• Nie Znaleziono Wyników

O jakiej porze dnia idealizm jest najwyraźniejszy, czyli o skomplikowanym problemie doświadczenia demokracji w Latynoameryce XX–XXI wieku

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "O jakiej porze dnia idealizm jest najwyraźniejszy, czyli o skomplikowanym problemie doświadczenia demokracji w Latynoameryce XX–XXI wieku"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

O JAKIEJ PORZE DNIA IDEALIZM JEST

NAJWYRAŹNIEJSZY, CZYLI O SKOMPLIKOWANYM PROBLEMIE DOŚWIADCZENIA DEMOKRACJI

W LATYNOAMERYCE XX–XXI WIEKU

Badania nad demokracją w Latynoameryce ostatniego stulecia pozwalają stwierdzić – a literatura przedmiotu jest ogromna – że w ostatnim ćwierćwieczu doszło do ustabi- lizowania demokracji pojmowanej jako system kreowania reprezentatywnych organów władzy państwowej oraz ich trwałego funkcjonowania, co jest kolosalnym postępem w stosunku do okresu sprzed ćwierćwiecza. Jednocześnie nie doszło jeszcze jednak do tak samo doniosłej zmiany mierzonej kryteriami obywatelskości i sprawiedliwości.

Mamy tam już demokrację elektoralną, lecz prawne i gospodarczo-socjalne strony tej demokracji nie spełniają jeszcze podstawowych oczekiwań przytłaczającej większości obywateli. To jeszcze nie są demokratyczne państwa prawne.

Ta skrótowo przedstawiona teza wymaga pogłębionego i komplikującego ją roz- budowania, tym bardziej że chodzi nie tylko o demokrację, ale i o doświadczenie demokracji; tym bardziej że moim zadaniem jest takie rozpoczęcie konferencji, by pobudziło to rozmowę o doświadczeniu demokracji. (...)

Nie będę się rozwodził nad tym, że chodzi, oczywiście, o wybór racjonalny. I nie będę pierwszym, który powie, że w demokracji państw prawnych – a państwa latyno- amerykańskie deklarują dążenie do takiego stanu – istnieją zasadniczo dwie metody dokonywania wyboru: głosowanie (nie tylko w wyborach) i kupowanie. W ten sposób podejmujemy – i obywatel, i organ władzy publicznej – decyzje polityczne i decyzje eko- nomiczne, a granica między nimi nie zawsze jest oczywista i tylko niektórzy zdają sobie sprawę z posiadania dwóch tożsamości swoistych w demokracji: jako obywatela i jako konsumenta. Decyzje zapadają, oczywiście, nie tylko w państwie demokratycznym.

Wiara w „mądrość mas” – niezależnie od ustroju państwa – jest tyle warta, co bez- graniczna ufność w „zbiorową mądrość narodu”. Dokonywanie bowiem racjonalnego wyboru – indywidualne i społeczne – w każdym państwie, także w demokratycznym państwie prawnym, jest obarczone charakterystycznym paradoksem. Odnosi się to do demokracji jako procedury, a pośrednio do demokracji w całości. Rozważmy to na przykładzie najmniejszej grupy mogącej wyłonić większość, czyli trzyosobowej. Py- tanie zaś sformułujmy następująco: czy wyczerpanie wariantów racjonalnego wyboru indywidualnego w grupie przeistacza się w racjonalny wybór grupowy? (...)

Skrót wykładu inauguracyjnego (UJ, 19 października 2007 r.)

(2)

Przypominam klasyczny teoremat możliwości, żeby podkreślić, że nie wszech- stronność, lecz ukierunkowanie odgrywa w procesie dokonywania wyboru decydującą rolę. A ukierunkowanie, wiadomo, to sprawa wartości. Może niektóre warianty nie będą wtedy w ogóle brane pod uwagę? Tu jednak czeka nas kolejny paradoks: łatwiej o demokratyczne ukierunkowanie wyboru w grupie małej niż wielkiej, ale: jeżeli roz- patrywać zagadnienie wyboru racjonalnego na przykładzie wyborów parlamentarnych czy prezydenckich, to – im mniejsza ta grupa uczestników procesu wyborczego, tym słabsza legitymacja demokratyczna organu władzy publicznej. (...)

