• Nie Znaleziono Wyników

15:2006, Nr 1 (57), ISSN 1230-1493 Stanisław Obirek Wiara a religia Dla Shoshi W powszechnym odczuciu wiara dość często bywa utożsamiana z religią, a człowiek wierzący równie często bywa kojarzony z takączy innąreligią

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "15:2006, Nr 1 (57), ISSN 1230-1493 Stanisław Obirek Wiara a religia Dla Shoshi W powszechnym odczuciu wiara dość często bywa utożsamiana z religią, a człowiek wierzący równie często bywa kojarzony z takączy innąreligią"

Copied!
9
0
0

Pełen tekst

(1)

R. 15:2006, Nr 1 (57), ISSN 1230-1493

Stanisław Obirek

Wiara a religia

Dla Shoshi

W powszechnym odczuciu wiara dość często bywa utożsamiana z religią, a człowiek wierzący równie często bywa kojarzony z takączy innąreligią. Nie jest to zapewne pozbawione racji, istniejejednak poważnie uzasadnione podej­

rzenie, iż takie ujęcie nie do końca wyczerpuje istotę wiary i religii. Uzmysłowi­ łem to sobie, gdy przed kilku lat zająłem siędialogiem międzyreligijnym i eku­ menicznym. Zwłaszcza jednak tym pierwszym,gdyż dialog ekumeniczny wydaje misię sprawą zamkniętą wtym sensie, iż już samfakt przyznawania siędo wiary w Jezusa Chrystusa jesttak niesłychanyi w swej racjonalnej absurdalnościwy­ jątkowy,nie ma potrzeby zastanawiać sięnad różnicami w pojmowaniu tego samego skandalu -wejścia Boga w historię i przybranie przez niego ludzkiego kształtu. Inaczej mówiąc, ekumenizm jestdlamnie rodzinną rozmową,a niedia­ logiem wymagającymdalszychuściśleń.

Inaczej, choćniedo końca, doczego wrócę podkoniec moichrozważań,rzecz przedstawia się z dialogiem międzyreligijnym. Tutaj różnice pomiędzy wyznaw­ cami poszczególnych religii tak znaczne, ustalenie jakiegoś wspólnego sta­ nowiska wymaga poważnego namysłu i równiepoważnejweryfikacji pojęć uży­ wanych w tym dialogu. Jestjeszcze jedna sprawa,o której trzeba wspomnieć. Cho­

dzimianowicie o ludziniewierzących, dla których moje inklinacjereligijnewi­ dziane z sympatią, ale też z pewnym niedowierzaniem, że coś takiego jak dialog (czy spór) między religiami ma sens. Dla nich już samo istnienie religii jest pro­ blematyczne. Podobnie zresztądla wielu ludzi wierzących ateizm jawi się jako zjawisko niezrozumiałeiwymagające szczególnych uzasadnień. Przyznam od razu, że właśnie sceptycyzm moich niewierzących przyjaciółzachęcamnie do dalszych dookreśleń wymienionychw tytule pojęć wiary i religii.

Samotność człowieka wiary

Obserwatorowi wielości religii postrzeganych przez rzesze ich wyznawców i zwerbalizowanych, czy to w formie przekazywanych zpokolenia na pokolenie

(2)

zapisów,czy określonych zachowań rytualnych, systemów wierzeń, niepomiernie trudno dostrzec ich początek,zwykle zasadnie łączony z Założycielem bądź wy­ darzeniemdaną religięfundującym.Pouczającymjestwszakrzutoka na te, zwy­ kleniepozorne i przez kroniki odnotowujące„ważnewydarzeniadlaswychcza­ sów rzadko zauważane, zjawiska. To wierni uczniowie i entuzjaści przydająim właściwego splendoru i „decydującego o losach ludzkości” ciężaru.Nierzadko ów entuzjazm nielicznych bywaz upływem lat wspomaganyprzez system politycz­

ny, dla którego dana religia okazuje się wielce wymiernym sprzymierzeńcem w niekoniecznie religijnych zamierzeniach. Klasycznymprzykłademjest rzymski cesarzKonstantyn, który zaczął tolerować chrześcijaństwo, przezswych zwolen­ ników zwalczane jako źródło niepokojów społecznych,następnie uznane jako je­ dyna religia państwowa. O tymwszak sami wyznawcy niechętnie wspominają.

