M > 2 5 . W arszaw a, dnia 24 czerwca 1900 r. Tom XIX.
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
P R E K U M E R A T A „ W S Z E C I I S W I A T A " . W W a r s z a w i e : ro c z n ie ru b . 8 , k w a rta ln ie ru b . Z. L p r z e s y ł k ą p o c z t o w ą : ro c zn ie ru b . 10, p ó łro c z n ie ru b . 5 . P r e n u m e ro w a ć m o ż n a w R e d a k c y i W sz e c h św ia ta i w e w sz y st
k ic h k s ię g a rn ia c h w k r a ju i z a g ra n ic ą .
K o m i t e t R e d a k c y j n y W s z e c h ś w i a t a s ta n o w ią P a n o w ie : C z e rw iń sk i K ., D e ik e IC., D ic k s te in S .. E ism o n d J ., F la u m M ., H o y e r H. J u rk ie w ic z K ., K ra m s z ty k S ., K w ie tn ie w sk i W f., L e w iń sk i J . , M o ro zew icz J . , N a ta n s o n J ., O k o lsk i S., S tr u m p f E .,
T u r J ., W e y b e r g Ź., Z ieliń sk i Z ,
Redaktor Wszechświata przyjm uje ze sprawami redakcyjnemi codziennie od g. 6 do 8 wiecz. w lokalu redakcyi.
.A. dr es IE2Ira,lc©wslsie - P rzed m ieście, H ^T-r
;%e6om^ przewrót w chemii.
Czytelnicy nasi przypom ną może sobie wiadomość, podaną w 17 n-rze W szechświata z r. b., a dotyczącą mniemanej przemiany fosforu w arsen. Pisząc o tem , nie w ahali
śmy się wyrazić przypuszczenia, że wieść ta była wyskokiem niezbyt smacznego humoru, ja k i pozwala niekiedy pismom naukowym niemieckim czynić sobie żarty ze swych abonentów pod opieką tradycyjnego pierw szego kwietnia. Tym razem jednak, o ile się zdaje, kom unikat czasopisma „Leopoldina”
był podany przez a u to ra i redakcyą w sposób poważny. Z asłużył też sobie na pewne spo
pularyzowanie przez pisma ogólne i lite
rackie, które uznały sprawę za dość „sensa
cyjną”, żeby j ą można było powtórzyć, nieod- mawiając sobie przyjemności dodania w przy pisku mniej lub więcej dowcipnych uwag nad stanem nauk ścisłych, w których nawet tak zasadnicze podstawy, ja k poglądy na skład m ateryi, nie m ają należytego ugruntow ania.
Pow tórzyło się raz jeszcze to samo, co naukę spotyka ze strony publicystyki za lad a spo
sobnością : niepozbawione dobrotliwości lecz zarazem lekceważące poklepanie po r a mieniu.
Ale złudzenia na błędach oparte niedługą trwałość mieć mogą w nauce dzisiejszej.
Z eszyt Spraw ozdań Tow. chem. niemiec
kiego z d. 1 1 b. m. zaw iera odprawę, daną przez Klein. W inklera niefortunnem u od
krywcy przem iany m ateryi. W odprawie tej, oprócz faktycznego wykrycia błędów, na zasadzie których E ittic a doszedł do swego zuchwałego wniosku, znajdują się pewne uwagi w tak wysokim stopniu słuszne i waż
ne, że wydawało mi się rzeczą pożyteczną streścić rozpraw kę znakomitego profesora frejberskiego.
„A rsen, powiada W inkler, mianowicie w po
staci swych związków, bywa otrzymywany technicznie conajmniej od la t tysiąca i przy- tem na bardzo wielką skalę przechodzi z je d nych postaci związków do innych pod wpły
wem procesów hutniczych. Pomimo tego nigdy nie dostrzeżono by najm niejszej wska
zówki, któraby upoważniła do powątpiewania o naturze elem entarnej tego ciała. Żadnej kwestyi nie podlega, że arsen w rzeczywisto
ści je st pierwiastkiem chemicznym w dzisiej- szem znaczeniu tego słowa, to je s t ciałem nierozkładającem się na żadne części składo
we i niedającem się utworzyć przez złączenie jakichś innych pierwiastków. Twierdzenie F ittik i polega na niesłychanym błędzie i uwa
żam za rzecz najgodniejszą pożałowania,
386 WSZECHŚWIAT N r 25 że je wygłoszono publicznie. G dy ju ż je d
nak tak się stało, nic innego uczynić nie można, tylko sprawę przedstaw ić w świetle prawdziwem”.
W inkler dowodzi dalej, że F ittic a nie um iał określić ilości arsenu, zanieczyszczają- [ cego zawsze fosfor handlowy, gdyż znajdow ał go od 0 do 2,64% zależnie od tego, czy ma- teryałem badanym był fosfor biały, czy też czerwony, ja k rów nież—zależnie od użycia za środek utleniający kw asu azotnego lub mieszaniny dwutlenku b ary tu z kwasem siar- czanym. Z aw artość arsenu w fosforze objaś
nia się przez to, źe ten ostatni bywa otrzy
mywany wyłącznie z popiołu kostnego, roz
łożonego przez kwas siarczany. W czasach dawniejszych W ittsto c k oznaczał ilość a r senu w kwasie siarczanym surowym na 0,76%'.
obecnie jed n ak bywa bezw ątpienia więcej, ponieważ kwas ten w yrabia się teraz głównie z pirytów stosunkowo bogatych w związki arsenowe. T ak np. H je lt znajdow ał 0 , 2 0 2 % arsenu w pirytach z R iotinto, a jeżeli kwas z takiego m atery ału otrzym any zostanie uży
ty do przygotow ania fosforu, ciało to zawie
ra ć będzie w sobie nie mniej ja k 1,87% a r
senu.
W ydzielenie i oznaczenie ilościowe arsenu je st jednem z zadań, rozstrzyganych pom yśl
nie przez chemików początkujących, ale musi być dokonywane według pewnych przepisów, od których nie wolno odstąpić. W istocie, jeżeli m atery ał badany zaw iera część lub całość arsenu w postaci kwasu arsennego, lub też—jeżeli w nim zn a jd u ją się ciała w tlen b ogate, ja k np. kwas azotny albo dw u
tlenek wodoru, wtedy siarkowodór nie działa prawidłowo i wydzielenie arsenu może się nie udać. P rofesor W in k ler sądzi, że tu należy szukać objaśnienia, skąd F ittic a doszedł do wniosku, że fosfor używany przezeń był wolny od arsenu.
R zekom a przem iana fosforu w arsen miała się odbywać podczas działania azotanu amo
nu stopionego na fosfor wolny od arsenu, i F ittic a podał niczem nie uzasadnione rów
nanie, które m a objaśniać tę przem ianę : 2P-J-5N H 4 N 0 3 = ( P N ,0 ) 2 0 3 + 10H 2 O + 3 N 2 , a dalej, według niego, dowolnie wyprowadzo
na kom binacya atomów P N aO m a wyrażać skład ciała, uważanego przez ogół chemików
za pierw iastek arsen. D la kontroli doświad
czeń, z których wyciągnął równanie powyż
sze, F ittic a utleniał inne części z tej samej próbki fosforu zapomocą kwasu azotnego oraz dwutlenku barytu i kwasu siarczanego, a wtedy wcale nie otrzym ywał arsenu. Otóż W inkler powtórzył te wszystkie doświadcze
nia. Bi>rąc po 2 gram y z jednego i tegoż samego p re p a ra tu fosforu czerwonego, pod
daw ał je utlenieniu zapomocą stopionego azotanu amonu, kwasu azotnego, wody chlo
rowej i dwutlenku wodoru. Różnicę w po
stępowaniu stanowiło to tylko, że F ittic a strą c a ł arsen w postaci siarku bezpośrednio z produktów utlenienia, kiedy W inkler prze- dewszystkiem przeprow adzał całkow itą ilość arsenu w kwas arsenny, ten osadzał w po
staci nierozpuszczalnej soli amonowo-magne- zowej, k tó rą dopiero rozkładał kwasem s ia r
czanym, odtleniał wydzielony kwas arsenny do stanu trójtlenku arsenu i z roztw oru tego ostatniego związku strą c a ł siarek arsenu siarkowodorem. P o ostatecznem przerobie
niu siarku arsenu na związek, który już mógł być ważony, W in kler przekonał się, że z doświadczenia z azotanem am onu zaw ar
tość arsenu w fosforze okazyw ała się = 1,910% ) 2 doświadczenia z kwasem a z o t
ny m— 1 ,925% , z wodą chlorow ą— 1,920% , z dwutlenkiem wodoru—1,920%.
