• Nie Znaleziono Wyników

Ze zwierzeń dziewczęcych : pamiętnik Zofii z Matuszewiczów Kickiej, 1796-1822

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Ze zwierzeń dziewczęcych : pamiętnik Zofii z Matuszewiczów Kickiej, 1796-1822"

Copied!
164
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)
(4)
(5)

1 ,

ZE ZWIERZEŃ DZIEWCZĘCYCH

PAMIĘTNIK

ZOFII Z MATUSZEWIpZÓW KICKIEJ 1796 1822.

(Z 4 PO R TR E TA M I)

; a u f l i, Vi£NSIS

(6)
(7)

(8)

Z O F I A M A T U S Z E W I C Z Ó W N A , n i o s ą c ą k w i a t y d o Ś w ią ty n i S y bi lli w P u ł a w a c h .

M i n i a t u r a n i e z n a n e g o artysty.

W ła s n o ś ć P . N a ta lii z lir . W e s s ló w D o b r z a ń s k ie j w K ra k o w ie .

(9)

ZE ZWIERZEŃ DZIEWCZĘCYCH

PAMIĘTNIK

ZOFII Z MATUSZEWICZÓW KICKIEJ 1796 1822.

(Z 3 IL L U ST R A C Y A M I)

B ib lio te k a J a g ie llo ń s k a

1 0 0 1 9 5 4 7 3 6 1001954736

(10)

0 ()(j L

G R A C O V I E N S 1 S

(11)

Czyż takie rzeczy kw alifikują się do d ru k u ? — zauw a­

żył ktoś, słysząc o zam iarze utkania szkicu na podstaw ie dziennika i listów Zofii M atuszewiczówny. I zapewne miał słuszność, bo cóż w naszych czasach masowych w alk społe­

cznych i wynikłej z nich m assywnie ciężkiej literatu ry , zna­

czą losy pojedynczej istoty, cierpienia pojedynczej duszy, choćby ta dusza m ieszkała w ciele cudnego ja k anioł dzie­

w częcia? Co więcej, autorka nie je s t naw et historyczną po­

s ta c ią — stoi tylko jak o łącznik między dwom a historycznym i ludźm i: Tadeuszem M atuszewiczem i jenerałem Ludwikiem Kickim. Pow iew na, urocza a sm utna, rysuje się delikatnie na barwnem tle Puław i Sieniawy, owych ognisk, z których wyszło lub przez które przeszło w szystko, co było znakomi- tem w Polsce w ostatnich latach X V III i pierw szych X IX wieku. W ydaje się kw iatem , wyrosłym z mogiły. P rzyszła istotnie na św iat w r. 1796 po dokonaniu rozbiorów, w chwili, g dy ludzie szaleli z boleści lub porzucali św iat, przyw dzie­

w ając szaty duchowne, a inni, którym obowiązek dalej żyć kazał, obliczali szczątki narodowego dobytku, ja k i po utracie politycznego istnienia zostawał. Obowiązek ten nigdzie nie był gorliwiej i w ytrw ałej w prow adzony w czyn, ja k w domu ks. A dam a Czartoryskiego, Je n e ra ła Ziem Podolskich, czy to w pałacu B łękitnym w W arszaw ie, czy n a wsi w Sieniaw ie lub w Puław ach. B yły to istotnie ogniska miłości ojczyzny, prom ieniejące szeroko. Tu sm utny starzec dow iadyw ał się, że nie wszystko stracone, a młodzian uczył się co mu czynić przystoi. Młodzieży zaś tej było bardzo wiele, więcej daleko,

(12)

niż na zw ykłych m agnackich dw orach. Było to pięk n ą, dziś zapomnianą stroną owych gniazd możnowładczych, iż w nich nietyłko własne, ale i cudze przygarniano pisklęta, dając im opiek ę, naukę i wychowanie. Koło rodzinne rozszerzało się, a równocześnie rozszerzały się pojęcia i serca. P raw da, że z tego w ytw arzały się klasy, że daw ny pupil niechętnie prze­

ciw swemu w ychow aw cy św iadczył lub głosował i że go ja k ojca ściskał za nogi, o czem ze zgrozą wspom inano w X IX wieku, a cóż dopiero w X X -y m ! Czyż jednak nie lepiej, nie zdrowiej i nie swobodniej było naszej młodzieży na takim dworze, niż dziś po kancelaryach często żydow skich lub w biu­

rze pocztowem czy telefonicznem ? Ale niem a co gadać! Każdy krok „postępu11 wlecze za sobą ofiary — tylko, że w dzisiej­

szych czasach je st ich trochę za wiele.

Zofia Matuszewiczówna nie należała do grona zwykłych rezydentek domu C zartoryskich. Była z nimi spokrew nioną ze strony m atki przez Przebendowskich. Ojciec zaś słynny poseł na Sejm Czteroletni, a następnie m inister za rządów K rólestw a Kongresowego, Tadeusz Matuszewicz, był jednym z gorących przyjaciół księcia Jen e rała i jego żony. Było to nieco dziwnem, zw ażywszy, iż ojciec Tadeusza, pan stolnik, a w końcu kasztelan brzeski lit., autor ciekaw ych pam ię­

tników, Marcin Matuszewicz, należał przez niemal cały czas swojej politycznej k ary ery do „partyi hetm ańskiej11. Miał n a ­ w et długi, a ciężki proces w celu rew indykow ania szlachec­

twa, którego brak zarzucano inu z poręki księcia kanclerza C zartoryskiego, prawdopodobnie aby jego działalność pow strzy­

mać. Zarzuty zostały w końcu odparte, stosunek zaś osobisty M atuszewicza do członków „fam ilii11 ulegał parokrotnie fluktua- cyom: toż w przerw ach w alki politycznej M atuszewicz dedy­

kował w stępującem u na tron Poniatow skiem u tłómaczenie jednej z ód Horacego, a w r. 1765 na cześć księcia kancle­

rza osobną odę napisał. Zdolny pisarz, skory do oracyi, sza­

bli i kielicha, autor Pam iętników , tłómacz Horacyusza, M ar­

cin, stanow i dziwny kontrast z postacią syna swego T ad e u ­ sza. N adm iar życia, rozpryskujący się u ojca z rozrzutnością, niem al z m arnotraw stw em , koncentruje się u syna w siłę

(13)

konsekw entnego i użytecznego d ziałania: raniej iskier a w ię­

cej ognia, mniej poetycznej fantazyi a więcej estetyki, w ię­

cej wykwintności umysłu i obejścia. Inne czasy, inni ludzie.

Na przełomie X V III i X IX wieku nie było już m iejsca na tak „szerokie“ natury, ja k u kasztelana brzeskiego. Szkoda, że Pam iętnik jego zam yka się przed urodzeniem T adeusza, pozbaw iając nas szczegółów o dzieciństwie późniejszego mi­

nistra. Ten ożenił się w r. 1790 z panną Przebendow ską, a żona jego, nieco od niego starsza, miała być wzorem doskonałości — ja k to, nie ujm ując czci pani Matuszewiczowej, mówią o w szyst­

kich przedwcześnie zm arłych kobietach. N a nieszczęście ża­

den m alarz postaci je j nie odtworzył. Jedyny jej portret, utkw iony w pamięci kochającego męża i przezeń po jej śmierci skreślony, zachował się w odpisie albumu córki. Oto, co T a ­ deusz Matuszewicz pisze o historyi swego m ałżeństw a ł) :

„U rodziła się w r. 1765. Była długo Czekanem i jedy- nem rodziców swoich dziecięciem. Życzeniu ich powolna, za­

d ała gw ałt własnem u sercu, wchodząc w r. 1787 w pierwsze m ałżeńskie śluby. W zw iązku tym los tak przyk ry znalazła, że w łasna męża jej m atka, ulitow ana jej cierpieniem , ośmie liła j ą rad ą swoją do rozpoczęcia rozwodu i pomocą przyło­

żyła się do skutku. Dzień 7 listopada 1790 r. był z dni moich najświetniejszym i najszczęśliwszym. W dniu onym anioł cnoty i słodyczy stał się losu i życia mego wspólni­

kiem, spoił duszę swoją z m o ją , oddał mi serce i wziął moje nawzajem . W r. 1791 śmierć ojca pierw szy cios zdrowiu jej zadała. W r. 1795 dnia 13 kw ietnia urodził się Adaś, a r . 1796 dnia 21 grudnia Zosia, 1799 r. 24 lipca urodził się Sewery- nek — lecz od dnia tego zaczął się okazyw ać stan niebezpieczny jej zdrowia. Oporna choroba gw ałtow nie i widocznie siły jej niszczyła; cierpliwości tylko i słodyczy anielskiej nadw erę­

żyć nie potrafiła. Ósma godzina z poranku 9 w rześnia jej życiu i szczęściu memu położyła koniec".

