• Nie Znaleziono Wyników

Polytropos : na drogach Tadeusza Sławka

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Polytropos : na drogach Tadeusza Sławka"

Copied!
630
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)

o o pos

N a d r o g a c h T a d e u s z a S ł a w k a

T r a c i n g T a d e u s z S ł a w e k ’ s R o u t e s

(4)
(5)

Redakcja / Edited by

Piotr Bogalecki, Zbigniew Kadłubek, Alina Mitek-Dziemba, Karolina Pospiszil

Wydawnictwo Uniwersytetu Śląskiego • Katowice 2016

N a d r o g a c h T a d e u s z a S ł a w k a

polytr o pos

T r a c i n g T a d e u s z S ł a w e k ’ s R o u t e s

o

(6)

Lecz dlatego, że jest bramą dla wszystkich dróg Możliwych do pomyślenia.

Tadeusz Sławek

(7)

Citizen Ulysses, or the Shortest Toast (Zbigniew Kadłubek) 10

o/wokół

Jacek Gutorow: Intensywność bycia. Tadeuszowi Sławkowi na urodziny 15 richard terdiman: Thirty-Four Years. History (Improbable);

Friendship (Unforeseen) 20

Leonard neuGer: Podania, oświadczenia i ciasto 33

z/wraz

michał Paweł markowski: From Nation to Fascination: A Personal Story 47

stanisław obirek: Niezłomna wiara w siłę słowa 62

cezary wodziński: …Seine wunderbare Hände! Heraklit, Heidegger, Hitler 67

Po/między

krystian roLeder: Tadeusz Sławek częściowo poznany 103

Jacek kurek: Gniew, smutek i dobroć 107

macieJ meLecki: Zatarcia 118

Przy/obok

aLeksandra kunce: Tokijska filiżanka. Miejsce i przyjaźń 125

krzysztof uniłowski: Gościnność krytyki 138

krzysztof czyżewski: Obcowanie 158

Pośród/u

krzysztof siwczyk: Przepastność 171

beata mytych-foraJter: Uczyć się od dzieci 174

marta zaJąc: Ojcostwo inaczej. O koniecznych strukturach urojeniowych

według Antoniego Kępińskiego 187

Piotr nowak: Żywi przeciw umarłym 197

za/zza

tadeusz rachwał: On All Fours. On Manimals, Animots,

and Other Creaturely Beings 209

aLina mitek-dziemba: Przemoc i piękno. O teologii i estetyce zwierząt na marginesie pisarstwa Annie Dillard oraz Tadeusza Sławka 228 GabrieLa marszołek: The Time Being of Gary Snyder’s “Stories in the Night” 252

maria korusiewicz: Wiersze 259

(8)

nad/Pod

aGata bieLik-robson: Romantic Rationality 265

anna czarnowus: Boundaries and Laughter in the Chester Noah’s Flood 277 marek wiLczyński: Liminal Spaces in Annie Trumbull Slosson’s

Local Color Fiction 290

Jerzy Jarniewicz: Suplement do czerni i bieli albo wracając do Dróżdża 299

w/od/do

karoLina PosPisziL: Gdzie-nie-gdzie. Kilka refleksji o miejscach poruszonych 309 ewa oGłoza: W Szwecji – z Hansem Christianem Andersenem 322 tomasz Gęsina: „Nowe słownictwo, nowa praktyka, nowe światowanie”.

Geopoetyka Kennetha White’a 340

Józef oLeJniczak: Aby śląskie dawało do myślenia… 356

Przez/na wskroś

adrian GLeń: Co można nakazać własnemu językowi? Glosy do wiersza

Tadeusza Sławka z tomu O głodzie 365

ryszard koziołek: Włosy Absaloma 377

GrzeGorz oLszański: U-chodzenie (sample liryczne) 389

Leszek dronG: Limeryki akademickie 394

bez/zamiast

małGorzata GrzeGorzewska: Reading in the Dark. Some Remarks on

William Wordsworth’s Invocation to the Wisdom and Spirit of the Universe and the Memory of the Fall 401 ireneusz GieLata: „Jak bardzo kochasz Nic” – rzecz o sześciokątnych

płatkach śniegu 419

Joanna soćko: „Nic” do powiedzenia 434

a/i/u

widok PodwóJny. rozmowa z boGdanem mizerskim 449

adam PoPrawa: Asynchronie 460

dzięki/dLa

małGorzata nitka: A Tour of Reading: “The Man of the Crowd” 475 suzanne stern-GiLLet: Sophocles’ Philoctetes: A Proto-Aristotelian Drama 489 andrzeJ wicher: Andrzej Gałka’s Polish “Pieśń o Wiklefie” (“Song on Wycliffe”)

as an Attempt to Politicise Philosophical Realism 501 donaLd wesLinG: Bakhtin, Pushkin, and the Co-Creativity of

Those Who Understand 510

(9)

w stronę/ku

zbiGniew kadłubek: Salto vitale 527

zofia rataJczak: Wiedza i wiara. O możliwości dialogu

między naukami o człowieku 537

adam dziadek: Tadeusz Sławek o otchłaniach Trakla 554 ryszard w. woLny: Waiting as Gelassenheit and Freedom 559

Po/Poza

andrzeJ szuba: Postscripta dla Tadeusza 573

Piotr boGaLecki: Tadeusz Sławek: stawka mniejsza (przypis) 575

zdania ze sławka. antoLoGia subiektywna 589

bibLioGrafia Prac Prof. zw. dr. hab. tadeusza sławka 1970–2015 (wybór) 599 PubLikacJe autorskie i wsPółautorskie (naukowe, eseistyczne, krytyczne) 599

PubLikacJe redaGowane i wsPółredaGowane 618

twórczość Literacka 620

Przekłady 621

dyskoGrafia [wsPóLnie z boGdanem mizerskim] 624

(10)

raczej: dystans, racjonalizm, punkty, konkurencyjność, parame- tryzacja, obiektywizm, zrównoważony rozwój. Ale toast można wznieść wyłącznie z miłości. A z miłości można tylko płonąć.

Na szczęście miłość wiąże się z toastem i żarzeniem się, jeśli wierzyć etymologii. Angielskie słowo toast pochodzi od łaciń- skiego czasownika torrere (‘palić’, ‘piec’, ‘prażyć’). Toast nie tylko jest wiwatem na cześć kogoś, kogo pragniemy uczcić, lecz także gorącą śniadaniową grzanką. Toast to jakby rozświetlanie jubile- uszu ogniem miłosnym. W ten sposób chcemy wyrazić naszemu Jubilatowi, Tadeuszowi Sławkowi, szacunek, uznanie, wdzięczność, uwielbienie, podziw, a nawet lęk nabożny. I to, że nie zawsze rozumiemy, co mówi i pisze, bo dopiero później rozumiemy, co powiedział i co napisał. Po czasie pomału zaczynamy pojmować, z jakiej troski i z jakiej mądrości mówił do nas i dla nas pisał.

Dlatego ten nasz toast to pożar dla Ciebie, Tadeuszu. I mówimy ze wzruszeniem, gdy trzymamy w rękach puchary albo – mniej patetycznie rzecz ujmując – kieliszki, że Cię kochamy. Płoniemy z tymi kieliszkami – i podnosimy je wysoko, wznosząc toast uro- dzinowy na Twoją cześć!

Jak się pisze toast? Jak się toastu słucha? Toast to wiwat z kie- lichem w dłoni za osobę, za Jubilata, za towarzyszy, za przyjaźń, za drogi, które się wspólnie przeszło, za horyzonty, za to, że pa- radoks przewyższa system i że jest tym, co zawsze daje nadzieję.

Ale to nie tylko Ten, na którego cześć wznosimy kielichy, jest ważny i najważniejszy. Wznosimy bowiem toast za wszystko, co stawało się przyległościami, te(ryt)oriami, domami i wychodze- niem z domów, rozgałęzieniami i wciąż nowymi tropami podej- mowanymi z Tobą. Wznosimy toast za Ciebie jako przewodnika wielodrożnego, który nie studził naszych zachwytów, a nawet najbardziej nietypowe i pozornie nieakademickie poszukiwania traktował poważnie. Ostatecznie, nie pragnąłeś, żebyśmy byli najbardziej akademiccy, ale najbardziej ludzcy, a nawet zwierzęcy.

Zawsze uczyłeś jednej rzeczy w wielu postaciach: wykładach, teoriach, seminariach, książkach, poezjach, esejach na głos i kon- trabas, rozmowach. Uczyłeś i uczysz nadal politropii. Tego jedne- go. Politropia – jako sprawność poruszania się po wielu ścieżkach i nieustanna gotowość przecierania nowych szlaków – nie określa błądzenia czy niezdecydowania co do wyboru drogi, lecz jest inną

(11)

nazwą mądrości. Choć to Odyseusz był polytropos, politropia nie jest po prostu Odyseuszową przebiegłością, wyrafinowaniem, podchwytliwością, przemyślnością, sprytem, umiejętnością ra- dzenia sobie z sobą i światem, lecz czymś znacznie więcej. Uczysz nas, jak politropicznie interpretować, czytać, rozmyślać, a nawet uczysz nas tej rzadkiej umiejętności traktowania eksperymentu, który się nie powiódł, jako poznania koniecznego i krzepiącego.

