• Nie Znaleziono Wyników

Ns 42 i 43 (1276).

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Ns 42 i 43 (1276)."

Copied!
24
0
0

Pełen tekst

(1)

Ns 42 i 43 (1276). W arszawa, dnia 18 listopada 1906 r. Tom X X V .

T Y G O D N I K P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y N A U K O M P R Z Y R O D N I C Z Y M ,

Od Wydziału Matematyczno-Przyrodniczego Akademii Umiejętności w Krakowie otrzym uje' my następującą odezwę, podpisaną przez w szystkich członków Wydziału, z poleceniem

ogłoszenia jej drukiem we Wszechświecie:

O D E Z W A ,

Doszło do naszej wiadomości, że b y t w ychodzącego w W arszaw ie czasopisma

„ W s z e c h ś w ia t”, ty g o d n ik a popularnego, pośw ięconego krzew ien iu wiadomości z z a ­ kresu n au k p rzy rodn icz y c h , j e s t zagrożony. Pismo to było od 25 la t j e d y n e m nie­

mal ogniskiem, z którego żądna n auki publiczność czerpała zdrow ą i pow ażną w ie ­ dzę p rzyrodniczą, i gdzie młodzież, ksz ta łcą c a się w obcy m ję z y k u , zaznajam iała się ze słow nictw em n a u k o w e m polskiem. Tutaj młodzi autorow ie staw iali pierw sze k ro­

ki, w y ra b ia jąc swój t a l e n t pisarski; tu ta j zgromadzali się— w kom itecie red a k c y jn y m pism a — w sz y sc y n ajw y b itn ie jsi p rzedstaw iciele nauki w Królestw ie, zajm ując się, obok kierow nic tw a pism a, w ażnem i przedsięw zięciam i naukowem i, j a k w y d a w n ic tw a ­ mi dzieł p r z y ro d n ic z y c h i t. p. P ism o to, założone w r. 1882 przez grono ludzi d b a ły c h o rozwój ojczystej n au k i — że b y w spom nieć ty lk o ś. p Chałubińskiego, D ziewulskiego, Slósąrskiego i ty le zasłużonego nestora n a szy c h przy rod nik ów prof.

H oyera — w ych od zi od p o c z ą tk u do dzisiejszego dnia pod red a k c y ą p. Bronisława Z natowicza.

W chwili obecnej, g d y n auczanie w ję z y k u polskim w K ró lestw ie wchodzi na nowe tory, u p a d e k pism a tej m iary b y łb y faktem ze w szech m iar szkodliw ym i go­

dnym ubolew ania. W obec tego odwołujem y się do w sz y stk ic h ludzi dobrej woli, k tó ry m rozwój n a u k i polskiej leży n a sercu, ażeb y wszelkiemi sposobami starali się o u trz y m an ie tego, t a k u ż y te c z n eg o w y d a w n ic tw a .

W K rakow ie, 15 p aździern ik a 1906 r.

E. Bandrowski (Kraków).

J. W. Briihl (Heidelberg).

L . Birlcenmajer (Czernichów) T. Browicz (Kraków).

N. Cybulski (Kraków).

8. Dickstein (Warszawa).

B. Dybowski (Lwów).

J. Franke (Lwów).

E. Godlewski sen. (Kraków).

IV. Gosiewski (Warszawa).

II. Hoyer ju n. (Kraków).

E. Janczewski (Kraków).

F. Kamieński (Odessa).

K. Kostanecki (Kraków).

S. Kostanecki (Berno).

J. Kowalczyk (Warszawa).

S. Kreutz (Kraków).

W. Kulczyński (Kraków).

L . Marchlewski (Kraków).

J. Morozewicz (Kraków).

W. Natanson (Kraków).

8. Niementowski (Lwów).

J. Nusbaum (Lwów).

K. Olszewski (Kraków).

A. Prazmowski (Kraków).

J. Ptaszycki (Petersburg).

M. Raciborski (Dublany).

B. Radziszewski (Lwów).

J. Rostafiński (Kraków).

W. Rothert (Odessa).

M. P. R udzki (Kraków).

M. Siedlecki (Kraków).

E. Strasburger (Bonn).

W. Szajnocha (Kraków).

A. Wierzejski (Kraków).

A. Witkowski (Kraków).

H. Zapałowicz (Zawoja).

8. Zaremba (Kraków).

K. Żorawski (Kraków).

(2)

W szech św ia t M& 42 i 43 W yd ział M a te m aty c z n o -P rz y ro d n ic z y A ka de m ii U m iejętności w Krakowie, po- w ziąw szy wiadomość o groźnem położeniu m a te ry a ln e m „ W sz e c h ś w ia ta ”, um yślił zwrócić się do szerokich kół in telig en cyi polskiej z z a c h ę tą do poparcia pisma, k t ó ­ rem u przy zn aje p ew ne zasługi około szerzenia w iedzy przyrodniczej w kraju naszym.

W ty m celu ogłosił odezwę, po d pisan ą p rzez w sz y stk ic h członków swoich, i roze­

słał j ą do redakcyj Czasopism polskich, p rosząc o jej przedrukow anie.

Czy odezwa odniesie s k u te k zam ierzony, dopiero przyszłość pokaże. Dla nas jednak, bez w zględu na dalsze jej n astę p stw a , j e s t ona dok u m en tem niesłychanie cennym, poniew aż u tw ie r d z a nas w p rzeko naniu, że dług otrw ałe usiłowania nasze nie b y ły zupełnie bezow ocne. Inaczej bowiem ta k w ysoce pow ażne grono nie pod­

jęło b y ak cy i ratu n k o w e j, a w szczególności—nie z w róciłoby się z jej p ro p o z y c y ą do społeczeństwa.

W o b e c tego nie m o żem y p o p rz e s ta ć n a sam em w y ra ż en iu publicznem najg o ­ rętszych słów wdzięczności dla W y d z ia łu M a tem atyczn o-P rzy ro dn iczeg o Akademii, lecz do nich dodać m usim y u ro cz y ste z apew nienie, że dopóki sił nam w y sta rc z y , p ragnie m y iść po w y tk n ię te j drodze służby publicznej, niezaniedbując żadnej spo­

sobności, ażeby robotę naszę rozwijać i u lep szać w k a ż d y m względzie. Do w y t r w a ­ nia w te m po stanow ieniu zechciejcie n am dopom ódz prze d e w sz y stk ie m Koledzy- P rzy ro dn icy , u w ażając W szechśw iat za w sp óln ą własność m oralną w szystkich p r z y ­

rodników polskich. Redakcya.

GUSTAW LE BON

STA RO SĆ ATOM ÓW A E W O L IJ C Y A KOSMICZNA.

(Rev. scient. 27 p a ź d z ie rn ik a 1906)

I.

J e d e n z najw ybitniejszych u c z o n y ch n a ­ szej epoki, sir William R am say, ogłosił świeżo rozprawę o dysocyacyi m ateryi pod w p ły w e m światła — rozprawę, go d n ą naj­

baczniejszej uwagi zarówno ze względu na ścisłość doświadczeń, j a k i n a zaw arte w niej roztrząsan ia teo re tyc z n e .

R a m say przedsięwziął te poszukiw ania celem pow tórzenia kilku m oich dośw iad­

czeń *) i otrzym ał wyniki id en ty c zn e z mo- jemi. P rzyjm uje on całkowicie teo ry ę dy­

socyacyi materyi, a wnioski jeg o są n a ­ wet śmielsze od moich, albowiem u tr z y ­ muje on, że w szelka d e z in teg ra c y a m a te ­ ryi j e s t transnyutacyą.

') „B adanie swe, pisze sir W illiam R am say, przedsięw ziąłem celem pow tórzenia n ie k tó ry ch do­

św iadczeń G ustaw a le Bona, w y ło żo n y c h w k il­

ku rozpraw ach a także w książce jego p. t. Ewo- lucya m ateryi... J a k wiadomo, G ustaw le Bon u si­

łow ał dowieść, że m a te ry a może u le g ać d y so c y a­

cyi pod działaniem św ia tła i że w ytw oram i tej dezintegracyi są cząstki elektryczne, m ogące p rze­

chodzić naw skroś ekranów m etalow ych" (Philo- sophical m agazine, październik 1906 str. 402),

„W d e z integra c y i materyi, pisze R a m ­ say, mieści się jej transm utacya. T a k np.

g d y cynk, opromieniony światłem poza- fioletowem, tra c i część swych elementów, m ożna powiedzieć, że m etal pozostały, czyli cy nk , pozbaw iony pewnej liczby elek ­ tronów, nie j e s t ju ż cynkiem, ale inną po­

stacią m a te ry i14. Zresztą, R a m say uważa działanie św iatła pozafioletowego za ro­

dzaj detonatora, sprow adzającego dezinte- g ra c y ę pierw iastków materyi.

Z radością przekonałem się, że badacz t a k w y b itn y potwierdził dokładność m ych doświadczeń i doszedł do wniosków, k t ó ­ ry ch rzecznikiem jestem od t a k daw na i k tó ry c h początek przypom nę tu w kilku słowach.