') Pism o to Matuszewicza jest wyjątkowo po polsku — zre­

sztą prawie wszystkie wyciągi z albumu Zofii M atusze- wiczówny trzeba było tłómaczyć z francuskiego.

(14)

W dalszym ciągu tego samego portretu Matuszewicz opisuje żonę ja k o dość niskiego ale kształtnego wzrostu blon­

d y n k ę , o błękitnych oczach i okrąglaw ej tw arzy, łag o d n ą, w esołą, odznaczającą się raczej jasnością umysłu, aniżeli dowcipem. „W tedy naw et kiedyby gniew ać się m iała prawo, smucić się tylko umiała. Czas zdaw ał się bieg swój zwalniać dla niej, a raczej ona nie daw ała mu ulatyw ać darem nie;

powinności religii, nieustanna staranność o dzieci, rząd do­

mowego gospodarstw a, regularne pisyw ania do osób, którym względy uszanow ania lub przyjaźni należały od niej, ćwicze­

nie się w naukach, językach, talentach, roboty ręczne, które wśród zabawy i społeczności nosić z sobą była zw ykła — w szystko to mieściło się snadnie w ciasnym dla innych dnia jednego zakresie, w szystko szło szykownie i nie spychało się nie zaw adzając sobie i nic zaniedbanem , długo spóżnionem nie było. Gdziekolwiek przydłużej zabawić miała, naznaczała zaraz podział godzin i zatrudnień swoich; rzadko ją widziano tak z a ję tą , żeby się zabawie udzielić w zbraniała, owszem (co może je st najpew niejszym pracowitości dowodem) pospo­

licie zbywało jej czasu na zabaw ę, a ta była tak łatw ą dla umiejącej się lada fraszką rozerw ać; nudzenie się było nie- podobnem dla nieum iejącej nigdy próżnować. Język francuski posiadała doskonale, niem iecki — ile go do potocznego użycia było potrzeba; włoskiego i angielskiego w łasną pracą i ćw i­

czeniem się nabyła tyle, iż czytała i tłóm aczyla z łatwością.

K ilka ksiąg wypisów jej ręki z dzieł przez nią czytanych i gdzieniegdzie przyłączone jej własne uwagi św iadczą czy­

stość jej gustu i trafność rozsądku. Liczne m iniatury widzieć d a ją , iż talent ten, nad inne od niej upodobany, dalej posu­

w ała niż zw ykł byw ać u tych, co z niego zabawy tylko szu­

k ają. W papierach i gracikach zupełny utrzym yw ała i zo­

staw iła p o rz ą d e k ; w ydatki swoje zawsze do m iary sposobów stosować gotowa, nie znała wym ysłów kosztownych. Dom jej był domem pokoju. Strofowanie służących w iększą dla niej było p rzyk rością, niż dla nich k a r ą ; bojażni wiele nie w rażała; była przecież słuchaną, bo niekochaną być nie mo­

gła. Serce jej nie znało wzburzeń gw ałtow nych — bez słod­

(15)

kich uczuć obyćby się nie mogło. T a k ą była có rk ą, żoną, m a tk ą , przyjaciółką, iż dla osób temi związkam i z sobą spo­

jonych nie było ofiary, którejby nie była gotowa, nie była ra d a uczynić1'.

„Czemuż powiedzieć tu nie mam ze spraw iedliw ą c h lu b ą , ze spraw iedliw szą jeszcze wdzięcznością myśleć mi się go­

dzi, żem pierwsze w jej sercu posiadał m iejsce; obok ze m ną w temże sercu pomieszczone były Puław y, to cnoty, czułości, św iatła, przymiotów wszelkich siedlisko zamykało w sobie drogie składy i cele jej przyw iązania i szacunku, jej n a jd a ­ wniejszej, najpoufalszej przyjaźni. Od dni dzieciństw a aż do dni ostatnich chwile tam spędzone między najm ilsze liczyła.

Tam nie inaczej jak córka i siostra w idziana by ła; tam imię jej nie zaginie pew nie i w każdem wspomnieniu z czułością

święcone być nie przestanie11.

O statni okres pism a M atuszewicza podaje nam klucz do zagadki, ja k ą przedstaw iają stosunki jeg o z Puław am i po wrogich zajściach jego ojca tak z Czartoryskim i, ja k i z pod­

skarbim lit. Flem ingiem , ojcem księżny Izabelli. Z resztą było to już inne pokolenie i inni ludzie w bardzo odm ien­

nych czasach. Zofia Matuszewiczówna przyszła tedy dnia 21 grudnia 1796 r. na św iat w Sieniaw ie; tam również p o ­ grążony w żałobie ojciec złożył ją po zgonie m atki w o b ję ­ cia Księżny. Było to snać wówczas rzeczą dość zw yczajną:

podobnie po śm ierci swej żony K aroliny z W odzickich k a ­ sztelanie brzeski Ja n B ystry oddał córeczkę sw oją pani wo­

jew odzinie ruskiej Józefie z Mniszchów Szczęsnowej Potoc­

kiej, a sam za granicę w yjechał. Zw iązki pokrew ieństw a szerzej i nieco inaczej były pojmowane, niż dzisiaj. K się­

żnej mógł ten przyrost troski w ydaw ać się ciężkim ; własne jej córki były już odchowane, starsza, M arya, już rozwie­

dziona z księciem W irtemberskim, mąż przew ażnie bawił w W iedniu, ukochany syn Adam w Petersburgu, skąd m iał niebawem jak o poseł do Włoch wyruszyć. To je d n a k , co mo­

gło być ciężarem, stało się w krótce źródłem pociechy. W i­

dzimy to z listu, pisanego do syna w m arcu r. 1800. K się­

żna skarży się w nim, że „z powodu zdrow ia i w ieku11 mało

(16)

może pracow ać, bezczynność zaś była istną m ęczarnią dla je j ognistej natury. „Jedna rzecz — dodaje — rozryw a mnie teraz, to m aleńka Zosia Matuszewiczówna. Prześliczne to dziecko, przytem zabaw ne i oryginalne. Jej myśli rozw ijają się staraniem mojem. Zresztą pamięć jej biednej m atki i w dzię­

czność samego M atuszewicza przyw iązuje mnie do tego dziecka. Mówi do mnie często: „I j a pojadę do Włoch do twojego A dam a!"...

Zosia liczyła w tedy lat cztery. Czas jej w ychow ania trafił na drugą porozbiorową epokę Puław , podniesionych niemal z ruiny po burzy wojennej, epokę, gdy m ieszkańcy ich żyli bardziej umysłem i sercem, niż czynem. S tąd też różnica pomiędzy pierwotnem wykształceniem jej a córek księżny.