Uczysz nas prostomyślnie, choć politropicznie, jak być Jonaszem, Odyseuszem, Heraklitem, Szekspirem, Angelusem Silesiusem, Thoreau, Blakiem, Nietzschem, Derridą; jak malować, śpiewać i grać, nie przestając słuchać, pisać, mistycyzować, angażować się, nie wstydząc się, że nie zdołamy sprostać wielu pytaniom.

Ale ten nigdy niezdrożony Ulisses obywatelski, regionalny i globalny wędrowiec, który idzie i patrzy, wie i widzi jak Grecy w jednym akcie, Tadeusz Sławek, uczy nas także relacyjności wspólnotowej i honorowego oraz rzeczowego uczestniczenia w życiu polis. Jak miłować to, co między ludźmi, nie zawłaszczając tego. Jak bez przemocy pokonywać i zwyciężać. Jak bez retoryki przekonywać. Jak umiejętnie czekać na to, co nadchodzi. Jak chodzić – mówiąc słowami Jubilata – by chodzenie było rodzajem głębokiego uczestniczenia w świecie.

Jubilacie (wybacz, wybacz to słowo!)! Wznosimy kielichy tutaj, gdzieś pomiędzy Itaką i Katowicami, między San Francisco i West Chester, między Polską i Italią, w samym środku drogi, szczęśliwi, że z nami jesteś!

Zbigniew Kadłubek

(12)

distance, rationalism, points, competition, standardization of evaluating procedures, objectivity, sustainable development. But a toast can only be made out of love. And with love one can only burn. Fortunately, if etymology is to be trusted, love is related to a toast and to glowing. The English word “toast” originates from the Latin verb torrere (“to burn,” “to bake,” “to roast”).

A toast is not only a salutation in honor of the person that we desire to distinguish, but it is also a piece of a hot, breakfast bread. A toast is what as if illuminates the anniversary with the flame of love. In this way we would like to express our respect, esteem, gratitude, admiration, awe, and even reverential fear to our Jubilarian, Tadeusz Sławek. And also the fact that we do not always understand what he says and writes, because only later do we come to understand what he has said and written. It is only after some time that we are beginning to comprehend a little the care and the wisdom out of which he spoke and wrote to us.

This is why our toast here is a blaze dedicated to You, Tadeusz.

And thus, holding cups – or, to put it less bombastically – glasses in our hands, we wish to tell you that we love you. We burn with these glasses, and we raise them high, making a birthday toast in Your honor!

How does one write a toast? How does one listen to a toast?

A toast is a salutation with a cup in one’s hand to a person, to the Jubilarian, to companions, to friendship, to the roads traversed together, to horizons, to the fact that the paradox exceeds the system, which is what always brings hope. But no only the One to whom the glasses are raised is important and the most significant. We also make a toast to everything that materialized on the way, to te(w)ritories, homes and home-leaving, to bifurcations and ever -new trails undertaken with You. We make a toast to You, as our guide on many paths, one who never dampened our ruptures, and treated seriously even the most peculiar and seemingly unacademic quests. At the end of the day, you never wanted us to become more academic, but human in the fullest sense, or even animal.

Through many lessons, lectures, theories, seminars, books, poems, essays for voice and double bass, and conversations, you always taught one thing. What you taught us and you are

(13)

still teaching us is polytropy. That single thing. Polytropy – as the ability to move along many pathways and the constant readiness to blaze new trails – does not designate lost wandering or hesitation, but is another name for wisdom. Although it was Odysseus who was polytropos, polytropy is not just the Odyssean cunning, craftiness, shrewdness, the ability to cope with oneself and the world, but much more. You teach us how to polytropically interpret, read, think, including that rare ability of regarding a failed experiment as a necessary act of cognition. You teach us straightforwardly yet polytropically how to be a Jonas, Odysseus, Heraclitus, Shakespeare, Angelus Silesius, Thoreau, Blake, Nietzsche, Derrida; how to paint, sing, and play, without ceasing to listen, write, think mystically, engage ourselves, and without feeling ashamed of not being able to face up to many questions.

Yet, Tadeusz Sławek, this tireless citizen Ulysses, a regional and global Wanderer, who walks and looks, knows and sees as the Greeks did in one act, also teaches us communal relations and honorable and substantial participation in the life of the polis. How to love that which exists between people, without appropriating it. How to overcome and win without violence. How to convince without rhetoric. How to adeptly wait for that which approaches. How to walk so that walking becomes – in the words of the Jubilarian – a way of participating in the world in the most profound manner.

Dear Jubilarian! (forgive me, forgive me this word!) We raise our glasses, somewhere between Ithaca and Katowice, between San Francisco and West Chester, between Poland and Italy, right in the middle of the road, elated to have you with us!

Zbigniew Kadłubek

(14)

o

(15)

o /wokół

(16)

Tadeusz Sławek

(17)

Postawili mnie Państwo przed bardzo trudnym zadaniem. Teksty Tadeusza Sławka czytam (lepiej byłoby powiedzieć: żarłocznie pochłaniam) od końca lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku, a zatem od lat prawie trzydziestu. Nie przypominam sobie, abym którykolwiek z nich przeczytał bez poczucia, że obcuję z wyrazi- stym i osobnym głosem, mocno rezonującym i wydobywającym z języka to, co w nim najlepsze, choć jakże często ukryte. Ale opi- sanie tego w konwencji „tekstu okazjonalnego” jest prawdopodob- nie ponad moje siły. Inni uczynią to na pewno lepiej. Ja ograniczę się do ukłonu i kilku słów.

Podobnie jak Nietzsche, wielki profeta naszej nowoczesności Tadeusz Sławek pisze w ruchu i, by tak rzec, poprzez ruch, stąpając wolnym, niespiesznym, medytacyjnym krokiem, z których każdy może być okazją do zadzierzgnięcia nowej frazy i odkrycia nowej myśli. Wystarczy przeczytać kilka dowolnie wybranych stron Sławkowego tekstu, aby zrozumieć, że dzieło to nie ma nic wspól- nego albo ma bardzo mało wspólnego z martwą literą zasiedzia- łego, akademickiego wykładu. Krytyczna argumentacja porusza się u tego pisarza skokami bądź krokiem tanecznym, w rytmie miarowych oddechów. Skądinąd można by mówić o konwencji eseistycznej, należałoby jednak dodać, że jest to esej najczęściej przekorny, ironiczny i ponowoczesny, skupiony, i owszem, na wybranym zagadnieniu bądź zjawisku, ale jednocześnie bacznie i drobiazgowo lustrujący konwencję, w jakiej został napisany, i jaka mu przyświecała (czyniący to zresztą nader dyskretnie i bez zbędnych efektów). Wszystko w nieustannym przebiegu i w zmien- nych dekoracjach. Myśli wiecznie u -chodzące, by przywołać tytuł

Intensywność bycia

Tadeuszowi Sławkowi na urodziny

(18)

najnowszej książki Sławka: U ‑chodzić 1. Sensy nienarzucone, z jednej strony poddane żywiołom, w tym również żywiołowi roz- mowy, z drugiej – często przychodzące skądinąd, choćby z wnętrza języka, który pozwala im, myślom, odnajdywać nieznane szlaki i zaskakujące marszruty.

Każde spotkanie z tekstami sygnowanymi przez tego osobli- wego pisarza -piechura (eseistę, poetę, krytyka, tłumacza, perfor- mera) jest dla mnie doświadczeniem szczególnym. Zapewne nie ja jeden postrzegam to doświadczenie jako wykraczające poza zwykłe przeżycie lekturowe. Chodzi o coś więcej – o zetknięcie z myślą w ruchu, kształtującą się na naszych oczach, przybierającą ten, a nie inny kształt, niezestaloną w ostateczny sens. Nie prze- sadzę, mówiąc, że stawka tej lektury ma charakter egzystencjalny, a na dalszym planie: wspólnotowy i polityczny. Sławek należy do tych nielicznych autorów, którzy piszą tak, że czytając ich teksty – czytamy siebie. W tym sensie jest to lektura wymagająca;

nierzadko przybiera też ona formę wezwania do intelektualnej odnowy, czegoś w rodzaju fenomenologicznego zawieszenia ugruntowanych sądów połączonego z imperatywem powrotu do źródeł (cokolwiek to ostatnie słowo miałoby znaczyć, a u Sławka znaczy wiele i na różne sposoby). Nie mam wątpliwości, że Tadeusz Sławek to jeden z tych rzadkich autorów, którzy z powodzeniem dokonują aktów rozchodzenia, rozsznurowania, rozzucia myśli w taki sposób, że czytelnikowi nie pozostaje nic innego, jak pono- wić lekturę i podjąć rolę w zainicjowanym przez pisarza dramacie demontażu narracji i znaczeń, które do tej pory wydawały nam się oczywiste i jednoznaczne.

