• Nie Znaleziono Wyników

Tom XIX.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Tom XIX."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

M > 2 5 . W arszaw a, dnia 24 czerwca 1900 r. Tom XIX.

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

P R E K U M E R A T A „ W S Z E C I I S W I A T A " . W W a r s z a w i e : ro c z n ie ru b . 8 , k w a rta ln ie ru b . Z. L p r z e s y ł k ą p o c z t o w ą : ro c zn ie ru b . 10, p ó łro c z n ie ru b . 5 . P r e n u m e ro w a ć m o ż n a w R e d a k c y i W sz e c h św ia ta i w e w sz y st­

k ic h k s ię g a rn ia c h w k r a ju i z a g ra n ic ą .

K o m i t e t R e d a k c y j n y W s z e c h ś w i a t a s ta n o w ią P a n o w ie : C z e rw iń sk i K ., D e ik e IC., D ic k s te in S .. E ism o n d J ., F la u m M ., H o y e r H. J u rk ie w ic z K ., K ra m s z ty k S ., K w ie tn ie w sk i W f., L e w iń sk i J . , M o ro zew icz J . , N a ta n s o n J ., O k o lsk i S., S tr u m p f E .,

T u r J ., W e y b e r g Ź., Z ieliń sk i Z ,

Redaktor Wszechświata przyjm uje ze sprawami redakcyjnemi codziennie od g. 6 do 8 wiecz. w lokalu redakcyi.

.A. dr es IE2Ira,lc©wslsie - P rzed m ieście, H ^T-r

;%e6om^ przewrót w chemii.

Czytelnicy nasi przypom ną może sobie wiadomość, podaną w 17 n-rze W szechświata z r. b., a dotyczącą mniemanej przemiany fosforu w arsen. Pisząc o tem , nie w ahali­

śmy się wyrazić przypuszczenia, że wieść ta była wyskokiem niezbyt smacznego humoru, ja k i pozwala niekiedy pismom naukowym niemieckim czynić sobie żarty ze swych abonentów pod opieką tradycyjnego pierw ­ szego kwietnia. Tym razem jednak, o ile się zdaje, kom unikat czasopisma „Leopoldina”

był podany przez a u to ra i redakcyą w sposób poważny. Z asłużył też sobie na pewne spo­

pularyzowanie przez pisma ogólne i lite­

rackie, które uznały sprawę za dość „sensa­

cyjną”, żeby j ą można było powtórzyć, nieod- mawiając sobie przyjemności dodania w przy pisku mniej lub więcej dowcipnych uwag nad stanem nauk ścisłych, w których nawet tak zasadnicze podstawy, ja k poglądy na skład m ateryi, nie m ają należytego ugruntow ania.

Pow tórzyło się raz jeszcze to samo, co naukę spotyka ze strony publicystyki za lad a spo­

sobnością : niepozbawione dobrotliwości lecz zarazem lekceważące poklepanie po r a ­ mieniu.

Ale złudzenia na błędach oparte niedługą trwałość mieć mogą w nauce dzisiejszej.

Z eszyt Spraw ozdań Tow. chem. niemiec­

kiego z d. 1 1 b. m. zaw iera odprawę, daną przez Klein. W inklera niefortunnem u od­

krywcy przem iany m ateryi. W odprawie tej, oprócz faktycznego wykrycia błędów, na zasadzie których E ittic a doszedł do swego zuchwałego wniosku, znajdują się pewne uwagi w tak wysokim stopniu słuszne i waż­

ne, że wydawało mi się rzeczą pożyteczną streścić rozpraw kę znakomitego profesora frejberskiego.

„A rsen, powiada W inkler, mianowicie w po­

staci swych związków, bywa otrzymywany technicznie conajmniej od la t tysiąca i przy- tem na bardzo wielką skalę przechodzi z je d ­ nych postaci związków do innych pod wpły­

wem procesów hutniczych. Pomimo tego nigdy nie dostrzeżono by najm niejszej wska­

zówki, któraby upoważniła do powątpiewania o naturze elem entarnej tego ciała. Żadnej kwestyi nie podlega, że arsen w rzeczywisto­

ści je st pierwiastkiem chemicznym w dzisiej- szem znaczeniu tego słowa, to je s t ciałem nierozkładającem się na żadne części składo­

we i niedającem się utworzyć przez złączenie jakichś innych pierwiastków. Twierdzenie F ittik i polega na niesłychanym błędzie i uwa­

żam za rzecz najgodniejszą pożałowania,

(2)

386 WSZECHŚWIAT N r 25 że je wygłoszono publicznie. G dy ju ż je d ­

nak tak się stało, nic innego uczynić nie można, tylko sprawę przedstaw ić w świetle prawdziwem”.

W inkler dowodzi dalej, że F ittic a nie um iał określić ilości arsenu, zanieczyszczają- [ cego zawsze fosfor handlowy, gdyż znajdow ał go od 0 do 2,64% zależnie od tego, czy ma- teryałem badanym był fosfor biały, czy też czerwony, ja k rów nież—zależnie od użycia za środek utleniający kw asu azotnego lub mieszaniny dwutlenku b ary tu z kwasem siar- czanym. Z aw artość arsenu w fosforze objaś­

nia się przez to, źe ten ostatni bywa otrzy­

mywany wyłącznie z popiołu kostnego, roz­

łożonego przez kwas siarczany. W czasach dawniejszych W ittsto c k oznaczał ilość a r ­ senu w kwasie siarczanym surowym na 0,76%'.

obecnie jed n ak bywa bezw ątpienia więcej, ponieważ kwas ten w yrabia się teraz głównie z pirytów stosunkowo bogatych w związki arsenowe. T ak np. H je lt znajdow ał 0 , 2 0 2 % arsenu w pirytach z R iotinto, a jeżeli kwas z takiego m atery ału otrzym any zostanie uży­

ty do przygotow ania fosforu, ciało to zawie­

ra ć będzie w sobie nie mniej ja k 1,87% a r­

senu.

W ydzielenie i oznaczenie ilościowe arsenu je st jednem z zadań, rozstrzyganych pom yśl­

nie przez chemików początkujących, ale musi być dokonywane według pewnych przepisów, od których nie wolno odstąpić. W istocie, jeżeli m atery ał badany zaw iera część lub całość arsenu w postaci kwasu arsennego, lub też—jeżeli w nim zn a jd u ją się ciała w tlen b ogate, ja k np. kwas azotny albo dw u­

tlenek wodoru, wtedy siarkowodór nie działa prawidłowo i wydzielenie arsenu może się nie udać. P rofesor W in k ler sądzi, że tu należy szukać objaśnienia, skąd F ittic a doszedł do wniosku, że fosfor używany przezeń był wolny od arsenu.

R zekom a przem iana fosforu w arsen miała się odbywać podczas działania azotanu amo­

nu stopionego na fosfor wolny od arsenu, i F ittic a podał niczem nie uzasadnione rów­

nanie, które m a objaśniać tę przem ianę : 2P-J-5N H 4 N 0 3 = ( P N ,0 ) 2 0 3 + 10H 2 O + 3 N 2 , a dalej, według niego, dowolnie wyprowadzo­

na kom binacya atomów P N aO m a wyrażać skład ciała, uważanego przez ogół chemików

za pierw iastek arsen. D la kontroli doświad­

czeń, z których wyciągnął równanie powyż­

sze, F ittic a utleniał inne części z tej samej próbki fosforu zapomocą kwasu azotnego oraz dwutlenku barytu i kwasu siarczanego, a wtedy wcale nie otrzym ywał arsenu. Otóż W inkler powtórzył te wszystkie doświadcze­

nia. Bi>rąc po 2 gram y z jednego i tegoż samego p re p a ra tu fosforu czerwonego, pod­

daw ał je utlenieniu zapomocą stopionego azotanu amonu, kwasu azotnego, wody chlo­

rowej i dwutlenku wodoru. Różnicę w po­

stępowaniu stanowiło to tylko, że F ittic a strą c a ł arsen w postaci siarku bezpośrednio z produktów utlenienia, kiedy W inkler prze- dewszystkiem przeprow adzał całkow itą ilość arsenu w kwas arsenny, ten osadzał w po­

staci nierozpuszczalnej soli amonowo-magne- zowej, k tó rą dopiero rozkładał kwasem s ia r­

czanym, odtleniał wydzielony kwas arsenny do stanu trójtlenku arsenu i z roztw oru tego ostatniego związku strą c a ł siarek arsenu siarkowodorem. P o ostatecznem przerobie­

niu siarku arsenu na związek, który już mógł być ważony, W in kler przekonał się, że z doświadczenia z azotanem am onu zaw ar­

tość arsenu w fosforze okazyw ała się = 1,910% ) 2 doświadczenia z kwasem a z o t­

ny m— 1 ,925% , z wodą chlorow ą— 1,920% , z dwutlenkiem wodoru—1,920%.

