• Nie Znaleziono Wyników

Między "teorią" a "praktyką" : o pewnym fenomenie cywilizacji amerykańskiej raz jeszcze

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Między "teorią" a "praktyką" : o pewnym fenomenie cywilizacji amerykańskiej raz jeszcze"

Copied!
6
0
0

Pełen tekst

(1)

MIĘDZY „TEORIĄ” A „PRAKTYKĄ”:

O PEWNYM FENOMENIE CYWILIZACJI AMERYKAŃSKIEJ RAZ JESZCZE

Wypowiedź niniejsza ma charakter „przypisu”, bardzo krótkiego i swobodnie pomy- ślanego szkicu. Zapewnie nie należy tego podkreślać, gdyż po realnych rezultatach publikacyjnych inni nas poznają, ale jednakże ośmielam się zasygnalizować, że for- mułując niniejsze uwagi, myślę o czymś pisarsko znacznie większym w realistycznie nieodległej przyszłości. Traktuję zatem te rozważania jako swoisty przyczynek do bardzo już długiej i równie mi miłej historii kontaktów z Panem Profesorem An- drzejem Manią, a jednocześnie jako okazję do nazwania intrygującej mnie, i jak są- dzę godnej dyskusji problematyki. Nie jest to przy tym problematyka nowa, a ilość opracowań, którymi moglibyśmy ewentualnie się posłużyć, mogłaby oszołomić. Tym niemniej – nadal godna kontynuacji oraz zadawania nowych pytań.

Zacznę od przywołania książki, z którą miałem okazję zapoznać się niemal zaraz po jej wydaniu i która wówczas zrobiła na mnie – młodym wtedy badaczu, z jed- nej strony poszukującym dalszej obiecującej drogi, a z drugiej strony nieco niepew- nym trafności tych poszukiwań – wielkie wrażenie, a i obecnie pozostaje źródłem czytelniczej refl eksji oraz satysfakcji. Th e Story of America1, rzecz przygotowana na dwustulecie państwowości Stanów Zjednoczonych, ale i po 357 latach, jak redaktorzy dumnie podkreślili, zorganizowanej formy rządów na tej ziemi, to właśnie opowieść;

fascynujący obraz miejsc, ludzi, wydarzeń, trudów, osiągnięć. Na kolejnych licznych stronach, w sposób zarówno zajmujący, jak i pouczający, pojawiają się wątki będą- ce splotem myśli i działania, idei oraz sposobów przekuwania tychże w programy aktywnego zmieniania rzeczywistości, czynienia jej lepszą, po części żywiołowego, po części, jak jestem gotów zdecydowanie argumentować, zamierzonego powiązania tego, co najogólniej określamy mianem teorii oraz praktyki. Posłużmy się przykła-

1 C.C. Calkins (red.), Th e Story of America, Th e Reader’s Digest Association, Pleasantville 1975.

(2)

dami, zapewne swobodnymi i być może nieoczekiwanymi, jednakże bardzo w mym przekonaniu amerykańskimi.

Pierwszy z nich to niebanalny wachlarz zainteresowań i przedsięwzięć podejmo- wanych przez jednego z najwybitniejszych, najbardziej twórczych „ojców założycieli”