P . Zofia Zam oyska żali się mocno w swoich zapiskach na za­

niedbanie, w jakiem w y ro sła— u Zosi przeciwnie, znać raczej przeciążenie nauką. Nie wiadomo czy dobra, ale ograniczona M-lle Rosę, o której pisze, była tą sam ą p. Petit, k tóra w y ­ chow ała księżniczki; w raz z Zosią chow ała się wielce przez nią kochana Kamilla W ierzchow ska, panny Aniela Bisping i Liii (?), oraz starsze o parę lat Cecylia Beydal i M arya D zierżanow ska, zw ana pół żartem „królew ną" dlatego, że ojciec jej, w ędrując po dzikich krajach, panow ał był czas p e­

wien nad ja k ą ś w ysepką. Znany jej rom ans, zakończony m ał­

żeństwem z ks. Konstantym Czartoryskim , wzbudził zrazu gniew tegoż rodziców i wielkie zajęcie puławskich panienek.

Zosia umieszcza w swoim albumie jej pożegnalny bilecik z własnym charakterystycznym dopiskiem :

„Pauyre Marie! Całą jej w iną było, że zanadto kochała".

Album ten, opraw ny w ciemno-zieloną skórę ze złoci­

stym napisem „Sophie", zaw iera na pierwszej stronie bardzo czułe w yrazy księżny Jenerałow ej, nakreślone w dzień im ie­

nin M atuszewicza, 28 października 1812 r. w Sieniawie. Zo­

sia je d n a k m usiała go ju ż daw niej posiadać, sądząc z treści k a rt pokrytych bardzo w yblakłem i bardzo drobnem pismem.

Rozpaczliwie złego atram entu musiano w Puław ach i Sienia­

wie używ ać — toż mnogie rękopisy z XVII, a naw et XVI wieku, zachowały się lepiej.

(17)

Zrazu, przerzucając te strony m a się wrażenie, że się z nich nic nie dobędzie: wypisy literackie, parę rysunków, dużo zasuszonych kw iatów , niektóre opisy i dużo po francu­

sku wyrażonych uczuć. Powoli je d n a k z tej wonnej a lek­

kiej gm atw aniny w yłania się m oralna i fizyczna postać uro­

czego dziewczęcia. Dalej jeszcze dochodzi się do p rzeko na­

nia, że Zofia padła ofiarą swego w ychow ania — istnej anti tezy dzisiejszych studyów kobiecych. O ile bowiem nowo­

czesny system, skierow any w yłącznie ku celom utylitarnym , zabija w kobiecie cechę poezyi, osłabia uczuciowość, w k tó ­ rej m iejsce w kraczają nerw y i namiętności — o tyle ówczesne w ykształcenie potęgowało wyłącznie stronę uczuciow ą, ro­

m antyczną, pielęgnowało niekiedy do zbytku estetykę um y­

słu i serca. W ypisy w zielonym albumie w skazują na prze­

rażającą ilość belletrystyki pochłoniętej przez wychowankę ks. Izabelli; głów ną tam rolę g ra oczywiście literatura fran ­ cuska, ale jest i sporo niem ieckiej, nieco włoskiej i pewien zasób polskiej, bardzo żywotnej, bo złożonej ze świeżo pow­

stałych utworów „p a n a“ Niemcewicza, Krupińskiego, ks. Iz a­

belli, ks. W irtem berskiej i innych. Wśród tej powodzi zna- leść można dużo myśli głębszych, dużo uw ag poważnych lub bystrych spostrzeżeń, których sam wybór lub podkreślenie św iadczy o niezw ykłem wyrobieniu u 15- i 16-letuiej dzie­

w czyny: dzisiejsza panienka, acz biegła w algebrze i fachowo- filozoficznym żargonie, nie zdołałaby zastanaw iać się nad po- dobnemi zagadnieniam i psychologii. Dziś je st za mało tego, czego naów czas było za wiele. W zapiskach własnych Zosi znać przeczulenie, przedelikacenie uczuć, ustaw iczną analizę swego rzecby można „nastroju11, gdyby tego w yrażenia nie używano na określenie mniej lub więcej sztucznego napręże­

nia nerwów. P rzy końcu dnia Zosia rzadko kiedy opisuje co robiła, kto przyjechał i t, p. — ale zawsze, w jak iem była usposobieniu. T ożsam o dzieje się, gdy przy końcu roku reas- sumuje ubiegłe dw anaście miesięcy. Często ma się jej za złe, że nam nie więcej donosi z zewnętrznego świata. Co praw da zapominamy, że pisała dla siebie, a nie dla nas.

(18)

Tow arzyszki jej dzieliły z pew nością jej literackie zaję­

cia; te jed n ak musiały inaczej w pływ ać n a mniej subtelne lub silniejsze fizycznie natury. Skutkiem tego była duchowa samotność, na k tó rą — zwłaszcza pod nieobecność Kamilli W ierzchowskiej — skarży się tak często Zosia. K siężnę ko­

chała bardzo, tak, że każdy je j wyjazd był zm artw ieniem ; były to jed n ak zbyt odmienne natu ry : u starszej ognista w yobraźnia, gorączka ruchu, w ybujałość egzaltacyi w ylew a­

ją c a się każdej chwili na zew nątrz i w yw ołująca podobną egzaltacyę w całem otoczeniu — u młodszej m isterna delika­

tność myśli, głębokość uczucia, zasłaniająca się instynktow o przed wzrokiem ludzkim , krzepnąca wśród zgiełku hałaśli­

wych objawów radości lub entuzjazm u. W całym, niemal 500 stronnic zaw ierającym tomie, nie ma praw ie śladu uczuć ' p atry o ty czn y ch : praw dopodobnie w sercu ich nie brakło, ale ich w yraz zmroził dem onstracyjny patryotyzm Puław , podo­

bnie ja k u wielu młodych objaw y pobożności tłumi dem on­

stracy jna religijność matek.

Prócz książek, jednem z głównych zajęć Zosi był r y ­ sunek, którego kilka wcale udatnych próbek zostaw iła w a l­

bumie, kreśląc piórem obrazki Puław i Sieniawy, drobną figurkę, w której możnaby się dopatrzeć podobieństwa do Księżny, a oprócz tego na osobnych kartkach różne humo­

reski, o których jed n ak nie wiadomo czy z pod jej własnej pochodzą ręki. Je st mowa i o gospodarstwie, choć to pole­

gało zapewne na nalew aniu herbaty, o robotach ręcznych nie ma również dokładnych szczegółów. Z a to spacery powozem lub konno, rzadko piechotą, dużo zajmowały miejsca w roz­

kładzie dnia. Sam a Księżna większość czasu spędzała na dworze, pracując w swych ukochanych ogrodach, przyczem — ja k to często u naszych pań bywa, a nie zawsze je st dla drugich za b aw n em — brała sobie do tow arzystw a je d n ą z p a­

nienek. One również uczestniczyły w jej stosunkach z ludno­

ścią wsi okolicznych; być może, iż pierwszym początkiem ich była m oda — wynikiem jed n ak staw ały się niezliczone a osobiście w yśw iadczane dobrodziejstwa, zakładanie w Sie­

niawie szkółek wiejskich i kas zaliczkowych, które wielu

(19)

mieni być w ynalazkiem dzisiejszej „pracy społecznej". Samo zaś zetknięcie z biedą ludzką mogło tylko korzystnie działać na wyrobienie młodych dusz. Oto, co pisze Zofia Matuszewi- czówna w swoim pierwszym datow anym zapisku:

„Sieniaicn, 18 m aja 1812 r. Pojechaliśm y na śniada­

nie na drugi brzeg Sanu, Księżna, ja, Kam illa, Aniela, Lila, M-lle Rose, ks. Adam, p. Krupiński i kilku mężczyzn. P rz e ­ praw iw szy się przez w od ę, przeszliśmy pieszo łąk ę okrytą kw iatam i. Stół był zastawiony pod cieniem drzew k w itn ą­

cego sadu, wśród którego stała chata z gniazdem bocianiem na dachu. Zajadaliśm y smacznie i rozmawiali wesoło — ba­

wiłam się wybornie. Ale wychodząc — co za odmienne w ra­

żenie! — ujrzałam w iejską kobietę z dzieckiem u rę k i; po­

wiedziała mi, że jej dwoje dzieci umarło z głodu i że ta ostatnia dziew czynka w krótce też podobnie zm arnieje. Z tw a­

rzy kobiety w idniała rozpacz, a zbolała tw arzyczka dziecka zdała się błagać o litość. W tedy zrobiło mi się wstyd mego szczęścia i mojej z a b a w y ; cała radość była zw arzoną. To wrażenie różnicy między stanem owych biedaków a mojem szczęściem, nie zatrze się n i g d y " ...

