.Va 2 4 (1 3 0 6 ). Warszawa, dnia 16 czerw ca 1907 r. Toin XXVI
T Y G O D N I K P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y N A U K O M P R Z Y R O D N I C Z Y M
PRENUMERATA „>VSZE(JHSVV1ATA“ . W Warszawie: rocznie rb. 8, kwartalnie rb. 2.
Z przesyłki) pocztowi): rocznie r!>. 10, półr. rb. 5.
PRENUMEROWAĆ MOŻNA:
W Redakcyi W szechświata i we wszystkich księ
garniach w kraju i za granicą
Redaktor W szechświata przyjmuje ze sprawami redakcyjnemi codziennie od godzi
ny 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.
A d r e s R e d a k c y i : K R U C Z A Nr . 3 2 . T e l e f o n u 83-14.
RADYO A K T Y W N O Ś Ć I R O Z P A D A N IE SIĘ ATOM ÓW .
Rys historyczny.
Od najdaw niejszych czasów atom był pojęciem w którem najdobitniej wyrażała się sprzeczność między myśleniem filozo- ficznem a przyrodniczem pojmowaniem natury. Z jednej strony z nieubłaganą logiką dowodzono, że ciało dowolnie m a łe, zawsze dzielić można w myśli do nie
skończoności i w ten sposób istnienie a to mów, jak o niepodzielnych jednostek ma- teryalnych, było samo przez się sprzecz
nością, — z drugiej strony nauki przyrod
nicze twierdziły z niezwalczonym upo
rem, że każde możliwe do przyjęcia okre
ślenie istoty m ateryi doprowadza zawsze do uznania o s tateczn y ch części składo
wych — atomów.
Sprzeczność ta powoli zaczęła się zmniej
szać. Uczeni przyrodnicy przyjęli oddaw- na pogląd, że ich hypotetyczne atom y można zawsze w myśli dzielić, aż do nie
skończoności, gdyż z chwilą, gdy daje się określić dokładnie wielkość i waga atomów, bardzo łatwo sobie wyobrazić i ich ułamki. 1 najbardziej zadziwiającą rzeczą w n a u k a ch przyrodniczych nie
była idealna, lecz rzeczywista niepodziel
ność atomów, nie istniała w całym wszech- świecie ta k a chemiczna lub fizyczna siła, która byłaby w stanie rozbić atom.
Ale naw et i to założenie, przyjęte od- razu za niewzruszony aksyom at, musimy dziś pogrzebać. Odkrycie rady oaktyw - ności zadało mu cios ostateczny. J u ż zjawiska promieni Rentgenowskich i ka- todalnyeh prowadziły nieodparcie do po
stulatu o istnieniu elektronów, tych drob
niutkich cząsteczek m ateryalnych, kilka tysięcy razy mniejszych od najmniejszego atomu. Atom wskutek tego odkrycia t r a cił swe miejsce uprzyw ilejow ane. Obecnie już nie on stanowi o s ta 'e e z n ą jednostkę materyi, lecz elektron. A tom nie jest już jednolitą, zbitą, m ateryalną cząstką, je s t to może raczej nagromadzenie tysię
cy drobniutkich ciałek, jest to niejako m iniaturowy system słoneczny, w którym niezliczone e lektrony krążą jedne dokoła drugich po oznaczonych orbitach. A tom — i tu ta j w y stępują prawa radyoaktywności z większą jeszcze siłą — nie je s t również wolny od rozkładu, może bowiem w yłą
czać kolejno ze swego systemu pojed y n
cze elektrony, lub też całe grupy elek
tronów i w ten sposób ulega powolnemu,
ale 'pewnem u rozpadaniu się. Obala to
stare szkolne pojęcie pierwiastku chemicz
3 7 0 W S Z E C H Ś W I A T Ko 2 4
nego: wskutek rozkładu atom u pierwiastki ciężkie zamieniają się stopniowo na lżej
sze i skutkiem zachodzącej praw dziw ej ewolucyi jedne pierw iastki m ogą tw o rzyć się z drugich.
Oto obraz, który otrzym ujem y w n ie
j a sn y c h zarysach, badając rad y o ak ty w n o ść.
Coprawda, zagadnienia atom ów przez to nie rozw iązujem y, przesuw am y je tylko n a elek tron y . T utaj zupełnie inne, głęb
sze p y tan ia w y m ag ają ostatecznej odpo
wiedzi. E le k tro n posiada określoną, choć bardzo m ałą masę; teo retyczne badania tej m asy doprow adzają do wniosku, że t u chodzi jedy nie o pozorną masę, o dzia
łania n a tu r y elektro-magnetycznej. Jeżeli te śmiałe przypuszczenia znajdą p o tw ier
dzenie, jeżeli atom rzeczywiście składa się tylko z elektronów, jeżeli sam e le k tron j e s t pozbawionym m asy tw o rem n a tu ry elektro-m agnetycznej — w ted y pra
stare zagadnienie, d otyczące isto ty m a te ryi przedstawi się n am w nowem zupeł
nie świetle: m a te ry a będzie ty lk o je d n ą z form energii — doprow adzona do osta
tec z n y c h konsekw encyj a to m isty k a da możność nowego z w y c ięstw a swej prze- ciwnicze, ene rg e ty c e .
Zaledw ie dziesięć lat upłynęło od epo
kowego odkrycia przez R o n tg e n a t. zw.
promieni X ,—6-go stycznia 1896 r. R o n tg e n przedstawił po raz pierwszy owe osobli
w e promienie licznemu gronu fizyków w Wiirzburgu — szerszej publiczności działanie ty c h promieni w ydaw ało się czemś tajeinniczein: czyż m ożna fo togra
fować przez nieprzezroczyste • ścianki i o trzym yw ać obraz szkieletu żywego człowieka? J a k wielkie znaczenie prom ie
nie te miały później w m edycynie p rak tycznej, roztrząsać tu ta j nie będziemy.