„Ze wszystkich więc opisanych doświad
czeń (słowa W inklera) zawartość arsenu wy
p ad ła jednakowa. M ały niedobór w do
świadczeniu z azotanem am onu zależy od tego, że niepodobna tu było uniknąć s tra t niewielkich. S tąd wynika, że o przem ianie fosforu w arsen na drodze opisanej —a z pew
nością powiedzieć można i na żadnej innej—
niema co myśleć, podanie zaś F ittik i opiera się na błędzie.
„Należy dodać, że zdarzenie to, które opi
suję z wielką przykrością, ma podkład pełen znaczenia. Mogłoby się bowiem wydawać jakgdyby w uprawie chemii nieorganicznej w czasach ostatnich zapanował niebezpieczny kierunek puszczania się na spekulacye, wy
snuwane bez uwzględnienia tej gruntowno- ści, k tó rą dotychczas celowało badanie nie
mieckie. Gdyż mnożą się przypadki, dowo
dzące, że obecnie naprzód kuje się teorya,
a dopiero potem usiłuje się wyszukać to, co
się chce znaleźć, czyli, według wyrażenia
JMr 25 WSZECHŚWIAT 387 fizyologa lipskiego, Czerm aka, wychodzi się
„z faktów nieściśle dostrzeżonych” i dochodzi się do błędu. N ienaj mniejszą częścią powodów tego je s t ta okoliczność, że sztuka analizy chemicznej znajduje się w godnym pożało
wania upadku. Mówię tu umyślnie „sztuka”, bo między p racą jednego analityka a drugie
go może istnieć ta k a różnica, ja k między rzeźbą a kam ieniarstw em . Działalność b a
dawcza fizyka z rozwojem elektrolizy coraz bardziej w kracza w dziedzinę chemii nieor
ganicznej, lecz od fizyka nie możemy wyma
gać wyrobienia w analizie chemicznej. Z re sz
tą, w granicach swego tworzenia, może on i bez tego czynić rzeczy pożyteczne a nawet wielkie. A le chemia fizyczna w żadnym r a zie nie jest równoznaczna z chem ią nieorga
niczną. Albowiem ta ostatnia, najdalsza od tego, żeby stanowić m iała naukę ograniczo
ną, mieści w sobie niewyczerpaną ilość za
dań, które muszą być rozstrzygane na zu
pełnie innej drodze, aniżeli wskazywana przez teoryą jonów. Prawdziwie bogate w następstw a badania w zakresie chemii nieorganicznej mogą być dokonywane tylko przez takiego chemika, który nietylko je st teoretykiem, ale i analitykiem skończonym.
Skończonym zaś analitykiem nie je s t jeszcze mechanicznie wyrobiony robotnik praktycz
ny, lecz dopiero myślący i wykształcony a r
ty sta, dla którego żadna czynność przepro
wadzona nie przedstaw ia zagadek teoretycz
nych, którem u stechiom etrya weszła w krew i kości, i który we wszystkich swych działa
niach kieruje się poczuciem estetycznem ładu i czystości, a przedewszystkiem —pożądaniem praw dy” .
Zn.
Teorya odurzenia.
i .
J a k wiadomo ogólnie, posiadamy w medy
cynie najrozm aitsze środki chemiczne, sto
sowane w celu narkotyzowania, odurzania chorych. N ależą tu naprzykład paraaldehyd ( C H j. C O H )3, wodan chloralu CC] 3 C H (O H )2, uretan CO . N E 20 . C 2 H S, sulfony (sulfonal, trional, tetronal), alkohol etylowy (C 2 H 5 O H)
w postaci rozmaitych napojów wyskokowych, dalej ogólne środki zn ieczu lające: chloro
form, eter, tlenek azotu, zadawane w postaci wziewaó i t. p. W szystkie te środki pod względem farmakologicznym należą do je d nej grupy, t. zw. środków znieczulających i nasennych szeregu tłuszczowego lub grupy alkoholowej, k tó rą przeciwstawia się grupie morfiny i pokrewnych alkaloidów.
J u ż z samego zestawienia powyższego wy
nika, że nie można wykryć związku przyczy
nowego pomiędzy pewną wspólną wszystkim tym substancyom własnością chemiczną a ich działaniem n a organizm. Toż zachodzą po
między temi ciałami chemicznemi takie znaczne różnice co do składu, stanu skupie
nia, lotności, rozpuszczalności i t. d. I d o świadczenia, skierowane ku ujawnieniu wpły
wu narkotycznego pewnych grup chemicz
nych, zaw artych w rozmaitych tych związ
kach, nie ziściły pokładanych oczekiwań.
Sądzono, że poszczególne pierw iastki lub ich grupy rodnikowe ro zstrzy gają o działaniu odurzającem i znieczulającem, gdy tym cza
sem okazywało się, że grupy owe nie wystę
p u ją bynajmniej w stanie dysocyacyi elek
trolitycznej, ani też w ustroju zwierzęcym nie ulegają odszczepieniu od reszty zaw iera
jącej je cząsteczki. Nowsze przeto badania, zwłaszcza H . M eyera i E . Overtona, każą przypuszczać, że działanie narkotyczne jest wywierane przez cząsteczkę owych związków jak o taką, niepodzielną, że cała cząsteczka, nie zaś ja k a ś szczególna jej część działa fizyologicznie n a owe kom órki nerwowe, któ
re, osłabione w swej czynności, oddziaływają na cały organizm obniżeniem jego zdolności czuciowej, wrażliwości ogólnej.
W grupie związków sulfonowych, obejmu
jącej kilka znanych środków nasennych : CH3
CEL S 0
2 . C 2 H 5
S 0 2 . C 2 H 5
sulfonal z 2-raa rodnikami etylowemic
C 2 H 5
CH j ' - UV-/2 . v2J_i3
trional z 3-ma rodnikami etylowemi
c S 0 2 . c SO„ . C ,H , 2 h 5 C 2 H 5
C2Hfl C
S 0 2 . OaHs S 02 . C2H5
tetronal z 4-ma rodnikami etylowemi
przypisywano działanie narkotyczne za w ar
tości grup etylowych i sądzono nawet, że siła
narkotyczna tych środków wzmaga się pro-
388 WSZECHSWIAT N r 25 porcyonalnie do liczby zaw artych w cząstecz
ce rodników etylowych. Tym czasem d o świadczenia, wykonane dla spraw dzenia tej teoryi, bynajmniej jej nie potw ierdziły. N ie
które z tych środków sulfonowych sprowa
dzają odurzenie praw ie m om entalnie u ryb, co w każdym razie przem aw ia przeciw dzia
łaniu, które ma nastąpić dopiero na skutek uprzedniego rozszczepienia związku chemicz
nego. T akie rozszczepienie zresztą i dlatego jest nieprawdopodobne, że po kilkodniowem działaniu na drobne zw ierzęta, k tó re pozo
stawiano w roztw orach tych środków n ark o tycznych, nie stwierdzono znaczniejszego ich zużycia ilościowego. W reszcie są tak ie związ
ki sulfonowe, które, będąc silnemi środkam i narkotycznemi, nie zaw ierają wcale grup etylowych; w innych zaś podobnych do siebie związkach sulfonowych stwierdzono copraw- da wzmaganie się siły narkotycznej wraz z liczbą rodników etylowych, lecz bynaj
mniej nie w stosunku w prost proporcyo- nalnym.
