• Nie Znaleziono Wyników

Morze : organ Ligi Morskiej i Rzecznej. R. 7, nr 9 (wrzesień 1930) - Biblioteka UMCS

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Morze : organ Ligi Morskiej i Rzecznej. R. 7, nr 9 (wrzesień 1930) - Biblioteka UMCS"

Copied!
36
0
0

Pełen tekst

(1)

Z d o d a t h i e m „ P I O N I E R K O L O N I A L N Y " w t e K ś c i e .

(2)

INSTYTUT WYDAWNICZY

LIGI MORSKIEJ I RZECZNEJ

poleca następujące broszury:

J. B orow ik — T rzeb a ru szyć z m iejsca spraw ę rozw oju ry b a ctw a m o rsk iego Zł. — .50 M iljoner z D etro it — C zy ch c e sz z o sta ć b o ­

gatym ? — .20

K azim ierz D em el N arzęd zia i m etod y łow u

ryb. „ — .95

F. R o stk o w sk i — R ea ln y program tw ó rczej p ra­

cy P o lsk i na morzu. „ — .50

F. R o stk o w sk i Zarys organizacji p r z e d s ię ­

b iorstw żeglugi m orskiej. ,. 3.—

E dw ard S ło ń sk i —: Z aślubiny P o lsk i z m orzem

zł. 1.— . w opr. ,, 1.50 J ó z e i S zczep a ń sk i — P o w ró t na o d w ieczn y nasz

B a łty k . „ — .50

H. B agiń sk i Z agad n ien ie d o stęp u P olsk i do

m orza. „ 10.—

J. R um m el — G d yn ia — P ort P o lsk i. „ 5.—

W . S ie r o s z e w s k i — U rok M orza. 1.—

E. K w ia tk o w sk i — P o lsk a na M orzu. „ — .50 G. Z a łęck i Studja k olon ja ln e t. I, II i III

łą c z n ie . „ 13.50

P ozatem A d m in istracja „M orza" p o sia d a na sk ła d zie p cien n ej o p raw ie, po cen ie: roczn ik 1926 i 1928

J ó z e f S zczep a ń sk i Z dziejów m arynarki w P o lsc e p rzed rozb iorow ej. Zł. — .50 A dam U ziem b ło —- N asza p r z e sz ło ść i p r z y sz ło ść

na morzu. „ — .50

A dam U ziem b ło — Liga M orska i R zeczn a w r.

1927. „ — .50

S t. W o jciech o w sk i — F lota h an d low a w P o lsce „ — .50 Program kolon jaln y Ligi M orskiej i R zeczn ej. „ — .50 Co k ażd y P olak o m orzu w ie d z ie ć p o w in ie n ? —

P raca zb iorow a pod red ak cją A dam a

U ziem b ły . 4.—

K. G łu ch o w sk i — W śród p ion ierów p olsk ich na

A n ty p o d a ch . „ 15.—

A. R y łk e — M orze, to n ow y teren p racy dla ro ­

b o tn ik a p o lsk ieg o . „ — .20

M orze w ży ciu P olsk i. — N ajw a żn iejsze w ia d o ­ m ości o sp raw ach m orskich w P o lsc e — .20 Gra to w a rzy sk a „B itw a M orska" 6.—

(dla czło n k ó w L. M. i Rz. — zł. 5.— )

Z. J. T y sz e l — „Pod o jczy stą banderą". 5.—

\ ilo ść roczn ik ów „M orza" za lata u b ieg łe, w płó- zł. 32.— , rocznik 1929 zl. 30.— .

Do nabycia w księgarniach oraz w Zarządzie Centr. L. M. i Rz. i Administracji „Morza”

w Warszawie, ul. Nowy Świat 35.

UWAGA: Instytut Wydawniczy L. M. i R. wysyła wymienione książki i broszury za zali­

czeniem pocztowem, dodając do ich ceny koszty przesyłki. Przy większych zamówieniach

— rabat.