Ameryki, jakim bezdyskusyjnie był i w powszechnej pamięci pozostaje Th omas Jef- ferson. Zajmowanie się tutaj w pojedynczych zdaniach bogactwem jego publicznych ról oraz zaangażowania graniczyłoby ze śmiesznością; nie tak należy pisać o jednym z najwybitniejszych prezydentów (i nie tylko) Stanów Zjednoczonych. Dodajmy jed- nak, że Jeff erson to również nadzwyczaj skuteczny innowator w zakresie praktyki rolniczej, a sposób, w jaki unowocześnił podstawowe narzędzie pracy, jakim był pług – dzięki temuż unowocześnieniu zasadniczo efektywniej odkładający bruzdy ziemi był, jak się uważa, rewolucyjny. Doszedł zaś do tego osobiście eksperymentując, prak- tycznie sprawdzając i poprawiając swój wynalazek. Czy warto o tym powiedzieć coś więcej poza wyrażeniem słów podziwu? Uważam, że tak, że ten przejaw jego talentu i pracowitości wynikał po części (być może, jak już wspomniałem, spontanicznie) z ogólniejszych, teoretycznych właśnie przemyśleń na temat najwłaściwszego ładu społecznego. Jeff ersonowska demokracja, gdyż tak określana jest jego wizja najbar- dziej pożądanego kierunku rozwoju i trwałości politycznie zorganizowanego społe- czeństwa, to przede wszystkim obecność i aktywna rola tych, którzy są właścicielami ziemi i na niej pracują – nikt w sposób bardziej dobitny i wpływowy nie położył pod- walin pod mit (swego rodzaju teorię) oraz jednocześnie praktyczny udział farmerów amerykańskich w funkcjonowaniu całego systemu. Nie był przy tym jednostronny – wręcz przeciwnie. Jak sam w późniejszych latach swego życia podkreślał, doświad- czenie nauczyło go, że rozbudowa przemysłu jest niezbędna dla niepodległości i po- myślności kraju. Nic nie pozwala jednak wątpić, że znaczenie tych, którzy pracują na swej własnej ziemi, traktował jako coś szczególnie ważnego oraz korzystnego, a jego poglądy miały niekwestionowany polityczny i ogólny społeczny wpływ.

Drugi przykład z pewnością bardziej zaskakuje i może być potraktowany jako co najmniej ryzykowny, ale jednak jestem skłonny się nim posłużyć. Częste jest stwier- dzenie, że Amerykanie to ludzie nieznający w życiu defi nitywnie utrwalonej stabilno- ści, zawsze w ruchu, z oczekiwaniem, że tam, gdzie się udają, dostaną się tak szybko i wygodnie, jak to tylko możliwe. Było to i jest nadzwyczaj ruchliwe społeczeństwo;

cecha ta jest traktowana jako bardzo korzystna w wymiarze indywidualnym oraz zbiorowym i oczywiście potrzeba rozwiązywania wynikających z tego wyzwań po- zostaje czymś nadzwyczaj znamiennym oraz prowadzącym do niezliczonych prak- tycznych rozwiązań. Fordowski model T przeszedł do legendy, współczesne boeingi są równie niezbędne, co budzą dumę, podobieństwa i różnice między nowojorskim oraz waszyngtońskim systemami metra mogłyby być przedmiotem analizy także z punktu widzenia nauk społecznych itd. Jednym słowem, Ameryka była i pozostaje w ruchu, a ta właściwość jest jednym z kluczowych funkcjonalnych oraz normatyw- nych aspektów tamtejszego społeczeństwa.

Jeśli tak, to spójrzmy na dwa już współcześnie legendarne narzędzia w dziewięt- nastowiecznym procesie rozszerzania się amerykańskiej rzeczywistości w kierun-

(3)

ku zachodnim, w celu ogarniania i zagospodarowywania nowych terytoriów. Wóz osadników, ten tzw. „statek prerii”, oraz dyliżans, przede wszystkim słynny Concord Coach, przewiosły, by tak rzec, Amerykanów do nowych ziem, do nowych miejsc życia i oczekiwanej pomyślności. W sensie praktycznym były to prawdziwe dzieła sztuki, skonstruowane w sposób wówczas najlepszy z możliwych, wyposażone tak, by w nadzwyczaj trudnych warunkach podróży sprostać temu, co się może zdarzyć.

Spisały się doskonale.

