y. 14 (1296). W arszawa, dnia 7 kw ietnia 1907 r. Tom XXVI .
TYGODNIK P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y NAUKOM P R Z Y R O D N I C Z Y M .
PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA".
W Warszawie: rocznie rb, 8, kwartalnie rb. 2.
/ przesyłką pocztową: rocznie rb. 10, półr. rb. 5.
PRENUMEROWAĆ MOŻNA:
W Redakcyi Wszechświata i we wszystkich k się
garniach w kraju i za granicą.
Redaktor W szechśw iata przyjm uje za sprawam i redakcyjnemi codziennie od godzi
ny 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.
A d r e s R e d a k c y i : K R U C Z A N r . 3 2 . T e l e f o n u 8 3 1 4 ,
TEODOR LIPPS.
X A r K I P R Z Y K O D N I C Z E
A POGLĄD NA ŚWIA'1 ')■
Prześwietne zgromadzenie,
Pierwszem słowem, z jakiem się do was zwracam, je s t podziękowanie, że po zwoliliście mnie, nie-przyrodnikow i, prze
mawiać w tem doborowem zgromadzeniu przyrodników. Kładę nacisk na wyraz r nie - przyrodnikowi ”. P rzy p uśćm y , że daleko więcej czasu poświęciłem, niż istotnie byłem w możności, na poznanie taktów przyrodniczych i wyrobienie sobie 0 nich poglądu, nie b y łb y m przecie jesz- 1 ze przyrodnikiem. Sądzę, że w dziedzi
ce badań przy rod niczych obowiązuje ta
" ll"a zasada, co w dziedzinie filozofii,—
llleJ jedynie jes te m upraw niony sądy
"'daw ać. W zastosowaniu do badań przy-
‘"dniczych brzmi ona, j a k następuje: albo się przyrodnikiem w yłącznie i niepo- ' zielnie, oddając n a usługi całkowity za- -wych sił um ysłow ych, albo nie jest
"t nim wcale. W ostatnim p rzy p a d k u
1 'Mezyt, na 78 Zjeździe przyrodników i leka- ni' nnerkicli w Sztutgardzie.
najstosowniej jest nie zabierać głosu z ja- kiemikolwiek pretensyam i do a u to ry te tu
To też nie j e s t bynajmniej moim zamia
rem mówić tu przed wami o jak im ko l
wiek, najdrobniejszym naw et fakcie p rzy rodniczym, moim przedm iotem j e s t w iel
kie i zadziwiające zjawisko, m ające ogól
ną nazwę „przyrodnictw o”. Ono zaś s ta nowi przedmiot dociekań filozoficzny cli, gdyż nauki przyrodnicze są wytworem um ysłu naszego, a w szelka n a u k a o prze
jaw a ch ducha j e s t filozofią.
Często daje się słyszeć obecnie, że z a daniem n auk przyrodniczych jest w y łą c z nie przez uogólnienie uproszczony opis zjawisk. Przypuśćmy, że wieloznaczny i bardzo na d u ż y w a n y wyraz „zjawisko14 rozum iem y w najprostszem jeg o znaczeniu, jako odzwierciedlenie przedm iotów w świa
domości osobnika, ja k o zaw artość zmy
słowych postrzeżeń: optyczne, akustyczne i t. p. czucia czy obrazy, lub wreszcie ich kom pleksy. W takim razie j e s t nie
zb ity m pewnikiem, że nauki przyrodnicze nie m ają nic do czynienia ze zjawiskami.
A może zechce ktoś twierdzić, że w g ru n cie rzeczy, wiedza j e s t ty lko po znaw a
niem treści naszej świadomości. Otóż w rzeczywistości najmniej nam chodzi o jej j znajomość. W szelkie poznawanie poprze-
dzonem by ć musi przez ob se rw ac y ę . Ale naw et człowiek o pierwotnej świadomości, a tem bardziej człowiek naukow y, nie sta ra się obserw ow ać zaw artości świadomości s w o j e j —- co nie j e s t zresztą, bynajm niej, t a k prostem, j a k się to n iek tó ry m zdaje, lecz t a k jeden j a k i drugi obserwują rze
czywistość, to j e s t świat rze c z y niezależ
n y od świadomości.
Wreszcie, zechce może kto podobne do
m niem anie teo rety c z n o -p o z n a w c z e p raw dy opierać n a zapewnieniu, że podobnie, j a k człowiek nie j e s t w stanie przez swój cień przeskoczyć, świadomość nie może sięgać poza siebie. T a k ie porów nanie nietylko u ty k a , co może w poró w naniu mieć swe praw o, lecz kuleje n a obie nogi.
Myślenie j e s t b e z u sta n n em w ybieganiem świadomości poza siebie. J e s t ono niczem innem, j a k u stosu n k o w an ie m świadomego podm iotu do odrębn ego od niego, trans- ced entalnego przedm iotu, do niezależnie od niego istniejącego św iata rzeczy. Dzi- wnem musi się ostatecznie w y d a ć to m ie rzenie świadomości według pojęć, które p oc h o d z ą z dziedziny odmiennej, niż f a k ty świadomości. I to zupełnie zgodnie z ce
lem nie m ierzy się f a k tó w w edług pojęć, lecz pojęcia w edług faktów.
O czywiście początkow o p o zn ajem y przedm ioty tak iem i, jak iem i są nam dane, czyli tak, j a k n am się „zjaw iają”. To znaczy: dopóki tre ść zm ysłowych spostrze
żeń bierzem y za same p rze d m io ty n ie z a leżne od świadomości, u jm u jem y je z k o nieczności zgodnie z te m pojm ow aniem w sym bole p o s trz e g a n ia zm ysłowego.
Ale, czyż n a uki przyrodnicze opisują zjawiska w te m znaczeniu, to jest j e d y nie tak , j a k się naszym zm ysłom u kazu
ją? Oczywiście nie. O ile u n ik ać z e ch c e m y błędnej g ry słów, „ opisy w ać“ można tylko to, co zostało zd o b y te przez do
świadczenie. T ym c za se m ta k ie n a w e t b a nalne prawidło ogólne, j a k to, że na wszystkich dębach znajdują s:ę żołędzie, p rze k ra cz a granice doświadczenia. Ściślej się w y ra ż ają c: myśl, czyli um ysł w y b ie g a nieskończenie w ta k ie m doświadczeniu poza doświadczenie.
Nie dzieje się to bynajm n iej dowolnie, J
lecz podlega praw u, rządzącem u tym wła
śnie um ysłem.
