• Nie Znaleziono Wyników

43. 22 Tom U.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "43. 22 Tom U."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

43. Warszawa, d. 22 Października 1883. Tom U.

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

P R E N U M E R A T A „ W S Z E C H S W IA T A .“

W W a rs z a w ie : rocznie rs. 6. k w a rta ln ie „ 1 kop. 50.

Z p rz e s y łk ą pocztową: ro czn ie „ 7 „ 20. p ó łro czn ie „ 3 „ 60.

K o m itet Redakcyjny s ta n o w ią : P . P . D r. T . C h a łu b iń s k i, J . A le k s a n d ro w ic z b .d z ie k a n U n iw ., m a g .K . D e ik e , m a g . S. K r a m s z ty k ,k a n d . n . p . J . N a ta n s o n , m a g .A . Ś ló s a rs k i,

p ro f. J . T re jd o s ie w ic z i p r o f. A . W rz e ś n io w s k i.

P r e n u m e r o w a ć m o ż n a w R e d a k c y i W s z e c h ś w ia ta i we w s z y s tk ic h k s ię g a r n ia c h w k r a j u i z a g ra n ic ą .

A d r e s R edakcyi: P o d w a le N r. 2 .

n a p is a ł

Jan Trejdosiewicz.

Niedawno zm arły ś. p. W incenty K osiń­

ski, zawiadowca kopalń rządowych galinanu w okręgu zachodnim górniczym, był jednym z najwydatniejszych górników polskich. Je g o długoletnia owocna p raca dla krajowego gór­

nictwa, wspierana dokładną znajomością gie- ologiczną i miłością własnej ziemi, stawia go w rzędzie obywateli, dobrze zasłużonych k ra ­ jowi.

Kosiński urodził się w r. 1835 we wsi Ko- sinach, w powiecie mławskim położonej. W y ­ kształcenie średnie naukowe pobierał w gi- mnazyjum płockiem, po ukończeniu którego, w roku 1852 wstąpił do uniw ersytetu p eters­

burskiego na wydział fizyczno-matematyczny, okazując szczególne zamiłowanie do m inera­

logii i gieologii. W tedy zrodziła się w nim także myśl poświęcenia się zawodowi górni­

czemu. Lecz po ukończonych w roku 1855 stu- dyjach uniwersyteckich, ze stopniem kandydata nauk przyrodzonych, K . nie mógł zaraz urze­

czyw istnić swego zamiaru i przyjął obowiązki

nauczyciela m atem atyki najprzód w Łowiczu, a następnie w Kielcach, w których pozostawał tylko do r. 1858. W tak krótkim okresie cza­

su um iał już wszakże K . swoim przystępnym wykładem i trafnem postępowaniem z młodzie­

żą szkolną pozyskać jej sym patyją i zaufanie.

K . opuścił zawód pedagogiczny nie dla cięż­

kich jego obowiązków, bo całem swojem pó­

źniejszem życiem złożył dowody nieustannej pracy, ale głównie dla nastręczającej się mo­

żności wejścia na drogę tych zajęć, do których uczuwał niepohamowany popęd, a także i wsku­

tek żądzy zdobycia obszerniejszej jeszcze wie­

dzy przez dalsze studyja za granicą. W roku bowiem 1858 b. W ydział Górnictw a w K ról.

Polskiem, pragnąc przemysł górniczy podnieść, a niem ając dostatecznej liczby ludzi, odpo­

wiednio do tego zadania uzdolnionych, postano­

wił udzielać zapomogi m ateryjalne wybranym przez siebie kandydatom , chcącym się kształ­

cić w zakładach górniczych zagranicznych.

W ybór pierwszy padł wówczas na K , który kosztem W ydziału Górnictw a został wysłany do znanej powszechnie akademii górniczej we F rejbergu, uczęszczanej przez młodzież, przybyłą z różnych stron świata. Tam K . z ca­

łym zapałem oddał się nauce, słuchając wy­

kładów europejskiej sławy uczonych, jak:

W eisb ach a, B reith au p ta, Gotty i innych.

(2)

W czasie zaś wolnym od prelekcyj, zwiedza on starożytne, w wieku już X II-y m istnie­

jące i wzorowo prowadzone, srebrodajne ko­

palne frejberskie, w których zapoznaje się z dziełami przyrody, przed okiem ludzkiem ukrytem i w głębiach ziemi; przegląda całemi godzinami bogaty akadem icki zbiór m inera­

łów; bada miejscowości ciekawe pod względem gieologicznym, słowem, nie pom ija niczego, co tylko wydaje mu się poźytecznem do zawodu górniczego i po dwuletnich pracowitych stu- dyjach w F rejb erg u , w raca w roku 1860-ym do kraju.

Od roku tego zaczyna się działalność K , jako górnika, znającego wielostronne nasze potrzeby i pragnącego najszczerzej im zadość uczynić w zakresie górnictw a. Um ysł jego j a ­ sny pojm uje, że um iejętne wyzyskiwanie ro ­ dzimych płodów kopalnych i dalsze ich poszu­

kiwanie mogą znakomicie wpłynąć n a wzrost przem ysłu i podnieść dobrobyt kraju. T a myśl nie odstępuje go przez całe życie i w duchu jej poczyna pracować w górnictwie.

Zanom inowany najprzód zawiadowcą hu t cynkowych w Dąbrowie, K . zajm uje się pro- dukcyją cynku, lecz w krótce od zajęć'tych je st uwolniony, m ając polecone ułożenie mappy gieologicznej okręgu wschodniego, na skalę 1 : 20000, k tó rą to ro b o tą od roku 1857 do 1859 był poprzednio zajęty p. H empel. K . do­

konywa tej ważnej pracy, a wyniki, zdobyte drogą trudzących badań, zamieszcza w „Opisie mapy gieologicznej," przedstawionym b. W y­

działowi G órnictw a w roku 1863-im.

Przytoczony opis, skreślony przed 20-ma laty, a znajdujący się zapewne dzisiaj w archi­

wum d epartam entu górniczego w P e te rsb u r­

gu, wcale nie był drukowany, a dostać jego rękopism u nie mogliśmy. Z tego więc powodu o treści jego nic powiedzieć nie możemy. N a d ­ mieniamy tylko, iż K . w objaśnieniu do mappy gieologicznej K rólestw a Polskiego, zamie­

szczonej w Encyklopedyi rolnictwa, powołuje się n a tenże opis, który, według słów jego, s ł u ż y z a d o w ó d , iż pokłady piaskowca w okolicach Szydłowca i K ońskich, przez Pu- scha nazwane form acyją północnego białego piaskowca i zaliczone do lijasu, zostały przez K . właściwie określone, t. j. odniesione do piętra górnego formacyi tryjasowej, czyli do kajpru. A dalej powiada, że późniejsze bada­

nia Roem era, wspólnie z nim w r. 1866 dopeł­

nione, powyższe określenie w zupełności po­

twierdziły ‘), Tym sposobem wskazanie znaj­

dowania się kajp ru w powiatach opoczyńskim, końskim, iłżeckim i opatowskim, nauka za­

wdzięcza K .

Od roku 1863— 1869 K . m a poruczane ró ­ żnorodne zajęcia służbowe: w r. 1863 i 1864 zawiaduje zakładam i górniczemi w N ietulisku i Michałowie; w r. 1865 je s t delegowany do pomocy Zejsznerowi; w r. 1866 zarządza za­

kładem maszyn rolniczych w Białogonie; w r.

1867 b.W ydział G órnictw a wzywa go do W a r­

szawy na członka komisyi, wysadzonej do uło­

żenia i zaprowadzenia nowej rachunkowości górniczej; w r. 1868 prowadzi wielki piec i za­

wiaduje kopalniam i żelaza w P ankach.

Niezależnie od powyższych zajęć, K . w tym okresie czasu pracuje jeszcze i w kierunku, nieodnoszącym się już bezpośrednio do jego obowiązków. W roku 1866 służy on za prze­

wodnika F . Roemerowi, profesorowi uniwer­

sytetu w W rocław iu, pod którego kierunkiem zostały wykonane kosztem rządu pruskiego systematyczne i dokładne badania gieologi­

czne Szląska Górnego i okolic z nim pograni­

cznych. Z n ając dokładnie budowę gieologi- czną gór Kieleckich, K . oprowadza R oem era najprzód po najbliższej okolicy Kielc, a n a ­ stępnie udaje się z nim i do odleglejszych miejscowości: pod Bodzentyn, Suchedniów, Mroczków, Odrowąż, M okrę, do kopalń że­

laza Dziadek i we wsi Glinianym Lesie. P rzy pomocy ta k dzielnego przewodnika, gieolog niemiecki dostrzega w zwiedzanych przez się okolicach oraz kopalniach wiele bardzo wa­

żnych faktów gieologicznych i opisuje je w od­

dzielnej rozprawie 2).

W kró tce jed nak tę usłużność swoję dla ob­

cego uczonego, K . obraca na korzyść własne­

go społeczeństwa. W r. 1869 udaje się on do W rocław ia, gdzie zawdzięczając bliższej zna­

jomości z Roemerem, m a możność najdokład­

niejszego obejrzenia wszystkich okazów skał i skam ieniałości, umieszczonych w gabinecie gieologicznym tam tejszego uniw ersytetu, a ze-

') O b a d a n ia c h i m a p a c h g ieo lo g iczn y ch K rólestw a P o ls k ie g o . E n c y k lo p e d y ja ro ln ic tw a. T o m I I , str. 5 5 0.