F iz y k ó w zajęło te ra z przedew szystkiein pytanie, czy nie je s t możebnem i gdzie
indziej odkryć promienie o takiej samej zdolności przenikania. W ydaw ało się do
praw dy, że wkrótce nie będzie ani j e d nego źródła światła, k tó re b y nie w y s y ła ło pew nych zagadkow ych promieni. P rz e rzucając literaturę fizyczną owego g o d
nego pamięci 1896 roku, trudno się zo- ryento w a ć w olbrzym im m ate ry a le no
wych rodzajów prom ieniow ania, k tó re j a
koby m iały b y ć od k ry te i które dawały znać o swojem istnieniu na pły ta c h foto
graficznych. Z całego tego chaosu osta
ło się właściwie jed n o tylko odkrycie, ale to jedno wystarczyło, aby wyw ołać z u
pełny przew rót w naszych dotychczaso
wych poglądach na fizykę.
H enrykow i Becquerelowi w P a ry ż u przy
pada zasz c z y t pierwszeństw a na tej no
wej drodze.
J u ż 24 lutego 1896 r w Academ ie des Sciences Becąuerel przedstawił p ły tę fo
tograficzną, na k tórej otrzym ał dokładne ślady promieni wyw ołanych przez kryształ siarczanu potasowo-uranowego i przecho
dzących przez podwójną warstw ę czarnego papieru. 2-go m arca togoź roku doszedł do wniosku, że odkrył działania stałe i ciągłe soli uranu, zachodzące nawet w tedy, gdy ciała te są zabezpieczone od zew nętrznego działania światła i ciepła.
Nie mogło więc tu ta j chodzić o zwykłą fosforescencyę: okazało się coś nowego, nieznanego przedtem. Sole danego pier
w iastku uranu, wydają ciągłe i same przez się pewne promieniowanie, które okazuje jak ie ś pokrewieństwo z promieniami R e n t
gena, gdyż ich działanie jest widoczne przez zupełnie nieprzezroczyste przed
mioty, ja k drzewo, cienkie w arstw y m e
talu i t. d.
Że je d n a k to promieniowanie jest rze czywiście trw ałem , że bez otrzym yw ania energii z zewnątrz posiada ciągle jedno i to samo natężenie, to z biegiem lat s t a wało się coraz widoczniejszem. Stało się zaś pew nikiem , gdy Becquerel przez dzia
łanie ty ch sam ych preparatów uranu, k tó re od 3-go m aja 1896 r. do 30 m arca 1903 roku p rze c h o w y w a ł w zupełnej ciemności w grubem pudełk u ołowianem, otrzymał po upływie siedmiu la t fotografie o nie
zmienionej w yrazistości.
B ecąuerel poddał swoje o dkrycie roz
ległym badaniem dośw iadczalnym . 7-go m arca 1896 r. zauw ażył zjawisko, które dla dalszej nauki o r a d y o a k ty w n o śc i mia- jo znaczenie zasa d nicz e , mianowicie w y ładow anie e le k tro s k o p u pod wpływem promieni w y c h o d z ą c y ch z uranu. W łożo
no k ryszt ał soli uranowej do futerału
d o b r z e izolowanego elektroskopu, listki
M& 24 W S Z E C H Ś W I A T 371 elektroskopu po naładow aniu guzika elek
trycznością odchyliły się, ale to odchy
lenie nie trw ało długo, stopniowo listki zaczęły się zbliżać i po upływie półtorej godziny opadły zupełnie, podczas gdy w zw ykłych w aru n k a ch godzinami nie ruszają się prawie. Prom ienie uranu w y wołały powolne w yładow y w anie się elek- roskopu. Doświadczenie to stało się kla- sj cznem, okazało się bowiem, że tego r o dzaju promienie (włącznie z rontgenow- skiemi) t y m bardzo czułym sposobem m o
gą być odkrywane.
W krótce znaleziono w ytłum aczenie te go wyładowania spowodowanego przez promieniowanie na podstaw ie nowo w ty ch czasach powstałej teoryi, mianowicie te oryi przewodnictwa elektryczności w g a zach, j o n iz a c j i gazów. W e d łu g tej teoryi każdy gaz, np. powietrze atmosferyczne, może być przew odnikiem elektryczności tylko w ten sposób, w jaki nim j e s t roz
twór soli, to znaczy elektrolitycznie J). P o jedyncze cząsteczki gazu są doskonałemi izolatorami, dzielą się je d n a k na cząstki naładowane elektrycznością dodatnią i od- jomną, na t. zw. jony. J o n y , znajdujące się w pobliżu ciała naładowanego elek
trycznością, n a tu ra ln ie zostają natychm iast w ruch wprowadzone; jednoim ienne jony są odpychane i dążą w przeciwną stronę, różnoimienne są gwałtow nie przyciągane, aż dochodzą do ciała naładowanego.
Jeżeli np. znajduje się w powietrzu elek
troskop odjemnie naład ow an y, w ted y do
datnie jony pow ietrza przechodzą przez nie, neutralizują częściowo swoim ła dunkiem ładunek elektroskopu i stopnio
wo go wyładowują. P o w ie trz e działa więc na elektroskop, j a k ciało o bardzo słabej
') Analogia pomiędzy przewodnictwem elektro- litycznem a przewodnictwem w gazach jest tylko zewnętrzna. Wiedeman i G. C Schmidt wyka
zali, że rozłożenie pary wodnej przez wyładowa
nie elektryczne nie podlega prawom Faradaya, ustalili też, że gazy jednoatomowe zachowują się, Jak wieloatomowe. Według Lenarda (Ueber die Kathodenstrahlen) obraz przewodnictwa w gazach różni się zasadniczo od obrazu w elektrolizie, gdzie obojętna elektrycznie cząsteczka znajduje się między dwoma atomami, lub grupami atomów, naładowanemi elektrycznością o znakach prze
ciwnych. (Przypisek tłumacza).
zdolności przewodnictwa. Jeżeli zaś z j a kiegokolwiek powodu w powietrzu znaj
duje się więcej jonów, w ted y ów proces w yładowania odbywa się daleko szybciej i gdy ilość jonów jest bardzo duża, elek
troskop w krótkim czasie zostaje wyłado
wany, listki opadają.