L o g ik a n azyw a prawo to prawem toż
samości. W zastosowaniu zaś do świata o bjek ty wnego, nosi ono miano prawa przy czy nowości.
L o g ik a formułuje niekiedy prawo toż
samości w ten sposób, że zdaje się ono nic nie określać. W istocie ono stwier
dza to, co najogólniejszego praw o stwier
dzać może: prawidłowość wogóle. Mówi, że identyczne rzeczy wyw ołują w nas iden ty c zn e czynności myślenia, i że w trakcie m yślenia nie m ożna tej samej rze
czy nadaw ać i znowu odmawiać danej właściwości. Twierdzi, że myślenie czyli ściślej się wyrażając, sądzenie, posiada z n a tu r y swojej tę w e w nętrzn ą harmonię, iż je s t bezw arunkow o konsekwentnem, o ile tylko m yślimy. P ra w o tożsamości jest niczem więcej, ja k stw ierdzeniem ur isto
cie m yślenia tkwiącej prawidłowości, har
monii, konsekwencyi. T e m samem też jest praw o przyczynowości.
L ecz dla ciągłości przedm iotu obojętnem jest, j a k nazw iem y prawo, według które
go myślenie sięga poza obręb doświadcze
nia. M ożemy ochrzcić je term inem odpo
wiadającym m u rzeczowo, czy też określić j e j a k o „zasadę p rzy zw y czajen ia”, lub też ja k o „zasadę ekonomii m yśle n ia ”; m o ż e m y
uznać je za fakt zasadniczy — czem ono j e s t i s t o t n i e — łub też mniej czy więcej zręcznie obracać się w błędnem kole usi
łowań wyjaśnienia pochodzenia jego — w szystko to w niczem nie zmiemi faktu, że praw em lub też (o ile zechcem y uni
kać podobnego określenia) właściwością u m ysłu je s t sięganie poza g r a n i c e doświad' czenia. Niezbitym jest wszak pewnikiem, że doświadczenie nie może nam powie
dzieć tego, czego nam nie mówi doświad
czenie.
N a u k i przyrodnicze nie poprzestają je' dnakowoż na ta k ic h ogólnych twierdze
niach, jak powyżej przytoczone: dążą one do ustalenia p raw przyrody. T e zaś s?
stosunkam i koniecznej w s p ó ł z a l e ż n o ś c i
między „ c zy stem i” w arun kam i a ich skut
kami. Możemy je inaczej nazw ać fakta
mi ogólnemi. Nie są nam one w takn11 razie dane w doświadczalnej rzeczy"1'
WSZECHŚWIAT 21 1
t„ści, nie są empirycznemi, lecz czyste- ,i ubsolutnemi) czyli idealne mi faktami
p o w s z e c h n e j wartości. W e źm y np. pra-
•0 spadku. Nie mówi nam ono bynaj- miej. jak ciała spadają, lecz j a k ku te-
u clijżą, to j e s t —o ile usuniem y określe- je „dążenia”, zaw ierające pierwiastek
n t r o p o i n uficzny — j a k b y ciała spadały, ,Kby warunki spadania dane były w o- ,-rwaniu. Mówi ono o a b stra k c y jn y m , lealnym spadku, k tó ry zachodzi wyłącz- ie w umyśle badacza przyrody.
Jako takie fakty ogólne, p raw a przyro y nie mogą w żaden sposób być wysnu-
!• z doświadczenia drogą zwykłego uo- ólnienia, drogą ta k powierzchownie po
lej indukcyi. Są n a to m ia st darem uczy
nnym przez um ysł rzeczywistości. Są, oźna powiedzieć wym yślone, a następ- e jako idealne ogólne składniki przenie- 0110 w obręb faktów doświadczalnych, ie dzieje się to bynajm niej dowolnie;
awa są przeniesione n a rzeczywistość Hwiadczalną, gdyż w arunki tej ostatniej i to pozwalają. A więc praw a przyro
st z jednej strony nawskroś tworem świadczenia, z drugiej strony nawskroś orera myślącego ducha. Są to praw a ądzijce umysłem o treści danej w do- 'tadczeniu, albo też zdobyczami doświad-
^nia, przenikniętymi prawami, rządzące- 1 umysłem. Pow yższe określa zarazem,
"ln objaśnianie przyrodnicze. J e s t f> rozłożeniem — drogą m yślenia — do- 'adczalnoj rzeczywistości na niezmien-
s k ta d n ik i idealne, które umysł wysnu- 1 z ntateryału danego przez doświadcze- '■ *łbjaśnić fakt em piryczny, to zna- pro wadzić go drogą m yślenia ze ''Unków wzajemnej zależności między
■dneini, niezmiennemi składnikami, z z"lędnieniem jednocześnie warunków
‘ 1 minujących, k tó re nastąpiły w okre-
",|n ITl'ejscu rzeczywistości; odtworzyć
" * ''U sposób z przeszłości i przew i
ej® na przyszłość.
1 )a>nianio je s t rachunkiem dokona- A umyśle p racującym , a wielkościa- ż.'t-emi do tego rachu n ku są z je- llonv niezm ienne idealne składniki z (' riloiej stron y każdor azowe w a- Poszczególne, rez u lta tem zaś je ś ć
fakt, k tó ry mieliśmy objaśnić. J e s t to tworzenie podobne do pracy budownicze
go, k tó ry urabia surowe, n a tu ra ln e k a mienie w kunsztowne kształty, i po ta- kiem przekształceniu łączy je według swoistych praw, swoistym cementem . J a k widzimy, odbiegliśmy daleko od „uprosz
czonego o pisyw ania”. Takie opisywanie równałoby się pracy budowniczego, k tó ry zadowoliłby się ustaw ianiem słupów przez gromadzenie nieobrobionych kam ie
ni w edług n a tu ralnych kształtów i wiel
kości, a następnie z ao patrzyłb y je w na
pisy: kamienie duże, kamienie małe, k a mienie okrągłe, kamienie kanciaste. Z a pewnianie, że prawa przyrody są uprosz- czonem opisywaniem zjawisk, równałoby się twierdzeniu, że praw odaw stw o celne danego k ra ju je s t uproszczonym opisem postępowania mieszkańców pasa pogranicz
nego. Porównanie takie w drugiej swej części szwankuje o tyle, o ile fikcyą jest idealny mieszkaniec pogranicza, nie p rze
m ycający towarów, w pierwszej i a ś czę
ści o tyle, że nigdy żadne ciało nie spa
da tak, jak w y m a g a prawo spadku. P o równanie takie byłoby wadliwem poza tem jeszcze dlatego, że p raw od aw cą dla , przyrody nie jest wola przemożnej wła-f dzy państwowej, lecz właściwości myślą-;
cego ducha.