Owszem podobne uwagi historyków bywają lekceważone bądź wręcz odrzucane jako obrazoburcze i pozbawioneznaczenia. Prawdziwe „rozumienie” bywa rezer­

wowanedla wtajemniczonych wyznawców.

Tymczasem „założyciel” zwykle bywał SAM,jeśli już - to zadowalał sięto­ warzystwemBoga samego. Owa samotność przed Bogiem wielkich postaci zhi­

storiireligiilub, jak je nazywał WilliamJames, geniuszy religijnych jest jednym znajbardziej poruszających aspektówposzczególnych systemów religijnych, któ­ ryznowubywaprzemilczany bądźlekceważony.Zasadniczo miarą wartości i siły danej religiijest „ilość” czy to wyznawców, czy ośrodków kultu. Najlepiej, gdy liczne świątynie bywają nawiedzane przez jaknajliczniejszerzesze wiernych.Dość szybko samotność założyciela bywazastępowanaprzez„wspólnotęwiernych”, im liczniejszą, tym głośniej domagającąsię uznania własnych praw. Nie trzeba do­

dawać, iż owa uprzywilejowanapozycjagrupy dominującej prowadzi domargi­

nalizacji, a nawet dyskryminacjitych, którzy jej poglądównie podzielają. Dlasy­ metrii trzebaodrazudodać,podobne tendencje można zaobserwować również pośródniewierzących,którzy, stając się grupą dominującą zwykle odmawiająpraw wierzącym, a nawet ich prześladują - jak to się działo w XX-wiecznych syste­

mach totalitarnych.

Tak było z Buddą któryz sobietylko wiadomych powodówporzucił rodzinę i dostatni książęcydwór, by w samotności, przez długie lata rozmyślać nad sen­ semżycia. Tak było, wcześniej nieco,z ojcem wiary trzech religii - Abraha­ mem,który nie tylko rodzinne stronyporzucił, ale i syna umiłowanego gotów był Bogu ofiarować, zamierzając własnoręcznie go zamordować. To trudna, a nawet okrutna wiedza,z którą przez lata zmagał się wielki duński filozof, ojciec wielu innych niespokojnych umysłów, SoerenKierkegaard. Nie w smak mizachwy­ ty Duńczykanad wiarą patriarchy, porażająmnie resztkitych dziwacznych prze­

konań Abrahama, który gotówbył składać daninę ze swego syna, niepomny na jego odczucia ani uczucia Sary, swej żony i matki Izaaka. A jednak to z tego absurdui z tychzmagań z ciemną stroną religijnych przekonań Abrahama czer­

(3)

pią do dzisiaj trzy wielkie systemy monoteistyczne judaizmu, chrześcijaństwa iislamu.

A Jezus- założyciel chrześcijaństwa, który, sam chrześcijaninem nie będąc, całąduszą, ciałem i umysłemoddany był Bogu objawionemu w Biblii Hebraj­

skiej. Owszem, spierał się ze współwyznawcami, ale był to spór w rodzinie, to Żydzi najlepiej go rozumieli, gdyż Jezus posługiwałsię ich językiem i nigdy reli­

gijnych kategorii judaizmu nie opuścił. Nie mnieosądzać, czy dobrze się stało, jeden z asymilowanych w kulturze hellenistycznej Żydów, znany dziś jako św.Pa­

weł, właśnieGrekom wołał prawdę o Jezusie Chrystusie głosić. Czy jedynym po­ wodem był spór z mniej wykształconymśw. Piotrem, niezdolnym do porzucenia kulturowych i religijnych kategorii własnej wiary, czyteż, jak uczytegochrześci­ jańska teologia, była to decyzjaopatrznościowa - realizacja zamysłu planu Boże­

go. Nie wiem,ale zawielkimmyślicielem żydowskim XXwiekuAbrahamemJo­ shuaHeschlem (on myślałojudaizmie rabinicznym) powiem: inaczejpotoczyły­

by się dziejeJezusowej religii, gdyby nie Ateny inie Rzym stały się ośrodkami jej rozwoju, ale Benarez.

