Marek Bieńczyk
Nicea
Teksty Drugie : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 4 (112), 160-168
09
1
N ice a
Jeszcze S tendhal narzek ał w Pamiętnikach turysty, że do N icei ciężko dotrzeć; drogi są fatalne, w szędzie wokół stoją niezdrow e wody, ludzie u wybrzeża gorącz k ują naw et w sie rp n iu i p rze d zie ra n ie się na p o łu d n ie przynosi więcej znoju niż przyjem ności. Później sław nych n arzekających k ro n ik arze nie w spom inają. Ow szem, Berlioza policja w yprosiła z N icei, gdyż w szędzie przech ad zał się z p a p ie ra m i i coś jak k ażdy szpieg notow ał (pisał wówczas uw ertu rę do Króla Leara), jednak ko lejni odw iedzający m iasto pisarze i artyści będą tw orzyli - M erim ée, D elaroche, dalej N ietzsche (kończył tu m iędzy in n y m i o sta tn ią część Zaratustry), M aeterlinck, M ansfield - z m iłością dla m iejsca pobytu. Z ygm unt K rasiński pracow ał w N icei nad ostateczną w ersją Dnia dzisiejszego, tu redagow ał tę rzecz w raz z E dw ardem K oźm ianem i K onstantym G aszyńskim , pisał setki listów, m em oriały francuskie, popraw iał Ostatniego i Fantazję konania. N icejskie alm anachy go n ie odnotow ują, ze stratą dla m iasta. To K rasiński w prow adził N iceę do p an te o n u m iejsc ro m an tycznych, epizodycznych, lecz w yrazistych - idyllicznych loci amoeni, ucieleśn iają cych p iękno istn ien ia. „N iceafidelis”, jak zdarzało m u się nazyw ać m iasto, była dla niego tym m iejscem na ziem i, ostoją, gdzie m iały się wyciszać w szystkie w zbu rzenia dziejów w ielkich i dziejów pryw atnych. „Zdążaj do Niceafidelis”, pisał do swej kochanki, D elfiny Potockiej, udzielając nie tyle wskazów ki, co rzucając za klęcie. Ale też te n b rak odnotow ań przez historyków nicejsk ich nie dziwi. Poeta w idział N iceę w obrazach ta k fantazm atycznych i idealistycznych, że jego przeby w anie w realnym m ieście zdaw ało się nie zostaw iać niem al żadnych śladów.
N icea leży na m arginesie rom antycznej geografii polskiej (i poza ro m antyczną geografią fran cu sk ą i w łoską), ta k jak idylla leży na uboczu rzeczyw istości, poza biegiem zdarzeń. Bez K rasińskiego nie m iałab y swego m iejsca w tym inw entarzu,
Bieńczyk
Niceaz K rasińskim m u si najp ierw przybrać form ę m arzenia. W kw ietn iu 1843 K ra siń ski pisał z N icei do G aszyńskiego: „Nie uw ierzysz, jak się rozkochałem w n atu rz e nicejskiej, w konnych przejażdżkach po tym gór kolisejskim okręgu; chciałbym tam w illę kupić, i skrytą, i cichą, ta m zapom nieć, że świat p ełen ru ch u , i trosk, i łez, i w a lk ...” . O braz ciepłego, bezpiecznego kręgu, figury p rze strzen i idealnej, będzie pow racał i parę m iesięcy później K rasiński opowie D elfinie o tym , jak w N i cei staje się „duszą oderw aną od ciała i chodzącą po lubych m iejscach, odw iedza jącą te n a m fitea tr wzgórzów, gdzie jej błogo było za d n i życia jeszcze”. M iasto nie tw orzy dla niego p ejzażu urbanistycznego, z całą jego am biw alentną estetyką, jak Paryż, którego K rasiń sk i nie lu b i i się lęka; w ybiera wobec N icei m odel russo- istycznej ucieczki na obrzeża, w dzielnice p astoralne. Jeśli pejzaż urbanistyczny, „b a u d elarairia ń sk i”, nowoczesny, am biw alentny - w dośw iadczeniu K rasińskiego Paryża przede w szystkim , k tóry staje się m iastem naruszonego porząd k u , p rz e n i cow ania raz ustanow ionej p rz e strz e ń - traktow ać jako m iejsce, gdzie pow raca i ujaw nia się stłum ione, to wybór n icejski p ro jek tu je m odel życia w p rze strzen i pastoralnej, um ożliw iającej russoistyczną utopię przezroczystości serc, u to p ii igno rującej stłum ienie.