Kto wie, czy powyższe zajście nie odbiło się istotnie w późniejszych latach na usposobieniu Zosi? Na razie od­

zyskała szybko swobodę swoich lat p ię tn a stu ; dziwnem jest tylko, że podczas gdy inne dziew częta cieszą się nią bezw ie­

dnie i niemal bezmyślnie, ona w i d z i a ł a się m łodziutką, le k k ą , sw obodną, czuła przejściowość tych chwil radosnych, patrzała na siebie sam ą i na swoje życie tak jak b y przez lunetę z okienka:

„ D nia 31 m aja 1812 r. Dziś ostatni dzień m aja -- przeżyłam go tak szczęśliw ie! Maj w ydaje mi się być w roku tern, czem rok piętnasty jest w ludzkiem życiu. Nic już pó­

źniej nie je st tak świeżem aui w życiu, ani w naturze. Roz­

sądek dojrzewa, kw iaty się rozw ijają, ale już brak tej swo­

body, tej nadziei dni jasnych, już życie nie tak pachnie a urok marzeń o chwili obecnej i o chwilach przyszłych — zgaszony.

P ory roku w racają i zapewne niejedną jeszcze obaczę wio­

snę, równie piękną ja k ta, którą przebyłam , ale czy i mnie te

(20)

wiosny ta k ą sam ą za sta n ą, ja k ą jestem dzisiaj? Będę m ędr­

s z ą — ale czyż utrata złudzeń je st szczęściem ? W łasne do­

świadczenie jeszcze mi na to odpowiedzi nie daje, ale serce jakoś szepce, że nie jest tak dobrze i wygodnie na świecie!

Chciałabym was zatrzym ać, moje piętnastoletnie majowe w ra­

żenia — ale czy zdołam ? W moim wieku na nic liczyć nie można — trzeba iść w życie uzbrojonym w w iosnę, trzeba jej zaczerpnąć dużo i wziąć zapas na drogę. Zdaje mi się , że zapas wzięłam, ale być może, iż mi się tylko z d a je " . . .

Dziwnie od tych wonnych a zarazem zbyt poważnych myśli odbija bilet tuż przed tą stroną wklejony, nakreślony pismem większem, kształtnem i śmiałem, pochodzący zape­

wne z dnia 15 m aja, imienin Zosi. Dzień ten obchodzonym był zazwyczaj gw arnie w domu Czartoryskich nietyle z po­

wodu p. M atuszewiczówny, co młodszej ich córki, Zofii Z a­

moyskiej. Tym razem jed n ak musiało być w grze uczczenie tylko młodszej Zosi:

B ile t za p raszający, k tó ry P apuga pow inna rozesłać.

Stara i wierna sługa, P anna Papuga,

Swojej Pani na wiązanie Dając dziś wielkie śniadanie, W dom swój na dziewiątą prosi Panny Kamilli, Anieli i Zosi.

Pochlebia sobie, że i książęta, Dla których czcią jest przejęta, Zaszczycą ją swoją laską

Wraz z Szczurkiem, Myszką i Maską.

Zapewne na takich śniadaniach w tow arzystw ie „Szczurka, Myszki i M aski" bywało dużo śmiechu, a „Papuga" nie je ­ dnej Zosi imieniny święciła. Jasne dni Sieniawy miały wszakże tego roku wcześnie się zakończyć. Księżna w yjechała do W arszawy, a z nią bardzo żałośnie w yjechała i Zosia, nie­

naw idząca od dzieciństw a pobytów w mieście. Ż yjąc w n a ­ szych czasach, byłaby jak o piętnastoletnia panienka z w a r­

(21)

koczem i k ró tk ą sukienką zerkała ciekaw ie przez uchylone drzwi na zabaw y starszych, wówczas pozwalano dziewczętom brać w nich otwarcie udział. A zabaw tych nigdy nie b ra­

kło w W arszaw ie. K siężna Izabella jed n ak um iała je często zużytkow ać dla poważniejszych celów. Ona to głównie była inicyatorką sławnych po wsze wieki „k a rro t“ w arszaw skich, była zdania, że nie ma sensu zabaw a, z której nie korzystają ubodzy. I miała słuszność; były to bowiem czasy zbyt po­

ważne na czcze rozrywki. Syn jej Adam złożył był właśnie ostatecznie dym isyę z piastow anych dotąd praw ie poniewoli urzędów, przyczem pisał do cesarza A le k sa n d ra 1):

„Polska uroczyście proklam ow aną została przez po­

w szechną konfederacyę, na czele której stoi mój ojciec, a słowo „P olska11, wypow iedziane przez jego usta, je st dla mnie decydującem . Rozpoczęto już zastosow anie środków su­

rowości, których dobroć W. C. Mości pew nie już nie po­

w strzym a i zestarzała nienaw iść postaw i przeciw sobie dwie narodowości, które mogły były poczytać się za siostrzane.

K rw aw a w alka utrw ali byt mojej ojczyzny albo j ą zniszczy, okryje żałobą i nieszczęściami. Cała moja rodzina, przyja­

ciele i bliżsi mi, stoją w pogotow iu11.

Po w ysłaniu dym isyi ks. Adam w yjechał do K arlsbadu, gdzie czekał długo zw lekanej odpowiedzi cesarza; książę J e ­ nerał nosił tytuł m arszałka konfederacyi, m ającej za cel przy­

wrócenie niepodległości o jczy zn y — można się więc domyślać, o czem mówiono na „codziennych licznych herbatach11 księżny Izabelli.

O ile ogólny entuzyazm działał na Zosię — nie wiem y jeżeli zaś w ogóle działał, to deprym ująco, ja k w idać z za­

pisku datow anego:

„Pułaioy, 18 sierpnia 1812 r. — po dwóch m iesiącach nudnego i sm utnego pobytu w W arszaw ie. Jesteśm y tu od tygodnia. Dobrze mi je st i lepiej niż w W arszawie, ale ju ż nie tak bardzo dobrze. Już mi życie samo przez się nie wy-

') Pamiętniki Księcia Adama Czartoryskiego. Tom II, str. 167 Ustęp z listu ks. Adama z dnia 4 lipca 1812 r.

(22)

starcza do szczęścia, ja k starczyło w maju w Sieniawie. Ten kochany maj pozostanie mi zawsze w pamięci! Poprzednio nie umiałam tak się cieszyć, bo byłam zbyt dziecinną, a te ­ raz już się nigdy ta k swobodnie cieszyć nie b ę d ę , bo już jestem za mało dziecinną. Pam iętam pewien czw artek: w y­

biegłam na dziedziniec, gdzie wszyscy na mnie czekali. K ażdy był wesół, ale nikt nie mógł takiej pełni szczęścia używać, ja k ja , która wraz z swobodą dziecka posiadałam w szystkie dary młodości. P. K rupiński powiedział, że „rozweselam ja k zorza11.