Zapytajmy teraz, co może być dobrem wspólnym obywateli demokratycznego pań- stwa? Wyraźnie podkreślam, że chodzi o dobro wspólne, nie o wspólne dobro (różnica między wspólnym dobrem, a dobrem wspólnym jest mniej więcej taka, jak między młodą panną a panną młodą). Pytanie to możemy potraktować jako retoryczne, ponieważ wiemy, że konstytucje państw latynoamerykańskich postulują demokrację.

Dobrem wspólnym będzie więc państwo bezpieczne, sprawiedliwe, szanujące prawa człowieka i godność obywatela i tak dalej, ściślej, państwo należałoby traktować jako dobro wspólne obywateli. Zakłada to istnienie społeczeństwa obywateli.

Obywatele potwierdzają funkcjonowanie dobra wspólnego, dokonując między in- nymi wyborów politycznych w procesie wyborczym. Tego rodzaju wybory wymagają zaś liczenia! Jeśli się pamięta stare powiedzenie, że statystyka w Ameryce Łacińskiej jest jak poezja, to trzeba być ostrożnym: ilu rzeczywiście jest tam obywateli? Pewien student z USA podróżował po Argentynie, utrzymując się z udzielania korepetycji.

Pewnego dnia zatrudniono go przy spisie powszechnym. We wspomnieniach pisze, że płacono mu od liczby zapisanych mieszkańców. Jak taki sposób wynagradzania komisarzy spisowych ma się do racjonalności organizatorów spisu? Był to jednak spis z 1914 r., a wiadomo, że demokracja stale się rozwija i wszędzie zwycięża – dzi- siaj powinno być lepiej niż wczoraj. Doktorant Uniwersytetu Warszawskiego, geograf z Wenezueli, informował w drugiej połowie lat 70. ubiegłego wieku (to datowanie mnie trochę peszy), że zarabiał przed przyjazdem do Polski jako komisarz spisowy.

„Jechaliśmy jeepem we czterech i liczyliśmy kominy w zasięgu naszego wzroku. Każ- demu kominowi przypisywaliśmy pewną liczbę mieszkańców...” (podał tę liczbę, ale jej teraz nie pamiętam). Jemu płacono dniówkę. Widzimy więc, że związek systemu wynagrodzenia z dokładnością spisu jest funkcją nieliniową i niedookreśloną.

Załóżmy jednak, że wiemy już dość dokładnie, ilu mieszkańców tam żyje. Spisy są coraz dokładniejsze. Ale czy to zasługa demokracji czy wojska? I czy teraz już znamy liczbę obywateli? Tu dochodzimy do jeszcze jednego paradoksu: demokracji jest przeciwstawiany populizm, choć jego krytycy to przeważnie technokraci, którzy więcej wiedzą o USA niż o swoich społeczeństwach. Prawdą jest jednak, że skrajny populizm rujnuje wzrost gospodarczy. Tyle że on jednocześnie uobywatelnia masy wykluczonych, włącza ich do procesu politycznego, umożliwia im dokonywanie wy- boru. Teraz jest bliższy populizmowi europejskiemu, chociaż w swoich początkach bardzo się od niego różnił swoją miejską genezą. Ten związek z miastem jest ponad- to o tyle ciekawy, że powstanie państwa w Ameryce Łacińskiej wiąże się wyraźnie z wcześniejszym umocnieniem się miast (związek bezpośredni: państwa środkowo- amerykańskie, Urugwaj, Paragwaj, może i Boliwia; związek pośredni – przez rolę miast portowych i ustrój federalistyczny) – inaczej niż w Europie, może z wyjątkiem

(3)

północnych Włoch. Nie wiem, czy wiąże to jakoś stan demokracji włoskiej ze stanem demokracji latynoamerykańskiej, z pewnością jednak może inspirować badania nad samorządem lokalnym i nad zmianami samego populizmu.

Jak w tym kontekście przedstawia się zagadnienie partycypacji wyborczej? W de- mokratycznej Polsce głosuje około 50% uprawnionych, a w populistycznej Latyno- ameryce w jedenastu wyborach między listopadem 2005 a końcem 2006 r. głosowało przeciętnie ponad 72% uprawnionych. Przymus głosowania nie tłumaczy wszystkiego.