W a rsz a w a , 1 8 7 4 .

G eo g n o stisch e B e o b ach tu n g en im P o ln isc h e n M it- te lg e b irg e . Z e itsc h rift d e r deutschen geo lo g isch en Ge- se llsch aft. X V I I , 1 8 6 6 , s tr. 6 6 7 , 6 7 9 i 6 8 6 .

(3)

N r. 43. W SZ E C H ŚW IA T . 675 branych przez Roem era, D egenhard ta i E ck a

na Szląsku Górnym i w miejscowościach z nim pogranicznych K rólestw a Polskiego, Szląska A ustryjackiego i Galicyi. Okazy te, ja k wia­

domo, służyły za podstawę do ułożenia „ K a r­

ty gieognostycznej Szląska Górnego i okolic pogranicznych," wydanej w 12-u sekcyjach na skalę 1 : 100000 '). K z największą też uwa­

gą przypatruje się tej karcie, ale wydanej je ­ szcze naówczas bez opisu na niej pomieszczo­

nych okolic. Rozum iejąc ważność takiego opisu dla nauki i dla naszego górnictwa, K . uprze­

dza jego w ydanie2) i w osobnej rozprawie: „K il­

k a uwag o najnowszych badaniach gieogno- stycznych w południowo-zachodnich okolicach K rólestw a Polskiego, oraz na Szląsku i w G a­

licyi,“ podaje wszystkie wiadomości gieologi­

czne, k tóre dotyczą części naszego k ra ju i z je ­ go najżywotniejszemi interesam i ekonomiczne- mi ściśle się łączą 3).

W roku 1869 K . otrzymuje nominacyją na zawiadowcę kopalń galm anu i rud żelaznych.

Obowiązki te pełni, mieszkając w Dąbrowie, później zaś, kiedy rząd wyzbył się na la t 99 kopalń ru d żelaznych w okręgu zachodnim, K . obiera mieszkanie w Sławkowie i stam tąd zarządza ju ż tylko kopalniami galm anu nie­

mal do ostatnich chwil życia. Przez te la t 14 je st niestrudzonym pracownikiem: rozwija on swoję działalność zarówno na polu naukowo- literackiem , ja k również wykonywa roboty, którem i przynosi górnictwu niezaprzeczone korzyści, a sobie staw ia pomnik wdzięcznej pamięci u następnych pokoleń.

W iadom o, iż po roku 1863 właściciele m a­

jątków ziemskich w okolicach Dąbrowy i O l­

kusza zmuszeni byli je sprzedać bogatym cu­

dzoziemcom, a ci, nabywszy je, poczęli zwolna rozwijać wielkie kopalnie. Do takich należą między innemi i kopalnie galmanu, oraz bły ­ szczu ołowianego w Bolesławiu, nabyte przez K ram stę. Po osuszeniu rzeczonych kopalń za-

‘) G e o g n o stisch e K a rtę von O berschlesien u n d den a n g re n z e n d e n G ebieten, im 12 B la tte rn im M aassstab

= 1 : 1 0 0 0 0 0 .

2) D -r F e r d . K oem er: G eologie von O berschlesien.

M it einem A tla s von 5 0 die b ezeich n e n d en V e rste in e - ru n g e n d er ein zeln en A b la g e ru n g e n O berschlesiens dar- stellenden lith o g ra p h irte n T afeln u n d ein er M appc m it K arto n u n d P ro filen . B reslau , 1 8 7 0 .

,l) B ib lio tek a W a rsz a w sk a . 1 8 6 9 . I , str. 2 4 5 2 5 7 .

pomocą maszyn parowych i znacznem w nich opadnięciu poziomu wody, natrafiono na j e ­ dnę ze starych sztolni, dochodzącej do sąsie­

dnich kopalń rządowych galmanu, Ulises i J e ­ rzy. Ponieważ maszyna parowa zapomocą od­

nalezionej sztolni osuszała i wyżwymienione ko­

palnie rządowe, zatem rząd zwrócił admini- stracyi kopalń K ram sty połowę kosztów, przez nią poniesionych dla odnowienia sztolni, a nadto zobowiązał się jeszcze do zapłacenia także w równej połowie kosztów, potrzebnych na pogłębienie kanału odkrytego, którym by woda mogła ze sztolni odpływać niezależnie od działania maszyny parowej. U goda ta m ię­

dzy rządem i adm inistracyją kopalń K ram sty m iała miejsce w roku 1871. Pogłębienie zaś owego kanału poleconem zostało K , który do wykonania tej roboty niezwłocznie przystąpił i ukończył j ą w roku 1873, wydawszy ogółem zaledwie 12000 rubli.

Z ajęty powyższą robotą, K . w roku 1872 otrzym uje jeszcze od m inistra skarbu rozkaz, ażeby łącznie z inżynierem górniczym R om a­

nowskim przystąpił do zbadania pod wzglę­

dem gieologicznym okolic, pomiędzy Ciecho­

cinkiem i Inowrocławiem położonych, w celu wyjaśnienia możliwości znajdowania się n a tej przestrzeni k ra ju soli kamiennej. Rozkaz ten K . z całą sumiennością i dokładną znajom o­

ścią rzeczy wykonał i spostrzeżenia swoje ogłosił w rozprawie: „O możności znalezienia w naszym kraju soli kam iennej“ '). W” niej znajdujemy bardzo ciekawą historyją poszuki­

wań u nas soli, skreśloną na podstawie akt b. W ydziału G órnictw a i wiadomości, z innych rozmaitych źródeł pochodzących. D alej je s t w niej mowa o form acyjach gieologicznych, w jakich sól kam ienna w tutejszym k raju znaj- dowaćby się powinna. W końcu zaś czytamy, iż „wszystkie względy upoważniają do mnie­

mania, że sól u nas być powinna, a nieregu- larność pokładów, w jakich się ona znajduje, każe się domyślać, że znalezienie zawsze b ę­

dzie zależało od szczęśliwego trafu, bo można, ja k to było przy poszukiwaniach w Inow rocła­

wiu, nic nie znaleść, mając pod bokiem wiel­

kie bogactwo.” O pierając się na tem, K . ra-

■) D ru k F . B c łc h a to w sk ie g o w P io trk o w ie , stro n ic 7 , bez o zn acz en ia ro k u . S ą d z ą c je d n a k z tre śc i, ro zp ra w a ta b y ła p isa n ą , a zapew ne ta k ż e i d ru k o w a n ą w ro k u

1 8 7 3 .

(4)

N r. 43.

dzi utworzenie kom panii z wyłącznym celem poszukiwań soli i podaje, jak ie czynności wejść- by powinny do sfery jej działań.

W tymże samym roku 1872, K . nadsyła dla zamieszczenia w Encyklopedyi rolnictw a1)

„M appę gieologiczną K rólestw a Polskiego,”

ułożoną n a podstawie k arty Puscha, z wpro­

wadzeniem wszakże do niej uzupełnień, wypły­

wających z późniejszych badań gieologicznych.

Do tej mappy daje także objaśnienie pod ty tu ­ łem: „O badaniach i m appach gieologicznych K rólestw a P olskiego.“

Cesarskie Towarzystwo mineralogiczne w P e ­ tersbu rgu w ybiera K . jednogłośnie na swoje­

go rzeczywistego członka 2).

N akoniec jeszcze tego samego roku 1872, K , ja k sam powiada, korzystając z doświad­

czenia, nabytego przy pogłębianiu kan ału w Bolesławiu, przedstaw ia p ro jek t osuszenia kopalń olkuskich zapomocą otworzenia sztolni głębszej, t. j. Ponikowskiej.

D rogi, ja k ie ten projekt przechodził i na jak ie przeszkody trafiał, opowiemy, opierając się n a własnym K . opisie, podanym w bardzo pouczającej rozprawie: „K opalnie olkuskie, ich przeszłość i przyszłość,” do której dołączył także „ K a rtę gieologiczną okolic Olkusza” 3).

S karb , złożony w kopalniach olkuskich, umiano ju ż dokładnie ocenić jeszcze w X I V stuleciu, w którem prawdopodobnie i zapro­

wadzone zostały kopalnie galeny srebrodajnej czyli błyszczu ołowianego. D la wydobywania tego kruszcu, do połowy wieku X V I-g o p ra ­ cowano w owych kopalniach do naturalnego poziomu wody i nieco niżej, odprowadzając w tym ostatnim razie wodę zapomocą siły koni.

Lecz gdy podobny sposób odbudowy kopalń sta ł się zbyt uciążliwym, w r. 1549 postano­

wiono dla odprowadzania wody zbudować sztolnią, nazwaną Starczynowską z ujściem do rzeki Sztoły, będącej dopływem Przem szy.

W kró tce zostały zbudowane dwie jeszcze inne sztolnie: Ponikow ska i Pilecka, które, osusza­

ją c kopalnie olkuskie, pozwalały w nich pro­

wadzić roboty przez część wieku X V I-g o i cały

’) T o m I I , s tr. 5 4 6 — 5 5 2 . W a rsz a w a , 1 8 7 4 . '■) Z a p isk i Im p e ra to rs k a w o S. 1’ie tie rb u rg sk a w o M i- n e ra ło g ic z e sk a w o O bszczestw a. C z ast w o śm a ja , str. 2 2 1.

S a n k t-P ie tie rb u rg . 1 8 7 3 .

3) P a m ię tn ik F iz y jo g ra fic z n y . T . I I , s tr. 1 2 4 — 1 3 3 . W a rsz a w a , 18 8 2 .