Ta owocna praktyka nie była jednak pozbawiona swego teoretycznego podgle- bia. Amerykański indywidualizm, jego wolnościowy korelat, a jednocześnie potrzeba społecznej solidarności, przekonanie o swoistej predestynacji, jaką jest zdolność do wykuwania własnego losu, wręcz związany z tym obowiązek, splotły się z ideą pójścia na Zachód (co napiszę z dużej litery), budowania czegoś większego, oczywiście nie tylko w wymiarze terytorialnym, godniejszego, nadzwyczajnego, odpowiadającego amerykańskiemu przeznaczeniu. Jeśli inny wielki tamtych czasów, Horace Greeley, niezmiennie wzywał w szczególności młodych: „go West”, była w tym ideowa, zno- wu powiedzmy – swoista teoretyczna – linia rozumowania, mająca służyć rozwojowi i wzbogaceniu tego, co ów kraj tworzyło.

Wreszcie, Norman Rockwell i jego cztery płótna, malarsko dokumentujące z pro- stym poruszającym realizmem tzw. cztery wolności – słowa, wyznania, od niedo- statku, od zwątpienia i obaw. Te niemal wszystkim znane obrazy (wpływ Rockwella w sile docierania do mieszkańców Ameryki słusznie porównać można do ekranowych produkcji Walta Disney’a) były bezpośrednią odpowiedzią na przesłanie prezydenta Franklina D. Roosevelta, o co, o jaki świat walczą Stany Zjednoczone w drugiej wojnie światowej. Idealizacja? Oczywiście, ale raz jeszcze mająca podkreślić siłę idei, które przekuwane są w praktyczne realia kształtujące życie ludzi, ich rodzin i wspólnot, ich słusznie należne im szczęście w warunkach wolności oraz realizacji tego, co im się słusznie należy. Gwarantem tego ma być – raz jeszcze – Ameryka z jej wartościami.

Powiedzmy zatem tak. Rzeczywistość amerykańska to nieustanny dynamiczny proces wyznaczania celów i tworzenia sposobów ich osiągania, identyfi kowania problemów i określania, jak je rozwiązywać, przechodzenia od danego stanu rze- czy do przekonania, że może być inaczej, lepiej. W tym podejściu Amerykanie są wyjątkowo praktyczni, patrzą konkretnie, w przyszłość, ale ów praktyczny świato- pogląd bynajmniej nie jest oderwany od ogólniejszych założeń, które z mniejszą lub większą dokładnością określmy mianem teoretycznych. Są bardzo dobrym po- twierdzeniem uniwersalnej frazy, mówiącej, że nie ma niczego bardziej praktyczne- go od dobrej teorii. Nie jest to naturalnie prawidłowość wyjątkowa, ale zasadnicza teza tutaj zapisana sprowadza się do stwierdzenia, że tenże teoretyczno-praktyczny związek właśnie w amerykańskim kontekście odgrywa szczególną rolę i zasługuje na korespondującą uwagę.

Podkreślmy jednak od razu coś łatwo przewidywalnego: rysujący się z tej perspek- tywy obraz wcale nie jest w pełni zintegrowany, a między tymi składnikami, które zaliczymy do bardziej teoretycznych, oraz tymi, które są bliższe praktycznego biegu- na, pojawiają się sprzeczności. Powtórzmy, nie ma w tym niczego nieoczekiwanego,

(4)

jest tak również gdzie indziej. Tym niemniej znowu zaryzykuję stwierdzenie, że splot tych powiązań, przeciwieństw, płynących z nich dylematów, jest w amerykańskim wariancie też wyjątkowo pouczający. Zwróćmy uwagę na tę sferę, którą zwykle okre- ślamy mianem socjalno-pomocowej, a którą zarówno teoretycznie, jak i aplikacyjnie odzwierciedla praca socjalna.

Zacznijmy najpierw od cytatu z co prawda dawnej, ale do dziś uważanej za kla- syczną książki, którą H. Wilensky i Ch. Lebeaux poświęcili tymże zjawiskom oraz procesom socjalno-pomocowym w warunkach już industrialnej Ameryki2:

„Dwie cechy kultury kapitalistycznej, które dyskutowaliśmy – akcentowanie przez nią indy- widualizmu i wolnego rynku – z pewnością nie tworzą całej kultury amerykańskiej. Nie są też ciągle podzielane przez duże odłamy populacji. Mają one jednak szczególne znaczenie, zarów- no jeśli chodzi o rozwój presji i napięć, przejawów niestabilności oraz problemów społecznych, z którymi mają do czynienia praktykujący pracownicy socjalni w Ameryce, jak i o narodową strategię dostosowywania się do nich (...).