G dy wszakże pragniem y zdać sobie sp ra wę ze sposobu działania tych środków, napo
tykam y interesujące hypotezy, z których je d na wygłoszona już b y ła w r. 1847, dru g a przez R ich eta w r. 1893. B ib ra i H arless ju ż pół wieku tem u zauważyli, że n arko tycz
nie d ziała ją takie substancye, które są ro z
puszczalne w tłuszczach. W edług R ich eta siła narkotyczna rozm aitych środków ma być odwrotnie proporcyonalna do ich ro z
puszczalności w wodzie. Ż ad n a z tych dwu hypotez nie je s t słuszną w zupełności, lecz przyznać będziemy musieli, że tkw i w nich obu ją d ro zdrowe i słuszne.
II.
S tan dotychczasowy naszych wiadomości każe nam się przedewszystkiem liczyć z tem , że całkow ita cząsteczka środka narkotyczne
go uważana być pow inna za czynnik, działa
jący odurzająco. Z drugiej strony teorya narkozy powinna wykryć jednę przyczynę wspólną wszystkim narkotykom dla w yjaśnie
nia-jednorodnej ich czynności fizyologicznej.
Przyłóżm y tę m iarę do teoryi M eyera, którą ująć można w n astępujące dwa punkty :
1. W szystkie pod względem chemicznym
zresztą obojętne ciała, które rozpuszczają się w tłuszczach i związkach do tychże po
dobnych, m uszą działać narkotycznie na ży
wą protoplazmę, o ile mogą w nią przenikać.
2 . D ziałanie to wystąpi najszybciej i n aj
silniej w tych komórkach, w których budo
wie chemicznej przew ażają owe ciała tłusz
czowe—przedewszystkiem więc w komórkach nerwowych.
W szelkie zatem ciała działające obojęt
nie (neutralnie) pod względem chemicznym, w chłaniające się, a więc przenikające do obiegu krwi, wówczas wywrą działanie n a r
kotyzujące, gdy zdołają się rozpuścić w tłu sz
czach, zaw artych w kom órkach nerwowych.
Te zaś ciała tłuszczowe (lecytyna, protagon, cholesteryna i podobne) stanowią istotne czę
ści składowe komórek zwojowych (ganglia).
G dy rozpuszczą się w nich obco im m aterye, wówczas oczywiście chemizm komórki uleg
nie pewnej modyfikacyi. S tan równowagi chemicznej, w jakiej znajdują się względem siebie tłuszcze, woda, sole i t. d. w komórce nerwowej, uledz musi w tym razie zakłóce
niu; a tem u zakłóceniu chemicznemu odpo
wiada zakłócenie fizyologiczne, zaburzenie funkcyi, którego wyrazem je st odurzenie, narkoza. Lecz stan poprzedni może znów być osięgnięty. Gdy substancya, rozpusz
czona w tłuszczu kom órek nerwowych, wy
dzieli się, odparuje lub w strum ieniu krwi zostanie wypłókana, wówczas znów powróci poprzedni chemiczny stan równowagi w ko
mórkach nerwowych, a organizm zatruty od
zyska swe zdrowie. T ak tylko wytłumaczyć sobie można, że ustrój znosić jest w stanie bez trw ałych uszkodzeń częste i dość długo
trw ałe narkozy. Co zaś do drugiej tezy w teoryi M eyera, to na jej poparcie przyto
czyć można interesujące doświadczenia E h r- licha, z których wynika, że znaczna część barwników, barwiących szarą substancyą mózgu (neurotropia) jednocześnie barwi też tk ank ę tłuszczową (lipotropia). Przem aw ia to bądź co bądź za pewnem pokrewieństwem pomiędzy m ateryam i tłuszczowemi komórek nerwowych a właściwemi tłuszczami ustroju.
M eyer badał rozm aite związki chemiczne, które zadosyć czynią naczelnemu warunkowi jeg o teoryi czyli rozpuszczają się w związ
kach tłuszczowych. W szystkie, użyte do do
świadczeń związki chemiczne, ja k estry octo
N r 25 WSZECHŚWIAT 389 we gliceryny, amidy kwasów tłuszczowych
(acetam id i t. p.) i aromatycznych (benzamid i t. p.) istotnie okazały się środkami narko- tycznemi. Lecz jeden związek z tej grupy nie rozpuszczał się w tłuszczach, mianowicie formamid (H C O N H 2); i związek ten też nie wywierał działania odurzającego. D ośw iad
czenia te wykonywano na drobnych rybkach, które pływały w roztworach powyżej wymie
nionych związków. Stan narkozy oceniano z zanikania ruchów dowolnych i braku od
ruchów.
Jeżeli teorya ta jest słuszną, w takim ra zie powinno być możliwem wykrycie zależno
ści ilościowej w działaniu owych narkotyków od ich podziału pomiędzy wodą a oliwą. To zjawisko fizyczne powinno w organizmie mieć coś analogicznego, co wyrazić się da stosun
kiem rozmieszczenia środka narkotycznego pomiędzy cieczami ustroju a substancyami komórek nerwowych. Meyer wyraża to w spo
sób następujący :
3. W zględna siła działania tych środków narkotycznych musi zależeć od mechaniczne
go ich powinowactwa z jednej strony do ciał tłuszczowych, a z drugiej do pozostałych czę
ści składowych ciała, t. j. głównie do wody;
a zatem jestto zależność od współczynnika podziału, określającego ilościowe ich ro z
mieszczenie w mieszaninie wody i substancyj tłuszczowych.
I ten punkt teoryi poddano badaniu do
świadczalnemu. Rozm aite środki narkotycz
ne w roztworze wodnym skłócano z oliwą i określano następnie ów współczynnik po
działu, t j. stosunek ilościowy substancyi narkotycznej w oliwie i w wodzie. Okazało się, że narkotyki najsilniejsze, czyli związki takie, które d z ia ła ją odurzająco w najm niej
szej koncentracyi cząsteczkowej, jednocześnie wskazują największy współczynnik podziału pomiędzy oliwą a wodą. Z badanych w tym względzie środków narkotycznych można ułożyć szereg następujący, w którym kon- centracya cząsteczkowa stopniowo wzrasta (t. j. siła narkotyczna zmniejsza się), zaś współczynnik podziału odpowiednio, choć nie wprost proporcyonalnie, się zmniejsza.: trio- nal, tetronal, wodan butylochloralu, sulfonal, wodan brom alu, trójacetyna, dwuacetyna, wodan chloralu, etylouretan, acetyna, me- tylouretan.
I I I .
T a ogólna teorya narkozy, pomyślana przez M eyera, w nieoczekiwany sposób znaj
duje świetne poparcie w badaniach Overto- na, który, z innych zgoła wyszedłszy założeń i innym posługując się m ateryałem doświad
czalnym, doszedł do tych samych rezultatów.
Overton, badając zjawisko przenikliwości protoplazmy w najrozm aitszych kom órkach roślinnych i zwierzęcych, doszedł do wniosku, że wszelkie chemicznie obojętne związki, któ
re łatwo rozpuszczają się w eterze, tłusz
czach i olejach, a przynajm niej łatwiej w tych ciałach niż w wodzie, osobliwie szybko prze
nikają do protoplazmy. D la tych zaś związ
ków, które wprawdzie rozpuszczają się w wo
dzie, lecz nie w oliwie, protoplazm a, a względ
nie ściana komórki mało je s t przepuszczalna.