A Mohamed? Kto kazał mu poświęcać noce i miesiące na wpatrywanie się w gwieździste niebo zamiast cieszyć się szczęśliwym iintratnymożenkiem? Skłon­

ny jestem wierzyć, wraz zwyznawcami wielkiego proroka, żeto sam aniołGa­

briel szeptał mu do ucha tajemne prawdy pozwalającezobaczyćułomności zasta­

nych religii- zarówno judaizmu,jak i chrześcijaństwa. Stąd zapewnetak głębo­

ko wpisany w Koran szacunek dla wyznawców religii opartejna innych Księgach, ale połączone zpoczuciem wyższości, to właśnie wiarawAllacha pomaga prze­ zwyciężyć bałwochwalcze naleciałości zarówno judaizmu, jak i chrześcijaństwa.

Samotnośćwiary niebyła tylko udziałem nielicznych geniuszy religijnych. Na wąską,krętą i rzadko rozświetlanąpromykami światła ścieżkęwkraczalimi­

stycy. Tenrodzaj doświadczenia jestwspólny wszystkim religiom.Mistyków zna hinduizm, buddyzm i innereligieDalekiego Wschodu,oni łączą również trzy wiel­ kie religie monoteistyczne- judaizm, chrześcijaństwoi islam. To oni właśnie spra­

wiają, żepodzielone religie w błyskach intuicji mistyków zdają siębyćjednym, jak to genialnie i prosto powiedział jeden z nich: „istnieje tylko jednareligia

wróżnorodności rytów” (Mikołaj z Kuzy).To właśnie ichdoświadczeniapozwa­ lają przeczuć wyznawcom wszystkich religii, iż tak naprawdę, jak to wyraził autor czwartej Ewangelii,„Jest światłość prawdziwa, która oświeca każdegoczło­

wieka, gdyna świat przychodzi(J 1, 9). Awięcsam fakt urodzinjest łaską, jest darem, który winienbyćprzyjęty jako taki bez dodatkowych dystynkcji religij­ nych czy światopoglądowych. Historia zna takie momenty człowieczejwspólno­

ty. Są one rzadkie, zwykle związaneze szczególnymnasileniem zła - prześlado­

wani zapominają o różnicach, łączy ichpragnienie ocalenia życia bądź ludzkiej godności. W okresach stabilizacji różnice stają sięważniejsze, a nawet decydują­

ce. Poza okresem XX-wiecznych totalitaryzmów, a zwłaszczaprogramowo ate­

(4)

istycznegokomunizmu i niemieckiego nazizmu, usiłującego wymordować w imię oszalałej ideologii cały naród żydowski, to religie troszczą się o zdefiniowanie różnic. Tak więc, niezależnie odtego, jak paradoksalnietomoże zabrzmieć, na przeszkodzie doświadczeniu jedności rodzajuludzkiegostoi sama religia.

Doświadczenie tego paradoksu (religiajako przeszkoda w realizacji intuicji wiary) niejesttylkoudziałem wspomnianychgeniuszy religijnych. Bywająchwi­ le, gdy każdy wierzący zmaga się z „ciemnąnocą wiary”, o którejtakprzejmują­ co pisał w XVI-wiecznej Hiszpanii św. Jan od Krzyża. Powiemwięcej, owo sa­

modzielne i dojrzałe przedzieranie się ku światłu jest istotą wiary uwolnionej od zinstytucjonalizowanej religii,a więc religii nie szukającej wsparcia w struk­

turach,ale znajdującej swoje źródło w czystym doświadczeniu wewnętrznym.

Religie w stanie oskarżenia

PrzedlatyAbraham Joshua Heschel napisał zastanawiającesłowa, którepóź­ niej wielokrotnie powtarzał:

Zwykło obwiniać się naukę i antyreligijną filozofię za upadek religii we współczesnym społeczeństwie. Znacznie uczciwsze byłoby obciążenie samej religii za jej klęski. Reli­

gia upadła nie dlatego, że została odrzucona, ale dlatego, iż straciła znaczenie i stała się mętna i mdła i zaczęła być postrzegana jako źródło zniewolenia.

