Ilustrowany dwutygodnik poświęcony sprawom polskiego wychodźtwa
wychodzi we Lwowie 15. i 30. każdego miesiąca
PO D REDAKCYĄ JÓ Z E F A O K O Ł O W IC Z A . Roczna prenumerata wynosi:
w Galicy i ... K. 6'—
w Królestwie i w Rosyi . . . Rs. 3-—
w Poznańskiem i Niemczech .- . M 6 — w Stanach Zjednoczon. i Kanadzie Doi Z —
w Brazylii . . . . Milr. 6-—
we Francyi i innych krajach . . Fr. 8 —
Cena pojedynczego numeru 30 hal. — 15 kop. — 30 fenigów.
Prenumeratę w Warszawie przyjmuje księgarnia Gebethnera i Wolffa.
Adres w ydawnictwa:
J. Okołowicz, Lwów, ul. Teatyńska 7.
Telef. Nr. 1130.
Rachunek Poczt. Kasy O szczędności Nr. 92930.
Od wydawnictwa.
„Polski Przegląd Emigracyjny“ przechodzi na włas
ność Polskiego Towarzystwa Emigracyjnego w Krakowie, którego będzie oficyalnym organem. Następny numer wyjdzie ju ż nakładem P. T. E. w Krakowie.
Adres redakcyi i administracyi począwszy z dniem I-go kwietnia br. będzie: Kraków, ul. Kolejowa i. 3, do dnia zaś 1-go kwietnia Listy, artykuły i reklamacye wysyłać należy pod dotychczasowym adresem: Lwów, ul. Tea
tyńska l. 7.
Redaktorem „Pocsniego Przeglądu Emigracyjnego pozostaje i nadal p. Jó zef Okołowicz.
W kierunku programowym i tendencyach pisma nic zajdą żadne zmiany. Strona zewnętrzna, rozmiary i wy
sokość przedpłaty pozostaną te same. Tylko ilustracye nie będą umieszczane w każdym numerze wobec trudności zdobycia odpowiednich fotograf i], o ile ich me nadsyłają korespondenci i czytelnicy.
„Polski Przegląd Emigracyjny", aby mógł stanąć na wysokości swego zadania nie może obchodzić się bez pomocy ze strony swych czytelników, bez ich korespodencyj, arty
kułów, notatek i wskazówek.
W imię więc publicznego dobra, któremu pragnie służyć nasze pismo, każdy jego czytelnik powinien jednocześnie zamienić się w współpracownika, by wiadomościami o sto
sunkach, panujących w jego okolicy lub ważniejszych wypadkach, jakie tam zaszły, dzielić się z innymi na łamach
„Przeglądu". Czytelników tych mamy nie tylko na ziemiach polskich, w Galicyi, Królestwie i Poznańskiem, ale także w najrozmaitszych krajach na obczyźnie, w Europie i za morzem. Gdyby tedy każdy z nich (a zwłaszcza ci, którzy przebywają zagranicą) chciał zadać sobie trud napisania od czasu do czasu listu do naszej redakcyi o sprawach, dotyczących w ten lub inny sposób naszego wychodźtwa, czyniąc to na podstawie faktów dokładnie zbadanych,
„Polski Przegląd Emigracyjny“ nie. tylko miałby treść więcej urozmaiconą, Lecz nadto posiadałby znacznie obfitsze informacye, które dzisiaj musi z wielkim mozołem zdo
bywać.
Zwracamy się więc do czytelników naszych z prośbą, aby pisali do nas nie tylko wtedy, gdy potrzebują od na:
jakiej rady lub pomocy, ale także ilekroć sami mogą być nam pomocni w dążeniu do naszych celów.
W sprawie obchodu setnej rocznicy urodzin Juliusza Słowackiego na obczyźnie, zwłaszcza
w koloniach polskich w Ameryce.
Setna rocznica urodzin jednego z największych i naj
genialniejszych naszych poetów, Juliusza Słowackiego, ma być nie tylko hołdem dla nieśmiertelnych zasług natchnio
nego wieszcza, lecz może także stać się wielką manifesta- cyą całego narodu polskiego, przez udział wszystkie!
zaborów i tych kolonii, w których zdała od ziem; ojczy
stej żyją Polacy, poczuwający się zawsze do duchowej łącz
ności z narodem. W ten sposób obchody ku czci Słowac kiego dadzą potężne świadectwo jedności wszystkich, ten:
samem mogą stanowić dla sprawy narodowej ważny czyn
nik w pracy, leżącej nam wszystkim tak bardzo na sercu.
Dotąd usiłowania centralnego Komitetu obchodu se;
nej rocznicy urodzin Juliusza Słowackiego we Lwowie od niosły pożądane rezultaty w trzech zaborach, gdzie poru
szono opinię i potrafiono wzbudzić niemałe zainteresowa
nie dla obchodu. Pomyślne rezultaty wydały także usiło
wania Komitetu lwowskiego w odniesieniu do Bukowiny i Śląska austryackiego.
Zachęcony tymi rezultatami pragnie Komitet rozsze
rzyć obchody ku czci poety także na kolonie polskie, znaj
dujące sią na obczyźnie, przedewszystkiem na tak liczna Polonię amerykańską. Do czynu nie potrzeba chyba za
chęcać — któż nie wie, że mamy uczcić nieporównanego mistrza słowa i wiersza, obdarzonego fantazyą tak lotną, jaką zaledwo kilku poetów całego świata może się z nim równać. — Czyż potrzeba przypominać, że Słowacki za wsze był natchnionym piewcą ideałów wolności, poeta szczerze narodowym: całe swe życie poświęcił poezyi.
uważając ją za służbę Bożą, — za wyznaczony mu z gór;
posterunek, którego nie wolno mu było porzucić. Naro
2 POLSKI PRZEGLĄD EMIGRACYJNY dowi polskiemu przekazał przedewszystkiem trzy przykaza- j
nia w swoim testamencie :
Lecz zaklinam, niech żywi nie tracą nadziei I przed narodem niosą oświaty kaganiec, A kiedy trzeba, na śmierć idą po kolei Jak kamienie przez Boga rzucane na szaniec.
A naród polski odczuł i zrozumiał znaczenie olbrzy
mie tych słów poety: jak na śmierć jest społeczeństwo polskie „kiedy trzeba*' gotowe, dowodzi nie tylko powsta
nie. styczniowe, ale także więzienia obce, przepełnione mę
czennikami za sprawę ojczystą; młodzież polską prowa
dził nieraz Kordyan, Anhelli i Lilia Weneda na bój z wro
giem lub na szubienice, żeśmy nadziei nie stracili, czyż trzeba wspominać ? a w końcu i to wezwanie, byśmy nie
śli oświaty kaganiec: jest dewizą pracy naszej lat ostatnich:
słowa poety są przedewszystkiem hasłem działalności To
warzystwa Szkoły Ludowej, pod którem skupiają się wszyscy, sprawie narodowej oddani.