Elektroskop, a bardziej jeszcze elektro- m etr może więc służyć jak o bezpośred
nia m iara zawartości jonów w otaczają- cem nas powietrzu. Prędkość wyładowa
nia daje odrazu stopień najonizowania po
wietrza. Że jed nak, podług doświadczeń Becąuereła, promienie uranowe i wszyst
kie inne podobne promienie jonizują po
wietrze i to tem silniej, im większa jest ich intensywność, pomiary robione zapo
mocą elektroskopu i elektrom etru służą do oznaczenia ilościowego natężenia p ro mieniowania.
Becąuerel odnalazł te zasadnicze w łaś
ciwości w przeciągu kilku miesięcy. Od
krył pierwsze ciało radyoaktyw ne, uran;
nie wiele potrzeba było czasu, aby się przekonać, że promienie soli uranowych biorą swe źródło w samym pierwiastku uranie, tembardziej, że uran metaliczny szczególniej silnie promieniuje. Istnienia wychodzących z uranu promieni można dowieść w trojaki sposób:
1. Przez ich działanie fotograficzne. . 2. Przez wywoływanie fostoreseencyi, t. j. przez ich zdolność wzbudzenia światła w ciemności na ekranie pokrytym odpo- wiedniemi substancyami (np. platynocyan- kiem barowym).
Przez jonizacyę powietrza.
Odtąd t e trz y właściwości są uważane za c h a ra k te ry s ty c z n e objaw y tych pro
mieni; substancya, wydająca sama przez się i ciągle tego rodzaju promienie, n a zyw a się radyoaktyw ną, albo promienio
twórczą.
Samo się przez się rozumie, że te od
krycia Becąuereła w ym ag ały dalszych badań. Czyż u ran byłby je d y n y m w świe
cie pierwiastkiem, w yd ający m podobne promienie? Zaczęto wszędzie szukać in
nych ciał radyoaktyw nych, nie szło to je d n a k t a k łatwo.
Dopiero w roku 1898 odkryto w dwu
ró żn ych miejscowościach, że sole toru
3 7 2 WSZECHŚWIAT j V o 24
i minerały tor zawierające w y d ają p ro mienie podobne do prom ieni uranu. O d k r y cia teg o dokonał w E rla n g e n 4-go k w i e t nia S. C. Schmidt, a 12-go tegoż miesią
ca doszła do tego samego wniosku pani Skłodowska-Curie w P a ry ż u .
J e dn ako w o ż doświadczenia, w y k o n y w a ne wtedy w P a r y ż u przez P io tra Curiego (którego przedw czesna śmierć 19 kwietnia 1906 r. okryła żałobą cały świat nau k o
wy) i p anią Skłodowską-Curie miały zu f pełnie inną doniosłość. W ynaleźli oni w sposób niezwykle dobrze obmyślony elektrom etryczną m etodę badania, zapo
mocą której można dokładnie zmierzyć najlżejsze zmiany w jo n iz a cy i powietrza.
Przyrządam i swemi zbadali wszystkie przystępne dla nich pierwiastki chemicz
ne i m inerały z różnych zbiorów i w kró t
ce doszli do wniosku, że ty lko minerały, zawierające uran, lub tor m o g ą działać rad y o ak ty wnie. Zadziwiającą było j e d nak rzeczą, że niektóre z tych ciał ok a
zywały zdolność prom ieniow ania znacznie większą aniżeli równe co do wagi ilości uranu, lub toru. Szczególniejszą silą od
znaczał się minerał z gór K ruszcow ych t. zw. blenda uranow a czyli uran smoli
sty (z J o h a n n g e o r g e n s ta d tu w Saksonii, lub z J a c h im o w a w Czechach^. T rudno było przypuścić, a b y w ty ch m inerałach radyoaktyw now ność uranu b y ła silniejszą, raczej była można mniemać, że musi w nich być u k ryte nowe nieznane ciało, k tórego promieniow anie przechodzi siłę promieniowania uianu, lub toru.
Z jakn ajw iększą pilnością państwo Curie starali się wynaleźć ow ą substan cy ę i po długich p o szukiw aniach udało im się 28 lipca 1898 r. wydzielić z m inerału no
wy pierwiastek (właściwie je«'o azotan).
Dla uczczenia narodowości w yn alazczy m nowem u pierwiastkowi, który tymczasowo m ożna było odróżnić od innych t y lk o na zasadzie jeg o promieniowania, dano n a zwisko polonu.
Nie uszło jednak uwagi b y s try c h ba- ; daczów, że podczas przerab ian ia chemicz
nego blendy uranowej, pozostały po od
dzieleniu polonu osad posiada jeszcze znaczną zdolność promieniowania. Zabrali i się tedy z now ym zapałem do odszuka- I
nia przy czy ny tego. 26 grudnia 1898 r.
wystąpili w A kadem ii Um iejętności w P a ryżu z nowem odkryciem. Z blen dy ura
nowej dobyto drugi pierwiastek, który (chociaż był otrzym any w ilościach b a r dzo małych), posiadał zadziwiająco silną rady oaktyw ność. Był to pierwiastek par exellence promieniujący, i dlatego nazw a
no go radem .
Dr. Paweł Gruner, prof. uniwer. w Bernie tłum. II.
(Dukończeń ie nastąp i).
Z P S Y C H O L O G II P A JĄ K Ó W . A\ N° 18 Wszechświata z roku ubiegłe
go podawałem sprawozdanie z badań p.
A. Lecaillona, dotyczących istnienia in
sty n k tu macierzyńskiego u pająków. O b ec
nie nastrę cz a mi się sposobność streszcze
nia obserw acyj (wziętych już jed n a k sze
rzej) nad psychologią, a w szczególności nad instynktam i pająków. Interesujące te s tu d y a są dziełem tego samego znawcy zoopsychologii.
