• Nie Znaleziono Wyników

Tom XXVI.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Tom XXVI."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

y. 14 (1296). W arszawa, dnia 7 kw ietnia 1907 r. Tom XXVI .

TYGODNIK P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y NAUKOM P R Z Y R O D N I C Z Y M .

PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA".

W Warszawie: rocznie rb, 8, kwartalnie rb. 2.

/ przesyłką pocztową: rocznie rb. 10, półr. rb. 5.

PRENUMEROWAĆ MOŻNA:

W Redakcyi Wszechświata i we wszystkich k się­

garniach w kraju i za granicą.

Redaktor W szechśw iata przyjm uje za sprawam i redakcyjnemi codziennie od godzi­

ny 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.

A d r e s R e d a k c y i : K R U C Z A N r . 3 2 . T e l e f o n u 8 3 1 4 ,

TEODOR LIPPS.

X A r K I P R Z Y K O D N I C Z E

A POGLĄD NA ŚWIA'1 ')■

Prześwietne zgromadzenie,

Pierwszem słowem, z jakiem się do was zwracam, je s t podziękowanie, że po ­ zwoliliście mnie, nie-przyrodnikow i, prze­

mawiać w tem doborowem zgromadzeniu przyrodników. Kładę nacisk na wyraz r nie - przyrodnikowi ”. P rzy p uśćm y , że daleko więcej czasu poświęciłem, niż istotnie byłem w możności, na poznanie taktów przyrodniczych i wyrobienie sobie 0 nich poglądu, nie b y łb y m przecie jesz- 1 ze przyrodnikiem. Sądzę, że w dziedzi­

ce badań przy rod niczych obowiązuje ta

" ll"a zasada, co w dziedzinie filozofii,—

llleJ jedynie jes te m upraw niony sądy

"'daw ać. W zastosowaniu do badań przy-

‘"dniczych brzmi ona, j a k następuje: albo się przyrodnikiem w yłącznie i niepo- ' zielnie, oddając n a usługi całkowity za- -wych sił um ysłow ych, albo nie jest

"t nim wcale. W ostatnim p rzy p a d k u

1 'Mezyt, na 78 Zjeździe przyrodników i leka- ni' nnerkicli w Sztutgardzie.

najstosowniej jest nie zabierać głosu z ja- kiemikolwiek pretensyam i do a u to ry te tu

To też nie j e s t bynajmniej moim zamia­

rem mówić tu przed wami o jak im ko l­

wiek, najdrobniejszym naw et fakcie p rzy ­ rodniczym, moim przedm iotem j e s t w iel­

kie i zadziwiające zjawisko, m ające ogól­

ną nazwę „przyrodnictw o”. Ono zaś s ta ­ nowi przedmiot dociekań filozoficzny cli, gdyż nauki przyrodnicze są wytworem um ysłu naszego, a w szelka n a u k a o prze­

jaw a ch ducha j e s t filozofią.

Często daje się słyszeć obecnie, że z a ­ daniem n auk przyrodniczych jest w y łą c z ­ nie przez uogólnienie uproszczony opis zjawisk. Przypuśćmy, że wieloznaczny i bardzo na d u ż y w a n y wyraz „zjawisko14 rozum iem y w najprostszem jeg o znaczeniu, jako odzwierciedlenie przedm iotów w świa­

domości osobnika, ja k o zaw artość zmy­

słowych postrzeżeń: optyczne, akustyczne i t. p. czucia czy obrazy, lub wreszcie ich kom pleksy. W takim razie j e s t nie­

zb ity m pewnikiem, że nauki przyrodnicze nie m ają nic do czynienia ze zjawiskami.

A może zechce ktoś twierdzić, że w g ru n ­ cie rzeczy, wiedza j e s t ty lko po znaw a­

niem treści naszej świadomości. Otóż w rzeczywistości najmniej nam chodzi o jej j znajomość. W szelkie poznawanie poprze-

(2)

dzonem by ć musi przez ob se rw ac y ę . Ale naw et człowiek o pierwotnej świadomości, a tem bardziej człowiek naukow y, nie sta ­ ra się obserw ow ać zaw artości świadomości s w o j e j —- co nie j e s t zresztą, bynajm niej, t a k prostem, j a k się to n iek tó ry m zdaje, lecz t a k jeden j a k i drugi obserwują rze­

czywistość, to j e s t świat rze c z y niezależ­

n y od świadomości.

Wreszcie, zechce może kto podobne do­

m niem anie teo rety c z n o -p o z n a w c z e p raw dy opierać n a zapewnieniu, że podobnie, j a k człowiek nie j e s t w stanie przez swój cień przeskoczyć, świadomość nie może sięgać poza siebie. T a k ie porów nanie nietylko u ty k a , co może w poró w naniu mieć swe praw o, lecz kuleje n a obie nogi.

Myślenie j e s t b e z u sta n n em w ybieganiem świadomości poza siebie. J e s t ono niczem innem, j a k u stosu n k o w an ie m świadomego podm iotu do odrębn ego od niego, trans- ced entalnego przedm iotu, do niezależnie od niego istniejącego św iata rzeczy. Dzi- wnem musi się ostatecznie w y d a ć to m ie ­ rzenie świadomości według pojęć, które p oc h o d z ą z dziedziny odmiennej, niż f a k ty świadomości. I to zupełnie zgodnie z ce­

lem nie m ierzy się f a k tó w w edług pojęć, lecz pojęcia w edług faktów.

O czywiście początkow o p o zn ajem y przedm ioty tak iem i, jak iem i są nam dane, czyli tak, j a k n am się „zjaw iają”. To znaczy: dopóki tre ść zm ysłowych spostrze­

żeń bierzem y za same p rze d m io ty n ie z a ­ leżne od świadomości, u jm u jem y je z k o ­ nieczności zgodnie z te m pojm ow aniem w sym bole p o s trz e g a n ia zm ysłowego.

Ale, czyż n a uki przyrodnicze opisują zjawiska w te m znaczeniu, to jest j e d y ­ nie tak , j a k się naszym zm ysłom u kazu­

ją? Oczywiście nie. O ile u n ik ać z e ch c e ­ m y błędnej g ry słów, „ opisy w ać“ można tylko to, co zostało zd o b y te przez do­

świadczenie. T ym c za se m ta k ie n a w e t b a ­ nalne prawidło ogólne, j a k to, że na wszystkich dębach znajdują s:ę żołędzie, p rze k ra cz a granice doświadczenia. Ściślej się w y ra ż ają c: myśl, czyli um ysł w y b ie g a nieskończenie w ta k ie m doświadczeniu poza doświadczenie.

Nie dzieje się to bynajm n iej dowolnie, J

lecz podlega praw u, rządzącem u tym wła­

śnie um ysłem.

L o g ik a n azyw a prawo to prawem toż­

samości. W zastosowaniu zaś do świata o bjek ty wnego, nosi ono miano prawa przy czy nowości.