X Y II-ty . N a początku zeszłego stulecia ro­

boty te całkowicie zostały przerwane. P rzy­

czyny upadku kopalń olkuskich były bardzo różne. Z b adał je dokładnie K , którego po­

wyższy projekt osuszenia tych kopalń zostaje w roku 1873 przyjęty przez kom itet naukowy górniczy w P etersbu rg u i polecony do wyko­

nania, bez wyznaczenia jed n ak zaraz odpowie­

dnich funduszów. Tymczasem następują zmia­

ny w rządzie, i zam iast wprowadzenia w wy­

konanie pro jek tu już zatwierdzonego, nowy kom itet bierze pod rozwagę drugi projekt, którego au to r obiera drogę osuszenia kopalń olkuskich przez otworzenie wyżej położonej sztolni Pileckiej. W skutek tego K . i autor drugiego projektu są w roku 1880 wezwani do P etersb urg a. K . naukowo uzasadnionemi motywami, wypowiedzianemi na dwu posiedze­

niach kom itetu naukowego górniczego, obro­

nią swój projekt. P ro jek t ten, ja k również i fundusz 68000 rubli, potrzebny do jego wy­

konania, ostatecznie przez tenże kom itet za­

twierdzony zostaje.

Roboty, rozpoczęte w roku 1880, a polega­

jące na pogłębieniu kanału odkrytego, którym odpływać będzie woda z kopalń olkuskich za­

pomocą otworzonej sztolni Ponikowskiej, zo- I stały ukończone na kilka tygodni przed sko­

nem ich twórcy i kierownika. Pogłębiony k a­

nał ma długości 1600 sążni rosyjskich, a zbu­

dowanie jego kosztowało 60000 rubli. K . oszczędził przeto z anszlagu 8000 rubli i za­

projektow ał użycie tej zaoszczędzonej przez siebie kwoty n a otworzenie pod ziemią około 300 sążni rosyjskich sztolni, k tó ra ma być po­

prowadzoną aż pod sam Olkusz, t. j. na odle­

głość, około 5-iu wiorst wynoszącą. Po zbu­

dowaniu tej całej sztolni, obecny poziom wody w kopalniach olkuskich obniży się na 7 '/2 są­

żni ros., a zatem i do tej głębokości, na prze­

strzeni 6-iu wiorst kwadratowych, roboty gór­

nicze będą mogły być w nich prowadzone.

W tedy na dzisiejszych cichych i pustych po­

lach kopalnianych pod Olkuszem powstanie dawne życie, a ten w niedalekiej przyszłości obraz wskrzeszonego przemysłu — to dzieło K ., dla wykonania którego poświęcił la t 8 usilnych starań i 3 ciężkiej pracy, niebiorąc zato żadnego oddzielnego wynagrodzenia, a nie był wcale zamożnym. N a uwagi, iż każda ro ­ bo ta pożyteczna winna być stosownie zapłaco­

ną, zwykł odpowiadać, że dla kraju biednego;

(5)

N r. 43. W SZECH ŚW IA T. 677 niezawsze mogącego wynagradzać swoich oby­

wateli, należy pracować i darmo.

Jednocześnie z ostatecznem zatwierdzeniem projektu K ., D epartam ent Górniczy poleca mu jeszcze objąć kierunek nad poprowadzeniem badań gieologicznych w powiatach południo­

wych gubernii kieleckiej i w powiecie san d o ­ mierskim gub. radomskiej, przez wyznaczonych w r. 1880-ym inżynierów górniczych, K ontkie- wicza i M ichalskiego, w celu ułożenia k arty i zarazem zbadania możliwości znajdowania się pokładów soli kamiennej i nafty w powyższych powiatach. K ., zajęty naraz dwiema robotam i, wywiązuje się także jaknajlepiej z ostatniej mu poruczonej pracy i składa z niej D e p a rta ­ mentowi Górniczemu, po dokonaniu już b a­

dań, obszerne sprawozdanie. N a szczęście, sprawozdanie to, dotychczas wcale nieogłoszone drukiem , je st w naszych rękach. W niem znale­

źliśmy bardzo trafn e uwagi krytyczne nad po- przedniemi badaniam i gieologicznemi i poszu­

kiwaniami soli kam iennej; następnie o state­

czne wyniki badań gieologicznych, pod jego kierunkiem wykonanych — i nakoniec bardzo ważne uwagi, dotyczące możliwości znajdow a­

nia się soli kamiennej i nafty w południowej części naszego kraju. Niewchodząc w szcze­

góły owego sprawozdania, a ograniczając się tylko podaniem jego treści, nie możemy wszak­

że powstrzymać się tutaj od zaznaczenia, iż postaram y się, aby ta cenna p raca K . nie prze­

padła dla fizyjograficznej literatu ry polskiej.

K osiński, oddany całkiem nauce, żywo się także interesuje jej postępam i u nas i szuka wymiany myśli z uczonymi polskimi. Do tego daje mu sposobność zjazd trzeci lekarzy i przy­

rodników polskich w Krakowie, n a którym, w sekcyi mineralogiczno-gieologicznej, ma dwa wykłady: „O osuszeniu kopalń olkuskich"

i „O badaniach celem wynalezienia soli w po­

łudniowych okolicach K rólestw a Polskiego."

Po ostatnim wykładzie wywiązała się poucza­

ją c a dyskusyja gieologiczna, w której brało udział wielu członków sekcyi, w yrażając roz­

m aite pod tym względem zdania ’)•

N akoniec w roku bieżącym K . ogłasza d ru ­ kiem swój wyborny przekład dzieła niemiec­

kiego, skreślonego z wielkim talentem przez D -ra A dolfa G urlta, pod tytułem: „K ró tk i

wykład historycznego i technicznego rozwoju górnictwa i hutnictw a” '). P rzekład ten, dopeł­

niony wiadomościami o naszem kopalnictwie i hutnictwie, je s t pierwszym podręcznikiem polskim, który objął systematyczny wykład poszukiwań i wydobywania rud, oraz otrzy­

mywania z nich metali. N adto uczestniczy także w pierwszym zjeździe górników K ró le ­ stwa Polskiego w W arszawie, na którym za­

biera głos w kilku ważniejszych przedmiotach i zostaje wybrany do komisyi, mającej przy­

gotować projekt ustawy dla przyszłej szkoły sztajgrów w Dąbrowie 2). Ułożenie tego pro­

je k tu komisyja powierza K , który zdołał je ­ szcze przed śmiercią ukończyć i tę robotę.

Wymieniwszy powyżej tytuły p ra c K ., ogło­

szonych drukiem i znajdujących się w ręko- pismach, a niektórych z nich podawszy i treść, pozostaje nam jeszcze przytoczyć jego artyk uł

„K opalnie," zamieszczony w „Encyklopedyi rolnictwa" 3). K . zasilał także i gazety swoje- mi artykułam i.

M ając jedynie na celu dobro ogółu, K . tyl­

ko w pomyślnych skutkach swojej pracy dla kraju widział dla siebie nagrodę. Innej nigdy nie szukał i nie ubiegał się za pozyskaniem rozgłosu. Zwracającym się często do niego technikom i przemysłowcom polskim zawsze chętnie i bezinteresownie udzielał ra d dobrych i pożytecznych wskazówek. P ra g n ą ł jaknaj- szczerzej, ażeby skarby ojczystej ziemi były wyzyskiwane tylko przez krajowców, ażeby przemysł górniczy wzbogacał swoich, nie zaś obcych przybyszów i w tym też kierunku, o ile mógł, rozwijał swoje działanie. We wszystkich zaś jego czynach ujawniał się zawsze cha­

ra k te r prawy i niezłomny, umysł szlachetny, a serce wrażliwe.

Koledzy górnicy wieńcem barwnych żywych kwiatów przyozdobili trum nę K , my zaś ze­

brane tu nieusychające kwiaty jego zasługi kładziemy na świeżą jeszcze mogiłę.

*) Ze 10 0 - m a d rzew o ry tam i w tekście. W arsz aw a, 1 8 8 3 . K a rt n lb ., str. I V i 2 1 8 .

*) T ru d y pierw aw o sje zd a g o rnoprom yszlennikow C a rstw a P o lsk aw o bywszawo w g o ro d ie W arsz aw ie, str.

1 0 1 . S t.-P ie tie rb u rg , 1 8 8 3 .

3) T o m III, s tr. 6 8 6 — 6 9 0 . W arsz a w a , 1 8 7 6 .

' ) D z ie n n ik trzeciego Z ja zd u le k arzy i p rz y ro d n ik ó w p o lsk ich . K ra k ó w , 1 8 8 1 . N r. 1, str. 3 i N r. 2 , str. 2 0 .

(6)

678

O MIARACH PRAWNYCH I ZWYCZAJOWYCH

W P O L S C E . n a p is a ł

M a r y j a n A . B a r a n i e c k i , docent prywatny uniwersytetu w Warszawie.