Nie jest to wcale łatwa sztuka. Ale też jest w niej sporo przygodnych radości. Jak wyjaśnia Pwn -owski Słownik języka polskiego, „rozchodzić” to „rozluźnić obuwie przez noszenie, przez chodzenie w nim”, tudzież „rozruszać przez chodzenie, wyprowa- dzić z odrętwienia, uwolnić od bólu” 2. Oba sensy doskonale oddają istotę Sławkowego projektu, który w gruncie rzeczy (oto mała tajemnica poliszynela) nie jest żadnym projektem, lecz stałym wysiłkiem zmierzającym do wyprowadzenia nas z myśli zapro- jektowanej bądź projektującej, ku myśli nieszczelnej, porowatej, przesiąkliwej. Wysiłkiem radosnym, bo i wiedza, którą się tutaj

1 t. sławek: U ‑chodzić. Katowice 2015.

2 Definicja za: http://sjp.pwn.pl/sjp/rozchodzic;2516019.html [dostęp: 4.08.2016].

(19)

zdobywa, jest radosna. To wiedza południa, kiedy idziemy górskim zboczem, mamy słońce dokładnie nad głową i nie rzucamy cienia.

Wiedza -nie -wiedza, bo przecież trudno w tym kontekście mówić o kapitale intelektualnym czy sumie filozoficznej. To raczej mą- drość rytmu, który niesie nas niczym fala, podpowiada najtrafniej- sze słowa i frazy, a wreszcie wyprowadza nas z nas samych, nie do końca i nie na zawsze, na tyle jednak, by poczuć wypełniającą nas błogosławioną lekkość bytu.

Można chyba powiedzieć, że oto mamy wielkiego rzecznika, piewcę i apologetę myśli uchodzącej, wychodzącej z siebie i za- chodzącej na świat – dopasowującej się do świata, a jednocześnie odnajdującej nieodkryte wcześniej spojenia i spoiwa. Myśli mean- drycznej, ale meandrycznej w sensie, jaki słowu temu nadałby nie- strudzony wędrowiec, zaprzysięgły piechur czy flâneur: nieprostej, odnajdującej radość w komplikacjach, retardacjach i zniekształce- niach sensów, które same stają się wędrówką i żeglugą po otwar- tym morzu, a czasami dryfem na uspokojonej wodzie, znoszącym nas w sobie tylko znaną stronę. Jest to myśl ruchoma, ale jakże przy tym konsekwentna, wszak dostosowuje się do rytmu kroków i oddechów. Każde słowo i każda fraza wybrzmiewają w tym, a nie innym czasie, a język ani razu nie dostaje zadyszki (zawsze to wrażenie, że choć Sławkowy styl spiętrza i kondensuje myśli w stopniu niebywałym, to zawsze w granicach naturalnej, płynnej polszczyzny). Tempo nadają myśleniu ruchy ciała – rzeczywiste i wyobrażone, ale zawsze wymagające zmiany perspektywy widze- nia, choćby minimalnej.

W znakomitej i przetłumaczonej niedawno na język polski książce Filozofia chodzenia Frédéric Gros utożsamia chodzenie z wolnością. Również wolnością od siebie: „nie ruszamy w drogę, by spotkać się z samym sobą, by się odnaleźć, wyzwolić z więzów, odszukać swoje prawdziwe Ja, utraconą tożsamość” 3. Tyle w try- bie negatywnym. Zaś w wymiarze pozytywnym: „idąc, stajemy się wolni, bo jesteśmy nikim: idące ciało nie ma historii, płynie w nim tylko odwieczny nurt życia” 4. Omawiając biografie filozofów i artystów, o których pisał także Sławek – Nietzschego, Thoreau, Rousseau, Rimbauda czy Kanta – Gros porusza kwestię doświad- czenia utraty własnej podmiotowości jako przeżycia zdecydowanie wyzwoleńczego. Rozchodzona świadomość, świadomość, która

3 f. Gros: Filozofia chodzenia. Przeł. e. kaniowska. Warszawa 2015, s. 10.

4 Ibidem, s. 11.

(20)

otwiera się na to, co przychodzi skądinąd, czy to z dołu, czy z góry, sama staje się wędrówką, miejscem wiecznego przejścia.

Samozatrata jest pozorna, gdyż „w chwili, gdy rezygnujemy ze wszystkiego, wszystko zostaje nam dane; gdy niczego już nie żąda- my, wszystko dostajemy. Wszystko, czyli czystą intensywność bycia obecnym” 5. Heideggerowski zaśpiew ostatnich słów nie jest przy- padkowy. Autor Czasu i bycia także bywał filozofem -piechurem, zwłaszcza w późniejszych latach, kiedy raz po raz schodził z utar- tych szlaków myśli i kierował się w stronę leśnych polnych ścieżek, często zarosłych i ślepych, na pozór bezsensownie urywających się w zielonej gęstwinie, w istocie wychodzących jednak i kierujących nas ku byciu. Chciałoby się powiedzieć, że taki jest ostateczny sens chodzenia. Rzecz w tym, że wcześniej czy później wychodzi ono poza domenę sensu (i bezsensu). Myśl wędrująca wymyka się znaczeniom. W trakcie wielogodzinnych, pozbawionych celu spa- cerów odkrywamy w pewnym momencie, że nic nie jest już takie samo. Takie też jest moje najsilniejsze wrażenie towarzyszące lekturze książek Tadeusza Sławka: poczucie, że znany świat traci kontury, że wszystko u -chodzi, a my zaczynamy od nowa w nowym, dziwnym świecie.

Grosowe rozważania o chodzeniu mają także wymiar pro- pedeutyczny i etyczny, kierowany w intencji nowo rozbudzonej, nieszczelnej tożsamości. Pochwale indywidualizmu, który wyrzeka się siebie, stale balansując na linie znikliwej obecności, towarzyszy imperatyw odnalezienia własnego rytmu (języka, głosu, idiomu):

wędrówka w grupie to potrącanie się, wchodzenie sobie w drogę, mylenie kroków. Tymczasem chodzenie polega na znalezieniu własnego rytmu i utrzymaniu go. Własny rytm to taki, który nam odpowiada, który nas nie męczy […] jeśli musimy zwolnić albo przyspieszyć, dostosowując się do cudzych kroków, szybciej opadamy z sił 6.

Grosowa filozofia chodzenia jest tylko pozornie zjawiskiem romantycznym. W istocie jest ona odarta z melancholii i wznios- łości, prawie zupełnie niemistyczna, skoncentrowana na rytmie kroków i odnajdująca w nim nieciągłą, nieoczywistą komunię ze światem (również z innym sobą). Czyż to nie znak firmowy

5 Ibidem, s. 13.

6 Ibidem, s. 60.

(21)

pisarstwa Sławka? Jednoczesne odnajdywanie i zacieranie własnej sygnatury, potwierdzanie i przekreślanie własnego bytu w ję- zyku, który zdaje się tracić przejrzystość, choć w istocie pragnie wyprowadzić nas, i w szczęśliwych momentach wyprowadza, ku przejrzystości bytu: „na nienazwanych lodowcach, niebiosach bez przyszłości, preriach bez historii wędrowiec zostawia błysk swojego przenikliwego spojrzenia. Idzie właśnie po to, by rozbić nieprzejrzystość świata” 7.

Powyższe uwagi, dość ogólnikowe i czynione na marginesie, nie są, rzecz jasna, w stanie oddać sprawiedliwości podstawowemu wrażeniu towarzyszącemu mi w trakcie kolejnych lektur tekstów Tadeusza Sławka. Cały problem z pisaniem o nich bierze się z wy- jątkowości i nieprzekładalności idiomu językowego, nieporówny- walnego z niczym, co napotkamy w polskiej literaturze eseistycz- nej i filozoficznej, jakże często obojętnej na rytm myśli i muzykę sensu. Nie da się zaprzeczyć: Sławek chadza własnymi ścieżkami, stąpając pewnym krokiem. Wydaje się, że jest to krok nie do pod- robienia. Ta osobna (również osobista) wędrówka znaczona jest kolejnymi tekstami, które składają się na wyjątkowe i wielowymia- rowe opus. Wypada mieć nadzieję, że dzieło to już wkrótce powięk- szy się o nowe książki. I że będą to rzeczy, jak zwykle w przypadku tego Autora, zaskakujące i dające do myślenia.

7 Ibidem, s. 120.

(22)

Once upon a time, and a very bad time it was… . I met Tadeusz Sławek in 1982. Poland was going through a terrible period after martial law had been imposed the previous December. Nobody had any idea how the frozen political situation could change.

I had no idea what my meeting with Sławek would mean. Two very different but coincident registers of the unforeseeable.

We dream of knowing now what can only be known later.

Narratives are founded upon such troping of temporality, from fairy tales to prophecy to novels in which the end turns out to be present in the beginning. But some stories – most of all the true stories – are improbable; some stories seem to preclude anticipation. With them, time’s refractoriness materializes in a tantalizing resistance to foresight. With them, the improbable is the most likely. With them, you have to live on to find out. The two narratives I pointed to in my opening paragraph – of historico- political transformation; of personal fraternity – are stories of this kind. No one wrote them before they happened. No one could have.