L o g ik a formułuje niekiedy prawo toż­

samości w ten sposób, że zdaje się ono nic nie określać. W istocie ono stwier­

dza to, co najogólniejszego praw o stwier­

dzać może: prawidłowość wogóle. Mówi, że identyczne rzeczy wyw ołują w nas iden ty c zn e czynności myślenia, i że w trakcie m yślenia nie m ożna tej samej rze­

czy nadaw ać i znowu odmawiać danej właściwości. Twierdzi, że myślenie czyli ściślej się wyrażając, sądzenie, posiada z n a tu r y swojej tę w e w nętrzn ą harmonię, iż je s t bezw arunkow o konsekwentnem, o ile tylko m yślimy. P ra w o tożsamości jest niczem więcej, ja k stw ierdzeniem ur isto­

cie m yślenia tkwiącej prawidłowości, har­

monii, konsekwencyi. T e m samem też jest praw o przyczynowości.

L ecz dla ciągłości przedm iotu obojętnem jest, j a k nazw iem y prawo, według które­

go myślenie sięga poza obręb doświadcze­

nia. M ożemy ochrzcić je term inem odpo­

wiadającym m u rzeczowo, czy też określić j e j a k o „zasadę p rzy zw y czajen ia”, lub też ja k o „zasadę ekonomii m yśle n ia ”; m o ż e m y

uznać je za fakt zasadniczy — czem ono j e s t i s t o t n i e — łub też mniej czy więcej zręcznie obracać się w błędnem kole usi­

łowań wyjaśnienia pochodzenia jego — w szystko to w niczem nie zmiemi faktu, że praw em lub też (o ile zechcem y uni­

kać podobnego określenia) właściwością u m ysłu je s t sięganie poza g r a n i c e doświad' czenia. Niezbitym jest wszak pewnikiem, że doświadczenie nie może nam powie­

dzieć tego, czego nam nie mówi doświad­

czenie.

N a u k i przyrodnicze nie poprzestają je' dnakowoż na ta k ic h ogólnych twierdze­

niach, jak powyżej przytoczone: dążą one do ustalenia p raw przyrody. T e zaś s?

stosunkam i koniecznej w s p ó ł z a l e ż n o ś c i

między „ c zy stem i” w arun kam i a ich skut­

kami. Możemy je inaczej nazw ać fakta­

mi ogólnemi. Nie są nam one w takn11 razie dane w doświadczalnej rzeczy"1'

(3)

WSZECHŚWIAT 21 1

t„ści, nie są empirycznemi, lecz czyste- ,i ubsolutnemi) czyli idealne mi faktami

p o w s z e c h n e j wartości. W e źm y np. pra-

•0 spadku. Nie mówi nam ono bynaj- miej. jak ciała spadają, lecz j a k ku te-

u clijżą, to j e s t —o ile usuniem y określe- je „dążenia”, zaw ierające pierwiastek

n t r o p o i n uficzny j a k b y ciała spadały, ,Kby warunki spadania dane były w o- ,-rwaniu. Mówi ono o a b stra k c y jn y m , lealnym spadku, k tó ry zachodzi wyłącz- ie w umyśle badacza przyrody.

Jako takie fakty ogólne, p raw a przyro y nie mogą w żaden sposób być wysnu-

!• z doświadczenia drogą zwykłego uo- ólnienia, drogą ta k powierzchownie po­

lej indukcyi. Są n a to m ia st darem uczy­

nnym przez um ysł rzeczywistości. Są, oźna powiedzieć wym yślone, a następ- e jako idealne ogólne składniki przenie- 0110 w obręb faktów doświadczalnych, ie dzieje się to bynajm niej dowolnie;

awa są przeniesione n a rzeczywistość Hwiadczalną, gdyż w arunki tej ostatniej i to pozwalają. A więc praw a przyro­

st z jednej strony nawskroś tworem świadczenia, z drugiej strony nawskroś orera myślącego ducha. Są to praw a ądzijce umysłem o treści danej w do- 'tadczeniu, albo też zdobyczami doświad-

^nia, przenikniętymi prawami, rządzące- 1 umysłem. Pow yższe określa zarazem,

"ln objaśnianie przyrodnicze. J e s t f> rozłożeniem — drogą m yślenia — do- 'adczalnoj rzeczywistości na niezmien-

s k ta d n ik i idealne, które umysł wysnu- 1 z ntateryału danego przez doświadcze- '■ *łbjaśnić fakt em piryczny, to zna- pro wadzić go drogą m yślenia ze ''Unków wzajemnej zależności między

■dneini, niezmiennemi składnikami, z z"lędnieniem jednocześnie warunków

‘ 1 minujących, k tó re nastąpiły w okre-

",|n ITl'ejscu rzeczywistości; odtworzyć

" * ''U sposób z przeszłości i przew i­

ej® na przyszłość.

1 )a>nianio je s t rachunkiem dokona- A umyśle p racującym , a wielkościa- ż.'t-emi do tego rachu n ku są z je- llonv niezm ienne idealne składniki z (' riloiej stron y każdor azowe w a- Poszczególne, rez u lta tem zaś je ś ć

fakt, k tó ry mieliśmy objaśnić. J e s t to tworzenie podobne do pracy budownicze­

go, k tó ry urabia surowe, n a tu ra ln e k a ­ mienie w kunsztowne kształty, i po ta- kiem przekształceniu łączy je według swoistych praw, swoistym cementem . J a k widzimy, odbiegliśmy daleko od „uprosz­

czonego o pisyw ania”. Takie opisywanie równałoby się pracy budowniczego, k tó ­ ry zadowoliłby się ustaw ianiem słupów przez gromadzenie nieobrobionych kam ie­

ni w edług n a tu ralnych kształtów i wiel­

kości, a następnie z ao patrzyłb y je w na­

pisy: kamienie duże, kamienie małe, k a ­ mienie okrągłe, kamienie kanciaste. Z a ­ pewnianie, że prawa przyrody są uprosz- czonem opisywaniem zjawisk, równałoby się twierdzeniu, że praw odaw stw o celne danego k ra ju je s t uproszczonym opisem postępowania mieszkańców pasa pogranicz­

nego. Porównanie takie w drugiej swej części szwankuje o tyle, o ile fikcyą jest idealny mieszkaniec pogranicza, nie p rze­

m ycający towarów, w pierwszej i a ś czę­

ści o tyle, że nigdy żadne ciało nie spa­

da tak, jak w y m a g a prawo spadku. P o ­ równanie takie byłoby wadliwem poza tem jeszcze dlatego, że p raw od aw cą dla , przyrody nie jest wola przemożnej wła-f dzy państwowej, lecz właściwości myślą-;

cego ducha.

