43. Warszawa, d. 22 Października 1883. Tom U.
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
P R E N U M E R A T A „ W S Z E C H S W IA T A .“
W W a rs z a w ie : rocznie rs. 6. k w a rta ln ie „ 1 kop. 50.
Z p rz e s y łk ą pocztową: ro czn ie „ 7 „ 20. p ó łro czn ie „ 3 „ 60.
K o m itet Redakcyjny s ta n o w ią : P . P . D r. T . C h a łu b iń s k i, J . A le k s a n d ro w ic z b .d z ie k a n U n iw ., m a g .K . D e ik e , m a g . S. K r a m s z ty k ,k a n d . n . p . J . N a ta n s o n , m a g .A . Ś ló s a rs k i,
p ro f. J . T re jd o s ie w ic z i p r o f. A . W rz e ś n io w s k i.
P r e n u m e r o w a ć m o ż n a w R e d a k c y i W s z e c h ś w ia ta i we w s z y s tk ic h k s ię g a r n ia c h w k r a j u i z a g ra n ic ą .
A d r e s R edakcyi: P o d w a le N r. 2 .
n a p is a ł
Jan Trejdosiewicz.
Niedawno zm arły ś. p. W incenty K osiń
ski, zawiadowca kopalń rządowych galinanu w okręgu zachodnim górniczym, był jednym z najwydatniejszych górników polskich. Je g o długoletnia owocna p raca dla krajowego gór
nictwa, wspierana dokładną znajomością gie- ologiczną i miłością własnej ziemi, stawia go w rzędzie obywateli, dobrze zasłużonych k ra jowi.
Kosiński urodził się w r. 1835 we wsi Ko- sinach, w powiecie mławskim położonej. W y kształcenie średnie naukowe pobierał w gi- mnazyjum płockiem, po ukończeniu którego, w roku 1852 wstąpił do uniw ersytetu p eters
burskiego na wydział fizyczno-matematyczny, okazując szczególne zamiłowanie do m inera
logii i gieologii. W tedy zrodziła się w nim także myśl poświęcenia się zawodowi górni
czemu. Lecz po ukończonych w roku 1855 stu- dyjach uniwersyteckich, ze stopniem kandydata nauk przyrodzonych, K . nie mógł zaraz urze
czyw istnić swego zamiaru i przyjął obowiązki
nauczyciela m atem atyki najprzód w Łowiczu, a następnie w Kielcach, w których pozostawał tylko do r. 1858. W tak krótkim okresie cza
su um iał już wszakże K . swoim przystępnym wykładem i trafnem postępowaniem z młodzie
żą szkolną pozyskać jej sym patyją i zaufanie.
K . opuścił zawód pedagogiczny nie dla cięż
kich jego obowiązków, bo całem swojem pó
źniejszem życiem złożył dowody nieustannej pracy, ale głównie dla nastręczającej się mo
żności wejścia na drogę tych zajęć, do których uczuwał niepohamowany popęd, a także i wsku
tek żądzy zdobycia obszerniejszej jeszcze wie
dzy przez dalsze studyja za granicą. W roku bowiem 1858 b. W ydział Górnictw a w K ról.
Polskiem, pragnąc przemysł górniczy podnieść, a niem ając dostatecznej liczby ludzi, odpo
wiednio do tego zadania uzdolnionych, postano
wił udzielać zapomogi m ateryjalne wybranym przez siebie kandydatom , chcącym się kształ
cić w zakładach górniczych zagranicznych.
W ybór pierwszy padł wówczas na K , który kosztem W ydziału Górnictw a został wysłany do znanej powszechnie akademii górniczej we F rejbergu, uczęszczanej przez młodzież, przybyłą z różnych stron świata. Tam K . z ca
łym zapałem oddał się nauce, słuchając wy
kładów europejskiej sławy uczonych, jak:
W eisb ach a, B reith au p ta, Gotty i innych.
W czasie zaś wolnym od prelekcyj, zwiedza on starożytne, w wieku już X II-y m istnie
jące i wzorowo prowadzone, srebrodajne ko
palne frejberskie, w których zapoznaje się z dziełami przyrody, przed okiem ludzkiem ukrytem i w głębiach ziemi; przegląda całemi godzinami bogaty akadem icki zbiór m inera
łów; bada miejscowości ciekawe pod względem gieologicznym, słowem, nie pom ija niczego, co tylko wydaje mu się poźytecznem do zawodu górniczego i po dwuletnich pracowitych stu- dyjach w F rejb erg u , w raca w roku 1860-ym do kraju.
Od roku tego zaczyna się działalność K , jako górnika, znającego wielostronne nasze potrzeby i pragnącego najszczerzej im zadość uczynić w zakresie górnictw a. Um ysł jego j a sny pojm uje, że um iejętne wyzyskiwanie ro dzimych płodów kopalnych i dalsze ich poszu
kiwanie mogą znakomicie wpłynąć n a wzrost przem ysłu i podnieść dobrobyt kraju. T a myśl nie odstępuje go przez całe życie i w duchu jej poczyna pracować w górnictwie.
Zanom inowany najprzód zawiadowcą hu t cynkowych w Dąbrowie, K . zajm uje się pro- dukcyją cynku, lecz w krótce od zajęć'tych je st uwolniony, m ając polecone ułożenie mappy gieologicznej okręgu wschodniego, na skalę 1 : 20000, k tó rą to ro b o tą od roku 1857 do 1859 był poprzednio zajęty p. H empel. K . do
konywa tej ważnej pracy, a wyniki, zdobyte drogą trudzących badań, zamieszcza w „Opisie mapy gieologicznej," przedstawionym b. W y
działowi G órnictw a w roku 1863-im.
Przytoczony opis, skreślony przed 20-ma laty, a znajdujący się zapewne dzisiaj w archi
wum d epartam entu górniczego w P e te rsb u r
gu, wcale nie był drukowany, a dostać jego rękopism u nie mogliśmy. Z tego więc powodu o treści jego nic powiedzieć nie możemy. N a d mieniamy tylko, iż K . w objaśnieniu do mappy gieologicznej K rólestw a Polskiego, zamie
szczonej w Encyklopedyi rolnictwa, powołuje się n a tenże opis, który, według słów jego, s ł u ż y z a d o w ó d , iż pokłady piaskowca w okolicach Szydłowca i K ońskich, przez Pu- scha nazwane form acyją północnego białego piaskowca i zaliczone do lijasu, zostały przez K . właściwie określone, t. j. odniesione do piętra górnego formacyi tryjasowej, czyli do kajpru. A dalej powiada, że późniejsze bada
nia Roem era, wspólnie z nim w r. 1866 dopeł
nione, powyższe określenie w zupełności po
twierdziły ‘), Tym sposobem wskazanie znaj
dowania się kajp ru w powiatach opoczyńskim, końskim, iłżeckim i opatowskim, nauka za
wdzięcza K .
Od roku 1863— 1869 K . m a poruczane ró żnorodne zajęcia służbowe: w r. 1863 i 1864 zawiaduje zakładam i górniczemi w N ietulisku i Michałowie; w r. 1865 je s t delegowany do pomocy Zejsznerowi; w r. 1866 zarządza za
kładem maszyn rolniczych w Białogonie; w r.
1867 b.W ydział G órnictw a wzywa go do W a r
szawy na członka komisyi, wysadzonej do uło
żenia i zaprowadzenia nowej rachunkowości górniczej; w r. 1868 prowadzi wielki piec i za
wiaduje kopalniam i żelaza w P ankach.
Niezależnie od powyższych zajęć, K . w tym okresie czasu pracuje jeszcze i w kierunku, nieodnoszącym się już bezpośrednio do jego obowiązków. W roku 1866 służy on za prze
wodnika F . Roemerowi, profesorowi uniwer
sytetu w W rocław iu, pod którego kierunkiem zostały wykonane kosztem rządu pruskiego systematyczne i dokładne badania gieologi
czne Szląska Górnego i okolic z nim pograni
cznych. Z n ając dokładnie budowę gieologi- czną gór Kieleckich, K . oprowadza R oem era najprzód po najbliższej okolicy Kielc, a n a stępnie udaje się z nim i do odleglejszych miejscowości: pod Bodzentyn, Suchedniów, Mroczków, Odrowąż, M okrę, do kopalń że
laza Dziadek i we wsi Glinianym Lesie. P rzy pomocy ta k dzielnego przewodnika, gieolog niemiecki dostrzega w zwiedzanych przez się okolicach oraz kopalniach wiele bardzo wa
żnych faktów gieologicznych i opisuje je w od
dzielnej rozprawie 2).
W kró tce jed nak tę usłużność swoję dla ob
cego uczonego, K . obraca na korzyść własne
go społeczeństwa. W r. 1869 udaje się on do W rocław ia, gdzie zawdzięczając bliższej zna
jomości z Roemerem, m a możność najdokład
niejszego obejrzenia wszystkich okazów skał i skam ieniałości, umieszczonych w gabinecie gieologicznym tam tejszego uniw ersytetu, a ze-
') O b a d a n ia c h i m a p a c h g ieo lo g iczn y ch K rólestw a P o ls k ie g o . E n c y k lo p e d y ja ro ln ic tw a. T o m I I , str. 5 5 0.
