, polityczny i socjalny ty­

giel, obdarzony talentem literackim m u­

siał napisać powieść o losie siedm iogro­

dzkich saksończyków ubieranych w ru ­ muński i niemiecki m undur, W ęgra i rum uńskiego chłopa, ktorego wojenne losy zagnały na front wschodni, Morze Czerwone, do N iemiec, Francji i W łoch.

W ittstock był też jedynym pisarzem w gronie nagrodzonych, dla którego ciągle

jeszcze aktualna jest notka zam ieszczona w niemiecki m wydaniu "M orgen- zug (Pociąg poranny): "Teksty niniejszego wydania są w całości przez autoraprz.ejrz.ane i w miejscach, które skreśliła cenzura, osobiście uzupeł­

nione . Stąd może właśnie W ittstock najdosadniej ze wszystkich wyrażał w Głogow ie swoje kredo polityczne: “ Kto pom oże znieść granice pań stw o ­ we w Europie, będzie w idział coraz jaśniej. Kto j e będzie um acniałstraci

w z r o k "- (m es)

Jestem anarchistą

Z

Janoschem, laureatem nagrody głównej

im. Andreasa Gryphiusa, rozmawia Maciej Szafrański.

— Kiedy nadeszła do pana wiadomość, że otrzymał pan nagrodę?

— To było przed czterema miesiącami.

— Czy była zaskakująca?

— Ach tak! Ja przecież nigdy nie dostałem niemieckiej nagrody.

— Niemcy nie przepadają specjalnie za mną i moją literaturą.

— Dlaczego?

• Jestem z duszy anarchistą, a w Niemczech nie ceni się specjalnie takiej postawy.

— Ale jak mam rozumieć ten pański anarchizm? Czy to chodzi o literaturę, życie czy też jakąś działalność?

— To chodzi o mój pogląd, który prezentuję również w swoich książkach dla dzieci i młodzieży. Zawsze uważałem, że dzieci powinny , . być rebeliantami i buntować się przeciw wszystkiemu, co uważaia za złe. Bunt jest według mnie motorem postępu.

— Ale swoje książki pisze pan w języku niemieckim. Czy jest pan wydawany i czytany w Niemczech?

— Zawsze pisałem po niemiecku i zawsze mam problemy z wydaniem swoich książek

— A gdzie pan mieszka?

— Na Wyspach Kanaryjskich.

— To wspaniałe miejsce. Czy traktuje Je pan również jako rodzaj własnego buntu przeciw Niemcom?

— Tak, tak. Jest pan pierwszym, który to zauważył.

NuTm^y ękUję’ 8le W te' SytUacj‘ muSZę Zada<? pv,anie •iak Pan Postrzega z tak daleka swoją ojczycznę

— To nie jest moja ojczyzna (Heimat). Jest nią właściwie Polska

— Dlaczego?

— Ponieważ tu się urodziłem.

— Czy miejsce urodzenia jest dla pana tak ważne?

— Tak. Zresztą rodzice byli, czuli się Polakami, rozmawiali ze sobą po polsku, ale już ze mną po niemiecku

abym nie był bity przez kolegów. ’

— Czuję, że pisarz, który by się dobrałdo pana życiorysu mógłby liczyć na niejedną nagrodę literacka

— Najpierw strasznie by się napracował.

JANOSCH a urzędowo Horst Eckert urodził się w 1931 roku koło Zabrza. Postać to bardzo barwna i niebanalna. Mężczyzna niezwykle twardy, który w życiu zaznał właściwie wszystkiego. Nędzy i bogactwa Alkoholizmu i życia z wyboru ascetycznego i skromnego. Jego twórczość jest stanowczo za mało znana w Polsce, choć mali czytelnicy i widzowie na pewno spotykali się z jego dziełami dla nich tworzonymi. W hteraturze dla dorosłych stosuje bardzo wiele polskich wątków. Szczególnie są one widoczne w ostatniej powieści Polski blues , choć na pewno ta książka przyprawiłaby o drgawki niejednego świętoszka narodowe (nie tylko polskiej) sprawy. Ulubionąjego bajkąjest “Swiertiz.cz. i mrówka" La Fontaina Stał się świerszczem ale przedtem musiał być mrówką. Powodzenie artystyczne i finansowe (z którego szybko zrezygnował) zapewniła mu dopiero 60 książka. O pisarstwie dla młodych mówi: "Dostarczam dzieciom materiału

\ ^ y.. ^ “Weg<> ' A° S0ble: m e potrzebować. Wyrzec się całej własności. Chciałbym umrzeć jak Gandhi",

Paweł Huelle tuż po odebraniu nagrody musiał wyjechać z Głogowa, nie udało się więc z nim porozmawiać. Jednak dzięki uprzejmości redakcji londyńsko-warsza- wskiego “Pulsu" prezentujemy Czytelni­

kom skrót obszernego wywiadu z pisa­

rzem, jaki ukazał się w jednym z ubiegło­

rocznych numerów tego pisma.

O n a ja w a ż n ie jsz y c h le k tu r a c h

Była nią m.in powieść Ernesto Sabato,

"O bohaterach i grobach ". Autorowi uda­

ło się w niej coś, czego i ja chciałbym kiedyś dokonać. Chodzi mi o połączenie kilku warstw rzeczywistości. Warstwy

. “zewnętrznej”: politycznej, obyczajowej,

słowem, jakiejś konkretności; następnie warstwy “egzystencjalnej”, czyli całej sfery psychologicznej i emocjonalnej, i wreszcie - warstwy “metafizycznej”, a więc tej która wymyka się jednoznacznemu oglądowi i opisowi. To jest właśnie coś, co chciałbym zrobić. Pokazać rzeczywistość w jej całokształcie wraz z nieodłącznym jej atrybutem, jakim jest Tajemnica.