Tych kilka słów wystarczy dla wykazania, dlaczego obchody ku czci Słowackiego powinny odbywać się także na obczyźnie. Pragnę jeszcze dodać kilka uwag o sposo
bie, w jakiby obchody takie mogły się odbywać. Głownem zadaniem komitetów lub osób, pragnących zająć się takimi obchodami, powinno być zaznajomienie szerokich warstw, a o takie przeważnie będzie chodziło, ze znaczeniem poety: nadawać ku temu będą się przedewszystkiem krót
kie wykłady o Słowackim, o ile możności połączone z obradami świetlanymi. Seryę takich obrazów świetlanych j
będzie można w najbliższym czasie zestawić, podobnież 5 wydanie wykładu o Słowackim, zastosowanego do takich Ouiazów, jest w planie. Tak tyiko od c' : rej woli zależa łoby już przeprowadzenie tej myśli.
Bardzo ważnym środkiem daHj powinno być rozr ; j rzanie broszur popularnych o Słowackim - - pojawi się
Kilka w najbliższym czasie, dalej wyborów pism poety, a nadto portretów poety, opatrzonych krótkim jego ży
ciorysem. W miarę możności deklamacye utworów Sło
wackiego byłyby też znakomitym środkiem rozszerzania znajomości poety. W ogólności otwiera się tu pole wdzię
cznej pracy dla wszystkich wielbicieli Słowackiego, prze
dewszystkiem dla duchowieństwa i nauczycielstwa ludowego.
W koloniach liczniejszych, powinny obchody ku czci Słowackiego składać się conajmniej z dwóch części: uro
czystego nabożeństwa i zebrania publicznego, w któregoby skład wchodziły odpowiednie przemówienia, deklamacye utworów poety, śpiewy poematów podłożonych pod mu
zykę. W miarę możności możnaby też zająć się umieszcze
niem biustów poety lub wmurowaniem tablic pamiątko
wych ku czci poety, jużto w kościołach, jużto na placach publicznych, lub w gmachach polskich. Co do terminu ob
chodów, pożądaną byłoby rzeczą odbywać je mniej wię
cej w czasie niezbyt odległym od 23. sierpnia b. r., t. j.
dnia urodzin poety, zresztą cały rok bieżący jako r o k S ł o w a c k i e g o poświęcony jest czci poety.
W końcu jeszcze jeden moment pragnę podnieść:
Komitet lwowski wydaje nalepki z portretem Słowackiego, które podczas wszystkich obchodów powinny zastąpić i 11 u - minacyę świecami. Byłoby rzeczą bardzo pożądaną, by zwłaszcza w koloniach amerykańskich podobną illumina- i
cyę kartkową urządzono : wzory nalepek wykonanych na zamówienie Komitetu wyśle Komitet jak najchętniej na każde żądanie. Byłaby to w koloniach manifestacya nie
zwykle ważna, — o ile nam się zdaje, pierwszy raz w ten sposób przeprowadzona, — wykazałaby bowiem obcym w naoczny sposób liczbę Polaków w ważniejszych cen
trach Polonii zagranicznej. Ponieważ dochód z nalepel- przeznacza Komitet lwowski na budowę pierwszego publi
cznego pomnika poety we Lwowie, byłoby rzeczą wska
zaną, by dochód ten z kolonij przeznaczono także na ten sam cel.
Nie rozszerzając się nad szczegółami — poprzestaję na tych kilku myślach, nie wątpiąc, że wezwanie to nie pozostanie bez skutku.
Dr. Wiktor Hahn.
Wszelkich wyjaśnień udziela z całą gotowością Komi
tet obchodu setnej rocznicy urodzin Juliusza Słowackiego we Lwowie. (Adres sekretaryatu: Dr. Wiktor Hahn, we Lwowie, ul. Żulińskiego l l a l . p.). Co do bliższych szcze
gółów por. także dwa artykuły podpisanego : „Społeczeń
stwo polskie wobec jubileuszu Słowackiego** i „Nauczy
cielstwo ludowe wobec setnej rocznicy Juliusza Słowac
kiego" pomieszczone w „Szkicach literackich o Juliuszu Słowackim" (Brody 1909).
Nasza ankieta w sprawie wychodźtwa.
Ali.
Z powiatu bialskiego wyjeżdża dużo ludzi poraź drugi lub trzeci do Ameryki, z sąsiednich powiatów jadą też nie
którzy po raz wtóry, ale już nie w takiej ilości. Tacy wy
chodźcy są już pewni siebie i zarobków swych za morzem i zabierają też zwykle w pierwszym rzędzie własnych członków rodziny, krewnych, dalej sąsiadów i wyjeżdżają wszyscy razem do miejsc tym pierwszym emigrantom do
brze już znanych, a to z zamiarem pozostania tam w pracy przez 2—3 lata i dłużej, stosownie do wielkości kwoty pieniężnej, którą zamierzają w Ameryce oszczędzić.
Takim przodownikom do Ameryki powierzają niektó
rzy rodzice swe dzieci, jak to już opisał p. Górniak obra
zowo w poprzednim numerze naszego pisma.
Z każdej gminy pow. bialskiego jest 10—30 osób w Ameryce, lecz prawie wszyscy po niejakim czasie powra
cają do swych rodzinnych wiosek. Pozostają na stałe w Ame
ryce tylko ci, którzy mieli w kraju jakieś większe nieprzy
jemności, lub nie mają rodziny. Takich jest 15 najwyżej 207«.
Do Ameryki wyjeżdżają przeważnie mężczyźni, czasem i całe rodziny, a dziewczęta emigrować zaczęły do Ameryki do
piero w ostatnich latach i to śmielsze i tych bardzo mało wraca do kraju. Ludzie oszczędni przysyłali za rok lub półtora pobytu w Ameryce 1000 do 2000 koron, niektó
rzy tylko więcej i za te pieniądze prawie zawsze kupowali ziemię. Dziewczęta też sporo zaoszczędzić mogą, ale zda
rza się, że przez nieostrożność swą tracą pieniądze w dro
dze. I tak np. w r. 1905 pewna dziewczyna po 3-letnim pobycie w Ameryce wracała do Europy z gotówką 8000 k.,
lecz w podróży zaznajomił się z nią jakiś mężczyzna, który niby miał jechać z nią aż do jej gminy. Kupił jej bilet do pewnego miasta w Niemczech za swoje własne pieniądze i resztę swych pieniędzy dał dziewczynie do prze
chowania, zapewniając ją zarazem, iż się z nią zaraz po przyjeździe ożeni. W drodze ulotnił się jednak, odurzywszy ją czemś i zabrał jej przytem wszystkie pieniądze.