„Ze wszystkich więc opisanych doświad­

czeń (słowa W inklera) zawartość arsenu wy­

p ad ła jednakowa. M ały niedobór w do­

świadczeniu z azotanem am onu zależy od tego, że niepodobna tu było uniknąć s tra t niewielkich. S tąd wynika, że o przem ianie fosforu w arsen na drodze opisanej —a z pew­

nością powiedzieć można i na żadnej innej—

niema co myśleć, podanie zaś F ittik i opiera się na błędzie.

„Należy dodać, że zdarzenie to, które opi­

suję z wielką przykrością, ma podkład pełen znaczenia. Mogłoby się bowiem wydawać jakgdyby w uprawie chemii nieorganicznej w czasach ostatnich zapanował niebezpieczny kierunek puszczania się na spekulacye, wy­

snuwane bez uwzględnienia tej gruntowno- ści, k tó rą dotychczas celowało badanie nie­

mieckie. Gdyż mnożą się przypadki, dowo­

dzące, że obecnie naprzód kuje się teorya,

a dopiero potem usiłuje się wyszukać to, co

się chce znaleźć, czyli, według wyrażenia

(3)

JMr 25 WSZECHŚWIAT 387 fizyologa lipskiego, Czerm aka, wychodzi się

„z faktów nieściśle dostrzeżonych” i dochodzi się do błędu. N ienaj mniejszą częścią powodów tego je s t ta okoliczność, że sztuka analizy chemicznej znajduje się w godnym pożało­

wania upadku. Mówię tu umyślnie „sztuka”, bo między p racą jednego analityka a drugie­

go może istnieć ta k a różnica, ja k między rzeźbą a kam ieniarstw em . Działalność b a­

dawcza fizyka z rozwojem elektrolizy coraz bardziej w kracza w dziedzinę chemii nieor­

ganicznej, lecz od fizyka nie możemy wyma­

gać wyrobienia w analizie chemicznej. Z re sz­

tą, w granicach swego tworzenia, może on i bez tego czynić rzeczy pożyteczne a nawet wielkie. A le chemia fizyczna w żadnym r a ­ zie nie jest równoznaczna z chem ią nieorga­

niczną. Albowiem ta ostatnia, najdalsza od tego, żeby stanowić m iała naukę ograniczo­

ną, mieści w sobie niewyczerpaną ilość za­

dań, które muszą być rozstrzygane na zu­

pełnie innej drodze, aniżeli wskazywana przez teoryą jonów. Prawdziwie bogate w następstw a badania w zakresie chemii nieorganicznej mogą być dokonywane tylko przez takiego chemika, który nietylko je st teoretykiem, ale i analitykiem skończonym.

Skończonym zaś analitykiem nie je s t jeszcze mechanicznie wyrobiony robotnik praktycz­

ny, lecz dopiero myślący i wykształcony a r­

ty sta, dla którego żadna czynność przepro­

wadzona nie przedstaw ia zagadek teoretycz­

nych, którem u stechiom etrya weszła w krew i kości, i który we wszystkich swych działa­

niach kieruje się poczuciem estetycznem ładu i czystości, a przedewszystkiem —pożądaniem praw dy” .

Zn.

Teorya odurzenia.

i .

J a k wiadomo ogólnie, posiadamy w medy­

cynie najrozm aitsze środki chemiczne, sto­

sowane w celu narkotyzowania, odurzania chorych. N ależą tu naprzykład paraaldehyd ( C H j. C O H )3, wodan chloralu CC] 3 C H (O H )2, uretan CO . N E 20 . C 2 H S, sulfony (sulfonal, trional, tetronal), alkohol etylowy (C 2 H 5 O H)

w postaci rozmaitych napojów wyskokowych, dalej ogólne środki zn ieczu lające: chloro­

form, eter, tlenek azotu, zadawane w postaci wziewaó i t. p. W szystkie te środki pod względem farmakologicznym należą do je d ­ nej grupy, t. zw. środków znieczulających i nasennych szeregu tłuszczowego lub grupy alkoholowej, k tó rą przeciwstawia się grupie morfiny i pokrewnych alkaloidów.

J u ż z samego zestawienia powyższego wy­

nika, że nie można wykryć związku przyczy­

nowego pomiędzy pewną wspólną wszystkim tym substancyom własnością chemiczną a ich działaniem n a organizm. Toż zachodzą po­

między temi ciałami chemicznemi takie znaczne różnice co do składu, stanu skupie­

nia, lotności, rozpuszczalności i t. d. I d o ­ świadczenia, skierowane ku ujawnieniu wpły­

wu narkotycznego pewnych grup chemicz­

nych, zaw artych w rozmaitych tych związ­

kach, nie ziściły pokładanych oczekiwań.

Sądzono, że poszczególne pierw iastki lub ich grupy rodnikowe ro zstrzy gają o działaniu odurzającem i znieczulającem, gdy tym cza­

sem okazywało się, że grupy owe nie wystę­

p u ją bynajmniej w stanie dysocyacyi elek­

trolitycznej, ani też w ustroju zwierzęcym nie ulegają odszczepieniu od reszty zaw iera­

jącej je cząsteczki. Nowsze przeto badania, zwłaszcza H . M eyera i E . Overtona, każą przypuszczać, że działanie narkotyczne jest wywierane przez cząsteczkę owych związków jak o taką, niepodzielną, że cała cząsteczka, nie zaś ja k a ś szczególna jej część działa fizyologicznie n a owe kom órki nerwowe, któ­

re, osłabione w swej czynności, oddziaływają na cały organizm obniżeniem jego zdolności czuciowej, wrażliwości ogólnej.

W grupie związków sulfonowych, obejmu­

jącej kilka znanych środków nasennych : CH3

CEL S 0

2 . C 2 H 5

S 0 2 . C 2 H 5

sulfonal z 2-raa rodnikami etylowemi

c

C 2 H 5

CH j ' - UV-/2 . v2J_i3

trional z 3-ma rodnikami etylowemi

c S 0 2 . c SO„ . C ,H , 2 h 5 C 2 H 5

C2Hfl C

S 0 2 . OaHs S 02 . C2H5

tetronal z 4-ma rodnikami etylowemi

przypisywano działanie narkotyczne za w ar­

tości grup etylowych i sądzono nawet, że siła

narkotyczna tych środków wzmaga się pro-

(4)

388 WSZECHSWIAT N r 25 porcyonalnie do liczby zaw artych w cząstecz­

ce rodników etylowych. Tym czasem d o ­ świadczenia, wykonane dla spraw dzenia tej teoryi, bynajmniej jej nie potw ierdziły. N ie­

które z tych środków sulfonowych sprowa­

dzają odurzenie praw ie m om entalnie u ryb, co w każdym razie przem aw ia przeciw dzia­

łaniu, które ma nastąpić dopiero na skutek uprzedniego rozszczepienia związku chemicz­

nego. T akie rozszczepienie zresztą i dlatego jest nieprawdopodobne, że po kilkodniowem działaniu na drobne zw ierzęta, k tó re pozo­

stawiano w roztw orach tych środków n ark o ­ tycznych, nie stwierdzono znaczniejszego ich zużycia ilościowego. W reszcie są tak ie związ­

ki sulfonowe, które, będąc silnemi środkam i narkotycznemi, nie zaw ierają wcale grup etylowych; w innych zaś podobnych do siebie związkach sulfonowych stwierdzono copraw- da wzmaganie się siły narkotycznej wraz z liczbą rodników etylowych, lecz bynaj­

mniej nie w stosunku w prost proporcyo- nalnym.

G dy wszakże pragniem y zdać sobie sp ra ­ wę ze sposobu działania tych środków, napo­

tykam y interesujące hypotezy, z których je d ­ na wygłoszona już b y ła w r. 1847, dru g a przez R ich eta w r. 1893. B ib ra i H arless ju ż pół wieku tem u zauważyli, że n arko tycz­

nie d ziała ją takie substancye, które są ro z­

puszczalne w tłuszczach. W edług R ich eta siła narkotyczna rozm aitych środków ma być odwrotnie proporcyonalna do ich ro z­

puszczalności w wodzie. Ż ad n a z tych dwu hypotez nie je s t słuszną w zupełności, lecz przyznać będziemy musieli, że tkw i w nich obu ją d ro zdrowe i słuszne.