Moim marzeniem jest napisać książkę, które nie tyle odzwierciedlałaby rzeczywi­

stość, co ją... imitowała, a więc zawierała w sobie ów pierwiastek niewiadomej.

Inne takie książki, z którymi w jakiejś mierze się utożsamiałem, czy też które stanowiły dla mnie pewne wzory (choć w mniejszym stopniu niż książka Sabato), to były powieści Kundery i Hrabala. W każdym razie, jeśli idzie o oddanie rzeczywi­

stości w takim kraju jak nasz, czyli ogarniętym chorobą socu, poszli oni dużo dalej niż rozm nasi pisarze. Byli bardziej konkretni, bardziej oszczędni w wyrazie, a przez to celniejsi. Kto wie, może dlatego, że zasadnicza, najgłębsza reakcja Polaka na komunę, Rosję i wszystko, co niesie to świństwo ze sobą, to jest reakcja obrażenia się, taka reakcja “wyższościowo-arystokratyczna", która w sensie intelektualnym wydaje mi się jałowa. Natomiast Czesi przejawiają pod tym względem zdrowy rozsądek, rodzaj krytycyzmu, “jeżeli jest tak, jak jest”, zdają się mówić, “jeżeli stało się to, co się stało, trzeba to analizować, a nie oceniać z jakichś mitycznych wyżyn".

O lite r a tu r z e n ie m ie ck ie j

(...) Najbardziej interesowali mnie pisarze pogranicza. No, naturalnie, Grass — to było duże przeżycie, jedno z najważniejszych. Ale cenię też kilku mniej w Polsce znanych i uznanych pisarzy, takich jak Sicgfrid Lenz, Horst Bienek, Johannes Bobrowski — ten szczególnie jest u nas niedocenony, bo takie jego powieści jak Młyn Lewina"' czy "Litewskie kławlkordy" to jest naprawdę doskonała proza; i wreszcie Ernst Wiechert, autor przynajmniej dwóch świetnych rzeczy, a mianowicie , takiej krótkiej powiastki, i "Dzieci Jerominów".natomiast ani Heinrich Boli, ani Christa Wolf, czyli uznane sławy, nie należeli do tych, którzy wzbudzali we mnie większy podziw.

O n a z w isk u , ro d z ic a c h , G d a ń s k u

Moje nazwisko jest nazwiskiem austriackim. Pisownia przez “ue" jest starą pisownią głoski, którą później zaczęto oddawać przez “u”, a więc naz.wisko trzeba wymawiać tak jak się wymawia wyrazy z tą literą (miękkie “u"). Od strony ojca pochodzę z rodziny Austriaków, którzy do Polski przybyli jako zaborcy i poprzez małżeństwa się spoloni­

zowali. Rezydowali i wreszcie osiedlili się w Galicji Wschodniej, głównie we Lwowie.

Tym „których zdradzono o świcie”

Co się zaś tyczy Gdańska, ja się po prostu tam urodziłem. Natomiast moi rodzice przybyli do tego miasta zaraz po wojnie. Ojciec przyjechał w 1945 roku — chcąc rozpoznać sytuację, po czym przybył tam na stałe i zaczął studiować na politechnice.

O k o m u n ie

Ja przez długi czas widziałem komunę nie "na tragicznie” czy nawet “dramatycz- nie” , ale na “groteskowo". Symbolem komuny była dla mnie przez dłuższy czas postać zidiociałego Gomułki, trującego tym swoim zawodzącym głosem o kiełbasie, katechetach i mnych bzdurach. Aż do 1970 roku, kiedy po raz pierwszy zobaczyłem krew. I zrozumiałem, ze za tym skretynieniem, które obserwowałem dookoła3 od najwcześniejszych lat, w szkole na ulicy, w sklepie, wszędzie, że za tą fasadą absurdu kryje się po prostu brutalna przemoc. Komuniści, dopóki ich interesy nie bvłv poważniej zagrożone byli dla mnie raczej takimi pacanami, co to ani be, ani me —

?'!e P° po,sku’ n'e umieli się zachować, w ogóle byli raczej do niczego. A w 1970 stało się dla mnie jasne, że pod tą powłoką głupoty i nieudacznictwa tkwi najczystszej wody bandytyzm. Przyszłość potwierdziła tę impresję.

O „ W e is e rz e D a w id k u ”

W rzeczywistości, z moim życiem, z moimi przeżyciami szkolnymi i późniejszymi ma ta powieść niewiele wspólnego. Od początku do końca jest ona właśnie wymy­

ślona. Pomijam już fakt, że w lecie 1957 roku, kiedy toczy się akcja powieści nie było mnie jeszcze na świecie, miałem się dopiero zaraz urodzić. Przede wszystkim cała tak historia nie ma żadnego realnego pierwowzoru. Gdy zabierałem się do jej pisania, me studiowałem wzorem Joyce'a czy Prousta, gazet i innych dokumentów z tamtego czasu, żeby wszystko uwiarygodnić łub żeby odwoływać się do faktycz­

nych zdarzeń. To, co w niej autentyczne, to tylko moje:ogólne doświadczenie - doswadczeme Gdańska, doświadczenie szkoły jako takiej, doświadczenie dziecka itp. Zeby opisać, na przykład, to całe przesłuchanie, wcale nie trzeba przeżyć czegoś takiego — wszystko jedno zresztą w jakiej sprawie. Wystarczy być raz wezwanym przez dyrektora do gabinetu albo przeżyć śledztwo prowadzone przez nauczyciela na lekcji w sprawie, powiedzmy, ściągawek. Takie śledztwo jakie opisałem w Weiserze, może opisać każdy, kto przeszedł przez komunistyczną szkołę.. Tak samo z zabawami i przygodami moich bohaterów. No ale to jest zaledwie magma, tworzy­

w o^. którego dopiero można coś zacząć lepić, osobiście, bardzo się boję "kalkowa­

nia rzeczywistości, a do literatury, którą o to podejrzewam, odnoszę się nieufnie, zamyślenie i forma — to są rzeczy, które mnie interesują, a nawet fascynują.