So in this recollection of the thirty-four years I’ve known Tadeusz Sławek, I want to forestall the impulse to write now as

if I had known then. Rather I emphasize the uncertainty of what could hardly have been suspected. Consequently, my essay is chronicle as much as it is history. By declining the hindsight of Minerva’s Owl, I am hoping to honor the experience of insecurity that in that time in Poland, existence carried at its center. I want to represent the anxiety of the period between the martial law and the Round Table, a time when nobody had the advantage of

Thirty ‑Four Years History (Improbable);

Friendship (Unforeseen)

Il faut tant de rencontres à… [l’amitié] bastir… .

[So many coincidences are needed to build up such a friendship… .]

Montaigne, De l’amitié, Essais

Les mots me manquent.

[Words fail me.]

Jacques Derrida, Discours

(23)

perspective or retrospection, when nobody knew whether there could be a future different from what Poland was then living.

Reality is opposed to meaning, Jonathan Culler once wrote. 1 As they happen things don’t tell us what they signify. We try to figure them out. But it is a chancy process. We work to analyze history;

we project logic and causation. But we don’t live that way. We live in contingency and, often, in confusion. What starts anecdotic may well end up fundamental. But at the time we never know.

That which we cannot have anticipated turns out to be the beating heart of living.

This is as true of the personal as of the political stories we write with our individual and collective lives, or that our lives write of us. Of course these cannot be untangled. But few stories can have proven as improbable as the one – the ones – that have brought Poland to 2016 and Tadeusz Sławek to the seventieth birthday that this volume celebrates.

In 1981 the world had watched the rise of Solidarność. In the us we saw it through a cnn camera looking down on the Gdańsk shipyard from an apartment building opposite. Excitement was intense. Commentators in the Cold War West trumpeted the fall of Communism. Perhaps the crushed promises of 1956 in Hungary, of the 1968 Prague Spring, and of the 1970 protests in Poland, were at last to be realized?

Polish readers of this volume who were of age then will recall December 13, 1981, when martial law was imposed in Poland and annulled these hopes. This seemed to be an unanswerable response to the impulses that had sought a social and political future different from what Polish reality had been since 1945.

Behind General Jaruzelski the ussr loomed over Poland as enforcer of last resort, with tens of thousands of Soviet troops already in occupation. At that moment, imagining a way out of the impasse seemed impossible.

I met Tadeusz Sławek about nine months after martial law was declared, just around the date that Solidarność was formally banned on October 8, 1982. Sławek had been invited to the University of California, San Diego, where I was then teaching and where he had held a Fulbright Fellowship in 1979–80.

An announcement was posted advertising a talk by a Polish

1 Jonathan Culler, Flaubert: The Uses of Uncertainty (Ithaca, ny: Cornell University Press, 1974), 76.

(24)

academic. There was intense interest because of the hopes that had been raised by Solidarność, only to be dashed when the promise of democratization was suppressed.

Sławek’s talk at ucsd remains vivid for me more than three decades later. I remember how impressed I was with the speaker’s clarity concerning a political and historical situation most of us in the us knew about only in the most superficial way. I recall Sławek’s charisma, his articulateness, his flawless command of my own language; but as much as any of these, his uncompromising forthrightness. Given how forcibly the government in Poland had swept away dissidence after the coup d’état, Sławek’s audience were expecting caution and euphemism.

What we got instead was a stirring denunciation of the coup d’état.

And let me be mischievous in mentioning something in a very different register that likewise struck me at this talk in 1982 – a detail whose significance I want to foreground in this affectionate recollection. I remember thinking that Sławek – in his blue jeans, wispy beard and flowing hair – more resembled a nineteenth-century anarchist, or at least an impecunious graduate student, than he did a professor.

After the talk concluded, I invited Sławek to have lunch with me. Out of that talk and that meal have come thirty-four years of friendship, and this little essay in his honor.

*

Such an outcome might seem unaccountable. I had no connection with Poland. My family had not come from there. I had never traveled to Central Europe and I knew almost nothing about it.

I spoke or read no Slavic language. Basically I knew only what I’d seen on cnn.

Sławek and I stayed in touch after he returned home. It wasn’t easy. Today we’re used to the instantaneity of email. International phone calls go through. But not then. It might be hard to recall now that in the 1980s in Poland telephones were rare, and if you posted a letter from the us on January 1 you might get your answer by the end of March. The censors were exceptionally slow readers.

Tadeusz told me that his wife Ewa and their son Jakub were in Paris where Ewa was on a teaching exchange between the University of Silesia and the Sorbonne (Paris iV). In 1984 I was in Paris and I met Ewa and Kuba for the first time.

(25)

In 1985, Sławek and his colleagues from the English Department organized an international conference on literary studies at the University of Silesia. They invited me along with several other acquaintances from the us and Britain. Ewa Sławek’s exchange appointment in Paris was coming to a close.

So in March of that year Tadeusz, Ewa, Kuba, and I drove together from Paris to Poland. Our route crossed Czechoslovakia in the dead of night, through a fog so dense I couldn’t believe it was possible to find our way. This might all seem symbolic. But despite the murkiness – meteorological and otherwise – at 5 a.m.

we arrived at the Polish border in Cieszyn.

At which point we were subjected to what might be termed a rigorous entrance exam. This included scrutiny by the border police of every book we had in the car, of all of our cassette tapes, and finally of our persons, concluding with a thorough body search of the four of us (including Kuba, who was then nine years old). They didn’t find any contraband; perhaps they weren’t expecting to. “Why did you do this?” Tadeusz asked a guard. “You were in Solidarność?” “Tak.” The border guard just shrugged. For him the logic of the intimidation was obvious. For me this banal harassment began my initiation to what life was for my friends under the conditions in Poland at the time.

Many readers will remember that 1985 was a low point in the period of martial law. Everything was scarce, and Poland looked pretty grim. For the dissidents it was true that repression was unsystematic and unpredictable. But it hadn’t disappeared. The courageous Solidarność priest Father Popiełuszko had been murdered by the Security Police the previous year. So to the Western participants at the English Department conference that cold and gray March of 1985, the frankness of political and cultural discussion came as an astonishment. We had imagined a stringent regime of censorship and prohibition. We thought that everyone was going to speak in code. We fantasized that the guy in the leather coat who didn’t talk to anyone else might be an agent, as if we were in a spy film. It turned out he probably was an agent. Poland wasn’t a movie. Yet discussion at the conference seemed free and open. It seemed that despite possible dangers, Sławek and his colleagues were willing to mock surveillance. Those of us who had grown up in countries without agents in leather coats were amazed – and I think it’s fair to say, intimidated – by such forthrightness.

(26)

Today that period is so remote that most young people probably have little understanding of it. Amid Poland’s prosperity today they might find it hard to credit that such a time ever existed. For most of us, imagination is so constrained by present reality that often we can’t now entirely credit that then ever happened, just as then we couldn’t conceive that today’s now could ever come into being. But like a Foucauldian “epistemic break” or a Derridean “event,” now did eventuate across the unfigurable divide of 1989. Reality revolutionized itself. 2

It’s against this background that Tadeusz Sławek’s contribution has been to help reality catch up. Yet despite Poland’s vertiginous changes Sławek hasn’t changed. Today he is grayer than he was in 1982. But fundamentally he has remained the same person even through the vertiginous transformation of his nation and particularly of his own social status and intellectual prominence.

He was then and remains today singularly accomplished. He has become famous. The book you are holding in your hands enacts and consecrates this recognition. Yet against this background I want to emphasize something that might first seem impish to mention in a sober piece of academic writing. I am referring to the way Tadeusz Sławek still dresses.

Readers acquainted with him over the years know that his appearance today has hardly deviated from what it had been in that distant time before he became an eminence. He still looks more like an American Beatnik, a French Soixante‑huitard, or the doctoral student he seemed to me to be in 1982, than the celebrated scholar, civic leader and high university official that is his station today. He still wears his hair extravagantly long, he still sports his beard and blue jeans. Because it is so unexpected in a distinguished public figure, people have commented about this in print. While such a question of personal style might seem inconsequential or impertinent, I think it is not. What can we make of this self-presentation?

In the early period of his career under the old regime, Sławek chose the social status – and the appearance – of an opposition intellectual. Despite all the transformations that

2 See Michel Foucault, The Order of Things: An Archaeology of the Hu‑

man Sciences (New York: Vintage, 1970); and Jacques Derrida, Spectres of Marx: The State of the Debt, the Work of Mourning, and the New International (New York: Routledge, 1994), and “Force of Law,” in Acts of Religion, ed. Gil Anidjar (New York: Routledge, 2002), 228–98.