J a k się to dzieje, że praw a przyrody, które um ysł tworzy w edług w łaściwych sobie praw z m ate ry a łu doświadczalnego, potw ierdzają się przez nowe doświadcze­

nia, że w yniki tego „ ra c h u n k u 44, u stan o­

wionego nie przez fakty lecz przez pracę umysłu, są w stałej zgodzie z faktami, je s t zagadką. J e s t to naw et w ielką za­

gadką. Z a g a d k a ta istniećby przestała jako ta k a wtedy dopiei’o, gd ybyśm y przy ­ jęli założenie, że przyroda jako o sta te cz ­ na przyczyna jest duchem, w którym duch osobnika, a więc i badacza przyro­

dy, b y łb y jed n y m z punktów .

W spominaliśm y powyżej o obrabianiu kamieni przez budowniczego. Czynnością analogiczną w dziedzinie przy ro d o z n a w ­ stwa jest przeobrażanie myślowe, urab ia­

nie przez umysł rze c z y —które pierwotnie uposażyliśmy w określenia bezpośrednio pane przez doświadczenie — inaczej, niż

(4)

liam się p rz e d s ta w ia ją . Czynność t a k a j e s t k o n ie c z n y m s k u tk ie m ujm ow ania ow y c h d a n y c h dośw iad czaln y ch w praw a.

U le g a ją one przeo brażen io m m yślow ym , dopóki nie p od porządku ją się prawidłom m yślenia, dopóki nie dostosują się do roli jednej z cegieł w g m ac h u wiedzy, w zno­

szonym przez um y sł badacza przyrody.

Tak dalekie je s t p rzyro d ozn aw stw o od poprzestania n a opisaniu zjawisk.

Po d o b n e przeobrażanie m yślow e wła- ściwem jest już i n ienaukow ej św iado­

mości; przy ro do zn aw stw o jednakow oż sto­

suje j e m eto dy czn ie i syste m aty c zn ie . Z w ró ć m y u w a g ę n a to, co j e s t n ajo ­ gólniejsze w p rze o b ra że n iac h m yślow ych, a co jest dla nas najw ażniejsze. P rz y ro d ­ nicze przerabian ie treści doświadczalnej j e s t sprow adzaniem wszelkich specyficz­

n y c h jak o śc i zm ysłow ych, j a k o to: barw, dźwięków, zapachów , sm ak u i t. d. w y ­ łącznie do określeń w czasie, przestrzeni i liczbie. W y m a g a tego przem ian a ma- te r y a łu doświadczalnego w ciągłą, p o dd a ­ ną p raw u rzeczywistość. Specyficzne j a ­ kości zmysłowe niezdatn e są do b u d o w a ­ nia jed n o lite g o p o glądu przyrodniczego na świat, a nieznane są p rzy rod o z n a w stw u inne określenia prócz w czasie, p rzestrze­

ni i liczbie, w k tó re rze c z y w is to ś ć dała­

by się ująć. K ażde określenie, ja k ie n a ­ dajem y jak ie m u k o lw ie k przedmiotowi, c h o­

ciażby źródłem jeg o by ła tylko w y o b ra ź ­ nia, musi być zapo ży czo ne z m ateryału, danego przez doświadczenie. P r z y ro d o ­ znaw stw o, jako n a u k a o p a rta n a doświad­

czeniu zmysłów, zna określenia tylko t a ­ kie, k tóre zo sta ły zapożyczone z tegoż w łaśnie doświadczenia. A poza jakościa- mi zmysłowem i dostarcza wyłącznie de- finicyj w czasie, w p rzestrzen i i w liczbie.

R az jeszcze u ż y jem y nieścisłego t e r m i ­ nu „zjawisko". J a s n e m j a k słońce w yd aje nam się zdanie, że rzeczy w istość znać m ożem y ty lk o taką, j a k ą się nam zjawia.

W istocie rzeczy j e s t to tw ierdzenie tau - tologiczne; lecz zjaw ianie się, o jakiem t u mowa j e s t dw ojakieg o rodzaju, p o d o ­ bnie j a k i m y je s te śm y istotam i dwoiste- mi. Można powiedzieć, że pierwszem za­

łożeniem każdej teory i poznania musi być zupełne uwzględnienie tej dwoistości i

tk w ią c y c h w niej sprzeczności. Nasza

jaźń spogląda na świat to okiem zmysłów to okiem ducha. J a k o istotom postrzega­

ją c y m świat u k a z u je się pod postacią barw, dźwięków i t. p., a jednocześnie jako bezładna gra przy p ad ku . Lecz po­

dobne u k azyw anie się prostuje wzrok ducha, um ysł podciągający zjawiska pod swoje praw a przebija zasłonę, otaczającą z jaw iska zmysłowe i w tedy świat ukazu­

je m u się z innej swej strony: l-o jako jednolity, ujęty w powszechne, niewzru­

szone prawa, 2-o ja k o d ający się wyrazić w czasie, przestrzeni i liczbie, o ile do­

świadczenie, ujęte w ram y n au k przyro­

dniczych czyni wogóle możliwem okre­

ślenie rzeczywistości. Zadaniem n a u k przy­

rodniczych iest właśnie przekształcenie postaci zmysłowej, w jakiej świat nam się ukazuje, w umysłową. Przyrodoznaw­

stwo j e s t przedstaw ieniem związków po­

między przejawami św iata rzeczywiste­

go u jęty c h w jed n o lity m systeinacie, w p raw a wzajemnej zależności między poję*

óiem przestrzeni, czasu i liczby. Ponie­

waż czas, przestrzeń i liczba sprowadzają się do pojęcia wielkości, m ożemy też wy­

razić się: między wielkościami, wyrażane- mi w czasie, przestrzeni i liczbie.

O bojętną jest dla nas kw esty a, jak da­

leko naukom przyrodniczym udało się za­

daniu tem u podołać. Nie m ówim y o sta­

nie przyrodozn aw stw a w jakiejkolwiek danej epoce, lecz o jeg o idei przewodniej, o koniecznym , o statecznym celu.

tłum. E. Sokoliiifk'1' ( Dalszy ciąg nastąpi).

OPAT T. MOREUX.

P L A N E T A M A R S W ŚW IETLE BADAŃ NAJNOWSZYCH-

(Dokończenie).