O p rzy sz ło śc i

(...)Jedną z zasadniczych spraw, którą chcę w swej twórczości opisać... wyrazić...

wytłumaczyć, jest sprawa, że się tak wyrażę, nicościującego charakteru komuni­

zmu. Chcę pokazać i samemu sobie niejako do końca wyjaśnić, na czym polega totalnie niszczący pierwiastek tej doktryny, tego systemu, tej praktyki społecznej I me chodzi mi tu bynajmnije o aspekt polityczny tej przygody. Chcę sięgnąć do samych trzewi, do głębi; dotrzeć tam, gdzie jest sam, poniekąd metafizyczny rdzeń destrukcji. Oczywiście me zamierzam o tym mówić abstrakcyjnie, w postaci jakichś alegorii, przypowieści. U mnie musi to być bardzo wymierne, bardzo konkretne zawarte w ludzkich losach, w reakcjach, w misternie powiązanych zdarzeniach i sytuacjach na tym polega dla mnie rola fikcji. Na takim opisywaniu i układaniu zdarzeń, aby zaczęły one znaczyć więcej niż znaczyły dosłownie, gdyby się wyda­

rzyły. Wszystko o czym tu powiedziałem, muszę napisać w imieniu tych wszystkich którzy me dożyli obecnych czasów, którzy odeszli w poczuciu absolutnej przegranej To jest jakby mój dług wobec nich: tych — jak napisał gdzieś Herbert — "których zdradzono o świcie”.

Wydrzema, ja k iep o d kon.ee ubiegłego tygodnia miały miejsce w Głogowie zasługują na poważne odnotowanie. Można oczywiście zam tać co właściwie jest wielkiego we wręczeniu jakiejś tam nagrody literackiej? Można też skwitować, że to tylko władzom miasta z a l e ż ™ ™

d T T l1™ ‘łum^ , mieszkariców- Polemizowałbym z takimi poglądami. One bagatelizują coś

zaczyna się dziać między Polakami, którzy kilkadziesiąt lat temu zastąpili tu Niemców a Niemcami, którzy musieli stąd odejść interesuJ W ’ co

Sentymenty są ważne

Przynajmniej w starszym pokoleniu tamte czasy wo­

jenne wywołują żywe, a nawet nerwowe odruchy po jednej i drugiej stronie. Ale oto okazuje się, że przy rozsądnym podejściu do sprawy można nawet z. tcik różnych narodowych losów wyciągnąć ja ką ś syntezę.

Jest nią psychiczne poczucie wygnania. Mnóstwo dzi­

siejszych i przedwojennych głogowian spotkał w zasa­

dzie ten sam los i nie zmieni tego faktu sprawa winy czy kary. Jeśli zaczniemy szukać źródeł zrozumienia odczuć i zachowali, szybko uzgodnimy odpowiedź na pytanie:

dlaczego jednych i drugich spotakał w istocie ten sam los.

Zupełnie innej podstawy potrzebują kontakty między młodym pokoleniem. Ono oczywiście powinno znać losy swych przodków, ale nie powinno się nimi aż tak przej­

mować. Myślę, że wszystkie te kryteria spełnia właśnie tegoroczne wręczenie nagród Andreasa Gryphiusa.

Ważne gesty

I Zdobyła się na nie jedna i druga strona. Niemcy, ] i[ którzy zgodzili się przenieść uroczystości z. Dusseldorfu

do Głogowa i my, którzyśmy przestali się boczyć na sprawców nagrodyNiemców zrzeszonych w Towa­

rzystwie Głogowian. Dawniej polska prasa jednoznacz­

nie określała ich ziomkami i jednym tchem wymieniała Z nazwiska wstrętnych rewizjonistów. Ostatnio nieco przybladły te napaści w kontekście polskich sentymen­

tów lokowanych na Litwie i Ukrainie. Zawsze jednak da

---

A -

się od czasu do czasu usłyszeć pogląd jakoby Niemcy gotowi byli porzucić swe ogródki i domki i ruszyć na Wschód. Gest polski polega na przywróceniu w publi­

cznym obiegu niemieckiego pisarza, jako symbolu za­

przestania przemilczania niemieckiej części kultury tej ziemi. "Tu kamienie mówią po niemiecku i po polsku"

uzgodnili przedstawiciele obu stron w swych przemó­

wieniach. Szczytem zaś symboliki byio wystawienie przez polskich studentów germanistyki pod kierunkiem profesora Eugeniusza Klina dramatu Andreasa Gryp­

hiusa... opolskich Piastach. Jakby dobrze pogrzebać w historii to jeszcze niejeden raki symbol by się znalazło, chociażby z. tego względu, że akurat na Śląsku odnoto­

wać można ciągi setek lat zgodnego naszego wspótby- towania.

Dla kogo ten traktat?

Czy tylko dla "dobrych " Niemców i "dobrych " Pola­

ków? Czy też z oporami czy bez. dla wszystkich obywateli obu państw. Oczywiście, że druga odpowiedź jes t pra­

widłowa, ale wtedy pamiętać musimy o tych po stronie niemieckiej, którzy nie uznają obecnych granic i o tych

po stronie polskiej, którzy w Niemcach widzą tytko i wyłącznie współczesnych kolonizatorów biednej Polski.