Najistotniejszym przeto warunkiem przepusz
czalności owych związków chemicznych je st zawartość w komórkach lecytyny, cholestery- ny i podobnych ciał ch arak teru tłuszczowe
go. Dochodzimy zatem do rezultatu ogól
niejszego jeszcze od tego, jak i dla komórek nerwowych stwierdził Meyer. T eorya tego ostatniego je s t więc tylko szczególnym p rz y padkiem teoryi Overtona, a doświadczenia każdego z tych badaczów nawzajem się po
pierają.
Gdy Overton spostrzegł, że chwila wystę
powania narkozy doskonałym je s t wskaźni
kiem przeniknięcia rozpuszczonego związku do ciała komórki (nerwowej) w tych razach kiedy wszelkie inne metody zawodziły, prze
to i on posługiwał się drobnem i rybkam i, które pozostawiał w roztw orach badanych substancyj chemicznych.
Z badanych w ten sposób zw iązków: alko
holów jednohydroksylowych, estrów, aceto
nów, węglowodorów, fenolów i ich estrów me
tylowych, okazały się narkotycznie działają- cemi te wszystkie, które nie były nierozpusz- czalnemi w wodzie a jednocześnie mieszały się z oliwą lub wyraźnie w niej rozpuszczały.
Obiedwie teorye zatem stw ierdzają jedno i to samo; obiedwie popierają się wzajemnie;
a gdy przeglądam y tablice, mieszczące re
zultaty doświadczeń w pracach M eyera
i Overtona, jasno widzimy równoległość i od-
powiedniość wyników.
390 WSZECHŚWIAT N r 25 Pogląd, że cała niepodzielna cząsteczka
chemiczna, nie zaś pro d u k t jej ro zkładu działa narkotycznie, pozyskał nadto p o p ar
cie w następujących fa k tach doświadczal
nych, stwierdzonych przez Overtona. E stry kwasów tłuszczowych póty tylko działają narkotycznie, póki znajdują się w stanie nie zmydlonym, t. j. nie rozszczepione n a odpo
wiednie alkohole i kwasy. T ak więc estry kwasów tłuszczowych niższych (kwasu mrów
kowego i octowego) d ają narkozę krótko trw ałą, k tó ra szybko przechodzi w śmierć, albowiem estry te prędko się zm ydlają. D la estrów zaś wyższych — zgodnie z prawem chemii fizycznej, że szybkość zm ydlania zmniejsza się wraz z długością łańcucha węglowego w kwasowej części składowej — okazało się, że n arkoza tem trw a dłużej, im rodnik kwasowy bardziej obfituje w atomy węgla.
Nie przytaczam y na tem miejscu ani wszystkich poszczególnych doświadczeń Over- tona, ani naw et ostatecznych wniosków z tych badań, jakkolw iek są one pod rozm aitem i względami niesłychanie ciekawe. Notujemy tylko same bad an ia jak o dowód owych co
ra z ściślejszych węzłów, ja k ie dokładne do
świadczenia odkryć pozw alają pomiędzy zja
wiskami n atu ry fizyczno-chemicznej a prze
jawami żywej m ateryi. Chemizm komórki je st ową zaczarow aną jeszcze krainą, *w k tó rej spodziewamy się odsłonić niejednę t a jem nicę życia. B adania doświadczalne tego c h a rak teru co powyższe wiodą nas właśnie do wrót tej krainy zagadkowej *).
A . L.
Iias dziewiczy na Jaw ie.
W lesie dziewiczym n a każdem drzewie, na każdej gałęzi i g ałązce rosną kępy epify- tów. A splenium nidus odznacza się ilością
*) B adania, dotyczące poruszonego tu p rz e d miotu, zestawione są w a rty k u le E. R osta p. t.
„Z ur Theorie der A lkoholnarkoseu w N aturw is- senschaftliehe R undschau, 1 899, n - r 3 6 . P ra c a O vertona streszczona je s t w tym że roczniku w y
mienionego czasopism a, w n -rze 46.
i rozm iaram i. Niezliczone ljany przebiega
ją od drzewa do drzewa. Rosną prosto, albo o p latają pnie, albo zwieszają się wieńcami od drzewa do drzewa, sp adają na ziemię, aby się piąć po drugiem drzewie, tworzą wdzięcz
ne łuki, sp ad ają raz jeszcze, szukają nowej podpory, żeby gdzieś w górze zdobyć promyk słońca, w którego blasku rozwijają swe kwia
ty. Ł ączą szczyty wszystkich drzew i two
rz ą u góry lasu nieprzebytą mieszaninę. Tu ciem na łodyga ljany dźwiga na sobie ogrom ne kępy mchów i wątrobowców, na tam tej rośnie cały zbiór paproci, począwszy od Hy- menophyllum, delikatnych ja k koronka, aż do Polypodium octigerum , którego grube, gąbczaste liście są okryte brunatnem i szcze
cinami.
U stóp wielkich drzew rosną mniejsze drze
wa i krzaki, rozgałęziające się w niewielkiej nad ziemią wysokości. N a ziemi mnóstwo paproci, a wszędzie mieszanina łodyg, liści i korzeni, niepodobna do opisania.
Nie można nie zauważyć szczegółu, że wszystkie liście m ają zakończenie Spiczaste.
M a to być przystosowaniem ochronnem od deszczu, bo koniec spiczasty ułatw ia odpływ wody, której ogromne ilości zlew ają liście podczas ulewy. R oczna ilość deszczu jest około 4 — 6 m, nic więc dziwnego, że rośliny muszą się od niego bronić. Gdyby woda nie spływ ała zaraz z liści, ciężar jej mógłby je uszkodzić. W dodatku powietrze je st zaw
sze nasycone p arą wodną, tran sp ira cy a je s t więc zwolniona, a u stałab y zupełnie, gdyby liście były pokryte w arstw ą wody.
W śród roślin lasu dziewiczego zwrócimy uwagę na palm ę rotang, której liście m ają na swej spodniej stronie mnóstwo kolców haczykowatych; takież same kolce rosną na olbrzymim wąsie, 2 —3 m długim, będącym zakończeniem liścia. Temi kolcami roślina przyczepia się do drzew sąsiednich, wąsy, przez w iatr rzucane, chw ytają zawsze jak ieś drzewo; liść rotangu rozwija się w ten spo
sób, że naprzód dorasta wąs, podczas gdy liść zaledwie się wykształca; wąsy chw ytają gałęzie drzewa, liście wydłużają się, tworzą coraz to nowe liście i wąsy, stare liście usy
chają, puszczają drzewo i wtedy dolna część łodygi, niczem nie podtrzym ywana, usuwa się na ziemię i tworzy zwój, w kształcie skrę
conego węża.
N r 25 WSZECHŚWIAT 391 Cechy ogólne lasu dziewiczego są zupełnie
inne, niż cechy lasów w Europie, a zakończe
nia spiczaste i rynienkowate liści nadaje la sowi odrębny wygląd. N a wszystkich liściach lśnią ja k brylanty kropelki wody; u niektó
rych roślin okrywają one całą górną p o wierzchnię liścia, u innych;—tylko brzegi.
Nasycenie powietrza wilgocią je st przyczyną tego wydzielania wody. W pobliżu ziemi, gdzie promienie słońca prawie nie dochodzą, transpiracya je st zredukow ana do zera; ro ślina wydziela kroplam i wodę, żeby się po
zbyć tej, k tó rą ciągle pochłaniają korzenie.