Koniec tegoż 1812 r. przynosi nam jeszcze zapisek czu­

łego a smutnego pożegnania z końmi, które były dotąd „przy­

czyną i hasłem wszystkich uciech11 sieniaw skiej młodzieży.

Księżna sprzedała je dnia 9 grudnia dla „chwalebnych i szla­

chetnych celów11, zapewne patryotycznych. Był to czas gdy dla tych samych „szlachetnych celów11 babki nasze sprzeda wały n a w a g ę najpyszniejsze koronki; w R ydzynie została pamięć o nadzwyczajnej koronce, której rysunek w yobrażał całe polowanie na jelenie, a którą ks. Antoniowa Sułkow ska poświęciła w ten sposób, nie bacząc, iż rzecz w a rtą była sto razy więcej od osiągniętej sumy '). Podobnie zapewne ks. Iz a­

bella zmarnowała swoje ulubione konie; w takich chwilach je d n a k nie zastanaw iano się , każdy rzucał na ofiarę co tylko miał — najszczęśliw szy kto mógł rzucić siebie samego, ja k to uczynił był zięć Księżny, Zamoyski, który postawiwszy pułk własnym sumptem, pełnił w nim służbę prostego żoł­

nierza. Dziwnem jest, że Zosia nie pisze w yraźnie o celach Księżny — czyżby j ą , w razie przypadkow ego odkrycia a l­

bumu, krępow ała obaw a skom prom itow ania Sieniaw y w oczach austryackiego rz ąd u ? N iestety i to być może, bo dzieje uci­

sku nie od dziś u nas się datują i tylko geograficzne pole repressyi od czasu do czasu się zmienia. W miejsce tego wy-

*) Podobnie w tak zw. »Skarbcu« w Chrząstowie koło K o ­ niecpola znaleziono całą kupę puzderek od klejnotów, sprzedanych czy to w czasach Kościuszkowskich, czy za wojen napoleońskich.

(23)

jaśnienia mamy bilecik Księżny z morałami i życzeniami to­

w arzyszący zegarowi podarowanem u wychow ance w dzień jej urodzin, mamy pióra Kamilli W ierzchowskiej odę n a cześć doniczki mirtu, która zdobiła stół jad aln y przy każdej uroczy­

stości, a więc i przy uczcie wigilijnej r. 1812. Mamy w re­

szcie „portret" Zosi, nakreślony przez Maryę — zapewne Dzier- ża n o w sk ą:

Portret Zofii M atuszew iczów ny (grudzień 1812 r.).

„Zosia ma szczęśliwy charakter, ja k i Bóg czasem w Swej dobroci sposobi, stworzony ku radości tych, co są przez nią kochani, a zdolny zarazem jej własne szczęście zapewnić.

Zda się, że w ystarczy na nią spojrzeć, aby być o jej przy­

szłość spokojnym. Z jej tw arzy ta k a patrzy cisza i pogoda, że niepodobna sobie w ystaw ić, aby burze tego życia mogły kiedykolw iek zamącić ich świeżość. Może się m ylę, ale mi się zdaje, że w duszy Zosi zawsze panow ać będzie tak i sam lad, ta k a harm onia, ja k ą dziś w jej pokoju widzim y i ja k a kiedyś będzie w jej domu. W szystko tam będzie urządzone i uregulow ane: żadnych kontrastów i żadnych sprzeczności.

Jej zasady będą w zgodzie z jej uczuciami, a jej uczucia z jej losem. Zosia jest uczuciow ą, choć to mało objawia, rozsądną a nie chło dną, m yślącą ponad swój wiek, d y sk re­

tn ą aż do najw iększej skrupulatności, nietylko bowiem nie je st zdolną zdradzić tajem nicę, ale naw et dać poznać, że jakąkolw iek posiada. Nie umiem orzec, czy Zosia je s t w e­

so łą? W szakże chętnie się śmieje, z żyw ością bierze udział w rozryw kach, gdy jej się nastręczają i znów bez żalu opuszcza zabaw ę dla poważniejszych zajęć, których jej czynny umysł odczuwa potrzebę. Umysłu zaś jej m ożnaby pozazdrościć tak dla własnej korzyści, ja k i d la przyjem ności drug ich: je st prosty, łatw y i wykształcony. Zosia posiada jeszcze m iłą za­

le tę : otwartość, z ja k ą przyznaje się do winy chętnie i ry ­ chło, a z nią szczerość duszy stającej zawsze, bez względu na narażenie się , po stronie sprawiedliw ości i praw dy. Dys- sym ulacya jest dla niej w prost niem ożliw ą, gdyż tw arz jej zdradza w szystkie jej w rażenia. W yobraźnia jej je s t świeża

(24)

i żywa, ale bez egzaltacyi. Nakoniec, jeżeli Zosia m a ja k ą w a d ę, jest nią słabość, tow arzysząca zw ykle wielkiej słody­

czy, poddająca ją bezbronnie wpływowi ukochanych przez nią osób. Ale i ta w ada może się tylko do jej szczęścia p rzy ­ czynić, gdyż posiadając sąd jasn y i zdrowy, nie odda łatwo ani swej przyjaźni, ani zaufania. To też ja k młoda roślinka chw yta się podpory, tak Zosia odda kierunek swojej m ło­

dości tej, k tóra była opiekunką jej lat dziecinnych1'.

„Jakże się stało, że skończyłam portret Zosi, nie czyniąc wzmianki o jej fizycznej postaci ? Być może, iż jej strona zew nętrzna ta k je st z m oralną złączona, iż pisząc o jednej, zapomniałam o drugiej. Zapomniałam, że Zosia nie będzie zawsze m iała 16 lat! Posiada ona piękne oczy, bardzo białe zęby, dużo świeżości i uroku, kibić nadzwyczaj z g r a b n ą , choć niezbyt w ysoką; w obejściu jej je s t w iele wykwintno- ści i wdzięku, a zarazem dużo prostoty pod osłoną skrom ­ ności dziewiczej, słowem — jestem zawsze uderzoną harm onią tego, co w niej się widzi, z tem, co je s t w rzeczyw istości".

Zosia była bardzo zadowoloną z portretu — co się lu ­ dziom rzadko zdarza. Cieszyło j ą zwłaszcza, że p. Dzierża- nowska, która zapew ne była w ypróbow ała jej w ielk ą, za­

chw alaną w portrecie d yskrecyę, um iała odgadnąć uczuciową stronę jej duszy. Samo to zadowolenie świadczy jed n ak , ja k mało wówczas sam ą siebie poznała; czytając zapiski z je j lat następnych, niepodobna nie uśm iechnąć się wobec tw ier­

dzenia o jej uleganiu cudzym wpływom, a zw łaszcza o nie­

zdolności ukrycia sw ych wrażeń. Co praw da zm iany w uspo­

sobieniu młodych przychodzą szybko tak, że Zosia, ja k ą od- rysow ała panna D zierżanow ska, mogła być odm ienną od tej, ja k ą wytworzyło życie i — snać niewesołe — okoliczności.

Ogólne nieszczęścia musiały przecież mimo woli i wiedzy n a usposobieniu każdego się odbić. Prócz tego Zosia przebyła długą chorobę i inne nieznane nam przykrości. Maj bowiem w r. 1813 nie był już dla niej św ietlanym snem, ja k po­

przedniej wiosny. N a dniu 31 m aja spotykam y smutne po­

równanie złotych chwil minionych z obecną. W r. 1811 licząc lat 14, była szczerze, zupełnie, ale bezwiednie szczęśliw ą,

(25)

w r. 1812 m ając lat 15, w idziała swoje szczęście, odczuwała je i w a ż y ła :

„Ale w tym r o k u . . . cóż mam pow iedzieć? Maj moich łat 16 źle się w yda wobec poprzednich. Niebo było wciąż zachmurzone, przez duszę moją również przechodziły chmury.