Widocznie początkowy populizm Solidarności trwał za krótko. W Ameryce Łaciń- skiej, jeżeli wielu tych dawnych wykluczonych, a teraz nowych wyborców, to Indios, wyborcza aktywność jest czymś więcej niż tylko oznaką uobywatelnienia. To przejaw połączenia procesu państwotwórczego z narodotwórczym i osłabianie dawnej dychoto- mii kulturowej. Pod względem demokracji mapa Latynoameryki nie jest jednobarwna.

Populistyczne hamowanie wzrostu gospodarczego idzie w parze z uobywatelnianiem, a zatem zachodzi proces sprzeczny wewnętrznie, mający skomplikowane i wielokie- runkowe skutki. Czy uobywatelnienie ostatecznie jest ważniejsze i populizm – per saldo – sprzyja demokracji? Nie traktowałbym współczesnego populizmu jako prze- ciwstawienia demokracji. To raczej pewien jej aspekt.

W niejednym państwie obywatel musi (sic!) głosować. Dawniej odpowiednia ad- notacja w Tarjeta de Enrolamiento ułatwiała życie, teraz najważniejszy stał się spis wyborców. Niestety, bywa że udział nieujętych w nim dochodzi do jednej trzeciej potencjalnego elektoratu i to prowadzi do zakwestionowania pochwały wspomnianego wskaźnika 72%.

Niejeden obywatel wolałby głosować na partię, która głosi radykalny program społeczny. Nie trudno o taki radykalizm w Ameryce Łacińskiej. Cóż, kiedy eksperci przekonują go, że ponieważ szanse takiej partii na wejście do parlamentu są niewielkie albo zgoła żadne, powinien się zachować „racjonalnie”. Na partię rządzącą głosować nie będzie, ale racjonalność polega na głosowaniu na partię mniejszego zła, żeby głosu – uwaga – „nie zmarnować”. Oznacza to, że wybór nie musi wiernie oddawać praw- dziwego priorytetu wyborcy. Racjonalność może więc demokrację ograniczać. Ludzie głosują na partię mniejszego zła. Jeszcze większe ograniczenie wynika z faktycznej przewagi egzekutywy nad legislatywą, a nawet nad wymiarem sprawiedliwości, mimo deklaracji o trójpodziale i równowadze władz.

Co zatem dla demokracji oznacza fakt, że niektóre gospodarki latynoamerykańskie lepiej rozwijały się w warunkach powojennego protekcjonizmu i interwencji rządu aniżeli w późniejszych warunkach liberalizmu rynkowego? Może obecna koniunktura gospodarcza odwróci tę zależność? Inflacja w 2007 r. spadła do 5% (przy dużych róż- nicach między krajami), wzrost gospodarczy w ciągu poprzednich 4 lat przekroczył aż 4% i w 2007 r. może osiągnąć 5%, zadłużenie maleje (Brazylia ma rezerwy w wy- sokości 160 mld dolarów). Ilu lat takiej koniunktury potrzeba jednak, żeby znacząco obniżyć podawaną przez ONZ liczbę 239 mln ludzi żyjących w warunkach skrajnej biedy? Jaki los czeka młodych bezrobotnych, 25% ludzi w wieku 18 lat? Nie złagodzi tego wystarczająco 40% „szara” strefa gospodarki. Współczynnik Giniego jest bardzo wysoki (mieści się przedziale 0,5–0,6, gdy w Polsce wynosi 0,33), a jeśli uwzględ- nić majątek trwały, to przepaść między bogatymi a biednymi jest jeszcze większa.