Doświadczenia, w któ ry c h w y k a z y w a ­ łem, że działanie światła na ciała w y tw a ­ rza w ypływ y, podobne do wypływów u ran u — je d y n e g o ciała radyoaktyw nego, podówczas znanego — nie są nowe, ponie­

waż ogłosiłem j e po raz pierwszy blizko 10 lat tem u. Stały się one p u n k te m w yj­

ścia dla mojej teoryi powszechnej dyso­

cyacyi m ateryi, a wracałem do nich kil­

k a k ro tn ie w rozprawach, drukowanych w „Revue scientifiąue”.

W y k a z a w sz y , że światło słoneczne w y ­

wiera w stopniu rozm aitym działanie dy-

(3)

Ko 42 i 43 WSZECHŚWIAT 643 socyacyjne n a wszystkie ciała, p rzystąpi­

łem do poszukiwań nad promieniami po- zafioletowemi, k tó re zaczęto badać od­

dawna, poświęcając im liczne prace. Moje poszukiwania wykazały: l-o że wyładowa­

nie tak zwane odjetnne j e s t również i do- datniem — punkt, któ ry sprawdzony został przez Ramsaya, a sprzeciwiał się w s z y s t­

kiemu, czego w te d y uczono; 2-o że w y ­ ładowanie ciał n a e le k try z o w a n y c h b y w a bardzo rozm aite zależnie od rodzaju u ż y ­ ty c h m e t a l ó w — p u n k t również sprawdzo­

n y przez Ram saya i również sprzeciwiają­

cy się poglądom ówczesnym; 3-o że wy­

ładowanie zachodzi nie przez sproszkowa­

nie metalu, opromienionego światłem, j a k mniemał dawniej L enard, ale przez dyso- cyacyę m ateryi. Ten p u n k t ostatni o do­

niosłości zasadniczej, a k tó re m u mało kto dziś przeczy, p r z y ję ty został i przez R a m ­ saya; był on atoli rzeczą całkiem nową i nieprzewidzianą w ow ym czasie, g d y ni­

kom u się nie śniło poszukiw ać ja k ie g o ­ kolwiek powinowactwa pomiędzy wypły­

wami, pow stającem i pod działaniem świa­

tła, a promieniami k a to dalnem i i urano- wemi. Zresztą, zag ranicą zauważono już kilkakrotnie, że bardzo m ała liczba fizy­

ków francuskich zrozum iała znaczenie m o­

ich poszukiw ań, pomimo że zostały one zużytkow ane niejednokrotnie *).

W s z y s tk ie te doświadczenia, k tó re w y ­ dają się bardzo prostem i, g d y się c z y ta opis ich w książce, są najeżone ogromne- mi trudnościam i, a zw łaszcza p r z y c z y n a ­ mi błędów, i dlatego też ty le poglądów

*) W w ażnej rozpraw ie (Teorye d -ra G ustaw a le Bona, dotyczące ew olucyi m atery i), ogłoszonej w n um erach styczniow ym i lutow ym 1906 r. Bu- le ty n u Belgijskiego Tow. Chemicznego, prof. Lo­

rentz w y raża zdziw ienie z powodu, że dwaj fra n ­ cuscy profesorow ie u n iw ersy te tu A b rah am i L an- gevin, przedrukow aw szy w olbrzym ich tom ach w szystko, cokolwiek napisano o jo n izacy i i radyo- aktyw ności, nie uznali za stosow ne w ym ienić w swej kom pilacyi ty tu łu je d n ej bodaj mojej ro z­

praw y. O puszczenia tego nie n ależy bynajm niej uw ażać za dowód ja k ie jś ciasnej stronniczości autorów ; je s t to raczej objaw p rzesad n ej nieśm ia­

łości, w yrabianej przez nasz sy stem uniw ersytec­

ki, w którym w szelki aw ans profesorski zależy od rekom endacyi kilku w ielkich szefów. Otóż w iado­

mo, że prow adziłem polem iki dość pow ażne z kil­

kom a takim i szefam i, k tó rzy w zbudzają obawę.

S tąd owe przem ilczenia, o których w spom niałem , a które ta k niepom iernie dziwią cudzoziemców, cieszących się u siebie niezależnością naukow ą, ja k ie j m y we F ra n cy i nie posiadam y.

błędnych w ypow iedzieli różni obserw a­

torowie, którzy mieli sposobność badania w p ływ u światła na ciała, a nigdy nie wpadli na myśl, że z badania tego m iała wyłonić się kiedyś te o r y a d y socy acy i m ateryi.

Nie u lega wątpliwości, że inni b a d a cz e podejm ą na nowo te poszukiwania, albo­

wiem daleko jeszcze do w y czerp ania p r z e d ­ miotu. Zdaje mi się, że oddam im usługę w skazując te p rzy c z y n y błędów,’ które zmusiły mnie do prowadzenia poszukiw ań przez czas długi i doprowadziły mnie o s ta ­ tecznie do stw ierdzenia samorzutnej ra- d y o a k ty w n o ści wszystkich metali. N iem a nic bardziej pouczającego w dziejach roz­

woju idei, jak opis niepewności, przez k t ó ­ re przeszli badacze, niepewności, k tó ry c h śladu n a w e t nie zawierają, oczywiście, ich p race ostateczne.

W pierwszych swych doświadczeniach stw ierdziłem, copraw da, że w y p ły w y w y ­ syłane przez ciała, wystawione na dzia­

łanie światła, przechodzą, j a k to stw ier­

dził i R am say przez cienkie zasłony m e ­ talowe; ponieważ atoli zdawało się, że niekiedy przen ikają one przez zasłony dość grube (co w yd aw ało się rzeczą m a ­ ło praw dopodobną, ponieważ promienie katodalne, do k tó ry c h przyrów nałem te w y p ły w y, m ogą przechodzić ty lk o przez blaszki bardzo cienkie), przeto zmuszony byłem poszukać p rzy c z y n y tej anomalii.

N aprzód stwierdziłem, że w y p ły w y te okrążają przeszkody w sposób niezm ier­

nie ciekawy, mianowicie tak , ja k g d y b y to cz y ły się po ich powierzchni. Zapo- biedz te m u zdawało się rzeczą bardzo p r o ­ stą, w ystarczało bowiem nadać zasłonom, przez k tó re przypuszczalnie przechodziły w yp ływ y, postać walca, okalającego g a ł­

kę elektroskopu. Zdawało mi się, że w ten sposób uprościłem kw estyę; tym c z ase m w rzeczywistości stw orzyłem cały szereg z*agadnień now ych. Istotnie, stanąłem n a ­ ty c h m ia s t wobec zjawisk sprzecznych i nie dających się w ytłum aczy ć, k tó ry c h inter- p r e ta c y a zajęła mi kilka m iesięcy czasu.

T a k np., g d y wystaw iłem n a słońce elek­

troskop swój, okolony walcem ochron­

nym, w y ładow yw ał on się o kilka stopni

w ciągu paru minut, a następnie nie d a ­

(4)

644 WSZECHŚWIAT No 42 i 43 wał wcale wyładow ania, n a w e t po od­

czyszczeniu m etalu. P o zastąpieniu w alca starego no w y m z tego samego m etalu w y ­ ładow anie zaczynało się n a nowo, p oczem po p e w n y m czasie ustaw ało po raz drugi.

Dlaczegóż metal, posiadający p e w n e w ła ­ sności w danej chwili, tra c i te własności w k ilka chwil potem?

Nie będę tu wyliczał w szystkich p o ­ szukiwań, jak ie przeprowadziłem celem rozróżnienia czynników, k tó re m o g ą tu działać, oraz zbadania roli każdego z nich.

Przez kolejne rugowanie doszedłem w k o ń ­ cu do tego, że pozostał mi ty lk o w p ły w ciepła; ono to niew ątpliw ie działa w t y m razie, ponieważ po zastąpieniu w p ły w u słońca wpływ em ciała g o rąc e g o nie roz­

żarzonego, umieszczonego w ciemności w pobliżu walca, okalającego 'elektroskop, w yładowanie następow ało ale z a tr z y m y ­ wało się niebaw em —podobnie j a k p o prze­

dnio w słońcu. J a k ą ż rolę grad mogło w danym razie ciepło?

Oczywiście, zdawało się rzeczą niepraw ­ dopodobną, by ilość ciepła, zdolna zale­

dwie ogrzać o parę stopni powierzchnię m etalu, m ogła uczynić dobrym przew o­

dnikiem elektryczności powietrze, zaw arte w ew nątrz tej powierzchni. Zresztą, ciepło nie mogło tu być czynnikiem je d y n y m , ponieważ walce m etalow e, n a działanie je g o w ystawione, p rze staw a ły niebaw em w yw ierać w pływ n a elektroskop. Ż adne czyszczenie nie było zdolne przyw rócić im ich własności; ty m c z as e m własności te pow racały sam orzutnie, przeważnie po upływ ie kilku dni.

I znowu m usiałem użyć sposobu ru g o ­ wania kolejnego, aż wreszcie zdołałem stwierdzić, że m etale pod w p ły w em świa­

tła t ra c ą coś takiego, co m ogą o dzyski­

wać następnie przez odpoczynek. P r z e ­ konałem się w końcu, że to coś b yło po- pro stu m alutk im zasobem r a d y o a k ty w n o - ści, k tó ra powstaje sam orzutnie w e w s z y s t ­ kich ciałach i ostatecznie doszedłem do wniosków następujących: 1° Światło a m ia ­ nowicie promienie pozafioletowe, któ re, j a k wiadomo, w y w ie ra ją nieznaczne ty lko działanie cieplne, d y so c y u je m a te ry ę , za- zamieniając j ą n a w y tw o ry , podobne do ty c h , jak ie w ysyła rad lub uran; 2° po­

za działaniem światła i niezależnie od t e ­ go działania, ciepło zarówno świetlne, j a k ciemne, sprow adza w ciałach u tra tę p e w ­ nego niewielkiego zasobu radyóaktyw no- ści, k tó ry w nich się zawiera i któ ry mo­

że o d tw a rz a ć się samorzutnie. A zatem w szystkie m etale są zlekka radyoaktyw - ne, a d y s o c y a c y a m ateryi j e s t stanowczo zjaw iskiem powszechnem .