WYDAWNICTWA MORSKIE

Nakładem Instytutu W y d a w n ic z e g o P ań stw o w e j S zkoły M o rs k ie j w Gdyni

W Y S Z Ł Y :

K. B ielsk i — T urbiny p a ro w e Zł. 19.—

— M ech an ik a te o r e ty c z n a „ 16.—

— P raw id ła w y k o n y w a n ia rysunków

m a szy n o w y ch . 1.—

S t. D łu sk i — D ew ia cja kom p asu ,, 5.20 A . G a rn u szew sk i — B u d ow a o k rętu I 4.55

— T eorja o k rętu 4.25

A . H ry n iew ieck i — Zarys m eteo ro lo g ii 5.20 G. K ański — O p isow y kurs Locji 6.50 T. K ok iń sk i — G osp od ark a m aszyn ow a na s ta t­

kach „ 14.—

A . L ed ó ch o w sk i — Kurs n aw igacji 6.50

— A stron om ja żeg la rsk a 7.—

Dr. A l. M ajew sk i — P raw o m orsk ie „ 15 —

— M onografja P ań stw ow ej

S z k o ły M orskiej „ 10.—

— Inform ator dla k a n d y d a ­ tów na o ficeró w m arynar­

ki h an d low ej ., 3.—

U S T A W A o słu żb ie m arynarza ,, 2.50

H A N D E L m orski w p r a k ty ce 5.—

S T A T U T P ań stw ow ej S z k o ły M orskiej ,, 0 80 O PIS uniform u dla u czn iów S z k o ły M orskiej 0.20

N ad to In stytu t W y d a w n iczy p o leca :

F . A . O ssen d o w sk i — N a sk rzy żo w a n iu dróg Zł. 6.50 J. S ło w a c k i — Pism a w y b ra n e (w ed łu g p rogra­

mu dla sz k ó ł śred n ich ). 3.80 P od ręczn ik i te m ożna n a b y w a ć

w In sty tu cie W y d a w n iczy m P a ń stw o w ej S z k o ły M or­

skiej w G dyni. (K onto c z e k o w e P. K. O. Nr. 39.602).

oraz w e w szy stk ich k sięgarn iach .

Koszty przesyłki poleconej 1.— zł.

i-x i i_______________

CZYTAJCIE CO TYDZIEŃ

„IE1011O E Ił HE UlfllE"

JEDYNE C Z A S O P I S M O FRANCUSKIE, P O Ś W I Ę C O N E R O Z W O J O W I

M I Ę D Z Y N A R O D O W E J ŻEGLUGI M O R S K I E J .

Paris — 190, Boulevard Haussmann.

(3)

C e n a n u m e r u 1.20 zł

Nr. 9 Warszawa, wrzesień 1930 r. Rok VII.

TREŚĆ N U M E R U : 1. N a sze sta n o w isk o — H en ryk T etzla if; 2. R egu lacja w y b rzeża — W a cła w G ajew ski; 3. „G dynią" po B a ł­

tyk u — H anna C ybulska; 4. N iem a o p o w ie ść o rozb iciu się o k rętu (N o w ela z d u ń sk iego) — H olger D rachm ann, tłum Z. G u liń ­ ska; 5. A rm ja m orsk a jako gw aran tk a b e z p ie c z e ń s tw a P o lsk i (D o k oń czen ie) — W . K o sian ow sk i; 6. Z ży cia m aryn ark i w ojen n ej p ań stw ob cych ; 7. B u d ow a d łu g o term in o w eg o m agazyn u to w a ro w eg o w p o rcie gd yń sk im — Ja n u sz Ł o k u ciejew sk i; 8. P od róż

„Juranda" do S to ck h o lm u — J a n F isch er; 9. K ronika; 10. D z ia ł O ficjalny L. M. i R.; PION IER K O L O N JA L N Y : 11. W sp ra w ie b y łe g o dominjum k olon ja ln eg o N ie m ie c — Dr. W . R o siń sk i. 12. M aroko — E. de M arton n e; 13. S tosu n k i k om u n ik acyjn e w sta n ie

E sp irito S a n to (Brazylja) — M . B. L e p e c k i, K apitan; 14. L ądem , m orzem i rzek am i... (Z ży cia k o lo n istó w p o lsk ich w Peru) Dr. m ed. Z d zisław S zym oń sk i; 15. P rzeg lą d K olon jaln y — Dr. Jan R o zw a d o w sk i; 16. K ronika kolon jaln a.

2 8 I L U S T R A C Y J I R Y S U N K Ó W W T E K Ś C I E .