W Brazylii mimo polityki prezydenta Luli na rzecz kilkudziesięciomilionowej rzeszy

(4)

najbiedniejszych, współczynnik ten wynosi 0,56 – o czym wiele mógłby nam powie- dzieć obecny dziś wśród nas profesor Ladislau Dowbor z Sao Paulo. Nawet w Chile – gdzie podział dochodu jest bardziej sprawiedliwy niż w Boliwii, Paragwaju czy Ko- lumbii, a dzięki wzrostowi ceny miedzi ekonomia rośnie w tempie ponad 5% rocznie (ale w Argentynie 8%), bieda zaś maleje – na górny decyl, czyli najbogatsze 10% po- pulacji, przypada 47% PKB, a na najbiedniejsze 10% tylko 1,2% PKB (współczynnik Giniego wynosi 0,57). Wiadomo zaś, że takie nierówności mogą sprzyjać wzrostowi tylko wtedy, kiedy są krótkotrwałe, skrajnie zaś nierówny podział jest w Ameryce Łacińskiej zjawiskiem trwałym (podczas gdy w UE – tylko przejściowym wynikiem rozszerzenia, aczkolwiek jest wyższy teraz niż w USA). Jak wskazano wyżej, obiecu- jące wskaźniki inflacji i wzrostu są w krajach Latynoameryki raczej bezpośrednim wynikiem wymuszanej przez globalizację liberalizacji gospodarki, niektórych reguł konsensusu waszyngtońskiego, umów o wolnym handlu Chile, Kolumbii, Meksyku, Panamy i Peru ze Stanami Zjednoczonymi Ameryki, co wykracza poza zakres po- przedniego etapu liberalizacji rynku. Skoro jednak wzrost nie wyrównuje dystrybucji bogactwa, to może nawet przeszkadza rozwojowi demokracji? W każdym razie refor- my finansów publicznych nie leżą w interesie ponadnarodowych spekulantów. Może Mercosur okaże się wehikułem demokratycznych zmian? Czy jednak (neo)liberalna globalizacja i demokracja dadzą się pogodzić?

Zachowanie przy urnie wyborczej może odzwierciedlać społeczną postawę wobec podziału dochodu narodowego. Co sądzić o przywiązaniu warstw uprzywilejowanych do deklarowanej przez nie demokracji, jeżeli zbliżające się wybory skłaniają wybit- nego polityka – nie posiadacza ziemskiego czy przedsiębiorcę przemysłowego – do złożenia wizyty ambasadorowi wielkiego mocarstwa, bardzo wielkiego mocarstwa, i sformułowania prośby o przechowanie kosztowności żony, stanowiących „jedyny dorobek życia”. Kiedy już ciężarówka przywozi kufry z tym dorobkiem, ich właściciel udaje się na lotnisko. Z ekonomicznego punktu widzenia korupcja bywa mniejszym złem niż lokowanie zgromadzonych aktywów za granicą.

(...) Jeszcze w latach 90. istniał wśród ekspertów, polityków i akademików w USA spór o to, co jest najważniejszą przyczyną powolnego wzrostu demokracji w Ameryce Łacińskiej, demokracji wyrażającej się w wyborach i – umiłowanej przez dyploma- tów wszystkich krajów – stabilizacji. Niektórzy twierdzili, że ten powolny wzrost, albo nawet zanik, demokracji to głównie wynik komunistycznej dywersji. Inni, że to przede wszystkim nędza radykalizuje ludzi i odpycha ich od państwa. Byłaby za- tem demokracja luksusem, a granica bogactwa i ubóstwa granicą między demokracją i dyktaturą? Wojsko do niedawna pokazywało, że ma swoje zdanie w tej sprawie i tak nieraz tę granicę definiowało, że przebiegała ona przez umysł studenta, akademika, dziennikarza, artysty. To granica ideologiczna, granica najniebezpieczniejsza. Dlatego też likwiduje się ją razem z terenem, przez który przebiega. O związkach wojska z demokracją dyskutuje się falami, zależnie od cyklu zamachów stanu. Nie potrafię powiedzieć o tym więcej niż to, co napisałem już dawno: korpus oficerski ma struk- turę podobną do oligarchicznej, jest lepiej zorganizowany niż wszystkie inne wielkie służby administracji publicznej, spełniając funkcję quasi-klasy społecznej i quasi- partii politycznej, i tak się zachowując. Chętnie dowiedziałbym się jednak, czy lub w jakim stopniu udane dążenie tak wielu dowódców wojskowych do objęcia rządu

(5)

wynikało z instytucjonalnego niedorozwoju państwa, a w jakim – z innych przyczyn, może także z oddziaływania doradców przysyłanych z USA w okresie przed upad- kiem ZSRR? Jeżeli teraz nie obejmuje się odpowiedzialnością za krwawą dyktaturę kontrwywiadu politycznego, to dlatego, że wszelkie służby specjalne nadal podlegają wojsku, a wojsko może jeszcze wrócić w politycznej roli. Zresztą rozmontowywanie tych służb byłoby odrzuceniem hegemona, Ameryka Łacińska zaś to nie Europa Środ- kowo-Wschodnia.