Poprzedzające podwaliny współczesnej amerykańskiej pracy socjalnej – towarzystwo dzia- łalności dobroczynnej, lokalny dom dla ubogich, konkretny program wspierający – były w swej istocie produktami fi lozofi i „polegania na samym sobie”. Założenia i praktyka pracy socjalnej wywodziły się ze starych angielskich praw o ubogich, które wiązały biedę z osobistą niezdol- nością do stanięcia na wysokości zadania i rezerwowały wsparcie dla potrzebujących ludzi starych, zranionych, chorych czy bezrobotnych będących w warunkach poniżej minimalnego przeżycia. Amerykańskie stanowisko wobec służb pomocowych nawet dzisiaj nie może być zrozumiane w oderwaniu od kultury kapitalizmu.

Odpowiedź Ameryki na ludzkie problemy związane z uprzemysłowieniem reprezentuje nieustannie zmieniający się kompromis między wartościami bezpieczeństwa i humanitaryzmu (czy to w formie paternalistycznej, czy związkowej) z jednej strony oraz indywidualną inicja- tywą i poleganiem na sobie samym z drugiej. Konfl ikt między tymi wartościami i grupami wspierającymi je staje się oczywisty w reakcjach na przejawy ryzyka płynące z gospodarki.

Większość Amerykanów od dawna postrzegała pracę dzieci oraz brak bezpieczeństwa związa- ny z bezrobociem i starością jako zło. Jednakże w perspektywie historycznej polityka rządów amerykańskich we wszystkich okresach depresji ekonomicznej przed 1929 rokiem charaktery- zowała się niemal kompletną zasadą laissez faire. Zaś ważne części społeczeństwa amerykań- skiego ciągle postrzegają bezrobocie jako konieczną i pożyteczną konsekwencję konkurencji o pracę na wolnym rynku – tak jak bankructwa są konieczną i pożyteczną konsekwencją kon- kurencji o pieniądze konsumentów na rynku produktów. Domniemywa się, że najlepsi ludzie i najlepsze fi rmy przetrwają; niektórzy zapłacą koszty”.

Niejako zaś w odpowiedzi na ten punkt widzenia posłużmy się z kolei świeższej daty następującymi uwagami3:

„Jeśli społeczeństwo ma przetrwać, poszczególne osoby muszą funkcjonować jako jednost- ki wzajemnie zależne, każda z nich realizująca swój pełny wachlarz ról i odpowiedzialności.

Społeczeństwo nie przetrwa, jeśli zbyt wiele jednostek nie może funkcjonować w sposób wza- jemnie zależny (tzn. jeśli są jednostronnie zależne). Z drugiej strony, system społeczny nie

2 H.L. Wilensky, Ch.N. Lebeaux, Industrial Society and Social Welfare: Th e Impact of Industrialization on the Supply and Organization of Social Welfare Services in the United States, Th e Free Press, New York 1965.

3 P.R. Popple, L. Leighninger, Social Work, Social Welfare, and American Society, Allyn and Bacon, Boston 2002.

(5)

może trwać, jeśli ma zbyt wiele dysfunkcjonalnych wzorów kulturowych oraz nieefektywnych struktur, które ograniczają zdolność ludzi do życia w sposób oparty na wzajemnych powiąza- niach i zależnościach.