K rasiń sk i spaceruje po N icei, gdy D elfiny ta m nie m a, som m nabulicznie, jak sam to określi, odgrywając m elan ch o lijn y ry tu ał wiecznego pow tórzenia, odnajdy w ania p rze strzen i szczęśliwej, chwilowo naznaczonej stratą. Z dala od N icei, p rz e byw ając w N iem czech, w W arszawie, oddaje się m arzen io m o pow rocie, fan ta zm a tycznej rek o n stru k c ji m iejsca („błądzę po łąk ach na Geoffroy, po w zgórzu n ad R eyem ”). Id en ty fik u je swoją przyszłość z m iastem , deklarując: „będę znaczy N i- ceę” . O pow iada w ciąż o sw oim w n im zm artw ychw staniu, snując w listac h do D el finy co rusz tę sam ą alternatyw ę: N icea albo śm ierć. N icea trw a po drugiej stronie tego św iata, w idyllicznej ciszy w ielkiego spokoju, owym „tam ”, któ re nie m a nic w spólnego z fataln y m „ tu ” . „Tam n a d b łę k itn y m m orzem ta k i stęków drzewowych nie słychać, ta m oliwne gałązki nie zaskrzypią w św ietle i ciszy pow ietrza”. N ie m niej jed n ak K rasiń sk i w spom ni parę razy o m is tra lu i scirocco.
N a m apie rom antycznych p rze strzen i idyllicznych N icea K rasińskiego za jm u je m iejsce skrajne, po drugiej stronie niż najm ocniejsze jej reprezentacje, jak choćby M ickiew iczow skie Soplicowo. W N icei idyllicznej nie z n a jd u ją rozw iązania żad ne sprzeczności, ko n flik ty n ie rozpływ ają się w wyższym p o rzą d k u praw dy, nie dochodzi tu do spełn ien ia czy do apoteozy, P rzeciw nie, idylla nicejska w pisuje się b ardziej w barokow y n iż w rom antyczny p orządek idylliczny, w ta k im m ianow icie sensie, że w in te n cji jej tw órcy oznacza ona dezercję ze św iata, u n ieobecnienie się, w ykluczenie siebie z dziejów i czasowości ludzkiej po to, by w odosobnieniu, u k rad kiem , sm akować p iękno życia, niejako życia po życiu, ze św iadom ością, że jest to piękno kruche, zagrożone b ru ta ln ą deziluzją. „C hciałbym ta m w illę kup ić - p rzy w róćm y cytat w całości - i skrytą, i cichą, ta m zapom nieć, że świat pełen ru c h u i trosk, i łez, i walk; ale są to sny m arn e, próżne w estchnienia, dola m nie m oja porywa na ocean łez gorzkich, m iędzy skały ro zb ic ia” . O ta k im projekcie idylli zap o m n ien ia Je an S tarobinski pisał: „za nieciągłym następstw em chw ili, w k tó
19
1
16
2
rych pow tarza się cu d p o czątk u bez przyszłości, działa p o ta jem n ie in n y czas - czas niszczycielski, k tó ry w szystko k ieru je ku śm ierci” .