Traktat o współpracy i dobrym sąsiedztw ie podpisany w Bonn jest dla wszystkich obywateli, dlatego też bardzo cenna jest każda impreza, która stara się przezwyciężać schematy. Gryphius również świetnie się do tego nada­

je. Nagrodę jego imienia ustalili Niemcy wygnani z Głogowa. Aby podkreślić obecność niemieckiej kultury w Europie Wschodniej i Środkowej. Jeszce trzy lata temu je j wręczenie w Głogowie byłoby skandalem poli­

tycznym najwyższej rangi. Dla nas Gryphius na pewno nie jest pisarzem niemieckim, który w jakikolwiek spo- sob źle by się nam kojarzył. Ponadto >c Głogowie mamy też swojego wielkiego Jana. którego zna cała wykształ­

cona Europa. Głogów ja k mato które miasto nadaje się do przeprowadzenia bardzo wdzięcznego dowodu o wspólnych, śląskich praźródłach bytu.

Kto się boi ziomkowego luda?

Zobaczyłem ziomków, posłuchałem co mówią i stwier­

dziłem, że są ro normalni ludzie. Mają takie same wady i zalety jak dawni mieszkańcy Wilna i Lwowa. 1 tożsame

sentymenty. Jeden z nich, być może zupełnie nieświado­

mie oddał całą złożoność swoich i naszych losów. Po­

wiedział: "Ja bardzo przepraszam, źe mówię "Glogau”, ale to bardzo trudno po polsku powiedzieć". Bardzo pięknie oddala swe sentymenty pani Gerda Wasmutli- Pohley. Niemiecka artystka plastyczka, urodzona w podglogowskich Nosocicctch. Otwierając swą wystawę na zamku głogowskim opowiedziała o swoim życiu. O tym jak ważne dla je j dzieciństwa były pełne pięknych kwiatów nadodrzańskie łąki. Jak wielkie piętno na całe je j życie wywarł Głogów, w którym spędziła najpiękniej­

szą młodość, pozbawioną trosk. "Takie dzieciństwo i młodość dają siłę do życia nawet w ciężkich czasach".

Co my z tego mamy?

Faktycznie. Można by powiedzieć, że organizuje się jakąś uroczystą pompę, gdy wiadomo, że czekamy na pieniądze. Dało się taki sposób myślenia zauważyć na krótkiej konferencji prasowej. Wystrzelono w kierunku gości (fundatorów nagród, wydawnictw i innych wydat­

ków związanych z imprezą dwa co najmniej nieeleganckie pytania). Pierwsze. "Co zamierzacie zrobić dla ratowania swoich cmentarzy na polskich terenach? Drugie. Czy dacie pieniądze na odbudowę naszego Teatru Miejskiego vr Głogowie. Te pytania trochę uwolniły mnie od stresu spowodowanego kalectwem językowym. Bo okazuje się, ż.e ciągle pewien rodzaj innego kalectwa jest poważniejszą niż nieznajomość języka barierą. Ono polega na złudze­

niu, że Niemcy coś tutaj muszą lub do czegoś są zobowią­

zani. Nic bardziej błędnego. Nie należy też liczyć w naj­

bliższym przynajmniej czasie, że nasi zachodni sąsiedzi zrezygnują z programu szybkiego dostosowania byłej NRD, albo uszczuplą ten program po to, by uratować kilka cmentarzy, lub co bardziej paradoksalneodbudować nam teatr! Niemieckie pieniądze też zresztą traktujemy niezbyt lojalnie. Jeśli sięjużgdziekolwiek pojawią wszczy­

na się lament o wykupowaniu polskigo dobra.

Czy zatem pozostają nam ju ż tylko kontakty kultu­

ralne ja k o względnie bezpieczne, malo kosztowne i nie wywołujące w iększych protestów ? N ie byłbym aż takim pesym istą. Sądzę jednak, że dopóki nie'nasy­

cim y wzajemnych zw iązków takim i im prezam i ja k nagroda im Gryphiusa nie będzie zbyt łatwo w spól­

nie w przyszłości gospodarować.

(m es)

G a z e t a N o w a

nr indeksu 350788 REDAKCJA

al. Niepodległości 22,65-048 Zielona Góra tel. 710-77, fax 722-55, tlx 432263 REDAKTOR NACZELNY ANDRZEJ BUCK

ODDZIAŁY REDAKCJI

Głogów ul. Świerczewskiego 11 tel. 33-29-11 Gorzów ul. Chrobrego 31 tel. 226-25,271-49 Lubin ul. Wyszyńskiego 10 tel 42-42-54

SKŁAD KOMPUTEROWY: ALPO SC - ZIELONA GÓRA DRUK: POLIGRAF - ZIELONA GORA PRENUMERATA: RUCH SA — ODDZIAŁ:

Gorzów Wlkp., ul. Grobla 30, Legnica, ul. Kardynała Kominka 30, Zielona Góra, ul. Boh. Westerplatte 19a Redakcja nie odpowiada za treści ogłoszeń, nie zwraca nie zamówionych teksów, zdjęć i rysunków, zastrzega sobie prawo skracania otrzymanych materiałów i zmian ich tytułów.

WYDAWCA

TEL. (68) 666-00 FAX (68) 666-22 ul. D ziałkowa 19 « 6 5 -7 6 7 Zielona Córa

(3)

ej-ch

u- i v- uk I >/-

W polskich kinach, telew izji i na kasetach w idzieli­

śmy go w film ach “ Ż a r ciała” , “ Papież z G reenw ich

V illage” , “ R ok smoka” , “ 9 i pół tygodnia” , “ M o d li­

twa konającego” , “ D zika orchidea” , “ Homeboy” ,

G odzina rozpaczy” . Nie wiedzieliśm y jednak, że to

...* ' * * * * * *

"W kinie sukces je s l tylko złudzeniem. Naprawdę liczy się to, czy ktoś je s t biznesmenem.

Snóirzcie na Warrena Beatty. To gów niany aktor, który je s l dobrym biznesmenem , a więc m o ie do woli produkow ać sw oje gów niane film y. D zisiaj aktorstw o nie m a ju z m ew społnego

- talentem. P otw ierdzają «> przypadki największych obecnie gw iazd am erykańskich. Toma C ruise'a Eddiego M urphy, Stallone, Schwarzeneggera, Kevm a Costnera .