N ajw ięcej m ateryjałów do historyi dawnych m iar w Polsce zebrał Tadeusz Czacki w zna­

nej pracy „O litewskich i polskich praw ach,"

ogłoszonej w latach 1800—1801 '). J a k o czło­

nek komisyi skarbu koronnego (1786—1792), b ra ł czynny udział w roztrząsaniu tych wąt­

pliwości, k tóre konstytucyje sejmów w latach 1764 i 1766 pozostawiły co do m iar grunto­

wych, ja k również w pracach nad związkiem między różnemi jednostkam i, czego ślad wy­

raźny pozostał we wzmiankowanem jego dzie­

le. W idać nadto, że Czacki korzystać umiał ze wszelkich faktów, napotkanych przezeń przy czytaniu najróżnorodniejszych dokumen­

tów, które utworzyły ciekawą mozaikę miar zwyczajowych. Prócz tego podał on tu do­

mniem ania co do pow stania w k raju lub w pro­

wadzenia zzewnątrz i co do rodowodu wielu m iar, przytaczając świadectwa czerpane z po­

ważnych w dziedzinie prawnej lub ekonomicz­

nej prac obcych badaczów, jakoteż pracowicie dobyte ze źródeł miejscowych. Mówię o tem dlatego, że, niemogąc rozszerzać ram arty k u ­ łu podaniem tu gienezy m iar naszych, chciał­

bym jed n ak zaznaczyć, że te wiadomości znaj­

dują się w dziele Czackiego i że piękne zada­

nie m iałby ten, ktoby, na podstawie prac i źró­

deł później ogłoszonych, chciał sprawdzić i uzupełnić poglądy Czackiego.

W iele faktycznych danych, wraz z podaniem wyrażeń jednych m iar przez drugie zgroma­

dził JulijuszK o ło b rzeg -K o lb erg , profesor kró- lewsko-warszawskiego uniw ersytetu, w tab li­

cach zatytułowanych: „Porów nanie m iar i wag teraźniejszych i dawniejszych w Królestw ie Polskiem używanych z zagranicznem i,” które wyszły poraź pierwszy w r. 1819, ap o w tó rn ie2) w wydaniu syna a u to ra w r. 1838. Są one częściowo poważnem uzupełnieniem pracy

*) K o rz y sta m z w y d a n ia R a czy ń sk ieg o ( 1 8 4 3 — 1 8 4 4 ) .

") T o w ła śn ie d ru g ie w y d an ie m a m p o d rę k ą .

Czackiego, którego wszystkie dane co do miar prawnych K olberg przyjął bez wyjątku, cho­

ciaż najgłówniejsze z tych danych są dotąd poparte tylko powagą Czackiego, jako członka komisyi skarbowej, gdyż nie znajdują się w konstytucyjach sejmowych z la t 1764 i 1766, ja k to łatw o sprawdzić można, odczytując je w tomie V I I „Yolumina legum,” a oryginal­

nych co do tego dokum entu działalności ko- misyj skarbowych koronnej i litewskiej nie ogłoszono nigdzie. Mianowicie mam tu na myśli, że te konstytucyje mówią wprawdzie o typach określonych (np. łokieć warszawski, korzec warszawski, czyli mazowiecki, funt wro­

cławski, cztery-piąte funta berlińskiego i t. d.) 0 podziałach ustanaw ianych, ale prócz garnca litewskiego „szynkowego,” określonego wy­

raźnie, ja k zobaczymy, przy pomocy cali li­

tewskich, nie wspominają nic ani o związku różnych jednostek z sobą, ani o wyrażeniu m iar długości w stopach paryskich. W szy­

stkie zaś te przejścia są podane przez Czackie­

go i bezwzględnie przyjmuje je nietylko K ol­

berg, ale i inni, którzy przed nim zajmowali się naszemi m iaram i (por. niżej ustęp 5-y). Z a ­ znaczyć tu jeszcze należy, że w tablicach K ol­

berga spotyka się między innemi wyliczenie 1 porównanie kilkunastu daw nych łokci i in­

nych m iar, właściwych rozmaitym miastom koronnym, staran n e wyznaczenie, oparte na najlepszych spółcześnie źródłach, wszystkich m iar obcych u nas używanych, jakoteż porów­

nanie wszelkich m iar z miarami nowopolskiemi.

P o tych tablicach mamy do zaznaczenia jednę pracę, obszerniej miary w Polsce tra k tu ­ jącą, mianowicie arty k u ł W acław a-A leksan­

d ra M aciejowskiego: „H istory ja dawnych polskich m iar i wag w zarysie” etc., ogłoszo­

ny w „Ekonom iście” w r. 1868. A u to r poda­

je częściowo objaśnienia nazw niektórych miar, jedne więcej, inne mniej przekonywające, ko­

rzysta ze spółcześnie ogłaszanego przez bibli- jotekę K rasińskich dyjaryjusza sejmowego z r. 1565 (odpowiada mu Yol. leg. t. I I ) — tyle można powiedzieć n a 'k o rz y ść tej pracy.

Co do technicznej jednak, że ta k powiem, strony, ważne są w tym artykule braki. Z a­

znaczę tu trzy następujące: P o pierwsze, to, co au to r mówi (str. 253) o łanach, powołując się na Czackiego, je s t błędne, a powstało p ra ­ wdopodobnie z tego, że wymiary, podane przez Czackiego tylko w łokciach kwadratowych,

(7)

N r. 43. W SZE C H ŚW IA T. 679 autor źle wyliczył na morgi; tu także łan cheł­

miński i błędnie i niewłaściwie przytoczony, choć w Czackim (t. I, str. 343) je s t wyraźne co do tego ostrzeżenie. Pow tóre, autor ten fakt, że konstytucyja r. 1766 ustanow iła dla Litwy dwojakie garnce: szynkowy i dwa razy większy cechowy, co wyraźnie je st w niej zaznaczone, w niedający się wytłumaczyć spo­

sób, przeniósł na litewskie czasze i zaznacza je dwojakie: cechową i szynkową (256), powo­

łując się na tom V I I Yol. leg., gdzie je st mo­

wa o czaszy, mającej sześć garncy cechowych, albo dwanaście szynkowych. Ten sam błąd popełnia au to r co do beczki, k tó rą znów wi­

dzi dwojaką: hurtow ną i szynkowną (str. 260), a to, co z powodu garncy mówi o „przemyśl­

nym Litwinie" (tamże), je st niedokładnie umo­

tywowane, bo garniec cechowy litewski równy był prawie półtora garnca koronnego, a nie dwu takim garncom. Potrzecie, autor dość dużo mówi o mierze kłodowej (str. 258); za­

dawala go jednak to, że konstytucyja z roku 1764 wlicza j ą do m iar koronnych — ale nie baczy na to, że nic dotąd nie wiemy, co przez tę m iarę rozumieć '). N aw et Czacki, tak blis­

ki owej epoki, mówi: „jaka to była miara, nie wiem“ (t. T, str. 308). Nakoniec i to dodać należy, że Maciejowski, ja k i K olberg, prze­

oczyli, iż w dziele Czackiego, prócz tego, co je s t zebrane o miarach w tomie I-ym na str. 240— 246 (z dwiema tablicami) i na str.

303—308, a także co do grzywien w t. 1-ym na str. 175— 179, znajduje się jeszcze w tomie Il-im na str. 200 bardzo ważna wiadomość o pierwszem i jedynem u nas urządzeniu miar gruntowych w roku 1557, z czasem zapomnia- nem i już przez nowe postanowienie później niezastąpionem (por. niżej ust. 4-y).

Zdaw ałoby się, że podręczniki szkolne, dzie­

ła o miernictwie trak tu jące i t. d., powinny być również źródłem uie do pogardzenia. J e- żeli jednak nawet podręczniki, wypracowane przez Towarzystwo 2) do ksiąg elementarnych (1775— 1792), a przez Komisyją edukacyjną

') M ów ił m i niedaw no pewien wiekowy L itw in , żc w m ło d o ści sw o je j, m a ją c la t k ilk an aście, w idział n a P odolu n a ja r m a rk u sprzedaw ane m ia ry , w ydrążono w' p n iu d rzew n y m , k tó re nazyw ano m ia ra m i kłodow em i, k ło d a m i.

*) N ie m o ż n a o to obw iniać autorów , n p . L h u iliera, gdyż ty c h d an y ch d o sta rc z a ło im T ow arzystw o, czego ślad

wydane, podają błędne wyrażenie łokcia ko­

ronnego w linijach stopy paryskiej („pied du roi,” a więc tej, jakich sześć tworzy sążeń,

„toise de P ero u ,” w którym wyrażają się wciąż wymiary południków), mianowicie 261,7 za­

miast 264, a niektóre o m iarach litewskich całkiem milczą, to cóż dopiero sądzić o da­

nych, jakieby z innych dzieł podobnych zebrać można było ?

W tych, które przeglądałem, tablicach, wy­

danych w obcych językach, a wspominają­

cych dawne m iary polskie, znajdują się dane często wielce bałam utne. W y jątek pod tym względem stanowi arty ku ł P auk era w „ J a h r- buchu” Schum achera z r. 1836.

Może powyższe uwagi co do źródeł są zbyt obszerne w stosunku do zwięzłego przedsta­

wienia m iar polskich, które tu podaję. W o la­

łem jed nak naprzód je wyłuszczyć, aniżeli przerywać wykład objaśnieniami, czasem je- dnostajnemi, lub przytoczeniami, któreby wy­

padło kilkakrotnie też same powtarzać.

( C. il. n.)

UKWIAŁ I PUSTELNIK

W E WZAJEMNEJ ZALEŻNOŚCI.

przez

Józefa Nusbauma, bind. N a u k Przyrodz.

W ostatnich czasach nauka została wzbo­

gacona wieloma nader zajmującemi faktam i, dotyczącemi wzajemnego stosunku i zależno­

ści fizyjologicznej jednych organizmów od d ru ­ gich. Czytelnikom W szechświata znane są od­

krycia, dokonane przed niedawnym czasem przez Gejzę E n tza i B ran d ta co do wzajemnej współki wodorostów, oraz niektórych niższych organizmów zwierzęcych.