Inna znów dziewczyna po dwuletnim pobycie w Ame
ryce powróciła do swej rodzinnej wioski, zaopatrzona w bogate ubrania i gotówkę 1800 koron. Na drugi dzień zjawił się w domu jej rodziców młody mężczyzna, po
chodzący z Wiednia, a z zawodu szewc i piekarz i jako podróżny zatrzymał się u nich, a po dwu tygodniach oże
nił się z dziewczyną. Zamiast jednak pracować, mężczyzna ów żył sobie wygodnie, nie troszcząc się zgoła o nic i po 1 Va roku wspólnego pożycia, gdy pieniądze się wyczer
pały, zaczął bardzo dokuczać swej żonie, wreszcie znikł bez śladu. Dziś młoda kobieta radaby się jeszcze udać do Ameryki, lecz niema pieniędzy na podróż, a trudno jej coś uskładać, ma bowiem małe dziecię. Fakty powyższe niechaj posłużą innym dziewczętom za przestrogę
Ludzie wyruszający do Ameryki, nie sprzedają swej ziemi, a gdy nie mają pieniędzy na podróż — to poży
czają sobie u sąsiadów i wkrótce długi te ze zarobków spłacają. Nawet ci, którzy wyruszają za morze z całemi rodzinami nie sprzedają swego gruntu, a wydzierżawiają wraz z mieszkaniem na parę lat i wracają potem do swego gniazda z zaoszczędzonym groszem, spłacają długi, a czę
sto dokupują ziemi i stawiają nowe budynki. Najwięcej ludzi z tych okolic zakupuje karty okrętowe u Biesiadec- kiej, rzadko zaś bardzo udają się do innych biur, a nie
którzy mają karty okrętowe, przysłane przez krewnych z Ameryki, a i w takich razach nie obejdzie się nieraz bez tego, aby taki posiadacz lub posiadaczka karty okrętowej, nie padli ofiarą oszustwa. Tak np. w r. 1907 niejaką Ka
tarzynę Nycz, starszą już kobietę, posiadającą kartę okrę
tową, przesłaną jej przez męża, spotkał w podróży jakiś agent, a nie mogąc już jej pozyskać dla swego towarzy
stwa, wyłudził od niej pod jakimś pozorem szyfkartę, a zamiast tego wręczył jej jakiś prospektowy druk i za
miast do Bremy zawiózł do Wiednia, skąd kobieta wTÓciła do Oświęcimia bez grosza przy duszy. Tutaj policya wdro
żyła poszukiwania za oszustem, lecz nie znalazła go, a biedna kobieta była zmuszoną w braku pieniędzy, wy
ruszyć na robotę do Prus. Dopiero, gdy mąż posłał jej powtórnie kartę okrętową, pojechała do Ameryki.
Często — pisze p. Górniak — udający się za morze, choć posiada kartę okrętową i mapkę z opisem dokładnym całej podróży, przysłanym mu przez krewnych z Ameryki, szuka jeszcze jakiego doradcy, bo mu to wszystko nie wy- starcza i chciałby, aby go ktoś koniecznie ustnie zapewnił, że to co już ma w rękach jest dobre i pewne. To też sprytni oszuści umieją przemawiać do emigrantów, posiadających karty okrętowe i najczęściej mówią w ten sposób: „człowieku dyć ty razem z tą mapką i kartą okrętową zginiesz. Czy nie lepiej ci iść do tego a tego człowieka, a on cię odpro
wadzi ?“ Są to niby przyjaciele, a w rzeczywistości płatni agenci, którzy sami nic od wychodźcy nie żądają, tylko podają adres innego agenta, do którego wychodźca ma się zwrócić i ten już pobiera sobie należytość.
Gdy taki agent sam się nie narzuci ze swemi radami, to wychodźcy sami szukają doradców w czasie podróży po stacyach, a często i w pociągu. Raz — pisze p. Gór
niak wsiadłem sobie w Krakowie do pociągu, a tam w wagonie zastałem tylko jednego dość porządnie odzia
nego gospodarza Polaka. Nie miałem wtedy wcale ochoty do rozmowy, więc zapaliłem sobie papierosa. Mój chłopek zaś zaraz od pierwszej chwili zaczął mi się jakoś pilnie i ciekawie przyglądać, chcąc widocznie wszcząć ze mną rozmowę, lecz jakoś nie śmiał, może czekał na to pytanie:
ojcze, gdzie jadziecie? Po wypaleniu papierosa chcę sobie otworzyć mały pakunek, by jaką książkę poczytać, lecz chłopek kłania mi się nizko i pyta pokornie, czy dobrze jedzie do Bremy, pokazuje mi swój adres do jakiegoś miasta w Brazylii, zapytuje, czy mu starczy pieniędzy aż na miejsce i pokazuje przytem dwieście kilkanaście reń
skich. Zamiast odpowiedzi zapytałem go, czy wie kim jestem i zwróciłem mu uwagę, że nie zajedzie do Brazylii, choć ma dość pieniędzy. Zdziwiony wieśniak pytał dla
czego niema zajechać. Nie odpowiedziałem zaraz, lecz ją
łem rozpytywać o wszystko, a w końcu wyjaśniłem, że jeżeli będzie pokazywał nieznajomym pieniądze, to mu je ukradną w drodze, zanim jeszcze kupi kartę okrętową i będzie musiał wracać do domu o proszonym chlebie.
Wdzięczny chłopek, gdym wysiadał w Trzebini, rozczulony do łez, ściskał mię za kolana i dziękował — a potem jeszcze przez okno wyglądał i kłaniał mi się czapką.
Takich to łatwowiernych, nieświadomych, biednych wieśniaków, w tej samej chwili, kiedy oni i im podobni zdobyli się na pierwszy stanowczy krok, by stanąć z zdro- wemi rękami do ciężkiej pracy, choćby za morzem, w tej samej chwili, już tu w kraju wyzyskali bezczelnie lub też okradli różni opiekunowie! Tacy wydrwigrosze najwięcej czatują na swe ofiary w zachodniej Galicyi i na pograniczu : w Dziedzicach, Oświęcimiu, Mysłowicach i wielu już wy
chodźców straciło tu swe ostatnie pieniądze i, zalewając się łzami, czekało na zasiłek z domu, albo też wracał wygłodzeni i znękani do domów, utraciwszy spobność po
prawy bytu.
Ofiarą wyzysku padali nie tyle jeszcze wychodźcy z Galicyi, ile emigranci z Królestwa lub Rosyi, a cho:
w ostatnich czasach policya i biura przyczyniły się bardzo do zmniejszenia wyzysku — to jednak istnieje on jesz
cze a różne hyeny emigracyjne prowadzą swą działalność
po cichu. (C. d. n.)
Z powodu przeniesienia redakcyi
i administracyi „Polskiego Przeglądu
Emigracyjnego" do Krakowa, następ
ny numer wyjdzie dopiero 15. kwietnia
b. r. w powiększonych rozmiarach,
jako numer podwójny.
4_______ „POLSKI PRZEGLĄD EMIGRACYJNY*
Pośrednictwo pracy w Ameryce.
We wszystkich prawie krajach europejskich biura, trudniące się stręczeniem pracy i pośredniczące w tym względzie między pracodawcami a robotnikami, znajdują się pod kontrolą władz i działają na podstawie specyal- nego pozwolenia, jakie władze te im udzielają, stawiając przytem rozmaite warunki i zastrzeżenia. W Austryi n. p.
koncesyę na zajmowanie się pośrednictwem pracy t. j. strę
czeniem najmitów, udziela namiestnictwo, a władze mają możność pociągania do odpowiedzialności tych jawnych po
średników, o ile obowiązki swe spełniają niesumiennie.