“Teraz, gdy się robi film y, dom inuje metoda, polityka, paranoja i pieniądze, m e zostaje ju z miejsc a ani na sztukę, ani na g o d n o ś ć ’. ,

"K iedyś bytem bardzo zbuntow any przeciw systemowi, ale dzisiaj je s t mi to obojętne.

Zrozumiałem , że nie chodzi o ro. aby um ieć dobrze grać. ale o politykę. Kiedy oglądam ja kiś nim - Kerinem Costnerem, usypiam z nudów, ale nie w prawia mnie to juz. we wsctekłosc.

'Nawet mnie ju ż nie śmieszy. Tak sam o zresztą ja k krytycy film ó w , którzy, m oim zdaniem, są tylko bandą gów nianych głupców. Na początku m ojej kariery byłem wściekły, poniew aż m yślałem, że racją bytu w tym zawodzie je s t być dobrym aktorem. Byłem naiwny .

Te i wiele innych, utrzym anych w podobnym tonie w ypow iedzi, doprow adziły do tego, ze coraz rzadziej reżyserzy chcą współpracow ać z M ickey’em Rourke który potrafi w czasie zdjęć wpaść we w ściekłość, pić tygodniam i lub zebrać szajkę m otocyklistów i kilka dni wraz

z n i m i z a j e ż d ż a ć m otocykle na oczach bezradnej ekipy film ow ej. , ... ,, „

' Podobnym i występami zapracow ał sobie na pow szechnie używ any przydomek bad boy

— zły chłopiec Ta niezwykle lakoniczna “recenzja” jeg o osobow ości irytuje go me mniej niż “to całe, aów niane H ollywood". “M ówiono mi, że Scorsese chciał mnie zaangazowac ale pewien producent odradził mu ze względu na m oją rzekom o złą reputację. Nawel Scorsese, który robi film y o ludziach podobnych do mnie. nie m a odwagi spotkać się z.e mną mw ostatnim czasie “kryzys osobow ości” aktora szczególnie się pogłębił. Złożyło się na to pasmo niepow odzeń zawodow ych, ja k choćby klapa ostatniego filmu z jeg o udziałem

"H arley Davidson” . Przede w szystkim “ zaszkodził mu” koniec romansu z piękną, i.i-letnią.

byłą modelką, Carre Olis. Poznał ją w Rio de Janeiro w czasie realizacji "Dzikiej o rc h id e i, a więc w 1989 r. — od tamtej chwili aż do ubiegłego roku niemal się me rozstawali. W zeszłym roku Carre rzuciła M ickeya. D ziennikarzom powiedziała: “M oże być z nim napra­

wdę bosko, ale tylko przez pew ien c za s”.

W len sposób sprow okow any “bad boy” przez dłuższy czas pił ze szczególnym zam iłow a­

niem, wyw ołując coraz to większe aw antury w tow arzystw ie stale przy mm obecnych kumpli z m arginesu społecznego. Nie ma w zasadzie innych przyjaciół. y

~ Nieliczni życzliwi mu koledzy z branży filmowej twierdzą, że jego nieufność, drazliw osc i zakom pleksienie wynikają ze sm utnego i sam otnego dzieciństwa,w ubogiej rodzimesw małej mieścinie Schenectady na Florydzie. Urodził się tam w 1955 roku. Kiedy miał 7 lat, ojciec porzucił m atkę i czw oro dzieci, w tym jego. W ychow ał się więc w ulicznym , krym inogen­

nym, w yalienowanym środow isku. W ydostał się z niego jako dobrze zapow iadający się bokser, aby następnie porzucić ring dlastudiów w A ctor’ s S tu d ia Po tej szkole grał w teatrac olT Broadway, aż w reszcie zadebiutow ał w film ie Stevena Spielberga 1941 , m ając 24 lata.

N ietuzinkowy, zwariow any, nieokiełznany, szybko stał się gwiazdą, zwłaszcza dla kobiet które szalały za nim, jednak żadna nie zdołała długo wytrzymać. M ałżeństwo z aktorką Debi ą

Feuer skończyło się totalnym ticiskicrn. , , .

Trudno mu się porozum ieć z ludźmi — z dnia na dzień dochodzi do w niosku ze to, co robi, nie ma sensu — zaczyna pić i rozbijać się na jednym z kilku sw oich motocykli. Staje tez do walk bokserskich. W ubiegłym roku w Kalifornii, m im o w ieloletniej przerwy, wygrał walkę

z zawodow cem . . ;.,i.

W szystko to jednak nie pozwala mu się w yzw olić z nastroju nonsensu istnienia 1 Jl twierdzi — to, co robił dotychczas łącznie z aktorstw em , przestało mu dostarczać satysfakcji.

Postanowił więc jeszcze tylko pięć lat “w b ić tę gów nianą robotę".A pozmej gów no go

to obchodzi". (dyl)

— Nie w ierzę w to, że M arylin popełniła sam o­

bójstwo — twierdzi Robert F. Slatzer, uw ażany za

“sekretnego" męża wielkiej amerykańskiej gwiazdy filmowej M arylin M onroe, która trzydzieści lat te­

mu (w edług oficjalnej wersji) skutecznie targnęła się na sw oje życie. — W przeddzień rozmawiałem z nią i niczego nie wyczułem. Była w ściekła na Boba K ennedy‘ego. C hciała by “diabli go wzięli i ziem ia pochłonęła” . M ów iła też o nowych planach, o film ie z Deanem M artinem , o zakupach jakie poczyniła.

Robert F. Slatzer, obecnie scenarzysta i producent w Hollywood co tydzień odwiedza grób Marylin.— Przez szesnaście lat była częścią mojego życia — mówi.

Myślę tylko o dobiych chwilach jakie razem spędzili­

śmy i niesprawiedliwości — umarła tak młodo.