W odorost i zwierzę żyją razem, a współży­

cie takie dla jednego i drugiego z wielkim jest pożytkiem. W świecie zwierzęcym spoty­

kamy nieraz tego rodzaju zjawiska, że dwa zupełnie różne gatunki współżyją razem ciągle

je s t w niew ydanych je g o p ro to k u ła c h (p ro to k u ły sesyj 14 S ty czn ia 1 7 7 7 r., 1 6 -g o P a ź d z ie rn ik a , 3.0 L isto p a d a i 14 G ru d n ia 1 7 7 6 r .) .

(8)

lub też w pewnym tylko okresie życia, stoso­

wnie do tego, w jakim celu współżycie to ma miejsce. Życie pasorzytne je s t jednym z naj­

pospolitszych przykładów współżycia zwierząt, chociaż właściwie mówiąc, współki żadnej tu niema, pasorzyt bowiem żyje kosztem swego gospodarza, a gospodarz najczęściej nietylko żadnego nie m a z tego pożytku, lecz raczej cierpi z tego powodu. M a tu raczej miejsce eksploatacyja niż współka. W łaściw e tedy współżycie będzie wtedy, gdy organizmy wza­

jem ną wyświadczają sobie przysługę.

W spółżycie może być dwojakiego rodzaju:

albo czysto, że ta k powiem, czynnościowe bez wszelkiego cielesnego, m ateryjalnego związku, lub też m ateryjalne, polegające na jakiej kol- wiekbądź cielesnej zależności. Z a przykład pierwszego służyć może współżycie mrówek i t.

zw. mszyc, maleńkich zielonych zwykle owad- ków, m asam i na różnych roślinach przebywa­

jących. Mrówki trzy m ają nieraz w niewoli mszyce, wysysając z nich słodki sok, ze specy- jalnych wydzielający się gruczołów; dla mszyc zaś takiego rodzaju dojenie, ja k D arw in zau­

ważył, ma także swój pożytek, gdyż wydziela­

jący się lepki sok słodki, jeśli przez mrówki zabieranym nie zostaje, przeszkadza mszycom w chodzeniu, zlepiając im nóżki. Z a przykład drugiego rodzaju współki służyć mogą liczne zjawiska, polegające na korzystaniu jednych zwierząt z pewnych organów drugich, posiłko­

wanie się wzajemne cudzemi narządam i dla własnych celów. B ardzo ciekawym przykła­

dem takiego rodzaju mutualizmu, czyli wzaje­

mnego zamiennego korzystania we współce, je s t współka ra k a morskiego, zwanego pustel­

nikiem z ukwiałem czyli aktyniją.

R ak i pustelniki (P agu rina), zamieszkujące wyłącznie morza, odznaczają się tem, iż od­

włok posiadają kró tk i i workowaty; je s t on pozbawiony tw ardego pokrycia, skutkiem cze­

go raki szukają schronienia w m uszlach m ię­

czaków. Dawniej przypuszczano, że pustelnik napada na żywego mięczaka, zabija go i jako zwycięsca, osiedla się w jego muszli; ale now­

sze badania przekonały, że ra k wyszukuje so­

bie zawsze muszli pustej, opuszczonej już przez swego właściciela. R a k wyszukuje zawsze mu­

szli ta k obszernej, że nietylko odwłok swój w niej ukrywa, ale zagrożony niebezpieczeń­

stwem, cały we wnętrzu je j schować się może.

Młody raczek wybiera sobie odpowiednią do

wielkości swej muszelkę, w m iarę zaś wzrostu, opuszcza starą swą siedzibę i wyszukuje sobie muszli większej. Otóż, na muszlach takich, przez pewne gatunki pustelników zamieszki­

wanych, przebywają zawsze pewne gatunki polipów morskich, do grupy ukwiałów (Acti- niae) należące. Ukwiały są to mięsiste polipy, często dość znacznych stosunkowo dochodzące rozmiarów, posiadające otwór gębowy ') liczne- mi otoczony ram ionam i i wiodący do ślepo zamkniętej jam y żołądkowej, podzielonej po- dłużnemi przegródkam i n a pewną ilość kie­

szonek. Podstawowa część ciała ukwiału czyli ta k zw. stopa, bywa albo okrągła, albo też niekiedy wydłużona owalnie i przechodząca z każdej strony jak b y w p ła t mięsisty. Taką to właśnie owalną stopę posiada cudownie za­

barwiony ukwiał morski, zwany A dam sia pal- liata, który bez w yjątku prawie spotkać mo­

żna na muszlach, zaimieszkałych przez pustel­

nika gatunku P ag u ru s Prideauxii. Ukwiał ten przesiaduje na brzegu otworu muszlowego, a obydwoma płatam i stopy obejmuje brzeg ten w taki sposób, że końce płatów stykają się z sobą. Tak więc stopa ukwiału otacza w po­

staci zamkniętego pierścienia otwór muszli.

Ukwiał wybiera sobie po największej części takiej wielkości muszlę, źe stopą dokładnie brzeg otworu objąć je s t w stanie.

N a tu ra lista angielski Gosse, który specy- jalnie zajął się zbadaniem stosunku ukwiału do muszli, oraz do mieszkającego w tej osta­

tniej pustelnika, powiada: „Często zastana­

wiałem się z ciekawością nad tem, w ja k i spo­

sób pozostaje w równowadze odpowiedni sto­

sunek wielkości pomiędzy ukwiałem i muszlą, w m iarę powiększania się tego pierwszego.

W idocznie, zależność ta k a istnieje tu pomię­

dzy jednym i drugą, gdyż młode ukwiały prze­

bywają n a małych, dorosłe zaś na dużych mu­

szlach. Rak je s t w stanie wędrować z małych muszli do dużych, gdy uczuwa potrzebę po­

większenia swej siedziby. Gdy tedy rak zmie­

nia swoje mieszkanie i siedzący na niej ukwiał opuszcza, związek pomiędzy nim i ukwiałem ustaje. Musielibyśmy więc często znajdować muszle albo tylko z rakiem , albo z ukwiałem.

To zaś nigdy się nie zdarza. Z drugiej zaś strony, powiada dalej Gosse, jeśli nawet

*) O tw ór gębow y polipów m a znaczenie fizyjologiczne i gęby i otw oru odchodow ego.

(9)

N r. 43. W SZE C H ŚW IA T. 681 ukwiał może mieszkanie swe zmieniać, to w j a ­

ki sposób szuka on nowej muszli? J e ś li stare swe mieszkanie wraz z rakiem opuszcza i wraz z nim do nowego się przenosi, to w ja k i spo­

sób następuje jedność w woli obu tych istot i w ich czynach? J a k dzielą się one wzajemnie myślami swemi? Ponieważ ukwiał nie siedzi na ciele rak a, lecz na muszli samej, ponieważ tedy są one w ruchach swych najzupełniej nie­

zależne od siebie, któż daje inicyjatywę do wędrówki?“ W celu rozwiązania tej ciekawej kwestyi, Gosse hodował (r. 1859) w obszer- nem akwaryjum wspomniany wyżej ukwiał A dam sia palliata, siedzący na muszli (należą­

cej do mięczaka gatunku N a tica monilifera), zamieszkałej przez pustelnika P ag urus P ri- deauxii i z wielką cierpliwością, pilnie b ad ał obyczaje swoich niewolników. Badaczowi te ­ mu udało się też poraź pierwszy skonstatow ać ciekawy fakt, iż rak, opuszczając sta rą siedzi­

bę, chwyta kleszczami piękną swą towarzyszkę i na nową przenosi ją muszlę. N aprzód chwy­

ta ją jednym kleszczem, później obydwoma, unosi j ą nad muszlą w górę, tak, by stopą swą wygodnie brzegu muszli uchwycić się mogła.

P iękne te i nader ciekawe spostrzeżenia Gos- sego zostały później w zupełności stwierdzone przez znakomitego zoologa niemieckiego O ska­

r a Schm idta w akwaryjum neapolitańskiem.

Schm idt przyszedł do przekonania, źe ukwiał wielki odnosi pożytek ze współżycia z rakiem z tego powodu, iż pustelnik, posuwając się po dnie morskiem, porusza piasek szczękami i no­

gami swemi, wskutek czego w wytwarzającym się wirze wody różnego rodzaju pożywienie się unosi, które też ukwiał gębą swą połyka.

Ukwiał zajmuje też zawsze takie n a muszli położenie, źe gęba jego je st zwróconą ku dol­

nej stronie; tworzący się przeto wir wody pod sam ą gębą ukwiału się znajduje, obfitego do­

starczając mu pokarmu. Ale jakiż pożytek od ­ nosi pustelnik z sąsiedztwa ukwiału, pocóż z taką skrzętnością zabiera zawsze z sobą swego towarzysza, gdy na nowe przenosi się leże? To 1 pozostało dla Schm idta nierozwiązaną zagadką.

Dopiero w roku bieżącym badacz niemiecki H ugo Eisig, poczynił ciekawe obserwacyje nad tymże przedmiotem w akwaryjum stacyi zoologicznej w Neapolu, wyjaśniające nam w zupełności to, co dla Schmidta stanowiło zagadkę. Eisig pomieścił w jednem i tem sa­

mem naczyniu wodnem pustelnika w muszli,

z siedzącym na niej ukwiałem, oraz mięczaka głowonogiego z rodzaju Octopus. Zgłodniały głowonóg rzucił się na rak a, ten ostatni wcią­

gnął się i ukrył w muszli, ale i w tejże chwili nieprzyjaciel odskoczył od zdobyczy swej, gdyż ukwiał wyrzucił na niego ze skóry swej t. z w.

pęcherzyki parzące. Organy te posiadają w skórze swej wszystkie prawie zwierzęta do tegoż typu, co i polipy należące, a mianowicie wszystkie jam ochłonne (Coelenterata).