W y o b ra ź m y sobie, powiada Maundt że w ciągu najbliższych lat 70 postęp"

dziedzinie teleskopii dorówna postęp0"

(5)

.N« 14 WSZECHŚWIAT

i ostatnich lat 70, i za p y ta jm y , jak i w y ­ wrze to wpływ 11 a losy oaz Lowella. Czy jednostajność ich o b e c n a zostanie zacho­

wana, c zy'też stanie się z nią to, co się

>tało z podobieństwem plam, zaobserwo­

wanych przez B eera i Madlera? Aby od­

powiedzieć n a to p y tanie, nie p o trz e b u ­ jemy nawet czekac lat lO. L)o tej chwili unikałem starannie wszelkiej krytyki r y ­ sunków któregokolw iek z obserwatorów Marsa. Powtarzałem niejednokrotnie, że przyjmuję je ja k o wierne i zręcznie wy­

konane obrazy tego, co widzieli obserw a­

torowie. Atoli zmuszony jestem zwrócić uwagę na to, że nadzw y czajn a prostota typu zarówno kanałów, j a k oaz takich, jak. je przedstawia Lowell, nie znajduje potwierdzenia w p racach najlepszych o b ­ serwatorów. W ostatnim num erze cza­

sopisma „Knowledge” D enning pisze:

„W rzeczywistości duże są różnice w p la ­ mach, mających k s z ta łt kanałów; niektóre cieniami bardzo szerokiemi i rozpro­

szonemu, gdy inne są liniami wązkiemi i delikatnemi”. W ie leb n y T. E. Phillips położył ostatniemi czasy wielki nacisk na ten sam fakt, a m ó g łb y m p rzy to c zy ć wiele innych św iadectw tego rodzaju. To pewna, że najlepsi obserw atorowie zga

‘Izajij się nietylko w tem, że kanały róż­

nił) się wielce pod względem sw ych wła-

><iwości, lecz także i w tem, że przypi- 5lij;i poszczególnym kanałom własności absolut nie jednakowe. Co dotyczę spo­

strzeżeń Lowella, to mogę oczywiście mówię tylko o ty ch , k tó re on podał do wiadomości publicznej, lecz jeśli chodzi

0 m e, to niewątpliwie autor nie zdołał

"y kazać tej wielkiej zmienności cech.

zachodzącej pomiędzy niektórem i kanała- m,j co do której z n a czna większość in- n.'eh obserwatorów zgadza się ze sobą w

^pełności. To wydaje mi się dowodem I"-"nym (o ile sądzić pozwalają rysunki

".'dane) nie w aru n ków pomyślniejszych l»ai dzo wielkiej zręczności samego Lo-

^ lecz przeciwnie w yraźn ej niższości J 1 °hu temi względami. Mniejsza o to, '■} takt ten należy przypisać położeniu 1 obserwatoryum, doskonałości przy- rziłdów, osobistej biegłości w spostrzeże- lllluh a prawdopodobniej w rysunku. Mi­

mo wielką liczbę jego spostrzeżeń i w y ­ trwałość wyższą nad wszelkie |p o c h w a ły , z j a k ą obserwował Marsa w okresach odpowiednich i nieodpowiednich, pozosta­

j e faktem, że nie zdołał zaregestrow ać różnic, zgodnych ' z tem, co^znaleźli inni pierwszorzędni obserwatorowie. Przede- wszystkiem nie zdołał on zauważyć tego, co już w roku 1884 zauważyli D enning i Schiaparelli a mianowicie,^że kanały, po większej części bynajmniej nie są liniami prostemi o jednostajnej szerokości i b a r ­ wie lecz w ykazują1’,oc z yw iste stopniowa- nia w odcieniu oraz nieprawidłowości, które tu i owdzie ujawniają się jako przerwy w ciągłości i jak o zgęszczenia. Z pom ię­

dzy tysięcy rysunków Marsa, przeze mnie rozpatrzonych, te, które najdokładniej od­

powiadają rysunkom Lowella, w y k o nane zostały przez młodego nowieyusza na s ta ­ cyi, której warunki są jakna^bardziej da­

lekie od warunków idealnych, i zapom o­

cą lunety, przez niego samego sporzą­

dzonej.

„Na korzyść rzeczywistości kanałów mówiono, że widać je bardzo wyraźnie albo bardzo c z ę s t o . A r g u m e n t ' ten opie­

ra się na zupełnej nieznajomości faktu ukazywania się kanałów fikcyjnych [za­

równo w doświadczeniach Evansa, j a k i w moich. J a sam dałem się kompletnie złapać n a mały rysunek, na którym przed­

stawione b y ły Syrtis _Major i Sinus^Sa- boeus. To, co uważałem za szczegół n a j­

ważniejszy, było linią prostą, wązką, m o­

cno czarną, odpowiadającą „Phisonowi” . A jednak wrażenie to, zadziwiająco ży­

we, było w rzeczywistości wynikiem in- tegracyi dwu lub trzech linij słabych, nieprawidłowych, pokruszonych, pow y g i­

n a n y ch wężowato, oraz jak ie g o ś pół tu ­ zina pu n k tó w absolutnie niew idocznych.

G dybym obejrzał ten rysu n ek tysiąc razy lub g d yb y w ty c h sam ych w arunkach od­

ległości obejrzało go tysiąc innych ob­

serwatorów, zobaczyliby tylko to, co ja widziałem: linię czarną prostą t a k czystą*

jak gdyby j ą przeciągnął rylec g r a w e ra ” . III. Geminacya (Dwojenie się).

P ow yższa ocena poglądów Low ella nie­

wiele zdaje się pozostawiać miejsca na

(6)

rozp atryw anie fak tu gem inacyi. Skoro ta k tru d n o w ypo w ied zieć sig co do rz e ­ czywistości kanałów cienkich, to jakżeż m oglibyśm y p r z y s tą p ić do z a g ad n ień o podw ajaniu się t y c h kanałów , zag adnień bez p o ró w nania bardziej s k om plik o w a­

nych? Mimo to nie m ożem y nie pow ie­

dzieć paru słów o hyp o tezach, roszczą­

c ych p rete n sy ę do w y tłu m aczen ia tego taje m n ic ze g o zjawiska, ponieważ te o r y e g e m in a cy i w ysunęły się w ciągu kilku l i t ostatn ich n a pierwszy plan w l i t e r a ­

tu rz e areograficznej.

P o z o s ta w m y n a uboczu te, któ re, o p a r­

te na idei sztuczności, p rzypisują dw oje­

nie się k a n a łó w d o m n ie m a n y m m ieszkań­

com p lan e ty , widząc ta m k a n a ły iry g a ­ cyjne, szluzy i t. p. Można w te m miejscu po w tó rzy ć raz jeszcze słow a Maundera:

„Nie m am y p raw a p o w o ły w a ć się na rzeczy sztuczne i nieznane, dopóki nie wyczerpienTy m etod n a tu ra ln y c h , m o g ą ­ cych w y tłu m a c z y ć nam dane z jaw isko ”.