R am say w p ięk n y c h swych doświad­

czeniach doskonale u c hw ycił owo „znu­

żenie” metali, k tó re po p e w ny m czasie tra c ą w stopniu mniejszym lub większym swe własności. P rz y p isu je on to utracie ich e le k tro n ó w —tłum aczenie, które zresztą nieznacznie tylko różni się od mojego.

II.

A ponieważ znalazłem się już w roz­

dziale o radyoakiyw ności, przeto nie b ę ­ dzie może rzeczą zby teczn ą powiedzieć słów kilka o wielkiej dyskusyi w t y m przedmiocie, k t ó r a od kilk u miesięcy roz- n a m ię tn ia publiczność angielską i w k tó ­ rej dzisiaj wzięli udział najw ybitniejsi uczeni, j a k lord Kelvin, Lodge, Crookes i in. Z czasopism n a uk ow y c h przeszła ona n a szpalty dzienników politycznych takich, j a k Times naprzykład. A czkolw iek w a lk a b y ła bardzo żywa, wnioski pozostały bar­

dzo niepewnemi.

P u n k te m wyjścia dla pomienionej d y ­ skusyi było rozciągnięcie tej teoryi b ar­

dzo jeszcze ogólnikowej, lecz wielce b łę­

dnej, — ja k można było w y w nioskow ać z tego, co powiedziałem poprzednio—że w szelka radyoak ty w n ość j e s t w ynikiem obecności radu lub innego ciała, n a le ż ą ce ­ go do tej samej grupy.

Poniew aż obecnie z rad yoaktyw nością sp o ty k a m y się wszędzie, przeto ci fizycy, k tó rz y nie p rzy jm u ją jeszcze teo ryi po­

wszechnej dy so c y ac y i m ateryi, zmuszeni są przypuszczać, że rad je s t wszędzie.

P rzeistniaw szy czas ja k iś w ch arakterze najrzadszeg o ciała przyrody, rad miałby być obecnie ciałem najpospolitszem.

W ychodząc z teg o założenia, pewien

fizyk w ypow iedział przed British Associa-

tion pogląd, że ciepło w ew nętrzne globu

naszego może być w ynikiem działania

(5)

JSIS 42 i 43 WSZECHŚWIAT 645 radu, któreg o w ziemi miałaby się znaj­

dować ilość ogromna.

Osoby, k tó re ciała tego nie bad ały w sposób gruntow ny, m ogą sądzić, że cho­

dzi tu o sub stancy ę dokładnie określoną, j a k np. sod lub złoto, a więc o substan­

cyę, której obecność łatw o jest stwierdzić zapomocą p ew n y ch określonych odczyn­

ników. Otóż wcale t a k nie jest. Z o staw ­ m y w spokoju ow ych k ilka linij widmo­

wych, o znaczeniu dość wątpliwem, k t ó ­ re zresztą spostrzegam y jed y n ie w mocno stężonych roztw orach soli radowych, i z a p y ta jm y siebie, n a czem to opiera się mniemanie, że ciało to je s t bardzo pospolite.

Opiera się poprostu n a tej własności zasadniczej, j a k ą j e s t em isya cząstek, ze­

spolonych z p e w n ą ilością elektryczności i przez to uzdolnionych do w yładow yw a­

nia elektrom etru. P r a k ty c z n ie rzecz bio­

rąc, nie mamy innego sposobu badania, t a k że do niego wyłącznie musiano się zwrócić, g d y chodziło o wyosobnienie ra ­ du z pośród rozm aitych substancyj, z któ- remi był pomieszany.

W łasność t a by łab y zresztą cechą w y ­ borną, g d y b y posiadał j ą sam tylko rad lub przynajmniej tylko ciała tej samej grupy, ponieważ atoli—j a k teg o dowio­

dłem—własność tę okazują wszystkie c ia ­ ła przyrody, bądź samorzutnie, bądź pod wpływ em czynników bardzo rozmaitych, j a k światło, ciepło, reakcye chemiczne itd., przeto wynika stąd, że radowi przypisuje się własności, k tó re m o g ą należyć do ciał bardzo różnych. Jeżeli zechcem y u trz y ­ m ywać, że radyoaktyw ność j e s t p r zy c z y n ą wysokiej te m p e ra tu ry wewnętrznej globu, to niema najmniejszej p otrz e by powoły­

wać się n a przypuszczalną obecność radu.

W szystkie ciała rozżarzone, jakiem i zdają się być su b sta n c y ę w ew nątrz ziemi za­

warte, wydzielają całe potoki cząstek e lektrycznych, podobnych do tych , ja k ie wydziela rad. Nie wiem, czy służą one do utrzym an ia ciepła ziemskiego, w ydaje mi się je d n a k daleko prawdopodobniejszem przypuszczenie, że m ają one pew ien udział w w yw oływ aniu trzęsień ziemi. tłum. S. B.

(dok. nast.)

RUCH S K O R U P Y Z IE M SK IE J, J A K O PR Z Y C Z Y N A E P O K I L O D O W E J .

O statni okres życia naszej p lanety, k tó ­ ry poprzedził czas obecny, b yła to epoka lodowców. Podczas niej pod grub ą w a r ­ s tw ą lodową spoczywały olbrzymie p rze­

strzenie A m eryki północnej, E u ro p y i część A zyi przy le g ają c a do U ra lu i Oceanu Północnego. W A m eryce lodowce doch o ­ dziły do miejsca, gdzie dzisiaj jest N o w y Y ork, położony na szerokości N eapolu, w E uropie lodem były p rzy k ry te w y sp y Wielkiej B rytanii, za w y ją tk ie m wązkie- go pasm a południowego, delta Renu, Niem cy do Drezna, P olsk a do T a tr, Ro- sya do guberni woroneskiej. L o dem p rz y ­ k r y te b yły m orza Północne i B ałtyk . Ca­

ła t a przestrzeń była w owej epoce b e z ­ brzeżną p u sty n ią lodową. O grubości w a r­

s tw y lodowej świadczy to, że lodowce w ypełniły morza, w d ra p yw a ły się na s z cz y ty gór. Istniejące dzisiaj lodowce alpejskie by ły bez porównania większe;

p rzy kryw ały Lom bard yę, n a północ się­

gały m iejsca dzisiejszego Monachium. Że w epoce lodowcowej ogromne prze strz e ­ nie b y ły p rz y k ry te grubą pow łoką lodo­

w ą —to nie przypuszczenie, nie h ypoteza, w k tóre n a z b y t obfituje geologia; jest to fakt stw ierdzony licznemi i przekonyw a- jącem i dowodami. Rozrzucone na p o ­ w ierzchni Polski głazy narzutow e są to bry ły granitu, gnejsu, syenitu przyniesio­

ne przez lodowce; ich ojczyzną p ie r w o t­

ną są góry Skandynaw ii i Finlandyi.

W Am eryce znaleziono g łazy n arzu tow e

olbrzymich rozmiarów,objętości do 1000 m e ­

tró w sześciennych. P osuw ający się lodowiec

w wielu m iejscach wyszlifował lub zrysował

powierzchnię skał, rysy częstokroć w s k a ­

zują k ieru n e k posuw ania się lodowca. To

zjawisko jest t a k częste, że prawie każde

m uzeum geologiczne po siada tak ie rysy

i szlify. P o k ła d y pozostawione przez s to ­

pniały lodowiec są w ręcz odm ienne od

p ochodzących z mórz, jezior i rzek; u w a r ­

stwienie pokładów jest inne: duże i małe

kaw ałki skał, żwir, glina, piasek — w s z y ­

stko to w pokładzie lodo w co w ym jest

zmieszane w nieładzie.

(6)

WSZECHŚWIAT .Ne 42 i 43 Dla wyjaśnienia p rzyczy n epoki lodow ­

cowej sięgnięto do różnorodnych gałęzi wiedzy przyrodniczej i w ypow iedziano wiele pom ysłow ych i cie k a w yc h hypotez.

E p o k a lodowcowa stała się w ostatnich dziesięcioleciach najulubieńszym przed­

m iotem badania dla geologów. Szukano przyczyny obniżenia te m p e ra tu ry n a n a ­ szej planecie w zjaw iskach kosmicznych, j a k zmiana kierunku osi ziemi, przesuw a­

nie się całego u kładu słonecznego przez okolice bardziej chłodne przestrzeni w s z e c h - , światowej, zmniejszenie się ilości cie­

pła dostarczanego ziemi przez s ło ń c e ,1 zm iana postaci linii, po k tó re j ziemia biegnie w przestrzeni. Obniżenie się te m ­ p e ra tu ry tłum aczono również przyczyna- i mi telurycznem i, j a k odm ienne u k s z ta łto ­ wanie się oceanów i lądów , zm iana k ie ­ run ku prądów morskich, zm ienna ilość dw utlenku w ęgla w atm osferze i z a l e ż n e ; od niego przepuszczanie ilości promieni słonecznych.