Owa śm iertelna deziluzja m a tu w szak bardzo m ało z m etafizyki. Tę zastępuje przykry kon k ret życiowy. Idylliczny zakup (willi dla D elfin y i kochanka) przygo tow uje się bow iem w chw ili, gdy m ilow ym i kro k am i zbliża się data ślu b u K rasiń skiego z E lizą B ranicką - i to w zu p e łn ie innej części Europy. Im „b ard ziej” się K rasiński m a żenić, tym usilniej naciska D elfinę, by ta na zakup - przez niego zresztą finansow any - się zgodziła. W cześniej, jesienią 1842 roku, spędził tu już nieco czasu z Potocką, m ieszkającą wówczas w w illi Geoffroy; to m iejsce w spólne go pobytu, w którym cieszyli się w zględną sam otnością, urzekło go b ardziej od innych. Dlaczego K rasiński zdecydow ał się na N iceę jako m iasto, w którym b ę dzie m ógł spotykać się z k o chanką już w trak cie swego m ałżeństw a? W iedział, że dla sam otnej D elfin y m iasto, w k tórym m ieszkała jeszcze jej m a tk a, H o n o rata Kom arowa (um rze w 1845), będzie n a tu ra ln y m dom em , p ortem , gdzie będzie w ra cała ze swych licznych wojaży; zapew ne chciał ją osadzić w jednym , niezm ien n y m m iejscu, gdzie ryzyko jej now ych rom ansów będzie nieco m niejsze. M iał nadzieję, że N icea, leżąca na uboczu, wciąż dość tru d n o dostępna i poza głów nym szlakiem polskich em ig ran ck ich transferów , zabezpieczy go nieco lepiej n iż b ardziej uczęsz czane m iasta od plo tek i kom eraży: m arginalności m iasta m iała odpow iadać skry- tość i „pozaziem skość” jego m iłosnego zw iązku. M ógł w reszcie sądzić, że będzie m u łatw iej uznać ciepły k lim a t za rem e d iu m na szw ankujące zdrow ie, którego fataln y sta n od lat obwieszczał urbi et orbi - w iara we wpływ ciepłej zim y na sam o poczucie, w cześniej przez lekarzy negow ana, staw ała się w E u ro p ie nową m odą te ra p eu ty c zn ą i m ogła ew entualnie dawać dobre alibi. O d czasu, gdy znany p rofe sor angielski J-B. D avies oznajm ił, że k lim at n icejski sprzyja leczeniu chorób p łu c nych (a na w szelkie nowe m edyczne ilu m in acje K rasiński był b ardzo czuły), do m iasta zaczęły spływać, jak n apisze historyk, „n iep rzeb ran e kolonie jasnych b la dych A ngielek i sm ętne zastępy dogorywających lordów ” .
W chwili, gdy K rasiński postanow ił osiedlić się w N icei per procura, przez m e d ium Delfiny, m iasto zaczynało być coraz bardziej p opularne w śród arystokracji zachodniej i rosyjskiej. Ilość, jak się wówczas pow iadało, hivernants, czyli spędzają cych tu zim ę, rosła z roku na rok. „M iasto jest pełne A nglików i R osjan - pisał M e rim ee zaraz po przyjeździe - i już m i w ydano resztę fałszywym b an k n o tem ”. Listy przebyw ających gości zaczyna ogłaszać się dopiero pod koniec lat czterdziestych, ale K rasiński, choć skryty i niechętnie „uczeszczający”, zna dobrze nicejską śm ie tankę, w zażyłych relacjach pozostaje z sam ym gubernatorem de M aistre’em.
N ajbardziej znanym obyw atelem N icei jest urodzony tu w 1807 G iuseppe G a rib ald i. Powraca on na k ró tk ą chw ilę do m iasta w 1848 i na nieco dłużej w 1854, w przerw ach m iędzy rew olucyjnym i czynam i. Ale rew olucyjne esprit - jakąkol w iek m iałoby przybrać form ę - skrzętnie om ija N iceę. H istorycy m ów ią o spoko ju, a naw et kw ietyzm ie życia politycznego w interesu jący m nas okresie; dyskusje są gorące, fakty żadne. Po zam ach u sta n u przez L udw ika N apoleona w ro k u 1852 doszło do krótkotrw ałych rozruchów w d ep a rtam e n cie Basses-Alpes, lecz wszelki
Bieńczyk