Oczywiście władze niezawsze chcą i niezawsze potrafią tych nawet koncesyonowanych agentów kontrolować, wsku
tek czego popełniane przez wielu nadużycia bynajmniej nie należą do rzadkości. Bądź co bądź jednak, przyznać należy, że największą plagą ludzi, szukających pracy, są u nas rozmaici pokątni stręczyciele, przez nikogo niekon- cesyonowani ani kontrolowani, nie mający zazwyczaj nic do stracenia i nie krępujący się wyborem środków, byle na ofiarach swych, przeważnie ludziach prostych i łatwowier
nych, jaknajwięcej zarobić. Władze mają wprawdzie obo
wiązek faktorów takich i innych im podobnych agentów, działających bez koncesyi, ścigać i tępić, kto jednak zna nasze stosunki i miał sposobność przyjrzeć się bliżej cią
głym nadużyciom, jakie na tern polu się dzieją, wie do
brze, że praktyki tych pasożytów często uchodzą bezkarnie.
Znacznie gorzej jednak przedstawiają się pod tym względem stosunki w Ameryce. Tam pośrednictwem w wy
szukiwaniu pracy może jawnie zajmować się każdy, bez potrzeby uzyskiwania szczególnej koncesyi i bez powin
ności poddawania się kontroli rządowej. W Stanach Zjed
noczonych, szczególniej w miastach portowych, istnieje też mnóstwo tak zw. „Employment Agencies“ (biur pośred
nictwa pracy), z których większość oparta jest na wyzysku i żywi się oszustwem i blagą. Właścicielami tych „biur“
są najczęściej! (nie mówimy, że zawsze !) oszuści najpo- dlejszgo gatunku. Dopuszczają się oni na biedakach, po
szukujących pracy, haniebnego wyzysku i obdzierają ich . z pieniędzy na rozmaite sposoby, bynajmniej nie troszcząc się o wyszukanie przyobiecanych zarobków.
Ofiarami tych pijawek są najczęściej imigranci, świeżo przybyli z Europy. Nie znając miejscowych stosunków, nie rozumiejąc angielskiego języka, pragnąc za każdą cenę otrzymać pracę, biedacy ci najłatwiej wpadają w sieci oszustów, łudzących ich rozmaitemi obietnicami i przy
rzekających im skuteczną pomoc. ,,Biura“ takie, pobraw
szy znaczne opłaty od swych ofiar „za fatygę1' oraz na bilet kolejowy, wysyłają je gdzieś daleko do pracy, której tam wcale niema, lub też są w zmowie z przedsiębiorcami, I którzy przysłanym przez agentów robotnikom dają licho płatną pracę, wydalając ich po upływie paru tygodni lub nawet kilku dni, aby zrobić miejsce dla drugich, w ten sam sposób oszukanych. Pisma amerykańskie przynoszą często opisy nadużyć, popełnianych na robotnikach przez podobne „biura pracy" i ich wspólników, opisy te jednak przestały już poruszać miejscową opinię publiczną, jak- gdyby dotyczyły zdarzeń zupełnie normalnych i codziennych. |
Dopiero teraz organizacya amerykańska, zwana „Ligą obrony i protekcyi emigrantów", postanowiła przeciwdzia
łać nadużyciom wyzyskiwaczy i w drodze ustawodawczej zaprowadzić pewien ład na tern polu. Badania, prowa
dzone przez członków tej Ligi, wykazały, że np. w Chi
cago, na 56 istniejących tam jawnych agencyj pośrednictwa pracy, 49 stale dopuszczało się wyzysku, wysyłając robo
tników partyami do rozmaitych oddalonych miejscowości,' gdzie albo wcale nie znaleźli zajęcia, albo też otrzymali robotę nędznie płatną i krótkotrwałą. Za tego rodzaju po
średnictwo agencye te pobierały od robotników po 6 doi.
do 14 dolarów (39 do 70 koron!) Na widok takich faktów Liga postanowiła opracować projekt nowego prawa, które przedłoży legislaturze stanowej (Sejmowi prowincyonal- nemu), domagając się uregulowania agencyj pośrednictwa pracy i poddania ich pod kontrolę państwową.
Na podstawie tego projektu, o ile stałby się pra
wem, wszelkie prywatne agencye, zajmujące się wyszuki
waniem pracy, musiałyby mieć pozwolenie stanowego rządu na prowadzenie działalności i stałyby pod kontrolą komisarza, wyłącznie ustanowionego w tym celu. Wyna
grodzenie dla agenta od robotników i pracodawców zosta
łoby z góry określone statutem i w wypadkach, ilekroć agent nie otrzymałby zobowiązania, osobom interesowa
nym musiałyby być zwrócone pobrane od nich pieniądze.
Dalej projekt prawa opiewa, że agentowi nie wolno dzie
lić się pobranem od robotnika wynagrodzeniem z tak- zw.
„kontraktorami" i „foremanami" (t. j. przedsiębiorcami i przodownikami), a w razie jakiegokolwiek nadużycia prawo ma surowo karać przestępcę. Kontrakty robotnicze zawierane byłyby w języku, zrozumiałym dla robotników i dokładnie omawiałyby wszystkie szczegóły umowy.
Niestety jednak odrazu zaznaczyć trzeba, że, jeżeli projekt ten przejdzie w legislaturze stanu Illinois, uchwa
lone w ten sposób prawo obowiązywać będzie tylko w jednej prowincyi, nie obejmując bynajmniej innych sta
nów, gdzie rozmaici spekulanci będą w dalszym ciągu mieli zupełnie wolną rękę do dopuszczania się nadużyć i wy
zysku na robotnikach.
Znaczny procent tych robotników stanowią nasi ro
dacy. Skoro więc niema narazie możności zapobieżenia grasującej na tern polu pladze w drodze ustawodawczej, powinny pomyśleć o tern zarządy największych polsko- amerykańskich organizacyj i wspólnie oraz w porozumie
niu z Polskiem Towarzystwem Emigracyjnem w Krakowie otworzyć w Nowym Jorku własne biuro pośrednictwa pracy. Biuro takie, zorganizowane na rozumnych podsta
wach i kierowane przez ludzi uczciwych i dokładnie obe
znanych z miejscowymi stosunkami, mogłoby skutecznie przeciwdziałać spekulacyi, uprawianej na naszych emigran
tach przez niesumienne agencye i pojedynczych oszustów.
Środki na utrzymanie biura wraz z filiami w głównych mia
stach Stanów Zjednoczonych, dostarczyłyby, jak sądzimy, honorarya pobierane według z góry oznaczonej taksy od pracodawców. Od robotników zaś biuro polskie nie po
bierałoby żadnego wynagrodzenia. Pozostając w stałem porozumieniu z państwowem biurem pośrednictwa pracy w Ameryce oraz polsko-amerykańskiemi organizacyami z jednej strony, z drugiej zaś z Polskiem Towarzystwem Emigracyjnem w Krakowie projektowane przez nas biuro
mogłoby z czasem stać się poważną instytucyą, mającą dodatni wpływ na unormowanie prądów emigracyjnych z ziem polskich do Stanów Zjednoczonych, chroniącą na
szych wychodźców od wyzysku i rozczarowań, przeszka
dzającą rozpraszaniu się żywiołu polskiego po tych oko
licach, gdzie są słabe widoki dla utrzymania polskości, uła
twiającą naszemu chłopu powrót do ojczystego kraju z jaknajwiększą ilością zapracowanych dolarów.