F a k tó w doty czących obniżenia t e m p e - ; r a tu r y i p o kry cia obszarów ziemi lodow ­ cami p rzyb yw a coraz więcej i coraz t r u ­ dniej wyjaśnić je, stosując do nich jed n ę z powyższych hypotez. B a d a n ia o statnich dziesięcioleci w ykazały, że lodowce p r z y ­ k ry w a ły ogromne przestrzenie ziemi n i e ; tylk o podczas t a k zwanej epoki lodo- i wej, t. j. kiedy istniał ju ż człowiek, na rozm aitych szerokościach naszej p lan e ty znaleziono niew ątpliw e p o k ła d y lodow co­

we, włączone w pokłady s ta rszy c h epok ż ycia ziemi, ja k trzeciorzędow a, kred o w a i wcześniejsze. P o k ła d y lodowcowe są rozrzucone nie p rzy p ad k ow o ; w rozm iesz­

czeniu n a rozm aitych szerokościach g e o ­ graficznych j e s t pew nego rodzaju r e g u ­ larność. R egularność tę uw id ocznia z n a j­

dowanie organizmów. W p o kładach lo­

dowcow ych epok d a w n y c h organizm ów niema, n atom iast w p o k ła d a c h z tegoż czasu od lodowcowych oddalonych zn a j­

dują się ślady obfitej flory i fauny. T a k a regularność zniewala do sz u kania wspól­

nej p rzy c z yn y okry w an ia się znaczn ych przestrzeni ziemi lodowcami w ro zm aity ch epokach jej życia.

P o d koniec epoki w ęgla kam ienn eg o A fryka południow a b y ła p ołąc z o n a lądem

z Indyam i wschodniemi. L ąd ten, zw any Gondwana, w późniejszej epoce zanurzył się w oceanie, ja k o reszta po nim pozo­

sta ły M ad agask ar i Cejlon. W ówczas lo­

dowce p r z y k r y w a ły całą tę przestrzeń włącznie z A ustralią; klim at b ył tuta j po­

larny, w ty m ż e czasie flora i fauna kra­

jów polarnych, naprzykład Szpicbergu, wskazuje klim at tropikalny. Analogiczne zjawisko obserw ujem y w ostatniej epoce lodowcowej: kied y E u ro p a północno-za­

c hodnia by ła pod lodem, w Syberyi w sch o ­ dniej ż y ły ty g ry s y , a n ty lo p y i n a jb a r­

dziej c h a ra k te ry s ty c z n e zwierzę tego cza­

su, m am ut, wprawdzie o kryty grubą, g ę ­ stą w ełną jak zw ierzęta północy, ale od­

ż y w iający się roślinami południowemi.

O gro m n a ilość znalezionych m am utów świadczy, że fau na południow a t rw a ła we wschodniej Syberyi długo. P o odnalezie­

niu i zbadaniu śladów olbrzym ich lodow­

ców afrykańsko-indyjskich została obalo­

n a d o tą d istniejąca h y p o te z a o jed n o sta j­

nie g o rą c y m klimacie na całej powierz­

chni ziemi podczas epok dawnych. J u ż N eu m a y r dowiódł, że różnicowanie się k lim a tu istniało w czasie jurajskim, b a ­ dania zaś pozostałości lodowcowych z epok wcześniejszych obaliły twierdzenie o je- dnostajności klim atu na całej powierzchni z powodu wew nętrznego ciepła ziemi, k tó ­ rej stw ardniała skorupa dawniej była cień­

sza niż obecnie. Zróżnicowanie się klim a­

tu istniało w najw cześniejszych epokach ziemi, a je j ciepło w ew nętrzne od chwili utw orzenia się skorupy stałej przestało wpływać na klim at powierzchni. Dzisiaj słońce dostarcza powierzchni ziemi w cią­

gu je d n e g o dnia tyleż ciepła, co wnętrze ziemi w ciągu 7 lat.

J a k w ytłum aczyć znajdow anie się po­

zostałości lodowcowych, rozmieszczonych w rozm aitych epokach n a rozm aitych sze­

rokościach geograficznych podług p e w n e ­ go planu? Odpowiedź w yp a d a niezw ykle i paradoksalnie, jed n a k przem aw ia za nią wiele danych: należy przypuszczać, że w d a w n y c h epokach, jak i dzisiaj lodow ­ ce tw o rz y ły się koło biegunów, n a rów­

n iku zaś była obfita roślinność; wobec

niezm iennej pozycyi biegunów i równika

sko ru p a ziemska posuwała się po wnętrzu

(7)

.M> 42 i 43 WSZECHŚWIAT 647 i coraz to 'inne części powierzchni p r z e ­

chodziły kolejnie przez bieg u n y i ró­

wnik. N a m ocy pomiarów szerokości geo­

graficznej mamy praw o przypuszczać, że cały k o n ty n e n t europejski posuwa się, t. j.

szerokość geograficzna się zmienia. D a­

wniejsze dokładne p o m iary szerokości geo­

graficznej W ied nia w skazy w ały 48° 12', późniejsze ty lko 48° 10'. To samo napo­

ty k a m y i w wielu in n y ch m iejscach E u ­ ropy. Że szerokość geograf, wielu p u n ­ k tó w Europy, gdzie m ożna dokonyw ać dokładne pom iary, naprz. w obserw a- to ry a c h astronomicznych, p odlega w ah a­

niom p e ry od y czn ym — j e s t to fakt bez­

sporny. Znacznie trudniej ustalić pom ia­

ram i stałą zmianę z powodu krótkiego czasu, w ciągu k tó re g o dokonywano po­

miarów, wobec niezmiernej długości ist­

nienia naszej planety. Niemożność ustalę-1 nia posuw ania się s k o rupy ziemskiej po­

miarami geodozyjnemi w yn agrad za wiele innych zjawisk d o stę p n y c h naszej obser- wacyi.

Czy możliwy j e s t ta k i ruch skorupy ziemskiej? jak ie siły w yw ołu ją go? jakie są jego ślady? — są to pytania, na które geologia sama nie j e s t w stanie odpowie­

dzieć, n ależy sięgnąć do innych gałęzi wiedzy.

Mówiąc o ruch u s koru p y ziemskiej, na­

leży wejrzeć w jej m echanikę i poznać te siły, k tórym ona podlega. Skorupa ziemska nie j e s t czemś jednolitem, jest ona podzielona przez sz p ary n a wiele ol­

brzym ich brył, k tóre m ogą poruszać się samodzielnie; wiadomo naprz., że olbrzy­

mia część skorupy ziemskiej, obejmująca półwysep Skandynawii, Finlandyę i całą północną część Rossyi, zwolna lecz stale podnosi się do góry, gdy w innych częś­

ciach E urop y zjawisko to nie istnieje.

Skorupa ziemska pły w a n a w nętrzu zie­

mi tak, j a k lód pły w a n a wodzie i pod­

lega praw om h y d ro sta ty k i. P ły w ać na owem w nętrzu skorupa ziemska może, bo je s t od niego lżejsza. Ciężar jej właści­

wy nie przechodzi 2,7, a ciężar właściwy kuli ziemskiej wogóle wynosi 5,5; możli- wem je s t to ty lko w razie, jeżeli wnętrze je s t znacznie cięższe. Im dalej od powierz­

chni, tem w nętrze posiada w sobie wię­

cej metali, a wśród nich w przeważającej ilości żelaza. Wiadomo, że law y stale czynnych wulkanów, a więc w ypływ ające z większej głębokości, posiadają więcej żelaza, niż law y pochodzące z wulkanów w ybuchających rzadko. Za obfitością m e­

tali, a śród nich żelaza w ilości p rzew a­

żającej w głębiach ziemi przem aw ia obfi­

tość żelaza w m eteory tach , które są k a ­ wałkam i dawniej istniejących ja k o całość ciał niebieskich, przem aw iają również w y ­ niki analizy widmowej, k tó ra odnalazła mnóstwo metali, a najwięcej żelaza na rozmaitych ciałach niebieskich. W ierzy­

m y dzisiaj w jedność pochodzenia ciał wszechśw iata i winniśmy fak ty spostrze­

żone na innych ciałach niebieskich sto­

sować z odpowiedniemi zastrzeżeniami i do naszej planety.

Posuwając się od powierzchni ziemi w głąb, napotykam y coraz wyższą tem p e ­ raturę; wprawdzie bezpośrednio możemy skorupę ziemską obserwować na głęboko­

ści zaledwie dwu kilometrów, ale w zja­

wiskach geologicznych, j a k w ylew anie się lawy, m am y dowód w zrastającej tem p era­

tury. Na pewnej głębokości m ate ry a ł sko­

rupy ziemskiej winien b y ć w stanie pla­

stycznym, jeszcze głębiej w stanie płyn­

nym x).

Skorupa ziemska przez szpary podzie­

lona na bryły pływa n a w nętrzu i wobec tego zrozumiałą je s t dla nas możliwość jej ruchu w kierunku promienia ziemi.

Takiem i rucham i są trzęsienia ziemi, pod­

noszenie się je d n y c h przestrzeni, obniża­

nie się innych. Pierw szym impulsem do ruchu w nętrza płynnego je s t jego sty g ­ nięcie, ruch te n w yw ołuje ruch samej skorupy.