Niceaprzelew krw i oszczędził m iasto, które, choć targ an e rozbieżnym i sym patiam i pro- fra n cu sk im i i prow łoskim i, zdaw ało się istnieć - p odobnie jak chciał tu żyć K ra siński - na uboczu dziejów, w zględnie daleko od dziejow ych gwałtów. Po u p ad k u C esarstw a H rabstw o N icejskie w róciło w 1815 pod rządy króla S ardynii, a F ra n cja w chłonie je po raz kolejny w ro k u 1860. Tych o statn ich 45 lat poza F rancją byłoby w dziejach m iasta, którego nie objęła dynam iczna rew olucja przem ysłow a, okresem całkow itej stagnacji, gdyby nie napływ coraz liczniejszych gości spoza H rabstw a. N icea jest ciągle niew ielka i słabo rozw inięta; w latach pięćdziesiątych liczy około 45 tysięcy m ieszkańców , wobec 25 tysięcy w la tac h dw udziestych; p rzy rost n a tu ra ln y jest co praw da wyższy niż we F ran cji, ale i śm iertelność duża. N i cea jest b ied n a, co zauw aży z arystokratycznym dyzgustem ojciec K rasińskiego, gdy przyjedzie tu z w izytą: „L ud brzydki, b ru d n y - n apisze do A m elii Z ałuskiej - ubogich tak, że tru d n o się przecisnąć, co krok to ręka lub k apelusz jest n astaw io ny, nie rac h u jąc dobrze ub ran y ch , co po dom ach ch o d z ą” . Ó w czesny statystyk policzył 3535 żebraków i tysiące osób żyjących na sk raju ubóstw a, bez stałego za jęcia. F lu k tu ac je lud n o ści są niew ielkie. T ransport, ze w zględu na ukształtow anie te re n u , jest pow olny; w 1847 droga do M arsylii zajm uje dobę; w 1855 - 20 godzin; kolej dochodzić będzie tylko do T oulonu; na nielicznych drogach p an u je ścisk od n a d m ia ru pryw atnych powozów, w ypadki są częste (K rasiński m iał w łasny kocz, lecz niekiedy docierał do N icei drogą m orską). Przem ysł rozw ija się niem raw o, więcej fabryk się zam yka niż otw iera, m iasto żyje w niem ałej m ierze z wolnej - do czasu - portow ej strefy celnej, p o n ad to z pow ażnej p ro d u k cji oliwy (niem al 50% całej p ro d u k cji rolnej) i w ina. Po jednym z dłuższych wyjazdów D elfin y K ra siń ski m u si się uporać na m iejscu z dużym zasobem świeżej oliwy, której część za m ierza sprzedać, p odobnie jak beczkę w ina. Sądzić m ożna, że do w illi należało dość drzew oliw nych, by w yciskać z n ic h oliwę; p rzy w illi leżała też należąca do posiadłości w innica; w ino było na tyle dobre (wina nicejskie, zw ane do dzisiaj B ellet, były cenione i p arę razy droższe od w iększości w in prow ansalskich), że nadaw ało się na zyskowną sprzedaż. K rasiński sadzi też przy w ilii drzewa m orw o we, by w przyszłości sprzedaw ać surow iec do p ro d u k cji jedw abiu, w N icei m aso wo w ytw arzanego; o figach i kasztan ach jadalnych, ty to n iu i rybach, czyli innych m iejscow ych bogactw ach, K rasiński, p odobnie jak o ty lu innych szczegółach ży cia codziennego, nie w spom ina. N a podstaw ie skąpych opisów w idać jednak wy raźnie, że obok ogrom nej nadbudow y idyllicznej rów nież po d w zględem gospo d arsk im w illa była p o rząd n ie doinw estow ana i prow adzona przy w szelkich zasa dach ekonom ii.
To, co dziś nazw alibyśm y przem ysłem turystycznym , zaczyna rozwijać się w N i cei po ro k u 1830; pierw szy p rzew odnik (Guide des étrangers à Nice) zostaje w ydany w 1826 ro k u i pojaw ia się w nim , jeszcze nieśm iało, to now oczesne słowo: „tu ry styka” . W ciągu trzy d ziestu lat ilość ro d zin zim ujących przez parę m iesięcy w N i cei i najczęściej p o siadających tu dom y w zrosła p o n ad ośm iokrotnie. W la tac h pięćdziesiątych w N icei m ieszka m .in. p o n ad 350 ro d zin an gielskich (statystyki o bejm ują tylko te najbogatsze), p o n ad 60 n iem ieckich, p o n ad 170 francuskich,
16
3
16
4
119 rosyjskich, 20 rod zin am erykańskich i 21 rodzin polskich (przyrost tych o stat n ic h n o tu je się zwłaszcza po 1850 roku).