Zwierzę podrażnione lub przestraszone mo­

że wyrzucać ze skóry swej maleńkie pęcherzy­

ki, zawierające płyn gryzący, który parzy bo­

leśnie nieprzyjaciela. Podobne zjawiska zau­

ważył także Eisig, gdy pewne żarłoczne rybki na pustelnika napaść pragnęły. T ak więc ukwiał, posiadający tak znakomitą broń od­

porną, staje zawsze w obronie swego towarzy­

sza, w zamian zaco ten ostatni staje się zawsze biernym poszukiwaczem dla niego pokarmu.

T ak więc współka ukwiału z pustelnikiem obu wspólnikom wielkie przynosi korzyści i przeto łatwo wytłumaczyć sobie można, dlaczego d ro ­ gą doboru naturalnego tak i przyjacielski sto­

sunek wytworzył się pomiędzy temi tworami.

T ak tedy opuszczona muszla mięczaka za­

stępuje pustelnikowi pancerz, a dla ukwiału stanowi miejsce, do którego wygodnie stopę swą przymocowuje; ukwiał stanowi znów organ obronny dla rak a, a ra k służy ze swej strony za organ ruchu ukwiału. By wskazać czytel­

nikowi, ja k złożone i różnorodne bywają nie­

raz stosunki takiego spółżycia zwierząt, wspo­

mnimy jeszcze o tem, iż bardzo często do towa­

rzystwa przybywa jeszcze nowy wspólnik, nie- bardzo jednak dla niego korzystny. A mianowi­

cie w bliskości wybrzeży morza Śródziemnego bardzo często spotkać może pustelników, któ­

rych muszle obrosłe są pewną gąbką (Suberi- tes domnacula). D la gąbki, k tóra karm i się w ten sposób, iż przez jam ę swą żołądkową przepuszcza wodę, pokarm zawierającą, współ­

życie z rakiem takie same ja k i dla ukwiału przynosi zapewne korzyści; ale w zamian za otrzymywane korzyści gąbka w niczem rako­

wi zdaje się nie je st pożyteczną. Przeciwnie, czem ruchliwszy je st pustelnik, tem gąbka więcej ma pokarmu, lepiej się ro z rasta i roz­

mnaża i często zewsząd muszlę otacza; jeśli rak zawczasu kleszczami swemi nie pozbywa się tego nieproszonego współbiesiadnika, g ąb ­ ka tak obficie się rozrasta, że zatyka nawet

(10)

N r.

sam otwór muszli, tak , iż ra k kleszczy swych n a zewnątrz wyciągnąć nie może i czasem gło­

dową śm iercią życie swe kończy. W tym więc razie gąbka je st raczej pasorzytem niż wspól­

nikiem raka.

BUDOWA GNIAZD PTASICH.

p o d łu g O u s t a l e t a ,

(C ią g dalszy_).

N aturaliści sami nadali dawnićj nazwę salan- gany jadalnej (Collocalia esculenta) gatunkowi z wysp Moluckich i Nowej Gwinei, którego gnia­

zda, silnie przeładow ane m ateryjam i roślinne- mi, nie mogą służyć za pokarm ; tymczasem pod nazwą salangany L incha (Collocalia Lin- chi) odróżnili oni w nowszych czasach g a tu ­ nek, który dostarcza gniazd jadalnych, a za­

mieszkuje wyspy Sóndzkie. Tem u to o statnie­

mu trzeba przypisać po większej części te rysy obyczajów, które podróżnicy odnoszą do Col­

localia esculenta.

N a Jaw ie salangana L incha przebywa wy­

łącznie na skałach i n a urwiskach, o które uderzają fale; gniazda ściele w jaskiniach wydrążonych w skałach urwistych, do których morze dochodzi podczas przypływu, tak, że ptak chcąc wejść lub wyjść z gniazda, musi czekać aż fala odejdzie. D ługi czas mniemano, że salangana z oceanu czerpie m ateryjał do budowy swego gniazda, że używa w tym celu wyłącznie jakiego wodorostu morskiego lub ciał pewnych mięczaków (głowonogich), pod­

dawanych szczególnemu żuciu. Ale ścisłe b a ­ dania B ernsteina n ad innym gatunkiem sa­

langany, który na wyspie Jaw ie nosi nazwę K usappi, a przez ornitologów je s t nazwany S a­

langana fuciphaga (Collocalia fuciphago), wy­

kazały dokładnie i naturę m ateryjałów , uży­

wanych do tej budowy i sam sposób budo­

wania.

W edług słów B ernsteina, „skoro kusappi za­

czyna budować swoje gniazdo, lata wokoło miejsca w ybranego i końcem języka przylepia swą ślinę do skały; dziesięć, dwadzieścia razy powtarza się to samo, p tak nigdy daleko nie odbiega, a zawsze zakreśla w powietrzu p ó ł­

kole lub podkowę. Ślina wysycha szybko i

gniazdo otrzymuje trw ałą podstawę. K usappi używa rozmaitych m ateryjałów roślinnych, które zlepia swoją śliną. Sam a staje na ruszto­

waniu gniazda, następnie obracając głowę ko­

lejno na prawo lub na lewo, buduje ściany i tworzy linije warstwowe. W chwili budowa­

nia może i parę piórek wkleić się w ślinę.

Drażnienie, wywołane nabrzmieniem gruczo­

łów, zmusza ptaki do wypróżniania ich przez tarcie i naciskanie. W tych wypadkach może i kilka kropel krw i pomięszać się ze śliną.

W ydzielanie śliny je st w związku z pożywie- wieniem, co nam tłumaczy, dlaczego w pe­

wnych porach salangany prędzej budują swoje gniazda, aniżeli w innych; w pierwszym wy­

padku m ają żywności podostatkiem, w drugim głód prawie cierpią."

Salangana fuciphaga i salangana Lincha, znajdują się obie na Jaw ie, gniazda jednak, które są tak bardzo poszukiwane n a W scho­

dzie i które służą w Chinach do wyrabiania sławnej potraw y z gniazd jaskółczych, należą wyłącznie do tej ostatniej salangany.

Z tego, cośmy powyżej powiedzieli o sposo­

bie, w jak i są umieszczone te gniazda, łatwo pojmiemy, że zbiór ich przedstaw ia dość wiel­

kie trudności. By dojść do skały, na której są gniazda umieszczone, trzeba spuścić się z wy­

sokości przynajmniej 30 m etrów zapomocą drabiny, zrobionej ze sznurów i trzciny rotang, zawieszonej ponad parowem pionowym. D ra ­ bina ta je s t uczepiona jednym końcem do drzewa, rosnącego nad przepaścią, a drugim do wyrostka skały. J e s t ona jed nak zawsze mimoto ruchom a do tego stopnia, że zbiera­

jący narażony bywa co moment na spadnięcie w fale, które pod nim rozbijają się o skały.

Z a przybyciem do wejścia do groty, człowiek narażony je s t na większe jeszcze niebezpie­

czeństwo; gdy się znajduje w ciemnych wąwo­

zach, które zapuszczają się poziomo w skały nadmorskie, umieszcza dwie drabiny trzcino­

we równolegle obok siebie, ale czyni to z nie­

słychaną trudnością. Id ąc po drabince dolnej ja k akrob ata, jedn ą ręk ą czepia się robotnik drabinki górnej, podczas gdy drugą ręką swo­

bodną zbiera gniazda, dopom agając sobie w tem m ałą łopatką.

E ksploatacyja odbywa się kosztem rządu holenderskiego i zajmuje rocznie około 1500 robotników krajowców. Przynosi ona znako­

mite dochody, bo sam a jedna grota K arang-

(11)

N r. 4 3. W SZECH ŚW IA T. 683 K allong dostarcza każdego roku około 300

tysięcy gniazd, których wartość wynosi około 1 milijona franków.

Inne jerzyki, szczególniej afrykańskie, przy­

czepiają swoje gniazda jeszcze dziwniejszym sposobem; przymocowują je do liści palmo­

wych, a gdy przypomnimy sobie, że jerzyki są spokrewnione z kolibrami, nie zadziwi nas by­

najmniej, że pewne kolibry nowego świata po­

stępują zupełnie w ten sam sposób. T ak lnia­

nych z pajęczyną, gdy tymczasem pozostała część składa się głównie z korzonków i sierći, artystycznie z sobą splecionych.

J a k o przeciwstawienie, rozpatrzm y teraz gniazdo, zbudowane przez maleńkiego koliber­

ka z Kolumbii i Peruwii, którego ornitologowie ochrzcili barbarzyńską nazwą Bhamphomicron microrhynchum, co znaczy poprostu koliber o małym dziobie. Gniazdo tego gatunku różni się całkowicie od poprzedzającego formą, ro-

Gniazdo kolibra ( Glaitcis hirsutą).

no wicie zachowuje się koliber, którego, nie wiem dla jak ich powodów, nazwano kolibrem najeżonym (Glaucis hirsuta), a który bardzo je st rozpowszechniony w znacznej części A m e­

ryki równikowej. J a k to wybornie przedstaw ił p. Giacomelli w czasopismie „la N a tu rę ,“

gniazdo Glaucis je s t przylepione na górnej powierzchni liścia, który pod tym nieznacznym ciężarem zgina się nieco końcem ku dołowi, a otwór gniazda zwraca się wtedy ku górze.