N A S Z E S T A N O W I S K O

W spom inaliśm y już poprzednio, że w ystąpienia osław ionego m ini­

stra T re v iran u sa przeciw ko z a ­ chodnim granicom Polski, mają na razie tylko te n sk utek, że obu­

dziły w Polsce, w e w szystkich jej dzielnicach i w e w szystkich sfe­

rach, czujność społeczeństw a dla spraw polskiego m orza. D zięki u- jaw nieniu przedw czesnem u p ra w ­ dziw ych zam iarów „pokonanych'1 Niemiec, w k ieru n k u podw ażania przyjętych na siebie zobow iązań tra k tato w y c h , problem posiadania przez P olskę w łasnego, niczem nieskrępow anego dostępu do mod­

rzą, stan ął przed społeczeństw em naszem w całej swojej w y razisto ­ ści. A poniew aż a ta k na polskie granice zachodnie w yszedł ze strony nacjonalistycznych sfer niem ieckich, upojonych istotnie dużym sukcesem dyplom acji n ie­

m ieckiej, jakim jest opróżnienie z wojsk okupacyjnych Nadrenji, bezpośrednio po w ycofaniu o s ta t­

niego żołnierza arm ji aljanckiej z nad Renu, p rzeto z całą w yrazi­

stością w ystępuje w aga tego z a ­ gadnienia. W śró d nieuśw iado­

m ionych albo też m ało uśw iado­

m ionych w spraw ach m orskich sfer naszego społeczeństw a m owa T rev iran u sa odegrała rolę b ły ­ skaw icy, rozryw ającej ciem ności i jaskraw o ośw ietlającej ten tak

w ażny, a nieraz niedoceniany p ro ­ blem naszego życia państw ow ego,

Zrozum iano w całej Polsce, że uderzenie na Pom orze i na dostęp P olsk i do m orza, to uderzenie w najbardziej istotny, w najbardziej podstaw ow y p u n k t jej niezaw i­

słego istnienia. Spontaniczne d e ­ m onstracje zbiorow e przeciw ko zakusom Niemiec na całość tery- to rjaln ą Polski, w yrażonym n ara- zie przez u sta jednego z m ężów stanu Rzeszy, dem onstracje, k tó ­ re odbyły się albo też odbyw ają się w e w szystkich m iastach R z e ­ czypospolitej, są najlepszym do­

w odem tego zrozum ienia.

Jeśli chodzi o m orze i Pom orze, to niem a w P olsce — jak mówił na otw arciu dziesiątych Targów W schodnich w e Lw owie p. M ini­

s te r P rzem ysłu i H andlu inż. Eu- genjusz K w iatkow ski .— ani p ar- tji, ani klas społecznych, niem a rządzących, ani rządzonych, jest tylko jeden naród polski, zdecy­

dow any bronić do o sta tk a swych p raw do w olnego życia.

W y stąp ien ie T rev iran u sa m a jeszcze ta k i dobry skutek, że p o ­ kazało zagranicy ten w łaśnie jed ­ nom yślny i zdecydow any front N arodu Polskiego, jeśli chodzi o próby jakiegokolw iek zam achu na Jego ciężko w yw alczoną w ol­

ność. Dziś na zachodzie zdają so­

bie dobrzje spraw ę z tego, że P o l­

ska, to nie jakaś A lbanja, o której losach m ożna decydow ać w zaci­

szu gabinetów dyplom atycznych;

w szyscy tam dobrze w iedzą, że na tem a t rew izji granic Niemcy m o­

głyby dyskutow ać z P o lsk ą tylko na polu bitw y. Co więcej, dow ie­

dzieli się o tem tak ż e Niemcy, przynajm niej niezaślepiona, w bezprzykładnej bucie niepogrążo- na część ich społeczeństw a, jak łatw o m ożna się o tem przekonać zarów no z głosów bardziej p rzy ­ tomnej prasy, jak i z duże; pod tym w zględem pow ściągliw ości czynników , odpow iedzialnych za politykę zagraniczną Rzeszy.

W zw iązku z dyskusją, jak a się m usiała na tem a t przem ów ień T re v iran u sa w yw iązać na łam ach p rasy całego św iata, dodatnią stro n ą tej dyskusji jest tak ż e to, że w ielu ludzi na św iecie dow ie­

działo się nareszcie, jak spraw a P om orza w ygląda w istocie. M.

inn. czasopism o ,,Fidac“ , organ 7 miljonów byłych uczestników w ojny św iatow ej, zrzeszonych w m iędzysojuszniczym zw iązku, w y­

daw any w językach francuskim i angielskim , drukuje a rty k u ł Gen.

Dr. R om ana G óreckiego, P re z e ­ sa polskiego F idacu i zarazem P re z e s a R ady Głównej Ligi M or­

skiej i Rzecznej. A rtykuł ten p. t.