(...) Wśród uczonych Europejczyków funkcjonuje teza, że stan świadomości spo- łecznej w Ameryce Łacińskiej jest jeszcze niski. W domyśle: niższy niż u nas, w Euro- pie Zachodniej. Ponieważ mój czas nie jest nieograniczony, mogę tylko zauważyć, po pierwsze, że Ameryka Łacińska także i pod tym względem jest ogromnie zróżnicowana.

Czy w Ameryce Łacińskiej istnieje dyskurs publiczny na latynoamerykańską skalę i od- noszący się do problemu demokracji? Nie istnieje, nie ma go nawet na poziomie czaso- pism naukowych. A w społeczeństwach poszczególnych krajów? Chile to nie Haiti, ale nigdzie sytuacja nie jest zadowalająca. Poza tym, co to jest świadome doświadczenie?

To pytanie jest trochę ważniejsze od pytania o demokrację i dyskurs publiczny.

(...) Temat konferencji sięga tymczasem znacznie głębiej. Problemem jest samo doświadczenie. Zapytuję przeto, co to jest świadome doświadczenie? Socjolog daje odpowiedź związaną z zapisem wyniku procesu społecznego (ewentualnie zachowań jednostki w procesualnie ujmowanych stosunkach społecznych). Jest to jednak tylko konwencja socjologiczna. Głębiej doświadczenie bada przecież psycholog i filozof.

Jeżeli bowiem ciało człowieka jest zbudowane tylko z materii, to jakim sposobem może zaistnieć świadomość doświadczenia? Często spotykane tłumaczenie, że czło- wiek składa się z materii i jeszcze czegoś niematerialnego, nie posuwa nas naprzód, gdyż w ten sposób tylko przesuwamy nasze pytanie na inną płaszczyznę: jak możliwy jest związek przyczynowo-skutkowy między tak odmiennymi całościami? Literatura przedmiotu nie zna zadowalającego wytłumaczenia. Daje je oczywiście religia. Ale może odpowiedź powinna brzmieć, że każda cząstka materii ma świadomość, a ko- jarzenie świadomości tylko z głową ma wartość kojarzenia uczuć z sercem? A jeśli każda cząstka materii ma świadomość, to czy także i stół czy szklanka na nim stojąca mają jakąś świadomość? Przecież nawet w języku potocznym istnieje pewne prze- czucie co do tego, wyrażające się w retorycznym zwrocie, że gdyby te ściany mogły przemówić, to dowiedzielibyśmy się niejednego, a zatem coś te ściany mogą jednak wiedzieć, tylko mówić naszym językiem nie potrafią. Takiej panpsychologicznej i za- razem fizykalnej koncepcji ludzie przyjąć nie chcą. Boimy się jej albo uważamy ją za oczywisty nonsens, prawda?

Ja oczywiście nie umiem tego prawdziwego problemu psychologii i fizyki wytłu- maczyć i to rozumowanie jest mi tu potrzebne głównie po to, żeby zauważyć, że pyta- nie o doświadczenie demokracji w Ameryce Łacińskiej jest zarazem pytaniem o pyta- jącego, więc także o doświadczenie demokracji istniejącej tutaj, w Polsce, a właściwie wszędzie. Trudno bowiem bronić tezy, że świadome doświadczenie jako takie polega w Ameryce Łacińskiej na czymś zasadniczo odmiennym niż wszędzie indziej.

Pora więc zadać pytanie: co nas łączy, Europejczyków i Latynoamerykanów, i wszystkich ludzi w ogóle, gdy mowa o demokracji? Otóż łączy nas przede wszystkim kulturowość, wspólnotowość i polityczność. Kulturowość jako zdolność do konstruo-

(6)

wania i wyrażania tożsamości. Wspólnotowość jako zdolność do budowy społeczeń- stwa. Polityczność jako zdolność samoorganizacji społecznej. Państwa są wynikiem polityczności. Demokracja wynika z polityczności. Jeżeli stan demokracji nie jest zadowalający, trzeba budować instytucje tworzące lub wspomagające polityczność.