(27)

have occurred since then, he hasn’t abandoned this choice nor ceased telegraphing his allegiance to it. It’s an honorable estate in an increasingly conventionalized world. In this world sartorial conformity and institutional arrivisme are omnipresent, in the university as elsewhere in society – beginning with the social coding of attire and appearance. Consequently, deviance is a marked case and it communicates something important:

a message about Sławek’s character, his commitments, and his ethics. The matter of appearance turns out to be a matter of keeping faith. This continuity over the decades foregrounds how much has changed since the martial law, the Round Table, the coming of electoral democracy and capitalism, the entry of Poland into the eu, and the advent of a degree of Polish prosperity that no one could have conceived before the regime change.

At the time of the 1985 Katowice conference, these

developments were unimaginable. It appeared that the world in Poland was frozen. To the Western participants at the conference, it felt like our Polish friends were living a perverse and deadened end of history. Nobody could project a plausible exit from the political impasse and the social immobility that characterized the 1980s in Poland. At the end point of any imaginable resolution, the Kremlin loomed up.

You know the astonishment that transformed this frozen situation. Suddenly the Round Table of 1989 and the Polish elections in June of that year occurred. The exit from the impasse had required something exceedingly rare, the geopolitical equivalent of a miracle: the disappearance of the Soviet Union, the sudden collapse of a whole socio-political system. Who could have predicted this? It wasn’t simply that a few months before it happened, nobody in Poland thought that such a revolution could occur. The blockage of imagination was more foundational. People didn’t conceive that they couldn’t conceive it, so thoroughly had four decades of occupation and domination systematized the impossibility.

Yet soon Poland was on the path to change. And in particular, the Polish university was suddenly transforming itself. Sławek went from a minor administrative post in the English Department to a position as dean. Then in 1993 he stood for the rectorship, though in that election the former rector was returned to office.

But in 1996 Sławek was chosen as the new rector. Until 2002 he presided over the development of the University of Silesia

(28)

and, from his position as an important official in Katowice, he likewise helped to nurture the transformation of the Silesia’s capital that has proceeded so strikingly – one need only mention the construction of important new University and other civic buildings and programs, the remarkable Katowice Museum, the beautiful new Concert Hall…

But through these vertiginous changes, in many ways Tadeusz Sławek did not change. Let me offer a piquant vignette from that period. One day during his tenure as rector, Tadeusz took me to Kraków to see the collection of Copernicus’s astronomical instruments at the Jagiellonian University. We were walking down the street in the university quarter when Rector Sławek encountered the rector of the Jagiellonian. Imagine Sławek dressed as hippie intellectual, much as he had been when I first met him in 1982. And imagine the rector of Kraków University resplendent in the guise of a high university administrator wearing a beautifully tailored three piece suit.

With great formality the two rectors bowed to each other like diplomats of the same rank but representing nations from two distant regions of the world. For me the contrast would have seemed hilarious had it not so strikingly – or incongruously – evoked the transformations that Poland had undergone since 1989. In a decade Sławek had passed from being body searched by border guards to presiding over a university. But he had not taken on protective coloration or blended in with his eminence.

This encounter with the distinguished Kraków rector cemented my respect for his immunity to opportunism or envy of rank, my admiration for a personal dignity that transcended any social markers of dress. 3

Sławek has become a public figure. So it is of no surprise that the world beyond the academy has noticed his style of dress, his long hair, and his Victorian artist’s beard. Let me refer to the discussion of this weighty matter in no less a publication than Polish Elle. In September 1999, an article in Elle profiled him under the lovely title of “Beatnik Rector” (“Rektor bitnik”) and foregrounded the surprising question of his appearance. In the

3 However I do possess a photograph of Tadeusz in a stylish suit and tie.

It recorded the moment when he was received by President Wałęsa at the Presidential Palace upon his promotion to the rank of profesor belwederski. But that special case only reinforces the rule.

(29)

interview, Rector Sławek charmingly declined to be baited. Rather he explained that his clothing choices and coiffure were not meant as a provocation. Rather they were intended to keep faith, across epochal changes in Poland and in the academy, with the oppositional “Beatnik-Ginsberg” tradition that twenty-two years earlier he had adopted in his creation, together with the bassist Bogdan Mizerski, of an extended series of influential jazz and poetry performances. This is where the ethical significance of dress becomes comprehensible – and critical.

Of necessity dissidence under the Communist regime had to be oblique. Western jazz, avant-garde poetry – these were readable alternatives to the monotony of official culture. Likewise in the academic discipline of literary studies, divergence from positivist or party-line scholarship telegraphed a broader resistance.

Critical heterodoxy challenged conventional strains of academic work, and they meant to represent such challenge. This is how we might understand Tadeusz Sławek’s increasing interest in French poststructuralism, in the work of Jacques Derrida particularly (of this important connection, more below). So the jazz-poetry recitals with Mizerski weren’t innocent performances. They conveyed something critical even if they couldn’t proclaim this meaning openly. They kept alive a hope for difference.

Sławek concluded his Elle interview with a memorable imperative that is only nominally about his personal appearance.

I think it offers an important key to his character and what his work has been. “Let us protect the eccentrics, then” (“Chrońmy więc ekscentryków”), he urges. 4 What he seems to be saying is that there’s always enough orthodoxy; that conformity takes care of itself. What we need – and need to nurture – are its counter‑discourses.

But at the time of the Elle interview in 1999, the old regime was over. Sławek was speaking as a high public official. Dissidence against the Communist regime, adherence to Solidarność, jazz- poetry performances organized against the background of a prosaic political system – these were oppositional positions set over against a specific socio-politics. But in his new guise as Beatnik Rector, Sławek seemed to be making an even deeper point, one that was quietly scandalous: that the end of Communism

4 “Rektor bitnik,” in Agnieszka Różycka, “Ekscentrycy,” Elle (Polish edition), September 1999, 19.

(30)

didn’t entail abandoning one’s “eccentricity” in relation to dominant culture and power. It didn’t mean signing on to the new hegemony.

Whatever form it takes, dominance dominates. But since the rise of the socio-cultural fragment of the intelligentsia, Sławek seems to be saying that the position of intellectuals is to stand as improper, to prosecute a critique of what is dominant. This is the objective of what Sławek termed eccentricity: to try power’s patience, to put pressure on the self-evidence of domination by refusing its received ideas. Power changes; but the necessity of dissidence remains. This is the overarching position that Tadeusz Sławek has represented even across the divide of 1989 – the outsider to any constituted power. His career foregrounds the critical centrality of marginality.

*

Transformations are rare. Revolutions are unexpected. Mostly, in societies as in individual lives (as Karl Kraus once said), the clichés just slog along under their own power. And it is true that individuals don’t change societies on their own. Yet once in a while, lives do change, societies do change.

I think we can see in Tadeusz Sławek’s life and work a meaning he perhaps never planned, yet one for which his talents, his energy, and his activity turned out to be right. Under the old regime I think he never stopped projecting difference, a different future – for literary studies, for the university, and for Poland. He kept practicing the salutary habit of dissidence, which might be another name for imagination. So after the revolution occurred, when realizing some of these dreams began to be thinkable, he had already thought about what could be done. Thus he became a creator of new possibilities at a time when they had seemed deadened. In his activity, both literary-critical and administrative, we can see a metonymy of Poland’s transition.

This is why in Sławek’s case the personal and the political cannot be untwined. And their indivisibility, I now want to claim, are likewise the heart of his scholarship. Many would argue that the separation of these registers was always artificial, that it always did violence to society and culture. A political system, all human institutions, determine individual lives. I believe this interdetermination of registers has been central in his interpretive

(31)

activity since that time. Let me conclude my essay by considering some examples of Tadeusz Sławek’s scholarly practice.

*

I begin by observing that although Sławek’s analyses are exquisitely attentive to the formal characteristics of textual objects, he is the opposite of a formalist. Everything he writes makes formalism seem an insufficient response to the mystery of texts. He is always asking, “what more is there?” And there is always more. His interpretations take the cultural, social, political, and spiritual substrate of the narrowly “literary” to constitute the literary itself. When (to use a Derridean terminology, about which more in a moment) Sławek “deconstructs” a text, he demonstrates how it cannot be conceived existing “in itself,” but is always the product of frames and forces in its signifying surround to which it cannot not respond. Texts arise in and are alive with what they don’t necessarily name but cannot not textualize.

Readers familiar with deconstruction will think of Jacques Derrida. Deconstruction converges with Sławek’s scholarship and helps establish as central the point I was making about the impulse in his interpretations to complicate, deepen, and overcome formalism. For a long time Derrida’s work has encouraged Sławek’s readings. It’s not that Derrida gave Sławek a new perspective. He was a deconstructionist avant la lettre because he has always seen as fundamental the relationships among the elements of society and culture. For Sławek things don’t exist absolutely, they never stand by themselves. So I’d conceive Derrida’s “influence” in the form of a convergence of two fraternal sensibilities. Derrida had worked out some powerful conceptual tools; Sławek found that these enabled and deepened insights that were already active in his own readings. 5

Sławek has published a dazzling array of scholarly work.