W zakres działania takiego biura mogłaby wchodzić także sprzedaż kart okrętowych i wymiana pieniędzy dla wychodźców, opuszczających Amerykę, oraz pośrednictwo w nabywaniu farm dla tych, którzy postanowili osiedlić się. za Oceanem na stałe.
Oczywiście biuro takie musiałoby być pozbawione wszelkich celów spekulacyjnych, a kierownikami jego lu
dzie, ożywieni ideą służenia dobru publicznemu. Prowa
dząc rozmaite przedsiębiorstwa, instytucyą taka musiałaby kierować się nie chęcią zysku, lecz wyłącznie względem na dobro wychodźców i na nasze interesy narodowe.
Rzucając powyższą myśl, nie chcemy przesądzać, o ile i w jakich ramach jest ona wykonalną, z góry nato
miast zdajemy sobie sprawę z olbrzymich trudności, z ja- kiemi w najlepszym wypadku musiałoby spotkać się wcie
lenie jej w życie. Uważając atoli, że stan dzisiejszy dłużej trwać nie powinien, projekt nasz oddajemy pod opinię prasy polsko-amerykańskiej oraz przewodników polskich organizacyj w Ameryce.
Polacy w Ameryce.
(Bilans zeszłoroczny).
Wychodzący w Milwaukee, mieście stanu Wisconsin,
„Kuryer Polski", podaje ciekawy bilans działalności roda
ków naszych za oceanem w ciągu roku ubiegłego.
Polonia amerykańska — czytamy tam — przebyła w ubiegłym roku wiele chwil ważnych, chociaż nieweso
łych. Prześladowania rodaków naszych w zaborze niemiec
kim i osławione prawo o wywłaszczaniu Polaków z ziemi poruszyły żywo całe nasze wychodźtwo. Rozpoczęła się dość ożywiona przeciwpruska agitacya po wszystkich ko
loniach polskich w Ameryce, urządzono kilkadziesiąt wie
ców protestacyjnych i ogłoszono tyleż rezolucyj w języku polskim i angielskim, piętnujących Prusaków. Najznamien- niejszym jest fakt złożenia w kongresie Stanów Zjedno
czonych rezolucyi z wyrazami sympatyi dla Polaków. Jej autorem był członek kongresu A L. Bates z Erie (Pen
sylwania).
Pomimo usilnej agitacyi ze strony organizacyi i to
warzystw polskich, pomimo setek telegramów polskich do kongresu amerykańskiego za przyjęciem, rezolucya pozo
stała niezałatwiona w komitecie spraw zagranicznych. Mimo to miała znaczenie polityczne, gdyż sam fakt złożenia jej w kongresie przez reprezentanta narodu amerykańskiego jest już niejako policzkiem dla Prusaków, co zrozumieli oni doskonale, gdyż nie taili swego oburzenia i nie kryli się z agitacyą, mającą na celu umorzenie rezolucyi.
Wskutek paniki finansowej w roku 1907 i pogorszenia się stosunków robotniczych w kraju, wielka liczba wy
chodźców wyjechała stąd z powrotem do Ojczyzny i na
pływ świeżych przybyszów przez kilka miesięcy znacznie zmalał. Nie płyną już obecnie do Stanów Zjednoczonych tak olbrzymie fale emigracyjne, jak dawniej, i nie będą już zapewne nigdy w tak potężnej masie płynęły. Trudność dostania pracy i nieznajomość języka angielskiego, zmusza bardzo wielu do powrotnego wyjazdu, a ludzie ci, przy
bywszy na miejsce, opowiadają o zawodach swych na ziemi amerykańskiej i wstrzymują innych od wyjazdu.
Na uwagę zasługuje także fakt, iż dawniej emigro
wały z Polski tutaj całe rodziny, które na stałe osiadały w Stanach Zjednoczonych. Teraz przyjeżdżają głównie męż
czyźni samotni w sile wieku na „robotę", aby, zebrawszy kilka dolarów, wracać do „swojaków" i dopomódz im za
robionymi pieniądzmi. Dzięki udoskonalonej komunikacyi wodnej, szybkości i taniości przejazdu przez ocean, za
czyna powiększać się masa emigracyi wędrownej, czyli lu
dzi wyjeżdżających do Ameryki nieraz kilkakrotnie i po
wracających z powrotem do kraju. Przypomina to znany objaw owego chodzenia na „robotę" robotników polskich z Królestwa do Prus. W miarę dalszego uprzystępnienia komunikacyi przez ocean liczba robotników wędrownych zwiększać się będzie jeszcze bardziej, chyba, że nastąpi znaczne pogorszenie w amerykańskich stosunkach robot
niczych.
Dziennikarstwo polsko-amerykańskie poniosło w ubie
głym roku poważną stratę, przenieśli się bowiem do wiecz
nego spoczynku trzej starzy dziennikarze i _ redaktorzy polsko-amerykańscy, a mianowicie: Stanisław Ślisz, redak
tor i wydawca „Polaka amerykańskiego" w Buffalo (Nowy York), Fr. H. Jabłoński, redaktor „Zgody", organu Związku Narodowego Polskiego, długoletni i zasłużony pracownik tej organizacyi, wreszcie Kazimierz Neuman, redaktor
„Dziennika Chicagoskiego".
W sprawie szkolnictwa polsko-amerykańskiego po
stąpili Polacy amerykańscy nieco naprzód. Kapitał komisyi szkolnictwa Związku Narodowego Polskiego na budowę wyższej szkoły polskiej w Pensylwanii znacznie się powięk
szył. Kierownicy zaś kolegium św. Stanisława w Chicago ogłosili odezwy o składki w celu zebrania odpowiedniego funduszu na zamienienie tego zakładu na pierwszy uni
wersytet polski w Ameryce. Wreszcie przy uniwersytecie katolickim w Waszyngtonie założony ma być „uniwersy
tet" polski, celem wyższego kształcenia młodzieży polsko- amerykańskiej.
Niemało jednak upłynie jeszcze czasu, zanim trzy szkoły powyższe otworzą podwoje swoje dla młodzieży polskiej. Co się tyczy polskich szkół parafialnych, tak licz
nych za oceanem, brak o nich wszelkiej wzmianki w bi
lansie „Kuryera" pozwala przypuszczać, że nie uległy żad
nym zmianom na lepsze.
prosimy o j e t a i e nowych czytelników
i rozpowszechnianie naszego pisma!
6 POLSKI P RZEGLĄD EM1GRACYJNY
My a Niemcy
w Stanach Zjednoczonych.
Na łamach prasy polsko-amerykańskiej dają się nie
kiedy słyszeć wyrazy ubolewania, że Polonia tamtejsza nie potrafiła zdobyć sobie takich wpływów jak Niemcy ame
rykańscy i że w porównaniu z Niemcami, pozostaje wszę
dzie na drugim pianie. Aby osądzić wiele w utyskiwaniach tych jest racyi, trzeba przedewszystkiem zastanowić się, jaką siłę reprezentują i jakiemi środkami rozporządzają Niemcy amerykańscy w porównaniu z naszymi rodakami.