A więc ruch skorupy ziemskiej je s t w kierunku promienia ziemi. Czy możli­

w ym je s t ruch w kieru nk u do powyższe­

go prostopadłym , t. j. czy możliwem je s t posuwanie się całych k o n ty n en tó w od bieguna do równika, a od rów nika do drugiego bieguna? Dla w yjaśnienia zja­

wisk lodowcowych na rozm aitych punk-

‘) Porówn. je d n a k co do tego rozpraw ę prof.

inż. L. Jaczew skiego O sta n ie term icznym po­

w ierzchni ziemi, W szechśw iat, t. XXIV, str. 465,483.

(8)

648 WSZECHŚWIAT .Ne 42 i 43 ach ziemi niezbędnem j e s t stw ierdzenie

możliwości takiego właśnie ruchu, t. j.

przechodzenia rozm aitych p u n k tó w po­

wierzchni ziemi przez bieguny.

Skorupa ziemska podlega działaniu siły ciążenia i siły odśrodkowej. P ierw sza w skutek jed n ako w ego p rzy c iąg a n ia w szy­

stkich cząstek kuli ziemskiej do jej środ­

ka usiłuje nadać ziemi k s z ta łt idealnie kulisty, druga usiłuje u trz y m ać niezm ien­

nym kierunek osi ziemi i zrów nać w szel­

kie wyniosłości i zagłębienia n a pow ierz­

chni; pod jej działaniem m u sz ą one posu­

wać się czy do bieguna c zy też równika, ażeby środek ciężkości ziemi i k ie ru n e k jej osi pozostały niezm iennemi a cały s y ­ stem u trz y m ał się w równowadze. Sile odśrodkowej najwięcej pola do działania dostarcza k urczenie się ziemi w sk u te k stygnięcia, co tw o rzy góry, wyniosłości, zagłębienia.

W y ob ra ź m y sobie kulę (rys. 1), której w ew nętrzna część A je s t m asyw na, a B pusta, i B musi ślizgać się po A; do B

przy m oco w ane są małe kule C i C1. P o d ­ czas ruchu wokoło osi Z Z siła odśrodko­

w a m działająca n a C daje się „rozłożyć n a siły p i n; siła p działająca w k ie ru n ­

ku promienia zostaje zobojętniona przez siłę ciążenia do środka, pozostaje siła n, k tó ra będzie posuwać C ku li- nji X X . To samo stosuje się do C. P o d działaniem n i n kule C i C' w inny znaleść się na li- nji X X , j a k wskazuje rys. 2.

W yob ra ź m y sobie, że C i C położone są sym etrycznie do równika X X z jednej strony osi ja k wskazuje rys. 3. W ty m w ypadku siły m i m ' wywołują ciśnienie w kierunku równika, rozkładają się bowiem n a p i n, p ' i n'-. p i p ’ ulegają zoboję­

tnieniu przez siłę ciążenia do l środka, pozostają n i n \ które

1 poruszają kule C i C’ do r ó w ­ nika.

Nie tylko teo rety czn e rozumo­

wanie wskazuje ciśnienie do ró w ­ nika; m ożem y j e obserwować w naturze. W wielu kam ienio­

łom ach am erykańskich spostrze­

żono, że pły ty po wyjęciu ich

ze skały m acierzystej raptownie

wydłużają się i to wydłużanie

dochodzi Yiooo długości płyty,

przytem p łyty w ydłużają się

w kierunku północno-południo-

(9)

42 i 43 WSZECHŚWIAT 649 wym, a nie w zachodnio-wschodnim. O d­

słaniając świeże w arstw y płyt, górnicy spostrzegają ich łukow e wygięcie, wywo łane przez ciśnienie boczne również w kie­

runk u północno-wschodnim. Je śli w yobra­

zimy sobie, że C i C są to unoszące się n a d powierzchnią oceanu k o n ty n en ty , to, m ając na uwadze w yw ołane przez siłę od­

środkową ciśnienie do równika, zrozumie­

my tworzenie się pasm górskich równole­

gle do równika.

P rz y koń cu epoki mezozoicznej i pod­

czas trzeciorzędowej siły górotw órcze naj­

bardziej b y ły czynne w paśmie otaczają- cem ziemię wokoło. Do pasma tego na­

leżą: Atlas, K ordyliery południowe, hisz­

pańskie Pireneje, A lpy, Apeniny, K arp a­

ty, góry Bałkańskie, K rym , Kaukaz, góry Azyi Mniejszej i Armenii, wyniosłość Ira­

nu, Hindu-Kusz, Pam ir, Tian-Szań i Kuen- Łuń, Himalaje, T ybet, łańcuchy górskie Indyj, Malaki. Jeśli przez to pasmo prze­

prowadzimy linię tak , żeby po obu jej stronach pozostały równe jego części, to t a k a linia podzieli glob ziemski n a dwie prawie równe półkule. A jeśli uprzytomni- my sobie, że flora i fauna pokładów trze­

ciorzędowych Alp b y ła tro pikalną, to bę­

dziemy bliscy przypuszczenia, że w owej epoce w pobliżu teg o p a s m a przechodził równik, a od tego czasu skorupa ziemska przesunęła się. Prawidłow ość w układzie gór analogiczna w epoce trzeciorzędowej, t. j. w postaci pasm a otaczającego zam- k n ięte m kołem kulę ziemską, w ystępuje i w epokach d aw niejszych, chociaż tru ­ dniej j ą uwidocznić, bo jed n e pasm a gór­

skie w ciągu setek tysięcy lat zostały zniszczone przez procesy destrukcyjne^

inne zniknęły pod powierzchnią ziemi, pod pokładami epok późniejszych lub też znaj­

dują się na dnie oceanów.

D a n e paleontologiczne t. j. organizmny zwierzęce i roślinne, z najdow ane w pokła­

dach, decy d ują zupełnie stanowczo w spra­

wie w y św ietlenia stosunków klim atycznych daw nych epok. O rg anizm y są najbardziej czułe n a zmianę zew n ętrzn y ch warunków istnienia. Zwierzę nieposiadające oczu j e s t niewątpliwie m ieszkańcem przestrzeni ciemnych, niezabezpieczone od zim na m o ­ że być tylko mieszkańcem k raju ciepłego.

Kędy dawniej przechodził równik i gdzie były bieguny — n a te py tan ie najlepszą chociaż pośrednią odpowiedź znajdujem y w paleontologii. Organizmy epok da­

wnych — są to skamieniałości; w j a k ic h w arunkach one istniały odgadnąć trud no bo z części miękkich nie pozostaje ani?

śladu; je d n a k w dzisiejszej florze i faunie znajdujem y organizmy pokrew ne tam ty m i ze sposobu życia dzisiejszych m ożem y wnioskować o sposobie istnienia ich kre­

wniaków z epok dawniejszych. Korale budują ogromne g óry wapienne w ocea­

nie, gdzie te m p e ra tu ra nie spada niżej 18—20°. Znajdowanie korali w pokładach dawniejszych je s t najlepszym dowodem, że m ie js c a 'te w ow ym czasie były poło­

żone w pobliżu równika. Dzisiaj w pasie zw rotnikow ym istnieje około 20 tysięcy gatunków roślin wyższych, w krajach przylegających do morza Śródziemnego 7 tysięcy, na Grenlandyi zaledwie 400;

natom iast mchy, w pasie zwrotnikowym znajdują się w ilości minimalnej i ilość ta zwiększa się w miarę zbliżania się do p a ­ sa polarnego. Z około 300 rodzin zwie­

rząt k ręgow ych 134 żyje w yłącznie w p a ­ sie tropikalnym , pozatropikalnych je s t 25 rodzin a 129 wspólnych. W rozmieszcze­

niu organizmów w daw niejszych p okła­

dach odnajdujem y analogię z rozmieszcze­

niem pasm górskich i w tem m am y po­

twierdzenie przesuwania się skorupy ziem­

skiej. N aprzykład, na początku epoki trzeciorzędowej korale budowały rafy w Alpach, Pirenejach, pod koniec jej p rze­

sunęły się na południe. W nioskujemy stąd, że w epoce trzeciorzędow ej Alpy i Pireneje by ły w pobliżu równika. S a ­ mo znajdowanie się organizmów, a n a ­ w e t prawidłowość ich rozprzestrzenienia nie mogą być dowodem posuwania się skorupy ziemskiej. Staje się to dowodem w połączeniu z innemi zjawiskami. Dwie epoki najbardziej w yróżniają się pod względem rozwoju organizmów: syluryj- ska i węglowa. W pierwszej na po­

wierzchni ziemi zjawiło się mnóstwo g a ­ tunków i rodzin fauny, w drugiej nie­

zmierna obfitość flory. Obie te epoki

rozstrzygają w zajmującej nas k w esty i

posuw ania się skorupy ziemskiej. Mnóstwo

(10)

650 W8ZECHŚW1AT K q 42 i 43 organizmów z n ajd ujem y w pok ład a c h sy-

luryjskich A m e ry k i północnej na dale­

kiej północy, gdzie dzisiaj “średnia te m p e ­ r a tu r a stycznia w y nosi—35°. O w a ru n ­ k a c h życia t a k od nas7_oddalonych orga­

nizmów trudno powiedzieć coś pewnego, j e d n a k z na jdu je my m iędzy niemi i k orale, k tó ry c h dotąd nie znaleziono nigdzie w klimacie zimnym. ~ T e części A m ery k i północnej, obfite w skamieniałości, gdzie zresztą znajdujem y ruiny d aw n y c h pasm górskich —j s ą to Jn ie js c a znajdujące się w owym czasie w pobliżu równika.