II.

S tan dotychczasowy naszych wiadomości każe nam się przedewszystkiem liczyć z tem , że całkow ita cząsteczka środka narkotyczne­

go uważana być pow inna za czynnik, działa­

jący odurzająco. Z drugiej strony teorya narkozy powinna wykryć jednę przyczynę wspólną wszystkim narkotykom dla w yjaśnie­

nia-jednorodnej ich czynności fizyologicznej.

Przyłóżm y tę m iarę do teoryi M eyera, którą ująć można w n astępujące dwa punkty :

1. W szystkie pod względem chemicznym

zresztą obojętne ciała, które rozpuszczają się w tłuszczach i związkach do tychże po­

dobnych, m uszą działać narkotycznie na ży­

wą protoplazmę, o ile mogą w nią przenikać.

2 . D ziałanie to wystąpi najszybciej i n aj­

silniej w tych komórkach, w których budo­

wie chemicznej przew ażają owe ciała tłusz­

czowe—przedewszystkiem więc w komórkach nerwowych.

W szelkie zatem ciała działające obojęt­

nie (neutralnie) pod względem chemicznym, w chłaniające się, a więc przenikające do obiegu krwi, wówczas wywrą działanie n a r­

kotyzujące, gdy zdołają się rozpuścić w tłu sz­

czach, zaw artych w kom órkach nerwowych.

Te zaś ciała tłuszczowe (lecytyna, protagon, cholesteryna i podobne) stanowią istotne czę­

ści składowe komórek zwojowych (ganglia).

G dy rozpuszczą się w nich obco im m aterye, wówczas oczywiście chemizm komórki uleg­

nie pewnej modyfikacyi. S tan równowagi chemicznej, w jakiej znajdują się względem siebie tłuszcze, woda, sole i t. d. w komórce nerwowej, uledz musi w tym razie zakłóce­

niu; a tem u zakłóceniu chemicznemu odpo­

wiada zakłócenie fizyologiczne, zaburzenie funkcyi, którego wyrazem je st odurzenie, narkoza. Lecz stan poprzedni może znów być osięgnięty. Gdy substancya, rozpusz­

czona w tłuszczu kom órek nerwowych, wy­

dzieli się, odparuje lub w strum ieniu krwi zostanie wypłókana, wówczas znów powróci poprzedni chemiczny stan równowagi w ko­

mórkach nerwowych, a organizm zatruty od­

zyska swe zdrowie. T ak tylko wytłumaczyć sobie można, że ustrój znosić jest w stanie bez trw ałych uszkodzeń częste i dość długo­

trw ałe narkozy. Co zaś do drugiej tezy w teoryi M eyera, to na jej poparcie przyto­

czyć można interesujące doświadczenia E h r- licha, z których wynika, że znaczna część barwników, barwiących szarą substancyą mózgu (neurotropia) jednocześnie barwi też tk ank ę tłuszczową (lipotropia). Przem aw ia to bądź co bądź za pewnem pokrewieństwem pomiędzy m ateryam i tłuszczowemi komórek nerwowych a właściwemi tłuszczami ustroju.

M eyer badał rozm aite związki chemiczne, które zadosyć czynią naczelnemu warunkowi jeg o teoryi czyli rozpuszczają się w związ­

kach tłuszczowych. W szystkie, użyte do do­

świadczeń związki chemiczne, ja k estry octo­

(5)

N r 25 WSZECHŚWIAT 389 we gliceryny, amidy kwasów tłuszczowych

(acetam id i t. p.) i aromatycznych (benzamid i t. p.) istotnie okazały się środkami narko- tycznemi. Lecz jeden związek z tej grupy nie rozpuszczał się w tłuszczach, mianowicie formamid (H C O N H 2); i związek ten też nie wywierał działania odurzającego. D ośw iad­

czenia te wykonywano na drobnych rybkach, które pływały w roztworach powyżej wymie­

nionych związków. Stan narkozy oceniano z zanikania ruchów dowolnych i braku od­

ruchów.

Jeżeli teorya ta jest słuszną, w takim ra ­ zie powinno być możliwem wykrycie zależno­

ści ilościowej w działaniu owych narkotyków od ich podziału pomiędzy wodą a oliwą. To zjawisko fizyczne powinno w organizmie mieć coś analogicznego, co wyrazić się da stosun­

kiem rozmieszczenia środka narkotycznego pomiędzy cieczami ustroju a substancyami komórek nerwowych. Meyer wyraża to w spo­

sób następujący :

3. W zględna siła działania tych środków narkotycznych musi zależeć od mechaniczne­

go ich powinowactwa z jednej strony do ciał tłuszczowych, a z drugiej do pozostałych czę­

ści składowych ciała, t. j. głównie do wody;

a zatem jestto zależność od współczynnika podziału, określającego ilościowe ich ro z­

mieszczenie w mieszaninie wody i substancyj tłuszczowych.

I ten punkt teoryi poddano badaniu do­

świadczalnemu. Rozm aite środki narkotycz­

ne w roztworze wodnym skłócano z oliwą i określano następnie ów współczynnik po­

działu, t j. stosunek ilościowy substancyi narkotycznej w oliwie i w wodzie. Okazało się, że narkotyki najsilniejsze, czyli związki takie, które d z ia ła ją odurzająco w najm niej­

szej koncentracyi cząsteczkowej, jednocześnie wskazują największy współczynnik podziału pomiędzy oliwą a wodą. Z badanych w tym względzie środków narkotycznych można ułożyć szereg następujący, w którym kon- centracya cząsteczkowa stopniowo wzrasta (t. j. siła narkotyczna zmniejsza się), zaś współczynnik podziału odpowiednio, choć nie wprost proporcyonalnie, się zmniejsza.: trio- nal, tetronal, wodan butylochloralu, sulfonal, wodan brom alu, trójacetyna, dwuacetyna, wodan chloralu, etylouretan, acetyna, me- tylouretan.

I I I .

T a ogólna teorya narkozy, pomyślana przez M eyera, w nieoczekiwany sposób znaj­

duje świetne poparcie w badaniach Overto- na, który, z innych zgoła wyszedłszy założeń i innym posługując się m ateryałem doświad­

czalnym, doszedł do tych samych rezultatów.

Overton, badając zjawisko przenikliwości protoplazmy w najrozm aitszych kom órkach roślinnych i zwierzęcych, doszedł do wniosku, że wszelkie chemicznie obojętne związki, któ­

re łatwo rozpuszczają się w eterze, tłusz­

czach i olejach, a przynajm niej łatwiej w tych ciałach niż w wodzie, osobliwie szybko prze­

nikają do protoplazmy. D la tych zaś związ­

ków, które wprawdzie rozpuszczają się w wo­

dzie, lecz nie w oliwie, protoplazm a, a względ­

nie ściana komórki mało je s t przepuszczalna.

Najistotniejszym przeto warunkiem przepusz­

czalności owych związków chemicznych je st zawartość w komórkach lecytyny, cholestery- ny i podobnych ciał ch arak teru tłuszczowe­

go. Dochodzimy zatem do rezultatu ogól­

niejszego jeszcze od tego, jak i dla komórek nerwowych stwierdził Meyer. T eorya tego ostatniego je s t więc tylko szczególnym p rz y ­ padkiem teoryi Overtona, a doświadczenia każdego z tych badaczów nawzajem się po­

pierają.

Gdy Overton spostrzegł, że chwila wystę­

powania narkozy doskonałym je s t wskaźni­

kiem przeniknięcia rozpuszczonego związku do ciała komórki (nerwowej) w tych razach kiedy wszelkie inne metody zawodziły, prze­

to i on posługiwał się drobnem i rybkam i, które pozostawiał w roztw orach badanych substancyj chemicznych.

Z badanych w ten sposób zw iązków: alko­

holów jednohydroksylowych, estrów, aceto­

nów, węglowodorów, fenolów i ich estrów me­

tylowych, okazały się narkotycznie działają- cemi te wszystkie, które nie były nierozpusz- czalnemi w wodzie a jednocześnie mieszały się z oliwą lub wyraźnie w niej rozpuszczały.