J a k się to dzieje, że praw a przyrody, które um ysł tworzy w edług w łaściwych sobie praw z m ate ry a łu doświadczalnego, potw ierdzają się przez nowe doświadcze
nia, że w yniki tego „ ra c h u n k u 44, u stan o
wionego nie przez fakty lecz przez pracę umysłu, są w stałej zgodzie z faktami, je s t zagadką. J e s t to naw et w ielką za
gadką. Z a g a d k a ta istniećby przestała jako ta k a wtedy dopiei’o, gd ybyśm y przy jęli założenie, że przyroda jako o sta te cz na przyczyna jest duchem, w którym duch osobnika, a więc i badacza przyro
dy, b y łb y jed n y m z punktów .
W spominaliśm y powyżej o obrabianiu kamieni przez budowniczego. Czynnością analogiczną w dziedzinie przy ro d o z n a w stwa jest przeobrażanie myślowe, urab ia
nie przez umysł rze c z y —które pierwotnie uposażyliśmy w określenia bezpośrednio pane przez doświadczenie — inaczej, niż
liam się p rz e d s ta w ia ją . Czynność t a k a j e s t k o n ie c z n y m s k u tk ie m ujm ow ania ow y c h d a n y c h dośw iad czaln y ch w praw a.
U le g a ją one przeo brażen io m m yślow ym , dopóki nie p od porządku ją się prawidłom m yślenia, dopóki nie dostosują się do roli jednej z cegieł w g m ac h u wiedzy, w zno
szonym przez um y sł badacza przyrody.
Tak dalekie je s t p rzyro d ozn aw stw o od poprzestania n a opisaniu zjawisk.
Po d o b n e przeobrażanie m yślow e wła- ściwem jest już i n ienaukow ej św iado
mości; przy ro do zn aw stw o jednakow oż sto
suje j e m eto dy czn ie i syste m aty c zn ie . Z w ró ć m y u w a g ę n a to, co j e s t n ajo gólniejsze w p rze o b ra że n iac h m yślow ych, a co jest dla nas najw ażniejsze. P rz y ro d nicze przerabian ie treści doświadczalnej j e s t sprow adzaniem wszelkich specyficz
n y c h jak o śc i zm ysłow ych, j a k o to: barw, dźwięków, zapachów , sm ak u i t. d. w y łącznie do określeń w czasie, przestrzeni i liczbie. W y m a g a tego przem ian a ma- te r y a łu doświadczalnego w ciągłą, p o dd a ną p raw u rzeczywistość. Specyficzne j a kości zmysłowe niezdatn e są do b u d o w a nia jed n o lite g o p o glądu przyrodniczego na świat, a nieznane są p rzy rod o z n a w stw u inne określenia prócz w czasie, p rzestrze
ni i liczbie, w k tó re rze c z y w is to ś ć dała
by się ująć. K ażde określenie, ja k ie n a dajem y jak ie m u k o lw ie k przedmiotowi, c h o
ciażby źródłem jeg o by ła tylko w y o b ra ź nia, musi być zapo ży czo ne z m ateryału, danego przez doświadczenie. P r z y ro d o znaw stw o, jako n a u k a o p a rta n a doświad
czeniu zmysłów, zna określenia tylko t a kie, k tóre zo sta ły zapożyczone z tegoż w łaśnie doświadczenia. A poza jakościa- mi zmysłowem i dostarcza wyłącznie de- finicyj w czasie, w p rzestrzen i i w liczbie.
R az jeszcze u ż y jem y nieścisłego t e r m i nu „zjawisko". J a s n e m j a k słońce w yd aje nam się zdanie, że rzeczy w istość znać m ożem y ty lk o taką, j a k ą się nam zjawia.
W istocie rzeczy j e s t to tw ierdzenie tau - tologiczne; lecz zjaw ianie się, o jakiem t u mowa j e s t dw ojakieg o rodzaju, p o d o bnie j a k i m y je s te śm y istotam i dwoiste- mi. Można powiedzieć, że pierwszem za
łożeniem każdej teory i poznania musi być zupełne uwzględnienie tej dwoistości i
tk w ią c y c h w niej sprzeczności. Nasza
jaźń spogląda na świat to okiem zmysłów to okiem ducha. J a k o istotom postrzega
ją c y m świat u k a z u je się pod postacią barw, dźwięków i t. p., a jednocześnie jako bezładna gra przy p ad ku . Lecz po
dobne u k azyw anie się prostuje wzrok ducha, um ysł podciągający zjawiska pod swoje praw a przebija zasłonę, otaczającą z jaw iska zmysłowe i w tedy świat ukazu
je m u się z innej swej strony: l-o jako jednolity, ujęty w powszechne, niewzru
szone prawa, 2-o ja k o d ający się wyrazić w czasie, przestrzeni i liczbie, o ile do
świadczenie, ujęte w ram y n au k przyro
dniczych czyni wogóle możliwem okre
ślenie rzeczywistości. Zadaniem n a u k przy
rodniczych iest właśnie przekształcenie postaci zmysłowej, w jakiej świat nam się ukazuje, w umysłową. Przyrodoznaw
stwo j e s t przedstaw ieniem związków po
między przejawami św iata rzeczywiste
go u jęty c h w jed n o lity m systeinacie, w p raw a wzajemnej zależności między poję*
óiem przestrzeni, czasu i liczby. Ponie
waż czas, przestrzeń i liczba sprowadzają się do pojęcia wielkości, m ożemy też wy
razić się: między wielkościami, wyrażane- mi w czasie, przestrzeni i liczbie.
O bojętną jest dla nas kw esty a, jak da
leko naukom przyrodniczym udało się za
daniu tem u podołać. Nie m ówim y o sta
nie przyrodozn aw stw a w jakiejkolwiek danej epoce, lecz o jeg o idei przewodniej, o koniecznym , o statecznym celu.
tłum. E. Sokoliiifk'1' ( Dalszy ciąg nastąpi).
OPAT T. MOREUX.
P L A N E T A M A R S W ŚW IETLE BADAŃ NAJNOWSZYCH-
(Dokończenie).