U dołu gniazdo kończy się elegancką kopułą, utworzoną ze szczątków roślinnych, pomięsza-

dzajem m ateryjałów budowlanych, rozmiarami i sposobem przyczepiania. J e s t ono przycze- pionem do pnia drzewnego i z perwnej odległo­

ści szczególniej tak się zlewa z barwą kory, że zdaje się być prostem zgrubieniem kory. Ścia­

ny są usłane z gałązek suchych, z mchu, po­

rostów, owoców wyschniętych i ziarn, opatrzo­

nych pestkami. Z ogólnego wyglądu przypo­

mina niezmiernie gniazdo pewnego gatunku całkiem innej rodziny raniuszka czyli sikory ogonatki (Orites caudatus).

Sikory długoogonowe (ogonatki) gnieżdżą

(12)

684

się szczególniej w strefach zimnych i um iar­

kowanych Europy, a gniazda zakładają na krzakach lub n a pniach drzew dębowych w nie­

wielkiej nad ziemią wysokości. G niazda te, złożone nazew nątrz z mchu i porostów, zle­

w ają się zawsze swą barw ą z kolorem kory drzewa, na którem są umieszczone. Jed n e z nich m ają u góry jeden otwór zaokrąglony, inne znów m ają po dwa otworki, aby samiec i sam ica mogli wchodzić i wychodzić łatwo, bez potargania swoich długich lotek ogono­

wych; wT każdym jed n ak razie, gdy małe już są wyklute i sam ica nie ma ju ż potrzeby wy­

siadywać, jedno wejście się kasuje. W małym tym budynku, formy owalnej, znajduje się 12 do 15 ja je k białych, nakrapianych blado-ró- żową barw ą. P o upływie dni 15 ja jk a są wy­

klute i wtedy zaczyna się dla rodziców życie pełne nieustających trosk. Piętnaście gęb do żywienia, to niem ałe zadanie dla ta k maleń­

kiej ptaszyny; bezustanku są one w biegu, bez- ustanku znoszą swoim żarłokom robaczki i mu­

szki. Mówią, źe najliczniejszym rodzinom po­

wodzi się najlepiej; mamy tego najlepszy przy­

kład tu taj. P iętnaście malców w krótkim czasie nabiera praw ie tyle siły, co ojciec i m a­

tk a i wtedy czują, że im za ciasno w tem wię­

zieniu; ściskają się, uderzają i w tych usiło­

waniach często rozpychają ściany gniazdka tak, że przez szpary wyglądają piórka, końce skrzydełek lub dziobek młodej sikorki.

Z kolei przejdę do innych wzorów budowni­

ctwa ptasiego, których form ą pierw otną bę­

dzie gniazdo gołębia dzikiego, jakoteż więk­

szej części ptaków drapieżnych; gniazda te są płaskie, miskowate, których rozmiary i poło­

żenie zm ieniają się stosownie do gatunku. I tak kanie, jastrzębie, krogulce ścielą swoje gnia­

zda na dębach i bukach, sokoły na wysokich urwiskach, a orły nie boją się najśmielszych wyżyn i często budują gniazda wprost nad przepaściami. Gniazdo orła królewskiego (pło­

wego) je s t bardzo obszerne i często wynosi około dwu metrów średnicy. Utworzone je st ono z gałęzi, liści i suchych ziół; n a wiosnę za­

wiera w sobie dwa, trzy łub naw et cztery ja j ­ k a biało-brudnego lub blado-niebieskawego koloru, z plam am i rudawem i lub brunatne- mi, liczniejszemi zwykle w grubszym końcu jajka.

Samica wysiaduje ja jk a przez pięć tygodni, a gdy już małe są wyklute, rodzice bezustan­

ku przynoszą im pożywienie obfite, składające się głównie z małych zwierząt ssących i p ta ­ ków, których kości zgrom adzają się na boku gniazda. Z tejto przyczyny p. Bechstein zna­

lazł w gnieździe orła szczątki czterdziestu za­

jęcy i trzystu kaczek. Oi wielcy drapieżnicy, z dum ą właściwą ich sile, gardzą zwycięstwem nad małemi wróblowatemi, które często sado­

wią się w ich sąsiedztwie, nieraz w szparach orlego gniazda.

Gniazdo sójki (G arrulus glandarius) je st osłonięte ze szczególnem staraniem . D la zna­

lezienia go, trzeba się uzbroić w doskonałą lornetkę i stać nieporuszenie, by nie spłoszyć ptaszyny. Położone na wysokości 2 lub 3 me­

trów ponad ziemią, na drzewie średniej gru­

bości, gniazdo to składa się zwykle z gałązek buku lub brzozy najgiętszych, ułożonych pro­

mienisto w rozmaitych kierunkach. Gdy g a­

łązki są dostatecznie gęsto splecione, ptak urządza w środku pewnego rodzaju wgłębie­

nie, naciskając całym ciężarem swego ciała;

następnie przystraja gniazdo wewnątrz maleń- kiemi gałązkam i, które splata swoim dziobem i ugniata swemi piersiami.

Prościej daleko napozór, aniżeli gniazdo sójki, wygląda gniazdo sroki pospolitej (P ica yulgaris), mimoto spotykamy w niem godne zaznaczenia udoskonalenie: je st ono zabezpie­

czone przeciw napaściom dzikiego ptastw a ro­

dzajem dachu ażurowego, splecionego ta k jak i ściany z gałęzi i cierni. P od tem schronie­

niem m atka w spokoju oddaje się pracy lęgu, pewna, że wszelkie napaści od strony wejścia łatwo odeprze. Gniazda te są zwykle na wierz­

chołku drzew lub na szczytach budynków.

W reszcie same kolce, które splatają się w prze­

różnych kierunkach, w ystarczające byłyby do obronienia ja je k i małych w nieobecności m a­

tk i; mali psotnicy, którzy dosięgają tych gniazd kosztem połam ania kości, powracają z tych wycieczek z rękam i pokrwawionemi i po­

drapan ą twarzą.

Nie na tem jednak ogranicza się przemysł sroki. D la zmylenia licznych nieprzyjaciół, bu­

duje ona wiele gniazd jednocześnie, ja k to już utrzymywał Vieillot, a N ordm ann stwierdził nanowo czterdzieści la t temu w ogrodzie bo­

tanicznym w Odessie. „Nieopodal od zabudo­

wań, mówi ten naturalista, znajduje się mały lasek starych jesionów, w gałęziach których sroki zakładają sobie gniazda. Bliżej domu

(13)

N r. 43. W SZ E C H ŚW IA T . 685 (p. N ordm ana), pomiędzy budynkiem i m a­

łym laskiem, je st posadzonych kilka wielkich wiązów i kilka akacyj. N a tych drzewach pod­

stępne ptaki budują gniazda sztuczne, z któ­

rych każda p ara buduje najmniej trzy lub cztery i zajętą je s t tą pracą przynajmniej do M arca. Podczas dnia, szczególniej gdy ktoś zwraca na nie uwagę, pracują gorliwie, a jeśli przypadkiem ktoś im przeszkodzi, latają n a­

około gniazda i krzyczą niespokojnie.

W szystko to wszakże podstęp i udanie, bo przy tych objawach niepokoju, w największem milczeniu posuwają rano i wieczorem budowę prawdziwego gniazda. Jeżeli ich ktoś na tem przydybie, odbiegają w największej ciszy ku innym gniazdom, okazując przy nich to samo zakłopotanie i niepokój, by odwrócić uwagę i zmylić pogonie. “

Gniazdo kruka czarnego, wrońca, wrony i gawrona, nie przedstaw iają tak wybitnych różnic z gniazdem sroki i sójki, aby je szcze­

gółowo opisywać. W spomnę tutaj tylko, że gawrony, które łatwo rozpoznać po ich k ształ­

tach, po twarzy, koło dzioba obnażonej, są p ta ­ kami niezmiernie towarzyskiemi. Najlepiej lu­

bią gnieździć się w naszych publicznych ogro­

dach, blisko naszych mieszkań, chociaż nie pozwalają im na to z powodu ogłuszających krzyków, które wydają, gdy są zgromadzone.

W Anglii bardziej je tolerują i chociaż polują na młode, które są za specyjał przez niektó­

rych uważane, dojrzałym osobnikom pozwa­

lają swobodnie gnieździć się w parkach i ale­

jach pałacowych. Te stada gawronów są obo- wiązkowem dopełnieniem każdej siedziby w A n­

glii, k tóra się szanuje; są one znakiem wido­

cznym dla wszystkich starożytności pańskiej siedziby.

W jednem tylko miejscu we Francyi, w !Ecu- ry-le-Grand, posiadłości hrabiego Sainte-Su- zanne, czaple popielate są przedmiotem więk­

szego jeszcze starania, aniżeli gawrony w A n­

glii. Zbudowały też one w niewielkiej odle­

głości od pałacu gniazda, które przylatują objąć w posiadanie każdego roku o tej sa­

mej porze.

W roku 1875 gniazd tych, według p. F . Lescuyer, było dwieście cztery sztuk, z któ­

rych sto sześćdziesiąt trzy zajęte, a wszystkie mieściły się na jesionach między rozwidlenia- rni ostatnich gałęzi drzewa. K ażde gniazdo,

mówi pan Lescuyer, przedstawia formę puha- ra mniej lub więcej spłaszczonego, m ającego od '/ 2 do 1 m etra średnicy, a wysokości od 30 centym, do 1 metra. Gałęzie suche, silnie umocowane, stanowią podstawę budynku; na niej w spierają się dopiero źdźbła suchych traw i sitowia; liści i piór żadnych tam niema.