Obiedwie teorye zatem stw ierdzają jedno i to samo; obiedwie popierają się wzajemnie;

a gdy przeglądam y tablice, mieszczące re­

zultaty doświadczeń w pracach M eyera

i Overtona, jasno widzimy równoległość i od-

powiedniość wyników.

(6)

390 WSZECHŚWIAT N r 25 Pogląd, że cała niepodzielna cząsteczka

chemiczna, nie zaś pro d u k t jej ro zkładu działa narkotycznie, pozyskał nadto p o p ar­

cie w następujących fa k tach doświadczal­

nych, stwierdzonych przez Overtona. E stry kwasów tłuszczowych póty tylko działają narkotycznie, póki znajdują się w stanie nie zmydlonym, t. j. nie rozszczepione n a odpo­

wiednie alkohole i kwasy. T ak więc estry kwasów tłuszczowych niższych (kwasu mrów­

kowego i octowego) d ają narkozę krótko ­ trw ałą, k tó ra szybko przechodzi w śmierć, albowiem estry te prędko się zm ydlają. D la estrów zaś wyższych — zgodnie z prawem chemii fizycznej, że szybkość zm ydlania zmniejsza się wraz z długością łańcucha węglowego w kwasowej części składowej — okazało się, że n arkoza tem trw a dłużej, im rodnik kwasowy bardziej obfituje w atomy węgla.

Nie przytaczam y na tem miejscu ani wszystkich poszczególnych doświadczeń Over- tona, ani naw et ostatecznych wniosków z tych badań, jakkolw iek są one pod rozm aitem i względami niesłychanie ciekawe. Notujemy tylko same bad an ia jak o dowód owych co­

ra z ściślejszych węzłów, ja k ie dokładne do­

świadczenia odkryć pozw alają pomiędzy zja­

wiskami n atu ry fizyczno-chemicznej a prze­

jawami żywej m ateryi. Chemizm komórki je st ową zaczarow aną jeszcze krainą, *w k tó ­ rej spodziewamy się odsłonić niejednę t a ­ jem nicę życia. B adania doświadczalne tego c h a rak teru co powyższe wiodą nas właśnie do wrót tej krainy zagadkowej *).

A . L.

Iias dziewiczy na Jaw ie.

W lesie dziewiczym n a każdem drzewie, na każdej gałęzi i g ałązce rosną kępy epify- tów. A splenium nidus odznacza się ilością

*) B adania, dotyczące poruszonego tu p rz e d ­ miotu, zestawione są w a rty k u le E. R osta p. t.

„Z ur Theorie der A lkoholnarkoseu w N aturw is- senschaftliehe R undschau, 1 899, n - r 3 6 . P ra c a O vertona streszczona je s t w tym że roczniku w y­

mienionego czasopism a, w n -rze 46.

i rozm iaram i. Niezliczone ljany przebiega­

ją od drzewa do drzewa. Rosną prosto, albo o p latają pnie, albo zwieszają się wieńcami od drzewa do drzewa, sp adają na ziemię, aby się piąć po drugiem drzewie, tworzą wdzięcz­

ne łuki, sp ad ają raz jeszcze, szukają nowej podpory, żeby gdzieś w górze zdobyć promyk słońca, w którego blasku rozwijają swe kwia­

ty. Ł ączą szczyty wszystkich drzew i two­

rz ą u góry lasu nieprzebytą mieszaninę. Tu ciem na łodyga ljany dźwiga na sobie ogrom ­ ne kępy mchów i wątrobowców, na tam tej rośnie cały zbiór paproci, począwszy od Hy- menophyllum, delikatnych ja k koronka, aż do Polypodium octigerum , którego grube, gąbczaste liście są okryte brunatnem i szcze­

cinami.

U stóp wielkich drzew rosną mniejsze drze­

wa i krzaki, rozgałęziające się w niewielkiej nad ziemią wysokości. N a ziemi mnóstwo paproci, a wszędzie mieszanina łodyg, liści i korzeni, niepodobna do opisania.

Nie można nie zauważyć szczegółu, że wszystkie liście m ają zakończenie Spiczaste.

M a to być przystosowaniem ochronnem od deszczu, bo koniec spiczasty ułatw ia odpływ wody, której ogromne ilości zlew ają liście podczas ulewy. R oczna ilość deszczu jest około 4 — 6 m, nic więc dziwnego, że rośliny muszą się od niego bronić. Gdyby woda nie spływ ała zaraz z liści, ciężar jej mógłby je uszkodzić. W dodatku powietrze je st zaw­

sze nasycone p arą wodną, tran sp ira cy a je s t więc zwolniona, a u stałab y zupełnie, gdyby liście były pokryte w arstw ą wody.

W śród roślin lasu dziewiczego zwrócimy uwagę na palm ę rotang, której liście m ają na swej spodniej stronie mnóstwo kolców haczykowatych; takież same kolce rosną na olbrzymim wąsie, 2 —3 m długim, będącym zakończeniem liścia. Temi kolcami roślina przyczepia się do drzew sąsiednich, wąsy, przez w iatr rzucane, chw ytają zawsze jak ieś drzewo; liść rotangu rozwija się w ten spo­

sób, że naprzód dorasta wąs, podczas gdy liść zaledwie się wykształca; wąsy chw ytają gałęzie drzewa, liście wydłużają się, tworzą coraz to nowe liście i wąsy, stare liście usy­

chają, puszczają drzewo i wtedy dolna część łodygi, niczem nie podtrzym ywana, usuwa się na ziemię i tworzy zwój, w kształcie skrę­

conego węża.

(7)

N r 25 WSZECHŚWIAT 391 Cechy ogólne lasu dziewiczego są zupełnie

inne, niż cechy lasów w Europie, a zakończe­

nia spiczaste i rynienkowate liści nadaje la ­ sowi odrębny wygląd. N a wszystkich liściach lśnią ja k brylanty kropelki wody; u niektó­

rych roślin okrywają one całą górną p o ­ wierzchnię liścia, u innych;—tylko brzegi.

Nasycenie powietrza wilgocią je st przyczyną tego wydzielania wody. W pobliżu ziemi, gdzie promienie słońca prawie nie dochodzą, transpiracya je st zredukow ana do zera; ro ­ ślina wydziela kroplam i wodę, żeby się po­

zbyć tej, k tó rą ciągle pochłaniają korzenie.

W podszyciu lasu niema kwiatów ja s k ra ­ wych; dużo gatunków roślin ma kwiaty m a­

łe i zielonawe. W ielkie białe kw iaty C yr- ta n d ra i żółte kwiaty Curculigo w yrastają przy samej ziemi i są ukryte w liściach. Ni' gdzie nie widać wielkiej ilości kwiatów w jed- nem miejscu, nigdzie plam jaskraw ych, nic nie przypomina ślicznych D igitalis z lasów europejskich. Wobec rzadkości kwiatów jaskraw ych tem bardziej zw raca uwagę wiel­

ka ilość barwnych owoców, zwłaszcza z a b a r­

wionych na niebiesko.

Wznosząc się coraz wyżej w lesie dochodzi się do kałuż i tam niezm ierną jest wilgoć po­

wietrza.

Tam drzewa są niższe, ale w prost cale gi­

ną pod m asą mchów, które je porastają.

S ą dwa gatunki Ijanów : jedne przyczepia- ; ją się do drzew zapomocą haczyków, a d ru ­ gie zapomocą korzonków ja k bluszcz. Scin- dapons hederaceus je s t bardzo ciekawą ro ­ śliną : z wierzchu drzew, po których się wspi­

na, spuszczają się gałązki, okryte liśćmi nie- wykształconemi; gałązki zwieszają się swo­

bodnie w powietrzu, a końce są nieco zagięte ku górze, co wykazuje ich geotropizm odjem- ny : nie rosną w dół, ale tylko spadają. Gdy ta k a g ałązk a dotknie ziemi, zakorzenia się i pełznie w traw ie, aż napotka nowy pień, po którym się wspina i wtedy wydaje liście norm alne. W ogrodzie botanicznym w Bui­

tenzorgu probowano prowadzić na inne d rze­

wo gałęzie podobnej ljany, ale nadarem ­ n ie : gałązka przedłuża się do ziemi, nie uważając na kołek, do którego ją przywią­

zano, a gdy dosięgła ziemi, wspina się na to samo drzewo, z którego się spuściła.