V v |(d

(4)

„Now a P o lsk a", w ydrukow any na naczelnem m iejscu pism a, ma szczególnie w ażne znaczenie, bo przem aw ia bezpośrednio do tych, z k tó ry c h tru d ó w w ojennych i z krw i, przelanej na pobojow iskach całego św iata, w yrosła pow ojen­

na E uropa, N ajw ażniejszy u stęp tego a rty k u łu brzm i, jak n a stę p u ­

je: . . i J

„ P ro p ag a n d a niem iecka — p i­

sze a u to r — porusza problem sp o rn y „ k o ry ta rz a polskiego".

P rz ed sta w ia ona te n „korytarz'*

jako „k rw aw iącą ra n ę " n a ciele Niemiec, S tą d k onkluzja; k o ­ nieczność rew izji postanow ień tr a k ta tu w ersalskiego co do gra- nich w schodnich Niemiec.

P rzyjrzyjm y się bliżej tem u

„problem ow i". Z apytajm y się w przód N iem ców ; „Kiedy i jakie- mi środkam i posiedliście P o m o ­ rze, czy k o ry ta rz, do któ reg o ro ś­

cicie p re te n s je " ? S ta ło się to w ro k u 1771. J e s t to d a ta pierw sze­

go rozbioru Polski, tej zbrodni, k tó re j ofiarą p a d ła nasza ojczyz­

na. P ostan o w ien ie T r a k ta tu W e r­

salskiego, p rzy w racające P o lsce Pom orze, było tylko częściow ą n a p ra w ą winy, w yrządzonej jej p rze z rozbiory. N ależy podkreślić, że przed 1772 r., t. j. przed p ierw ­ szym rozbiorem P olski. P ru sy W schodnie nie by ły nigdy p o łą ­ czone te ry to rjaln ie z państw em pruskiem .

A czy m oże inne pow ody z a ­ sługują na p o p arcie tez y niem iec­

R E G

P o ls k a p o s ia d a b rz e g u m o rs k ie ­ go 142 kim ., a b e z H e lu 74 kim ., z czego 26 kim . w y b rz e ż a w ie l­

k ie g o m o rza , ą 48 kim . b rz e g u z a ­ to k i G d a ń sk ie j.

C ały p o z y sk a n y w r. 1919 b rz eg m o rsk i, to b y ły p iach y , n ie u ż y tk i, p o z b a w io n e k o le i że la zn y ch , dróg b ity c h i p rz y s ta n i m o rsk ich , z w y ­ ją tk ie m m a le ń k ie j p rz y s ta n i r y ­ b a c k ie g o w H elu .

P o z a w ięc G d a ń sk ie m , d o stę p u do m o rza, w p ra k ty c z n e m z n a c z e ­ n iu teg o p o jęcia , n am nie dano.

R y b a k p o lsk i n ie m iał d o g o d n y ch p o rtó w ry b a c k ic h , nie m ógł w y je ­ c h a ć n a w ie lk ie m orze, b o nie z n a la z ł n a p o lsk iem w y b rz e ż u ża d n eg o sc h ro n ie n ia ; lu d n o ść c a ­ łej P o lsk i z tru d e m d o je ż d ż a ła do b ie d n y c h w io se k ry b a c k ic h , ja ­ d ą c fu rk a m i po p ia sz c z y sty c h d ro ­ g ach i m ieściła się w c h a łu p k a c h w iejsk ich , c h c ą c s k o rz y sta ć w le-

k ie j? C zy chodzi o prow incję, z a ­ m ieszkałą przez Niemców i k tó ra, niezależnie od pobudek historycz­

nych, m ogłaby w konsekw encji pow rócić do R zeszy ? M am w r ę ­ ce m apę prow incyj zachodnich

Polski, obejm ującą P oznańskie i P om orze. M apa w ydana zo stała w ro k u 1913 przez „O stm arken- verein", zatem przez instytucję, m ającą za misję w alkę z „polsko­

ścią", O tóż studjując tę m apę, u- łożoną przez Niemców i o p a rtą na danych niem ieckich z roku 1910, widzim y, że tery to rju m ów ­ czesnego P o m o rza zam ieszkane było przez P o la k ó w w proporcji 56,7 pro cen t. Dziś ta proporcja w zrosła do 88,2 procent.

Z p u n k tu w idzenia etnograficz­

nego prow incja ta nigdy nie była niem iecką.