Historyk niemiecki, Mannhardt, podaje liczbę Niem
ców w Stanach Zjednoczonych na 30 milionów, liczba ta jednak nie znajduje wiary nawet w prasie niemiecko-ame- rykańskiej. Statystyk berliński, Boeckh, jest o wiele skrom
niejszy, zdaniem jego bowiem za oceanem mieszka tylko 18 milionów Niemców, liczbę jeszcze mniejszą wykazuje amerykańska statystyka urzędowa z 1900 roku. Dane ze
brane podają liczbę obywateli narodowości niemieckiej na 7,800.000, z czego tylko 2,600.000 przypada na obywateli urodzonych nie w Stanach Zjednoczonych, lecz w Niem
czech. Natomiast „Handbuch der Deutschen in Auslande“
z roku 1906 twierdzi, że Niemców, strzegących pilnie po
chodzenia niemieckiego znajduje się w Stanach Zjednoczo
nych 11 milionów, zaś obywateli mówiących po niemiecku, częściowo zasymilowanych lub przybyłych z różnych stron Europy i uznawanych za Austryaków, Węgrów, Rosyan' i t. d., drugie tyle, co zresztą ma wykazać także obieg czasopism niemieckich, których 876 istnieje w Stanach Zjednoczonych.
Na podstawie obliczeń powyższych, śmiało określić można liczbę Niemców amerykańskich na 12 milionów, co jest już ogromnym zastępem w porównaniu do Pola
ków, których liczba nie przekracza jeszcze, według naj
śmielszych obliczeń 3 milionów.
I pod względem dawności emigracyi, jak również sił iutelektualnych, które osiedliły się w Ameryce dla praco
wania na rzecz społeczeństwa swego, przewyższają nas 0 wiele Niemcy, gdy bowiem emigracya nasza za oceanem rozpoczęła się właściwie dopiero w piątem dziesięcioleciu wieku ubiegłego, wychodźcy zaś nasi polityczni, tak po 1831 jak i po 1863 roku, osiedlali się przeważnie na bruku kilku stolic europejskich i tam marnieli — Niemcy emi
grują do Stanów Zjednoczonych już od lat 250, niemal zaś cała ich inteligencya postępowa, zmuszona do opusz
czenia kraju po burzliwym roku 1884 ruszyła za ocean 1 tam jęła się pracy twórczej wśród rodaków swoich.
Na czele zastępów tych stali dzielni bojownicy myśli niemieckiej. Oni to założyli podstawy dzisiejszego dzien
nikarstwa niemieckiego w Ameryce, wprzęgli w rydwan pracy inteligentnej wszystkie inteligentniejsze żywioły nie
mieckie za oceanem, rozwinęli kampanię polityczno-naro- dową na wielką skalę i doprowadzili do tego, że w ciągu XIX. stulecia Niemcy amerykańscy pośrednio lub bezpo
średnio wpłynęli ogromnie na sprawy polityki wewnętrznej Stanów Zjednoczonych.
Dość powiedzieć, że gdy przyszło do wojny pomię dzy stanami północnymi a południowymi, w szeregach armii stanów północnych walczyło 250.000 Niemców. Dzięki
też Niemcom zreformowano w Stanach Zjednoczonych służbę cywilną przez wprowadzenie egzaminów dla urzęd
ników, przeprowadzono niezależność wyborczą i uregulo
wano walutę.
Nie dziw, że dzięki znacznej inteligencyi, wzrastają
cemu wciąż wychodźtwu, zdolnościom organizacyjnym i wrodzonemu poczuciu karności, wpływy niemieckie w tym kraju wzrastają z każdym rokiem. Tak, naprzykład, pod
czas ostatnich wyborów prezydencyalnych, kandydatem stronnictwa demokratycznego na stanowisko wiceprezy
denta Stanów Zjednoczonych był Niemiec Kern. I choć stronnictwo demokratyczne poniosło klęskę, jednak już sam fakt, że kandydatem jednego z dwóch wielkich stron
nictw politycznych na drugi z kolei urząd w kraju był Niemiec, świadczy wymownie o potędze żywiołu niemiec
kiego. Niedość jednak na tern i wszystkie bowiem inne urzędy, jak gubernatorów, wyższych urzędników stano
wych, powiatowych i miejskich usiłowali Niemcy obsadzić swymi ludźmi i po części dopięli celu, wywalczając sobie kilka stanowisk gubernaforskich i powiększając szeregi swe w kongresie, tudzież w parlamentach stanowych. Rów
nież większa część wielkich miast amerykańskich rządzona jest przez Niemców.
Ze wspomnianych powyżej 876 czasopism niemiec
kich w Stanach Zjedn., dzienniki takie, jak „Illinois Staats Zei- tung" i „Freie Presse" w Chicago, „Staats Zeitung" w No
wym Yorku, „Anzeiger" i „Amerika" w St. Louis, „Deut- scher Correspondent" w Baltimore, „Volks Freund" i „De- mocrat" w Filadelfii. „Freie Presse" w Brooklynie, „Volks- blatt" i „Beobachter" w Pittsburgu, „Herald" w Milwau
kee, „Volksfreund" w Cincinnati, „Volkszeitung" w St.
Paul i t. d., liczą od 20.000 do 100.000 prenumeratorów.
Wobec tego wpływ ich jest tak poważny i daleko sięgający, iż znaczenie półsetki czasopism naszych, wycho
dzących w Stanach i liczących po kilka lub co najwyżej po kilkanaście tysięcy prenumeratorów, znika prawie zu
pełnie.
I trudno przypuścić, abyśmy kiedykolwiek mogli do
równać wpływem i znaczeniem Niemcom w Stanach Zjedno
czonych. Pominąwszy bowiem względy powyżej wyłusz- czone, pomiędzy nimi, a nami istnieje ta różnica, iż wy
chodźcy niemieccy czują za sobą państwo niezależne, mo
gące w razie potrzeby poprzeć i obronić dążenia ich, tak duchowo, jak i materyalnie, gdy tymczasem wychodźcom polskim brak tego. Jestto właśnie ów szkopuł nieprzezwy
ciężony, o który rozbija się wciąż usiłowanie nasze w spra
wie kierowania, organizowania, bronienia i popierania wy
chodźców naszych, opuszczających ziemię rodzinną.
Emigracya żydowska z Królestwa.
Dziennik warszawski „Dzień“ ogłosił zajmujący ar
tykuł na temat wychodźtwa Żydów z Królestwa.
Poniżej przytaczamy go dosłow nie:
„Przyczyna — nędza i to nędza wprost bezprzykładna.
Emigracya żydów stała się na tern tle zjawiskiem samo- rzutnem Opanować je dzisiaj, a tern mniej zatamować nie można.
Dla uregulowania tego ruchu w porozumieniu z wszelkiemi żydowskiemi towarzystwami emigracyjnemi założono przed dwoma laty „Biuro informacyjne dla em i
grantów żydowskich11.