Do końcowego okresu dziewiętnastego wieku podstawowe instytucje rodziny, gospodarki, religii i polityki były w stanie radzić sobie z problemem zależności. Jeśli mówimy, że te insty- tucje obchodziły się z problemem zależności, nie sugerujemy, że czyniły to dobrze. Ludzie byli biedni, chorzy, dotknięci trudnościami umysłowymi i zagłodzeni na śmierć. Jednakże lu- dzi jednostronnie uzależnionych było stosunkowo niewielu, byli rozproszeni i podstawowe instytucje były w stanie osiągnąć wystarczająco dużo, by potrzeby tych osób uzależnionych nie tworzyły zagrożenia dla stabilności społeczeństwa. Gdy jednak społeczeństwo ewoluowało z wiejsko-rolniczego do miejsko-przemysłowego, te instytucje straciły zdolność do radzenia sobie z zależnością. Gdy zaś społeczeństwo uznało zależność za zagrażający stan spraw, pomoc społeczna jako instytucja zaczęła wykształcać się w celu rozwiązywania problemu zależności oraz ułatwiania współzależności”.

Pisząc kiedyś szerzej na ten specjalnie bliski mi temat, posłużyłem się z przeko- naniem wprowadzającym pojęciem „socjalna Ameryka”4, chociaż pewne pierwiastki mogłyby skłaniać do uproszczonego poglądu, że jest to kraj „a-socjalny”; tego typu wniosek byłby z gruntu błędny! Jest jednak aż nazbyt wiele powodów na potwierdze- nie spostrzeżenia, że Amerykanie – politycy, specjaliści, opinia publiczna – bardzo poważnie traktują przeciwieństwa w tym zakresie, ze szczególną wnikliwością starając się ująć oraz skomentować (znowu zarówno teoretycznie, jak i praktycznie) pojawia- jące się w tej mierze rozbieżności i dylematy. Raz jeszcze tylko jeden, ale fundamen- talny przyczynek: przeprowadzona w 1996 roku reforma pod raczej metaforycznym hasłem „the end of welfare as we know it” – pomińmy już szczegóły – oznaczała prze- de wszystkim przejście od modelu pomocy bezwarunkowej do warunkowej i ogra- niczonej w czasie, jak również do bardziej zdecentralizowanych procedur. Oczywi- ście nie oznaczało to i nadal nie oznacza jakiegoś końca pomocy społecznej. Stany Zjednoczone są pod tym względem krajem bardzo hojnym oraz zdeterminowanym w zakresie aktywnych odpowiedzi na cały skomplikowany wachlarz problemów spo- łecznych. Jednocześnie to kraj, który reaguje poważniej i w sposób, jak sądzę, bar- dziej analityczny niż ktokolwiek inny na nieuchronne kontrowersje, w tym zaś na podstawową, dotyczącą tego, jak łączyć odpowiedzialność za siebie, swoją rodzinę, swoją fi rmę, społeczność lokalną, z potrzebą zrozumienia, solidarności, wsparcia w warunkach i sytuacjach, które zgodnie z pewnymi dominującymi standardami tego wymagają. Z jednej strony wolność–odpowiedzialność, z drugiej – pozytywne konsekwencje wyciągane z faktu wspólnotowego bycia razem. Z jednej strony prze- konanie, że wolny rynek i zasada workfare służą lepiej temu, co ludzie potrzebują, niż cokolwiek innego, z drugiej – poszukiwanie narzędzi interwencyjnych i procedur, oczywiście również środowisk profesjonalnych, dzięki którym owe aktywne sposoby socjalnego działania mogą oraz powinny być realizowane. Są z tym powiązane – to znowu łatwe do przewidzenia – zasadnicze dysputy i polemiki natury ideologicz- nej; przywołajmy znowu tylko tytułem kolejnego przykładu znamienną i popularną

4 K. Frysztacki, Socjalna Ameryka. O obszarze pomocy społecznej i pracy socjalnej w Stanach Zjedno- czonych, Zakład Wydawniczy „NOMOS”, Kraków 2005.

(6)

w kręgach konserwatywnych ideę tzw. „compassionate conservatism”; w tym miejscu podkreślmy rolę bardziej naukowo zorientowanych koncepcji oraz ich akademickich obramowań.