W podszyciu lasu niema kwiatów ja s k ra wych; dużo gatunków roślin ma kwiaty m a
łe i zielonawe. W ielkie białe kw iaty C yr- ta n d ra i żółte kwiaty Curculigo w yrastają przy samej ziemi i są ukryte w liściach. Ni' gdzie nie widać wielkiej ilości kwiatów w jed- nem miejscu, nigdzie plam jaskraw ych, nic nie przypomina ślicznych D igitalis z lasów europejskich. Wobec rzadkości kwiatów jaskraw ych tem bardziej zw raca uwagę wiel
ka ilość barwnych owoców, zwłaszcza z a b a r
wionych na niebiesko.
Wznosząc się coraz wyżej w lesie dochodzi się do kałuż i tam niezm ierną jest wilgoć po
wietrza.
Tam drzewa są niższe, ale w prost cale gi
ną pod m asą mchów, które je porastają.
S ą dwa gatunki Ijanów : jedne przyczepia- ; ją się do drzew zapomocą haczyków, a d ru gie zapomocą korzonków ja k bluszcz. Scin- dapons hederaceus je s t bardzo ciekawą ro śliną : z wierzchu drzew, po których się wspi
na, spuszczają się gałązki, okryte liśćmi nie- wykształconemi; gałązki zwieszają się swo
bodnie w powietrzu, a końce są nieco zagięte ku górze, co wykazuje ich geotropizm odjem- ny : nie rosną w dół, ale tylko spadają. Gdy ta k a g ałązk a dotknie ziemi, zakorzenia się i pełznie w traw ie, aż napotka nowy pień, po którym się wspina i wtedy wydaje liście norm alne. W ogrodzie botanicznym w Bui
tenzorgu probowano prowadzić na inne d rze
wo gałęzie podobnej ljany, ale nadarem n ie : gałązka przedłuża się do ziemi, nie uważając na kołek, do którego ją przywią
zano, a gdy dosięgła ziemi, wspina się na to samo drzewo, z którego się spuściła.
W bagnach nadbrzeżnych flora jest zupeł
nie in n a: zw racają tam uwagę ogromne |
drzewa Sonneratia, których długie, zwiesza
jące się gałęzie są pokryte kwiatami o licz
nych białych pręcikach i owocami okrągłem i i spłaszczonemi. Ł ódka z trudnością się przesuwa między korzeniami, wychodzącemi z wody, podobnemi do szarych stw ardniałych szparagów. K orzenie te, idące z dołu ku górze, t. j. w kierunku odwrotnym niż u in
nych roślin, m ają za zadanie d o starcza
nie tlenu korzeniom głęboko zanurzonym w błocie.
Nad głową podróżnika szeroko rozpoście
ra ją się liście drzew mangrowych; pnie ich wznoszą się na rusztow aniach z korzeni, nu
rzających się ukośnie w wodzie i błocie. N a ich gałęziach zwieszają się młode roślinki;
gdy wstrząśniemy gałęzie, roślinki spadają ja k strzały i utykają w błocie. S ą one w różnych stadyach rozwoju; jedne m ają tylko korzonki, inne zaczynają się pokrywać liśćmi, inne, najstarsze, są rozgałęzione i m a
ją korzenie ja k stare rośliny. Z ia rn a drzew mangrowych nie mogą być zmoczone przez p rąd wody, bo ziarno spada w takim stopniu rozwoju, że wydaje korzonki zaledwie do bło
ta się dotknie. Z iarn a k iełk u ją na roślinie macierzystej, a gdy spadną niema przerwy w ich rozwoju i zaraz wydają korzonki, któ- remi tak są dobrze przymocowane do błota, że fale ich nie unoszą. U innych rodzajów, należących do tej samej rodziny, cel ten by
wa osięgnięty w różny sposób. Z iarn a B ru - guiera unoszą z sobą okwiat i zahaczają się w błocie zapomocą płatków haczykowatych.
U A egicerax okrycie owocu służy do zaha
czenia zawiązka w błocie, a ziarna Avicen- nia podczas kiełkowania m ają haczykowate i sztywne wioski korzeniowe.
(„T our du M ondeu, n -r 49 z r. 1899).
S treściła M . Tw ardow ska.
Zapłodnienie u grzybów.
(Dokończenie).
Przechodzimy do grzybów wyższych (My-
comycetes). Zaczniemy od workowców (Asco-
392 WSZECHSWIAT N r 25 mycetes). W ed ług D angcarda i H a rp e ra *)
ją d ro młodego woreczka (aacus) powstaje zawsze ze zlania się. dwu, rzadziej większej ilości jąd er. U niższych workowców (E xoa- sci), w yróżniających się tem , że woreczki rozw ijają się u nich bezpośrednio na grzyb
ni, a nie w osobnych ciałach owocowych, każda kom órka, z której m a się rozwinąć woreczek, zawiera zawsze dwa ją d ra . J ą d r a te zlewają się w jedno; to zaś o statn ie dzieli się kilkakrotnie, stosownie do ilości zarodni
ków, m ających powstać w woreczku (n a j
częściej 8 ). U pozostałych workowców roz
wój ciał owocowych zaczyna się, według D ang eard a i H a rp e ra , od zra sta n ia się spe
cyficznych strzępek swerni wierzchołkami oraz zlewania się ich ją d e r. D an g eard przy
znaje zresztą, że w wielu przypadkach nie mamy wcale do czynienia z kopulacyą strz ę pek, lecz z prostem zakrzywieniem się nici koło samej siebie. W każdym razie nie ule
ga, zdaje się, wątpliwości, że pierwotne j ą dro młodego woreczka powstaje ze zlania się dwu lub większej ilości ją d e r. Zlanie się tych ją d e r może nastąpić albo w samym woreczku, albo ju ż w kom órce macierzystej, z której rozwija się ten ostatni.
Dotąd jednak nie udało się wykazać u wor- kowtów wyraźnie zróżnicowanych organów płciowych (ascogonium czyli archicarpium i pollinodium de Baryego), w yjątek stanow ią zresztą niektóre niższe formy. Przynajm niej H a rp e r odnalazł w rozwoju cial owocowych u Sphaerotheca stosunki, żywo przypom ina
jące zapłodnienie. Dwie strzępki, z których jedna buławowato n abrzm iała ma znaczenie plemni, d ru g a zaś rodni, zrastają się z sobą, przegródka w miejscu ich zetknięcia znika i ją d ro z męskiego w ędruje do żeńskiego o r
ganu. Początkowo ją d ro męskie różni się od żeńskiego m niejszą objętością, później różnica ta staje się niewidoczną. W skutek połączenia się ją d e r i protoplazm y obu strzę
pek płciowych powstaje utw ór analogiczny z oosporą. J ą d r o tej oospory dzieli się n a stępnie kilka razy, sam a zaś ona w yrasta
*) D angeard, L a R eproduction sexuelle des Ascomycetes (Le B otaniste 1 8 9 4 - 5).— H arper, Beitriige z u r K entniss d er K erntheilung und S porenbildung im Ascus (B er. d. deutscb. Bot.
Ges. 1895).
w nić komórkową. K a żd a kom órka tej nici zaw iera po jednem jąd rze, za wyjątkiem je d nej, która zawiera ich dwa. Z komórki tej właśnie pow staje woreczek (ciało owocowe Sphaerotheca zaw iera zawsze jeden tylko woreczek), przyczem obadw a ją d ra zlewają się w jedno, które dzieli się kilkakrotnie, sto sownie dó liczby zarodników w woreczku
J a k widzimy z tego opisu w rozwoju ciała owocowego u Sphaerotheca łączenie się j ą der odbywa się dwa razy: podczas kopulacyi strzępek płciowych i w młodym woreczku.
W edług H a rp era , jedynie w pierwszym przy
padku mamy istotne zapłodnienie, którego wynikiem je st nić komórkowa, resp. rozwija
jący się z tej ostatniej woreczek. D angeard
| zaś za ak t zapłodnienia uważa jedynie zle-
j
wanie się ją d e r w woreczku, co zaś dotyczę kopulacyi strzępek płciowych, to twierdzi on, że proces ten, jeżeli się nawet odbywa nie
kiedy, w każdym razie żadnego znaczenia dla zachowania gatunku obecnie nie posiada.