W y o b ra ź m y sobie, powiada Maundt że w ciągu najbliższych lat 70 postęp"
dziedzinie teleskopii dorówna postęp0"
.N« 14 WSZECHŚWIAT
i ostatnich lat 70, i za p y ta jm y , jak i w y wrze to wpływ 11 a losy oaz Lowella. Czy jednostajność ich o b e c n a zostanie zacho
wana, c zy'też stanie się z nią to, co się
>tało z podobieństwem plam, zaobserwo
wanych przez B eera i Madlera? Aby od
powiedzieć n a to p y tanie, nie p o trz e b u jemy nawet czekac lat lO. L)o tej chwili unikałem starannie wszelkiej krytyki r y sunków któregokolw iek z obserwatorów Marsa. Powtarzałem niejednokrotnie, że przyjmuję je ja k o wierne i zręcznie wy
konane obrazy tego, co widzieli obserw a
torowie. Atoli zmuszony jestem zwrócić uwagę na to, że nadzw y czajn a prostota typu zarówno kanałów, j a k oaz takich, jak. je przedstawia Lowell, nie znajduje potwierdzenia w p racach najlepszych o b serwatorów. W ostatnim num erze cza
sopisma „Knowledge” D enning pisze:
„W rzeczywistości duże są różnice w p la mach, mających k s z ta łt kanałów; niektóre cieniami bardzo szerokiemi i rozpro
szonemu, gdy inne są liniami wązkiemi i delikatnemi”. W ie leb n y T. E. Phillips położył ostatniemi czasy wielki nacisk na ten sam fakt, a m ó g łb y m p rzy to c zy ć wiele innych św iadectw tego rodzaju. To pewna, że najlepsi obserw atorowie zga
‘Izajij się nietylko w tem, że kanały róż
nił) się wielce pod względem sw ych wła-
><iwości, lecz także i w tem, że przypi- 5lij;i poszczególnym kanałom własności absolut nie jednakowe. Co dotyczę spo
strzeżeń Lowella, to mogę oczywiście mówię tylko o ty ch , k tó re on podał do wiadomości publicznej, lecz jeśli chodzi
0 m e, to niewątpliwie autor nie zdołał
"y kazać tej wielkiej zmienności cech.
zachodzącej pomiędzy niektórem i kanała- m,j co do której z n a czna większość in- n.'eh obserwatorów zgadza się ze sobą w
^pełności. To wydaje mi się dowodem I"-"nym (o ile sądzić pozwalają rysunki
".'dane) nie w aru n ków pomyślniejszych l»ai dzo wielkiej zręczności samego Lo-
^ lecz przeciwnie w yraźn ej niższości J 1 °hu temi względami. Mniejsza o to, '■} takt ten należy przypisać położeniu 1 obserwatoryum, doskonałości przy- rziłdów, osobistej biegłości w spostrzeże- lllluh a prawdopodobniej w rysunku. Mi
mo wielką liczbę jego spostrzeżeń i w y trwałość wyższą nad wszelkie |p o c h w a ły , z j a k ą obserwował Marsa w okresach odpowiednich i nieodpowiednich, pozosta
j e faktem, że nie zdołał zaregestrow ać różnic, zgodnych ' z tem, co^znaleźli inni pierwszorzędni obserwatorowie. Przede- wszystkiem nie zdołał on zauważyć tego, co już w roku 1884 zauważyli D enning i Schiaparelli a mianowicie,^że kanały, po większej części bynajmniej nie są liniami prostemi o jednostajnej szerokości i b a r wie lecz w ykazują1’,oc z yw iste stopniowa- nia w odcieniu oraz nieprawidłowości, które tu i owdzie ujawniają się jako przerwy w ciągłości i jak o zgęszczenia. Z pom ię
dzy tysięcy rysunków Marsa, przeze mnie rozpatrzonych, te, które najdokładniej od
powiadają rysunkom Lowella, w y k o nane zostały przez młodego nowieyusza na s ta cyi, której warunki są jakna^bardziej da
lekie od warunków idealnych, i zapom o
cą lunety, przez niego samego sporzą
dzonej.
„Na korzyść rzeczywistości kanałów mówiono, że widać je bardzo wyraźnie albo bardzo c z ę s t o . A r g u m e n t ' ten opie
ra się na zupełnej nieznajomości faktu ukazywania się kanałów fikcyjnych [za
równo w doświadczeniach Evansa, j a k i w moich. J a sam dałem się kompletnie złapać n a mały rysunek, na którym przed
stawione b y ły Syrtis _Major i Sinus^Sa- boeus. To, co uważałem za szczegół n a j
ważniejszy, było linią prostą, wązką, m o
cno czarną, odpowiadającą „Phisonowi” . A jednak wrażenie to, zadziwiająco ży
we, było w rzeczywistości wynikiem in- tegracyi dwu lub trzech linij słabych, nieprawidłowych, pokruszonych, pow y g i
n a n y ch wężowato, oraz jak ie g o ś pół tu zina pu n k tó w absolutnie niew idocznych.
G dybym obejrzał ten rysu n ek tysiąc razy lub g d yb y w ty c h sam ych w arunkach od
ległości obejrzało go tysiąc innych ob
serwatorów, zobaczyliby tylko to, co ja widziałem: linię czarną prostą t a k czystą*
jak gdyby j ą przeciągnął rylec g r a w e ra ” . III. Geminacya (Dwojenie się).
P ow yższa ocena poglądów Low ella nie
wiele zdaje się pozostawiać miejsca na
rozp atryw anie fak tu gem inacyi. Skoro ta k tru d n o w ypo w ied zieć sig co do rz e czywistości kanałów cienkich, to jakżeż m oglibyśm y p r z y s tą p ić do z a g ad n ień o podw ajaniu się t y c h kanałów , zag adnień bez p o ró w nania bardziej s k om plik o w a
nych? Mimo to nie m ożem y nie pow ie
dzieć paru słów o hyp o tezach, roszczą
c ych p rete n sy ę do w y tłu m aczen ia tego taje m n ic ze g o zjawiska, ponieważ te o r y e g e m in a cy i w ysunęły się w ciągu kilku l i t ostatn ich n a pierwszy plan w l i t e r a
tu rz e areograficznej.
P o z o s ta w m y n a uboczu te, któ re, o p a r
te na idei sztuczności, p rzypisują dw oje
nie się k a n a łó w d o m n ie m a n y m m ieszkań
com p lan e ty , widząc ta m k a n a ły iry g a cyjne, szluzy i t. p. Można w te m miejscu po w tó rzy ć raz jeszcze słow a Maundera:
„Nie m am y p raw a p o w o ły w a ć się na rzeczy sztuczne i nieznane, dopóki nie wyczerpienTy m etod n a tu ra ln y c h , m o g ą cych w y tłu m a c z y ć nam dane z jaw isko ”.