W a rsz a w a , 1 8 7 4 .
G eo g n o stisch e B e o b ach tu n g en im P o ln isc h e n M it- te lg e b irg e . Z e itsc h rift d e r deutschen geo lo g isch en Ge- se llsch aft. X V I I , 1 8 6 6 , s tr. 6 6 7 , 6 7 9 i 6 8 6 .
N r. 43. W SZ E C H ŚW IA T . 675 branych przez Roem era, D egenhard ta i E ck a
na Szląsku Górnym i w miejscowościach z nim pogranicznych K rólestw a Polskiego, Szląska A ustryjackiego i Galicyi. Okazy te, ja k wia
domo, służyły za podstawę do ułożenia „ K a r
ty gieognostycznej Szląska Górnego i okolic pogranicznych," wydanej w 12-u sekcyjach na skalę 1 : 100000 '). K z największą też uwa
gą przypatruje się tej karcie, ale wydanej je szcze naówczas bez opisu na niej pomieszczo
nych okolic. Rozum iejąc ważność takiego opisu dla nauki i dla naszego górnictwa, K . uprze
dza jego w ydanie2) i w osobnej rozprawie: „K il
k a uwag o najnowszych badaniach gieogno- stycznych w południowo-zachodnich okolicach K rólestw a Polskiego, oraz na Szląsku i w G a
licyi,“ podaje wszystkie wiadomości gieologi
czne, k tóre dotyczą części naszego k ra ju i z je go najżywotniejszemi interesam i ekonomiczne- mi ściśle się łączą 3).
W roku 1869 K . otrzymuje nominacyją na zawiadowcę kopalń galm anu i rud żelaznych.
Obowiązki te pełni, mieszkając w Dąbrowie, później zaś, kiedy rząd wyzbył się na la t 99 kopalń ru d żelaznych w okręgu zachodnim, K . obiera mieszkanie w Sławkowie i stam tąd zarządza ju ż tylko kopalniami galm anu nie
mal do ostatnich chwil życia. Przez te la t 14 je st niestrudzonym pracownikiem: rozwija on swoję działalność zarówno na polu naukowo- literackiem , ja k również wykonywa roboty, którem i przynosi górnictwu niezaprzeczone korzyści, a sobie staw ia pomnik wdzięcznej pamięci u następnych pokoleń.
W iadom o, iż po roku 1863 właściciele m a
jątków ziemskich w okolicach Dąbrowy i O l
kusza zmuszeni byli je sprzedać bogatym cu
dzoziemcom, a ci, nabywszy je, poczęli zwolna rozwijać wielkie kopalnie. Do takich należą między innemi i kopalnie galmanu, oraz bły szczu ołowianego w Bolesławiu, nabyte przez K ram stę. Po osuszeniu rzeczonych kopalń za-
‘) G e o g n o stisch e K a rtę von O berschlesien u n d den a n g re n z e n d e n G ebieten, im 12 B la tte rn im M aassstab
= 1 : 1 0 0 0 0 0 .
2) D -r F e r d . K oem er: G eologie von O berschlesien.
M it einem A tla s von 5 0 die b ezeich n e n d en V e rste in e - ru n g e n d er ein zeln en A b la g e ru n g e n O berschlesiens dar- stellenden lith o g ra p h irte n T afeln u n d ein er M appc m it K arto n u n d P ro filen . B reslau , 1 8 7 0 .
,l) B ib lio tek a W a rsz a w sk a . 1 8 6 9 . I , str. 2 4 5 2 5 7 .
pomocą maszyn parowych i znacznem w nich opadnięciu poziomu wody, natrafiono na j e dnę ze starych sztolni, dochodzącej do sąsie
dnich kopalń rządowych galmanu, Ulises i J e rzy. Ponieważ maszyna parowa zapomocą od
nalezionej sztolni osuszała i wyżwymienione ko
palnie rządowe, zatem rząd zwrócił admini- stracyi kopalń K ram sty połowę kosztów, przez nią poniesionych dla odnowienia sztolni, a nadto zobowiązał się jeszcze do zapłacenia także w równej połowie kosztów, potrzebnych na pogłębienie kanału odkrytego, którym by woda mogła ze sztolni odpływać niezależnie od działania maszyny parowej. U goda ta m ię
dzy rządem i adm inistracyją kopalń K ram sty m iała miejsce w roku 1871. Pogłębienie zaś owego kanału poleconem zostało K , który do wykonania tej roboty niezwłocznie przystąpił i ukończył j ą w roku 1873, wydawszy ogółem zaledwie 12000 rubli.
Z ajęty powyższą robotą, K . w roku 1872 otrzym uje jeszcze od m inistra skarbu rozkaz, ażeby łącznie z inżynierem górniczym R om a
nowskim przystąpił do zbadania pod wzglę
dem gieologicznym okolic, pomiędzy Ciecho
cinkiem i Inowrocławiem położonych, w celu wyjaśnienia możliwości znajdowania się n a tej przestrzeni k ra ju soli kamiennej. Rozkaz ten K . z całą sumiennością i dokładną znajom o
ścią rzeczy wykonał i spostrzeżenia swoje ogłosił w rozprawie: „O możności znalezienia w naszym kraju soli kam iennej“ '). W” niej znajdujemy bardzo ciekawą historyją poszuki
wań u nas soli, skreśloną na podstawie akt b. W ydziału G órnictw a i wiadomości, z innych rozmaitych źródeł pochodzących. D alej je s t w niej mowa o form acyjach gieologicznych, w jakich sól kam ienna w tutejszym k raju znaj- dowaćby się powinna. W końcu zaś czytamy, iż „wszystkie względy upoważniają do mnie
mania, że sól u nas być powinna, a nieregu- larność pokładów, w jakich się ona znajduje, każe się domyślać, że znalezienie zawsze b ę
dzie zależało od szczęśliwego trafu, bo można, ja k to było przy poszukiwaniach w Inow rocła
wiu, nic nie znaleść, mając pod bokiem wiel
kie bogactwo.” O pierając się na tem, K . ra-
■) D ru k F . B c łc h a to w sk ie g o w P io trk o w ie , stro n ic 7 , bez o zn acz en ia ro k u . S ą d z ą c je d n a k z tre śc i, ro zp ra w a ta b y ła p isa n ą , a zapew ne ta k ż e i d ru k o w a n ą w ro k u
1 8 7 3 .
N r. 43.
dzi utworzenie kom panii z wyłącznym celem poszukiwań soli i podaje, jak ie czynności wejść- by powinny do sfery jej działań.
W tymże samym roku 1872, K . nadsyła dla zamieszczenia w Encyklopedyi rolnictw a1)
„M appę gieologiczną K rólestw a Polskiego,”
ułożoną n a podstawie k arty Puscha, z wpro
wadzeniem wszakże do niej uzupełnień, wypły
wających z późniejszych badań gieologicznych.
Do tej mappy daje także objaśnienie pod ty tu łem: „O badaniach i m appach gieologicznych K rólestw a P olskiego.“
Cesarskie Towarzystwo mineralogiczne w P e tersbu rgu w ybiera K . jednogłośnie na swoje
go rzeczywistego członka 2).
N akoniec jeszcze tego samego roku 1872, K , ja k sam powiada, korzystając z doświad
czenia, nabytego przy pogłębianiu kan ału w Bolesławiu, przedstaw ia p ro jek t osuszenia kopalń olkuskich zapomocą otworzenia sztolni głębszej, t. j. Ponikowskiej.
D rogi, ja k ie ten projekt przechodził i na jak ie przeszkody trafiał, opowiemy, opierając się n a własnym K . opisie, podanym w bardzo pouczającej rozprawie: „K opalnie olkuskie, ich przeszłość i przyszłość,” do której dołączył także „ K a rtę gieologiczną okolic Olkusza” 3).
S karb , złożony w kopalniach olkuskich, umiano ju ż dokładnie ocenić jeszcze w X I V stuleciu, w którem prawdopodobnie i zapro
wadzone zostały kopalnie galeny srebrodajnej czyli błyszczu ołowianego. D la wydobywania tego kruszcu, do połowy wieku X V I-g o p ra cowano w owych kopalniach do naturalnego poziomu wody i nieco niżej, odprowadzając w tym ostatnim razie wodę zapomocą siły koni.
Lecz gdy podobny sposób odbudowy kopalń sta ł się zbyt uciążliwym, w r. 1549 postano
wiono dla odprowadzania wody zbudować sztolnią, nazwaną Starczynowską z ujściem do rzeki Sztoły, będącej dopływem Przem szy.
W kró tce zostały zbudowane dwie jeszcze inne sztolnie: Ponikow ska i Pilecka, które, osusza
ją c kopalnie olkuskie, pozwalały w nich pro
wadzić roboty przez część wieku X V I-g o i cały
’) T o m I I , s tr. 5 4 6 — 5 5 2 . W a rsz a w a , 1 8 7 4 . '■) Z a p isk i Im p e ra to rs k a w o S. 1’ie tie rb u rg sk a w o M i- n e ra ło g ic z e sk a w o O bszczestw a. C z ast w o śm a ja , str. 2 2 1.