W czasie, który pomiędzy niemi upływał, serce moje było tak często zrażone (froisse), tak często zm artwione i smutne, że już się mniej łatwo wesołości otwiera, a przeciwnie częste przykrości powszednie i boleść sm utnych w ypadków ogólnych łatw iejszy doń przystęp znajdują. W praw dzie odczuwam to, co mi się przytrafi dobrego, ale gdy mam zmartwienie, o d ­ czuwam je stokroć silniej. Odtąd każdy dzień przyniesie mi jak ieś nowe spostrzeżenie, a natom iast zniweczy jak ieś złu­

dzenie, każdy — ja k ą ś nadzieję zastąpi wspomnieniem. W ię­

cej je st urojeń, niż rzeczywistości. W szystkie moje sny szczęścia koncentrują się dzisiaj w jednym w yrazie: spokój.

Bodaj serce moje nie zaznało nigdy namiętności, któreby uwieść je m o g ły ; bodaj życie moje upłynęło spokojnie wśród jednostajności i c is z y !“

Jak ż e silnem musiało być uderzenie wichru, który złoty pyłek swobody otrząsł z rozw ijającego się kw iatu! Nie zła­

mał go wprawdzie, ale zda się jako by w nim „sprężynę szczęścia" osłabił i to — na zawsze. O dtąd istotnie w zapi­

skach Zosi coraz rzadziej odzyw a się n u ta wesela.

„Sieniaw a, 17 czerwca 1813 r. Nie pisuję już w mojej książce. Z każdym dniem trudniej mi przychodzi zdać sobie spraw ę ze w szystkich moich uczuć i w szystkie myśli przelać na papier. Nie mogę w szakże przepuścić miłego dnia lub naw et milej chwili, nie usiłując przedłużyć ich istnienia za­

pisaniem szczegółowo ich wspomnień. O dtąd z tem wszyst- kiem książce mojej się zwierzę. D nia 7 tego m iesiąca m ie­

liśmy w B ażantarni podwieczorek, który nazwę d o b r y m 1).

P iękny wieczór, ładn a miejscowość, m uzyka przypom inająca

*) Ten wyraz wyjątkowo po polsku. W ogóle Zosia mięsza zdania lub wyrazy polskie wtedy tylko, gdy chce na coś nacisk położyć.

(26)

mi Puław y i więcej serdeczności niż zw ykle ze strony tych, co mnie otaczali. T akim był podwieczorek 7-go. Dnia 13 zaś w szystkie dziew czynki z pensyi przyszły na dziedziniec się bawić. Miały wszystkie w ianki z bław atków i g rały w cerceau, tw orząc obraz tak ładny, że mnie rozweselił na cały dzień.

Wczoraj dnia 16 była rocznica wyboru Księcia posłem w W ar­

szawie. Byłam moralnie i fizycznie literalnie zdław iona ota­

czającym mnie tłumem gości, hałasem i zgiełkiem. Dziś o tej samej godzinie czytałam sam a w wielkim klombie lipowym.

Nie widziałam nic prócz zieleni, nie słyszałam nic prócz św ier­

gotu ptasząt. Może przez porównanie poranek ten w ydał mi się tak cudnym ".

K siążę Jenerał, o którym tu mowa, baw ił od r. 1812 niemal stale w Sieniaw ie; w tedy jed n ak właśnie w ybierał się w drogę do swych ulubionych kąpiel, dziś zapomnianych, do Bardyowa, zabierając ze sobą najbliższą przyjaciółkę Zosi, Kamillę W ierzchowską. Żal z tego rozstania byl nieograni­

czony :

„S ieniaw a, 25 czerwca 1813 r. K am illa pojechała. J a k mi bez niej sm utno! Jak ż e mi jej brak! Kocham j ą tak bar­

dzo i dla tylu powodów. Gdybym przynajm niej m iała n a ­ dzieję, że jej wody w Bardfeld (sio) pom ogą, ale w tej chwili czuję się bez niej tak osam otnioną, iż mi się zdaje, że i jej bezemnie nie będzie dobrze".

„Sieniaw a, 30 czerwca 1813 r. Jedliśm y kolacyę w Ba­

żantarni i pragnę zaznaczyć miłe w rażenia powrotu. J e c h a ­ łam na koźle koczyka, mogłam więc używać całej pełni pię­

knego wieczoru. Śliczny lasek, któryśm y przejeżdżali, był cały oświetlony mnóstwem latających św iętojańskich robacz­

ków. Blask ich rzucał łagodne światło n a ciemne tło św ier­

ków, a w górze zdał się łączyć z niebem gęsto zasiauem gw iazdam i — I patrząc na to niebo tak piękne, spokojne i jasne, pomyślałam, że śmierć nie m iałaby dla mnie nic strasznego, że um ierając byłoby mi jedynie, pomimo mojej młodości, żal tych, których kocham, sm uciłabym się tylko zm artwieniem, jak ieb y im rozłączenie ze mną może sprawiło.

Życie, ta długa droga, k tó rą mam do przebycia, wzbudza

(27)

w e mnie daleko więcej obawy, niż nadziei i pragnień. Im dalej tym gościńcem id ę , tem mi się w ydaje trudniejszym i tem częściej po drodze stykam się z nieszczęściem 1'.

Zm iana otoczenia snać nie w pływ ała na bieg myśli dziew częcia. W pierwszych dniach lipca ks. Izabella wzięła j ą ze sobą do Ł ańcuta, w odwiedziny do ukochanej siostry sw ego męża, księżny M arszalkowej Lubomirskiej. Tu Zosia znalazła czas, aby robić wypisy ładnych myśli z powieści Kotzebue’go '), poczem przepisaw szy jeszcze powiedzenie bo­

haterki, snać bardzo czemś w zruszonej: „Mieszam w szystkie jed w ab ie — róże haftuję zielonym et les pensees j e les brodę en noi>“, dodaje:

„Łańcut, 7 lipca 1813 r. P rzed przepisaniem tych słów zastanow iłam się nie wiem ile razy, dlaczego mi się ta k po­

dobają. Nie mogłam znaleść przyczyny, ale — czyż jej po­

trz e b a ? Po co? Czyż ta k siążk a nie jest dla mnie sam ej?

Jestem dość wesoła, a przecież to, co piszę, co przepisuję, co mi się podoba, je st praw ie zawsze sm utnem “.

I znów dalsze cytaty z K otzebue’go, opatrzone komen­

tarzam i i datow ane z 12 lipca jeszcze z Łańcuta, a wreszcie ułożone artystycznie i przylepione na karcie listki i k w ia ty :

„ P u ła w y, 17 lipca 1813 r. Te kw iatki są z Łańcuta.

W łożyłam je do książki na pam iątkę ośmiu miłych dni, które tam spędziłam. T ak jest, były to mile i dobre dni, m iały d la mnie urok, który, gdy się z nim spotykam , dziw ną wo­

nią napełnia mi życie. W Łańcucie doznałam przychylności o d w s z y s t k i c h . Dodało mi to odw agi, dodało ufności. Ani razu zaś nie doznałam owych długich chwil zniechęcenia, pod którem nieraz upadam, które tyle czarnego sm utku wlew a mi w serce. Było mi dobrze wśród życzliwych ludzi. Było mi również dobrze, gdy w racałam do mojej izdebki... (ustęp wymazany). B ratki pochodzą z ogródka, liść geraniow y z du-

') Istotnie ładnym jest następujący aforyzm: »Przyjaźń ze złymi — podobna do porannego zmroku, który z każdą chwilą zanika. Przyjaźń z dobrym i— jak zmrok wieczorny wzrasta z każdą chw ilą, aż słońce życia zagaś ni e«. (K o- t z e b u e : Leontine de Blondheim).