H y p o te z ą, k tó r a w świecie n auk o w ym z d a w a ła się cieszyć z po cz ątk u najw ięk- szjm uznaniem , j e s t te o ry a , zapropono
w a n a przez S tanisław a Meuniera. Opiera się ona n a pew nem dośw iadczeniu, k tó re ła tw o j e s t pow tórzyć. Je ż e li kulę w y p o lerowaną, n a której w y kreślon e zostały linie ciemne, obw iniem y muślinem, to w p e w n e m ośw ietleniu k a n a ły te w yd adzą n a m się wyraźnie podwójnemi. Otóż na Marsie mgła, rozc iąg a ją ca się nad lądami, m a o d g ryw ać rolę te g o m uślinu. N a nie
szczęście, mimo całą sw ą pomysłowość, t e o r y a t a j e s t w sprzeczności z faktami, najdokładniej stw ierdzonem i. M ożnaby tu p owiedzieć wn-az z kierow n ik iem Sekcy i Marsa w Bry.tańskiem Stow arzy szen iu A stronom icznem : „ Jeż e li istnieją dwie linie o n atężeniu jed n a k o w em (dwie sk ła
dowe kanału podwójnego), to chciałbym A viedzieć, dlaczego j e d e n o bserw ator wi
dzi t y lk o jed nę z nich, g dy inny widzi j e obie. W r. 1886 Schiaparelli widział stale kanały: E u p h ra te s , Orontes, Ph iso n i J a m u n a ja k o k a n a ły pojedyńcze, g d y tym c z ase m w N izzy P e r ro tin i Thullon widzieli je jako wyraźnie podwójne.
D od ajem y jeszcze, że spraw d ziw szy tę hy po tez ę drogą r a c h u n k u , co n ależało b y
uczynić odrazu, p rzek ony w am y sig na.
tychm iast, że pojąć jej niepodobna.
T a k np. jeżeli p rzyjm iem y teoryę Men- niera, to w czasie opozycyi przyslonecz- n y ch linia pasorzytnicza, utworzona przej obraz odbity kanału, powinnaby w ciągu jednej i tej samej nocy przybliżyć się du obrazu rzeczywistego, poniew aż odchyle
nie j e s t m axim um w odległości 0,707 od środka (promień p lan e ty 1), staje się ze
rem na południku środkowym, poczem przechodzi ponownie przez te same war
tości. W w a ru nk a ch najpomyślniejszych dla teoryi, o której mowa, gdy Mars przedstaw ia się w7 postaci wydętej, roz
bieżność pom iędzy tem i dw iem a liniami nie m og łaby zachodzić w środku lecz w odległości, równej sin 21° = 0,358. Otóż, żaden astronom nie stwierdził nigdy po
dobnych faktów.
D ru g a co do d a ty teo rya daje się sfor
m ułować, j a k następuje: każda linia cien
ka, widziana z odległości większej od odległości w idzenia wyraźnego, wydaje n am się podw ójną. M am y tu do czynie
nia z ciekaw em zagadnieniem fizyologicz- nem, k tórego rozwiązanie podałem byt niegdyś 1). Złudzenia to wynikają z nie
doskonałości naszej soczewki ocznej, wy
stępują one z konieczności w widzeniu teleskopowym, z chwilą gdy obraz linii cienkiej przestaje być przystosowany do odległości w yraźnego widzenia. Otóż na p ierw szy rzu t oka trudno j e s t przypuścic,
by wprawni obserw atorowie nie umieli obchodzić się ze swemi p r z y r z ą d a m i ; ato
li z drugiej strony każdy, kto posługi" ^ się potężnemi lunetami, wie dobrze, ja*
często zmienia się odległość ognisko"';1 w bardzo kró tk im przeciągu czasu.
n ika to ze zmian tem p e ra tu ry oraz z ]»'•!' dów atm osferycznych, sprowadzajmy0*1 zmiany we w spółczynniku załamania p0' wietrzą.
W lun eta ch o wielkich o d l e g ł o ś c i ą 1-
ogniskow ych przystosow anie zmienia co chwila. Jeżeli więc w danej cli"1 linia cienka w ydaje się bardzo wyra21"-'
V) Th. Moreux. Kev. des ąuestions sciciiń1'1!1' za październik 1898.
W S Z E C H Ś W IA T 2 1 5
t„ w chwilę p otem w ydać się może ró w nie wyraźnie podwójną.
Teorvi tej, której broniłem niegdyś, nie uważam za możliwe stosować do roz- dwajania się kanałów , odkąd otrzym ałem
m o ż n o ś ć obserwowania Marsa stale. Zresztą
nie zgadza się ona wcale z trw ałością k a nałów podwojonych, j a k je opisał Schia- parelli.
W rzeczy samej, najczęściej k anały rozszerzają się zanim się rozdwoją, i p o stać ta może trw ać przez kilka dni z rzę
du. Następnie środek kanału, jak to ju ż powiedziałem, p rz y b ie ra barwę jasną, i wreszcie ukazują się dwie składowe.
Wielu obserwatorów i to z pośród najpo
ważniejszych uznaje te n fakt i tłum aczy go w sposób n a stę p u jąc y .
-Dwojenie się kanałów Marsa, pow iada kapitan Molesworth, zdaje się b y ć rzeczy
wistością a bynajmniej nie złudzeniem; mo- jem zdaniem, w y n ik a ono we w szystkich prawie wypadkach z istnienia i zmiennej widzialności dwu k anałów odrębnych prawie równoległych, przyczem widoczne- I mi się stają bądź je d e n kanał, bądź oba.
I l'o tłumaczyłoby tę pozorną anomalię, że z dwu obserwatorów jeden widzi kanał pojedynczy a drugi w tym że czasie kanał podwójny. Gdy się widzi dwa kanały, to przestrzeń pomiędzy niemi je s t naogół zlekka zacieniona, a ta smuga cienista daje często wrażenie k a n a łu pojedyńczego szerokiego i rozlanego, gdy się nie widzi brzegów ciem niejszych”.
^ reszcie niejeden fakt m ogłaby wy- 'liuuaczyć teo ry a kontrastu . O bm yślona
"l"11' wytłumaczenia kanałów cienkich,
!lai e s'? ona zastosować z powodzeniem 1 do geminacyi.