Powstał spory ry n ek nieru ch o m o ści, obcokrajow cy ch ę tn ie k u p u ją w ille na w łasność, w ynajm ow anie pokoi stało się jednym z głównych źródeł dochodu ub o giej populacji; są św iadectw a m ów iące o tło czen iu się gospodarzy w k u ch n i czy piwnicy. Ju ż po zakupie w illi przez K rasińskiego, w połowie lat czterdziestych, zaczęto bardziej masowo staw iać hotele, w śród n ic h H otel des E tran g ers, H otel des P rinces, H otel P aradis; nazw y m ów ią sam e za siebie. W ładze, aby um ilić p o byt zagranicznym gościom , p la n u ją w prow adzenie „m ouvem ent de d istra ctio n s et de p la is ir”, czyli organizację rozrywek. Słodycz przede w szystkim : w N icei p o w stają liczne cu k iern ie, w ciągu k ilk u lat otw orzono ich dobrze p o n ad dw adzie ścia. O dp ad n ie n ato m ia st p ro jek t stw orzenia kasyna i dom ów rozkoszy, jak w p o b lisk im C annes; coraz w iększą atrak cją staje się z ro k u na rok tradycyjny tu k a r naw ał, w raz z ry tu aln ą b atalią na cu k ierk i i kw iaty na Corso; generał K rasiński będzie obserwował przebierańców z okien w illi, a jego syn w swoim ap okaliptycz nym stylu pom yli raz z dystansu karnaw ałow y w ielki czerw ony b alon z ro zp alo nym Jow iszem , który zniżył swe loty, by wieścić Z iem i nadchodzący koniec. Spe cjalne kom isje spraw ują pieczę n a d p la n am i u rbanistycznym i. U porządkow any zostaje brzeg m orski, p rzy którym zostaje zbudow ana najw iększa do dziś atrakcja turystyczna N icei - La P rom enade des A nglais. Jej pom ysłodaw cą był A nglik, p rze w ielebny Lewis Way, k tó ry stw orzył pro jek t tej nadm orskiej pro m en ad y po to, by z a tru d n ić przy jej budow ie nicejsk ich żebraków, któ rzy ta k przeszk ad zali gen era łowi K rasiń sk iem u . O d 1839 działa w N icei duża księg arn ia V isconti, w której odbyw ają się wystawy i k am eraln e ko n certy - to tu ta j K rasiński w pada czytać ga zety, by śledzić, „co dzieje się w K sięstw ie”. Dość p ręż n ie działa tow arzystw o fil- h arm o n iczn e, w ro k u 1838 k o n ce rtu je w N icei P aganini, K rasiń sk i w spom ina trzy razy o wizycie w teatrze, działającym reg u larn ie od początku lat trzydziestych i wy staw iającym też opery.
A nglicy (K rasiński odnotow uje istnienie całych „pension anglaise”) i in n i obco krajow cy najczęściej kupow ali lub w ynajm ow ali w ille w położonej na zachodzie m iasta dzielnicy C roix-de-M arbre, a na ulicę o tej nazw ie chadzał K rasiński do ebenisty. Tow arzystwa generała K rasińskiego szukało uparcie dwóch angielskich lordów, w eteranów w ojen h iszp ań sk ich , ale m iz an tro p „obiady odm ów ił”; zam ó wił n ato m iast p o rtre t syna u „pana M ayera, człowieka ta len tu , co z A nglii tu przy b y ł” . W ynajem dom u kosztow ał od 3000 do 7500 franków na sezon; szacuje się że na d o sta tn ie życie trzeba było wydać p o n ad 500 franków m iesięcznie p lu s koszta na służbę. K rasiń sk i na zakup w illi, k upionej na nazw isko m a tk i D elfiny, wysłał kilka czeków; o jednym z n ic h wiemy, że był w ystaw iony na sum ę 30 tysięcy fra n ków bądź lirów, całość tran sa k cji opiew ała na sum ę 50 tysięcy lirów (w N icei liczo no w obu w alutach); opłacał też k u ch a rk ę i ogrodnika-złotą rączkę. Do p o d p isa nia um ow y doszło już po ślubie K rasińskiego, 31 p aźd ziern ik a 1843.
W illa n ależała kiedyś do wdowy po L u dw iku Rey, M a rii F ran ciszk i Galli. Stąd nazwa „Willa Rey”, której używa K rasiński. D odajm y, że w N icei istn iały wówczas
Bieńczyk
Niceaavenue oraz ru elle Rey (lub Ray) - w dialekcie nicejsk im „rey” oznaczało wszak s tru m ie ń . P osiad ło ść u sy tu o w a n a była w p ó łn o c n o -z a c h o d n ie j części m ia sta , w dzielnicy C arabacel (lub C arabacello) na dzisiejszym Bulw arze de C im iez pod n u m e re m 2. N a d w illą górowało wzgórze, cała okolica była dość wysoko położona i odległa od m orza, w idać z niej było naw et la ta rn ię m orską w A ntibes.