W epoce węglowej n a miejscu obecnego oceanu Indyjskiego by ł k o n ty n en t, z k tó­

rego do dzisiaj zachow ały się ty lko szczą­

tki. Jeszcze ttw epoce dew ońskiej b y ła n a nim obfita tropikalna roślinność, na po czątku epoki węglowej n a t y m k o n ty ­ nencie u k azały się rośliny północne, p o ­ łudniowe w yginęły, wreszcie n a początku epoki węglowej zginęły i północne; cały k o n ty n e n t został p rz y k ry ty przez lodo­

wiec i w pokładach lodow ych A fryki p o ­ łudniowej i M adagask aru nieV znajdujem y żadnych organizmów, p rz y c z y n ą te g o by ­ ło przesunięcie* się tej części powierzchni ziemi^do bieguna.

W yłożona tu ta j w zarysie h yp o teza o zależności epok lodowych od posuwania się skorupy ziemskiej w y m a g a do swego u g ru ntow an ia licznych i wielostronnych badań. O grom ne^przestrzenie naszej p la­

n ety, skąd m ożna b y łob y czerpać dowo­

dy, są albo wcale jeszcze nie zbadane, albo też badanie ich j e s t w fazie począ­

tkowej.

H y p o te z a t a zyskuje na praw d o p od o ­ bieństwie nie tylko przez dow ody b ezpo­

średnie, ale również pośrednio przez to, że znane h y p o te z y kosmiczne i telury- czne o epoce lodowcowej podległy suro- ' wej k r y ty c e i okazały się niew ystarcza- jącem i dla w y tłu m a c ze n ia p rzy c z y n o k ry ­

w ania się lodowcami o g ro m n y ch prze strz e ­ ni w rozm aitych m iejscach podczas ro­

z m aitych epok życia naszej p lan ety . War,ław Jacuński.

JA N DR1ESCH.

SY STEM ‘BIOLOGII.

(Dokończenie)

Musimy przyznać, że zagadnienia z dzie­

dziny n auki o przemianie m atery i, aczkol­

wiek n ie m n ie j ważne, stoją je d n a k dopie­

ro na drugiem miejscu poza zag ad n ie n ia ­ mi p o w staw ania form, a to dla tego, że, j a k g runtow ne wniknięcie w przedmiot p rzeko nać nas może, m aterya, j a k j ą c h e­

m icznie pojm ujem y nie może stanowić istoty życia. N auka o przemianie m ateryi bada więc zawsze zjawiska drugorzędne.

I sto tą pojęcia m atery i, czy to chemicz­

nego związku, czy p ierw iastku je s t je d n o ­ litość m a s y w przestrzeni; m am y ty le i t y ­ le kilogram ów żelaza lub k w a s u siarcza- nego, k tó re jednolicie zajmują pew ną p r z e ­ strzeń. P o d s ta w ą isto ty żywej je s t ty p o ­ w e uporządkow anie specyalnych różnorod­

ności; niem a racy i mówić o tylu a tylu kilogramach „orła”, „lw a” lub „dżdżowni­

c y ”. W. tem leży już w sk azó w ka do od ­ rzucenia pojęcia „substancyi ż y w e j”, lub

„ m a te ry i ż y w e j”. O drzucając je d n a k to pojęcie, odbieram y zarazem nauce o p rze­

m ianie m ateryi jej główne zagadnienie.

Je że li odrzucimy dalej jak o bardziej do b a dania opisowego należące wstępne b a ­ dania nad specyficzną funkcyą gruczołów, j e l it a lub nerek, to j a k o g łów ny prze d ­ m iot nauki o przemianie m ateryi pozo­

s ta je oddychanie. O ddychanie w najogól- niejszem znaczeniu tego słowa polega na ro zkładan iu p ew ny ch związków organicz­

n y ch, w celu zyskania zapasów świeżej energii; połączone je s t z utlenieniem roz­

łożonych części. Utlenienie to nie w ym aga koniecznie wolnego tle n u z powietrza; bez d o stęp u tegoż n a w e t zwierzę może o d ­ d ychać przez pewien przeciąg czasu; je s t to zjawisko, które na z y w a m y o ddycha­

niem wśród-cząsteczkowem; pew ne bak- t e r y e t. zw. a naeroby oraz paso rz y ty w e ­ w nętrzne zupełnie nie p otrzebują tlenu wolnego. Tlen potrzebn y do procesów u tleniania pobierają ze składników swego w łasnego ciała. W śród t y c h zjawisk w y ­ jaśn ie n ia bliższego czeka jeszcze w sz y st­

ko, co nosi piętno czynności regulacyjj

(11)

X q 42 i 43 WSZECHŚWIAT 651 nych, t. j. czynności w y rów nyw ujących

w yw ołane w organizmie zaburzenia.

Dziwnem się zdaje, że u zwierząt w y ż ­ szych odjęcie tlenu powoduje śmierć.

O czekiw aćby raczej można zaham owania czynności życiowych, do których oddy­

chanie dostarcza energii. Prawdopodobnie więc w czasie p rzem ian y m atery i pow sta­

j ą pewne p ro d ukty , k tó re m uszą zostać spalone jeśli nie m ają działać trująco.

Oddychanie miałoby więc dwa „cele”: do­

starczanie energii i usuwanie pro d uk tów szkodliwych.

J e s t rzeczą niemożliwą ostro odgrani- niczyć oddychanie od innych przemian w organizmie, które również prowadzą do zdobycia energii, j a k to zachodzi w wielu rozkładach. Najlepiej jest ująć wszystkie te zjawiska razem ja k o proces p rzem iany materyi. N a u k a o odbudowującej t, j.

o asym ilacyjnej przemianie m ate ry i sta­

nowiłaby drug ą część ogólnej nauki o prze­

m ianie m ateryi. T u ta j należałoby wszyst­

ko, co w iem y o znaczeniu p ok arm u dla tworzenia stę części organicznych: j a k p o ­ w stają części składowe ciała organiczne­

go ze składników doprowadzonego poży­

wienia, j a k się łączą i co pozostaje jako odpadki nieużyteczne? To są p y ta n ia za­

sadnicze.

Obok nich je d n a k w y stę p u ją zagadnie­

nia ch a ra k te ru czynności regulacyjnych, jeżeli zwrócim y uw agę na skutki n adm ia­

ru dostarczonego p o k a rm u lub działanie braku pokarm u t. j. głodu. Zdolność re­

gulująca organizmu je s t olbrzymia, n aj­

pierw pobiera on t. zw. „zap a sy ” n a stę p ­ nie tkan k i, p rzyczem najmniej potrzebne najpierw, najw ażniejsze na końcu. Przy- tem j e s t rzeczą jasną, że w stadyum gło­

du nietylko asymiiacya, lecz i o d d y c h a ­ nie, zwłaszcza przez wzgląd na p ro d uk ty , które są do oddania przeznaczone, w y m a ­ ga regulacyi. Ponieważ nie przyjm ujem y istnienia substaneyi żyjącej, je s t więc rze­

czą jasną, że organizm z p ew n y c h zna­

n ych m ate ry j organicznych buduje inne, a nie rozkłada i syntezuje jedn ę ogólną m ateryę. Organizm do starcza w szystkie­

go czego m u potrzeba. Ja k ie m i środkami dostarcza on tego wszystkiego? J a s n ą jest rzeczą, że to py tanie m oglibyśmy ju ż z a ­

dać wcześniej, gdy by ła mowa o ogólnej przemianie materyi, k tó ra również polega na poszczególnych procesach i podlega regulacyi. Odpowiedź dla obu t y c h części będzie jednakow a.

Orzec mianowicie trzeba, że „organizm ”, a raczej to coś kierujące nim, zapomocą środków nieznanych, odbudowuje i o d tw a ­ rza swe składniki, że p rzy te m jednak p o ­ sługuje się t. zw. ferm entam i i zasadą chem ićzną „ k a ta liz y ”.

Zjawisko katalizy, które obecnie wysu­

nęło się na pierwszy plan zagadnień c h e ­ m icznych i fizycznych, p oleg a n a tem, że przez dodanie nieznacznych ilości p ew ny ch m ate ry j m o gą nastąpić procesy chemiczne wielkiej doniosłości, któreby bez teg o do­

d a tk u albo wcale się nie odbywały albo tylko bardzo powoli. Dziedzina katalizy je s t jedną z najtrudniejszych, musimy więc zadowolić się tą k ró tk ą w zm ianką i m usi wystarczyć wiadomość, że w wielu w y ­ padkach organizm posługuje się k a ta liz a ­ torami.