Dalej wyliczał powody, dla których to sięstało:

Kiedy miejsce wiary zajmuje wyznanie, miejsce pobożności - dyscyplina, a miłości - przyzwyczajenie; kiedy ze względu na miniony splendor lekceważy się obecny kryzys;

wiara z żywego źródła zmienia się w klejnot rodowy; religia zaczyna przemawiać w imię autorytetu, a nie w imię współczucia - wówczas jej przesłanie staje się niezrozumiałe.

Przyznam, że ta diagnoza żydowskiegomyśliciela przemawiado mnie z wy­

jątkową siłą. Mniemam, odnajdują się w niej wyznawcy wielu religii, którzy dla swych współwyznawców stali się problemem. Jakniegdyś prorocy dla religii starożytnego Izraela. Czyżto nie właśnie w ich przesłaniuHeschel nie odnalazł diagnozy pozwalającej mu z takąprzenikliwością oceniać czasy, w jakich przy­ szło mu żyć? Albo inaczej, czyż to nie dzisiejsi fundamentaliści różnych religii uzurpujący sobie prawo do określania prawdziwości danej religii stali się przy­ czyną rosnących polaryzacji? Pisała o tymprzejmującoKarenArmstrongwksiążce poświęconej właśnie ożywającym w ostatnich latach fundamentalizmom w róż­

nych religiach. Czyż to nie one właśnie potwierdzają zasadność,jakże błędnej w swych niebezpiecznych uproszczeniach, tezySamuela Huntingtona o zderze­

niucywilizacji (awięcrównieżireligii)?

Na te,wcale nieretoryczne pytania, obserwacjadzisiejszego świata każę od­

powiedzieć twierdząco. Ale tak nie musi być. Tak przez stulecia nie było. Wy­

(5)

starczy wspomnieć twórcze oddziaływanie na siebie trzech religii monoteistycz­

nych-judaizmu, chrześcijaństwa i islamu - wAfryce Północnej i na Półwyspie Pirenejskim, czy równie inspirującą współobecność różnych religiina Półwyspie Indyjskim. Przykładymożna mnożyć. Niebrak ich i współcześnie. Dialog mię- dzyreligijnyniejesttylko postulatem,jest rzeczywistością, któradzieje się na na­

szych oczach. Jest to rzeczywistość jednak przez przywódcówreligijnychmargi­ nalizowana, lekceważona, a nawetzwalczana. I tych przykładówjest sporo.

Nie muszę dodawać, iż każda próba zredukowaniareligii do przekazukate­ chizmowego wpisuje się właśnie w owo fatalne dziedzictwo redukujące religię do infantylnych formuł,którychwyznawcy winni się nauczyć i je zapamiętać. Kry­

tyczne myślenie przy tak pojętym przekazietradycji religijnejjestnie tylko zbęd­

ne, alewręcz niepożądane, może bowiem prowokować pytania, na które zwięzłe formuły nie przewidziałyodpowiedzi. Listę takich „obowiązujących przekonań”

łatwo sporządzić, czytając różnego rodzaju kompendia wiary. Do takiego dzie­

dzictwa należy zaliczyć równieżkatechizmy obecne w chrześcijaństwieod XVI- wiecznego rozłamu. Sama idea była zapewne szlachetna - dostarczyć swoistego elementarza religijnego, który pozwalał na orientację w ogólnym zamęcie. Nie uwalnia jednakże ten nobliwy zamysł od zgubnych konsekwencji - nie to,co łą­ czy,jest ważne, ale decyduje różnica. Warto więc pamiętać, iż były pisane nie tylko z myślą o „wyznawcach”, ale i o „heretykach”, którzy byli wykluczeni z obszaruzbawieniawyznaczonego przez „prawowierny katechizm. Najnowszy Katechizm Kościoła Katolickiego w niczymnie odbiega od swoich wcześniejszych wcieleń. Uroszczenie posiadania Prawdy przeziera z każdej stronicy tego kom­

pendium. Wątpliwość iznakizapytanianie potrzebne. Sam fakt, podstawo­

we sformułowania dogmatyczne są uwikłane w system filozoficzny, który dlawięk­ szości wyznawcówjest nieczytelny, nie stanowi dla ich autorów najmniejszego problemu. Przedłużenie jego żywotności w tzw. lekcjach religii czy w przeróż­

nych formach katechez tylko potwierdza pierworodnygrzechtegorodzaju prze­

kaźników religijnych przekonań - całkowity niemal rozdźwiękopanowanych pa­

mięciowo formuł z codziennym doświadczeniemegzystencjalnym.