S a n k t-P ie tie rb u rg . 1 8 7 3 .
3) P a m ię tn ik F iz y jo g ra fic z n y . T . I I , s tr. 1 2 4 — 1 3 3 . W a rsz a w a , 18 8 2 .
X Y II-ty . N a początku zeszłego stulecia ro
boty te całkowicie zostały przerwane. P rzy
czyny upadku kopalń olkuskich były bardzo różne. Z b adał je dokładnie K , którego po
wyższy projekt osuszenia tych kopalń zostaje w roku 1873 przyjęty przez kom itet naukowy górniczy w P etersbu rg u i polecony do wyko
nania, bez wyznaczenia jed n ak zaraz odpowie
dnich funduszów. Tymczasem następują zmia
ny w rządzie, i zam iast wprowadzenia w wy
konanie pro jek tu już zatwierdzonego, nowy kom itet bierze pod rozwagę drugi projekt, którego au to r obiera drogę osuszenia kopalń olkuskich przez otworzenie wyżej położonej sztolni Pileckiej. W skutek tego K . i autor drugiego projektu są w roku 1880 wezwani do P etersb urg a. K . naukowo uzasadnionemi motywami, wypowiedzianemi na dwu posiedze
niach kom itetu naukowego górniczego, obro
nią swój projekt. P ro jek t ten, ja k również i fundusz 68000 rubli, potrzebny do jego wy
konania, ostatecznie przez tenże kom itet za
twierdzony zostaje.
Roboty, rozpoczęte w roku 1880, a polega
jące na pogłębieniu kanału odkrytego, którym odpływać będzie woda z kopalń olkuskich za
pomocą otworzonej sztolni Ponikowskiej, zo- I stały ukończone na kilka tygodni przed sko
nem ich twórcy i kierownika. Pogłębiony k a
nał ma długości 1600 sążni rosyjskich, a zbu
dowanie jego kosztowało 60000 rubli. K . oszczędził przeto z anszlagu 8000 rubli i za
projektow ał użycie tej zaoszczędzonej przez siebie kwoty n a otworzenie pod ziemią około 300 sążni rosyjskich sztolni, k tó ra ma być po
prowadzoną aż pod sam Olkusz, t. j. na odle
głość, około 5-iu wiorst wynoszącą. Po zbu
dowaniu tej całej sztolni, obecny poziom wody w kopalniach olkuskich obniży się na 7 '/2 są
żni ros., a zatem i do tej głębokości, na prze
strzeni 6-iu wiorst kwadratowych, roboty gór
nicze będą mogły być w nich prowadzone.
W tedy na dzisiejszych cichych i pustych po
lach kopalnianych pod Olkuszem powstanie dawne życie, a ten w niedalekiej przyszłości obraz wskrzeszonego przemysłu — to dzieło K ., dla wykonania którego poświęcił la t 8 usilnych starań i 3 ciężkiej pracy, niebiorąc zato żadnego oddzielnego wynagrodzenia, a nie był wcale zamożnym. N a uwagi, iż każda ro bo ta pożyteczna winna być stosownie zapłaco
ną, zwykł odpowiadać, że dla kraju biednego;
N r. 43. W SZECH ŚW IA T. 677 niezawsze mogącego wynagradzać swoich oby
wateli, należy pracować i darmo.
Jednocześnie z ostatecznem zatwierdzeniem projektu K ., D epartam ent Górniczy poleca mu jeszcze objąć kierunek nad poprowadzeniem badań gieologicznych w powiatach południo
wych gubernii kieleckiej i w powiecie san d o mierskim gub. radomskiej, przez wyznaczonych w r. 1880-ym inżynierów górniczych, K ontkie- wicza i M ichalskiego, w celu ułożenia k arty i zarazem zbadania możliwości znajdowania się pokładów soli kamiennej i nafty w powyższych powiatach. K ., zajęty naraz dwiema robotam i, wywiązuje się także jaknajlepiej z ostatniej mu poruczonej pracy i składa z niej D e p a rta mentowi Górniczemu, po dokonaniu już b a
dań, obszerne sprawozdanie. N a szczęście, sprawozdanie to, dotychczas wcale nieogłoszone drukiem , je st w naszych rękach. W niem znale
źliśmy bardzo trafn e uwagi krytyczne nad po- przedniemi badaniam i gieologicznemi i poszu
kiwaniami soli kam iennej; następnie o state
czne wyniki badań gieologicznych, pod jego kierunkiem wykonanych — i nakoniec bardzo ważne uwagi, dotyczące możliwości znajdow a
nia się soli kamiennej i nafty w południowej części naszego kraju. Niewchodząc w szcze
góły owego sprawozdania, a ograniczając się tylko podaniem jego treści, nie możemy wszak
że powstrzymać się tutaj od zaznaczenia, iż postaram y się, aby ta cenna p raca K . nie prze
padła dla fizyjograficznej literatu ry polskiej.
K osiński, oddany całkiem nauce, żywo się także interesuje jej postępam i u nas i szuka wymiany myśli z uczonymi polskimi. Do tego daje mu sposobność zjazd trzeci lekarzy i przy
rodników polskich w Krakowie, n a którym, w sekcyi mineralogiczno-gieologicznej, ma dwa wykłady: „O osuszeniu kopalń olkuskich"
i „O badaniach celem wynalezienia soli w po
łudniowych okolicach K rólestw a Polskiego."
Po ostatnim wykładzie wywiązała się poucza
ją c a dyskusyja gieologiczna, w której brało udział wielu członków sekcyi, w yrażając roz
m aite pod tym względem zdania ’)•
N akoniec w roku bieżącym K . ogłasza d ru kiem swój wyborny przekład dzieła niemiec
kiego, skreślonego z wielkim talentem przez D -ra A dolfa G urlta, pod tytułem: „K ró tk i
wykład historycznego i technicznego rozwoju górnictwa i hutnictw a” '). P rzekład ten, dopeł
niony wiadomościami o naszem kopalnictwie i hutnictwie, je s t pierwszym podręcznikiem polskim, który objął systematyczny wykład poszukiwań i wydobywania rud, oraz otrzy
mywania z nich metali. N adto uczestniczy także w pierwszym zjeździe górników K ró le stwa Polskiego w W arszawie, na którym za
biera głos w kilku ważniejszych przedmiotach i zostaje wybrany do komisyi, mającej przy
gotować projekt ustawy dla przyszłej szkoły sztajgrów w Dąbrowie 2). Ułożenie tego pro
je k tu komisyja powierza K , który zdołał je szcze przed śmiercią ukończyć i tę robotę.
Wymieniwszy powyżej tytuły p ra c K ., ogło
szonych drukiem i znajdujących się w ręko- pismach, a niektórych z nich podawszy i treść, pozostaje nam jeszcze przytoczyć jego artyk uł
„K opalnie," zamieszczony w „Encyklopedyi rolnictwa" 3). K . zasilał także i gazety swoje- mi artykułam i.
M ając jedynie na celu dobro ogółu, K . tyl
ko w pomyślnych skutkach swojej pracy dla kraju widział dla siebie nagrodę. Innej nigdy nie szukał i nie ubiegał się za pozyskaniem rozgłosu. Zwracającym się często do niego technikom i przemysłowcom polskim zawsze chętnie i bezinteresownie udzielał ra d dobrych i pożytecznych wskazówek. P ra g n ą ł jaknaj- szczerzej, ażeby skarby ojczystej ziemi były wyzyskiwane tylko przez krajowców, ażeby przemysł górniczy wzbogacał swoich, nie zaś obcych przybyszów i w tym też kierunku, o ile mógł, rozwijał swoje działanie. We wszystkich zaś jego czynach ujawniał się zawsze cha
ra k te r prawy i niezłomny, umysł szlachetny, a serce wrażliwe.
Koledzy górnicy wieńcem barwnych żywych kwiatów przyozdobili trum nę K , my zaś ze
brane tu nieusychające kwiaty jego zasługi kładziemy na świeżą jeszcze mogiłę.
*) Ze 10 0 - m a d rzew o ry tam i w tekście. W arsz aw a, 1 8 8 3 . K a rt n lb ., str. I V i 2 1 8 .
*) T ru d y pierw aw o sje zd a g o rnoprom yszlennikow C a rstw a P o lsk aw o bywszawo w g o ro d ie W arsz aw ie, str.
1 0 1 . S t.-P ie tie rb u rg , 1 8 8 3 .
3) T o m III, s tr. 6 8 6 — 6 9 0 . W arsz a w a , 1 8 7 6 .
' ) D z ie n n ik trzeciego Z ja zd u le k arzy i p rz y ro d n ik ó w p o lsk ich . K ra k ó w , 1 8 8 1 . N r. 1, str. 3 i N r. 2 , str. 2 0 .
678
O MIARACH PRAWNYCH I ZWYCZAJOWYCH
W P O L S C E . n a p is a ł
M a r y j a n A . B a r a n i e c k i , docent prywatny uniwersytetu w Warszawie.