Rozmiarami swemi gniazda te różnią się b a r­

dzo od wszystkich innych gniazd w naszym kraju, a dzięki trwałości swojej budowy, prze­

chowują się one po kilka la t z rzędu, wyma­

gając tylko lekkich reparacyj. W edług szczę­

śliwego wyrażenia p. Lescuyer, stanowią ono prawdziwą nieruchomość.

Bocian w stanie dzikim buduje rodzaj ko­

sza, podobnego prawie zupełnie do gniazda czapli, ale, ja k tylko może, redukuje swoje gniazdo do najprostszych form; dlatego też bocian rad korzysta z kół od wozu, które dla jego użytku umieszczają na szczycie kominów, drzew wysokich i t. p., dając mu tym sposo­

bem pyszny gru n t do przyszłej budowy. W sze­

regu gniazd, umieszczonych w rozwidleniu ga­

łęzi w gajach lub na drzewach wprost, jedno z pierwszych miejsc zajmuje gniazdo zięby (F ringilla coelebs). Bezużyteczną byłoby rze­

czą kreślić obraz pracowników, którzy może każdemu są znani, samiec ze swą tarczą czer­

woną i samiczka ze swą liberyją szarą, nieraz można ich widzieć zbierających m ateryjały do swej powietrznej budowy.

Oto w ja k i sposób ptak używa tych matery- jałów. W rozwidleniu gałęzi składa się n aj­

pierw kłębek mchu, samica rozkłada go swym dziobem, żeby warstwa była bardzo cienką, lub nawet żeby pod nogami była tylko kora drzewa. Tym sposobem tworzy się lekko wy­

niesiony brzeg, który się powiększa przez do­

dawanie nowych warstw mchu, spojonych z pierwszemi zapomocą pajęczyny lub bardzo delikatnych korzoneczków. Gdy ta budowla dosięgnie już wysokości 2 —3 centym., samicz­

ka usadawia się w środku i kręcąc się wokoło, własną piersią wygładza ściany wewnętrzne, następnie przyczepia kawałki porostów i kory do ścianek zewnętrznych, aby tym sposobem uczynić gniazdo najbardziej podobnem do bar­

wy otaczających je gałęzi. N akoniec w jam ce wewnętrznej układa z niezwykłem staraniem gałązki traw , sierć i maleńkie piórka. Każde źdźbło trawy, każdy włosek je s t zaokrąglony,

(14)

6 8 6 W SZECH ŚW IA T.

stosownie do wygięcia gniazda i delikatnie spleciony z poprzedzającem i m ateryjałam i;

każde piórko je s t w etknięte łodyżką (osią) w ścianę w ten sposób, żeby mu nie groziło porwanie przez wiatr. Budowla ta wymaga od ptaszyny najm niej ośmiu dni pracy nie­

ustannej, ale gdy już je st wykończoną, stano­

wi dzieło, z którego au to r może być dumnym.

Łączy ono w sobie wszystkie przymioty, jakie mieć powinno gniazdo; zlewa się zupełnie b a r­

wą z gałązką, k tó ra je utrzym uje, a z d ru ­ giej strony daje miękkie schronienie jajkom i pisklętom.

J a k o wzór gniazda o krzywiznie regularnej, o ścianach pieszczotliwie wygładzonych, może nam posłużyć gniazdo australijskiego ptaka, R hipidura albiscapa, tak nazwanego z powodu białej barw y osi długich piór ogonowych (ste­

rówek). R hipidura albiscapa należy do rodzi­

ny muchołówek prawie kosmopolitycznych, do rodzaju, który m a licznych przedstawicieli począwszy od Indyj aż do krajów południo­

wych. Nosi ona barwę ja k wszystkie mucho- łówki, skromną, brunatno-płow ą i białawą; ale to skrom ne upierzenie w ynagradza wdzięcz­

ność ruchów, lekkość lotu i oryginalny układ piór ogonowych w kształcie wachlarza. Gdy samica siedzi na jajac h , pióra te całą swą dłu­

gością wychodzą poza obręb gniazda, tak sa­

mo ja k skrzydła po bokach. Głowa je s t nieco w ty ł odrzucona, dziób tylko sam lekko się za­

gina. N a pozór przeto p tak znajduje się w b a r­

dzo niedogodnej pozycyi i nasuwa się mimo- woli pytanie, czemu nie n ad a ł swemu gniazdu bardziej owalnej formy i większych rozm ia­

rów, aby się nie czuć tak skrępowanym. Ale zastanowiwszy się, przekonywamy się, że nie mógł dać kształtu odpowiedniejszego dla po­

wodzenia lęgu. Ciało samiczki, przystając szczelnie ja k przykrywka, do otworu gniazda, nie pozwala tracić ani odrobiny ciepła, które grom adzi się na jajk ach .

D la założenia gniazda, R hipidura sadowi się na krzewie, na brzegu lasu eukaliptusowego;

z tych wielkich drzew o postaci melancholi- cznej, o liściach zielono modrawych, czerpie ona główne m ateryjały do swej budowy. R oz­

dzierając dziobem kaw ałki kory, układa je na końcu gałązki w koło współśrodkowe, co­

raz szersze, związując je staran n ie pajęczyną.

Tym sposobem tworzy się czara zgrabna, któ-

ra szczelnie p rzystaje do gałęzi, otacza ją niejako w części swoją substancyją i zdaje się być naw et objętą gałęzią, pod którą kończy się wisiorkiem, utworzonym z włókien poplątanych i mocno splecionych.

{Dok. nast.)

KRONIKA NAUKOWA.

( Technologija chemiczna).

— Z a s t o s o w a n i a m a n g a n u m e ­ t a l i c z n e g o . Zw7iązki manganowe są b ar­

dzo pospolite w przyrodzie i znane od głębo­

kiej starożytności. Jeszcze Plinijusz wiedział, że szklarze jem u współcześni używają dwu­

tlenku m anganu, zwanego wówczas magne- zyją czarną, do odbarw iania szkła, zanieczy­

szczonego związkami żelaza. Przez długie je ­ dnak czasy związków manganowych nie odró­

żniano od żelaznych i dopiero w 1774 roku Scheele i B ergm ann wskazali stanowcze mię­

dzy niemi różnice. J o h n otrzym ał poraź pierw­

szy m angan metaliczny, lecz dopiero Yalen- ciennes, Mason i P ark es i Loughlin (1870—

1872) wydoskonalili sposoby otrzymywania tego m etalu o tyle, że można było przygoto­

wać go w większej ilości i zapoznać się z jego własnościami. M angan otrzym ują albo przez redukcyją jego tlenków węglem w bardzo wy­

sokiej tem peraturze, albo też z chlorku lub fluorku m anganu działaniem sodu metaliczne­

go. N a wielką skalę naturalnie może być za­

stosowana tylko pierwsza metoda. M angan je s t m etalem szarym, z barwy, połysku i tr u ­

dnej topliwości podobnym do żelaza; jego cię­

żar właściwy, zależnie od sposobu przygoto­

wania, waha się pomiędzy 6,85 a 7,99; je s t trudno topliwy, gdyż dopiero w tempex-aturze białego żaru staje się płynnym; należy do n aj­

twardszych metali, albo raczej twardością wszystkie przenosi, gdyż rysuje szkło i nie poddaje się najlepszem u pilnikowi z angiel­

skiej stali, zarazem jed n ak je st tak kruchy, że sztabka, upuszczona z ręki na ziemię, zwy­

kle pęka. W łasności chemiczne manganu sprzeciwiają się zastosowaniom tego metalu w stanie czystym, ponieważ rdzewieje on (utle­

nia się) bardzo szybko, o wiele szybciej niż że­

lazo, już przy zwyczajnej tem peraturze, zwła­

Cytaty

Powiązane dokumenty

In contrast, 27% of the molecular junctions show an abrupt transition from smooth tunnelinglike I-V’s to I-V’s with a suppression of the current at low bias, typical of weak

Kończąc naszą refl eksję, nie pozostaje nic innego, jak tylko złożyć wszyst- kim Członkiniom i Członkom Rodziny Salwatoriańskiej nasze szczere gratu- lacje i życzyć im,

W tymże przekroju istnieje przedział domknięty niezerowej długo- ści, w którym to, jak się okaże, znajduje sie nieskończenie wiele wyrazów ciągu {ξ n }, co czyni p

Streszczenie: W związku z rosnącą rolą marketingu treści (content marketing) w działa- niach marketingowych polskich przedsiębiorstw przeprowadzono badania pozwalające

Próbę do badań wstępnych przygotowano w formie prostopa- dłościennej o wymiarach 15x15x15 cm o składzie odpowiadają- cym betonom żaroodpornym (jak podano w [3]). Jako próbkę

„Psychospołeczne Warunki Pracy” 22 i miała na celu ocenę przez ankietowanych poziomu stresogenności pracy przedsiębiorcy oraz zakresu kontroli nad pracą jako czynnika

o zgodności wersji elektronicznej pracy dyplomowej z przedstawionym wydrukiem komputerowym oraz o wyrażeniu zgody na udostępnianie

, zawiera te same treści co oceniany przez promotora oraz recenzenta i składany w dziekanacie wydruk komputerowy. Oświadczam, że jest mi znany