W Stanach Zjednoczonych tą główną ramą w zakresie pracy socjalnej jest aka- demicki świat – badawczy i edukacyjny. Od 112 lat istnieje tam nieprzerwanie wy- specjalizowane szkolnictwo, zapoczątkowane przez New York School of Philanthropy (obecnie Columbia University School of Social Work), bardzo szybko powstają wy- specjalizowane role zawodowe, na przykład medycznego czy szkolnego pracownika socjalnego, trudnemu na samym początku do wyobrażenia rozrostowi podlega cały system.

Jeśli przy tym dana książka posłużyła za źródło na początku niniejszej wypowie- dzi, niech inna, w swych syntetyzujących atrybutach podobna, stanie się punktem wyjścia do tego bardziej specyfi cznego splotu zagadnienia5. Ten makropedyczny przewodnik i podręcznik jest kolejnym bardzo dobrym dokumentem łączenia – bądźmy terminologicznie konsekwentni – socjalnej teorii oraz praktyki. Ta druga zdaje się na tzw. pierwszy rzut oka dominować. Jednostki, partnerzy razem, rodziny, wszelkiego rodzaju zakłócenia w ludzkim życiu, przejście do problemów większych grup, społeczności i kategorii społecznych, identyfi kowanie specjalnych okoliczno- ści ryzyka, adaptowanie technik terapeutycznych, rozwijanie technik podejmowania decyzji, wreszcie wzorów pomiaru i ewaluacji, to wiodące tego aspekty. Jednocześnie jednak prezentowane są w tej książce też wewnętrznie złożone konteksty fi lozofi cz- ne, psychologiczne, socjologiczne czy socjoekologiczne, będące swoistym tłem dla tejże praktyki. Teoria dla pracy socjalnej – tej bezdyskusyjnie praktycznej pomoco- wej dyscypliny – jawi się jako czynnik konieczny i raz jeszcze owocny. Th eoretical Perspectives for Direct Social Work Practice6 – tytuł ten mówi „wszystko”; tak właśnie kształtowała się i nadal rozwija amerykańska praca socjalna. Zauważmy przy okazji, że w przecież również rosnącej polskiej literaturze przedmiotu takiej książki nie ma.

Warto zatem kontynuować w amerykanistyce studia nad korelacjami między teo- rią a praktyką...

5 A.R. Roberts, G.J. Greene (red.), Social Workers’ Desk Reference, Oxford University Press, New York 2002.

6 N. Coady, P. Lehmann, Th eoretical Perspectives for Direct Social Work Practice, Springer Series on Social Work, New York, Springer 2008.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Z dobroci serca nie posłużę się dla zilustrowania tego mechanizmu rozwojem istoty ludzkiej, lecz zaproponuję przykład róży, która w pełnym rozkwicie osiąga stan

Celem badań przedstawionych w  tym artykule jest ocena podejścia nauczycieli wychowania fizycznego do zdrowotnych aspektów prowadzonego przez nich przed- miotu w kontekście

7. Problemy diagnostyczne i terapeutyczne. Seelaar H, Rohrer JD, Pijnenburg YAL, et al. Clinical, genetic and pathological heterogeneity of frontotemporal dementia: a review. Possin

Ich wykorzystywaniu sprzyja rozwój informatyki i stopniowo wzrastające wyposażanie placówek naukowych (także w Polsce) w aparaturę kom- puterową. Jednakże wykorzystywanie

UPUBLIcZNIENIE DARU cIAłA W SZTUcE Owa obecność człowieka, ów przekaz daru, jakim jest niewąt- pliwie ciało, dokonuje się przez upublicznienie ciała w

In the Netherlands, the recent emphasis on library as public space (i.e. Rozet Arnhem, Eemhuis Amersfoort) and community alliances is increasingly integrated by making metaphors

Figure 2: Solute concentration prediction error plotted against the sampling frequency of the grab samples. As for each frequency several predictions are available (depending on

Chrystofania, czyli ukazanie się Chrystusa różnym osobom po zmar- twychwstaniu, w egzegezie i teologii biblijnej uznano za najsilniejszy dowód zmartwychwstania Jezusa, a jednocześnie