Zanim je d n a k przejdziemy do obserwa
cyj, dla łatwiejszego ich zrozumienia mu
simy się chwilę zastanowić nad ogólnym stanem zoopsychologii współczesnej i nad jej metodami.
Badając psychologię ludzi, musimy roz
począł1 badania od siebie samych; zasa
da: „poznaj samego siebie“ znajduje t u taj doskonałe zastosowanie. Musimy zdać sobie naprzód dokładnie sprawę ze w szyst
kich szczegółów naszej własnej psychiki, a dopiero wówczas możemy przystąpić do badania odpowiednich zjawisk psy
chicznych u innych ludzi.
A czyż możemy zastosować tę samę m etodę w zakresie zoopsychologii? J e s t to zupełną niemożliwością — to też takie znakomite k ry te ry u m usuwa się nam z rąk zupełnie.
W ob ec tego nie możemy się chyba dzi wić, że świat naukowy we względzie zagad
nień zoopsychologii dzieli się na dwa obozy: jed e n z nich, składający się prze
ważnie z filozofów, przeczy istnieniu zja
wisk psych iczn y ch u zwierząt; drugi —
,\o 24
przeważnie przyrodnicy, zajm uje sta n o wisko wręcz przeciwne. K w estya zatem,
„czy psychologia zwierzęca istnieje?14 nie znajduje dotychczas rozw iązania je d n o myślnego.
Je d n ak ż e przeczenie zdaje się mieć mniej za sobą argum entów . Dowiedziono, że zjawiska natury psychicznej i prostsze i bardziej złożone, związane są nierozer
walnie z istnieniem i działalnością układu nerwowego, a raczej poszczególnych jeg:o elementów. A natom ia i fizyologia po
równawcza oddawna już wykazały, że układ nerwowy składa się wszędzie z ele
mentów jed n a k o w y ch o takich samych własnościach. A zatem ju ż a priori mo
żnaby sądzić, że zjaw iska n a tu ry psychicz
nej, mniej więcej podobne do ludzkich, możemy spo tk ać i u zwierząt, i że k a te goryczne zaprzeczanie istnienia całej p s y chologii zwierzęcej je s t rzeczą nienauko- wą.
Z drugiej jed na k strony nie wynika stąd konieczność istnienia u zwierząt w y sokiego zróżnicowania i rozwoju zdolności psychicznych lub możności rozwijania ich, podobnie j a k u ludzi. To też im niższe badamy ustroje, tem mniej złożonych m u simy oczekiwać zdolności.
Jed yną racyonalną metodą, stosowaną w badaniach nad psychologią zwierząt, jest cierpliwe obserwowanie icli czynności, ich zachowania się w rozm aitych sytu- acyach i t. p. Naturalnie, te uciążliwe obserwacye należy uskuteczniać nietylko w warunkach normalnych, lecz trzeba uciekać się i do doświadczeń, t. j. badać zwierzęta 1) kiedy znajdują się w wa
runkach zw y kły ch, i 2) kiedy znajdują się w w arunkach nowych, specyalnie w y tworzonych i, o ile można, najróżnorod
niejszych.
Jak ież są rezultaty, do k tórych w ten sposób dochodzimy? Początkow o w yd ają
•się nam one nadspodziewane. Badając zwierzęta, pozostawione w w arunkach naj
zwyklejszych, widzimy, że wykonywają one czynności nadwyraz skomplikowane, lub które, przynajmniej, wydają się nam takieini. W ykonyw anie tych czynności nasuwa nam myśl o istnieniu j>sychiki bardzo doskonalej.
3 7 3
W jakiż sposó!) wyjaśnić tę różnicę między naszeini przewidywaniami a nad- spodziewanemi rezultatami?
Oddawna przypisują zwierzętom in sty n kty, skutkiem których mogą ono w y k o nywać czynności, nieraz bardzo złożone.
Przedziewzięteprzez wielu uczonych stu d y a nad pochodzeniem i znaczeniem instynk
tów nie doprowadziły dotychczas do po
żądanych rezultatów, w większości przy najmniej wypadków. Zdaje się, że stan taki polega na błędnem postawieniu k w e
styi. W obecnym stanie naszej wiedzy 0 ewolucyi możnaby sprawę tę rozumieć, j a k następuje:
Ponieważ każdy gatunek zwierząt p o siada określoną organizacyę, fizyologię 1 psychologię, a zatem wszystkie ustalone jego zwyczaje znajdują się w korelacyi z jego budową anatomiczną, Hzyologią, psychologią i normalnemi warunkami je go środowiska. Zwyczaje te przechodzą dziedzicznie. Z drugiej znów strony, po
nieważ dobór naturalny zabezpiecza z a chowanie zmian korzystnych, mogą one zatem utrwalić się i, pod działaniem okre
ślonych wpływów, wejść w skład innych zwyczajów danych zwierząt.
Stąd wynika, że badając jakikolwiek gatunek zwierzęcy, należy zwracać u w a gę na przystosowania specyalne, którym z konieczności podlega dany gatunek zwierząt i skutkiem których wykonywa określone czynności, w ydające się na pierwszy rzut oka często niezrozumiałemi, jeżeli zapomnimy o zbadaniu ich u ż y
teczności.
Tym właśnie przystosowaniom odpo
wiada większość instynktów. Łatw o m o
żemy zrozumieć, że czynności, wykonywa - ne na gruncie instynktów, nie koniecznie znajdują się w bezpośrednim związku z mniej lub więcej doskonałą psychiką badanego zwierzęcia, ponieważ nie w y łącznie tylko je g o zdolności psychiczne wpływały na rozwój instynktów. Jeżeli zatem rezultaty pewnych czynności z w ie rzęcia wydają się nam doskonałemi, to nie sądzimy, aby zwierzę to posiadało psychikę na równie wysokim stopniu roz
woju.