How to choose among his books? Since I’m from the us, let me

5 From the point of view of the literary and philosophical disciplines, one earnest of this convergence was Tadeusz Sławek’s role in nominating Derrida for the honorary doctorate that the latter accepted from the University of Silesia in 1997, and that offered an occasion for Derrida to reflect in a deeply moving way on the significance of Poland in the history and the imagination of Europe. See Jacques Derrida: Doctor honoris causa Universitatis Silesiensis (Katowice: Wydawnictwo Uniwersytetu Śląskiego, 1997), 116.

(32)

consider two studies that establish him among the significant scholars working in the field of American literature today. I want to look briefly at volumes from different phases of his career: his remarkable study of Robinson Jeffers (The Dark Glory; 1990), and his recent dazzling book on Henry David Thoreau (2014).

Sławek has written a significant portion of his scholarship on figures broadly connected with Anglo-American Romanticism.

One might think particularly of Blake and of Jeffers, but even (I would argue) of Thoreau. Yet it would not be adequate to characterize Sławek as a literary scholar of Romanticism. His interests and his sensibility are deeper and broader-ranging.

I think his attraction to the Romantics arises in their shared fascination with transcendence. And this fascination in turn emblematizes what seems to me one of the forms of experience most generative in Sławek’s reflection – the register of passion.

This might not immediately occur to anyone observing Sławek’s imperturbable dignity, although we might – wryly – imagine that it coheres with the personal style I’ve been insisting on, with his distinctive self-presentation and sartorial choices. In figures like Jeffers and Blake and in Sławek’s attraction to the Sublime, 6 we can feel an openness to a world of transcendence – natural, spiritual or passionate – as striking as it is compelling.

This is a sensitivity to the intricacy of connections that make existence magical even in its everydayness. To trope Max Weber, this is a re-enchantment of the world.

Sławek’s Jeffers book The Dark Glory reflects these

adumbrations of transcendence and of passion through Jeffers’s reflections about the natural world, temporality and things. On the coast of California in Carmel, Jeffers designed and built his Tor House of stones he gathered himself. When you visit the

place Jeffers lived in, as years ago I did with Sławek, you feel the unanswerable materiality of the house and its indissoluble relation to Jeffers’s meditations on transcendence.

As it is refracted through Sławek’s book, Jeffers’s poetry feels somehow like his house, both registers of what Sławek termed

6 See Tadeusz Sławek, “ ‘Sublime Labours’: Blake, Nietzsche and the Notion of the Sublime,” in The Most Sublime Act: Essays on the Sublime, ed.

David Jarrett, Tadeusz Rachwał, and Tadeusz Sławek (London: University of North London Press, 1996), 22–39.

(33)

a “poetic ecology.” 7 In Dark Glory (particularly in chapter 4) Sławek traces tenets of Romanticism that can be brought into contact with Jeffers’s representation of the relationship between human beings and the natural world. But this formative relationship is transformed in the connection. Sławek casts Jeffers as reimagining earlier Romantic conceptions – or fantasies – of an “indifferent unity” 8 between these cardinal instances of existence. As Sławek sees him, Jeffers is more subtle about such relationships. His poetry articulates them around the sense that transcendence cannot be so easily bought and must be intensely lived and worked through. In turn Sławek’s treatment of Jeffers foregrounds what I argued was the most distinctive perception in Sławek’s own interpretive sensibility: that everything is connected, but that at the same time the forms, the arduous modalities of connection, are the enigma to be analyzed and articulated in our understanding.

Sławek’s Thoreau reflects and reflects upon a different experience of connection. Following the writer’s effort in his Journal and other works, Sławek seeks to understand how to understand human beings’ relationship to each other, to nature and to existence. Sławek begins with Thoreau’s effort to seize

“bare existence” or “bare life,” 9 as if such a thing were isolable and as if the rest of existence could somehow be unfolded out of it. But Thoreau the Transcendentalist realizes – deconstructively, we might say – that the concept of bare life is not so much empty as it is incomplete, since everything is always already connected to other things. “Bare existence” is not bare, it is mediated by potentials and relations that are indissolubly formative and determinative. “Community” precedes and determines the existence of individuals.

But the “community” that preoccupied Thoreau throughout his life is not just any form of relationship. 10 It is not simply contiguity or coincidence in space. It is a distinctly strong form of connection, and one that is complexly modulated. Consequently

7 Tadeusz Sławek, The Dark Glory: Robinson Jeffers and his Philosophy of Earth, Time & Things (Katowice: Uniwersytet Śląski, 1990), 7.

8 Sławek, The Dark Glory, 39.

9 Tadeusz Sławek, Henry David Thoreau: Grasping the Community of the World (Frankfurt am Main: Peter Lang, 2014), 15, cf. 290.

10 Sławek, Henry David Thoreau, 106; cf. 199, 236.

(34)

“being together” is an achievement, but in turn the achievement is a deep enigma. That is why it cannot be assumed, why it needed and still needs to be written about and thought through. This is what Thoreau was seeking to understand, and what Sławek interprets in Thoreau’s ongoing reflection in this remarkable study.

*

Surely many factors have contributed to Tadeusz Sławek’s sensibility, and particularly to his critical meditation on community, transcendence, and passion. Can we doubt that Poland’s tortured social and political history in the old regime under which Sławek came to maturity played a role in forming his concern to deconstruct the deadened isolation of nominally monadic “individuals,” to conceptualize a liberatory politics and a truly social space? In this essay I have been inspired by his interpretive preoccupation with these questions. To close my text, let me offer a tribute to solidarity and to friendship – perhaps the cardinal forms of such relationships. No one could have anticipated the changes in Poland since 1982; no one could have foreseen the friendship that began then for me. I want to honor these transformations and this affection by celebrating the paradox of the unimaginable, by resurrecting from the flux of the quotidian the improbability of such wonders.

(35)

Natenczas zamieszkałem w najpaskudniejszej chyba wtedy dzielnicy Dąbrowy Górniczej – Gołonogu. Ulica nazywała się Kasprzaka. Dzisiaj nosi zapewne imię bohatera z innych zrzutów.

Na moim – drugim? – piętrze mieszkała jeszcze tylko jedna rodzi- na, zaprzyjaźnieni ze mną Ewa i Adam Jaroszowie, którym winien jestem wspomnienie o procederze pędzenia alkoholu, któremu od- dawaliśmy się wspólnie w latach schyłkowych komunizmu. Adam był nauczycielem fizyki, a potem sekretarzem Komitetu Miejskiego PzPr w Dąbrowie Górniczej. Niekiedy spędzaliśmy wieczory na szlifowaniu jego przemówień przy znakomitej śliwowicy własnej roboty. Destylować radziłbym kilkakrotnie, przy czym niewielką częścią destylatu należy zalać w szklance suszone śliwki i tak parę dni je moczyć. Uzyskujemy w ten sposób naturalny barwnik śliwo- wicy. A że naprawdę była znakomita, mogę, w razie potrzeby, nie- jednego przywołać na świadka. Pędziliśmy tedy, co prawda każdy w inną stronę, ale za to smacznie. Adam miał u siebie chłodnicę i aparacik do destylacji, a ja gąsior z zacierem śliwkowym.

Uznaliśmy, że, w razie wpadki – młodszym Czytelnikom czuję się w obowiązku przypomnieć, że w mrocznych czasach komunizmu pędzenie alkoholu było zakazane – on, jako fizyk, będzie utrzy- mywał, że chłodzi i destyluje całkiem legalne substancje, zaś ja przedstawię się jako wielki miłośnik wina śliwkowego. Oczywiście, prawdopodobieństwo rewizji u niego było bliskie zera, zaś ja, no cóż, powiem nieskromnie: ryzykowałem! I rewizja pewnego dnia nastąpiła. Przyszła nie tyle do mnie, ile po mnie, tuż po wprowa- dzeniu stanu wojennego. I, jak się okazało, zacier śliwkowy, z wę- gierek najwyższej jakości, do tego surowiec wyjściowy do wyżej

Podania, oświadczenia i ciasto

(36)

wspomnianej, paluszki lizać, śliwowicy, nie wzbudził najmniejsze- go zainteresowania jednej (sic!) osoby rewidującej. Tak naprawdę osób było dwie, tyle że jedna, pryncypał rewidującego, czekała pod blokiem w samochodzie, tak żeby mnie, w razie próby ucieczki, ująć szlachetnie, to znaczy jeden na jednego. No i rewizja była raczej symulowana, bo to, czego szukano, znalazło się bez proble- mów, to znaczy ja. Było to o tyle dla mnie istotne, że z miejsca się zorientowałem, że autorzy stanu wojennego zupełnie nie intere- sują się tym, co przyjemne. Co innego Krzysztof: on ucieleśniał to, co przyjemne, ba, nawet samo wspominanie go jest przyjemnością.

Nic dziwnego, że od czasu stanu wojennego ślad po nim zaginął.

Na Kasprzaka znalazło się kilka osób z Uniwersytetu Śląskiego, widać Uniwersytet wywalczył jakieś przydziały mieszkań od Wojewody. Standard był, jak mnie przekonywano, nrd -owski, dzięki czemu nigdy nie żałowałem, że nie mieszkam w Niemieckiej Republice Demokratycznej. Gołonóg całkiem mi wystarczał.