H y p o te z ą, k tó r a w świecie n auk o w ym z d a w a ła się cieszyć z po cz ątk u najw ięk- szjm uznaniem , j e s t te o ry a , zapropono­

w a n a przez S tanisław a Meuniera. Opiera się ona n a pew nem dośw iadczeniu, k tó re ła tw o j e s t pow tórzyć. Je ż e li kulę w y p o ­ lerowaną, n a której w y kreślon e zostały linie ciemne, obw iniem y muślinem, to w p e w n e m ośw ietleniu k a n a ły te w yd adzą n a m się wyraźnie podwójnemi. Otóż na Marsie mgła, rozc iąg a ją ca się nad lądami, m a o d g ryw ać rolę te g o m uślinu. N a nie­

szczęście, mimo całą sw ą pomysłowość, t e o r y a t a j e s t w sprzeczności z faktami, najdokładniej stw ierdzonem i. M ożnaby tu p owiedzieć wn-az z kierow n ik iem Sekcy i Marsa w Bry.tańskiem Stow arzy szen iu A stronom icznem : „ Jeż e li istnieją dwie linie o n atężeniu jed n a k o w em (dwie sk ła­

dowe kanału podwójnego), to chciałbym A viedzieć, dlaczego j e d e n o bserw ator wi­

dzi t y lk o jed nę z nich, g dy inny widzi j e obie. W r. 1886 Schiaparelli widział stale kanały: E u p h ra te s , Orontes, Ph iso n i J a m u n a ja k o k a n a ły pojedyńcze, g d y tym c z ase m w N izzy P e r ro tin i Thullon widzieli je jako wyraźnie podwójne.

D od ajem y jeszcze, że spraw d ziw szy tę hy po tez ę drogą r a c h u n k u , co n ależało b y

uczynić odrazu, p rzek ony w am y sig na.

tychm iast, że pojąć jej niepodobna.

T a k np. jeżeli p rzyjm iem y teoryę Men- niera, to w czasie opozycyi przyslonecz- n y ch linia pasorzytnicza, utworzona przej obraz odbity kanału, powinnaby w ciągu jednej i tej samej nocy przybliżyć się du obrazu rzeczywistego, poniew aż odchyle­

nie j e s t m axim um w odległości 0,707 od środka (promień p lan e ty 1), staje się ze­

rem na południku środkowym, poczem przechodzi ponownie przez te same war­

tości. W w a ru nk a ch najpomyślniejszych dla teoryi, o której mowa, gdy Mars przedstaw ia się w7 postaci wydętej, roz­

bieżność pom iędzy tem i dw iem a liniami nie m og łaby zachodzić w środku lecz w odległości, równej sin 21° = 0,358. Otóż, żaden astronom nie stwierdził nigdy po­

dobnych faktów.

D ru g a co do d a ty teo rya daje się sfor­

m ułować, j a k następuje: każda linia cien­

ka, widziana z odległości większej od odległości w idzenia wyraźnego, wydaje n am się podw ójną. M am y tu do czynie­

nia z ciekaw em zagadnieniem fizyologicz- nem, k tórego rozwiązanie podałem byt niegdyś 1). Złudzenia to wynikają z nie­

doskonałości naszej soczewki ocznej, wy­

stępują one z konieczności w widzeniu teleskopowym, z chwilą gdy obraz linii cienkiej przestaje być przystosowany do odległości w yraźnego widzenia. Otóż na p ierw szy rzu t oka trudno j e s t przypuścic,

by wprawni obserw atorowie nie umieli obchodzić się ze swemi p r z y r z ą d a m i ; ato­

li z drugiej strony każdy, kto posługi" ^ się potężnemi lunetami, wie dobrze, ja*

często zmienia się odległość ognisko"';1 w bardzo kró tk im przeciągu czasu.

n ika to ze zmian tem p e ra tu ry oraz z ]»'•!' dów atm osferycznych, sprowadzajmy0*1 zmiany we w spółczynniku załamania p0' wietrzą.

W lun eta ch o wielkich o d l e g ł o ś c i ą 1-

ogniskow ych przystosow anie zmienia co chwila. Jeżeli więc w danej cli"1 linia cienka w ydaje się bardzo wyra21"-'

V) Th. Moreux. Kev. des ąuestions sciciiń1'1!1' za październik 1898.

(7)

W S Z E C H Ś W IA T 2 1 5

t„ w chwilę p otem w ydać się może ró w ­ nie wyraźnie podwójną.

Teorvi tej, której broniłem niegdyś, nie uważam za możliwe stosować do roz- dwajania się kanałów , odkąd otrzym ałem

m o ż n o ś ć obserwowania Marsa stale. Zresztą

nie zgadza się ona wcale z trw ałością k a ­ nałów podwojonych, j a k je opisał Schia- parelli.

W rzeczy samej, najczęściej k anały rozszerzają się zanim się rozdwoją, i p o ­ stać ta może trw ać przez kilka dni z rzę­

du. Następnie środek kanału, jak to ju ż powiedziałem, p rz y b ie ra barwę jasną, i wreszcie ukazują się dwie składowe.

Wielu obserwatorów i to z pośród najpo­

ważniejszych uznaje te n fakt i tłum aczy go w sposób n a stę p u jąc y .

-Dwojenie się kanałów Marsa, pow iada kapitan Molesworth, zdaje się b y ć rzeczy­

wistością a bynajmniej nie złudzeniem; mo- jem zdaniem, w y n ik a ono we w szystkich prawie wypadkach z istnienia i zmiennej widzialności dwu k anałów odrębnych prawie równoległych, przyczem widoczne- I mi się stają bądź je d e n kanał, bądź oba.

I l'o tłumaczyłoby tę pozorną anomalię, że z dwu obserwatorów jeden widzi kanał pojedynczy a drugi w tym że czasie kanał podwójny. Gdy się widzi dwa kanały, to przestrzeń pomiędzy niemi je s t naogół zlekka zacieniona, a ta smuga cienista daje często wrażenie k a n a łu pojedyńczego szerokiego i rozlanego, gdy się nie widzi brzegów ciem niejszych”.

^ reszcie niejeden fakt m ogłaby wy- 'liuuaczyć teo ry a kontrastu . O bm yślona

"l"11' wytłumaczenia kanałów cienkich,

!lai e s'? ona zastosować z powodzeniem 1 do geminacyi.