W krótkim czasie dzięki energicznej działalności pre
zesa dra Goldflamma i sekretarki dr. Maryi Sokołow, zdo
łało ono w pewnym przynajmniej stopmu opanować ów emigracyjny ruch Żydów w Królestwie oraz nadać mu pewną systematyczność i planowość
Prezes, p. dr. Goldflamm tak mniej więcej ujmuje sprawę w rozmowie z naszym współpracownikiem.
— Co uważa pan za najistotniejszą przyczynę ży
dowskiego ruchu emigracyjnego ?
— Fakt, że żydzi ulegają stałemu pogromowi, który zwie się nędzą.
— Jakie żywioły emigrują przeważnie ?
— Dzisiejsi emigranci nie są bynajmniej, jak twierdził Bismarck, ową zasobną, przedsiębiorczą częścią ludności, która szuka poprawy swego losu. Statystyka wykazuje, że emigrantów posiadających coś niecoś więcej ponad pie
niądze potrzebne na koszta podróży, istnieje zaledwie 5°/0.
A dodać należy, że emigrant przed wyjazdem sprzedaje literalnie wsyystko: bety, łóżko, meble i ubrania. Pomimo tego 25 proc. z nich nie posiada dosyć pieniędzy na kartę okrętową. Emigranci rekrutują się przeważnie z lu • dności najbardziej produkcyjnej, nie przekraczającej lat 35.
— Jaki jest przeważnie ich zawód ?
— Są to rzemieślnicy.
— Z jakiemi towarzystwami działa w porozumieniu Biuro informacyjne ?
— Przedewszystkiem ż Towarzystwem „Ica“, które założone zostało w Paryżu z funduszów barona Hirscha.
Ma ono za cel umiejętne rozsiedlanie w całej Ameryce Żydów, nagromadzonych zbyt tłumnie w Nowym Jorku.
— Oprócz tego — wyjaśnia dalej p. Sokołow — działa jeszcze w Ameryce stowarzyszenie, t. zw. „terytoryalistów11, na czele którego stoi Zangwill, mieszkający stale w Lon
dynie. Powstało ono z rozbicia partyi syonistycznej w prze
ciwieństwie do niej twierdzi, iż Żydzi winni osiedlać się na wszelakich możliwych terytoryach. Przesiedla ono tedy emi
grantów z Nowego Jorku do południowych Stanów Ame
ryki Północnej.
— Czy emigracya żydowska skierowana jest obecnie tylko na Amerykę?
— Początkowo zmierzała ona głównie do kraju obie
canego — Palestyny, Obecnie jednak okazało się, że nie posiada ona tam najmniejszej racyi bytu. Emigranci zara
biają tam zaledwie do 50 kop. dziennie, jako pracownicy na roli.
— Jak powodzi się pozatem wychodźcom na miejscu osiedlenia? — pytam dra Goldflamma.
Emigrantom racyonalnym, którzy wiedzą gdzie i po co dążą, powodzi się przeważnie nieźle. Wielu z nich jednak z początku przechodzi wielką nędzę. Wyjeżdżają przecież nieprzygotowani zawodowo, słabi fizycznie i bez znajomości języka. W każdym razie w samym Nowym Jorku znaczna część handlu, wszystkie tak zwane „waren- hausy“ znajdują się w rękach żydowskich. Policya składa się przeważnie z Żydów, wielu sławnych aktorów jest po
chodzenia żydowskiego. Wielu lekarzy i adwokatów ame
rykańskich jest również Żydami.
— Czy emigranci żydowscy wracają do Królestwa?
— Owszem, dziś naprzykład zdarzył się następujący wypadek : Powróciła pewna emigrantka. Kiedy pytaliśmy się jej, dlaczego to zrobiła, odpowiedziała poprostu, że w szpitalu amerykańskim nie dali jej „koszernego11 jedzenia.
Bardzo interesujący objaw psychologiczny, jako pen
dant do tej sprawy, przytoczyła w dalszej rozmowie pani Sokołow :
— Żydzi w Ameryce bardzo często tęsknią za kra
jem. Jako jednostki o rozumowaniu bardzo prymitywnem, nie umieją uchwycić tego uczucia, przychodzą tedy do le
karza i mówią, że dręczy ich jakaś choroba. Lekarze am e
rykańscy znają tę chorobę i ekspedyują pacyentów z po
wrotem do kraju.
— Czy Żydzi szybko asymilują się w Ameryce?
— Ze zdumiewającą łatwością przyswajają sobie ję
zyk. Wyjeżdżają z małą znajomością polskiego, a po dwóch latach mówią znakomicie po angielsku.
— W jaki sposób odnoszą się partye żydowskie do ruchu emigracyjnego?
— Bardzo rozmaicie. Chasydzi są mu przeciwni. Pra
gnęliby oni losy ludu żydowskiego powierzyć Opatrzności, która zdaniem ich ześle niedługu Mesyasza.
— W podobny sposób — dodaje p. Sokołow — cha
sydzi odnoszą się zresztą do każdej pracy społecznej.
Nieliczni asymilatorzy uważają emigracyę za zdradę sprawy polskiej. Partye nacyonalistyczne upatrują w niej rozwiązanie kwestyi żydowskiej. Założyciele zaś Biura in
formacyjnego patrzą na wychodźtwo jako na fakt ekono
miczny, społeczny. Osobiste zapatrywania odsuwamy na bok, pragniemy tylko zmniejszyć katastrofę.
— Czy inteligencya żydowska popiera Biuro infor
macyjne ?
— Mało. Jakkolwiek posiadamy lokal i oświetlenie gratis, nie możemy w zupełności pokryć rozchodów. Pra
gnęliśmy założyć Biuro podobne na prowincyi. Towarzy
stwo „Ica“ chciało pokryć połowę wydatków, pomimo to planu naszego nie zdołaliśmy przeprowadzić. Wydaje mi się, że zbyt dużo mówi się o tej sławnej solidarności ży
dowskiej.
— Zapomina pan o tern dodała na zakończenie tej interesującej rozmowy p. Sokołow — że pomimo bar
dzo silnego wychodźtwa polskiego, w całem Królestwie nie ma do tej pory ani jednego polskiego Biura emigra
cyjnego. Pod tym względem stoimy wyżej.
Na tym smutnym morale zakończył się wywiad.
P r o s i m y o n a d s y ła n ie n a m k o r e s p o n d e n - c y j o r a z w s z e l k i c h w ia d o m o ś c i o ru c h u w y c h o d ź c z y m w k r a ju i p o ło ż e n iu P o l a k ó w n a o b c z y ź n i e !
8 POLSKI PRZEGLĄD EMIGRACYJNY1
List z Parany.
Ba r ig u i, dn. 16-go lutego, 1909.
Jakkolwiek do pewnego stopnia praktyk w podróżo
waniu i opisywaniu podróży i poczynionych spo
strzeżeń, widzę jak jest trudno i niebezpiecznie wydawać sąd o ludziach i kraju, choćby już znanych i chocly na
wet po półrocznym pobycie w ich otoczeniu. Do wydania mylnego a zwłaszcza zbyt pospiesznego sądu o stosunkach parańskich przyczyniają się okoliczności nieuchwytne.