Dyskusjateologów chrześcijańskich stanowi godnąpodziwu próbę przezwy­ ciężenia języka katechizmowego. Jednymz najwybitniejszychreprezentantówtego nowego, niekatechizmowegomyślenia jest Karl Rahner, próbujący odczytać tra­

dycję teologicznąw języku współczesnej humanistyki. Niemniej jednak to właś­ nieon jest autorem niezbyt fortunnego wyrażenia „chrześcijanie anonimowi”, które zawiera w sobie poczucie wyższości (nawet jeśli inni robią coś dobrego,totylko dlatego, że czynią to jako „nieświadomi chrześcijańskich inspiracji). Jego intu­ icjetwórczo rozwinąłJacquesDupuis, dopominając się wswoich ostatnichksiąż­ kach teologicznego„równouprawnieniainnych religii.Szczególnie interesująco brzmi propozycja Raimundo Pannikara, który zaproponował zmianę pojęcia dia­ logu interreligijnego na dialog intrareligijny, wskazując na wzajemne oddziały­

(6)

wanie na siebie religiii na proces przekształcenia, jakiemuuczestniczący w tym dialogu ulegają.Dotyczy torównież chrześcijaństwa. W tym samym nurcie miesz­ cząsię intuicje Johna Hicka. W moim jednakprzekonaniu całata teologiczna de­

bata jest znowu „sporem rodzinnym”,w pewnym sensie podobnym do wspomnia­ nego na początkumoichrozważań dialogu ekumenicznego.

Prawdziwy problempojawia się, gdy do dialogu przystępują z jednej strony ludzie wierzący, a z drugiej niewierzący. Zderzenie tych dwóch, głęboko zako­

rzenionych whistoriiludzkości, intuicji określi jej przyszłość. To, cojako ludzie mamy wspólnego, zarówno wierzący,jak i niewierzący, tozdolność dopodejmo­ wania wolnej decyzji, która określa jakość naszego człowieczeństwa. Dlatego w ostatnim punkcie mego namysłu chciałbym sięzatrzymaćnadproblememwol­ ności.

Wolność wierzącego i niewierzącego

Próbując zgłębić,a przynajmniej zbliżyć się do tajemnicy wolności człowie­ ka wierzącego, a za takiego sięuważam,nie mogęnie myśleć o sposobach prze­ żywaniatej samej tajemnicy przez człowieka niewierzącego. Oczywiście niemam dostępu do świadomości drugiego człowieka, mogę jedynie przeczuwać,spo­

sobyprzeżywaniawolności przez kogoś,kto nie został obdarzony łaską wiary, radykalnie odmienne. Wszak nie jestem skazanyna całkowitą niewiedzę. Mam niejaki przystęp do wolnościdrugiego (zarówno wierzącego, jak i niewierzące­ go), obserwując i doświadczając skutków jego wolności, czyli konkretnych za­

chowań ikonkretnych decyzji. Próbowałem sięnad tym zastanawiaćrazem z in­ nymi w książce Co nas łączy? Dialog z niewierzącymi, dla którejbezpośrednim impulsem była książka W co wierzy ten, kto niewierzy? opublikowana kilka lat wcześniej we Włoszech przez Umberto Eco i Carlo Maria Martiniego.