0,0 na czein zasadza się ta teorya: gdy ''a cienie różnego n atężania lub barwy

"ż|iej umieszczone są obok siebie, to oko

"'„'ta przedewszystkiein ich linię de­

dykacyjną, skutkiem czego m am y dąż- 1 do wykreślania wspólnej g ran icy w

• ^ ,aei linii. Złudzenie to j e s t tak dale- naturalne, że n a tej to wła śnie zasa-

■' opiera się nasza n a u k a rysunku. Fak-

• /ni,‘, linie te nie istnieją w przyrodzie

" " n’k, gdy nie u żyw a pędzla, zmu- jest oddawać k s z ta łt przedmiotów

zapomocą kresek. Każdy z nas zau w a­

żył z pewnością, że rysunki, robione t u ­ szem, w któ rych n astępują po sobie cie­

nie coraz to ciemniejsze nie sprawiają ni­

gdy wrażenia zupełnej wypukłości, jeżeli oglądamy je zbyt zblizka. Rozmaite cie­

nie p o tę g u ją się w tedy po brzegach i w y ­ tw arzają prawdziwe linie ciemniejsze w miejscach, gdzie zaczyna się powierzchnia jaśniejsza. Teoryę tę, wygłoszoną 'przez Greena w r. 1879, potwierdzili w r. 1898 l rozmaici astronomowie, między innymi wielebny H. K em pthorne. Podczas opo- zycyi 1900— 1901 kapitan Molesworth, któ­

ry zbadał kanały pod tym względem, pi­

sał, co następuje:

„W ynik ob.serwacyj moich j e s t ten, że w przew ażnej większości wypadków, k a ­ nały, zwłaszcza jeżeli są nikłe, nie są n i ­ czem innem ja k tylko nieco ciemniejsze- mi brzegam i powierzchni bardzo słabo za­

barwionych. W niektórych razach nie w i­

dzi się wcale kanału, a -tylko dostrzega się poprostu zarys powierzchni zacienio­

nej. Niekiedy znów brzeg k a n a łu je s t najzupełniej w yraźny i odznaczony od strony powierzchni jasnej, drugi zaś b rze g zanika powoli w części zacienionej”.

Jeżeli teraz wyobrazimy sobie szeroką powierzchnię ciemną ponad p unktem b łysz­

czącym, to ta sama te o ry a zda nam spra­

wę z podwójnej linii po obu brzegach. A cz­

kolwiek h y p o tez y tej nikt dotąd wyraź­

nie nie wygłosił, to je d n a k w ydaje mi się ona równie logiczną, jak ta, która do niej prowadzi, i m am poważne powody do mniemania, że tego rodzaju układ na Marsie niejednokrotnie dawał początek dom niemanym zjawiskom podwajania się.

Ze wszystkich powyżej rozpatrzonych badań w yp ływ a wniosek konieczny n a ­ stępujący:

Nie wiemy praw ie nic o Marsie. Je że li n aw et znane nam są mniej więcej w z a ­ rysach najogólniejszych konfiguracye, k t ó ­ re w yd ają się stałemi, to jed n a k nie m o ­ żemy się pochwalić znajomością ich na tyle, by módz wnosić stąd o ich postaci rzeczywistej. Mars j e s t zb yt od nas odle­

gły, a narzędzia nasze zbyt niedoskonałe a nadto przyczyny złudzeń zbyt liczne, abyśm y mogli być pewni, że, patrząc na

(8)

m apę planety, m a m y przed oczami p r a w ­ dziw ą je.j fotografię. Zw olennikom p oglą­

du przeciw nego odpowiem ty lk o p rzy k ła­

dem: N ikt nie z aprzeczy, że widok t e l e ­ skopowy k s ię ż y c a j e s t rad y kaln ie odm ien­

ny od tego, co przedstaw ia rysu ne k, zro­

biony bez pom ocy lun ety . Pow iększenie 75 k ro tn e u jaw n ia ta k ie szczegóły, k t ó ­ ry ch n a w e t dom yślać się nie mielibyśmy praw a, g d y b y nie pomoc szkieł. Otóż z a ­ stosow anie p ow iększenia 75 k ro tn e g o do p la n e t y M arsa dałoby nam tarczę o ś re ­ dnicy, równej ś re d n ic y k s ię ż y c a w idzia­

nego gołem okiem. Otóż, co pow iedzieli­

b y ś m y o rozum ow aniu o bserw atora, k tó ­ r y b y u trz y m y w a ł, że p osiad a należyte po ­ jęcie o planecie, widzianej w t y c h w a ­ run k ach ? A r g u m e n t zacho w u je całą moc swoję, jeżeli z w iększym y dziesięciokrot­

nie siłę, pow iększającą narzędzi naszych.

Być może p o z n a m y nieco lepiej świat, k tó ry przedstaw ia się oczom naszym, ale nigdy, dopóki środki nasze op tyczne nie z o sta n ą w inny sposób udoskonalone, nie będziem y mogli pochleb iać sobie, że m a­

m y przed oczami rze c z y w istą m apę p la­

nety .

I g dy by ten n a w e t w ynik był osiągnię­

ty , to jeszcze znaleźlibyśm y się w obec m apy Marsa w położeniu inżyniera, spo­

g ląd ająceg o na plan ziemi nieznanej, plan dość zupełny, zapew ne, ale taki, n a k t ó ­ rym w szystko, nie w y łą c za jąc kolorów um ówionych, b yło b y mu niewiadome.

Czy z n a cz y to, że powinniśm y dać za w y g r a n ą zupełnie? Nie sądzę, ale należy coraz to więcej w k ła d a ć pracy w obser­

w owanie szczegółów. M usimy zbierać jakn ajw ięcej d o kum en tó w , ry so w ać bez żadnej myśli uprzednio powziętej to w szystko, co p rz e d s ta w ia się oczom n a ­ szym i w y s trz e g a ć się starannie wszel­

kiej ob jektyw izacyi n a szy c h wrażeń, k tó ­ re są w ysoce s u b je k ty w n e .

W o lno nam również tw o rz y ć h y p ° te z y , lecz pod w arunk iem , że potrafim y u w a ­ żać je za takie.

Otóż z b y t często zap om ina się o roli hyrp o tez y w nauce, oraz o własnościach, k tó re posiadać powinna dobra hypoteza;

naogół pow in na ona p rzedew szystkiem służyć nam do w iązania ze sobą faktów.

Z chwilą, g dy h y p o te z a przestaje zga.B dzadzać się ze zjawiskami, stwierdzonemi ■ z zupełną pewnością, rola jej kończy się,B m usim y pom yśleć o innej. Trzeba także. ■ by h y p o te z a daw ała się sprawdzić drogjl doświadczenia i obserwacyi. Tej ost-a- I t, n i ej zalety brak często hypotezom no- I szącym miano naukowych; oto przykład,I w zięty z dziedziny, k tó ra zajmuje n ^ l obecnie.

Różni astronomowie i to z pośród nąj-l znakomitszych utrzym yw ali, że Mars w przeciw staw ieniu do Ziemi i Księżyca nie posiada wielkich wypukłości. Według tego poglądu erozya oddaw na już doko­

nała swego dzieła na powierzchni nasze­

go sąsiada,, tak że żadna większa wynio­

słość nie n arusza jednostajności grunta na Marsie. Otóż z tego, że n ik t nie do­

strzegł śladów gór, możnaż wnioskować I logicznie, że ich niema? Rozumujmy przez ■ analogię. W ypukłości K siężyca ukazuj?!

się nam tylko w p ew n y c h warunkach I oświetlenia, któ re łatw o je s t ustalić; wj-B pukłości te są fu n kcyą wysokości Słońca ■ ponad widnokręgiem księżycowym. lilia-■

rę zmniejszania się ukośnosci promieni*

słonecznych, cienie rzucane znikają, i " I chwili pełni wszystko w ydaje nam zniwelowanein; pozostają tylko różne oil-B cienie gruntu. Otóż t a r c z a _ Marsa, w 1 li I sie największej swej fazy, ukazuje >ię I nam w ty c h sam ych warunkach, wjakiral widzimy tarczę księżyca na trzy J|lB przed pełnią. W y s ta w m y sobie, że ai'l mosfera dostatecznie gęsta, r o z p r a s z a j - ! I światło, zak ry ła przed nami niewielki wyskoki okręgu księżyca, i oto b y lib y ! my świadkami, j a k astronomowie,

jeni w najpotężniejsze lunety, toczy i ■ spory o istnienie wypukłości na księży^ I

tłum. S. V- I

FERD Y NA ND R IC H ! HOFBN.