W bagnach nadbrzeżnych flora jest zupeł­

nie in n a: zw racają tam uwagę ogromne |

drzewa Sonneratia, których długie, zwiesza­

jące się gałęzie są pokryte kwiatami o licz­

nych białych pręcikach i owocami okrągłem i i spłaszczonemi. Ł ódka z trudnością się przesuwa między korzeniami, wychodzącemi z wody, podobnemi do szarych stw ardniałych szparagów. K orzenie te, idące z dołu ku górze, t. j. w kierunku odwrotnym niż u in­

nych roślin, m ają za zadanie d o starcza­

nie tlenu korzeniom głęboko zanurzonym w błocie.

Nad głową podróżnika szeroko rozpoście­

ra ją się liście drzew mangrowych; pnie ich wznoszą się na rusztow aniach z korzeni, nu­

rzających się ukośnie w wodzie i błocie. N a ich gałęziach zwieszają się młode roślinki;

gdy wstrząśniemy gałęzie, roślinki spadają ja k strzały i utykają w błocie. S ą one w różnych stadyach rozwoju; jedne m ają tylko korzonki, inne zaczynają się pokrywać liśćmi, inne, najstarsze, są rozgałęzione i m a­

ją korzenie ja k stare rośliny. Z ia rn a drzew mangrowych nie mogą być zmoczone przez p rąd wody, bo ziarno spada w takim stopniu rozwoju, że wydaje korzonki zaledwie do bło­

ta się dotknie. Z iarn a k iełk u ją na roślinie macierzystej, a gdy spadną niema przerwy w ich rozwoju i zaraz wydają korzonki, któ- remi tak są dobrze przymocowane do błota, że fale ich nie unoszą. U innych rodzajów, należących do tej samej rodziny, cel ten by­

wa osięgnięty w różny sposób. Z iarn a B ru - guiera unoszą z sobą okwiat i zahaczają się w błocie zapomocą płatków haczykowatych.

U A egicerax okrycie owocu służy do zaha­

czenia zawiązka w błocie, a ziarna Avicen- nia podczas kiełkowania m ają haczykowate i sztywne wioski korzeniowe.

(„T our du M ondeu, n -r 49 z r. 1899).

S treściła M . Tw ardow ska.

Zapłodnienie u grzybów.

(Dokończenie).

Przechodzimy do grzybów wyższych (My-

comycetes). Zaczniemy od workowców (Asco-

(8)

392 WSZECHSWIAT N r 25 mycetes). W ed ług D angcarda i H a rp e ra *)

ją d ro młodego woreczka (aacus) powstaje zawsze ze zlania się. dwu, rzadziej większej ilości jąd er. U niższych workowców (E xoa- sci), w yróżniających się tem , że woreczki rozw ijają się u nich bezpośrednio na grzyb­

ni, a nie w osobnych ciałach owocowych, każda kom órka, z której m a się rozwinąć woreczek, zawiera zawsze dwa ją d ra . J ą d r a te zlewają się w jedno; to zaś o statn ie dzieli się kilkakrotnie, stosownie do ilości zarodni­

ków, m ających powstać w woreczku (n a j­

częściej 8 ). U pozostałych workowców roz­

wój ciał owocowych zaczyna się, według D ang eard a i H a rp e ra , od zra sta n ia się spe­

cyficznych strzępek swerni wierzchołkami oraz zlewania się ich ją d e r. D an g eard przy­

znaje zresztą, że w wielu przypadkach nie mamy wcale do czynienia z kopulacyą strz ę ­ pek, lecz z prostem zakrzywieniem się nici koło samej siebie. W każdym razie nie ule­

ga, zdaje się, wątpliwości, że pierwotne j ą ­ dro młodego woreczka powstaje ze zlania się dwu lub większej ilości ją d e r. Zlanie się tych ją d e r może nastąpić albo w samym woreczku, albo ju ż w kom órce macierzystej, z której rozwija się ten ostatni.

Dotąd jednak nie udało się wykazać u wor- kowtów wyraźnie zróżnicowanych organów płciowych (ascogonium czyli archicarpium i pollinodium de Baryego), w yjątek stanow ią zresztą niektóre niższe formy. Przynajm niej H a rp e r odnalazł w rozwoju cial owocowych u Sphaerotheca stosunki, żywo przypom ina­

jące zapłodnienie. Dwie strzępki, z których jedna buławowato n abrzm iała ma znaczenie plemni, d ru g a zaś rodni, zrastają się z sobą, przegródka w miejscu ich zetknięcia znika i ją d ro z męskiego w ędruje do żeńskiego o r­

ganu. Początkowo ją d ro męskie różni się od żeńskiego m niejszą objętością, później różnica ta staje się niewidoczną. W skutek połączenia się ją d e r i protoplazm y obu strzę­

pek płciowych powstaje utw ór analogiczny z oosporą. J ą d r o tej oospory dzieli się n a ­ stępnie kilka razy, sam a zaś ona w yrasta

*) D angeard, L a R eproduction sexuelle des Ascomycetes (Le B otaniste 1 8 9 4 - 5).— H arper, Beitriige z u r K entniss d er K erntheilung und S porenbildung im Ascus (B er. d. deutscb. Bot.

Ges. 1895).

w nić komórkową. K a żd a kom órka tej nici zaw iera po jednem jąd rze, za wyjątkiem je d ­ nej, która zawiera ich dwa. Z komórki tej właśnie pow staje woreczek (ciało owocowe Sphaerotheca zaw iera zawsze jeden tylko woreczek), przyczem obadw a ją d ra zlewają się w jedno, które dzieli się kilkakrotnie, sto ­ sownie dó liczby zarodników w woreczku

J a k widzimy z tego opisu w rozwoju ciała owocowego u Sphaerotheca łączenie się j ą ­ der odbywa się dwa razy: podczas kopulacyi strzępek płciowych i w młodym woreczku.

W edług H a rp era , jedynie w pierwszym przy­

padku mamy istotne zapłodnienie, którego wynikiem je st nić komórkowa, resp. rozwija­

jący się z tej ostatniej woreczek. D angeard

| zaś za ak t zapłodnienia uważa jedynie zle-

j

wanie się ją d e r w woreczku, co zaś dotyczę kopulacyi strzępek płciowych, to twierdzi on, że proces ten, jeżeli się nawet odbywa nie­

kiedy, w każdym razie żadnego znaczenia dla zachowania gatunku obecnie nie posiada.

Wysoce prawdopodobnem jest, że i u wyż­

szych grzybów, podobnie ja k to dowiedzio- nem zostało przez K leb sa i innych dla niż- I szych, zapłodnienie odbywać się może tylko w pewnych określonych warunkach i wcale nie jest niezbędnem do zachowania gatunku.

Przynajm niej Nicholson twierdzi, że u nie­

których workowców z rzędu Pyrenom ycetes kopulacya strzępek niezawsze ' poprzedza tworzenie się ciała owocowego. U Teicho- sporella męska nitka płciowa okazuje naw et silne uwstecznienie.

D ru g ą wielką g ałąź grzybów wyższych przedstaw iają podgtawczaki (Basidiomyce- tes). Przejściow ą poniekąd grupę między

j

właściwemi podstawczakami a niższemi grzy- i bami, mianowicie zaś temi Zygomycetes, u których rozmnażanie bezpłciowe odbywa się drogą konidyów, stanowią śnieci (O stila- i ginaceae). Otóż u grzybów tych, według , D angearda, Ustilagospora zawiera zawsze dwa ją d ra , które następnie zlew ają się w jedno. W niektórych przypadkach (Doas-

l) H arp er, Die E ntw ickelung des P e rith e - ciums bei Sphaerotheca C astagnei (Ber. d.

deutsch. bot. Ges X II, 1895) i U eber das ver-

halten d er K erne bei Fruchtentw ickelung einigei'

Ascomyceten (Jahrbiicher f. wiss. Bot. X X IX ,

1896).

(9)

N r 25 WSZECHSWIAT 393 sonia A lisinatis, Entylom a glaucii) po dwa

ją d ra zaw ierają już komórki macierzyste tych zarodników.

Pośród właściwych podstawczaków mo­

żemy na zasadzie budowy podstawki (basidia) wyróżnić dwa wielkie o d d z ia ły : P rotobasi- diomycetes i Autobasidiomycetes. U pierw ­ szych podstawka składa się z kilku, u o stat­

nich z jednej tylko komórki. Do pierwszych należą : U redinaceae (rdze), A uriculariaceae, Pilacraceae, Trem ellaceae, do drugiej : D a- cryomycetes, Hymenomycetes (bdły), G aste- romycetes (purchawki) i Phalloideae.