N ajw ięcej m ateryjałów do historyi dawnych m iar w Polsce zebrał Tadeusz Czacki w zna
nej pracy „O litewskich i polskich praw ach,"
ogłoszonej w latach 1800—1801 '). J a k o czło
nek komisyi skarbu koronnego (1786—1792), b ra ł czynny udział w roztrząsaniu tych wąt
pliwości, k tóre konstytucyje sejmów w latach 1764 i 1766 pozostawiły co do m iar grunto
wych, ja k również w pracach nad związkiem między różnemi jednostkam i, czego ślad wy
raźny pozostał we wzmiankowanem jego dzie
le. W idać nadto, że Czacki korzystać umiał ze wszelkich faktów, napotkanych przezeń przy czytaniu najróżnorodniejszych dokumen
tów, które utworzyły ciekawą mozaikę miar zwyczajowych. Prócz tego podał on tu do
mniem ania co do pow stania w k raju lub w pro
wadzenia zzewnątrz i co do rodowodu wielu m iar, przytaczając świadectwa czerpane z po
ważnych w dziedzinie prawnej lub ekonomicz
nej prac obcych badaczów, jakoteż pracowicie dobyte ze źródeł miejscowych. Mówię o tem dlatego, że, niemogąc rozszerzać ram arty k u łu podaniem tu gienezy m iar naszych, chciał
bym jed n ak zaznaczyć, że te wiadomości znaj
dują się w dziele Czackiego i że piękne zada
nie m iałby ten, ktoby, na podstawie prac i źró
deł później ogłoszonych, chciał sprawdzić i uzupełnić poglądy Czackiego.
W iele faktycznych danych, wraz z podaniem wyrażeń jednych m iar przez drugie zgroma
dził JulijuszK o ło b rzeg -K o lb erg , profesor kró- lewsko-warszawskiego uniw ersytetu, w tab li
cach zatytułowanych: „Porów nanie m iar i wag teraźniejszych i dawniejszych w Królestw ie Polskiem używanych z zagranicznem i,” które wyszły poraź pierwszy w r. 1819, ap o w tó rn ie2) w wydaniu syna a u to ra w r. 1838. Są one częściowo poważnem uzupełnieniem pracy
*) K o rz y sta m z w y d a n ia R a czy ń sk ieg o ( 1 8 4 3 — 1 8 4 4 ) .
") T o w ła śn ie d ru g ie w y d an ie m a m p o d rę k ą .
Czackiego, którego wszystkie dane co do miar prawnych K olberg przyjął bez wyjątku, cho
ciaż najgłówniejsze z tych danych są dotąd poparte tylko powagą Czackiego, jako członka komisyi skarbowej, gdyż nie znajdują się w konstytucyjach sejmowych z la t 1764 i 1766, ja k to łatw o sprawdzić można, odczytując je w tomie V I I „Yolumina legum,” a oryginal
nych co do tego dokum entu działalności ko- misyj skarbowych koronnej i litewskiej nie ogłoszono nigdzie. Mianowicie mam tu na myśli, że te konstytucyje mówią wprawdzie o typach określonych (np. łokieć warszawski, korzec warszawski, czyli mazowiecki, funt wro
cławski, cztery-piąte funta berlińskiego i t. d.) 0 podziałach ustanaw ianych, ale prócz garnca litewskiego „szynkowego,” określonego wy
raźnie, ja k zobaczymy, przy pomocy cali li
tewskich, nie wspominają nic ani o związku różnych jednostek z sobą, ani o wyrażeniu m iar długości w stopach paryskich. W szy
stkie zaś te przejścia są podane przez Czackie
go i bezwzględnie przyjmuje je nietylko K ol
berg, ale i inni, którzy przed nim zajmowali się naszemi m iaram i (por. niżej ustęp 5-y). Z a znaczyć tu jeszcze należy, że w tablicach K ol
berga spotyka się między innemi wyliczenie 1 porównanie kilkunastu daw nych łokci i in
nych m iar, właściwych rozmaitym miastom koronnym, staran n e wyznaczenie, oparte na najlepszych spółcześnie źródłach, wszystkich m iar obcych u nas używanych, jakoteż porów
nanie wszelkich m iar z miarami nowopolskiemi.
P o tych tablicach mamy do zaznaczenia jednę pracę, obszerniej miary w Polsce tra k tu jącą, mianowicie arty k u ł W acław a-A leksan
d ra M aciejowskiego: „H istory ja dawnych polskich m iar i wag w zarysie” etc., ogłoszo
ny w „Ekonom iście” w r. 1868. A u to r poda
je częściowo objaśnienia nazw niektórych miar, jedne więcej, inne mniej przekonywające, ko
rzysta ze spółcześnie ogłaszanego przez bibli- jotekę K rasińskich dyjaryjusza sejmowego z r. 1565 (odpowiada mu Yol. leg. t. I I ) — tyle można powiedzieć n a 'k o rz y ść tej pracy.
Co do technicznej jednak, że ta k powiem, strony, ważne są w tym artykule braki. Z a
znaczę tu trzy następujące: P o pierwsze, to, co au to r mówi (str. 253) o łanach, powołując się na Czackiego, je s t błędne, a powstało p ra wdopodobnie z tego, że wymiary, podane przez Czackiego tylko w łokciach kwadratowych,
N r. 43. W SZE C H ŚW IA T. 679 autor źle wyliczył na morgi; tu także łan cheł
miński i błędnie i niewłaściwie przytoczony, choć w Czackim (t. I, str. 343) je s t wyraźne co do tego ostrzeżenie. Pow tóre, autor ten fakt, że konstytucyja r. 1766 ustanow iła dla Litwy dwojakie garnce: szynkowy i dwa razy większy cechowy, co wyraźnie je st w niej zaznaczone, w niedający się wytłumaczyć spo
sób, przeniósł na litewskie czasze i zaznacza je dwojakie: cechową i szynkową (256), powo
łując się na tom V I I Yol. leg., gdzie je st mo
wa o czaszy, mającej sześć garncy cechowych, albo dwanaście szynkowych. Ten sam błąd popełnia au to r co do beczki, k tó rą znów wi
dzi dwojaką: hurtow ną i szynkowną (str. 260), a to, co z powodu garncy mówi o „przemyśl
nym Litwinie" (tamże), je st niedokładnie umo
tywowane, bo garniec cechowy litewski równy był prawie półtora garnca koronnego, a nie dwu takim garncom. Potrzecie, autor dość dużo mówi o mierze kłodowej (str. 258); za
dawala go jednak to, że konstytucyja z roku 1764 wlicza j ą do m iar koronnych — ale nie baczy na to, że nic dotąd nie wiemy, co przez tę m iarę rozumieć '). N aw et Czacki, tak blis
ki owej epoki, mówi: „jaka to była miara, nie wiem“ (t. T, str. 308). Nakoniec i to dodać należy, że Maciejowski, ja k i K olberg, prze
oczyli, iż w dziele Czackiego, prócz tego, co je s t zebrane o miarach w tomie I-ym na str. 240— 246 (z dwiema tablicami) i na str.
303—308, a także co do grzywien w t. 1-ym na str. 175— 179, znajduje się jeszcze w tomie Il-im na str. 200 bardzo ważna wiadomość o pierwszem i jedynem u nas urządzeniu miar gruntowych w roku 1557, z czasem zapomnia- nem i już przez nowe postanowienie później niezastąpionem (por. niżej ust. 4-y).
Zdaw ałoby się, że podręczniki szkolne, dzie
ła o miernictwie trak tu jące i t. d., powinny być również źródłem uie do pogardzenia. J e- żeli jednak nawet podręczniki, wypracowane przez Towarzystwo 2) do ksiąg elementarnych (1775— 1792), a przez Komisyją edukacyjną
') M ów ił m i niedaw no pewien wiekowy L itw in , żc w m ło d o ści sw o je j, m a ją c la t k ilk an aście, w idział n a P odolu n a ja r m a rk u sprzedaw ane m ia ry , w ydrążono w' p n iu d rzew n y m , k tó re nazyw ano m ia ra m i kłodow em i, k ło d a m i.
*) N ie m o ż n a o to obw iniać autorów , n p . L h u iliera, gdyż ty c h d an y ch d o sta rc z a ło im T ow arzystw o, czego ślad
wydane, podają błędne wyrażenie łokcia ko
ronnego w linijach stopy paryskiej („pied du roi,” a więc tej, jakich sześć tworzy sążeń,
„toise de P ero u ,” w którym wyrażają się wciąż wymiary południków), mianowicie 261,7 za
miast 264, a niektóre o m iarach litewskich całkiem milczą, to cóż dopiero sądzić o da
nych, jakieby z innych dzieł podobnych zebrać można było ?
W tych, które przeglądałem, tablicach, wy
danych w obcych językach, a wspominają
cych dawne m iary polskie, znajdują się dane często wielce bałam utne. W y jątek pod tym względem stanowi arty ku ł P auk era w „ J a h r- buchu” Schum achera z r. 1836.
Może powyższe uwagi co do źródeł są zbyt obszerne w stosunku do zwięzłego przedsta
wienia m iar polskich, które tu podaję. W o la
łem jed nak naprzód je wyłuszczyć, aniżeli przerywać wykład objaśnieniami, czasem je- dnostajnemi, lub przytoczeniami, któreby wy
padło kilkakrotnie też same powtarzać.