Pomiędzy Polakami (a prawdopodobnie i pomiędzy ludźmi innej narodowości) urodzonymi w „starym kraju", panuje wciąż w Paranie niezwykłe rozdrażnienie. Łatwo się pokłócą na śmierć i życie o rzecz małej wagi lub skutkiem fałszywych, wzajemnych domysłów i podejrzeń.
W całym kraju i niemal na każdej kolonii są osoby, ma- jące słuszną czy niesłuszną pretensyę przewodniczenia ro
dakom i uważające rzeczywistego lub urojonego prze
ciwnika lub współzawodnika za skończonego zbrodniarza, względem którego każdy środek jest godziwy pro publico bono. Co kto przedsięweźmie dobrego, czy to towarzy
stwo albo związek jaki, czy założenie szkoły lub też ja
kiego przedsiębiorstwa, można być z góry pewnym, że znajdzie się wnet współzawodnik, który pro publico bono postara się mu to pokrzyżować
W Kurytybie budują już drugi szpital dla waryatów.
Zdaje się, że głównym winowajcą tych stosunków jest tu ozon, znajdujący się w niebywałej proporcyi w po
wietrzu. Porusza on szybciej nerwy, myśli, mowę i czyny, a najmocniej oddziaływa na świeżo przybyłych z Europy. | Urodzeni w Paranie z rodziców europejskich, trochę apa
tycznych, są pono zupełnie normalni i spokojnie energiczni, Niema istotnie najmniejszych powodów do rozpacza
nia nad losem polskiego żywiołu tutaj. Ale strach bierze pisać o nim, żeby się nie pomylić. Chętnie też sam przy
znaję się do winy, o ile wieści, jakie dotychczas Wam przy
słałem, były przypadkiem częściowo mylne.
W jednym n. p. z mych poprzednich listów zauwa
żyłem, że serce moje krwawiło się prawdziwie na „Wyspie kwiatów" (llha dos Flores) na widok, jak najlepszy żywioł polski zamiast do Parany, dokąd zmierzał pierwotnie, skierowany był przez urzędników emigracyjnych brazylij
skich do Stanów Rio Grande do Sul i Sao Paulo. Urzę
dnicy ci, nagabywani przezemnie o przyczynę tej agitacyi, dowodzili, iż czynią to dlatego, ponieważ w Paranie grunta nie zos^ły wymierzone w dostatecznej ilości i emigranci nasi musieliby całymi miesiącami czekać w barakach emi
gracyjnych, demoralizować się bezczynnością i zniechęcać się do Parany, gdy tymczasem w sąsiednich, wymienio
nych wyżej prowincyach emigranci przybywają już do roz- mierzonych gruntów i na kolonie także przeważnie pol
skie. Tam więc mogą bezzwłocznie rozpocząć pracować na własnym gruncie.
Otóż w pierwszej korespondencyi wyraziłem się, że uwagi te urzędników emigracyjnych brazylijskich; wydały mi się poniekąd słuszne. I za to właśnie zostałem grze
cznie skarcony przez ludzi, oddawna tu zamieszkałych i poważnie myślących, jak np. ksiądz Anusz. Według zda
nia tych osób Polacy powinni przybywać tylko do Parany
i tylko tu się osiedlać, choćby nawet narazie brakowało tu wymierzonych gruntów rządowych, gotowych do obję
cia w posiadanie. Urzędnicy emigracyjni na „Wyspie kwia
tów" w Rio de Janeiro są interesowani w tern, żeby Po
laków kierować do stanów Rio Grande do Sul i S. Paulo, obie te prowincye bowiem wydają olbrzymie sumy na propagandę emigracyjną i zwabianie do siebie europej
skich wychodźców. Faktem zaś jest, że każda rodzina pol
ska zawsze znajdzie w Paranie kawałek gruntu, który na
być może bez gotówki, na kredyt i spłaty, gromadzenie się zaś wychodźców, oczekujących na grunta rządowe w barakach emigracyjnych, przyspiesza tylko mierzenie gruntów państwowych, których odmierzać zbyt wcześnie nie warto, bo w przeciągu paru miesięcy wszelki ślad roz- mierzania ginie pod bujną roślinnością.
Chętnie przyznaję słuszność temu rozumowaniu i chę
tnie cofam swe poprzednie zastrzeżenia co do bezwarun
kowego zwracania wszystkich Polaków do Parany, nawet gdyby przygotowania do osiedlenia się ich tutaj nie były ukończone przez rozmierzenie odpowiedniej przestrzeni gruntów, wyznaczenie lotów i pobudowanie domów na każdym locie.
Tern śmielej piszę w tym duchu, że dla emigrantów naszych przybywa tu coraz więcej lotów, po 25 hektarów czyli 44 morgi każdy, które nabywać będą mogli bez go
tówki, na spłaty. Świeżo nap. utworzyła się tu nowa ko
lonia rządowa, nazwana Candido de Abreu, licząca 700 lotów. Na czele jej, jako rządowy inspektor, stoi zasłu
żony inż. Edmund Saporski, ojciec kolonizacyi polskiej w Paranie. Na kolonię tę rząd stanowy chciał sprowadzić kolonistów holenderskich i innej narodowości nie polskiej, lecz prawdopodobnie nie znajdzie innych kandydatów oprócz Polaków i Rusinów. A trzeba przyznać, że nowo- założona ta kolonia położona jest świetnie, bo tylko o 4 kilometry od granicy wielkiej kolonii polsko - rusińskiej Rio Claro i w pobliżu kolei żelaznej S. Paulo-Rio Grande.
Jest tu jeszcze wiele wolnych lotów do rozdania na poprzednio utworzonej kolonii Miguel Calmon, pomiędzy Ponta Grossą a Prudentopolis, oraz tamże na Iraty.
Nadto znaleść łatwo można grunta prywatne, poło
żone bliżej stolicy stanu Parana - Kurytyby, tworzące tak zwane „szakry", czyli małe działki ziemi, niekiedy już nie
co zagospodarowane, które są na sprzedaż za gotówkę lub na kredyt, zwykle bardzo tanio.
Jak bardzo stan Parana nadaje się dla kolonizacyi rolniczej dowodzi okoliczność, że wciąż przybywają tu osadnicy, ze wszystkich trzech sąsiednich stanów nadmor
skich. Przed paru np. dniami nadeszła tu zupełnie pewna wiadomość, że istniejąca od kilku lat w stanie San Paulo wielka kolonia „Nowa Odessa", rozpada się pomimo wszelkich wysiłków rządu tej bogatej prowincyi, aby oprócz plantacyj kawowych mieć także i kolonie rolnicze. Kolo
niści mają tam ułatwiony kredyt, szkoły, stacye doświad
czalne, pouczenia i wszelką pomoc ze strony rządu, a po
mimo to wszystko niewdzięczni Łotysze opuszczają „Nową Odessę" i cichaczem przenoszą się do Parany, nabywając tu grunta, za pieniądze.
O kilku tysiącach działków ziemi, które zamierza rozdać kolonistom polskim kompania kolejowa S. Paulo,