0,0 na czein zasadza się ta teorya: gdy ''a cienie różnego n atężania lub barwy
"ż|iej umieszczone są obok siebie, to oko
"'„'ta przedewszystkiein ich linię de
dykacyjną, skutkiem czego m am y dąż- 1 do wykreślania wspólnej g ran icy w
• ^ ,aei linii. Złudzenie to j e s t tak dale- naturalne, że n a tej to wła śnie zasa-
■' opiera się nasza n a u k a rysunku. Fak-
• /ni,‘, linie te nie istnieją w przyrodzie
" " n’k, gdy nie u żyw a pędzla, zmu- jest oddawać k s z ta łt przedmiotów
zapomocą kresek. Każdy z nas zau w a
żył z pewnością, że rysunki, robione t u szem, w któ rych n astępują po sobie cie
nie coraz to ciemniejsze nie sprawiają ni
gdy wrażenia zupełnej wypukłości, jeżeli oglądamy je zbyt zblizka. Rozmaite cie
nie p o tę g u ją się w tedy po brzegach i w y tw arzają prawdziwe linie ciemniejsze w miejscach, gdzie zaczyna się powierzchnia jaśniejsza. Teoryę tę, wygłoszoną 'przez Greena w r. 1879, potwierdzili w r. 1898 l rozmaici astronomowie, między innymi wielebny H. K em pthorne. Podczas opo- zycyi 1900— 1901 kapitan Molesworth, któ
ry zbadał kanały pod tym względem, pi
sał, co następuje:
„W ynik ob.serwacyj moich j e s t ten, że w przew ażnej większości wypadków, k a nały, zwłaszcza jeżeli są nikłe, nie są n i czem innem ja k tylko nieco ciemniejsze- mi brzegam i powierzchni bardzo słabo za
barwionych. W niektórych razach nie w i
dzi się wcale kanału, a -tylko dostrzega się poprostu zarys powierzchni zacienio
nej. Niekiedy znów brzeg k a n a łu je s t najzupełniej w yraźny i odznaczony od strony powierzchni jasnej, drugi zaś b rze g zanika powoli w części zacienionej”.
Jeżeli teraz wyobrazimy sobie szeroką powierzchnię ciemną ponad p unktem b łysz
czącym, to ta sama te o ry a zda nam spra
wę z podwójnej linii po obu brzegach. A cz
kolwiek h y p o tez y tej nikt dotąd wyraź
nie nie wygłosił, to je d n a k w ydaje mi się ona równie logiczną, jak ta, która do niej prowadzi, i m am poważne powody do mniemania, że tego rodzaju układ na Marsie niejednokrotnie dawał początek dom niemanym zjawiskom podwajania się.
Ze wszystkich powyżej rozpatrzonych badań w yp ływ a wniosek konieczny n a stępujący:
Nie wiemy praw ie nic o Marsie. Je że li n aw et znane nam są mniej więcej w z a rysach najogólniejszych konfiguracye, k t ó re w yd ają się stałemi, to jed n a k nie m o żemy się pochwalić znajomością ich na tyle, by módz wnosić stąd o ich postaci rzeczywistej. Mars j e s t zb yt od nas odle
gły, a narzędzia nasze zbyt niedoskonałe a nadto przyczyny złudzeń zbyt liczne, abyśm y mogli być pewni, że, patrząc na
m apę planety, m a m y przed oczami p r a w dziw ą je.j fotografię. Zw olennikom p oglą
du przeciw nego odpowiem ty lk o p rzy k ła
dem: N ikt nie z aprzeczy, że widok t e l e skopowy k s ię ż y c a j e s t rad y kaln ie odm ien
ny od tego, co przedstaw ia rysu ne k, zro
biony bez pom ocy lun ety . Pow iększenie 75 k ro tn e u jaw n ia ta k ie szczegóły, k t ó ry ch n a w e t dom yślać się nie mielibyśmy praw a, g d y b y nie pomoc szkieł. Otóż z a stosow anie p ow iększenia 75 k ro tn e g o do p la n e t y M arsa dałoby nam tarczę o ś re dnicy, równej ś re d n ic y k s ię ż y c a w idzia
nego gołem okiem. Otóż, co pow iedzieli
b y ś m y o rozum ow aniu o bserw atora, k tó r y b y u trz y m y w a ł, że p osiad a należyte po jęcie o planecie, widzianej w t y c h w a run k ach ? A r g u m e n t zacho w u je całą moc swoję, jeżeli z w iększym y dziesięciokrot
nie siłę, pow iększającą narzędzi naszych.
Być może p o z n a m y nieco lepiej świat, k tó ry przedstaw ia się oczom naszym, ale nigdy, dopóki środki nasze op tyczne nie z o sta n ą w inny sposób udoskonalone, nie będziem y mogli pochleb iać sobie, że m a
m y przed oczami rze c z y w istą m apę p la
nety .
I g dy by ten n a w e t w ynik był osiągnię
ty , to jeszcze znaleźlibyśm y się w obec m apy Marsa w położeniu inżyniera, spo
g ląd ająceg o na plan ziemi nieznanej, plan dość zupełny, zapew ne, ale taki, n a k t ó rym w szystko, nie w y łą c za jąc kolorów um ówionych, b yło b y mu niewiadome.
Czy z n a cz y to, że powinniśm y dać za w y g r a n ą zupełnie? Nie sądzę, ale należy coraz to więcej w k ła d a ć pracy w obser
w owanie szczegółów. M usimy zbierać jakn ajw ięcej d o kum en tó w , ry so w ać bez żadnej myśli uprzednio powziętej to w szystko, co p rz e d s ta w ia się oczom n a szym i w y s trz e g a ć się starannie wszel
kiej ob jektyw izacyi n a szy c h wrażeń, k tó re są w ysoce s u b je k ty w n e .
W o lno nam również tw o rz y ć h y p ° te z y , lecz pod w arunk iem , że potrafim y u w a żać je za takie.
Otóż z b y t często zap om ina się o roli hyrp o tez y w nauce, oraz o własnościach, k tó re posiadać powinna dobra hypoteza;
naogół pow in na ona p rzedew szystkiem służyć nam do w iązania ze sobą faktów.
Z chwilą, g dy h y p o te z a przestaje zga.B dzadzać się ze zjawiskami, stwierdzonemi ■ z zupełną pewnością, rola jej kończy się,B m usim y pom yśleć o innej. Trzeba także. ■ by h y p o te z a daw ała się sprawdzić drogjl doświadczenia i obserwacyi. Tej ost-a- I t, n i ej zalety brak często hypotezom no- I szącym miano naukowych; oto przykład,I w zięty z dziedziny, k tó ra zajmuje n ^ l obecnie.