( C. il. n.)
UKWIAŁ I PUSTELNIK
W E WZAJEMNEJ ZALEŻNOŚCI.
przez
Józefa Nusbauma, bind. N a u k Przyrodz.
W ostatnich czasach nauka została wzbo
gacona wieloma nader zajmującemi faktam i, dotyczącemi wzajemnego stosunku i zależno
ści fizyjologicznej jednych organizmów od d ru gich. Czytelnikom W szechświata znane są od
krycia, dokonane przed niedawnym czasem przez Gejzę E n tza i B ran d ta co do wzajemnej współki wodorostów, oraz niektórych niższych organizmów zwierzęcych.
W odorost i zwierzę żyją razem, a współży
cie takie dla jednego i drugiego z wielkim jest pożytkiem. W świecie zwierzęcym spoty
kamy nieraz tego rodzaju zjawiska, że dwa zupełnie różne gatunki współżyją razem ciągle
je s t w niew ydanych je g o p ro to k u ła c h (p ro to k u ły sesyj 14 S ty czn ia 1 7 7 7 r., 1 6 -g o P a ź d z ie rn ik a , 3.0 L isto p a d a i 14 G ru d n ia 1 7 7 6 r .) .
lub też w pewnym tylko okresie życia, stoso
wnie do tego, w jakim celu współżycie to ma miejsce. Życie pasorzytne je s t jednym z naj
pospolitszych przykładów współżycia zwierząt, chociaż właściwie mówiąc, współki żadnej tu niema, pasorzyt bowiem żyje kosztem swego gospodarza, a gospodarz najczęściej nietylko żadnego nie m a z tego pożytku, lecz raczej cierpi z tego powodu. M a tu raczej miejsce eksploatacyja niż współka. W łaściw e tedy współżycie będzie wtedy, gdy organizmy wza
jem ną wyświadczają sobie przysługę.
W spółżycie może być dwojakiego rodzaju:
albo czysto, że ta k powiem, czynnościowe bez wszelkiego cielesnego, m ateryjalnego związku, lub też m ateryjalne, polegające na jakiej kol- wiekbądź cielesnej zależności. Z a przykład pierwszego służyć może współżycie mrówek i t.
zw. mszyc, maleńkich zielonych zwykle owad- ków, m asam i na różnych roślinach przebywa
jących. Mrówki trzy m ają nieraz w niewoli mszyce, wysysając z nich słodki sok, ze specy- jalnych wydzielający się gruczołów; dla mszyc zaś takiego rodzaju dojenie, ja k D arw in zau
ważył, ma także swój pożytek, gdyż wydziela
jący się lepki sok słodki, jeśli przez mrówki zabieranym nie zostaje, przeszkadza mszycom w chodzeniu, zlepiając im nóżki. Z a przykład drugiego rodzaju współki służyć mogą liczne zjawiska, polegające na korzystaniu jednych zwierząt z pewnych organów drugich, posiłko
wanie się wzajemne cudzemi narządam i dla własnych celów. B ardzo ciekawym przykła
dem takiego rodzaju mutualizmu, czyli wzaje
mnego zamiennego korzystania we współce, je s t współka ra k a morskiego, zwanego pustel
nikiem z ukwiałem czyli aktyniją.
R ak i pustelniki (P agu rina), zamieszkujące wyłącznie morza, odznaczają się tem, iż od
włok posiadają kró tk i i workowaty; je s t on pozbawiony tw ardego pokrycia, skutkiem cze
go raki szukają schronienia w m uszlach m ię
czaków. Dawniej przypuszczano, że pustelnik napada na żywego mięczaka, zabija go i jako zwycięsca, osiedla się w jego muszli; ale now
sze badania przekonały, że ra k wyszukuje so
bie zawsze muszli pustej, opuszczonej już przez swego właściciela. R a k wyszukuje zawsze mu
szli ta k obszernej, że nietylko odwłok swój w niej ukrywa, ale zagrożony niebezpieczeń
stwem, cały we wnętrzu je j schować się może.
Młody raczek wybiera sobie odpowiednią do
wielkości swej muszelkę, w m iarę zaś wzrostu, opuszcza starą swą siedzibę i wyszukuje sobie muszli większej. Otóż, na muszlach takich, przez pewne gatunki pustelników zamieszki
wanych, przebywają zawsze pewne gatunki polipów morskich, do grupy ukwiałów (Acti- niae) należące. Ukwiały są to mięsiste polipy, często dość znacznych stosunkowo dochodzące rozmiarów, posiadające otwór gębowy ') liczne- mi otoczony ram ionam i i wiodący do ślepo zamkniętej jam y żołądkowej, podzielonej po- dłużnemi przegródkam i n a pewną ilość kie
szonek. Podstawowa część ciała ukwiału czyli ta k zw. stopa, bywa albo okrągła, albo też niekiedy wydłużona owalnie i przechodząca z każdej strony jak b y w p ła t mięsisty. Taką to właśnie owalną stopę posiada cudownie za
barwiony ukwiał morski, zwany A dam sia pal- liata, który bez w yjątku prawie spotkać mo
żna na muszlach, zaimieszkałych przez pustel
nika gatunku P ag u ru s Prideauxii. Ukwiał ten przesiaduje na brzegu otworu muszlowego, a obydwoma płatam i stopy obejmuje brzeg ten w taki sposób, że końce płatów stykają się z sobą. Tak więc stopa ukwiału otacza w po
staci zamkniętego pierścienia otwór muszli.
Ukwiał wybiera sobie po największej części takiej wielkości muszlę, źe stopą dokładnie brzeg otworu objąć je s t w stanie.
N a tu ra lista angielski Gosse, który specy- jalnie zajął się zbadaniem stosunku ukwiału do muszli, oraz do mieszkającego w tej osta
tniej pustelnika, powiada: „Często zastana
wiałem się z ciekawością nad tem, w ja k i spo
sób pozostaje w równowadze odpowiedni sto
sunek wielkości pomiędzy ukwiałem i muszlą, w m iarę powiększania się tego pierwszego.
W idocznie, zależność ta k a istnieje tu pomię
dzy jednym i drugą, gdyż młode ukwiały prze
bywają n a małych, dorosłe zaś na dużych mu
szlach. Rak je s t w stanie wędrować z małych muszli do dużych, gdy uczuwa potrzebę po
większenia swej siedziby. Gdy tedy rak zmie
nia swoje mieszkanie i siedzący na niej ukwiał opuszcza, związek pomiędzy nim i ukwiałem ustaje. Musielibyśmy więc często znajdować muszle albo tylko z rakiem , albo z ukwiałem.
To zaś nigdy się nie zdarza. Z drugiej zaś strony, powiada dalej Gosse, jeśli nawet
*) O tw ór gębow y polipów m a znaczenie fizyjologiczne i gęby i otw oru odchodow ego.
N r. 43. W SZE C H ŚW IA T. 681 ukwiał może mieszkanie swe zmieniać, to w j a
ki sposób szuka on nowej muszli? J e ś li stare swe mieszkanie wraz z rakiem opuszcza i wraz z nim do nowego się przenosi, to w ja k i spo
sób następuje jedność w woli obu tych istot i w ich czynach? J a k dzielą się one wzajemnie myślami swemi? Ponieważ ukwiał nie siedzi na ciele rak a, lecz na muszli samej, ponieważ tedy są one w ruchach swych najzupełniej nie
zależne od siebie, któż daje inicyjatywę do wędrówki?“ W celu rozwiązania tej ciekawej kwestyi, Gosse hodował (r. 1859) w obszer- nem akwaryjum wspomniany wyżej ukwiał A dam sia palliata, siedzący na muszli (należą
cej do mięczaka gatunku N a tica monilifera), zamieszkałej przez pustelnika P ag urus P ri- deauxii i z wielką cierpliwością, pilnie b ad ał obyczaje swoich niewolników. Badaczowi te mu udało się też poraź pierwszy skonstatow ać ciekawy fakt, iż rak, opuszczając sta rą siedzi
bę, chwyta kleszczami piękną swą towarzyszkę i na nową przenosi ją muszlę. N aprzód chwy
ta ją jednym kleszczem, później obydwoma, unosi j ą nad muszlą w górę, tak, by stopą swą wygodnie brzegu muszli uchwycić się mogła.
P iękne te i nader ciekawe spostrzeżenia Gos- sego zostały później w zupełności stwierdzone przez znakomitego zoologa niemieckiego O ska
r a Schm idta w akwaryjum neapolitańskiem.
Schm idt przyszedł do przekonania, źe ukwiał wielki odnosi pożytek ze współżycia z rakiem z tego powodu, iż pustelnik, posuwając się po dnie morskiem, porusza piasek szczękami i no
gami swemi, wskutek czego w wytwarzającym się wirze wody różnego rodzaju pożywienie się unosi, które też ukwiał gębą swą połyka.