Ze w zględu na ukształtow anie te re n u N icea odwzorowywała jeszcze konserw a tyw ny u k ła d społeczny: na samej górze zam ieszkałe w w illach w arstw y bogate, na sam ym dole (bas-fonds) w arstw y ubogie. N apływ turystów wym aga przysposobie nia dolnych dzielnic, leżących blisko m orza, do p otrzeb w akacyjnych, lecz K rasiń ski podczas swych pobytów w N icei b ardzo rzadko zdaje się schodzić w dół m iasta - jego dom eną pozostaje dzielnica wyższa, n ienaw iedzana przez tłu m i m otłoch. Tutaj, z dala od gaw iedzi, m oże urządzać swą m ityczną p rze strzeń , kultywować figury p o żądania i straty. Tylko w illa i ogrody - w zrok K rasińskiego om ija życie praw dziw ie m iejskie (już strzęp k i zachow anej koresp o n d en cji jego ojca dają w ię cej „realistycznych” m iejsk ich szczegółów), by zam ykać się w id ealnych p u ste l n iach z w yboru. Tutaj wszystko jest uładzone i w pisane w wyższy, lepszy porządek rzeczy. N aw et wąż zabity w ogrodzie przez syna k u ch a rza („na dwa i pół łokcie długiego, grubego znakom icie, pyszne kolory, złoto-srebro na b rzu c h u , m alachit- fiolet na grzbiecie [...] nie z ro d zaju jadow itych”) zostaje w pejzażu arkadyjskim sielankow o rozbrojony; w ypchany słom ą m a w krótce zostać jednym z pysznych eksponatów w n ie tk n ię tej złem willi.
„Z tym dom em połączyłem się w organizm jeden, jakoby żywy, i on m n ie boli, jakby częścią ciała m ego”. Siła pro jek cji w łasnej tożsam ości jest niezw ykła. Ż aden dom i, przez m etonim ię, żadne m iasto, nie zyskały w naszym piśm ien n ictw ie ro m antycznym takiego pozytyw nego, egzystencjalnego w yróżnienia. Sym boliczne ożywienie dom u, przetw orzenie siebie w jego p rze strzeń nadaw ały całem u n ic ej skiem u dośw iadczeniu w ym iar m agiczny, sakralny. K rasiński urządza dom z n a m aszczeniem , jak św iątynię i jak dzieło sztuki. U rządza fantazm atycznie w jesz cze w iększym sto p n iu niż realn ie, gdyż p la n u jąc z odległości (chce wysłać z Polski krzesła i kanapy, także obrazy), w yobraża sobie, rysuje, śni, „że ta m u kłada fira n k i jakieś b łę k itn e i w nosić każe fo rte p ia n ” . K ieruje w ściekłe słowa oskarżające m a t kę i siostrę Delfiny, gdy te z a tru d n iły niejakiego P rosta, capitaine de génie, do p ro jektow ania w nętrza w illi, dlatego później, gdy w róci do N icei, p rzegoni dom oro słego designera i na złość przen iesie k u ch n ię w inne m iejsce. Zapew ne m ożna by na podstaw ie tych m arzeń i planów tw orzyć obraz kolejnego „dom u ro m an ty czn e go arty sty ” (te sosnowe szafy b iblioteczne, któ re dla lepszego w rażenia zostały pokryte palisandrow ym wzorem !), lecz istotniejszy się zdaje sam w ysiłek stw orze nia d ek o ru m idealnego, pierw szego, pierw otnego jak świat w yłoniony z chaosu, k tó rem u b oskim p rzykładem K rasiński n ad a je im iona: w illa S orrentow a (Sorren to nazyw ał K rasiński D elfinę), Irydia, D ialin a, L u b ien ica („lubię N izzę”), Resu- rectis. N iczym w estalka strzeże każdego świętego drobiazgu, „każda rysa na po d łodze lu b drzw iach, każde n iedom ykanie się okiennicy lub n iedochodzenia klucza już m i ością w g ard le” - w yznaje. D ba - sam przyzna, że aż „ry d y k u ln ie” - „o k aż
16
5
99
1
dą łyżkę, krzesło, gzyms, kw iatek, m u r ” . Dosłow nie: liczy łyżki, ta lerze i garn k i (było ich około 50), u kłada na nowo przypraw y (stały obok książek), spisuje całe k atalogi „m ebli, ku ch n i, k siążek ”, jest „przejęty jakąś religijności dla każdej ce gły, kam ien ia, drzew a” i jest to „jakby poem at p isa ł” . D ogląda sobolich fu te r D el finy, p ie p rz em i kam forą chroniąc je p rze d m olam i. Każe urządzić p rze d w illą krytą sadzawkę, m arząc, by na jej dnie wyryto kiedyś jego grobowy napis. W łasny m i ręk am i p o d ejm u je się przy niej prac kam ien iarsk ich . P ilnuje, n ad zorując pracę ogrodnika, kwiatów, gdyż „roślinienie n ic ejsk ie” jest bu jn e. A zalie, ro d o d en d ro ny, b anksje, bluszcze (specjalnie sprow adzone z H yères), konw alie - spis świata pow szechnego ogrodu nie om inie żadnej nazwy botan iczn ej, której na ogół próż no szukać w pozanicejskich pism ach K rasińskiego.