Badając jednak że uważnie sposób, w ja
W SZliCH ŚW I AT
3 7 4 W S Z E C H Ś W I A T JV> 2 4
ki dane zwierzę w y k o n y w a różne c z y n ności, „nakazane" m u przez in s ty n k ty , możemy znaleść wskazówki co do zdol
ności, któremi zwierzę j e s t uposażone, i co do stopnia ich doskonałości. U w a g a t a stosuje się zwłaszcza do obserwacyj, czynionych nad zwierzętam i, jeśli je um ie
ścimy w w a ru n k a ch nienorm alnych.
Innemi słowy, k w e s t y a psychologii zwierzęcej ściśle i koniecznie wiąże się z etologią, a w p r ak ty c e n a w e t dogod
niej, a może i koniecznie, j e s t w iązać obie te gałęzi wiedzy.
* *
*
Przejdźm y teraz do obyczajów pająków . Pająki należą do bezkręgow ych, a więc do zwierząt, o stosunkowo nizkiej orga
nizacyi. Prz ed e w sz ystkie m są mięsożerne.
W młodości osobniki, należące do jednej rodziny, trz y m ają się dość długo razem;
następnie je d n a k prow adzą życie odosob
nione. Zdarza się, że n a niewielkiej prze
strzeni znajdujem y dużo dorosłych osob
ników, które jed n a k nie zachow ują żadnych między sobą stosunków. P a ją k i posiadają energicznie działające g ruczoły przędzal
nicze. Narządy ich zmysłów są naogół słabo rozwinięte; zwłaszcza zaś wzrok j e s t niedoskonały.
Obyczaje pająków są bardzo ciekawe, a dość długo nie by ły znane p raw ie zu
pełnie. T em można w y tłum aczyć liczne a bezsensowne legendy o pająkach.
Z pośród wielu grup t y c h zwierząt do poniżej opisanych badań n a jpodatniejsze- mi okazały się:
A g elen a laby rinth ica Cl.
Theridium lineatum Cl.
Chiracanthium ćarnifex Fabr.
Ch. punctorium Yillers.
Pisau ra mirabilis Cl.
Lycosidae.
Są to wszystko bardzo pospolite p a jąki.
* *
*
A. Rozmaita użyteczność wydzielanych nitek 'pajęczych.
U owadów wogóle wydzielana przędza służy do dw u celów: ku sporządzeniu obwijek dla ochrony p o to m stw a i jak o środek lokomocyi.
P a jąk i stosują ją do wielu jeszcze in
nych celów, na co je d n a k — w więk
szości w ypadków — nie zwrócono do
tychczas uwagi, a w szczególności:
1-o. Do budowy pajęczyn dla c hw yta
nia zdobyczy.
2-o. Do sporządzania rurek lub kryjó
wek często z kilkoma otworami, co po
zwala pająkom u k ryw ać się łatwo przed wrogami. Czasami rurki te przy tw ier
dzone są do gniazd pajęczynowych, prze
znaczonych do c h w y ta n ia zdobyczy.
3-o. Do budow y specyalnych, zupełnie zam kniętych komórek, w k tó ry c h za m y
kają się obie płci w okresie spółkowania.
Bardzo łatw o daje się obserwować ten fak t u Chiracanthium punctorium, znaj
dujących się w niewoli. Zauważono, że samiec i samica wspólnie budują tkaninę komórki. P o okresie spółkowania, co trw a około kilku godzin, pająki w y c h o dzą na zewnątrz, rozryw ając ścianki.
4-o. Do budow y s p e cy aln y ch pomiesz
czeń, w k tó ry c h samice zam yk ają się w czasie składania jajek. Obserwujemy to np. u Ch. punctorium i Ch. carnifex- Sam ica b uduje komórkę zupełnie zam kniętą, składa tam jajk a w specyalnym kokonie, i pozostaje w niej w ciągu do
syć długiego czasu. Małe pajączki, po wyjściu z kokonu, pozostają w dalszym ciągu w- kom órce m acierzyńskiej. U A ge
lena lab y rin th ica kom órka nie j e s t zu
pełnie zam knięta, a Theridium lineatum buduje komórkę ze skręconego liścia, p rzyczem brzegi liścia połączone są wza
jem n ie nićmi pajęczyny.
5-o. Do sporządzenia kokonu dla jajek.
Zjawisko to, ja k o powszechne, j e s t do
brze znane. Należy zauważyć, że młode pajączki jeszcze po wykłuciu się pozo
stają w' kokonie, czasem n a w e t dość dłu
go. Młode A g e le n a labyrinthica spędzają w te n sposób całą zimę, co trw a — o g ó łem — około ośmiu miesięcy.
6-o. Do przenoszenia kokonu, zawiera
jącego małe paiączki lub jajka.
7-o. Do op lątyw an ia zdobyczy, co ułatw ia ostateczne je j pochwycenie.
8-o. Do przenoszenia zdobyczy.
9. J a k o środek lokomocyi. Zjawisko
to je s t ogólnie znane: wiele pająków p r z e
M- 2 4 W S Z E C H Ś W I A T 3 7 5
suwa się z pomocą nici, zawieszanych w przestrzeni albo przenosi się p o d dzia
łaniem w iatru.
10. J a k o środek o ryentacyi. P r z y to czymy tutaj je d n o bardzo c h a ra k te r y s tyczne w ty m względzie zjawisko, choć możnaby wskazać ich znacznie więcej.
Jeżeli kokon z jajk a m i Therid ium line- atum umieścimy n a jakiejkolw iek płas
kiej powierzchni, np. na stole, to pająk przytwierdza koniec nitki do woreczka z jajkami i posuwa się od niego, przędąc swą nić, aż do spotkania jakiegoś przed
miotu, w ystającego ponad powierzchnię stołu. Do przedmiotu tego, p ająk p rzy twierdza drugą nić i pow raca do swego kokonu, aby i do niego przytwierdzić ten nowy „ k a b el”. Je że li usuniem y wszyst
kie przedmioty ze stołu, p a ją k dochodzi do jego brzegu, wzdłuż k tórego się posu
wa, poszukując wciąż p u n k tu dla p rzy twierdzenia drugiej nitki. Jednakże, nie znalazłszy go, pająk m oże z powrotem dojść do swego kokonu, o ile nie znaj
duje się o wiele dalej, aniżeli 50 c e n ty metrów od niego. Jeżeli n atom iast prze t
niemy nitkę przewodnią, to pająk w ża
den sposób nie może znaleźć swojej zgu
by. P rzyk ład ten dość jasno udow adnia nam, że nici przędzy służą dla p ająka do oryentowania się w przestrzeni.