Ukwiał zajmuje też zawsze takie n a muszli położenie, źe gęba jego je st zwróconą ku dol
nej stronie; tworzący się przeto wir wody pod sam ą gębą ukwiału się znajduje, obfitego do
starczając mu pokarmu. Ale jakiż pożytek od nosi pustelnik z sąsiedztwa ukwiału, pocóż z taką skrzętnością zabiera zawsze z sobą swego towarzysza, gdy na nowe przenosi się leże? To 1 pozostało dla Schm idta nierozwiązaną zagadką.
Dopiero w roku bieżącym badacz niemiecki H ugo Eisig, poczynił ciekawe obserwacyje nad tymże przedmiotem w akwaryjum stacyi zoologicznej w Neapolu, wyjaśniające nam w zupełności to, co dla Schmidta stanowiło zagadkę. Eisig pomieścił w jednem i tem sa
mem naczyniu wodnem pustelnika w muszli,
z siedzącym na niej ukwiałem, oraz mięczaka głowonogiego z rodzaju Octopus. Zgłodniały głowonóg rzucił się na rak a, ten ostatni wcią
gnął się i ukrył w muszli, ale i w tejże chwili nieprzyjaciel odskoczył od zdobyczy swej, gdyż ukwiał wyrzucił na niego ze skóry swej t. z w.
pęcherzyki parzące. Organy te posiadają w skórze swej wszystkie prawie zwierzęta do tegoż typu, co i polipy należące, a mianowicie wszystkie jam ochłonne (Coelenterata).
Zwierzę podrażnione lub przestraszone mo
że wyrzucać ze skóry swej maleńkie pęcherzy
ki, zawierające płyn gryzący, który parzy bo
leśnie nieprzyjaciela. Podobne zjawiska zau
ważył także Eisig, gdy pewne żarłoczne rybki na pustelnika napaść pragnęły. T ak więc ukwiał, posiadający tak znakomitą broń od
porną, staje zawsze w obronie swego towarzy
sza, w zamian zaco ten ostatni staje się zawsze biernym poszukiwaczem dla niego pokarmu.
T ak więc współka ukwiału z pustelnikiem obu wspólnikom wielkie przynosi korzyści i przeto łatwo wytłumaczyć sobie można, dlaczego d ro gą doboru naturalnego tak i przyjacielski sto
sunek wytworzył się pomiędzy temi tworami.
T ak tedy opuszczona muszla mięczaka za
stępuje pustelnikowi pancerz, a dla ukwiału stanowi miejsce, do którego wygodnie stopę swą przymocowuje; ukwiał stanowi znów organ obronny dla rak a, a ra k służy ze swej strony za organ ruchu ukwiału. By wskazać czytel
nikowi, ja k złożone i różnorodne bywają nie
raz stosunki takiego spółżycia zwierząt, wspo
mnimy jeszcze o tem, iż bardzo często do towa
rzystwa przybywa jeszcze nowy wspólnik, nie- bardzo jednak dla niego korzystny. A mianowi
cie w bliskości wybrzeży morza Śródziemnego bardzo często spotkać może pustelników, któ
rych muszle obrosłe są pewną gąbką (Suberi- tes domnacula). D la gąbki, k tóra karm i się w ten sposób, iż przez jam ę swą żołądkową przepuszcza wodę, pokarm zawierającą, współ
życie z rakiem takie same ja k i dla ukwiału przynosi zapewne korzyści; ale w zamian za otrzymywane korzyści gąbka w niczem rako
wi zdaje się nie je st pożyteczną. Przeciwnie, czem ruchliwszy je st pustelnik, tem gąbka więcej ma pokarmu, lepiej się ro z rasta i roz
mnaża i często zewsząd muszlę otacza; jeśli rak zawczasu kleszczami swemi nie pozbywa się tego nieproszonego współbiesiadnika, g ąb ka tak obficie się rozrasta, że zatyka nawet
N r.
sam otwór muszli, tak , iż ra k kleszczy swych n a zewnątrz wyciągnąć nie może i czasem gło
dową śm iercią życie swe kończy. W tym więc razie gąbka je st raczej pasorzytem niż wspól
nikiem raka.
BUDOWA GNIAZD PTASICH.
p o d łu g O u s t a l e t a ,
(C ią g dalszy_).
N aturaliści sami nadali dawnićj nazwę salan- gany jadalnej (Collocalia esculenta) gatunkowi z wysp Moluckich i Nowej Gwinei, którego gnia
zda, silnie przeładow ane m ateryjam i roślinne- mi, nie mogą służyć za pokarm ; tymczasem pod nazwą salangany L incha (Collocalia Lin- chi) odróżnili oni w nowszych czasach g a tu nek, który dostarcza gniazd jadalnych, a za
mieszkuje wyspy Sóndzkie. Tem u to o statnie
mu trzeba przypisać po większej części te rysy obyczajów, które podróżnicy odnoszą do Col
localia esculenta.
N a Jaw ie salangana L incha przebywa wy
łącznie na skałach i n a urwiskach, o które uderzają fale; gniazda ściele w jaskiniach wydrążonych w skałach urwistych, do których morze dochodzi podczas przypływu, tak, że ptak chcąc wejść lub wyjść z gniazda, musi czekać aż fala odejdzie. D ługi czas mniemano, że salangana z oceanu czerpie m ateryjał do budowy swego gniazda, że używa w tym celu wyłącznie jakiego wodorostu morskiego lub ciał pewnych mięczaków (głowonogich), pod
dawanych szczególnemu żuciu. Ale ścisłe b a dania B ernsteina n ad innym gatunkiem sa
langany, który na wyspie Jaw ie nosi nazwę K usappi, a przez ornitologów je s t nazwany S a
langana fuciphaga (Collocalia fuciphago), wy
kazały dokładnie i naturę m ateryjałów , uży
wanych do tej budowy i sam sposób budo
wania.
W edług słów B ernsteina, „skoro kusappi za
czyna budować swoje gniazdo, lata wokoło miejsca w ybranego i końcem języka przylepia swą ślinę do skały; dziesięć, dwadzieścia razy powtarza się to samo, p tak nigdy daleko nie odbiega, a zawsze zakreśla w powietrzu p ó ł
kole lub podkowę. Ślina wysycha szybko i
gniazdo otrzymuje trw ałą podstawę. K usappi używa rozmaitych m ateryjałów roślinnych, które zlepia swoją śliną. Sam a staje na ruszto
waniu gniazda, następnie obracając głowę ko
lejno na prawo lub na lewo, buduje ściany i tworzy linije warstwowe. W chwili budowa
nia może i parę piórek wkleić się w ślinę.
Drażnienie, wywołane nabrzmieniem gruczo
łów, zmusza ptaki do wypróżniania ich przez tarcie i naciskanie. W tych wypadkach może i kilka kropel krw i pomięszać się ze śliną.
W ydzielanie śliny je st w związku z pożywie- wieniem, co nam tłumaczy, dlaczego w pe
wnych porach salangany prędzej budują swoje gniazda, aniżeli w innych; w pierwszym wy
padku m ają żywności podostatkiem, w drugim głód prawie cierpią."
Salangana fuciphaga i salangana Lincha, znajdują się obie na Jaw ie, gniazda jednak, które są tak bardzo poszukiwane n a W scho
dzie i które służą w Chinach do wyrabiania sławnej potraw y z gniazd jaskółczych, należą wyłącznie do tej ostatniej salangany.
Z tego, cośmy powyżej powiedzieli o sposo
bie, w jak i są umieszczone te gniazda, łatwo pojmiemy, że zbiór ich przedstaw ia dość wiel
kie trudności. By dojść do skały, na której są gniazda umieszczone, trzeba spuścić się z wy
sokości przynajmniej 30 m etrów zapomocą drabiny, zrobionej ze sznurów i trzciny rotang, zawieszonej ponad parowem pionowym. D ra bina ta je s t uczepiona jednym końcem do drzewa, rosnącego nad przepaścią, a drugim do wyrostka skały. J e s t ona jed nak zawsze mimoto ruchom a do tego stopnia, że zbiera
jący narażony bywa co moment na spadnięcie w fale, które pod nim rozbijają się o skały.
Z a przybyciem do wejścia do groty, człowiek narażony je s t na większe jeszcze niebezpie
czeństwo; gdy się znajduje w ciemnych wąwo
zach, które zapuszczają się poziomo w skały nadmorskie, umieszcza dwie drabiny trzcino
we równolegle obok siebie, ale czyni to z nie
słychaną trudnością. Id ąc po drabince dolnej ja k akrob ata, jedn ą ręk ą czepia się robotnik drabinki górnej, podczas gdy drugą ręką swo
bodną zbiera gniazda, dopom agając sobie w tem m ałą łopatką.
E ksploatacyja odbywa się kosztem rządu holenderskiego i zajmuje rocznie około 1500 robotników krajowców. Przynosi ona znako
mite dochody, bo sam a jedna grota K arang-
N r. 4 3. W SZECH ŚW IA T. 683 K allong dostarcza każdego roku około 300
tysięcy gniazd, których wartość wynosi około 1 milijona franków.