Wobec słabości systemów partyjnych, w Ameryce Łacińskiej mogą to być związki zawodowe, Kościoły i ruchy religijne (szczególnie zielonoświątkowcy), spółdzielczość, a nawet drobna przedsiębiorczość. Prawdą jest, że instytucje religijne funkcjonują jako paliatyw w tym okrutnym życiu, ale jest również prawdą, że – niezależnie od ich deklarowanych celów – stanowią czynnik budowy demokracji o tyle, o ile opierają się na wspólnotach. Nie jest to wynikiem ich siły organizacyjnej, lecz – paradoksalnie – słabości. Hierarchie duchownych nie sprawują w Latynoameryce takiej kontroli, jak w Europie czy USA. Właśnie stąd głównie znaczenie wspólnoty i kto wie, czy teologowie nie dostrzegą w tym wpływu Johna Wickleffa z Oxfordu i rodzenia się neohusytyzmu, a nie tylko naiwną adaptację ideologii Karola Marksa na gruncie szlachetnie zamierzonej teologii wyzwolenia. Księża, pastorzy i inni organizują też raczej ludność biedną i muszą poniekąd kompensować brak polityki socjalnej rządu.

Wspólnotę jako taką cechuje natomiast polityczność, polityczność zaś rodzi instytucje.

Podobnie działają spółdzielnie i związki zawodowe. Istnieje nadzieja na budowę de- mokracji od dołu, która nie musi być rewolucją. To może być rosnąca presja, nieposłu- szeństwo obywatelskie, lokalne bunty, radykalne uniwersytety, zrewoltowani artyści, domagające się praw elementarnych kobiety, odkrywający obywatelskość potomkowie tak zwanych Indian i tak dalej, słowem: organizacja wspólnoty. I to właściwie już się dzieje. Elita władzy będzie chyba musiała ostatecznie wypracować modus vivendi w rodzaju jakiejś bardziej redystrybutywnej sprawiedliwości, a nie tylko mniej czy bardziej udanie naśladować zachodnioeuropejskie welfare state w zakresie polityki socjalnej (przy jednoczesnym unikaniu naśladowania innych cech takiego państwa).

Częścią tego modus vivendi powinno być upowszechnienie własności (reforma prawa i kredytów oraz zapewnienie pewności umów oraz dysponowania własnością – także ludziom ubogim), oświata o szerokim zakresie oraz bezpieczeństwo osobiste i wyne- gocjowane normy prawa pracy. Zauważmy przy tym, że kontakt ze światem najbar- dziej rozwiniętych krajów jest coraz łatwiejszy, przynajmniej w zakresie przepływu informacji. W połączeniu z niezbywalną i wszechobecną politycznością wszelkich wspólnot może to prowadzić do urealnienia idealistycznie zredagowanych konstytucji, będących nadal raczej uroczystymi fikcjami prawnymi, i do rozbudowania instytucji, ściślej: instytucji prawnych, w tym praw politycznych i ekonomicznych, instytucji społeczeństwa obywatelskiego. Chociaż bowiem bez ludzi niczego zrobić się nie da, to bez instytucji nic nie jest trwałe. Nie tylko w Latynoameryce.

Kulturowość i polityczność są cechami wspólnymi, lecz poziomy polityczności w różnych społeczeństwach różnią się mocno. Żeby pokazać poziom latynoamery- kański, porównam go z zachodnioeuropejskim, czyli także naszym, gdyż zachodnio- europejskie znaczy w tym wypadku unijne. Otóż państwo narodowe w Europie nie zaspokaja już aktualnych interesów i nowych potrzeb społecznych w zadowalającym stopniu, a polityczność Europejczyków wyraża się w neofederalizmie, czyli zasadach nowego państwa ingerującego funkcjonalnie i stopniowo w instytucje znanego nam państwa (ściślej: państw w ich narodowych odmianach) w instytucji nowej federacji.