Wysoce prawdopodobnem jest, że i u wyż
szych grzybów, podobnie ja k to dowiedzio- nem zostało przez K leb sa i innych dla niż- I szych, zapłodnienie odbywać się może tylko w pewnych określonych warunkach i wcale nie jest niezbędnem do zachowania gatunku.
Przynajm niej Nicholson twierdzi, że u nie
których workowców z rzędu Pyrenom ycetes kopulacya strzępek niezawsze ' poprzedza tworzenie się ciała owocowego. U Teicho- sporella męska nitka płciowa okazuje naw et silne uwstecznienie.
D ru g ą wielką g ałąź grzybów wyższych przedstaw iają podgtawczaki (Basidiomyce- tes). Przejściow ą poniekąd grupę między
j
właściwemi podstawczakami a niższemi grzy- i bami, mianowicie zaś temi Zygomycetes, u których rozmnażanie bezpłciowe odbywa się drogą konidyów, stanowią śnieci (O stila- i ginaceae). Otóż u grzybów tych, według , D angearda, Ustilagospora zawiera zawsze dwa ją d ra , które następnie zlew ają się w jedno. W niektórych przypadkach (Doas-
l) H arp er, Die E ntw ickelung des P e rith e - ciums bei Sphaerotheca C astagnei (Ber. d.
deutsch. bot. Ges X II, 1895) i U eber das ver-
halten d er K erne bei Fruchtentw ickelung einigei'
Ascomyceten (Jahrbiicher f. wiss. Bot. X X IX ,
1896).
N r 25 WSZECHSWIAT 393 sonia A lisinatis, Entylom a glaucii) po dwa
ją d ra zaw ierają już komórki macierzyste tych zarodników.
Pośród właściwych podstawczaków mo
żemy na zasadzie budowy podstawki (basidia) wyróżnić dwa wielkie o d d z ia ły : P rotobasi- diomycetes i Autobasidiomycetes. U pierw szych podstawka składa się z kilku, u o stat
nich z jednej tylko komórki. Do pierwszych należą : U redinaceae (rdze), A uriculariaceae, Pilacraceae, Trem ellaceae, do drugiej : D a- cryomycetes, Hymenomycetes (bdły), G aste- romycetes (purchawki) i Phalloideae.
Nad rdzam i odnośne badania przeprow a
dzili Sappin-Troussy, P oirault i Raciborski.
Z prac tych uczonych wynika, że nici w aeci- diach, dające początek zarodnikom (aecidio- spory), zaw ierają zawsze po dwa ją d ra J ą d r a te, dzieląc się równocześnie, wydają dwa równolegle szeregi jąder. Między każ
dą p arą ją d e r powstaje przegródka, wskutek czego cała nić rozpada sig na zarodniki i przedzielające je komórki płonę *). Rzecz prosta, źe i jedne i drugie posiadają po dwa ją d ra odmiennego pochodzenia, t. j. z od
miennego szeregu. Podwójne ją d ra znajdu
jem y także w zarodnikach letnich tychże grzybów (uredospory), a także w zimowych (telautospory). W tych ostatnich oba ją d ra zlewają, się w jedno. W edług Sappin-Trous- syego ją d ra zarodników zimowych przedsta
wiają ostatnie pokolenie całego szeregu po koleń jąd er, których początek mamy w aeci- diosporach. Teleutospory bowiem kiełkując wytwarzają podstawkę (tutaj inaczej przed- grzybnią, promycelium, zwaną) z basidio- sporami, te zaś ostatnie w yrastają na wiosnę (u gatunków ze zm ianą gospodarza na innej roślinie) w grzybnię z aecidiami. Zlewanie się ją d e r obserwowano i u innych podstaw
czaków, zarówno wśród P ro to - ja k i A uto
basidiomycetes. U Trem ellaceae np. p ro ces ten został wykazany przez D angearda, u A uriculariaceae przez Sappin-Troussyego.
U Autobasidiom ycetes, według R osena i W a- gena, liczba zlewających się ją d e r niekiedy przenosi liczbę dwu. T ak u muchomora
') Komórki płonę zanikają później, przez co zarodniki sty k ają się z sobą bezpośrednio w mio
dem aecidium.
(A m anita) zlewają się dwa lub trzy jąd ra, u Mycena galericulata 4, u L epiota mucida nawet 6 — 8 , w większości jednak przypadków kopulują z sobą tylko dwa ją d ra . Nowe ją d ro , powstające z połączenia dwu resp.
kilku ją d e r, dzieli się drogą mitozy na 2 do
6 ją d e r potomnych, odpowiednio do ilości zarodników, rozwijających się na podstawce.
Jednocześnie w tej ostatniej, k tó ra dotąd przedstaw iała jednę komórkę, zjaw iają się przegródki, jeżeli mamy do czynienia z P ro - tobasidiomycetes. Same zaś ją d ra w ędrują przez wyrosty podstawki czyli t. zw. steryg- my, do zarodników (basidiospor), które roz
w ijają się na sterygm ach w postaci na- brzmień kulistych.
Z niniejszego pobieżnego przeglądu wyni
ków badań nad plciowością u grzybów łatwo wyprowadzić wniosek, że o istotnym procesie zapłodnienia może być mowa tylko u niż
szych grzybów (Pbycomycetes) i to nie u wszystkich przedstawicieli tej grupy. Lecz i tu zapłodnienie nie je st koniecznym w arun
kiem zachowania gatunku, ponieważ grzyby te mnożą się zwykle drogą bezpłciową, two
rzenie się zaś zygospor lub oospor następuje zwykle bardzo rzadko, w warunkach w yjąt
kowych. B adania nad wpływem warunków zewnętrznych na sposób rozm nażania u grzy
bów i wodorostów, dokonane przez rozm ai
tych uczonych, w szczególności zaś przez K lebsa ') wykazały, że rośliny te rozmnażać się mogą drogą bezpłciową, t. j. zapomocą zarodników, przez czas nieograniczenie długi, znajdując się w przyjaznych warunkach.
Skoro jed n ak warunki te zmienią się w ten sposób, że życiu osobników zagraża niebez
pieczeństwo, wówczas występuje rozmnażanie się płciowe, przyczem produkty zapłodnienia (zygospory, oospory) otaczają się g ru bą bło
ną i przechodzą w okres spoczynku, w k tó rym mogą przetrwać warunki niesprzyjające ich rozwojowi. Dzieje się to u grzybów tych
') Bardzo ciekawe dane w tym przedm iocie znajdujem y w dziele tego uczonego : Die Bedin- gungen der F ortpflanzung bei einigen Pilzen und Algen. Jena 1896 oraz w rozprawach : Zur Physiologie der F ortpflanzung einiger Pilze, Jah r-
| bucher der W iss. Botanik, tom 32 i 33.