Kładę specyalny nacisk na fakt, że fer­

m enty zawsze są tylko środkami, którem i się posługuje to coś kierujące w organiz­

mie, nigdy natom iast samodzielnie tej prze­

miany m ate ry i nie spraw iają, gdyż tw orzą się w organizmie i to ta m gdzie ich po­

trzeba. Tworzenie się ich je s t więc pro­

cesem życiowym. Jeżelibyśm y obok ty ch dwu głównych części teoryi przem iany m a ­ tery i chcieli postawić trzecią, to m usiała­

by nią być nauka o anty toksynach t. j.

o odtrutkach . Zdaje się rzeczą pewną, że organizm, przynajmniej zw ierząt wyższych może przeciw każdej truciznie organicz­

nej, przeciw każdem u obcem u b iałk u ,^ w y ­ tw orzyć odtrutkę. P e w n e 'w y j ą t k i i ' o g r a ­ niczenia nie zmieniają znaczenia zasadni­

czego tego faktu, k tórego zbadanie j e s t jeszcze w toku.

Mamy t u zdolność regu la cy jną o rg an iz ­ mu w najczystszej formie. Z d a je ~ m i się, że słusznie można nazwać tę trz e c ią część nauki o przemianie m atery i n a u k ą o p rz e ­ mianie ochronnej.

* * *

N auka o ruchach organicznych d latego

je s t dla nas ludzi najw ażniejszą, że czło

(12)

652 WSZECHŚWIAT N> 42 i 43 wiek i je g o czyny są jej przedm iotem .

Nie je s t ona je d n a k „psych o lo g ią”, k tó ra w ścislem znaczeniu tego słowa nie je s t n au ką przyrodniczą, ale n a u k a o ruchach ja k o wiedza biologiczna obejmuje w s z y s t - , ko, co wiemy o ru ch a c h org an iczny ch ■ ; i do jej dziedziny należą również te p o ­ ruszające się ciała organiczne, k t ó r e n a ­ zywam y ludźmi.

N a u k a o ruch a c h zaczyna podobnie jak fizyologia form od zbadania elem entarnych j środków ruchu. R uch p rotop lazm y na-i giej, kurczenie się mięśni podlegają tu roz-:

trząsaniom analitycznym, z drugiej strony za przedm iot badań służy przewodzenie:

n erw ow e ze w szystkiem co do niego n a ­ leży, powstają pojęcia pobudzenia, z a h a ­ mowania, „to nus” i t. d.

R u c h y organiczne pow stają pod wpły-;

wem czynników św iata zew nętrznego.:

Rodzaj i isto ta ty c h czynników i w p ły ­ wu przez nie wyw ieranego stan o w i przędą m iot badań drugiej części n a u k i o ruchach zwierzęcych; używ ając terminologii now ­ szych fizyologów nazw iem y tę naukę|

n a u k ą recepcyi. T u należy p r ze d e w sz y st- kiem to, co nazyw am y fizyologią zm y ­ słów, gdyż przecież rodzaj i stopień roz-:

woju organów zmysłów w p ły w a stano-;

wczo n a rodzaj i różnorodność pobudek, ja k im podlega organizm.

K iedy znam y ju ż ele m en ta rn e środki r u c h u i organy przy jm o w a n ia wrażeń, m ożem y przejść tera z do trzeciej części,1 mianowicie do n auki o potencyi „ o r g a ­ nów c e n tr a ln y c h ”. Rozumie się, że z ba­

dań p rze d w stę p nyc h musi ju ż wypływać;

przeświadczenie o istnieniu tak ich o r g a ­ nów c entralnych, t. j. m ózgu i rdzenia przedłużonego.

T eraz ujrzym y wyraźnie, ile analogij n asu w a n a u k a o ruch ach dla fizyologii form; t a m również g łów n ym przedmiotem!

była p o te n c y a i jej podział.

Doświadczenie było nader pomocne w badaniu lokalizacyi czynności mózgo­

wych, a mianowicie usuw anie pewnych części mózgu. Doświadczenie wykazało, że tu, również j a k w razie usuw an ia częn ści zarodka, do pew nego stopnia inne czę-i ści m ogą objąć funkcyę p a rty i usuniętej, są jed n ą k naruszenia, k tó ry c h w y nag ro­

dzić niepodobna. P o z y ty w n a część do­

świadczenia j e s t dla teoryi cenniejsza.

N a u k a o typie przebiegu reakcyi wy­

pływa z poprzedzających części, badamy tu związek między typo w em i pobudkami a rea kc ya m i na nie.

B adanie rozpoczynamy od organizmów najniższych, a więc protozoów i białych ciałek krw i (fagocytów), któ re z wielką k orzyścią dla osobnika żyją w jego orga­

nizmie. P ob udki i reak cye są tu n atu ry bardzo prostej; idzie tu o ruch y prosto­

liniowe pod wpływem bodźców świetl­

nych, cieplnych lub chemicznych. J e d y ­ n ą kom plikacyę w prowadza tylko poję­

cie nastroju: wedle okoliczności ten sam organizm może b y ć nastrojony „p ozyty­

w n ie 11 lub „ n e g a ty w n ie 1*, t. j. może się zw racać do źródła pobudki lub od niego oddalać.

Dalej idzie badanie „odruchów “, aż wreszcie przechodzim y do instynktu. Tu nie m ożem y rozstrzygnąć, czy dają się one zupełnie podciągnąć pod ustalone n ie ­ zmienne refleksy, ale możemy zbadać, czy i n s ty n k ty p ow stają dopiero z kompleksu pobudek, czy też pobudki pojedyńcze m o­

g ą in sty n k t pobudzić. Gdyby przypadek pierwszy był prawdziw ym, to n a u k a o in­

stynkcie b y ła b y podstaw ą i dowodem

„autonomii życia“. W przeciwnym razie dowodu takiego dostarcza badanie anali­

tyczn e czynów człowieka i zwierząt wyżej uorganizow anych. To, co popularnie n a ­ zyw am y ,.pamięcią“ lub „doświadczeniem", je s t najistotniejszą podstawą czynów czło­

wieka; zbadanie jej je d n a k nie leży w za­

kresie teg o metodologicznego szkicu. Przez analizę czynów dosięgamy najwyższego zagadnienia nauki o praw ach życia zwie­

rzęcego.

* * *

T a k się przedstaw ia j e d n a z części g łó w n y c h zoologii prawdziwej: pełny obraz, praw dziw e usystemizowanie tego, co może by ć zbadano w zakresie praw życia zwierzęcego i co zbadane zostało;

czyż nie byłoby godne życzenia, a b y pod

mianem zoologii ogólnej te n właśnie o-

braz j a k o całokształt uczącem u się był

przedstaw iony? Czy w takiej formie zo­

(13)

M 42 i 43 WSZECHŚWIAT 653 ologia nie stałaby się n a w e t nie dla fa­

chow ca środkiem wykształcenia prawdzi­

wym i niezbędnym?

tłum. J. Młodowska.

G. L 0 I S E L.

R O Z W Ó J P O G L Ą D Ó W ,

DOTYCZĄCYCH

F U N K C Y J P Ł C I O W Y C H . O d c z a s ó w s t a r o ż y t n y c h d o

X V III-g o s t u l e c i a .

Z chwilą gdy umysł ludzki doszedł do pewnego stopnia rozwoju, odkąd człowiek zaczął zastan aw iać się nad zjawiskami n a ­ tury, je d n y m z głównych problem atów psychicznych, które zaczęły zajmować j e ­ go umysł, było bezwątpienia zagadnienie:

dotyczące jego pochodzenia.

P ierw szą odpowiedź w tej kw estyi da­

j ą mitologie i religie. W szy stk ie z uwiel­

bieniem odzywają się o sw y ch bóstwach tworzących: w Persy i czczono Anahitę, A n aitę lub Anaitisa, w Egipcie — Izydę k tó ra p otęg ą miłosną ożywia swego m ał­

żonka i pobudza go do poczęcia boskiego;

rodzenia; w Grecyi — Afrodytę, powstałą z piany morskiej, w Rzym ie — Yenus, w Babylonie—Mylittę, w Eenicyi—Astar- tę. W szy stkie te bóstw a podług pojęć ówczesnych kierowały niew yczerpaną pło­

dnością natury; niedające się opisać cza-' ry, jak ie odnajdujem y s tu d y u ją c te mi­

ty , tłu m ac z ą nam, dlaczego człowiek tak długo zadaw alał się temi naiwnemi wie­

rzeniami.

T ym czasem , nie b acząę na kapłanów , którzy zazdrośnie strzegli ow y ch mitów,;

myśliciele, badając istotę pow stania ro­

dzaju ludzkiego, zapytywali, jak a rola po ­ szczególnie p rzypada w akcie rodzenia na mężczyznę i kobietę; starali się dociec, jak im 'sposobem z chwilow ego połączenia tych dwu osobników może powstać nowa istota.

I. M y ś l i c i e l e g r e c c y .

Musimy cofnąć się wstecz aż do czasów H ipokratesa, a więc do V-go stulecia

przed erą ehrześciańską, by odszukać pierwsze poglądy na fun k ęye płciowe.

P odług sław nego lekarza z w yspy Kos m ężczyzna i kobieta dostarczają płynów nasiennych, k tóre pochodzą ze wszystkich części ciała, a szczególnie z głowy, um iej­

scawiają się w ją d ra c h męskich i żeńskich, gdzie podlegają pewnem u przerobowi. K a ż ­ de takie nasienie, j a k ojca t a k i matki, składa się z dwu substancyj: jednej silnej, cechującej płeć męską, drugiej słabej, c h a ra k te ry z u ją c ej żeńską. A zatem podług H ipokratesa tworzenie się płci m ożna wy­

tłum aczyć niezmiernie łatwo: jeżeli pod­

czas spółkowania połączą się części „sła­

b e ” dwu ciałek rozrodczych, powstanie zarodek płci żeńskiej; jeżeli, przeciwnie, będą to części „silne”, zrodzi się osobnik płci męskiej. Oto przyczyna, dodaje Hi- pokrates, dla której niektóre k o b iety ro­

dzą z pierwszego m ałżeństwa tylko chłop­

ców, z drugiego zaś tylko dziewczynki.