Jesienią ro k u 1845 K rasiński w ynajął (za około 6000 franków) w illę w b ez p o śred n im sąsiedztw ie w illi Rey. N azyw ał ją różnie: w illą V enansona od nazw iska w łaściciela bądź później dom em Ponzio od nazw iska damy, któ ra najęła dom po K rasińskim . W m ieście znana była jako „willa St. C h a rles”. W ynajęcie w iązało się z p rzyjazdem do N icei żony Elizy, a później, na krótszy czas, i ojca, generała W in centego K rasińskiego; wszyscy razem - łącznie z D elfiną - m ieli spędzić w spólnie święta Bożego N aro d zen ia, całą zim ę i wiosnę. W te n sposób obie sąsiadujące w il le stały się p rze strzen ią dla bodaj najbardziej niepraw dopodobnej, spektak u larn ej - zważywszy jedność czasu i m iejsca - inscenizacji życia w trójkącie, jaka p rze szła, dzięki zapisom epistolarnym , do h isto rii polskiej literatury. Czy zjeżdżając z rodziną, do N icei, K rasiński spodziew ał się, że szczodry, sielankowy, życiodajny klim at m iejsca ukoi w szystkie konflikty, um ożliw i w spółbycie, które uporząd k u je m u przyszłość? Czy spodziew ał się, że jego w łasne racjonalizacje u k ła d u - z jednej stro n y w ieczna m iłość k o sm iczn a z k o ch a n k ą, cz erp iąca n ie zb y w aln ą praw dę i u sp raw iedliw ienie z najwyższego p o ro zu m ien ia duchów, z d rugiej, przez m a ł żeństw o, chwilowe, m niej istotne w cielenie siebie w m a terię życia ziem skiego - znajdą w idyllicznej N icei zrozum ienie? Z nie m niejszą filozoficzną hipokryzją, z podobnym antym ieszczańskim im peratyw em , będ ą tw orzyli swoje niem ożliw e tró jk ą ty w iek później egzystencjaliści (z S artre ’em i Sim one de Beauvoir na cze le); ci ostatn i wszak, głosząc ab so lu tn ą „szczerość” w tró jk ą tn y ch zw iązkach i od rzucając w szelkie „zak łam an ie”, okazyw ali w k ońcu w ierność m ieszczańskiej m o ralności „praw dy”, podczas gdy K rasiński szedł rozpaczliw ie do kresu własnego ideału rom antycznej m iłości, którego fan ta zm a ta m i zakłam yw ał rzeczywistość ary stokratycznie.
Jakkolw iek bądź, to niew iarygodne piekło, rew ers nicejskiej idylli, trw ało n ie m al pół roku, w trak cie Eliza zdążyła powić syna. W czerw cu 1946 D elfina wy jeżdża z N icei, dwa m iesiące później opuszcza m iasto K rasiński, pozostaw iając rodzinę. Powróci tu , by spędzić w N icei zim ę z 1846 na 1847 roku. Być m oże będą to najlepsze jego nicejskie chw ile. D oglądając w illi, m oże w jej pustce i nieopodal żony spokojnie upraw iać m e lancholię i tęsknotę, m ając wszak dość m a terialn y ch drobiazgów do załatw ienia, by zająć n im i dzień. O d czasu do czasu zjeżdżają do niego najbliżsi przyjaciele, K onstanty G aszyński, S tanisław E gbert K oźm ian, Sta
Bieńczyk
Niceanisław M ałachow ski (tego ostatniego przek o n u je, że m oże przyjechać tu naw et bez wizy, bo „wpuszczą go n ie ch y b n ie”), z któ ry m i red ag u je swoje teksty.