Pożytek, k tóry w y ciągają pająki z po
siadania sw ych gruczołów, jest tak wi
doczny, że zastanaw iać się nad nim b y łoby zbyteczne. Odnoszące się zatem t u taj „ in s ty n k ty “ dają się w ytłu m aczy ć bez wszelkiej trudności.
B. „ Oswojenie* pająków.
Już od d aw n a zauważono, że pająki oswajają się, t. j. tra c ą uczucie strachu;
ogólnie znane są historye pająków Pellis- sona i panny de Bearn. Czy należy stąd wyciągnąć wniosek, że p s y c h ik a tych zwierząt znajduje się na stosunkowo w y sokim stopniu rozwoju? Napewno, nie!
Należy tylko ro zpatryw ać ten objaw ze strony użyteczności jego dla pająka, — zresztą j e s t to czynnik, zawsze w danych wypadkach działający, — dając bowiem pokarm zwierzętom, przyzw yczajam y je do brania go z rąk naszych. I nie nale
ży w naszym przypadku szukać innego rozwiązania. Wzrok pająków je s t ta k słabo rozwinięty, że możemy przypuszczać, że owad nie widzi nawet osoby, n a k t ó rej ręce spożywa muchę. Możemy wyko
nać doświadczenie z nieoswojonemi u przednio pająkami; wystarcza, abyśmy, nigdy nie czyniąc nad niemi gwałtu, do
starczyli im ofiar, gwałtownie porusza
ją c y c h siatkę i wydających szmer wy
raźny. Obecność nasza, n aw et najbliższa, nie przeszkadza pająkowi do spożycia ofiary. Najłatwiej doświadczenie to udaje się z Agelena labyrinthioa.
C. Zdolność „rozpoznawania”.
Ci, którzy przypisywali wielkie znacze
nie oswajaniu pająków, konsekwentnie musieli przyznawać im i zdolności „roz
pozn aw ania”. Romanes w ln telligen ce des animaux pisze: „Sądzę, że możemy uznać, ja k o pewnik, że pająki są zdolne do roz
poznawania zbliżających się osób: nie w ykazują żadnego strachu za zbliżeniem się ludzi, co do których dobroci się u p e wniły, obawiając się natom iast tych, k tó rych jeszcze nie poznały”.
Jeżeli nie uznam y za niewłaściwe uw a
żać jak o zdolność rozpoznawania to, że pająki różnie zachowują się wobec róż
nych przedmiotów, to granice rozpatry
wanej obecnie zdolności łaTwo możemy określić. W y sta rcz y zwrócić uwagę na następujące zjawiska:
l-o. W szystkie osobniki jednego g a tunku mogą zamieszkiwać bez różnicy gniazdo, któregokolwiek z pośród nich.
Dla przekonania się, wystarczy przenieść jednego osobnika na siatkę drugiego. W tym przypadku, kiedy dwa osobniki znajdą się na jednej siatce, bardzo często w yn i
ka między niemi walka, kończąca się śmiercią lub wypędzeniem jednego z nich.
Inne dość przekonyw ające doświadczenie polega na następującem. Stawiam y na noc obok siebie dw a naczynia z gniazda
mi pajęczemi; w każdem gnieździe znaj
duje się pająk. Nocą pająki wychodzą z naczyń, aby rozszerzyć swoję siatkę na zewnątrz, i ranem daje się często zauw a
żyć, że oba pająki znajdują się w jednem
naczyniu.
3 7 6
w s z e c h ś w i a t> 8 24
W sk az a n a w ty m punkcie obojętność oo do pochodzenia siatki dochodzi do tego stopnia, że m ożem y — bardzo czę
sto — posadzić p a ją k a n a gnieździe osob
nika z innego g a tu n k u , i nie w y w o ła to żadnego oporu.
2-o. W szystkie samice jednego g a tu n ku skłonne są do przenoszenia kokonów z ja ja m i którejko lw iek z pośród nich.
(Pisauridae, Lycosidae). Przenoszony kokon może b y ć n a w e t odmiennej formy, wiel
kości i barw y. W braku kokonu m oże
my go zastąpić kłębeozkiem b aw e łn y lub k ulką z korka.
3-o. Samica, k tó ra przez pew ien czas znajdowała się w styczności ze swemi małemi, adoptuje wszystkie bez w yjątk u małe pajączki swego lub obcego g a tu n k u (Chiracanthium, Lycosidae, Pisauridae).
4-o. We wszystkich innych czy n no ś
ciach pająki nie w y k a z u ją wyższej zdol
ności rozpoznawania, aniżeli w powyżej przytoczonych faktach.
A zatem zwierzęta te p ostępują tak, ja k g d y b y albo zupełnie nie rozpoznawały, albo też rozpoznawały tylko w najogól
niejszych zarysach formę ciał, ich obję
tość, barwę, wagę, zapach i twardość.
Henryk J . Rygier.
(Dokończeniu nastąpi).
OPAT TH. MOREUX D y re k to r O b serw ato ry u rn w B o u rg es.
P L A N E T A MAKS
W Ś W I E T L E B A D A Ń N A J N O W S Z Y C H .
C Z Ę Ś Ć ll-g a .
(Ciąg dalszy).
§ 3 K anały i jeziora.
Podczas obserwacyi w początkach kwietnia uderzył mnie fakt, że m ało b ar
dzo kanałów zaznaczyło się wyraźnie;
trz e b a było dość długo p o trz y m ać oko 1 przy teleskopie, aby dojrzeć niektóre 1 z nich pod postacią linij wązkich.