394 WSZECHSWTAT N r 25 Bp. wtedy, gdy przeniesiemy je z normalnego
roztw oru do nader rozcieńczonego lub zgęsz- czonego i t. d. W naturze u wodorostów zapłodnienie odbywa się jesienią, gdy zbliża
ją c a się pora zimowa paraliżu je wszelkie życie roślinne, lub latem , gdy k ału ża, w k tó rej w egetują one, wysycha. Możemy więc powiedzieć, że tam , gdzie przy sprzyjających w arunkach chodzi jedynie o możliwe zwięk
szenie ilości osobników, czyli inaczej o jak - najszersze rozpowszechnienie gatunku, tam n a tu ra ucieka się do rozm nażania bezpłcio
wego, zapłodnienie zaś staje się wtedy zby- tecznem. S ta je się ono koniecznem dopie
ro w w arunkach, grożących gatunkow i za
gładą. P raw o to stosuje się przynajm niej do niższych przedstawicieli królestw a roślin
nego, do wodorostów i grzybów. Lecz mimo to większość tych ostatnich, ja k wydzieliśmy, obywa się zupełnie bez procesu płciowego,
jo ile za taki nie będziemy uważali, ja k chce D angeard, kopulacyi ją d e r przy powstawaniu organów bezpłciowego rozm n ażan ia: worecz
ków i podstawek. Badacz ten widzi istotę zapłodnienia jedynie w połączeniu ją d e r, choćby mieszczących się w jednej i tej samej komórce. W skutek tego zarówno woreczek ja k i podstawkę uważa on za organ płciowy (t. zw. oogon), zaw ierający męskie i żeńskie ją d r a jednocześnie. T ru d n o się jed n ak zgo
dzić na pogląd tego rodzaju. N asam przód w procesie zapłodnienia uczestniczą tu nie- tylko sam e ją d ra komórkowe, lecz i o ta
czająca je protoplazm a, czyli innemi słowy, proces ten sprow adza się do połączenia dwu kom órek w jednę całość. P rócz tego, ja k wspominaliśmy wyżej, kopulować z sobą może więcej niż dwa ją d ra . A zatem mamy tu proces sui generis, przynajm niej co do
tyczę strony m orfologicznej. Umyślnie pod-
jkreślam y ostatni wyraz ponieważ fizyolo- giczne znaczenie zlew ania się sam ych tylko ją d e r, zdaje się mieć to sam o znaczenie dla gatunku, co zwykłe zapłodnienie u reszty roś
lin. Z a dowód może służyć nadzwyczajne roz
powszechnienie kopulacyi ją d e r u wszystkich
jgrzybów nieposiadających organów płcio-
jwych, a także i okoliczność, że proces ten
jpoprzedza zawsze lub towarzyszy tworzeniu J się zarodków, a więc ściśle związany je st ze sprawą zachowania gatun ku.
Ciekawe są bardzo zapatryw ania na tę |
kwestyą angielskiego uczonego H arto g a *):
U trzym uje on, że prócz zapłodnienia istnieją w naturze inne jeszcze procesy m ające to samo znaczenie. N ależą tu według niego np. tworzenie plasmodyów u śluzowców (M yxomycetes) oraz izogam ia. P o d tym term inem H a rto g rozumie połączenie dwu lub kilku zupełnie jednakowych komórek (izogamety u wodorostów) lub też samych tylko jąd er, przyczem te ostatnie mogą po
chodzić z jednego wspólnego macierzystego ją d ra . K opulacya zatem siostrzanych jąd er stanowi według niego właśnie istotę parteno- genezy. I w samej rzeczy kopulacya ją d e r obserwowana była w azygosporach u Sapro- legnia i Sporodinia. H a rto g zw raca następ
nie uwagę na analogiczne zjawiska ze świata zwierzęcego. W iadomo, że dojrzewanie ja jk a u zw ierząt polega na dwukrotnem wydziela
niu ciałek biegunowych. C iałka te p rz ed staw iają silnie uwstecznione komórki jajowe.
U A scaris Bovery obserwował, że niekiedy drugie ciałko biegunowe nie wydzielało się wcale, jego zaś jąd ro , które niczem się nie różniło od ją d r a żeńskiego, zlewało się na- powrót z tem ostatniem . To samo zauważył B rauer u partenogenetycznych jaj A rtem ia.
Moźnaby więc wygłosić następujące uogól
nienie. W spólną istotę partenogenezy i za
płodnienia stanowi połączenie się ją d e r, róż
nica zaś między temi procesami polega na tem, że w pierwszym przypadku zlew ające się z sobą ją d ra pochodzą z jednej i tej samej komórki, w drugim zaś łączą się ją d r a po
chodzące co najmniej każde z innej komórki.
Z tego punktu widzenia bezpłciowe rozm na
żanie się grzybów wyższych zapomocą swo
istych zarodników, powstających w worecz
kach, resp. na podstawkach, oraz zjawisko partenogenezy zarówno wśród roślin ja k i zwierząt sprowadzić się d a ją do zjawisk jednej i tej samej kategoryi.
Zbyteczna prawie dodawać, że przypusz
czenie to, ja k i wiele innych podobnych, mało m a jeszcze bardzo za sobą danych fak tycznych, jak i wogóle cała dziedzina z ja wisk towarzyszących powstawaniu zarodni
ków u grzybów zaledwie została napoczęta
*) H artog, Some problem s of R eproduktion,
1891.
N r 25 WSZECHŚWIAT 395 w czasach ostatnich. To tylko zdaje się być
pewnem, że i u grzybów napotykam y procesy wyłącznie służące sprawie zachowania g atu n
ku, choć pod względem morfologicznym nie
zupełnie identyczne z zapłodnieniem. Z tego punktu widzenia grzyby tra c ą poniekąd to wyjątkowe stanowisko, jakie zajmowały dotąd nietylko wśród roślin, lecz i w ogóle wśród całego św iata ożywionego.
J. Trzebiński.
SPRAWOZDANIE.
— Juliusz M a s te ls k i. Filozofia przyrody w z a ry s a c h . Część pierw sza. W arszaw a, 1 9 0 0 .
Pod bolesnem wrażeniem wypadło mi spraw o
zdanie to pisać. W łaśnie, gdy przerzucałem książkę, wyczytałem wiadomość o śmierci autora.
I uprzytom niło mi się to życie, jedną, m yślą owładnięte, jednej m rzonce oddane, życie nie
w ątpliwie pełne zaparcia i poświęcenia, wiedzio
ne jednem tylko pragnieniem zreform owania, p o praw ienia, uzupełnienia nauki dzisiejszej. Od la t k ilkunastu au to r nadsyłał pomysły swe re - dakcyi naszej, k tó ra ich drukować nie mogła, kom unikow ał je napróżno towarzystwom n auko
wym, akadem iom , niezrażony w szakże tem nie
powodzeniem poglądy swe ogłosił w książce, po k tórej miało nastąpić pięć jeszcze dalszych to mów. A zaledwie ukazała się w d ru k u , zanim jakikolw iek ukazał się je j rozbiór, a u to r zakoń
czył życie,— niewątpliwie z sercem przejętem goryczą, zrażony przeciw społeczeństwu, które go zrozum ieć nie zdołało i uznania mu swego od
mówiło. N iestety— je stto los wszystkich chy
bionych reform atorów nauki i wszystkich wyna
lazków rzekom ych, których tyle przesunęło się przed oczyma naszem i.
Na zarzu ty au to r odpowiedzieć nie może i na polem ikę m iejsca ju ż niema. Nie uwalnia nas to wszakże od obowiązku względem czytelników, k tó rzy prag n ą wiedzieć ja k a treść mieści się pod szumnym, ale niejasnym tytułem „filozofii p rz y ro d y ” . Spraw ozdanie nasze ograniczym y zresz
tą do w skazania tylko, na czem pomysł au to ra polega.
Część pierw sza całego dzieła, k tó rą mamy przed sobą, je s t właściwie kosmogonią, główna zaś myśl au to ra, nowość, ja k ą do nauki w pro
w adza, dotyczę siły przyciągania. Siła przycią
gania, według autora, nie je s t stałą, wrodzoną właściwością m ateryi, ale pojawiła się sama przy pewnych właściwych stosunkach cząstek, a m ia
nowicie w pierw otnej m ateryi gazowej, z k tórej
J
wyłoniły się światy. W gazowej tej materyi ruch powstał sam przez się; skutkiem tarcia w arstw jednych o drugie w ytw arzało się ciepło, a zarazem budził się i stan elektryczny. W r ó ż nych warstwach powstawała naprzem ian elek
tryczność dodatnia i odjem na, zaczem poszło wzajemne przyciąganie się tych warstw, a sk u t
kiem tego ubezwładniona została skłonność ma- te ry j gazowych do rozszerzania się w przestrzeń.