Własną wolność wywodzę z wiary w Boga osobowego, a zwłaszcza Jego szczególne objawienie w Jezusie Chrystusie, którego obecności doświadczam w moim życiu w różnych formach i przejawach, które teologiachrześcijańskatra­ dycyjnie nazywa natchnieniami Ducha Świętego, nie zagłębiając się w to, co to określenie tak naprawdę znaczy. Jest dla mnie rzeczą istotną doświadczanie tej obecności jako wyzwalającej,a nieograniczającej. Przywołam tutaj łacińskie ada- giumprzypisywane (niesłusznie zresztą) św. Ignacemu Loyoli, założycielowi za­ konu jezuitów. Owo powiedzenie fascynowało swego czasu romantycznego po­

etę niemieckiego Hoelderlina. Oto ono: Non coercere maximo, contineri tamen a minimodivinumest, które w dość swobodnym tłumaczeniu możnaoddaćjako:

„Nie dać się ograniczyć przez to, co największe, zmieścić sięjednak w tym, co najmniejsze, to rzecz boska.

Traktuję tenłacińskizwrot jakoswoistą mantręrzucającąświatło na meandry mojej wolności i sposobyjej przeżywania tu i teraz. Można w tym dopatrywać

(7)

siętropionego kiedyś przez przewrażliwionych moralistów sytuacjonizmu -do­

stosowuję siędo zmiennych okoliczności i reaguję w zależnościod równie zmien­

nych bodźców. Gdzie miejsce więc na wierność absolutnej iniezmiennej praw­

dzie? Otóż szkopuł poleganatym, w istnienie takiej absolutnej i niezmiennej prawdy nie wierzę. Jedynym kryterium w poszukiwaniu Prawdyjesttwarz dru­ giego. To drugi człowiek,zwłaszcza słaby i prześladowany,mówi mi, czyw mo­

ichposzukiwaniachjestem na właściwej drodze. Totwarz ukochanej osobymówi mi, czyjestemwiemy deklarowanej miłości czy też poświęcam ją doraźnym ko­ rzyściomzmiłością niemającym wiele wspólnego.Więcej nawet, podobną wiarę w istnienie absolutnejprawdy uznajęzaniebezpieczną ułudę prowadzącą w spo­

sób nieunikniony do konfliktówi napięć,zwłaszczanatury religijnej.A w konse­ kwencjidodeptania godności drugiego człowieka tylko dlatego,że nie podziela moich przekonań czyprzekonań mojej grupy. Historiaw sposób nader naoczny dostarczadowodówtakiego obrotu spraw.

Inaczej mówiąc, postrzegam swoje życie jako dynamiczny projekt, w którego realizacji wielce pomocnym jest bliźni stojący na mojej życiowej drodze. Tak się składa, iż odkilku lat spotykamcoraz więcejbliźnich, dlaktórych moje religijne przekonania są zagadkowe albo wręcz niepojęte. Dla nichbowiem natura ludzka, niezależnieod obecnych w niej ciemnych stron,jest wystarczająco czytelna bez transcendentnych odniesień.A nawetwięcej - dlawieluz nich odwoływanie się do Boga jest powodem zamazywania międzyludzkich relacji. Nawetjeśli takra­ dykalny poglądjestmi obcy, to jest on dlamnieźródłem twórczego niepokoju.

Zapewne nic w tym dziwnego. Zawszebyli ludzie religijni i zawsze istnieli tacy, dla których religijne odniesienie było zbędne. Problem więc nie w ustale­

niu, kto ma rację, a kto jestw błędzie, ale w skutkach odmiennych odsiebieprze­ konań. To prawda, akurat minionyXXwiek dostarczył dowodównamacalnych, do czego prowadzi absolutyzacja człowieka: zarówno faszyzm, jak i komunizm ludzie wierzącychętnie postrzegająjako diabelskieowoceodejściaod Boga.Szko­

puł w tym, iż zarówno w faszyzm,jak iwkomunizmwielu wierzących i przeko­

nanych chrześcijan byłouwikłanych.Zwłaszcza w faszyzm, który wielu wierzą­

cym, w tym również wielu hierarchom kościelnym, jawił się jako antidotumna bezbożny komunizm. Aptekarskiejmiarynie sposób tuzastosować. Archiwa skry­ wają zaskakujące i, co tu ukrywać, zawstydzające dane dla wielu Kościołów, anietylko wyznawców innychreligii (tak chętnie zwykłosięwspominać żydów przyokazjikomunizmu, zapominając, iżgłówną rolę w nim odegralijednak chrze­ ścijanie, nawet jeśli ich określić wygodnym mianem byłych... Jest przy tym rze­ czą zastanawiającą, iż komunistówpochodzeniażydowskiego zwykło się pamię­