Przez w iele lat tylko kilka w tajem niczonych osób wiedziało, że Slatzer był drugim w kolejności m ę­

żem pięknej M M — stąd przydom ek “sekretny” . A jak do tego doszło? W iadom o, że Norm a Jeane M ortenson (jak napraw dę nazyw ała się M M ) po raz pierwszy w yszła za mąż za Jim a Dougherty w 1942 roku. M iała wtedy szesnaście lat... D w anaście lat później, ju ż w pełni sławy w ydała się za sławnego baseballistę — Joego DiM aggio, by po dziewięciu m iesiącach rozw ieść się i przyjąć obrączkę od zna­

nego pisarza A rtura Millera. Roberta F. Salzera poznała M arylin w 1946 roku. — Byłem w H olly­

w ood początkującym dziennikarzem — wspom ina on dzisiaj. — Chciałem pisać scenariusze filmowe.

Przypadkowo będąc w jednym ze studiów wytwórni Fox wpadłem — dosłow nie — na śliczną dziew czy­

nę. Zaczęliśmy rozmawiać. Była to Norm a Jeane.

M iała wtedy dw adzieścia lat i chciała zostać aktor

ką. Kilka razy zjedliśmy kolację, byliśmy w kinie na tańcach — zaczęliśmy się spotykać. Norm a w y­

najm ow ała wtedy pokój u niezbyt sym patycznej pani. Pewnego wieczoru zapukała do moich drzwi z w alizką w "ręku i powiedziała: “ w yrzuciła mnie.

nie mam gdzie pójść” . Została u mnie. N asza sytu­

acja finansow a nie była najlepsza — obydw oje by­

liśmy bez pracy. Nie mieliśmy czasami nawet co zjeść. Szczęście uśm iechnęło się do nas w reszcie w 1951 roku, kiedy Norma, ju ż pod nowym nazw i­

skiem M arylin Monroe, podpisała siedmioletni kon­

trakt z w ytw órnią Fox.

M ieszkali ze sobą kilka lat i od czasu do czasu jedno z nich wspom inało o małżeństwie. Po podpi­

saniu kontraktu MM pew nego dnia powiedziała:

“Jeśli nadal mamy żyć razem, to chciałabym by było to legalne” . - W brew tem u co ludzie o niej mówili była bardzo romantyczna i staroświecka twier­

dzi R obert F. Slatzer.

4 października 1952 roku pojechali do M eksyku i wzięli ślub. “ M iała tego dnia na sobie niebieską spódnicę i białą bluzkę, a włosy zw iązała w koński ogon - w spom ina "sekretny" mąż. — Noc poślubną spędziliśm y w m ałym hoteliku. A cztery dni później szef wytwórni Fox dow iedział się o naszym ślubie i zażądał od MM natychm iastowego rozw iązania tego m ałżeństw a. Rozwód nie był praktycznie po­

trzebny, bo nasz zw iązek nie zosta! jeszcze wpisany do księgi. Ale pojechaliśm y znów do M eksyku i zrobiliśm y co nam kazano.

Jaka MM była naprawdę? — Miała wtele twarzy mówi Robert F. Slatzer. — Była kochająca, opiekuń-

też w ciągu minuty stać się wrogiem. M iała duży tem peram ent. Była wyrozum iała i chętnie pom agała ludziom . Ale bywała też uciążliw a i uparta, a przede wszystkim nieśmiała. Nie m iała szczęścia do k ryty­

ków. Uważali ją jedynie za seksbom bę, dopiero kiedy um arła stwierdzili, że była dobrą aktorką.

Okoliczności śm ierci jednej z najw iększych gw iazd w historii kina nadal pozostają zagadką.

Poniew aż zw iązana była z braćmi Kennedy, zam or­

dowanym i w sposób nie do końca wy jaśniony, a na dodatek okrągła rocznica śmierci MM zbiegła się z prem ierą film u “J.F.K .” , am erykańska prasa nadal prześciga się w różnych spekulacjach na ten temat.

Z b ig n ie w B IS K U P S K I

Z A L E K S A N D R E M N A Z A R C Z U K I E M z a ło ż y c ie le m K l u b u S z t u k i W a l k i i S a m o o b r o n y , S z k o ły C H F I C H I K U N G - F U r o z m a w ia A r s e n iu s z W o ź n y .

O n — c z w a r t o k la s is t a , o n a u c z e n n ic a p ie r w s z e j k la s y . O n z a c z e p ia w s z y s t k ic h , k t ó r z y s t a n ą m u n a d r o d z e . W y c h o d z ą c ze s z k o ły “ n a ła d o ­ w a n y e n e r g ią ” n a p o t y k a j ą . N ie p o z w a la j e j p r z e jś ć . D z ie w c z y n k a o d p o w ia d a k ilk o m a s ło w a m i, o n w z a m ia n , p o w y k o n a n iu p e łn e g o o b r o t u c ia łe m , k o p ie j ą w p le c y — p o n e r k a c h . O m d la ł a d z ie w c z y n k a u p a d a . P o c h w ili w s t a je z a p ł a k a n a , t r z y m a ją c k u r c z o w o r ę c e n a o b o ­ la ły m b o k u . Ł k a , n ie m o ż e w y d o b y ć z s ie b ie g ło su ...____________________

cd ze str. 1

Stefana poznała jeszcze na studiach. Był bardzo przystojnym mężczyzną, trochę nieśmiałym i bez­

radnym, ale m ądrym i koleżeńskim . Z resztą tak było na początku, bo potem dziew częta, którym bardzo się podobał, nieco go “rozkręciły” . Stefan jednak postawił na Krystynę i szybko dopiął swego. Uległa jeg o urokowi i zaraz po studiach pobrali się. Ojciec Krystyny w prezencie ślubnym zafundow ał im ład­

ne m ieszkanie i zadeklarow ał się, że będzie ich w spierał finansow o, dopoki Stefan nie stanie na

nogi- . . , . ,

Kochający mąż, w przeciw ieństw ie do teścia, me potrafił jednak przebojem iść przez życie. Skończy­

ło się na posadzie nauczyciela w szkole — co pra­

wda średniej. I aczkolw iek młody belfer był w sw o­

im fachu znakom ity, o czym św iadczyły sukcesy jego wychow anków , to jednak nie zaiabiał tyle, by zapew nić stabilizację finansow ą rodzinie, zw łasz­

cza, że przecież Krystyna od najm łodszych lat na­

w ykła do życia na pewnym poziom ie. Gryzło go to bardzo, choć żona ani słowem nie dała mu do zro­

zum ienia, że m a o to żal do niego. Z resztą jej tatuś zawsze był pod ręką i w dalszym ciągu finansował w szelkie potrzeby.