(28)

żego ogrodu, traw ka ze Szczygiełek (?), dokąd zrobiliśmy w odą śliczną przejażdżkę. Mój Boże, mój Boże! skądże w moim wieku to zniechęcenie, które mi ściera barw y z obecnego ży­

cia i czarny cień rzuca na przyszłość? W podobnych chw i­

lach takie mnie chw yta pragnienie rozstania się z życiem, tak w ielki strach przed przyszłością! A przecież życie ze­

w sząd mi się uśmiecha, a przyszłość zapow iada się zewsząd szczęśliwą. Mam dobrego ojca, mam m atkę zastępującą mi tę , którą mi Bóg zabrał, mam zdrowie, m ajątek i lat 16!

Czegóż mogę więcej pragnąć i co to je st to c o ś , czego nie znam, a czego mi potrzeba, aby módz wszystkiem innem się cieszyć? Słusznie kochałam Ł ańcut za to, że w nim nie przeżyłam ani jednej z tych chwil, w których czuję się wprost nieszczęśliwą. Radabym się odmienić, pozbyć się tych n a ­ padów trwogi, gdzie sobie powiadam: Mam dopiero 16 lat — wieleż to jeszcze lat do p rz e ż y c ia !" ...

„P u ła w y, 7 sierpnia 1813 r. Jesteśm y praw ie od mie­

siąca w Puławach, gdzie czas szybko upłynął. Przyjeżdżając tu w pierwszej chwili ścisnęło mi się serce: ścieżki zaro­

śnięte, okiennice zaw arte, wszędzie p u stka i cisza. Pokoik mój przypominał mi długą bolesną chorobę. K siężna jed nak zabrała mnie zaraz do ogrodu i sam jego widok w spaniały, wzbogacony dla mnie wspomnieniami z dzieciństw a, w y star­

czył, aby mnie podnieść na duchu. Na drugi dzień również i pokoik mój, przystrojony kw iatam i, odzyskał swój poczciwy i wesoły w ygląd, a rozkład mego dnia został uregulow any w następujący sposób. Śniadanie, potem wielki spacer pie­

szo lub powozem. W racam około 10-cj i aż do obiadu zostaję s a m a u siebie, czytam, robię robotę, zapisuję w mojej książce lub piszę do Kamilli, bez której nie może mi tu być całko­

wicie dobrze. Po obiedzie gram na fortepianie i zajm uję się różnie aż do spaceru, który regularnie kończy się w Ju- linkacb, gdzie jem y podwieczorek; stąd jeszcze przejażdżka, poczem wieczorem czytuję głośno coś zabawnego. Od dwóch tygodni atołi mamy tu dużo osób z powodu przechodu wojsk rosyjskich. Na podwórzu znów rojno i gwarno, co mi p rzy ­ pomina daw ne ludne i szczęśliwe Puławy. Dużo się tu obecnie

(29)

m uzykuje, a w tedy tak miło siąść przy oknie i pisać do K am ei! Wieczorami jeździm y do P archatki, Celejowa, Czer- daku, co wszystko mnie bawi. Również siedząc w . . . “ (wiersz wymazany).

„ P u ła w y, 11 sierpnia 1813 r. (nalepiony suchy liść krw aw nika). Ten listek pochodzi z grobu biednej pani Goltz, a ten drugi zerw any obok kam ienia, pod którym leży „anio­

łek ". K ładę je tu na pam iątkę miłego wieczoru. Pojecha­

liśmy do Blochowie łódką przez łach ę , kędy tak dobrze m a­

rzyć pomiędzy zieloną k ęp ą a pięknym ogrodem. Jedliśm y podwieczorek u proboszcza, poczem poszłam do kościoła i na cm entarz. Obeszłam go dokoła, odczytując w szystkie napisy, w yryte ręką przyjaźni, wdzięczności lub żalu i m odląc się za dusze spoczywających tu ludzi. Najdłużej zatrzym ałam się przy „aniołku" i przy pani Goltz, k tó ra mi zawsze tyle o k a­

zyw ała dobroci. W róciliśm y bardzo późno, piechotą. Nigdy wieczór nie w ydał mi się tak pięknym , bo też czułam się sm utną a zarazem szczęśliwą i tak spokojną!"

„Sieniaw a, 22 p a źd ziern ika 1813 r. W rzesień w r. 1813 był dobrym, był m iłym ; pozostaw ił mi słodkie wspomnienia, w rażenie radosnego spokoju, które mile zabarwiło w szystkie moje uczucia. Czemuż tu nie m iałam K am illi? W tedy to b y ­ łabym m ogła pow iedzieć: T a k mi było dobrze, że mi lepiej być nie mogło! Dnie 1, 2, 11, 13, 15, 16, 20, 22, 26 w rze­

śnia i 5 października były dniami niekoniecznie szczęśliw- szemi, ale gdzie się czułam szczęśliw szą, gdzie pogoda sil­

niej działała, gdzie objaw iana mi przychylność szła mi g łę­

biej do serca, gdzie żywiej odczuwałam w szystkie przyjem ­ ności pobytu w Puławach. D nia 14 października wróciłam do Sieniaw y".

„Sieniawa, 28 p a źd zie rn ik a 1813 r. Dziś imieniny mego dobrego, mego ukochanego ojca; ten dzień mnie zasmucił, potęgując niepokój o niego, w niepewności gdzie jest, co się z nim dzieje, ja k znosi te kłopoty i troski. Jak ż e to boleśnie od tylu miesięcy nic o nim nie w iedzieć! Dziś także uro­

dziny ks. Konstantego. Dziś również rozmówiłam się szcze­

rze aż do głębi serca z Kamillą. Rozstanie, które nam się

(30)

wydało tak przykrem , miało dobrą stronę, bo wlało w naszą przyjaźń bardzo dużo słodyczy i poznałyśmy ja k wielce się kochamy. Było nam tego trzeba, bo ta zima, ta zła, ta smu­

tna zima była nas rozdzieliła (avait mis de la gene entre nous).

W yłożyłam jej w szystko co czułam, opowiedziałam ja k mnie bolało gdym spostrzegła, że Księżna mnie posądza o oboję­

tność i chłód. To mi odjęło odw agę, wprawiło w zniechęce­

nie i apatyę. Przechodziłam w tedy bardzo bolesne chwile.

Jed y n a K am cia byłaby mogła mnie pocieszyć, ale była sama zbyt cierpiąca i sm utna; ja zaś nie umiałam okazać jej mo­

jej przyjaźni, czego wynikiem było, iż czułam wobec niej nieśmiałość, zamiast ufności, której mi tyle było potrzeba.

Moje uczucia przez to nigdy nie oziębły, gdyż sobie samej przypisyw ałam w inę, gdy się mało czułam kochaną. Że je ­ dnak mnie nie rozumiała, nie umiałam jej wyrazić mojego cierpienia. W ielkiem w ydarzeniem zdało się sercu memu, gdy się niekiedy przypadkiem myśli nasze spotkały. Ale po co do tych dawnych spraw pow racać? Czemu nie powiedzieć raczej, że K am cia od mego powrotu z Puław stokrotnie n a ­ praw iła winy, których j a sama byłam przyczyną. Jakże była dla mnie poczciwą moja droga, moja dobra K am cia! P rzy ­ rzekłyśm y nic sobie wzajemnie odtąd nie ukryw ać11.

„Sieniaw a, 1 listopada 1813 r. Co za straszna perspe­

ktyw a! Przez całe sześć miesięcy będzie tak, ja k było wczo­

raj — w szystkie wieczory spędzę przy tym zielonym stoliku, gdzie zda się do końca św iata zagnieździły się nudy w to­

w arzystw ie monotonii, braku swobody (gene) i niezadowole­

nia. Gdyby przynajm niej nudy m ieszkały tam same, bez tej nieznośnej kompanii, gdyby tylko na mnie działały, m ogła­

bym się pocieszyć, ale widok tych znudzonych figur na tych tw ardych k rzesłach !“ . . .