Nad rdzam i odnośne badania przeprow a­

dzili Sappin-Troussy, P oirault i Raciborski.

Z prac tych uczonych wynika, że nici w aeci- diach, dające początek zarodnikom (aecidio- spory), zaw ierają zawsze po dwa ją d ra J ą d r a te, dzieląc się równocześnie, wydają dwa równolegle szeregi jąder. Między każ­

dą p arą ją d e r powstaje przegródka, wskutek czego cała nić rozpada sig na zarodniki i przedzielające je komórki płonę *). Rzecz prosta, źe i jedne i drugie posiadają po dwa ją d ra odmiennego pochodzenia, t. j. z od­

miennego szeregu. Podwójne ją d ra znajdu­

jem y także w zarodnikach letnich tychże grzybów (uredospory), a także w zimowych (telautospory). W tych ostatnich oba ją d ra zlewają, się w jedno. W edług Sappin-Trous- syego ją d ra zarodników zimowych przedsta­

wiają ostatnie pokolenie całego szeregu po ­ koleń jąd er, których początek mamy w aeci- diosporach. Teleutospory bowiem kiełkując wytwarzają podstawkę (tutaj inaczej przed- grzybnią, promycelium, zwaną) z basidio- sporami, te zaś ostatnie w yrastają na wiosnę (u gatunków ze zm ianą gospodarza na innej roślinie) w grzybnię z aecidiami. Zlewanie się ją d e r obserwowano i u innych podstaw­

czaków, zarówno wśród P ro to - ja k i A uto­

basidiomycetes. U Trem ellaceae np. p ro ­ ces ten został wykazany przez D angearda, u A uriculariaceae przez Sappin-Troussyego.

U Autobasidiom ycetes, według R osena i W a- gena, liczba zlewających się ją d e r niekiedy przenosi liczbę dwu. T ak u muchomora

') Komórki płonę zanikają później, przez co zarodniki sty k ają się z sobą bezpośrednio w mio­

dem aecidium.

(A m anita) zlewają się dwa lub trzy jąd ra, u Mycena galericulata 4, u L epiota mucida nawet 6 — 8 , w większości jednak przypadków kopulują z sobą tylko dwa ją d ra . Nowe ją d ro , powstające z połączenia dwu resp.

kilku ją d e r, dzieli się drogą mitozy na 2 do

6 ją d e r potomnych, odpowiednio do ilości zarodników, rozwijających się na podstawce.

Jednocześnie w tej ostatniej, k tó ra dotąd przedstaw iała jednę komórkę, zjaw iają się przegródki, jeżeli mamy do czynienia z P ro - tobasidiomycetes. Same zaś ją d ra w ędrują przez wyrosty podstawki czyli t. zw. steryg- my, do zarodników (basidiospor), które roz­

w ijają się na sterygm ach w postaci na- brzmień kulistych.

Z niniejszego pobieżnego przeglądu wyni­

ków badań nad plciowością u grzybów łatwo wyprowadzić wniosek, że o istotnym procesie zapłodnienia może być mowa tylko u niż­

szych grzybów (Pbycomycetes) i to nie u wszystkich przedstawicieli tej grupy. Lecz i tu zapłodnienie nie je st koniecznym w arun­

kiem zachowania gatunku, ponieważ grzyby te mnożą się zwykle drogą bezpłciową, two­

rzenie się zaś zygospor lub oospor następuje zwykle bardzo rzadko, w warunkach w yjąt­

kowych. B adania nad wpływem warunków zewnętrznych na sposób rozm nażania u grzy­

bów i wodorostów, dokonane przez rozm ai­

tych uczonych, w szczególności zaś przez K lebsa ') wykazały, że rośliny te rozmnażać się mogą drogą bezpłciową, t. j. zapomocą zarodników, przez czas nieograniczenie długi, znajdując się w przyjaznych warunkach.

Skoro jed n ak warunki te zmienią się w ten sposób, że życiu osobników zagraża niebez­

pieczeństwo, wówczas występuje rozmnażanie się płciowe, przyczem produkty zapłodnienia (zygospory, oospory) otaczają się g ru bą bło­

ną i przechodzą w okres spoczynku, w k tó ­ rym mogą przetrwać warunki niesprzyjające ich rozwojowi. Dzieje się to u grzybów tych

') Bardzo ciekawe dane w tym przedm iocie znajdujem y w dziele tego uczonego : Die Bedin- gungen der F ortpflanzung bei einigen Pilzen und Algen. Jena 1896 oraz w rozprawach : Zur Physiologie der F ortpflanzung einiger Pilze, Jah r-

| bucher der W iss. Botanik, tom 32 i 33.

(10)

394 WSZECHSWTAT N r 25 Bp. wtedy, gdy przeniesiemy je z normalnego

roztw oru do nader rozcieńczonego lub zgęsz- czonego i t. d. W naturze u wodorostów zapłodnienie odbywa się jesienią, gdy zbliża­

ją c a się pora zimowa paraliżu je wszelkie życie roślinne, lub latem , gdy k ału ża, w k tó ­ rej w egetują one, wysycha. Możemy więc powiedzieć, że tam , gdzie przy sprzyjających w arunkach chodzi jedynie o możliwe zwięk­

szenie ilości osobników, czyli inaczej o jak - najszersze rozpowszechnienie gatunku, tam n a tu ra ucieka się do rozm nażania bezpłcio­

wego, zapłodnienie zaś staje się wtedy zby- tecznem. S ta je się ono koniecznem dopie­

ro w w arunkach, grożących gatunkow i za­

gładą. P raw o to stosuje się przynajm niej do niższych przedstawicieli królestw a roślin­

nego, do wodorostów i grzybów. Lecz mimo to większość tych ostatnich, ja k wydzieliśmy, obywa się zupełnie bez procesu płciowego,

j

o ile za taki nie będziemy uważali, ja k chce D angeard, kopulacyi ją d e r przy powstawaniu organów bezpłciowego rozm n ażan ia: worecz­

ków i podstawek. Badacz ten widzi istotę zapłodnienia jedynie w połączeniu ją d e r, choćby mieszczących się w jednej i tej samej komórce. W skutek tego zarówno woreczek ja k i podstawkę uważa on za organ płciowy (t. zw. oogon), zaw ierający męskie i żeńskie ją d r a jednocześnie. T ru d n o się jed n ak zgo­

dzić na pogląd tego rodzaju. N asam przód w procesie zapłodnienia uczestniczą tu nie- tylko sam e ją d ra komórkowe, lecz i o ta­

czająca je protoplazm a, czyli innemi słowy, proces ten sprow adza się do połączenia dwu kom órek w jednę całość. P rócz tego, ja k wspominaliśmy wyżej, kopulować z sobą może więcej niż dwa ją d ra . A zatem mamy tu proces sui generis, przynajm niej co do­

tyczę strony m orfologicznej. Umyślnie pod-

j

kreślam y ostatni wyraz ponieważ fizyolo- giczne znaczenie zlew ania się sam ych tylko ją d e r, zdaje się mieć to sam o znaczenie dla gatunku, co zwykłe zapłodnienie u reszty roś­

lin. Z a dowód może służyć nadzwyczajne roz­

powszechnienie kopulacyi ją d e r u wszystkich

j

grzybów nieposiadających organów płcio-

j

wych, a także i okoliczność, że proces ten

j

poprzedza zawsze lub towarzyszy tworzeniu J się zarodków, a więc ściśle związany je st ze sprawą zachowania gatun ku.

Ciekawe są bardzo zapatryw ania na tę |

kwestyą angielskiego uczonego H arto g a *):

U trzym uje on, że prócz zapłodnienia istnieją w naturze inne jeszcze procesy m ające to samo znaczenie. N ależą tu według niego np. tworzenie plasmodyów u śluzowców (M yxomycetes) oraz izogam ia. P o d tym term inem H a rto g rozumie połączenie dwu lub kilku zupełnie jednakowych komórek (izogamety u wodorostów) lub też samych tylko jąd er, przyczem te ostatnie mogą po­

chodzić z jednego wspólnego macierzystego ją d ra . K opulacya zatem siostrzanych jąd er stanowi według niego właśnie istotę parteno- genezy. I w samej rzeczy kopulacya ją d e r obserwowana była w azygosporach u Sapro- legnia i Sporodinia. H a rto g zw raca następ­

nie uwagę na analogiczne zjawiska ze świata zwierzęcego. W iadomo, że dojrzewanie ja jk a u zw ierząt polega na dwukrotnem wydziela­

niu ciałek biegunowych. C iałka te p rz ed ­ staw iają silnie uwstecznione komórki jajowe.