Była jeszcze jed n a sprawa, która cieniem kładła się na to małżeństwo. M imo usilnych starań, ciągle nie mieli dzieci.

O statnie miesiące, w czasie których płace nauczy­

cielskie spadły poniżej wszelkich godziw ych gra­

nic, zupełnie ju ż sfrustrow ały Stefana. Czuł się upo­

korzony, że zarabianych przez niego pieniędzy jest za m ało naw et na utrzym anie sam ochodu, nie m ó­

wiąc ju ż o innych w ydatkach, i że coraz więcej musi brać od niepracującej żony...

W tedy to właśnie pojaw iła się M ariola. O d dawna podobał się jej ten ciągle jeszcze miody, szalenie przystojny m ężczyzna o dość m arsowym spojrze­

niu. Postanow iła go poznać i szybko dopięła swego.

Nie na darm o przecież koledzy żartow ali, że tupe- ciara z niej najpierw sza na św iecie...

Stefan, który potrzebow ał pow iernika stał się ła­

twym łupem dla M arioli. W krótce w iedziała ona o nim (i o jego rodzinie) wszystko. A poniew aż uzna­

ła, ż ejest to jej “m ężczyzna życia” , nie m iała bynaj­

mniej zamiaru dzielić się nim z nikim, naw et z praw ow itą żoną.

Dalej wszystko potoczyło się jak w tanim krym i­

nale. Poniew aż Stefan nie bardzo chciał porzucić żonę, M ariola w zięła wszystko w sw oje ręce. A poniew aż była kobietą nie tylko zaborczą i nam ięt­

ną, lecz w łaśnie również chciwą, postanow iła zgar­

nąć całą pulę — a więc przystojnego Stefana i m ajątek jeg o żony.

W iedząc od Stefana, że jej rywalka często odw ie­

dza ojca (zazwyczaj zresztą w racając ze sporą g o ­ tów ką) zaczaiła się na nią w bramie dom u. Z aatako­

w ała łomem od tyłu niczym zawodow iec. Zadała kilka ciosów w głowę, ale usłyszała, że ktos nadcho­

dzi, szybko więc porw ała torebkę Krystyny i uciek- ła.

Sąsiedzi ojca, którzy szczęśliw ie wychodzili z d o ­ mu, uratow ali Krystynie życie. W szpitalu z trudem odzyskała ona przytom ność. Policja orzekła, że byl to typowy napad rabunkow y, a ofiara miała sporo szczęścia, gdyż napastnicy, gdyby mieli więcej c za­

su, na pew no nie darowaliby jej życia. Nie mówiąc ju ż o tym, że zrabowaliby jeszcze cenną biżuterię,

którą miała na sobie.

O czyw iście Krystyna nic o sprawcach powiedzieć nie mogła, bo zaatakow ana została po ciem ku i od tyłu. Gdy jednak Stefan przyszedł do niej do szpita­

la, Krystyna na jego widpk dostała ataku histerii.

“T o on, to on to zrobił — krzyczała. — M ój mąż chce m nie zabić!” , ł lekarze, i policja potraktowali jednak jej zachowanie jak o efekt szoku pourazow e­

go... Policja naw et dyskretnie spraw dziła co mąż robił w czasie napadu na żonę, ale okazało się, że Stefan ma niepodw ażalne alibi.

Chcąc nie chcąc K rystyna w róciła do sw ojego domu, ale nadal nie m iała zaufania do Stefana.

Zażądała od niego rozw odu, barykadow ała się w sw oim pokoju...

Tydzień po pow rocie ze szpitala wydarzyło się nieszczęście. Krystyna w ypadła w czasie m ycia o k ­ na. Zginęła na miejscu.

Stefan był w tym czasie w domu. W ezw ał policję.

Przerażony zaraz na wstępie zeznał, że to jeg o ko ­ chanka, M ariola napadła na Krystynę. Ale on jest niew inny, a śm ierć jeg o żony to napraw dę wypadek.

Czy sąd uw ierzy w to, że mąż nie “ pom ógł” żonie przy myciu okna?

Z b ig n ie w B IS K U P S K I

F ot. M arek W oźniak

To wydarzenie opowiada jak ogromna

agresja tkwi w naszej młodzieży. Wydaje się,

że znalazł pan na to sposób. Co zamierza pan

zrobić?