W niespełna sto lat po Hipokratesie występuje z zupełnie odmienną teo ry ą A rystoteles. Twierdzi on, że kobieta nie dostarcza żadnego płynu nasiennego, daje natomiast tylko m ateryał, który winien Służyć do tworzenia się płodu; m aterya- łem ty m m a być krew menstrualna. J a j a nie grają t u żadnej roli. Mężczyzna d ostar­

cza ty lk o płynu nasiennego, k tórego zna­

czenie w powstawaniu nowego osobnika polega na daniu formy substancyi pocho­

dzącej od drugiej płci. To, co pochodzi z nasienia, mówi on, j e s t rodzajem ducha, otoczonego m ateryalną p ow ło k ą , jest czemś podobnem do ognia prometejskiego, k t ó r y o ż jw ił m achinę, przeznaczoną d j życia; inaczej mówiąc, kobieta dostarcza m arm uru, nasienie pełni powinność sny­

cerza, a płód j e s t posągiem, pochodzącym z teg o skojarzenia się płci.

A ry stoteles zaliczał nasienie do „w y ­ dzieliny, ostatniego etapu przerobu m a ­ teryi (t. j. krwi), k tóra ma własność tw o ­ rzenia ciał podobnych do tego, k tó re je w ytw o rz y ło ”. Ma ono podług A ry sto te le ­ sa zawsze kolor białawy; A ry sto teles w y ­ stępuje energicznie przeciwko Herodotowi, który utrzym yw ał, że ludy Etyopii miały nasienie koloru czarnego.

Badaniem rozmnażania się zwierząt i r o ­

(14)

WSZECHŚWIAT Ns 42 i 43 ślin, rzecz prosta, zajm ow ano się jeszcze

mniej. Nie domyślano się, naprzykład, że ii zwierząt koniecznym w arunkiem rodze­

nia je s t a k t spółkowania; z drugiej stro ­ n y sądzono, że nasienie człow ieka lub zwierzęcia, padając na ziemię lub do w o ­ dy, zachowuje ta m wszystkie własności zapłodnienia. A rystoteles przy ta cz a w y ­ padek zapłodnienia kobiety podczas k ą ­ pieli; k u ropatw a, mówi on dalej, może być zapłodnioną, szybując w pow ietrzu nieCo niżej od samca; często w y s ta rc z a jej u sły­

szeć śpiew sam ca w chwili usposobienia do poczęcia, w chłonąć w siebie woń, k t ó ­ r ą on z siebie wyzionie. Idee te o c z y - ; wiście miały ty lk o c h a ra k te r p rzy p u sz ­ czeń. Lecz skoro widziano n a wiosnę dziobiące się lubieżnie gołębie, łub też w czasie tarcia się ryby samice dążące za samcami, by połknąć p ły n w y p u szcza­

n y przez nich, wolno było, rzecz oczywi­

sta , widzieć w t y c h z jaw iskach rodzaj parzenia się czy też zap ła d n ia n ia przez ja m ę ustną.

U roślin już od czasów E m p e d o k le sa znano różnicę płci. W iedziano, że p a lm a d a k ty lo w a ż eń ska musi p o łą c z y ć się z m ę ­ ską, żeby produkow ać owoce; to samo d o ty c z ę drzew p ista c y o w y c h ; o ro zm n a ­ żaniu się in n y ch nic nie wiedziano.

T eo frastes i Dioskorydes, z k tó r y c h pierw szy żył w 200, drugi w 400 la t po E m p edo klesie, zapew niają, że z w y ją t- j ą t k ie m ty c h d w u w y p a d k ó w płeć m ę ­

ska nie o dgryw a żadnej roli w ak c ie ro z ­ rodczym roślin. P o g lą d y te, o czem p r z e ­ k o n a m y się z dalszej części niniejszej rozprawki, u trz y m a ły się w b o tan ic e do 18 stulecia.

T y m c za se m już zaczęto dom yślać się, że zw ie rz ę ta żyworodne (vivipares) m o g ą mieć jaja podobne do jajo ro d n y ch (ovipa- res). P l u ta r c h w jed n em ze sw ych dzieł pisze: „Muszę was zapewnić, że pomimo najróżnorodniejszych g a tu n k ó w zw ierząt niem a ani jedn eg o, k t ó r y b y nie pow stał z j a j a ”. H ip o k rate s p rzy ta c z a p r z y p a ­ dek, d o tyczący pewnej m u z y k a n tk i, k t ó ­ ra skacząc, upuściła ziarno podobne do jaja; był to podług niego p ę c h e rz y k n a ­

pełniony m a te ry ą k łejo w a tą i m n ó stw e m

biały c h niteczek, k tó re uważa za pierw­

szy z a cz ą te k dziecka.

Od H ip o k rate sa wszyscy lek a rze r z y m ­ scy a następnie i średniowieczni mieli sposobność n o to w a ć p o d o b n e ,sp o strze ż e ­ nia, lecz w sw y c h rozpraw ach nie posłu­

giwali się słowem „ja je ”, używali n a to ­ m ia s t terminu: pęcherzyk, kulka, gruczo- łek. W rzeczywistości ja je obserw owane przez H ip o k rate sa było bardzo m ałym zarodkiem, otoczonym błonami. N ik t nie m yślał jeszcze w ty c h czasach o pow ią­

zaniu pow staw ania ty ch jaj z funkcyam i ja jn ik a , sądzono natom iast, że pochodzą one z m acicy.

II. O d k r y c i e j a j a ż y w o - r o d n y c h i n a s i e n i a m ę s k i e g o

(XVII s t u l e c i e ) .

§ 1. Jaje zwierząt źyworodnych. P ie rw ­ szym bezwątpienia, kto powziął ideę, że gruczoły płciowe żeńskie mogą b y ć miej­

scem tworzenia się ow ych jaj, obserwo­

w an y c h przez lek arzy, by ł w X V I s tu ­ leciu kan on ik k a te d r y w Modenie, Fal- lope; wr jed n e m ze sw ych dzieł zapewnia on, że w rzeczywistości widział w t y c h o rganach m alutk ie pęcherzyk i napełnione w odą. W kilka lat później Laurens, le­

k arz H e n r y k a 1Y, przedstaw ia na ry su n ­ ku t e p ęcherzyki, dodając, że stanow ią one cechę odróżniającą j ą d r a żeńskie od męskich.

P o upływie niespełna stulecia, H a r v e y n a podstaw ie badań, przeprow adzonych n a d łaniami p a rk u Windsorskiego, ja k o w iern y uczeń A ry sto te le sa nie przestaje twierdzić, że funkcye rozrodcze odbywają się w m acicy i od niej jed yn ie zależą;

m acica, twierdzi on, zapładnia się dzięki p ew n e g o rodzaju wpływow i p łyn u n a ­ siennego, n i e c j podobnie do tego, j a k m agn es obdziela żelazo własnościami ma- gnetycznem i, nigdy zaś nasienie m ęskie nie łąc z y się z żadną su b sta n c y ą orga­

nów żeńskich (rok 1651).

Po upływie kilku lat badania trzech m łodych holendrów: S ten ona nad psa­

mi morskiemi, Grraafa (1672) i Sw^ammer- daina nad ssącemi posunęły dalej docie­

k ania poprzedników i już ściśle w y kaza­

ły, że gruczoły żeńskie są miejscem two-

Cytaty

Powiązane dokumenty

2) Adwokat X nie zauważył, że roszczenie jego klienta jest przedawnione. W trakcie procesu druga ze stron podniosła zarzut przedawnienia, w związku z czym osoba

Ostatnio głośno było o tej placówce w poznańskich mediach nie tylko dlatego, że uro- dziły się w niej kolejne trojaczki.. Otóż zakończona została kolejna ważna inwestycja

Przed- miotem mojej pracy nie jest jednak analiza historyczna, traktuję zatem Analekta jako całościowy materiał, który – mimo iż był kompilowany przez wiele pokoleń –

Rośliny prowadzące fotosyntezę typu C4 posiadają, jako pierwszy akceptor dwutlenku węgla fosfoenolopirogronian (PEP).. Jest to

Na początku grudnia poznaliśmy rodzaje znaków drogowych. Może wydawać się Wam, że to dużo zadań, ale pozwolą one utrwalić jeszcze raz bardzo ważny temat, związany

Antoni Kępiński w swej słynnej książce zatytułowanej Lęk stawia diagno- zę: „Nerwicowa hiperaktywność, rzucanie się w wir życia, nadmierne życie towarzyskie i

Był liderem środowiska Spotkań, nie byłoby wielu inicjatyw opozycyjnych gdyby nie Jego inspiracja.. Wywinął się śmierci porwany już po stanie wojennym przez

Zawilce to rośliny, których wyjątkowa dekoracyjność nie oznacza, że są wymagające, wręcz przeciwnie, należą do mało zajmujących roślin, które przy