M aterya dalej zgęszczała się stopniowo, a by to nastąpić mogło, natężenie siły przyciągania m u
siało się wciąż zwiększać; działo się to dopóki gazy nie przeobraziły się w ciecze.
Zagłębiając się myślą w odległą tę przeszłość, a u to r znajduje, że sił działających w świecie by ło pierw otnie m niej, a w zarodku istn iała jedna tylko. W szczególności dostrzegam y najpierw, że była epoka, gdy siła żywotna nie istniała na ziemi, nie było ludzi, zw ierząt, roślin; siła ta m iała więc swój początek, a to daje autorow i za
sadę do wniosku, że i inne siły nie są wieczne, ale miały również początek p rzy odpowiednich w arunkach, po pewnym zaś rozw oju następuje znowu ich słabnięcie. Największe natężenie j ciepła było w epoce, gdy bryła niebieska ze sta- J nu gazowego przechodziła w ciekły, a w takich
| warunkach je s t obecnie słońce; poza tą fazą na
stępuje ju ż ubytek tej siły, ja k to widzimy w mgławicach i kometach. Tak samo zanika 1 siła m agnetyczna i siła przyciągania, a wreszcie pozostaje tylko wrodzona własność gazów, zdol
ność przenoszenia się z m iejsca na miejsce.
Zasady te autor stosuje do wyjaśnienia rozwo-
! j u i zagłady światów. Szczegółowo rozpatryw ać tego nie możemy, zobaczmy tylko, ja k w ośw ie
tleniu au to ra przedstaw iają się objawy księżyca.
Na księżycu niema atm osfery i cieczy,— sprawić zaś to mógł jedynie brak siły przyciągania. U tr a cił j ą księżyc wtedy, gdy jego gazowe okrycie uleciało w p rzestrzeń, albo raczej gazowa atm o
sfera księżyca odbiegła, gdy po strad ał siłę p rz y ciągającą. Skutkiem tego zaniku przyciągania u latn ia się nadto i m aterya stała księżyca, a na poparcie tego autor przytacza szczegół, spraw o
zdawcy zre sztą nieznany, że astronomowie, o b li
czając zaćmienia słońca dawniejsze, doszli do przekonania, że księżyc nietylko bieg swoj obro
towy przyśpiesza, ale i w objętości maleje. Z cza
sem więc księżyc zbliży się bardziej ku ziemi i zmaleje, ja k obecne księżyce M arsa, a wreszcie zniknie zupełnie, ja k znikły ju ż księżyce M erku
rego i W enery. Nawet stan obecny pow ierzchni księżyca daje dowód rozpraszania się jego sub- stancyi,— nagie skały, sterczące ponad przep a
ściami, sąto szczątki warstw różnorodnych, które znikły, ulotniły się w p rze strzeń , bo nie stało ju ż siły, k tó r a b y je utrzym yw ała w stanie po
przedniego skupienia. Los wreszcie m ateryi
traconej przez księżyc nasz, przez inne księżyce,
nie pozostaje dla autora tajem nym ,— z materyi
gazowej ro d zą się kom ety, bryły zaś stałe, od
księżyca odpadające, tw orzą aeroiity : samo sp a
396 W SZECHŚWIAT N r 25 danie aerolitów dowodzi, że one pochodzą z księ
życa, co znów dalej je s t dowodem, że księżyc nie posiada siły przyciągania.
Do argum entów , m ających świadczyć, że k się życ pozbawiony je s t siły przyciągania, należy też ustęp zatytułow any niezbyt ja sn o : księżyc okoto osi nie obraca się, lecz je s t obracanym „Jeżeli w ruchach kuli księżycow ej, ja k ie ona zdaje się odbywać w czasie krążen ia około ziemi - mówi a u to r— chcemy koniecznie widzieć wirowanie księżyca, to nie można u frzymywaó, że on o b ra
ca się około swej osi, ale że je s t obracanym . W przeciwnym razie możnaby tw ierdzić, że i gó
ra M ontblanc obraca się około swej osi ziem
nej, ponieważ ruchy je j około osi ziemnej, oddzielnie obserw ow ane, okazałyby się zupełnie identyczne z rucham i dzisiejszem i księżyca” . Nie łatw o uchwycić tu myśl au to ra , który zresz
tą w yraża się w ogólności jasno. G óra przecież, stanow iąc część bryły ziem skiej, obraca się w s a mej rzeczy dokoła osi, przechodzącej p rzez śro dek ziemi.
W edług au to ra więc księżyc, podobnie zresztą ja k M erkury, pozbawiony j e s t ru ch u wirowego, a u tra tę tego ruchu tłum aczy, odw ołując się do biegu kuli wyrzuconej z działa. Pod wpływem siły r z u fu pocisk biedź winien po linii prostej, lecz atrak cy a zielnika osłabia w nim zwolna wpływ siły rz u tu , ja k o od niej trw alsza, przez co każda cząstka zo s'a je coraz bardziej w swym ruchu postępowym osłabiona, coraz bardziej ulega przyciąganiu ziem skiem u i nakoniec upada na ziemię. T ak samo ruch obrotow y M erkurego utrzym yw ał się, dopóki siła je g o przew yższała siłę atrakcyi słonecznej, ta ostatnia wszakże, jako m ająca stałe swe źródło pochodzenia, okazała się w rezultacie trw alszą od ru ch u wirowego, osłabiała go więc stopniowo i w strzym ała o sta tecznie.— Trudno tu wszakże zgodzić się na ana
logią ruchu wirowego planety z biegiem pocisku, a w tłum aczeniu tego ostatniego a u to r stoi właściwie na stanow isku daw nych fizyków, z okresu przedgalileuszow ego, gdy nie znano jeszcze zasady składu sił, pod kątem do siebie pochylonych.
Ostatecznie pow iedzieć musimy, że ze strony fizyków, astronom ów dzisiejszych pom ysły autora najm niejszego nie m ogą zdobyć uznania. Z a pewne, au to r, gdyby się jeszcze śród żyjących znajdow ał, m ógłby odrzec, że przecież ci fizycy i astronom owie nie posiedli jeszcze m ądrości ostatecznej, a cala ich nauka w przyszłości uledz może przeinaczeniu. To j e s t slusznem niew ąt
pliwie, ale chcąc z nau k ą walczyć, trz e b a bić j ą taranam i, nie m ożna zadaw alać się argum entam i gołoslownemi, nieopartem i na fundam entach s il
nych i ugruntow anych. F izyk, k tóryby chciał dowieść, że przyciąganie w masie gazowej r o z wija się skutkiem działań elektrycznych, obm y
śliłby zapewne metody doświadczalne, dozw ala
ją c e wykazać, że w w irującej masie gazowej p o w stają rzeczywiście w arstw y przeciw nie naelek-
tryzow ane, że, dalej, skutkiem tak rozbudzającej się atrakcyi p ierw otna objętość gazu tego ulega s'atecznem u zm niejszeniu. Podobnież astronom , gdyby chiał ożywić dawny pogląd, że aerolity z księżyca pochodzą, zebrałby dane, ja k ie posia
damy o biegu aerolitów , o ich drodze, o szybkości, z ja k ą w dzierają się do naszej atm osfery, i na tej podstaw ie zapewne starałby się oprzeć argumen- i ty swoje Zapewne i p rzy najstaranniejszem
uzasadnieniu doświadczalnem i matematycznem i teorya cała mogłaby pozostać błędna, ale przy-
j
najm niej rzecz ta k a m usiałaby zwrócić uwagę,
J