— Je stem zało ży cielem K lubu S ztuki W alk i i S am o o b ro n y , S z k o ły C H F I C H I K U N G -F U . Id eą tej szk o ły je s t w y k o rzy stan ie sity fizy czn ej, k tó ra tkw i w k ażd y m z n as, do w szy stk ieg o in ­ n ego, b y le by ty lk o nie k rz y w d zić innych. R azem z szó stk ą sw o ich w sp ó łp ra co w n ik ó w p ro w ad zę ścisłą se lek cję o só b c h cący ch u częszczać do n a ­ szej szkoły. P ie rw sz y m etap em je s t u częszczan ie do sekcji “ m ed y tacji w d z ia łan iu ” . Ć w ic ze n ia up raw ian e n a ty m etap ie d a ją m o żliw o ść uzy sk a­

nia d obrej k o n d y c ji fizycznej i p sy ch iczn ej, u za ­ sad n iają, ja k w ażn y m je s t b ezp iec z e ń stw o oraz zd ro w ie k ażd e g o z nas. W naszej sz k o le p ró b u ­ je m y w p ro w ad zić e ty c zn ą fo rm u łę ć w icz eń , c e ­ lem elim in acji o só b , k tóre m ają cią g ąty d o w y k o ­ rzy sty w an ia sw ojej fizy czn ej siły p rz ec iw k o in­

nym . W w ielu klubach p ro p o n u jący ch naukę sztuk w alk w sch o d n ich , p o m ija się zasady e ty c z ­ n e i filo zo ficzn e, stąd sporty te są n iezro zu m iałe , a w y o b rażen ie o nich je s t sp aczo n e. W ielu p rz y ­ c h o d zi d o nas z nastaw ien iem , że po d łu ższy m cy k lu tren in g o w y m b ę d ą w sta n ie bic innych?!

G d y z acząłem w y jaśn iać, że w grę w c h o d zą p e w ­ ne zasad y , to w ielu m łodych rezy g n o w ało . S ą­

d zę, że tak ie n a staw ien ie w y n ik a ze zbyt częsteg o o g ląd an ia film ó w p refe ru jący ch ty lk o silę i p rze­

m oc. A nie tęd y p ro w ad zi droga.

— Od kiedy istnieje pańska szkoła?

— D ziałaln o ść zac zęliśm y w grudniu zeszłeg o roku. P rzy c h o d zili zaró w n o m ło d z ież ja k i d o ro ­ śli, rzad ziej całe ro dziny. M im o su ro w y ch zasad naszej szkoły, liczba c h ętn y ch sy ste m aty czn ie w z rasta i w ynosi o b ecn ie 70 osób.

— Czy na jednej grupie ćwiczeniowej zakoń­

czy się pańska działalność?

— N ie, je ś li zajd zie tak a m o żliw o ść c h cie lib y ­ śm y w ejść na stałe d o szkól. R o zm aw iałem z n iek tó ry m i d y rek to ram i, którzy w y rażają chęć w p ro w ad zen ia tak ich ćw iczeń na stałe, pod w a ­ ru n k iem , że zo stan ie w y d a n a o d p o w ie d n ia u sta ­ w a m ó w iąca o w p ro w ad z en iu sztuki w alk w z ak res w y ch o w a n ia fizy czn eg o . W tedy p o trze b ­ na b ęd zie je s z c z e zg o d a d y rek cji i m ło d zieży .

— Na czym polegają zajęcia?

— O b e cn ie w c iąg u p ierw szej go d zin y naszy ch zajęć o d b y w a się ro z g rze w k a, później ćw icz en ia z asad n icz e. D ą ży m y do m ak sy m aln ej in te n sy fi­

kacji m o żliw o ści p sy c h icz n y c h i fizy czn y ch n a­

szych ad ep tó w , d ążąc zarazem d o harm onii o b y ­ d w u ty ch sił.

— Jakie korzyści czerpią przychodzący tu

ludzie?

— T o co o feru jem y nie służy d o z d o b y w an ia c ze g o ś, ale do z d o b y w an ia sieb ie sam eg o , do p o k o n y w a n ia n aszy ch słabości — w szy stk ie g o c o je s t o b ja w em agresji.

— W szkole są stopnie, co one oznaczają?

— W sp o rta ch w alki, co raz w yższy sto p ień o z n ac z a w ięk sz ą sp raw n o ść fizyczną. W tej sz k o le sto p n io w a n ie je s t o d z w ie rc ie d len iem siły p sy ch iczn ej. P rag n ę zazn aczy ć, że jeśli k to ś nie p o trafi p erfe k cy jn ie w y k o n ać ćw icz e n ia fizy c z ­ n e g o , o zn acza to zap ew n e , że nie potrafi zro z u ­ m ieć zja w isk a k o n c en tracji. W y u czen ie się p ra ­ k ty cz n ej sam o d y sc y p lin y je s t m o raln y m pra w em w y b o ru dla k a żd e g o c zło w iek a . T ak im i z asad a­

m i k ieru ją się szk o ły w alki.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Nie jesteśmy też tak bardzo katolickim krajem, jak się niektórym wydaje, gdyż samo ochrzczenie się nie daje jeszcze statusu katolika.. Na to trzeba

Ten majątek trzeba jednak zagospodarować, tym bardziej, że wiele obiektów jest bardzo cennych dla obronności kraju i może mieć wielkie znaczenie w..

Poważne kłopoty wychowawcze z Rafałem zaczęły się w siódmej klasie szkoły podstawowej. Wtedy po raz pierwszy okazało się, że Rafał potrafi tygodniami nie

Słuchałem tego co mówi wciąż jeszcze nie znana mi dziewczyna i coraz bardziej wydawało mi się, że nie jest to gra dla mnie. Ona chyba się

cza &#34;bezpieka” najpierw obaliła komunizm przy pomocy własnych agentów, a teraz stara się obalić nowy system poprzez tych samych iudzi, aby z powrotem przywrócić

tyczna. Marta spieszy się do pracy na drugą zmianę. Nie chce spóźnić się ani minuty. — Są tacy ludzie, których się nie boję. Tylko, żętych, o których wiem, że mnie

A gdy na dodatek dowiedział się, że nad Wisłę zapraszają do robienia interesów i nie pytają przy tym skąd kto przychodzi, tylko ile ma w portfelu, nie miał już

cisk gemmy antycznej i on jest pokazywany mówi dyrektor muzeum Joanna Patorska. Ponadto okratowaliśmy wszystkie drzwi i okna. Najbardziej lubi te dla przedszkolaków. Bo