Czyż pow ody c h a ra k te ru e k o ­ nom icznego pozw alają n a p o p a r­

cie tez y niem ieckiej, przy w yno­

szeniu jej ponad pow ody h isto­

ryczne i etn o g raficzn e? Aby o ce­

nić w ażność P o m o rza dla Polski, lub dla Niemiec, postaw m y n a s tę ­ pujące p y ta n ie : W jakim k ie ru n ­ k u odbyw a się najsilniejsza w y­

m iana to w aró w ? Z Polski ku m o­

rzu i na w ew nątrz, czy z P ru s W schodnich do Niemiec i vice v e rs a ?

Otóż, jak św iadczą dane z 1928 r., przew óz to w aró w w kieru n k u pionow ym (z P o lsk i do G dyni i G dańska i odw rotnie), w ynosił 10,2 milj. tonn, podczas gdy p rz e ­

U L A C J A W Y B K Z

cie z dobrodziejstw morskiej wo­

dy, powietrza i słońca.

Polski handel i przemysł nie mogły wykorzystać polskiego brzegu, żaden statek do niego nie mógł przystać, żadna kolej do nie­

go nie dowiozła, żadnego urządze­

nia na brzegu nie było.

Musieliśmy dostęp do morza tworzyć sami, własnemi wysiłka­

mi.

Zrobiono już wiele.

Kolej na Hel, rozbudowa przy­

stani w Helu, nowy port rybacki w Borze, amerykański rozwój Gdyni, budowa wielkich dworców w Gdyni i w Hallerowie, stworze­

nie pięknego bulwaru Hallerowo- Jastrzębia Góra-Karwia, dojazdy szosowe do Karwi, Jastrzębiej Gó­

ry i Wielkiej Wsi, setki nowych domów i willi w istniejących osie­

dlach, powstanie zupełnie nowych, jak Jastrzębia Góra, Hallerowo,

wóz w k ieru n k u poziom ym (z P ru s W schodnich do Niemiec i przeciw nie) w ynosił za edw e 2.5 milj. tonn.

S tw ierd za się w ięc łatw o, że pow ody historyczne i etnograficz­

ne, podobnie jak przyczyny ek o ­ nom iczne, p rzeciw staw iają się roszczeniom nimieckim.

Na propagandę niem iecką, my, bojow nicy polscy odpow iadam y;

S trzeżcie się, nie dotykajcie w ię­

cej ziemi polskiej! Nie ustąpim y ni piędzi tej ziemi. Nasi sąsiedzi zachodni winni zrozum ieć, że nie pow tórzy się nigdy daw ny p o ­ dział. D la nas u tra ta Pom orza, u tra ta d ostępu do m orza, to śm ierć p rzez zaduszenie.

POMORZA NIE ODDAMY"!

* **

O to najw ażniejsze sform ułow a­

nia naszego w tej spraw ie sta n o ­ w iska.

* *

W najbliższym czasie w e w szy­*

stkich niem al m iastach P olsk i ma się odbyć dw utygodniów ka p ro ­ pagandow a Ligi M orskiej i R zecz­

nej. Na zebraniach, z tej racji zw o­

ływ anych, ma być ośw ietlona raz jeszcze sp raw a P om orza i nasze­

go d o stęp u do m orza. Niechaj k a ż ­ dy św iadom y sw ych obow iązków obyw atel R zeczypospolitej w eź­

mie udział w tych zebraniach. B o­

wiem najlepszym środkiem do o- b rony m orza, jest dokładne tego m orza poznanie.

HENRYK TETZLAFF.

EŻ A

Jurata, łazienki w Helu, Jastar­

ni i Hallerowie— oto rezultat prac Państwa, powiatu i przedsiębior­

czości prywatnej.

Wybrzeże polskie przestało już być pustkowiem, zaczyna dawać Polsce łatwy i dogodny dostęp do morza, a do jego wykorzystania:

rybakom, letnikom, przemysłowi i wojsku.

Nie wszystkie części wybrzeża rozwijają się z jednakową szyb­

kością. Na pierwsze miejsce wysu­

wa się Gdynia i tereny do niej przyległe. Dotychczas intensywnie zabudowywały się osiedla półwys­

pu Helu, wykorzystywując każdy kawałeczek gruntu, niebędącego we władaniu Państwa; na przysz­

łość, wobec zabudowania terenów prywatnych, rozwój będzie tam wolniejszy. Natomiast dzięki bul­

warowi nadchodzi okres intensyw­

nej parcelacji i zabudowy kilku-

(5)

nastokilometrowego pasa od Hal- lerowa do Karwi nad wielkiem morzem. Odcinek Pucka jest i prawdopodobnie będzie jeszcze przez dłuższy czas martwy.