Inne jerzyki, szczególniej afrykańskie, przy
czepiają swoje gniazda jeszcze dziwniejszym sposobem; przymocowują je do liści palmo
wych, a gdy przypomnimy sobie, że jerzyki są spokrewnione z kolibrami, nie zadziwi nas by
najmniej, że pewne kolibry nowego świata po
stępują zupełnie w ten sam sposób. T ak lnia
nych z pajęczyną, gdy tymczasem pozostała część składa się głównie z korzonków i sierći, artystycznie z sobą splecionych.
J a k o przeciwstawienie, rozpatrzm y teraz gniazdo, zbudowane przez maleńkiego koliber
ka z Kolumbii i Peruwii, którego ornitologowie ochrzcili barbarzyńską nazwą Bhamphomicron microrhynchum, co znaczy poprostu koliber o małym dziobie. Gniazdo tego gatunku różni się całkowicie od poprzedzającego formą, ro-
Gniazdo kolibra ( Glaitcis hirsutą).
no wicie zachowuje się koliber, którego, nie wiem dla jak ich powodów, nazwano kolibrem najeżonym (Glaucis hirsuta), a który bardzo je st rozpowszechniony w znacznej części A m e
ryki równikowej. J a k to wybornie przedstaw ił p. Giacomelli w czasopismie „la N a tu rę ,“
gniazdo Glaucis je s t przylepione na górnej powierzchni liścia, który pod tym nieznacznym ciężarem zgina się nieco końcem ku dołowi, a otwór gniazda zwraca się wtedy ku górze.
U dołu gniazdo kończy się elegancką kopułą, utworzoną ze szczątków roślinnych, pomięsza-
dzajem m ateryjałów budowlanych, rozmiarami i sposobem przyczepiania. J e s t ono przycze- pionem do pnia drzewnego i z perwnej odległo
ści szczególniej tak się zlewa z barwą kory, że zdaje się być prostem zgrubieniem kory. Ścia
ny są usłane z gałązek suchych, z mchu, po
rostów, owoców wyschniętych i ziarn, opatrzo
nych pestkami. Z ogólnego wyglądu przypo
mina niezmiernie gniazdo pewnego gatunku całkiem innej rodziny raniuszka czyli sikory ogonatki (Orites caudatus).
Sikory długoogonowe (ogonatki) gnieżdżą
684
się szczególniej w strefach zimnych i um iar
kowanych Europy, a gniazda zakładają na krzakach lub n a pniach drzew dębowych w nie
wielkiej nad ziemią wysokości. G niazda te, złożone nazew nątrz z mchu i porostów, zle
w ają się zawsze swą barw ą z kolorem kory drzewa, na którem są umieszczone. Jed n e z nich m ają u góry jeden otwór zaokrąglony, inne znów m ają po dwa otworki, aby samiec i sam ica mogli wchodzić i wychodzić łatwo, bez potargania swoich długich lotek ogono
wych; wT każdym jed n ak razie, gdy małe już są wyklute i sam ica nie ma ju ż potrzeby wy
siadywać, jedno wejście się kasuje. W małym tym budynku, formy owalnej, znajduje się 12 do 15 ja je k białych, nakrapianych blado-ró- żową barw ą. P o upływie dni 15 ja jk a są wy
klute i wtedy zaczyna się dla rodziców życie pełne nieustających trosk. Piętnaście gęb do żywienia, to niem ałe zadanie dla ta k maleń
kiej ptaszyny; bezustanku są one w biegu, bez- ustanku znoszą swoim żarłokom robaczki i mu
szki. Mówią, źe najliczniejszym rodzinom po
wodzi się najlepiej; mamy tego najlepszy przy
kład tu taj. P iętnaście malców w krótkim czasie nabiera praw ie tyle siły, co ojciec i m a
tk a i wtedy czują, że im za ciasno w tem wię
zieniu; ściskają się, uderzają i w tych usiło
waniach często rozpychają ściany gniazdka tak, że przez szpary wyglądają piórka, końce skrzydełek lub dziobek młodej sikorki.
Z kolei przejdę do innych wzorów budowni
ctwa ptasiego, których form ą pierw otną bę
dzie gniazdo gołębia dzikiego, jakoteż więk
szej części ptaków drapieżnych; gniazda te są płaskie, miskowate, których rozmiary i poło
żenie zm ieniają się stosownie do gatunku. I tak kanie, jastrzębie, krogulce ścielą swoje gnia
zda na dębach i bukach, sokoły na wysokich urwiskach, a orły nie boją się najśmielszych wyżyn i często budują gniazda wprost nad przepaściami. Gniazdo orła królewskiego (pło
wego) je s t bardzo obszerne i często wynosi około dwu metrów średnicy. Utworzone je st ono z gałęzi, liści i suchych ziół; n a wiosnę za
wiera w sobie dwa, trzy łub naw et cztery ja j k a biało-brudnego lub blado-niebieskawego koloru, z plam am i rudawem i lub brunatne- mi, liczniejszemi zwykle w grubszym końcu jajka.
Samica wysiaduje ja jk a przez pięć tygodni, a gdy już małe są wyklute, rodzice bezustan
ku przynoszą im pożywienie obfite, składające się głównie z małych zwierząt ssących i p ta ków, których kości zgrom adzają się na boku gniazda. Z tejto przyczyny p. Bechstein zna
lazł w gnieździe orła szczątki czterdziestu za
jęcy i trzystu kaczek. Oi wielcy drapieżnicy, z dum ą właściwą ich sile, gardzą zwycięstwem nad małemi wróblowatemi, które często sado
wią się w ich sąsiedztwie, nieraz w szparach orlego gniazda.
Gniazdo sójki (G arrulus glandarius) je st osłonięte ze szczególnem staraniem . D la zna
lezienia go, trzeba się uzbroić w doskonałą lornetkę i stać nieporuszenie, by nie spłoszyć ptaszyny. Położone na wysokości 2 lub 3 me
trów ponad ziemią, na drzewie średniej gru
bości, gniazdo to składa się zwykle z gałązek buku lub brzozy najgiętszych, ułożonych pro
mienisto w rozmaitych kierunkach. Gdy g a
łązki są dostatecznie gęsto splecione, ptak urządza w środku pewnego rodzaju wgłębie
nie, naciskając całym ciężarem swego ciała;
następnie przystraja gniazdo wewnątrz maleń- kiemi gałązkam i, które splata swoim dziobem i ugniata swemi piersiami.
Prościej daleko napozór, aniżeli gniazdo sójki, wygląda gniazdo sroki pospolitej (P ica yulgaris), mimoto spotykamy w niem godne zaznaczenia udoskonalenie: je st ono zabezpie
czone przeciw napaściom dzikiego ptastw a ro
dzajem dachu ażurowego, splecionego ta k jak i ściany z gałęzi i cierni. P od tem schronie
niem m atka w spokoju oddaje się pracy lęgu, pewna, że wszelkie napaści od strony wejścia łatwo odeprze. Gniazda te są zwykle na wierz
chołku drzew lub na szczytach budynków.
W reszcie same kolce, które splatają się w prze
różnych kierunkach, w ystarczające byłyby do obronienia ja je k i małych w nieobecności m a
tk i; mali psotnicy, którzy dosięgają tych gniazd kosztem połam ania kości, powracają z tych wycieczek z rękam i pokrwawionemi i po
drapan ą twarzą.
Nie na tem jednak ogranicza się przemysł sroki. D la zmylenia licznych nieprzyjaciół, bu
duje ona wiele gniazd jednocześnie, ja k to już utrzymywał Vieillot, a N ordm ann stwierdził nanowo czterdzieści la t temu w ogrodzie bo
tanicznym w Odessie. „Nieopodal od zabudo
wań, mówi ten naturalista, znajduje się mały lasek starych jesionów, w gałęziach których sroki zakładają sobie gniazda. Bliżej domu
N r. 43. W SZ E C H ŚW IA T . 685 (p. N ordm ana), pomiędzy budynkiem i m a
łym laskiem, je st posadzonych kilka wielkich wiązów i kilka akacyj. N a tych drzewach pod
stępne ptaki budują gniazda sztuczne, z któ
rych każda p ara buduje najmniej trzy lub cztery i zajętą je s t tą pracą przynajmniej do M arca. Podczas dnia, szczególniej gdy ktoś zwraca na nie uwagę, pracują gorliwie, a jeśli przypadkiem ktoś im przeszkodzi, latają n a
około gniazda i krzyczą niespokojnie.
W szystko to wszakże podstęp i udanie, bo przy tych objawach niepokoju, w największem milczeniu posuwają rano i wieczorem budowę prawdziwego gniazda. Jeżeli ich ktoś na tem przydybie, odbiegają w największej ciszy ku innym gniazdom, okazując przy nich to samo zakłopotanie i niepokój, by odwrócić uwagę i zmylić pogonie. “
Gniazdo kruka czarnego, wrońca, wrony i gawrona, nie przedstaw iają tak wybitnych różnic z gniazdem sroki i sójki, aby je szcze
gółowo opisywać. W spomnę tutaj tylko, że gawrony, które łatwo rozpoznać po ich k ształ
tach, po twarzy, koło dzioba obnażonej, są p ta kami niezmiernie towarzyskiemi. Najlepiej lu
bią gnieździć się w naszych publicznych ogro
dach, blisko naszych mieszkań, chociaż nie pozwalają im na to z powodu ogłuszających krzyków, które wydają, gdy są zgromadzone.