Zresztą wyraz kanał jest wyrazem wy
b rany m najnieszczęśliwiej, stosujem y go bowiem do przedm iotów 0 wyglądzie b ar
dzo rozmaitym. N iektóre k a n a ły mogłyby doskonale uchodzić za morza, tak znacz
na jest ich szerokość. T a k np. Ceraimius przez k ilka tygodni rozciągał się na 10 stopni, w kierunku długości planetarnej:
była to plam a prawie równie duża, cho
ciaż mniej ciemna, jak Mare Acidalium, a której dw a nierównoległe brzeyi w yda
wały s ę nieco bardziej zielonemi aniżeli okolica środkowa. Niloker-as miał rów
nież szerokość bardzo znaczną, zlewając się na jednym swym końcu z jeziorem księżycowem (Lunae Lacus).
Niekiedy przedział pomiędzy dwoma ka nałami św iadcz)! ja k g d y b y o istnieniu prawdziwego morza; tak np. cała połać, z a w a rta pomiędzy Uranusem a Nilusem była ciemniejsza od lądów przylegających od stiony zewnętrznej. J e d y n ą dającą się ocenić różnicą pomiędzy morza i i a kanałam i byłoby to, że brzegi, zawsze wyraźnie ograniczone w przy padk u mórz, są bardzo zaOiemowane, gdy chodzi o k a nał. Nadto cieniowanie to zmienia się ustawicznie w ciągu jednej i tej samej opozycyi. Trivium Charontis było z po czątku szeroką powierzchnią zieloną koloru mchu, która rozciągała się we wszystkich kierunkach i zachodziła na różne kanały zbiegające się ku niej. Czasem trzeba b y ło nawet sporego zasobu dobrej woli, by prześledzić kieru n ek kanału poprzez po
wierzchnię ciemną. Inne kanały, przeciw
nie, odcinały się na tle błyszczącem czer- wono-żółtawem, przyczem zdawało się, że są one utworzone z plam naprzemian dużych i małych, przypom inających ciem
ne węzły rozmieszczone nieregularnie w pew nym określonym kierunku. Z pom ię
dzy tych ostatnich niektóre dawały się zaledw ie odróżnić. T a k się miały rzeczy w całej okolicy północnej Taumasii. Ku końcowi opozycyi wiele kanałów, jak już
j
wspomniałem wyżej, nabrało niezwykłej I wyrazistości, inne, przeciwnie, zam azały
! się ta k dalece, że zniknęły niemal zupeł
nie. 1 tutaj nie m ożna było zauważyć żadnej zmiany system atycznej, zależnej od szerokości.
W ciągu trzech nocy kolejnych na Eli-
sium można było widzieć kanał (kresę
ciemną), któ ry nie j e s t oznaczony na żad-
,Vo 24 W S Z E C H Ś W IA T 3 7 7
nej mapie i którem u nadałem miano: Ga- laxias III. Innej nocy dostrzegłem kresę krzywoliniową, nieregularną, dość ciemną która łączyła cześć południową Syrtis Majoris z Coloe Palusem . Nic podobnego nie dostrzegłem nocy następnych.
Co do kanałów podwójnych, to nie wi
działem ich przez cały czas opozycyi.
Ostatecznie kanały przybierały wszel
kie wyglądy: najczęściej bywały szerokie i zamazane, bardzo zacieni,©wane po brze
gach i pozbawione ś e is h c h granic; cza
sem także występowały w postaci kres bardzo wyraźnych, czystych i liniowych, niekiedy wreszcie, chociaż już rzadziej,
biegły po liniach nieregularnych, p o k r y tych węzłami.
W miejscach przecięcia kanałów nie dostrzegłem nigdy punktów ciemnych — owych plam okrągłych i oaz Lowella.
Mapa, którą widzimy na fig. 3 nie może oddać dokładnie konfiguracyi planety w danej chwili, albowiem zmuszony byłem oznaczyć na niej wszystkie szczegóły, zanotowane po kolei w ciągu 98 nocy obserwacyjnych
Je d n em słowem, gdy się bada Marsa bezstronnie, bez żądnej z góry. powziętej myśli, to szczegóły, na nim dostrzeżone, nie zadziwiają nas bynajmniej. Ich postać i barwa, zmiany, które w nich zachodzą,
■\Q 260 200 3oo O20 340 p 20 .}o 60 S o 100 łto 140 160 180
\P< 'Tu Jni?
•' _ • . i**
30
r 7 >> y
/ V 2 &
w-
. 2 ofeJjo
v ' \ .
. . .
; . . . A ;
%
. . . .... i 70WK7WW
ciutrk . LWStmt PlitTHONTIS
AUSUNIA
S/w/s
'HAUMASilfJ
ARGYRl
/U A fil
^fi D P I A T / C U M
machu
yrre/i'
Aursrc*SlKUi
OPH/R
fi
&1,
EL Y S /U p
rrupc
KER/COS
Fig 3.
P ó łk u le M arsa (w rz u c ie M < reatora), na k tó r y c h p rz e d sta w io n e s ą w sz y stk ie szczegóły, d o strzeżo n e p o d czas o p ozycyi 1905 r. R y su n ek o p a la M oreux z o b se rw a to ry u m w B ourges
wydały mi się bardzo natnralnem i, i łatwo wyobrazić sobie mogę, że dla obserwato
ra, znajdującego się np. na księżycu, Ziemia — pomijając dyfuzyę atm osferycz
ną, ukazy w ałab y k ształty podobne do ty ch , Jakie d ostrzegam y na Marsie.
Oczywiście, nie wiemy, co zawierają kanały i morza tej planety; atoli hypo-
j teza w eg etacyi miejscowej, oparta na ustalonym ju ż fakcie zmian w porach ro
ku, zdaniem mojem, zadowolić może
wszelkie wymagania. Mówiono o przesu
3 7 8 W S Z E C H Ś W I A T M 24
nięciach linij brzegow ych, o n o w y c h j e ziorach, o kanałach, bieg swój zm ien iają
cych i t. d. W szy stko to d a je się w y tłum aczyć zm ienną rozciągłością flory w zależności od miesięcy, lat, epok.