W Y N IK I I C E L E B A D A Ń W S T R E ^ I P O D B I E G U N O W E J PO ŁU D N IO W E1 I

(Ciąg dalszy).

Inne b y ły losy w y p ra w y angiel5^- I Je śli jej czyny, szczególniej z punktu

(9)

W S Z E C H Ś W IA T 217 dzt-nia szerokiego ogółu, znacznie p r z e ­

m y oczekiwanie, to należy to po części przypisać szczęśliwemu położeniu posto­

ju zimowego, do któ rego okręt „Discove- rvn dotarł z łatwością. Miejsce to było bardzo dobrze znane, znajduje się ono w zatoce zupełnie bezpiecznej między wulkanem Erebus, praw ie 4 000 metrów wysokim, a ścianą górzystą, której w y ­ sokość wynosi 2 700 m , oraz n a brzegu płaszczyzn lodowych, c ią gną c ych się od tego miejsca na południe bez końca.

Okręt, większy rozmiarami od „G aussa”, mógł zmieścić liczniejszą załogę oraz większą ilość oficerów i członków w ypra­

wy. Część z nich w ystarczała do regular­

nego wypełniania naukow ej p rac y stacyj­

nej oraz do nielicznych czynności obsłu­

giwania samego okrętu. To też dużo sił niezajętych mogło się poświęcić innej robocie.

W szczególności członkowie w y p ra w y angielskiej mogli uledz pokusie, n ieo d pa r­

cie się tu narzucającej, w postaci zbada­

nia zapomocą w ycieczek lądu, pokrytego skorupą lodową. Albowiem okręt był przymocowany do brzegu i nie mógł być uprowadzony przez lód, tak że n aw et la ­ tem można go było opuścić na czas dłuż-

>z.v- Następnie E re b us był znako m ity m sygnałem na lądzie, dzięki k tó re m u n a ­ wet zdaleka można było w każd y m eza- M,‘ °<lnaleść miejsce, gdzie się okręt znaj­

dował. Drogowskaz dla wędrówek lądo- oraz znacznie rozleglejszą linię ory- entacyjną stanowił wysoki wał górzysty, ' lgnący się w k ieru n k u bieg u n a prawie

"zilłuż południka. Możność posuw ania się naprzód po lodzie bez przeszkód, w kra- )<l(-h arktycznych sp o ty k a n a tylko w Gren- l‘ll(l} i, też stanowiła czynnik dodatni; po- 1 lfj<lziło to stąd, że p ły ta lodowa ciągnie

"* u wschodniego podnóża ściany górzy- ''J bez końca na południe, wszędzie

"'golnął w postaci równiny.

yjątkową zasługę anglików stanowi

f,. A 1 O & O

k o r z y s ta li w zakresie możliwie szero-

^ 2 *y°h sprzy jających okoliczności.

,, 1 IZl'*e wycieczek stał sam kierownik

^ k a p i t a n Sc^tt, młody oficer

" Jrki 0 w y jątkow ych zaletach, któ- w} bór może by ć uw ażany za bar­

dzo szczęśliwy. Męska odw aga i przedsię­

biorczość kojarzą się w nim z inteligen- cyą, zręcznością oraz nadzw yczaj sympa- tycznem obejściem. J e g o p odróż-lądow a po lodzie aż do 82° 17; szer. poł. j e s t cz y ­ nem bohaterskim, nie ze względu na p o ­ konywania trudności fizycznych lub nie­

bezpieczeństwo zgubienia się wśród lodu, ale ze względu na użycie własnej siły fizycznej i swych towarzyszów, kiedy psy padły. To co się dawniej w ydaw ało nie- możliwem, stało się prawdopodobnem dzięki tej podróży: z odpowiednią sforą psów, ale tylko do punktu podanego wj7żej, łatwiej- szem się wydaje i prędszem dotarcie do bieguna południowego, niż do północnego, gdzie brak gładkiej, po krytej śniegiem płaszczyzny lodowej.

W y praw a angielska miała n a d to szczęś­

cie niedocenione, że okręt jej nie został oswobodzony na końcu pierwszej zimy i że musiała pozostać rok drugi w owem doskonałem miejscu, po otrzym aniu w y ­ starczających prow iantów od okrętu, p rzy ­ byłego z pomocą. T y m sposobem m ożna było rok drugi zużyć na spostrzeżenia i nowe wycieczki lądowe. T y m razem były one prowadzone na zachód. Okazało się, że po drugiej stronie góry-walu zale­

g a obszar, p o k ry ty lodem, którego w y s o ­ kość dochodzi do 3 000 metrów. O k ry ta sławą, wyprawa angielska wróciła na ­ reszcie do domu.

Trzecia wyprawa, podjęta przez Szwe­

dów na okręcie „ A n ta rc tic ”, a pozostająca pod kierunkiem O ttona Nordenskjolda, w yb rała za podstaw ę swych działań r ó w ­ nież ląd stały, ziemię Grahama. Niepo­

myślne warunki wśród lodów zmusiły Szwedów do utworzenia stacyi obserwa­

cyjnej w punkcie bardziej n a północ p o ­ łożonym, niż sobie tego życzyli. P u n k t te n znajdował się na lądzie stałym i dla­

tego o k ręt mógł go opuścić, aby człon­

ków w y p ra w y przyjąć na pokład z po­

wrotem. Istniał zamiar przedsięwzięcia w ciągu drugiego lata podróży w celu zrobienia odkryć, ale plan ten się nie udał.

Dzieje wyprawy noszą na sobie p i ę t ­ no dramatyczne: uczestnicy rozstają się i znów się znajdują, niektóre ich g r u p y

(10)

przenoszą n iew ym ow ne cierpienia, pozo­

sta ją c w te m p e ra tu rz e 42°C poniżej zera, wśród s tra szn y c h zamieci śnieżnych, bez poży w ien ia nieom al i schroniska, ok ręt zgnieciony przez lody, ginie, a członko-

wie w y p ra w y u rato w a n i zostają n iespo ­ dziewanie przez a rg e n ty ń s k i o k ręt wojen­

ny. D w uletnią p raw ie pracą- (od 14/1 902r.

do 1 0 /X I 9 0 3 r.) w y p ra w a szw edzka w y ­ w iązała się z udziału, p rzy p a d a ją c e g o n i nią stosow nie do u m o w y m ię d z y n aro d o ­ wej i z chw alebną energią, zapomocą w y ­ cieczek n a saniach wgłąb g ó rzy ste g o kraju, popraw iła m apę teg o o statniego, w y suw ająceg o się. w postaci ręki z obsza­

r u a n ta rk ty c z n e g o .