U A scaris Bovery obserwował, że niekiedy drugie ciałko biegunowe nie wydzielało się wcale, jego zaś jąd ro , które niczem się nie różniło od ją d r a żeńskiego, zlewało się na- powrót z tem ostatniem . To samo zauważył B rauer u partenogenetycznych jaj A rtem ia.

Moźnaby więc wygłosić następujące uogól­

nienie. W spólną istotę partenogenezy i za­

płodnienia stanowi połączenie się ją d e r, róż­

nica zaś między temi procesami polega na tem, że w pierwszym przypadku zlew ające się z sobą ją d ra pochodzą z jednej i tej samej komórki, w drugim zaś łączą się ją d r a po­

chodzące co najmniej każde z innej komórki.

Z tego punktu widzenia bezpłciowe rozm na­

żanie się grzybów wyższych zapomocą swo­

istych zarodników, powstających w worecz­

kach, resp. na podstawkach, oraz zjawisko partenogenezy zarówno wśród roślin ja k i zwierząt sprowadzić się d a ją do zjawisk jednej i tej samej kategoryi.

Zbyteczna prawie dodawać, że przypusz­

czenie to, ja k i wiele innych podobnych, mało m a jeszcze bardzo za sobą danych fak ­ tycznych, jak i wogóle cała dziedzina z ja ­ wisk towarzyszących powstawaniu zarodni­

ków u grzybów zaledwie została napoczęta

*) H artog, Some problem s of R eproduktion,

1891.

(11)

N r 25 WSZECHŚWIAT 395 w czasach ostatnich. To tylko zdaje się być

pewnem, że i u grzybów napotykam y procesy wyłącznie służące sprawie zachowania g atu n­

ku, choć pod względem morfologicznym nie­

zupełnie identyczne z zapłodnieniem. Z tego punktu widzenia grzyby tra c ą poniekąd to wyjątkowe stanowisko, jakie zajmowały dotąd nietylko wśród roślin, lecz i w ogóle wśród całego św iata ożywionego.

J. Trzebiński.

SPRAWOZDANIE.

— Juliusz M a s te ls k i. Filozofia przyrody w z a ­ ry s a c h . Część pierw sza. W arszaw a, 1 9 0 0 .

Pod bolesnem wrażeniem wypadło mi spraw o­

zdanie to pisać. W łaśnie, gdy przerzucałem książkę, wyczytałem wiadomość o śmierci autora.

I uprzytom niło mi się to życie, jedną, m yślą owładnięte, jednej m rzonce oddane, życie nie­

w ątpliwie pełne zaparcia i poświęcenia, wiedzio­

ne jednem tylko pragnieniem zreform owania, p o ­ praw ienia, uzupełnienia nauki dzisiejszej. Od la t k ilkunastu au to r nadsyłał pomysły swe re - dakcyi naszej, k tó ra ich drukować nie mogła, kom unikow ał je napróżno towarzystwom n auko­

wym, akadem iom , niezrażony w szakże tem nie­

powodzeniem poglądy swe ogłosił w książce, po k tórej miało nastąpić pięć jeszcze dalszych to ­ mów. A zaledwie ukazała się w d ru k u , zanim jakikolw iek ukazał się je j rozbiór, a u to r zakoń­

czył życie,— niewątpliwie z sercem przejętem goryczą, zrażony przeciw społeczeństwu, które go zrozum ieć nie zdołało i uznania mu swego od­

mówiło. N iestety— je stto los wszystkich chy­

bionych reform atorów nauki i wszystkich wyna­

lazków rzekom ych, których tyle przesunęło się przed oczyma naszem i.

Na zarzu ty au to r odpowiedzieć nie może i na polem ikę m iejsca ju ż niema. Nie uwalnia nas to wszakże od obowiązku względem czytelników, k tó rzy prag n ą wiedzieć ja k a treść mieści się pod szumnym, ale niejasnym tytułem „filozofii p rz y ­ ro d y ” . Spraw ozdanie nasze ograniczym y zresz­

tą do w skazania tylko, na czem pomysł au to ra polega.

Część pierw sza całego dzieła, k tó rą mamy przed sobą, je s t właściwie kosmogonią, główna zaś myśl au to ra, nowość, ja k ą do nauki w pro­

w adza, dotyczę siły przyciągania. Siła przycią­

gania, według autora, nie je s t stałą, wrodzoną właściwością m ateryi, ale pojawiła się sama przy pewnych właściwych stosunkach cząstek, a m ia­

nowicie w pierw otnej m ateryi gazowej, z k tórej

J

wyłoniły się światy. W gazowej tej materyi ruch powstał sam przez się; skutkiem tarcia w arstw jednych o drugie w ytw arzało się ciepło, a zarazem budził się i stan elektryczny. W r ó ż ­ nych warstwach powstawała naprzem ian elek­

tryczność dodatnia i odjem na, zaczem poszło wzajemne przyciąganie się tych warstw, a sk u t­

kiem tego ubezwładniona została skłonność ma- te ry j gazowych do rozszerzania się w przestrzeń.

M aterya dalej zgęszczała się stopniowo, a by to nastąpić mogło, natężenie siły przyciągania m u­

siało się wciąż zwiększać; działo się to dopóki gazy nie przeobraziły się w ciecze.

Zagłębiając się myślą w odległą tę przeszłość, a u to r znajduje, że sił działających w świecie by ­ ło pierw otnie m niej, a w zarodku istn iała jedna tylko. W szczególności dostrzegam y najpierw, że była epoka, gdy siła żywotna nie istniała na ziemi, nie było ludzi, zw ierząt, roślin; siła ta m iała więc swój początek, a to daje autorow i za­

sadę do wniosku, że i inne siły nie są wieczne, ale miały również początek p rzy odpowiednich w arunkach, po pewnym zaś rozw oju następuje znowu ich słabnięcie. Największe natężenie j ciepła było w epoce, gdy bryła niebieska ze sta- J nu gazowego przechodziła w ciekły, a w takich

| warunkach je s t obecnie słońce; poza tą fazą na­

stępuje ju ż ubytek tej siły, ja k to widzimy w mgławicach i kometach. Tak samo zanika 1 siła m agnetyczna i siła przyciągania, a wreszcie pozostaje tylko wrodzona własność gazów, zdol­

ność przenoszenia się z m iejsca na miejsce.

Zasady te autor stosuje do wyjaśnienia rozwo-

! j u i zagłady światów. Szczegółowo rozpatryw ać tego nie możemy, zobaczmy tylko, ja k w ośw ie­

tleniu au to ra przedstaw iają się objawy księżyca.

Na księżycu niema atm osfery i cieczy,— sprawić zaś to mógł jedynie brak siły przyciągania. U tr a ­ cił j ą księżyc wtedy, gdy jego gazowe okrycie uleciało w p rzestrzeń, albo raczej gazowa atm o­

sfera księżyca odbiegła, gdy po strad ał siłę p rz y ­ ciągającą. Skutkiem tego zaniku przyciągania u latn ia się nadto i m aterya stała księżyca, a na poparcie tego autor przytacza szczegół, spraw o­

zdawcy zre sztą nieznany, że astronomowie, o b li­

czając zaćmienia słońca dawniejsze, doszli do przekonania, że księżyc nietylko bieg swoj obro­

towy przyśpiesza, ale i w objętości maleje. Z cza­

sem więc księżyc zbliży się bardziej ku ziemi i zmaleje, ja k obecne księżyce M arsa, a wreszcie zniknie zupełnie, ja k znikły ju ż księżyce M erku­

rego i W enery. Nawet stan obecny pow ierzchni księżyca daje dowód rozpraszania się jego sub- stancyi,— nagie skały, sterczące ponad przep a­

ściami, sąto szczątki warstw różnorodnych, które znikły, ulotniły się w p rze strzeń , bo nie stało ju ż siły, k tó r a b y je utrzym yw ała w stanie po­

przedniego skupienia. Los wreszcie m ateryi

traconej przez księżyc nasz, przez inne księżyce,

nie pozostaje dla autora tajem nym ,— z materyi

gazowej ro d zą się kom ety, bryły zaś stałe, od

księżyca odpadające, tw orzą aeroiity : samo sp a ­

(12)

396 W SZECHŚWIAT N r 25 danie aerolitów dowodzi, że one pochodzą z księ­

życa, co znów dalej je s t dowodem, że księżyc nie posiada siły przyciągania.