Zawiązały się bliskie przyjaźnie – brama w bramę, blok w blok – z Ewą i Tadeuszem Sławkami oraz Asią i Piotrem Janasami. Na co dzień używaliśmy ksyw: Pan Piotreczek, Kotusia Sławkowa, Szef (to mój syn, Grzegorz), Śmieciucha (Sylwia, córka Janasów), Szaleniec – Tadeusz. Te ksywy łatwo się tłumaczą, nawet nieletnia wtedy Sylwia pewnie na swoją jakoś źródłowo zasłużyła, choć uży- wano jej w bardzo pieszczotliwym znaczeniu. Wyjaśnienia wymaga chyba jednak Szaleniec. No cóż, widok wysokiego, szczupłego, dłu- gowłosego osobnika wśród cuchnących, zawsze przepełnionych pojemników na śmieci mówił sam za siebie. Ale to nie wszystko:

ten osobnik codziennie uprawiał jogging, wyciągając rączo swoje długie nogi z nigdy nieschnącego, gliniastego gołonoskiego błota.

A widać go było jak na dłoni na łączce przed blokami. Mało tego, zdarzało mu się spacerować po osiedlu z Also sprach Zarathustra w ręku. Widziano go! I ciekawe, że, jakkolwiek zdawał się żyć w zupełnie innym świecie, jedynie on z całego naszego grona ze wściekłością reagował na szpetotę tego gołonoskiego PrL -u: na to, jak mawiał, „całe gówno”. Spotykaliśmy się codziennie, czasem w szerszym gronie. Ale nie piszę tu gołonoskiej kroniki: życie okrutnie obeszło się z niektórymi z nas, a piszę to przecież, by się z okrucieństw życia ocalić. Wracam więc do Krzysztofa.

To nie jest moje wspomnienie. Ale wspomnienia niewspomi- nane albo nie istnieją, albo są pomysłem wyjątkowo radykalnych psychoanalityków. Cóż, prawem kaduka skorzystam z faktu, że to ja pamiętam, że ja to piszę i – opowiem. To jest opowieść

(37)

o Krzysztofie Teutschu, angliście. Ponieważ zamieszkałem wtedy w Gołonogu z garścią kolegów z Uniwersytetu Śląskiego, dzięki Ewie i Tadeuszowi udało mi się poznać kilku specjali- stów od literatury angielskiej i amerykańskiej. Do nich należał Krzysztof Teutsch. Różnił się jednak zasadniczo od Tadeusza i ode mnie głównie tym, że w ogóle nie mieszkał w Gołonogu, tylko w Krakowie, ale też – muszę to po latach, mimo zawiści, przyznać – był najdowcipniejszym człowiekiem, jakiego w życiu spotkałem.

Dowcipów jego przytaczał nie będę, bo tylko się skompromituję:

działały, bo wydobywały się z jego zakończonego łysiejącą głową ciała, bo miał wspaniałe wyczucie sytuacji i – bo były nieznanym na ogół wtedy gatunkiem surrealizmu.

Oczywiście, przejazdy z Krakowa i z powrotem, nawet jak się miało, jak on, fiata 125p, były męczące, kosztowne i… absurdalne.

Więc wierciliśmy Krzysztofowi dziurę w brzuchu, zwracając mu uwagę na to, że w Sosnowcu na Pogoni, nie tak znów daleko od cmentarza, w dobrze strzeżonym Hotelu Asystenckim są wolne pokoje przeznaczone właśnie dla takich jak on nieszczęśników.

Wreszcie się zgodził. Poszedł do dziekanatu i poprosił o miesz- kanie. Tam jednak poinformowano go, że po to, ażeby otrzymać miejsce w Hotelu Asystenckim, należy napisać podanie do Jego Magnificencji Rektora Uniwersytetu Śląskiego, którym wtedy był historyk, wysoki działacz partyjny, profesor Henryk Rechowicz (po powstaniu Solidarności miałem z nim sporadyczne kontakty służbowe i zachował się w mojej pamięci jako człowiek słowny i rzetelny). Krzysztof napisał mniej więcej tak:

Do Jego Magnificencji Obywatela Rektora Uniwersytetu Śląskiego,

Profesora doktora habilitowanego Henryka Rechowicza, w miejscu.

Zwracam się do Obywatela Rektora z uprzejmą prośbą o przydzielenie mi miejsca w Hotelu Asystenckim w Sosnowcu przy ul. […].

- - - -

Własnoręczny podpis Katowice, Data

(38)

I, proszę sobie wyobrazić, że podanie zostało odrzucone jako nie- kompletne. Otóż, jak pouczono Krzysztofa, podanie musi zawierać uzasadnienie!

Usiadł. Napisał. Złożył w dziekanacie, gdzie któraś z urzęd- niczek, zapoznawszy się z jego treścią, sama napisała całkiem inaczej, to znaczy poprawnie sformułowane, podanie, wysłała je do rektoratu i Krzysztof mieszkanie w Hotelu Asystenckim otrzy- mał. Ale… zanim to się stało, pokazała mi oryginał, oczywiście do Rechowicza niewysłany. Oto jego przybliżony tekst:

Do Jego Magnificencji Rektora Uniwersytetu Śląskiego Profesora doktora habilitowanego Henryka Rechowicza, w miejscu

Zwracam się do Obywatela Rektora z uprzejmą prośbą o przyznanie mi miejsca w Hotelu Asystenckim w Sosnowcu przy ul. […]. Prośbę swą motywuję tym, iż jestem bezpartyjny i nikt mnie nie lubi.

- - - -

Własnoręczny podpis Katowice, Data

Przy Kasprzaka nikt już dzisiaj ze znajomych nie mieszka, Krzysztof podobno przebywa gdzieś w Stanach Zjednoczonych, Tadeusz przeniósł się do Cieszyna, ja – do Sztokholmu, tak że mó-

wiąc w trybie sarkastycznym: mam teraz w Zagłębiu i na Śląsku znajomych tylko na cmentarzach: na Pogoni, na cmentarzu przy parafii św. Jacka, w Mysłowicach i w Katowicach. Sarkazm jednak niczemu dobremu nie służy, powiem więc, że dzisiaj spotykanie przyjaciół wymaga ode mnie dużo większego wysiłku.

Zostawiłem mnie jednak w dość niezręcznej sytuacji. Oto w go- dzinach rannych, zbudzony pukaniem do otwartych drzwi (nigdy ich na Kasprzaka nie zamykałem) siedzę z porucznikiem Służby Bezpieczeństwa, starając się nie patrzeć w stronę gąsiora z zacie- rem. Porucznik powiada do mnie, że chodzi o drobne wyjaśnienia na Komendzie Wojewódzkiej w Katowicach, drobiażdżek, nie ma co się przejmować, a ja pytam, czy mógłbym zjeść śniadanie. On, że proszę bardzo, ale, w miarę możności, szybko. Ja: czy zje coś ze mną, względnie napije się herbaty lub kawy. On, że nie, dziękuję.

No to ja robię sobie, on prosi, żeby może trochę szybciej, ja – dla- czego, on… że szef czeka przed domem w samochodzie i pewnie

(39)

marznie, cóż, 16 grudnia, nie mogę go za to winić. Rozmowa się nie klei, ale, nieco z obyczajami Służby Bezpieczeństwa w 1968 roku obyty, pytam, o jakie drobiażdżki może tu chodzić. On, zgodnie z regulaminem, odpowiada, że nie wie, ja zatem powiadam rze- czowo: wie pan, panu to wszystko jedno, ale mnie nie, niech pan powie, czy gdyby pan był na moim miejscu, brałby pan ze sobą ciepłe gacie na zmianę i coś do ubrania, czy nie. Ja bym wziął, powiada. Wziąłem, ale widać, wybierałem się na krótszą wojnę, bo wziąłem za mało.

A tak naprawdę to ja porucznika już znałem. Było tak: 12 grud- nia miałem wykład na temat poezji Miłosza w Domu Kultury w Dąbrowie Górniczej. Po krótkiej rozmowie z obecnym na wy- kładzie prezydentem miasta poszedłem do domu w towarzystwie dyrektorki szkoły podstawowej na naszym gołonoskim osiedlu, na którym oboje mieszkaliśmy. Byłem zmęczony i położyłem się spać.

Rano zbudziło mnie pukanie do drzwi. Wołam: – Proszę wejść!

I rzeczywiście wchodzi Ewa Jarosz, i powiada: – Leonku, wojna, przed chwilą Jaruzelski coś mówił. Chodź, zobacz. Nie miałem wtedy telewizora i gdyby nie Ewa jeszcze przez kilka lat nie wie- działbym pewnie o wprowadzeniu stanu wojennego. Wchodzę do ich mieszkania. Telewizor czarno -biały, generał czarno -biały w szponach potężnego czarno -białego orła na ścianie. Czarne okulary. No i takie tam, mówi o decyzji, o internowaniu ekstremi- stów Solidarności, uprawnieniach wojska i wiele innych. Ewa mówi, że w nocy przyjechali z Komitetu Miejskiego gazikiem i zabrali Adama. Aha, czyli że tworzą sztab. Moje pierwsze myśli nadzwy- czaj głupie: skoro mnie nie zamknęli, to pewnie rzeczywiście poza- mykali ekstremistów.