Różni astronomowie i to z pośród nąj-l znakomitszych utrzym yw ali, że Mars w przeciw staw ieniu do Ziemi i Księżyca nie posiada wielkich wypukłości. Według tego poglądu erozya oddaw na już doko
nała swego dzieła na powierzchni nasze
go sąsiada,, tak że żadna większa wynio
słość nie n arusza jednostajności grunta na Marsie. Otóż z tego, że n ik t nie do
strzegł śladów gór, możnaż wnioskować I logicznie, że ich niema? Rozumujmy przez ■ analogię. W ypukłości K siężyca ukazuj?!
się nam tylko w p ew n y c h warunkach I oświetlenia, któ re łatw o je s t ustalić; wj-B pukłości te są fu n kcyą wysokości Słońca ■ ponad widnokręgiem księżycowym. lilia-■
rę zmniejszania się ukośnosci promieni*
słonecznych, cienie rzucane znikają, i " I chwili pełni wszystko w ydaje nam zniwelowanein; pozostają tylko różne oil-B cienie gruntu. Otóż t a r c z a _ Marsa, w 1 li I sie największej swej fazy, ukazuje >ię I nam w ty c h sam ych warunkach, wjakiral widzimy tarczę księżyca na trzy J|lB przed pełnią. W y s ta w m y sobie, że ai'l mosfera dostatecznie gęsta, r o z p r a s z a j - ! I światło, zak ry ła przed nami niewielki wyskoki okręgu księżyca, i oto b y lib y ! my świadkami, j a k astronomowie,
jeni w najpotężniejsze lunety, toczy i ■ spory o istnienie wypukłości na księży^ I
tłum. S. V- I
FERD Y NA ND R IC H ! HOFBN.
W Y N IK I I C E L E B A D A Ń W S T R E ^ I P O D B I E G U N O W E J PO ŁU D N IO W E1 I
(Ciąg dalszy).
Inne b y ły losy w y p ra w y angiel5^- I Je śli jej czyny, szczególniej z punktu
W S Z E C H Ś W IA T 217 dzt-nia szerokiego ogółu, znacznie p r z e
m y oczekiwanie, to należy to po części przypisać szczęśliwemu położeniu posto
ju zimowego, do któ rego okręt „Discove- rvn dotarł z łatwością. Miejsce to było bardzo dobrze znane, znajduje się ono w zatoce zupełnie bezpiecznej między wulkanem Erebus, praw ie 4 000 metrów wysokim, a ścianą górzystą, której w y sokość wynosi 2 700 m , oraz n a brzegu płaszczyzn lodowych, c ią gną c ych się od tego miejsca na południe bez końca.
Okręt, większy rozmiarami od „G aussa”, mógł zmieścić liczniejszą załogę oraz większą ilość oficerów i członków w ypra
wy. Część z nich w ystarczała do regular
nego wypełniania naukow ej p rac y stacyj
nej oraz do nielicznych czynności obsłu
giwania samego okrętu. To też dużo sił niezajętych mogło się poświęcić innej robocie.
W szczególności członkowie w y p ra w y angielskiej mogli uledz pokusie, n ieo d pa r
cie się tu narzucającej, w postaci zbada
nia zapomocą w ycieczek lądu, pokrytego skorupą lodową. Albowiem okręt był przymocowany do brzegu i nie mógł być uprowadzony przez lód, tak że n aw et la tem można go było opuścić na czas dłuż-
>z.v- Następnie E re b us był znako m ity m sygnałem na lądzie, dzięki k tó re m u n a wet zdaleka można było w każd y m eza- M,‘ °<lnaleść miejsce, gdzie się okręt znaj
dował. Drogowskaz dla wędrówek lądo- oraz znacznie rozleglejszą linię ory- entacyjną stanowił wysoki wał górzysty, ' lgnący się w k ieru n k u bieg u n a prawie
"zilłuż południka. Możność posuw ania się naprzód po lodzie bez przeszkód, w kra- )<l(-h arktycznych sp o ty k a n a tylko w Gren- l‘ll(l} i, też stanowiła czynnik dodatni; po- 1 lfj<lziło to stąd, że p ły ta lodowa ciągnie
"* u wschodniego podnóża ściany górzy- ''J bez końca na południe, wszędzie
"'golnął w postaci równiny.
yjątkową zasługę anglików stanowi
f,. A 1 O & O
k o r z y s ta li w zakresie możliwie szero-
^ 2 *y°h sprzy jających okoliczności.
,, 1 IZl'*e wycieczek stał sam kierownik
^ k a p i t a n Sc^tt, młody oficer
" Jrki 0 w y jątkow ych zaletach, któ- w} bór może by ć uw ażany za bar
dzo szczęśliwy. Męska odw aga i przedsię
biorczość kojarzą się w nim z inteligen- cyą, zręcznością oraz nadzw yczaj sympa- tycznem obejściem. J e g o p odróż-lądow a po lodzie aż do 82° 17; szer. poł. j e s t cz y nem bohaterskim, nie ze względu na p o konywania trudności fizycznych lub nie
bezpieczeństwo zgubienia się wśród lodu, ale ze względu na użycie własnej siły fizycznej i swych towarzyszów, kiedy psy padły. To co się dawniej w ydaw ało nie- możliwem, stało się prawdopodobnem dzięki tej podróży: z odpowiednią sforą psów, ale tylko do punktu podanego wj7żej, łatwiej- szem się wydaje i prędszem dotarcie do bieguna południowego, niż do północnego, gdzie brak gładkiej, po krytej śniegiem płaszczyzny lodowej.
W y praw a angielska miała n a d to szczęś
cie niedocenione, że okręt jej nie został oswobodzony na końcu pierwszej zimy i że musiała pozostać rok drugi w owem doskonałem miejscu, po otrzym aniu w y starczających prow iantów od okrętu, p rzy byłego z pomocą. T y m sposobem m ożna było rok drugi zużyć na spostrzeżenia i nowe wycieczki lądowe. T y m razem były one prowadzone na zachód. Okazało się, że po drugiej stronie góry-walu zale
g a obszar, p o k ry ty lodem, którego w y s o kość dochodzi do 3 000 metrów. O k ry ta sławą, wyprawa angielska wróciła na reszcie do domu.