W Anglii bardziej je tolerują i chociaż polują na młode, które są za specyjał przez niektó
rych uważane, dojrzałym osobnikom pozwa
lają swobodnie gnieździć się w parkach i ale
jach pałacowych. Te stada gawronów są obo- wiązkowem dopełnieniem każdej siedziby w A n
glii, k tóra się szanuje; są one znakiem wido
cznym dla wszystkich starożytności pańskiej siedziby.
W jednem tylko miejscu we Francyi, w !Ecu- ry-le-Grand, posiadłości hrabiego Sainte-Su- zanne, czaple popielate są przedmiotem więk
szego jeszcze starania, aniżeli gawrony w A n
glii. Zbudowały też one w niewielkiej odle
głości od pałacu gniazda, które przylatują objąć w posiadanie każdego roku o tej sa
mej porze.
W roku 1875 gniazd tych, według p. F . Lescuyer, było dwieście cztery sztuk, z któ
rych sto sześćdziesiąt trzy zajęte, a wszystkie mieściły się na jesionach między rozwidlenia- rni ostatnich gałęzi drzewa. K ażde gniazdo,
mówi pan Lescuyer, przedstawia formę puha- ra mniej lub więcej spłaszczonego, m ającego od '/ 2 do 1 m etra średnicy, a wysokości od 30 centym, do 1 metra. Gałęzie suche, silnie umocowane, stanowią podstawę budynku; na niej w spierają się dopiero źdźbła suchych traw i sitowia; liści i piór żadnych tam niema.
Rozmiarami swemi gniazda te różnią się b a r
dzo od wszystkich innych gniazd w naszym kraju, a dzięki trwałości swojej budowy, prze
chowują się one po kilka la t z rzędu, wyma
gając tylko lekkich reparacyj. W edług szczę
śliwego wyrażenia p. Lescuyer, stanowią ono prawdziwą nieruchomość.
Bocian w stanie dzikim buduje rodzaj ko
sza, podobnego prawie zupełnie do gniazda czapli, ale, ja k tylko może, redukuje swoje gniazdo do najprostszych form; dlatego też bocian rad korzysta z kół od wozu, które dla jego użytku umieszczają na szczycie kominów, drzew wysokich i t. p., dając mu tym sposo
bem pyszny gru n t do przyszłej budowy. W sze
regu gniazd, umieszczonych w rozwidleniu ga
łęzi w gajach lub na drzewach wprost, jedno z pierwszych miejsc zajmuje gniazdo zięby (F ringilla coelebs). Bezużyteczną byłoby rze
czą kreślić obraz pracowników, którzy może każdemu są znani, samiec ze swą tarczą czer
woną i samiczka ze swą liberyją szarą, nieraz można ich widzieć zbierających m ateryjały do swej powietrznej budowy.
Oto w ja k i sposób ptak używa tych matery- jałów. W rozwidleniu gałęzi składa się n aj
pierw kłębek mchu, samica rozkłada go swym dziobem, żeby warstwa była bardzo cienką, lub nawet żeby pod nogami była tylko kora drzewa. Tym sposobem tworzy się lekko wy
niesiony brzeg, który się powiększa przez do
dawanie nowych warstw mchu, spojonych z pierwszemi zapomocą pajęczyny lub bardzo delikatnych korzoneczków. Gdy ta budowla dosięgnie już wysokości 2 —3 centym., samicz
ka usadawia się w środku i kręcąc się wokoło, własną piersią wygładza ściany wewnętrzne, następnie przyczepia kawałki porostów i kory do ścianek zewnętrznych, aby tym sposobem uczynić gniazdo najbardziej podobnem do bar
wy otaczających je gałęzi. N akoniec w jam ce wewnętrznej układa z niezwykłem staraniem gałązki traw , sierć i maleńkie piórka. Każde źdźbło trawy, każdy włosek je s t zaokrąglony,
6 8 6 W SZECH ŚW IA T.
stosownie do wygięcia gniazda i delikatnie spleciony z poprzedzającem i m ateryjałam i;
każde piórko je s t w etknięte łodyżką (osią) w ścianę w ten sposób, żeby mu nie groziło porwanie przez wiatr. Budowla ta wymaga od ptaszyny najm niej ośmiu dni pracy nie
ustannej, ale gdy już je st wykończoną, stano
wi dzieło, z którego au to r może być dumnym.
Łączy ono w sobie wszystkie przymioty, jakie mieć powinno gniazdo; zlewa się zupełnie b a r
wą z gałązką, k tó ra je utrzym uje, a z d ru giej strony daje miękkie schronienie jajkom i pisklętom.
J a k o wzór gniazda o krzywiznie regularnej, o ścianach pieszczotliwie wygładzonych, może nam posłużyć gniazdo australijskiego ptaka, R hipidura albiscapa, tak nazwanego z powodu białej barw y osi długich piór ogonowych (ste
rówek). R hipidura albiscapa należy do rodzi
ny muchołówek prawie kosmopolitycznych, do rodzaju, który m a licznych przedstawicieli począwszy od Indyj aż do krajów południo
wych. Nosi ona barwę ja k wszystkie mucho- łówki, skromną, brunatno-płow ą i białawą; ale to skrom ne upierzenie w ynagradza wdzięcz
ność ruchów, lekkość lotu i oryginalny układ piór ogonowych w kształcie wachlarza. Gdy samica siedzi na jajac h , pióra te całą swą dłu
gością wychodzą poza obręb gniazda, tak sa
mo ja k skrzydła po bokach. Głowa je s t nieco w ty ł odrzucona, dziób tylko sam lekko się za
gina. N a pozór przeto p tak znajduje się w b a r
dzo niedogodnej pozycyi i nasuwa się mimo- woli pytanie, czemu nie n ad a ł swemu gniazdu bardziej owalnej formy i większych rozm ia
rów, aby się nie czuć tak skrępowanym. Ale zastanowiwszy się, przekonywamy się, że nie mógł dać kształtu odpowiedniejszego dla po
wodzenia lęgu. Ciało samiczki, przystając szczelnie ja k przykrywka, do otworu gniazda, nie pozwala tracić ani odrobiny ciepła, które grom adzi się na jajk ach .
D la założenia gniazda, R hipidura sadowi się na krzewie, na brzegu lasu eukaliptusowego;
z tych wielkich drzew o postaci melancholi- cznej, o liściach zielono modrawych, czerpie ona główne m ateryjały do swej budowy. R oz
dzierając dziobem kaw ałki kory, układa je na końcu gałązki w koło współśrodkowe, co
raz szersze, związując je staran n ie pajęczyną.
Tym sposobem tworzy się czara zgrabna, któ-
ra szczelnie p rzystaje do gałęzi, otacza ją niejako w części swoją substancyją i zdaje się być naw et objętą gałęzią, pod którą kończy się wisiorkiem, utworzonym z włókien poplątanych i mocno splecionych.
{Dok. nast.)
KRONIKA NAUKOWA.
( Technologija chemiczna).
— Z a s t o s o w a n i a m a n g a n u m e t a l i c z n e g o . Zw7iązki manganowe są b ar
dzo pospolite w przyrodzie i znane od głębo
kiej starożytności. Jeszcze Plinijusz wiedział, że szklarze jem u współcześni używają dwu
tlenku m anganu, zwanego wówczas magne- zyją czarną, do odbarw iania szkła, zanieczy
szczonego związkami żelaza. Przez długie je dnak czasy związków manganowych nie odró
żniano od żelaznych i dopiero w 1774 roku Scheele i B ergm ann wskazali stanowcze mię
dzy niemi różnice. J o h n otrzym ał poraź pierw
szy m angan metaliczny, lecz dopiero Yalen- ciennes, Mason i P ark es i Loughlin (1870—
1872) wydoskonalili sposoby otrzymywania tego m etalu o tyle, że można było przygoto
wać go w większej ilości i zapoznać się z jego własnościami. M angan otrzym ują albo przez redukcyją jego tlenków węglem w bardzo wy
sokiej tem peraturze, albo też z chlorku lub fluorku m anganu działaniem sodu metaliczne
go. N a wielką skalę naturalnie może być za
stosowana tylko pierwsza metoda. M angan je s t m etalem szarym, z barwy, połysku i tr u
dnej topliwości podobnym do żelaza; jego cię
żar właściwy, zależnie od sposobu przygoto
wania, waha się pomiędzy 6,85 a 7,99; je s t trudno topliwy, gdyż dopiero w tempex-aturze białego żaru staje się płynnym; należy do n aj
twardszych metali, albo raczej twardością wszystkie przenosi, gdyż rysuje szkło i nie poddaje się najlepszem u pilnikowi z angiel
skiej stali, zarazem jed n ak je st tak kruchy, że sztabka, upuszczona z ręki na ziemię, zwy
kle pęka. W łasności chemiczne manganu sprzeciwiają się zastosowaniom tego metalu w stanie czystym, ponieważ rdzewieje on (utle
nia się) bardzo szybko, o wiele szybciej niż że
lazo, już przy zwyczajnej tem peraturze, zwła