Ubrałem się i szybko pojechałem na uczelnię do Sosnowca, żeby powiadomić kolegów, że jestem na wolności, upewniłem się, że nikt z nich nie siedzi, ale otrzymałem wiadomość, że internowano rektora Augusta Chełkowskiego z fizyki i prorek- tor Irenę Bajerową z polonistyki, czyli od nas. Jadę do Katowic i w rektoracie spotykam się z prorektorem Maksymilianem Pazdanem i sekretarzem uczelnianej Podstawowej Organizacji Partyjnej. Pazdan roztrzęsiony mówi, że na wszelkie kroki musi mieć zezwolenie szefa Studium Wojskowego, który na szczęście zachowuje się nader uczciwie, więc udało mu się przekazać dla internowanych kolegów ciepłą bieliznę i przekazać pismo doma- gające się ich zwolnienia. Internowanych jest więcej, czołówka Komisji Zakładowej: Jasiu Jelonek, Adam Kasprzyk, Maciek

(40)

Uhlig. No to już wiem, że internowanie mnie to kwestia kaprysu lub czasu. Ale nic, Pazdan wyraźnie zadowolony, że mnie nie za- mknęli. Prosi o w miarę możności systematyczny kontakt. Pędzę na Wita Stwosza, do Duszpasterstwa Akademickiego, do księdza Oskara Thomasa. Nie chce rozmawiać w katedrze, spodziewa się podsłuchu. Spacerujemy ulicą, mówi o działaniach podjętych przez Kościół. Znamy się ze spotkań Duszpasterstwa z Komisją Zakładową Solidarności. Za każdym razem staraliśmy się odsepa- rować od tłoczących się ludzi i porozmawiać o sytuacji. Wiedział, że jestem ateistą. Na pewno wiedział też, że jestem Żydem. Potem, już w internowaniu, przyjeżdżał z biskupami śląskimi, Herbertem Bednorzem i Czesławem Dominem, i wtedy – podczas mszy, z których rezygnowałem – on: – Chętnie z panem porozmawiam, a mszę to ja znam na pamięć – przegadywaliśmy, ile się dało, głównie na temat sytuacji internowanych, zwłaszcza młodych, działań Kościoła, no, mówiąc krótko, przekazywałem za jego pośrednictwem moją diagnozę sytuacji w obozie internowania.

Poszedłem się z nim pożegnać, kiedy w 1983 roku zdecydo- wałem się na wyjazd z kraju. Był wściekły, uważał, że absolutnie nie powinienem emigrować. Poprosiłem go o ewentualne adresy w Szwecji – z moim zawodem, w wieku lat 36, istniało duże prawdopodobieństwo, że pomocy będę potrzebował – dał mi. Na szczęście nigdy nie musiałem z nich skorzystać. Ksiądz Oskar zmarł niedługo potem wskutek komplikacji po operacji wyrostka robaczkowego. Był dobrym, wrażliwym człowiekiem. Nie mogę mu pomóc modlitwą, nie wierzę, że gdzieś tam na mnie czeka.

Mogę go wspomnieć, bo często o nim myślę.

Z kościoła na dworzec autobusowy: do Krakowa, żeby mamie Różyczce pokazać się żywy, cały i niezamknięty, jadę autobusem, jak się okazało, tym samym, co Elżbieta Kram i jej mąż – jak się cieszę, że jesteś, przez cały autobus. Krótka wizyta i jadę na skrzy- żowanie koło hotelu Krak, gdzie od 8 lat polowałem na okazje

„na Katowice”, łapię natychmiast osinobus i po godzinie jestem w Gołonogu. A tam sąsiadka z 3 piętra czeka na mnie – no pro- szę, nigdy bym nie podejrzewał! – żeby mi wręczyć wezwanie na Komendę Miejską w Sosnowcu, jutro na godzinę 7.00, niestawienie grozi nadzwyczajnym czymś, no bo stan, jak by nie było, wojenny, słupy pooklejane obwieszczeniami, patrole uzbrojone, podkute na cztery nogi. Pięknie, ale jak się dostać na 7.00 rano do Sosnowca?!

Jakoś się, nieprzytomny z niewyspania, dostaję. Pokazuję wezwa- nie na bramie, kierują mnie na ostatnie piętro. A tam porucznik,

(41)

no ten od późniejszej o dwie doby rewizji. Daje mi do podpisania to, co później nazywano „lojalką”. Jaki kretyn to wymyślił, nie wiem. Nie dość, że polszczyzna taka sobie, to jeszcze jest tam fraza, że – mniej więcej – „zobowiązuję się do zaniechania dalszej dzia- łalności przestępczej”. Proszę pana, powiadam, ja tego podpisać nie mogę. A tu – słowo honoru, że tego nie zmyślam – co chwila jacyś cywile (no, przecież wiadomo, jacy) wchodzą po deputat jajek, które się piętrzą w pojemnikach ustawionych jedne na drugich na kasie pancernej – bo to, panie, święta za pasem, Bóg się rodzi!

Wchodzą po cichutku, ćśśśśś, przepraszam, ja tylko wezmę i zmy- kam, a my z porucznikiem wymieniamy równoważniki zdań: nie – tak, a nawet zdania: nie mogę – musi pan. A tu nowi jacyś cywile podchodzą do kasy pancernej i pobierają broń krótką, obronną.

Porucznik, smutny jakiś, przeprasza mnie na chwilę i po chwili wpada jakiś krępawy siwawy (ten, co potem czekał w samochodzie, znaczy pryncypał) z mordą. – Kurwa, powiada, jak nie podpiszesz, to boso po śniegu do więzienia zawlokę! Widzę, że starszy człowiek, gotów zdrowiem to zdenerwowanie przypłacić, więc powiadam:

– A czy pan czytał to, co ja mam tutaj podpisać? – Nie. – Panie, przecież tu jest napisane, że przyznaję, że jestem przestępcą, więc jak podpiszę, to dopiero mnie pan zamknie! – Dawaj pan to!

Przeczytał. I mówi: – Nie, tego pan podpisać nie może. Ale błagam pana, ja pana zamykać nie chcę, a muszę coś mieć. Niech pan napisze coś, co będzie dla pana do przyjęcia i będzie oświadcze- niem, że będzie się pan stosował do przepisów stanu wojennego.

Obywatel, powiadam, albo się stosuje, albo w razie wpadki jest karany, nie? Napisałem. Nie pamiętam dokładnie sformułowań, ale było to mniej więcej coś takiego:

oświadczenie

Ja, niżej podpisany, oświadczam, że zapoznałem się z przepisami stanu wojennego [oj, skłamałem w tym miejscu, jeszcze jak skłamałem, ale, z drugiej strony, domyślałem się, o jakie przepisy mogłoby tutaj chodzić] i jak każdy obywatel wiem, co mnie czeka, jeśli do tych przepisów nie będę się stosował.

Leonard Neuger Sosnowiec, 14 grudnia 1981

Wymieniliśmy jeszcze uwagi na temat niepojętego wyróżnienia, jakie mnie spotkało, że jako obywatel, jak każdy inny, muszę takie oświadczenia podpisywać, no i przeprowadziliśmy dyskusję na te- mat sformułowania „wiem, co mnie czeka, jeśli do tych przepisów

Cytaty

Powiązane dokumenty

Przyszłość ta związana jest, jak się wydaje, z możliwością zachowania idei swoistości ludzkiej świadomości, działania i praktyki (jako jawnych dla samych siebie),

pokoloruj brązowym kolorem, narysuj ładną ramkę wokół krzyża i jasno

Identyczna sytuacja doty- czy Maryi: Józef zdawał sobie sprawę, że Dziecię, które Maryja nosi pod sercem, nie jest jego biologicznym synem oraz Maryja przez swoje fiat

Toast to wiwat z kie- lichem w dłoni za osobę, za Jubilata, za towarzyszy, za przyjaźń, za drogi, które się wspólnie przeszło, za horyzonty, za to, że pa- radoks

Kompozytor nowator i odkrywca z początków naszego wieku świadom jest wyczerpania się możliwości formotwórczych dotychczas stosowanych technik i systemów uniwersalnych: harmonii

Wzywamy wszystkich towarzyszy i sympatyków do wstępowania do Legionów, do popierania czynem i słowem na każdym kroku ich pracy i do tern skwapliwszego skupienia się około

Na razie była to nieco zastrachana, czarniawa, przystojna dziewczyna z zagubionej w lasach wioski. Traktowano ją jak równego sobie, dobrego kolegę, choć wkrótce okazało się,

Natomiast nie zgadzam się z opinią, że rzeczy trzeba ocalać za wszelką cenę – cała idea tej architektury jest taka, że powinna być ona organiczna – jeśli coś się nie