(7)

Rodzi się tożsamość europejska. Zauważmy, że tożsamość latynoamerykańska także istnieje. Różne poziomy polityczności owocują więc odmiennymi instytucjami pań- stwa przy podobnej strukturze tożsamości. Chętnie bym się dowiedział, jak to się wiąże z doświadczeniem demokracji?

Te rozmaite wątki dotyczące demokracji – po uwzględnieniu uwag o gospodarce – da się w znacznej mierze wprowadzić do następującej tezy o państwie w Latyno- ameryce: to jest państwo słabe. Nie jest w pełni suwerenne wewnętrznie. Stopień jego efektywności jest znacznie wyższy od afrykańskiego, lecz dużo niższy od tego w Unii Europejskiej, USA, Kanadzie i kilkunastu innych. Ta słabość przejawia się w tym, że status obywatela nie obejmuje w jednakowym stopniu wszystkich mieszkańców i każ- dego z osobna, rząd nie panuje w pełni nad całym terytorium państwa, a system prawa stosowanego nie jest w pełni systemem prawa uchwalonego, które zresztą zmienia się nazbyt często i nie uwzględnia dostatecznie zasad państwa prawnego. (...)

Na zakończenie przytoczę refleksję nawiązującą do tytułowego pytania i moich osobistych doświadczeń z administracją, polityką i dyplomacją. To także jest doświad- czenie demokracji, a ponieważ demokracja jest ideałem, doświadczenie demokracji zaś ideałem nawet być nie może, przeto na pytanie, czy osoby publiczne, od których w poważnym stopniu zależy demokracja, są idealistami czy realistami, odpowiadam, że to może zależeć od... pory dnia. Łatwiej być szlachetnym idealistą... rano, nawet jeśli sobie człowiek natychmiast uświadamia czekający go tego dnia proces decyzyjny.

Proszę mi wierzyć, że po całodziennym zajmowaniu się demokracją – mowa o do- świadczeniu – człowiek kładzie się wieczorem do łóżka zaprzysięgłym realistą. Może podobny proces powoduje u człowieka tak doświadczanego wzrost konserwatyzmu z wiekiem? (...)

W każdym razie nowych pytań o doświadczenie demokratyczne oczekuję od tych, którzy badanie tego doświadczenia dopiero rozpoznają. To jest ich poranek – a kiedy patrzę na salę – muszę powiedzieć: wasz poranek. Oby na naszym Uniwersytecie głośniej też przemawiał Ariel od Calibana. Spragnionych demokracji młodych idea- listów jest wśród Latynoamerykanów coraz więcej. Oby przybywało też młodych idealistów na naszym uniwersytecie – ludzi spragnionych dobrej latynoamerykani- styki w europejskim państwie demokratycznym.

(8)

Cytaty

Powiązane dokumenty

w rodzaju historycznej mapy poziomów tego węgla możliwe się stało datowanie nawet z dokładnością sięgającą 40 lat (badania dr Johanny Re- gev).. Ponieważ wyniki analiz

Przede wszystkim jestem wdzięczny tym mą­ drym i dzielnym ludziom, którzy tak wspaniale dopomogli losowi.. Nietrudno powiedzieć dla

(b) w pierścieniu ideałów głównych każdy ideał pierwszy

Pytanie o przyczynę ważne jest w przypadku książki Niżnika przede wszystkim dlatego, że wydaje się, iż przyczyna ta jest tutaj o wiele głębsza niż sama tylko cieka­..

Jakkolwiek przedłużająca się wojna tamuje wszelkie poczynania kultu­ ralne, jednakowoż Towarzystwo

UMCS.. Przepisy dotyczące ochrony ilościowej wprowadzają szczególny reżim kontroli w za- kresie przeznaczania gruntów rolnych na cele nierolne, uzupełniając w tym zakresie przepisy

Bernoulli wykorzystał nieliniowe równania różniczkowe ze współczynnikami charakteryzującymi właściwości choroby zakaźnej i opisał wpływ szczepienia krowianką (wirusem

Z dobroci serca nie posłużę się dla zilustrowania tego mechanizmu rozwojem istoty ludzkiej, lecz zaproponuję przykład róży, która w pełnym rozkwicie osiąga stan