Z N icei w yjeżdża w sie rp n iu 1846 i w raca na g ru d zie ń 1847, tym razem sam ot nie. Poniew aż w illę Geoffroy po śm ierci V enansona już m u wym ówiono, zatrzy m uje się w H o telu F ra n cu sk im (w L ondyńskim nie było „ani pokoju jednego”). O dgryw a o sta tn ią odsłonę swego nicejskiego epizodu. N a życzenie D elfiny, na dłużej nieobecnej, w illa zostaje w ynajęta. Teraz przeżyw a i opisuje swe stopniowe z niej w ygnanie. N adal strzeże jej w yglądu, dba, by nie utraciła nic ze swej św iet ności, zajm uje się d robiazgam i (trzeba nająć dla lokatorów łyżkę dużą do zupy i 4 łyżeczki do kawy), jed n ak obca obecność p la m i ideał, choć - w yliczenia przesy łane D elfinie są dokładne - przynosi godny zysk, k tó ry pozw ala „balsam ow ać ser ce m yślą 3000 franków ”.
W illę w ynajm uje sta ra n ie m jej zarządcy, L udw ika, A nglik W illiam L um ley z ro d zin ą - osobnik cichy i spokojny, ale w edle K rasińskiego dziki m iz an tro p . Po dobny „w ariat i o d lu d e k ” zam ieszkał obok w w illi V enansona. Był to dyplom ata sardyński z dyplom acji wycofany, „stroniący od niew ieścich tw arzy”. Jeszcze inny znany K rasiń sk iem u em ig ran t i dziw ak, H olender, m ieszkał w swej w ilii ćwierć m ili za m iastem , p ił osiem b u te le k w ina dziennie, ale już znud zo n y szykował się do podróży n a M aderę. N icea, jak każdy k u ro rt, przyjm ow ała na czas jakiś podob nych do n ic h w szystkich arystokratów - A nglika, W łocha, H olendra, Polaka - stw a rzając im m ożliw ość rozgryw ania tu ich szaleństw a, obsesji czy egzystencjalnych dram atów , zan im n ie ruszą dalej nachodzić inne tego ro d za ju m iasta. K rasiński zapisał swoje dziw actw a, szaleństw a, swój d ram a t, przeto b ardziej niż in n e k u ro r ty N icea pozostaje z nam i.
23 g ru d n ia 1847 K rasiń sk i w yjeżdża z m iasta. Pojaw i się tu jeszcze raz, na krótko, w 1852 roku. Po śm ierci D elfin y w 1877 w illa Rey przejdzie na własność jej b ratanicy, A lek san d ry n y Tyszkiew iczow ej, w ro k u 1880 zostanie sprzedana. W 1927 księża lazaryści utw orzą w niej Ecole M asséna.
16
168
Abstract
M are k BIEŃCZYK
In s titu te o f L ite ra ry Research o f th e Polish Academ y o f Sciences (W a rs z a w a )
Nice
N ice does n o t rank am ongst th e m a jo r to w n s in th e m ap o f Polish Rom anticism ; fo r historians o f th e p e rio d , it is o f alm ost no significance, if co m p a re d to e.g. Paris o r Rome. H o w e ve r, N ice was dom esticated in th e history o f o u r Rom anticism as th e m ost idyllic space o f all, save perhaps fo r th e im agined S o p lico w o fro m M ickiew icz's M a ster Thaddeus. It was nam ely created as such by Z y g m u n t Krasiński w h o had his love affair th e re w ith Delfina Potocka in 1840s, th e tim e w h e n th e fo rm e r provincial hole was tu rn in g in to an international health resort. T h e te x t tells a sto ry on Krasiński's stay in N ic e at th e m o m e n t th e to w n was experiencing th e said e co n o m ic and social transition.