„ Sieniaw a, 22 grudnia 1813 r. W czoraj skończyłam lat 17, nie jestem już dzieckiem — samabym to czuła naw et nie w iedząc wiele mam lat. Wyszłam z tego jedynego wieku, którego uciechy i szczęścia życie po raz drugi dać już nie może11. . .

(31)

N astępuje rekapitulacya całego ro k u : ' styczeń, luty, m a­

rzec, a zwłaszcza kwiecień ogromnie smutne, pełne zniechę­

cenia i nieufnego onieśmielenia, skłaniającego ją do zam knię­

cia się w sobie. W maju dzielne wysiłki, aby się otrząsnąć i rnódz używ ać na otaczających pięknościach: „Chciałam się podżwignąć — pisze — ale mi nikt nie dopom ógł; udałam się do Boga i doznałam ukojenia". Miesiąc czerwiec raczej do­

bry, niż zły: „Przy końcu w yjazd Kamei, który mi dowiódł, ile j ą kochałam ". W lipcu, jak widzieliśmy, m iła wizyta w Łańcucie, dnia 15 wyjazd do Puław , gdzie miano do 10 paź­

dziernika pozostać. Tu 22 sierpnia przybycie ks. A dam a:

„Miesiąc wrzesień był najmilszym czasem, ja k i w życiu p a ­ m iętam ". Dnia 17 października powrót do Sieniawy i przy­

ja z d Kamilli:

„Miesiąc listopad pełen dni dla mnie jednostajnych i ci­

chych, gdyby nie cierpienie, które u w szystkich otaczających mnie w idziałam ".

Księstwo Jenerałow ie C zartoryscy w przeciwieństwie do córki Zofii Zam oyskiej i syna K onstantego nie należeli do stron ­ ników napoleońskich. Ks. Izabella, w padająca ta k łatwo w en- tuzyazm, nie entuzyazm owała się tryumfami pogromcy — a j e ­ dnak widać, iż grzm oty, zapow iadające jego upadek, zgasiły w sercu jej uk ry tą nadzieję, że przecież z pośród tylu dziwów wyłoni się‘Polska lub przynajm niej coś dobrego dla Polski. B y­

łaby zapewne mogła powiedzieć, ja k pew na dam a francuska, zażarta legitym istka, a przecież zalew ająca się łzam i po tra ­ gicznej śmierci syna Napoleona I I I : Vous savez si j e les aime et pourtant, la, au fo n d du coeur fe s p e r a is que ce se- ra it lu i qni sauverait la F ra n ce! („W iecie c z y ic h kocham, a przecież tam, w głębi serca, miałam nadzieję, że on ura­

tuje F ran cy ęl"). Dziw na rzecz, iż powrót „w ielkiej arm ii"

z nad Berezyny nie pozostawił śladu w dzienniku Zofii Ma- tuszew iczów ny; przecież i przez Puław y musiało się przew a­

lić mnóstwo rannych, zm izerowanych, chorych bohaterów, ogrom na moc polskiej i obcej biedy, co zazwyczaj silne robi w rażenie na duszach dziewczęcych. Spotykam y je dopiero teraz po bitwie pod Lipskiem i to jed y n ie jak o refleks bo­

(32)

leści drugich. A potem znów, dzięki świeżo rozpoczętej kam ­ panii, nadzieje-, których sam a nie o dczuw a:

„D nia 1 stycznia 1814 r. Zakończył się wreszcie ten smutny rok 1813; nowy rok w zbudza we w szystkich nadzieje.

J a je d n a przew iduję w nim równie wiele przykrości, ja k w poprzednim. Czemuż te czarne myśli w mojej młodej gło­

w ie? O Boże! jeżeli to przeczucia, niechże się nie spełnią!"

W tak smętnem usposobieniu przyszło Zosi wyjechać do K rakow a, gdzie pobyt, ja k zawsze z K siężną w mieście, był bardzo ruchliwy, a przeto dla nielubiącej św iata dzie­

wczynki bardzo nieprzyjem ny. To też pierw szy jej zapisek krakow ski z 13 stycznia 1814 r. w yraża same żale i znie­

chęcenie, z których powodu nie umie sobie sam a zdać sprawy.

D rugi nieco weselszy:

„Kraków, 23 stycznia 1814 r. W szyscy poszli na b al;

zostałam sam a. Miałam od trzech tygodni tyle przykrych chwil, iż chcę dobrze w ykorzystać ten pierwszy przyjem ny wieczór. Zostałam sam a — co za sm utna uciecha! Ale czasem przecież lepiej jest być sam ą w swoim pokoju, niż w św ię­

cie. Gdy wyjechali, zasiadłam na kanapce i jednym ciągiem przeczytałam pow iastkę Charles et M a rie“ ...

Owe m ęczarnie krakow skie były już na ukończeniu. Po dokonaniu pośpiesznycłi wypisów z czułego Charles et M arie, trzeba było książkę schować do kuferka i wsiąść do karety, zdążającej z powrotem do ukochanej Sieniawy. Księżna Iz a ­ bella nie mogła jed n ak długo w ytrzym ać w spokoju. Zosia pisze ju ż :

„Sieniaw a, 6 lutego 1814 r. Księżna W irtem berska w y ­ jechała do L w ow a; Księżna, my trzy i p. K rupiński odpro­

wadziliśmy ją do Oleszyc, gdzieśm y spędzili noc. Ja k iż tam miły, ja k i przedni mieliśmy wieczorek! P. K rupiński czytał nam opis swej podróży po Włoszech i opowiadał szczegóły.

Przez ten czas budowałam fantastyczne projekta własnych podróży w przyszłości. Potem gadali o Człeku (sic) : czem je st i czem będzie. Lubię podobne rozmowy, podające mi tem at do myśli. Od kilku dni wróciłam do Sieniaw y i tak jestem z tego rada, iż w szystko widzę w barw ach różowych.

Cytaty

Powiązane dokumenty

do przecenienia pozostaje w tym zakresie telemonitoring urządzeń wszczepialnych i zdalny nadzór nad pacjentem prowadzo- ny z jego wykorzystaniem. Współcześnie implantowane

Czytanie pozwala nie tylko lepiej zapamiętywać, ale może również opóźnić proces starzenia się.. mózgu i opóźnić zaburzenia umysłu nawet

Sprawdzają się wszędzie tam, gdzie wymagana jest dyskrecja wizualna, i pod tym względem NAW C5 nie jest wyjątkiem – jego niewielkie wymiary, a przy tym estetyczny

Jednak nie może zostać pominięty gatunek (tu traktowany szerzej, jako sposób konceptualizowania idei), który obok powieści grozy i baśni jest fundatorem dzieł science

27 , ale ponieważ własnością cystersów został dopiero w 1432 r., wskutek zamiany z kanonikami z Trzemesz- na, zatem nie stanowił konkurencji w momencie powstawania miasta

„nieśpiewnej muzycz- ności”; u Ciebie muzyka jest ważna jako źródło inspi- racji (sam zresztą, jeśli się nie mylę, grasz na pianinie. A może raczej chodzi tu o

tem cywilizacji europejskiej”. Autorka stwierdza, ze dla Norwida historia to dzieje Wcielenia, i wnikliwie przeprowadza swoj wyw6d. Poj^cie wcielenia bylo Staremu

czyż do końca wojny pozostaniecie tylko biernemi widzami okropnych klęsk naszej ojczyzny i tylko siłą przymuszeni w obcych mundurach przelewać bę­. dziecie krew za