W ielkie przedsięwzięcie m ięd zy naro­

dowe miało po p rzedników i następców . W czasie, kiedy w Niem czech i Anglii układano plany, wziął się raźno do robo­

ty młody b e lg ijc /y k de G erlache. W t o ­ w arzystw ie kilku u c z o n y c h 1), udał się on na okręcie ,.Belgica“ z w y s p y Stanów (Staateninsel) k u północno zachodniem u brzegow i ziemi G ra h a m a i p rzeb y ł 13 miesięcy w ciągu ro ku 1898-go i 1899-go wśród kry lodowej, koło 70° szer. poł., między 80° i 100° dług. zach. P r a c e do­

k o n a n e bardzo są godne uwagi, a w y p r a ­ w a m a t y t u ł do sławy z tej racyi, że b y ­ ła pierwszą, k tó ra przepędziła zimę wśród lodu a n ta r k ty c z n e g o w e w n ątrz koła p o d ­ biegunow ego.

P o do bn ie , ku w ielkiem u niezado w o le­

niu in icyato rów w y p r a w y angielskiej, n o r­

w e g B o rc h g re v in k zaw inął w r. 1899 y m na m ały m okręcie, w y p o sa ż o n y m przez anglika J e rz e g o N ew nesa, do ziemi Wi- k to ry i, p rzepęd ził zimę u w y lo tu przy­

lądk a A dare, a następnie posunął się w k ieru n k u do wschodniej części kraw ę dzi lodowej, k tó rą Ross w y k ry ł n a p o ł u ­ dniowej części morza Rossa. Zasługę Borch- g r e v in k a stanowi, że wszedł na tę ścia­

nę lodową i że odbył pierwszą, choć k r ó t ­ ką, w ędrów kę lądow ą po lodzie antar- ktycznym .

Między następ czy n iam i w y p ra w współ-

’) J a k wiadomo, w gronie ich znajdowali się dw aj nasi rodacy, H e n r y k Arctowsiri i Anto ni

Dobrowolski. (przyp. tłum.)

; p racu jących miejsce bardzo wybitne zaj.

: m uje ekspedycya, któ rą doprowadził do s k u tk u szkot Bruce d d ę k i pełnemu zapa- łu złożeniu funduszów n a ten cel przez osoby p ry w a tn e . W ypraw ą, która wyru­

szyła w drogę rok później, niż wyprawi zrzeszone, kierował bardzo energicznie sam Bruce. D ążył on do zatoki, głęboko wrzynającej się na południe, w której W eedell dotarł w 1828 r. aż poza 74° poi.

szer., na morzu, wolnem od lodów. Ry­

zykow ne to zadanie ze względu na za­

mierzoną podróż m orską n a obszarze nie­

znanym m ożna porów nać do zamierzenia D rygalskiego, u stęp uje mu je d n a k wtem, że Bruce nie miał zamiaru przepędzać zi­

my w A n ta rk ty c e , i rzeczywiście nic uczynił tego. Podobnie, j a k wyprawa niem iecka, Bruce n a okręcie swym^Scotia' odkrył nową ziemię, uzupełniającą naszę znajomość kresów k o n ty n e n tu antarktycz­

nego. Prócz tego doniosłą wartość posia­

dają prace jego z dziedziny oceanologii.

W reszcie francuz Charcot postanawia przedsiębiorczość swojg oddać na usługi studyom a n ta rk ty c z n y m . Przepędził zimę na północo-zaehodzie ziemi Grahama i nie­

dawno sta m tą d powrócił. O wynikach tej w y p ra w y wiemy d o ty c h c z a s niewiele.

Je śli zrobimy ogólny przegląd wszyst­

kich, wyżej wym ienionych przedsięwziął doprow adzonych do s kutk u na zaraniu obecnego stulecia, to otrzym am y obraz działalności ożywionej, świadomej celu.

odbyw ającej się w różnych punktach krańco w y ch olbrzymiej widowni, z właś­

ciwe mi jej inroźnemi burzami gnjeżnenii oraz p u s tk ą bezkreśną. Osoby prywatne i państw a ponoszą wielkie ofiary pienio­

ne, ab y u czestnicy wypraw, mogli przez poświęcenie sił swoich, z narażeniem ży­

cia i poprzez t r u d y wedrzeć się w świat lodów i zbadać jeg o naturę.

Ale tu narzucają się pytania:

Czy to, co się chce osiągnąć, wat'11 jest tak wielkiego ryzyka? Czy wynik m ogą mieć pożytek , k tó ry b y odpowiada wyłożonej pracy? Czy to, co zostało j|lż zdobyte,upraw nia do kontynuow ania prz^

się wzięć i do odważenia się dla clokład

niejszego zbadania krajów p o d b i e g i ' 11’

w ych na ataki nowe, wzmocnione?

Cytaty

Powiązane dokumenty

pokoloruj brązowym kolorem, narysuj ładną ramkę wokół krzyża i jasno

Prasa stosun- kowo szybko została jednak liczącą się siłą społeczną, dziennikarze zaś – „czwartym stanem”, z opinią którego musiał się liczyć każdy (lub niemal

żółty szalik białą spódnicę kolorowe ubranie niebieskie spodnie 1. To jest czerwony dres. To jest stara bluzka. To są czarne rękawiczki. To jest niebieska czapka. To są modne

Kompozytor nowator i odkrywca z początków naszego wieku świadom jest wyczerpania się możliwości formotwórczych dotychczas stosowanych technik i systemów uniwersalnych: harmonii

Na razie była to nieco zastrachana, czarniawa, przystojna dziewczyna z zagubionej w lasach wioski. Traktowano ją jak równego sobie, dobrego kolegę, choć wkrótce okazało się,

Natomiast nie zgadzam się z opinią, że rzeczy trzeba ocalać za wszelką cenę – cała idea tej architektury jest taka, że powinna być ona organiczna – jeśli coś się nie

Zapowiedziane kontrole ministra, marszałków i woje- wodów zapewne się odbyły, prokuratura przypuszczalnie też zebrała już stosowne materiały.. Pierwsze wnioski jak zawsze:

osób na terenie Żoliborza, Bielan i Łomianek, jest dowo- dem na to, że właściwa organizacja pracy i sprawny zespół osiągający dobre efekty może skutecznie działać w modelu