tać jako żydów, anie jako byłych...). Książka Andrzeja Grajewskiego Kompleks Judasza zasługuje na uważnąlekturętych wszystkich, którzy domagają sięener­ gicznego rozliczeniazezbrodniczejprzeszłości byłych komunistów. Księża, ana­ wet biskupi mają równie intrygującą kartę w swej komunistycznej przeszłości.

(8)

Chcę być dobrze zrozumiany, nie zamazuję różnicy pomiędzy katem iofiarą,chcę tylkowskazać na konieczność indywidualnego spojrzeniana przeszłość i na po­ trzebę unikania wygodnej zasady zbiorowej odpowiedzialności tak często poja­

wiającej się w naszych„rozliczeniowych” debatach. Nie wspominając jużo brat­ nich duchownych z Kościoła prawosławnego, jakżeaktywnie obecnego we wpro­

wadzaniu nowego systemu władzy w krajach do niedawna komunistycznych. Nie chodzi tu tylko o Rosję, ale i Rumunię, Ukrainę,Litwę czy Białoruś. Chiny ze swoją„rewolucją kulturalną” wniosły tutaj nowąkartę. Wielce pouczająca jest Czarna księga komunizmu, która powinna być lekturą obowiązkową dla wszyst­ kich, których zachwycał wiekXXze swymi, w samej rzeczy przyprawiającymi ozawrótgłowy, osiągnięciami technologicznymi. Acopowiedzieć o krajachAme­ ryki Łacińskiej, w której duchowni katoliccy nie wahali się popieraćprawicowych rządów zbrodniczych tylkodlatego, żebyły jakoby antykomunistyczne, choć nie zabardzo było wiadomo, co to taknaprawdę znaczyło. A nie wszyscy zdeklaro­

wanikomuniścizbrodniarzami byli. Owszem, wieluznichpłaciło życiem zaswe przekonania i za obronę praw prześladowanych. Wielce pouczający jest stosunek Kościoła katolickiego do teologii wyzwolenia, inkryminowanejtylkodlatego, odwoływała się do narzędzi analitycznych wypracowanych na gruncie filozofii marksistowskiej. „Czarnaksięga faszyzmu” czeka jeszcze na swegoautora, wszak faszyzm niemieckich nazistów to tylkojedno z jego imion, tak jak komunizmmiał onwiele twarzy...

Na własnyużytek ukułem wyrażenie,które akceptują również moi niewierzą­ cy przyjaciele:łaska wiary, łaska niewiary. W tymdośćzaskakującym zapewne kontekście łaskajestrodzajem poczucia wdzięczności wobec Boga(dla wierzą­ cych) i wobec naturyludzkiej(dlaniewierzących) zadoświadczane poczucie wier­

ności wobecwłasnego projektu życiowego. Wierności opłaconej nierzadkokon­ fliktemz inaczej myślącym otoczeniem. Wydaje mi się, że takie spojrzenie na problem wolności stwarza przestrzeń, w której zarówno wierzący, jak i niewie­

rzący mogą się spotkać bez poczucia wyższości czy niższości. Krótko mówiąc, najważniejszą sprawą jestegzamin z conditionhumane, która czyni nas pielgrzy­ mami w drodze do wciąż nieznanego celu. Przy tym mam świadomość proble- matyczności takich pojęć jak Bógczynaturaludzka. Przecieżnie można tychdwu wielkości rozpatrywać jako rzeczywistości całkowicie rozdzielnych. Bo i dlawie­ rzącego Bógnie przestaje być Niepojętym i Nienazwanym,a kontakt z Nim rze­ czywistością tajemniczą i nierzadko budzącą lęk.Podobnie rzeczywistość wyzna­

czana nieostrym przecież pojęciem natury ludzkiej niejestczymś bezproblemo­

wym dlaczłowieka niewierzącego. Być może więc na nowo należałoby zdefinio­ wać pojęcie agnostycyzmu, zwykle odnoszonego do człowieka niewierzącego.