Trzecia wyprawa, podjęta przez Szwe
dów na okręcie „ A n ta rc tic ”, a pozostająca pod kierunkiem O ttona Nordenskjolda, w yb rała za podstaw ę swych działań r ó w nież ląd stały, ziemię Grahama. Niepo
myślne warunki wśród lodów zmusiły Szwedów do utworzenia stacyi obserwa
cyjnej w punkcie bardziej n a północ p o łożonym, niż sobie tego życzyli. P u n k t te n znajdował się na lądzie stałym i dla
tego o k ręt mógł go opuścić, aby człon
ków w y p ra w y przyjąć na pokład z po
wrotem. Istniał zamiar przedsięwzięcia w ciągu drugiego lata podróży w celu zrobienia odkryć, ale plan ten się nie udał.
Dzieje wyprawy noszą na sobie p i ę t no dramatyczne: uczestnicy rozstają się i znów się znajdują, niektóre ich g r u p y
przenoszą n iew ym ow ne cierpienia, pozo
sta ją c w te m p e ra tu rz e 42°C poniżej zera, wśród s tra szn y c h zamieci śnieżnych, bez poży w ien ia nieom al i schroniska, ok ręt zgnieciony przez lody, ginie, a członko-
■ wie w y p ra w y u rato w a n i zostają n iespo dziewanie przez a rg e n ty ń s k i o k ręt wojen
ny. D w uletnią p raw ie pracą- (od 14/1 902r.
do 1 0 /X I 9 0 3 r.) w y p ra w a szw edzka w y w iązała się z udziału, p rzy p a d a ją c e g o n i nią stosow nie do u m o w y m ię d z y n aro d o wej i z chw alebną energią, zapomocą w y cieczek n a saniach wgłąb g ó rzy ste g o kraju, popraw iła m apę teg o o statniego, w y suw ająceg o się. w postaci ręki z obsza
r u a n ta rk ty c z n e g o .
W ielkie przedsięwzięcie m ięd zy naro
dowe miało po p rzedników i następców . W czasie, kiedy w Niem czech i Anglii układano plany, wziął się raźno do robo
ty młody b e lg ijc /y k de G erlache. W t o w arzystw ie kilku u c z o n y c h 1), udał się on na okręcie ,.Belgica“ z w y s p y Stanów (Staateninsel) k u północno zachodniem u brzegow i ziemi G ra h a m a i p rzeb y ł 13 miesięcy w ciągu ro ku 1898-go i 1899-go wśród kry lodowej, koło 70° szer. poł., między 80° i 100° dług. zach. P r a c e do
k o n a n e bardzo są godne uwagi, a w y p r a w a m a t y t u ł do sławy z tej racyi, że b y ła pierwszą, k tó ra przepędziła zimę wśród lodu a n ta r k ty c z n e g o w e w n ątrz koła p o d biegunow ego.
P o do bn ie , ku w ielkiem u niezado w o le
niu in icyato rów w y p r a w y angielskiej, n o r
w e g B o rc h g re v in k zaw inął w r. 1899 y m na m ały m okręcie, w y p o sa ż o n y m przez anglika J e rz e g o N ew nesa, do ziemi Wi- k to ry i, p rzepęd ził zimę u w y lo tu przy
lądk a A dare, a następnie posunął się w k ieru n k u do wschodniej części kraw ę dzi lodowej, k tó rą Ross w y k ry ł n a p o ł u dniowej części morza Rossa. Zasługę Borch- g r e v in k a stanowi, że wszedł na tę ścia
nę lodową i że odbył pierwszą, choć k r ó t ką, w ędrów kę lądow ą po lodzie antar- ktycznym .
Między następ czy n iam i w y p ra w współ-
’) J a k wiadomo, w gronie ich znajdowali się dw aj nasi rodacy, H e n r y k Arctowsiri i Anto ni
Dobrowolski. (przyp. tłum.)
; p racu jących miejsce bardzo wybitne zaj.
: m uje ekspedycya, któ rą doprowadził do s k u tk u szkot Bruce d d ę k i pełnemu zapa- łu złożeniu funduszów n a ten cel przez osoby p ry w a tn e . W ypraw ą, która wyru
szyła w drogę rok później, niż wyprawi zrzeszone, kierował bardzo energicznie sam Bruce. D ążył on do zatoki, głęboko wrzynającej się na południe, w której W eedell dotarł w 1828 r. aż poza 74° poi.
szer., na morzu, wolnem od lodów. Ry
zykow ne to zadanie ze względu na za
mierzoną podróż m orską n a obszarze nie
znanym m ożna porów nać do zamierzenia D rygalskiego, u stęp uje mu je d n a k wtem, że Bruce nie miał zamiaru przepędzać zi
my w A n ta rk ty c e , i rzeczywiście nic uczynił tego. Podobnie, j a k wyprawa niem iecka, Bruce n a okręcie swym^Scotia' odkrył nową ziemię, uzupełniającą naszę znajomość kresów k o n ty n e n tu antarktycz
nego. Prócz tego doniosłą wartość posia
dają prace jego z dziedziny oceanologii.
W reszcie francuz Charcot postanawia przedsiębiorczość swojg oddać na usługi studyom a n ta rk ty c z n y m . Przepędził zimę na północo-zaehodzie ziemi Grahama i nie
dawno sta m tą d powrócił. O wynikach tej w y p ra w y wiemy d o ty c h c z a s niewiele.
Je śli zrobimy ogólny przegląd wszyst
kich, wyżej wym ienionych przedsięwziął doprow adzonych do s kutk u na zaraniu obecnego stulecia, to otrzym am y obraz działalności ożywionej, świadomej celu.
odbyw ającej się w różnych punktach krańco w y ch olbrzymiej widowni, z właś
ciwe mi jej inroźnemi burzami gnjeżnenii oraz p u s tk ą bezkreśną. Osoby prywatne i państw a ponoszą wielkie ofiary pienio
ne, ab y u czestnicy wypraw, mogli przez poświęcenie sił swoich, z narażeniem ży
cia i poprzez t r u d y wedrzeć się w świat lodów i zbadać jeg o naturę.
Ale tu narzucają się pytania:
Czy to, co się chce osiągnąć, wat'11 jest tak wielkiego ryzyka? Czy wynik m ogą mieć pożytek , k tó ry b y odpowiada wyłożonej pracy? Czy to, co zostało j|lż zdobyte,upraw nia do kontynuow ania prz^
się wzięć i do odważenia się dla clokład
niejszego zbadania krajów p o d b i e g i ' 11’
w ych na ataki nowe, wzmocnione?