Do argum entów , m ających świadczyć, że k się ­ życ pozbawiony je s t siły przyciągania, należy też ustęp zatytułow any niezbyt ja sn o : księżyc okoto osi nie obraca się, lecz je s t obracanym „Jeżeli w ruchach kuli księżycow ej, ja k ie ona zdaje się odbywać w czasie krążen ia około ziemi - mówi a u to r— chcemy koniecznie widzieć wirowanie księżyca, to nie można u frzymywaó, że on o b ra­

ca się około swej osi, ale że je s t obracanym . W przeciwnym razie możnaby tw ierdzić, że i gó­

ra M ontblanc obraca się około swej osi ziem­

nej, ponieważ ruchy je j około osi ziemnej, oddzielnie obserw ow ane, okazałyby się zupełnie identyczne z rucham i dzisiejszem i księżyca” . Nie łatw o uchwycić tu myśl au to ra , który zresz­

tą w yraża się w ogólności jasno. G óra przecież, stanow iąc część bryły ziem skiej, obraca się w s a ­ mej rzeczy dokoła osi, przechodzącej p rzez śro ­ dek ziemi.

W edług au to ra więc księżyc, podobnie zresztą ja k M erkury, pozbawiony j e s t ru ch u wirowego, a u tra tę tego ruchu tłum aczy, odw ołując się do biegu kuli wyrzuconej z działa. Pod wpływem siły r z u fu pocisk biedź winien po linii prostej, lecz atrak cy a zielnika osłabia w nim zwolna wpływ siły rz u tu , ja k o od niej trw alsza, przez co każda cząstka zo s'a je coraz bardziej w swym ruchu postępowym osłabiona, coraz bardziej ulega przyciąganiu ziem skiem u i nakoniec upada na ziemię. T ak samo ruch obrotow y M erkurego utrzym yw ał się, dopóki siła je g o przew yższała siłę atrakcyi słonecznej, ta ostatnia wszakże, jako m ająca stałe swe źródło pochodzenia, okazała się w rezultacie trw alszą od ru ch u wirowego, osłabiała go więc stopniowo i w strzym ała o sta ­ tecznie.— Trudno tu wszakże zgodzić się na ana­

logią ruchu wirowego planety z biegiem pocisku, a w tłum aczeniu tego ostatniego a u to r stoi właściwie na stanow isku daw nych fizyków, z okresu przedgalileuszow ego, gdy nie znano jeszcze zasady składu sił, pod kątem do siebie pochylonych.

Ostatecznie pow iedzieć musimy, że ze strony fizyków, astronom ów dzisiejszych pom ysły autora najm niejszego nie m ogą zdobyć uznania. Z a ­ pewne, au to r, gdyby się jeszcze śród żyjących znajdow ał, m ógłby odrzec, że przecież ci fizycy i astronom owie nie posiedli jeszcze m ądrości ostatecznej, a cala ich nauka w przyszłości uledz może przeinaczeniu. To j e s t slusznem niew ąt­

pliwie, ale chcąc z nau k ą walczyć, trz e b a bić j ą taranam i, nie m ożna zadaw alać się argum entam i gołoslownemi, nieopartem i na fundam entach s il­

nych i ugruntow anych. F izyk, k tóryby chciał dowieść, że przyciąganie w masie gazowej r o z ­ wija się skutkiem działań elektrycznych, obm y­

śliłby zapewne metody doświadczalne, dozw ala­

ją c e wykazać, że w w irującej masie gazowej p o ­ w stają rzeczywiście w arstw y przeciw nie naelek-

tryzow ane, że, dalej, skutkiem tak rozbudzającej się atrakcyi p ierw otna objętość gazu tego ulega s'atecznem u zm niejszeniu. Podobnież astronom , gdyby chiał ożywić dawny pogląd, że aerolity z księżyca pochodzą, zebrałby dane, ja k ie posia­

damy o biegu aerolitów , o ich drodze, o szybkości, z ja k ą w dzierają się do naszej atm osfery, i na tej podstaw ie zapewne starałby się oprzeć argumen- i ty swoje Zapewne i p rzy najstaranniejszem

uzasadnieniu doświadczalnem i matematycznem i teorya cała mogłaby pozostać błędna, ale przy-

j

najm niej rzecz ta k a m usiałaby zwrócić uwagę,

J

w ywołałaby spory i rozpraw y, odsłoniłaby może nowe zadania nauki i nowe drogi badań u to ro ­ w ała. Ale argum entów takich nowa „filozofia p rzyrody” nie nastręcza i dlatego p rzejść musi przez naukę niedos*rzeżona. Autor czytał wi­

docznie dużo, posiadał obfify zasób wiadomości, ale nie przeszedł zapewne ścisłych studyów, b ra k ­ ło mu metody naukowej. Do burzenia potężnej tw ierdzy nauki nie zaopatryw ał się w działa wielkiego k alib ru , nieuzbrojony wystąpi! do w alki beznadziejnej; czuł n iedostatki i braki wiedzy dzisiejszej, ale do ich zapełnienia mate- ry a łu nie posiadał. D latego też książka jego znaleźć się musi na półce, na k 'ó rej m ieszczą się j u ż różne „pom ysły do wiedzy dziejów życia św iata” , różne „geozofie” i wszelkie inne „filo­

zofie p rzy ro d y ” , w k tó re ta k obfituje piśm ien­

nictwo nasze.

Sprawozdanie to, ja k ju ż powiedzieliśmy, je st niestety zarazem i nekrologiem au to ra. Zam iło­

wanie nauki i pragnienia szlachetne zapełniały umysł zm arłego, przeceniał tylko swe siły i wziął na swe barki zadanie zbyt ciężkie.

8. K.

SEKCYA CHEMICZNA.

Posiedzenie z d. 13 czerwca, 10-te w r b., ostatnie przed feryami letniemi.

Z powodu nieobecności se k re tarza protokuł z posiedzenia poprzedniego nie był czytany.

W ice-przew odniczący Sekcyi, d - r St. N atan- son, mówił o „hygienie przem ysłu chem icznego".

Niewchodząc w ro zb ió r szczegółowy ta k obszer­

nego i wielostronnego przedm iotu, mówca wska­

zał tylko, ja k różnorodne niebezpieczeństw a dla zdrow ia pracowników są nieodłącznemi to w arz y ­ szami wszelkiej produkcyi chemicznej. Podzielił je na niebezpieczeństw a n a tu ry mechanicznej, fizycznej i chem icznej, któ re w szystkie mogą być, je ż e li nie całkowicie usunięte, to p rzy n a j­

mniej znacznie osłabione przez odpowiednie z a ­

rządzenia ochronne i zapobiegające, a ten sam

postęp, który do zastosow ań powołuje coraz to

nowe siły przyrody i coraz to nowe ro d zaje m a-

Cytaty

Powiązane dokumenty

Choć publikowały bardzo dużo ciekawych materiałów – na tyle, że można było być dumnym z tego, jak dobrze sobie radzą, ich podejście do innych Pracowni było bardzo

Odpowiedz, odwołując się do utworu Jana Kochanowskiego Pieśń świętojańska o Sobótce oraz wybranych tekstów kultury..

Zauważ, że w tym łącznym ruchu punkt znajdujący się na dole koła (punkt P ) ma prędkość liniową równą zeru, a punkt, znajdujący się na górze (punkt G) porusza się

Gdy balon się zapełni, dolewamy trochę wody – gniotek lepiej się gniecie i jest bardziej stabilny, można go uformować w dowolne kształty. Balon związujemy, zdobimy

To podejście odzwierciedla spojrzenie dziecka na seks na etapie, gdy jest świadome korzystania z nocnika, odda- wania moczu i kału i jest zaskoczone, gdy dowiaduje się, że

Kartkę kładziemy na gazecie, smarujemy ją grubo i dokładnie klejem Sypiemy na kartkę grubą warstwę kaszy i okładamy naszą pracę na bok i czekamy, aż wyschnie.. Kiedy klej

Proszę przeczytać temat z podręcznika „ Do dzieła klasa IV”, str.. 53, Malujemy „Wiosenny obrazek”- metodą malowania

jeśli w czworościanie jedna z krawędzi jest prostopadła do pewnej ściany, to płaszczyzna dwusieczna kąta dwuściennego przy tej krawędzi dzieli przeciwległą krawędź w