Wtymnowym kontekście (łaski wiary i łaskiniewiary) można to pojęcieodnieść zarówno do osób wierzących, jak i niewierzących (MariuszAgnosiewicz, twórca portaluracjonalista, określa moje poglądy jako agnostycyzmreligijny), wprowa­

(9)

dzając je w szersze pole semantyczne - niepoznawalność bez dodatkowych do- określeń.

Poza tym sądzę, że w taki otosposób nierozwiązywalny pozornie dylemat(po­ godzenie wiary i niewiary), przynajmniej nateoretycznympoziomie, znajduje roz­

wiązanie. Nie tyle źródła przekonań ważne (co nie znaczy,nie czymśnaj­ ważniejszym dlaposzczególnego człowieka),ile konkretne, społecznie uchwytne skutki tychże.

I dochodzę do konkluzji tego krótkiegoćwiczenia z wolności. Obcowanie ze sobąludzi oróżnych przekonaniach nie musigenerować przemożnej chęci prze­

konania do swoich racji, ale może budzić rosnący podziw dla integralności in­

nychdrógżyciowych.Moje odejście od potrzeby nawracania i przyjęcie postawy zaciekawienia innością wiążę ze zmianą paradygmatu religijnego w chrześcijań­

stwie, która to zmiana dokonała się za sprawą między innymi takich teologów jak John Hick. Jej konsekwencje dostrzegamwtoczącej się obecnie debacie teo­ logicznej, głównie w dialogumiędzyreligijnym. Nie wszyscy są skłonni dostrze­

gać w tym dialogu istotny wymiar chrześcijaństwa.Jaki będzie ostateczny wynik tej debaty, trudno dociec.

Na zakończenie pozwolę sobie przywołać bliskie mistwierdzenie Leszka Ko­

łakowskiego, który we wprowadzającym eseju „Wiaradobra, niewiara dobra” do wspomnianej książki Co nas łączy?Dialog z niewierzącyminapisał:

Wiara jest prawomocna. Niewiara jest prawomocna. Nie są to jednak dwa sprzeczne wza­

jem korpusy doktrynalne, dwa zbiory twierdzeń, ale raczej przeciwstawne postawy umy­

słowe i moralne. Mniemam, że obie są potrzebne naszej kulturze.

Ja mniemam podobnie.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Artykuł Sellarsa jest próbą uratowania relacji obrazowania, które wydają się bardzo intuicyjnymi i trafnymi założeniami dla właściwej teorii prawdy, a przy ­ najmniej

Stosownie do spostrzeżenia Ajdukiewicza - nazwa właściwa to dla Kotarbińskiego taka nazwa, która nadaj e się do roli podmiotu lub orzecznika w zdaniu A jest B

Może to z tego powodu, że jako konsekwentnie idący śladem Habermasa zwolennik „niedokoń ­ czonego projektu Oświecenia ” , żarliwy obrońca Rozumu, zapalony propagator

O filozofii mistycznej czasu dnia i nocy 59 Podstawowymi metaforami czasu są: przeszłość, teraźniejszość i przyszłość rozumiane jako wektory przesuwania się percepcji

jest bardziej skomplikowane niż te prowadzące do Jap. Innymi słowy, uzasad ­ nienie przekonania, iż posiada się uzasadnione przekonanie, że p, jest bardziej skomplikowane,

W kontekście lęku przed śmiercią znaczy to, że ktoś, kto powoduje się w swoim działaniu obawą utraty życia, chce wyłącznie uniknąć zła śmierci, nie dąży

dzi i wtedy okaże się, że tak indagowana grupa państw należy do cywilizacji odmiennej od X; albo pytania okażą się źle postawione, co doprowadzi do wniosku, że

Że sprytni nadzorcy nie płacą im wynagrodzenia, tylko odwołują się do poczucia obowiązku, haseł politycznych, a ostatecznie do jakiegoś pojęcia cnoty i