Z przypuszczenia, że atm osfera Marsa jest bardziej rozrzedzona od naszej — co zdaje się rzeczą pew ną — płynie wnio
sek o c zyw isty , że prom ieniow anie sło
neczne silniej działa na p ow ierzchnię Marsa, aniżeli u nas; otóż, w iem y dziś,
ja k dalece promieniowanie to j e s t niesta
łe; a zatem skutki jego są wybitnie zmienne.
Co do Ziemi, jest to prawda, której do
wodzić nie potrzeba: rozkład deszczów podług epok, zimy ostre lub łagodne, wy
ją tk o w e upały pewnych lat, liczba cyklo
nów, burz i t. d. w szy stk o to zależy z p ew nością od stanu słońca. Różnice te wy
stępo w ałyby jeszcze wyraźniej, g d y b y nie było atm osfery a w niej dużego zasobu
Fig. 4.
Okolica zatoki P ołudnika w końcu m aja.
pary wodnej, k tó re otrzym aną ilość cie
pła reg ulu ją i rozdzielają bardziej je d n o stajnie.
A zatem Mars zdaje się posiadać w a runki szczególnie k o rzystn e , jeżeli chodzi 0 odźwierciadlanie zmian słonecznych, 1 niem a w tem nic dziwnego, że na nim z roku na rok dostrzegam y bardzo p o
ważne zmiany w rozmieszczeniu płatów zielonkawych. Uw ażniejsze zbadanie są
siada naszego pod ty m względem o ka z a łoby się prawdopodobnie bardzo płodnem w wyniki.
Je d n a k ż e nie należy p rzeceniać w aż
ności zmian topograficznych. W ie m y od- dawna, że wielkie linie geografii m arso
wej uważać można za stałe. Z m iany do
ty c z ą jed y n ie szczegółów podrzędnych.
T a k np. pewnego roku niek tó re kanały zarysują się wyraziście, g d y tym czasem w latach następn y ch będą one ledw ie że widoczne i bardzo trudne do uto żsa m ie nia. W czasie pewnej danej opozycyi niektórzy ry so w n ic y zaznaczą, że morze K lepsydry (mer du Sablier) ukazało się pod postacią, k tó ra n iez b y t się godzi z postacią z lat poprzednich i t. p.
W faktach tych, które w y d ają się rze- czywistemi, a k tó ry c h au tentyczności
kw esty o n o w a ć nie będziemy, nie uw zględ
nia się dostatecznie zmian, zachodzących w czasie jednej i tej samej opozycyi. J a sam w roku 1905 miałem sposobność stw ierdzić szybkie zmiany w kształcie Syrtis Majoris, oraz na terytoryum , które p rz y le g a doń od północy. Rysunki, wy
konane w odstępie czasu miesięcznym (porówn. rysunki z dnia 5 m aja oraz z dni 2 i 3 czerwca), mogłyby doskonale ujść za wyniki zmian rocznych. A zatem n a leżałoby przyjrzeć się nieco bliżej tym rzeczom i przekonać się, czy czasem nie
Fig. 5.
Okolica E lysium i Trivium C harontis. — Rysu nki w ykonane w odstępie czasu m iesięcznym .
m am y tu do czynienia z faktem zmian, zależnych od pory roku. Innemi słowy należałoby uwzględnić rysunki pochodzą
ce z całego okresu danej opozycyi, nie
M& 24 W S Z E C H ŚW IA T 379 zaś zadawalać się w ybraniem kilku, jak
si^ to czyni pospolicie. Trzeb ab y także, żeby każdy obserw ator p rzyczynił się do powiększenia liczby ty c h rysunków , aby można było mieć zbiór bardzo zupełny.
§ 4 Atm osfera Marsa.
Drogą n a tu ra ln ą dochodzimy z kolei do opisania w arunków, w jakich pow in
niśmy pracować, g d y chodzi o badania nad Marsem.
Od wieku blizko słyszym y zdanie, że atmosfera Marsa jest przedziwnie czysta, a twierdzenie to, oparte na słowach kilku astronomów, sprowadziło na tem polu skutki najopłakańsze. Oto dlaczego: gdy
obserw ator spostrzega na planecie ty lk o szczegóły zamazane, myśl, że ten brak wyrazistości pochodzi znieprzezroczystości atmosfery ziemskiej, zniechęca go odrazu;
mając przed oczami obraz lichy, śpieszy zamknąć kopułę i odkłada do pomyślniej
szego czasu rozpatrzenie niekształtnego krążka, dostrzeżonego w ekwatoryale.
A jed n a k powinienby postąpić inaczej;
badając uważniej, przekonałby się, że sie
dem razy na dziesięć brak wyrazistości nie daje się przypisać niedokładności za
rysów. Istotnie, bardzo często brzegi pla
nety zarysowują się bardzo czysto, nie-
•ulegając wahaniom dostrzegalnym, ani odkształceniom. Jeżeli szczegóły po-
Fig. 6.
Okolica m orza K lepsydry (Syrtis Major) z początkiem czerwca; ukazyw aniu się kanałów cienkich.
wierzchni Marsa niełatwo dają się do
strzedz, to w ynika to poprostu z istnienia mgły na tej planecie. Mimo całą swą niekształtność, rysunek, w ty c h warun
kach otrzym any, j e s t równie cenny i wca
le nie mniej pouczający od szczegółowe
go widoku p lanety, otrzym anego w w a
runkach innych.
w mojej agendzie. Przytoczę tu trzy przykłady: Z końcem kwietnia, okolice okalające biegun północny (na figurze bie
gun dolny) były bardzo niewyraźne; stan taki trwał przez dni kilka (patrz rysunek z 2-go maja), i dopiero 5-go maja plane
ta przybrała napow rót poprzedni swój wygląd (fig. 7), 10-go m aja w noc bar-
Stofijrt. . ( » i J P