Poczynione postępy, aczkolwiek wielkie, nie powinny nas zadawal- niać. Nie należy ukrywać, że po­

pełniliśmy sporo błędów, np. w po- czątkowem stadjum rozbudowy Gdyni, w chaotycznej zabudowie, urągającej wszelkim zasadom ur­

banistyki Kuźnic i Jastarni i t. p.

Błędy były nieuniknione, wszak rozwój życia na polskiem wybrze­

żu dotychczas był właściwie spon­

taniczny. Sądzę, że okres ten się kończy. Musimy wejść w stadjum rozbudowy planowej. Mając kilka­

dziesiąt kilometrów wybrzeża, nie mamy prawa zmarnować ani jed­

nej piędzi, musimy każdym kawa­

łeczkiem ziemi gospodarzyć osz­

czędnie, wykorzystać ją celowo, z największym dla Państwa pożyt­

kiem.

Wiele w tym kierunku poży­

tecznej pracy dokonała międzymi­

nisterialna komisja do rozbudowy wybrzeża, pracująca pod prze­

wodnictwem p. Naczelnika Łę- gowskiego. Ale i jej wysiłki koor­

dynujące nie dadzą należytych re­

zultatów, o ile w najbliższym cza­

sie nie przystąpi się do sporządze­

nia: ljplanów regjonalnych zabu­

dowy, t. j. ustalenia głównych linij komunikacyjnych oraz sposobu zużytkowania poszczególnych te ­ renów dla celów rybackich, letnis­

kowych czy przemysłowych z pod­

kreśleniem głównym punktów tych osiedli; 2) planów zabudowy ogólnych i szczegółowych według wymagań ustawy budowlanej.

Nie wyobrażam sobie szczęśli­

wego rozwiązania problemu na­

szego wybrzeża bez tych planów.

Zresztą skoro Państwo wymaga od osób parcelujących sporządze­

nia dokładnego planu zabudowy danego terenu, ażeby zgóry moż­

na było przewidzieć, jak będzie w przyszłości wyglądało nowotwo­

rzone osiedle, tembardziej wyma­

gać musi od siebie również plano­

wej pracy na odcinku bodaj naj­

ważniejszym naszego Państwa.

Piszę o kilku planach regjonal- nych, gdyż, jak już podkreśliłem wybrzeże nasze ma cztery frag­

menty odrębne, które można i pod względem regulacyjnym traktować oddzielnie. Takiemi fragmentami są:

1) teren wybrzeża zatoki gdań­

skiej od Sopot poza Oksywie, sta­

nowiący jedną całość z Gdynią;

rozwój tego terenu musi być pod­

porządkowany rozwojowi miasta i portu gdyńskiego;

2) teren półwyspu Helskiego, kapitalny w swej oryginalności wąskiego pasemka lasów pomię­

dzy dwoma morzami;

3) wybrzeże koło Pucka;

4) wybrzeże wielkiego morza od Wielkiej Wsi do Dębek.

Najpilniej wymagają planów re­

gulacyjnych tereny Gdyni i wiel­

kiego morza, ten ostatni dlatego, że kończąca się budowa bulwaru umożliwia właścicielom terenów wzdłuż bulwaru szybką i korzyst­

ną parcelację i sprzedaż bez u- względnienia ogólnych potrzeb rozwojowych, co może uwzględ­

nić plan regulacyjny, bez które­

go nie da się zbudować pięk­

nej całości, jaką możemy i obo­

wiązani jesteśmy stworzyć choćby na odcinku Wielkiej Wsi do J a ­ strzębiej Góry, korzystając z tej tak wielce dogodnej okoliczności, że tereny te są jeszcze prawie zu­

pełnie niezabudowane. Jedną z najpilniejszych potrzeb tego tere­

nu, zupełnie prawie ogołoconego z drzew, chroniących od wiatru, jest założenie przynajmniej w 2 miejscach parków koło Rozewia (środek bulwaru) i Hallerowa (po­

czątek bulwaru).

Sam półwysep Hel znajduje się w lepszych warunkach i nie wy­

maga tak gwałtownie planów re­

gulacyjnych, gdyż terenów nie­

zabudowanych jest własnością Państwa.

Potrzeba planów regulacyjnych dla całego wybrzeża jest docenia­

na przez Ministerstwo Robót Pu- TaBlica pamiątkowa, umieszczona na statkuPolonia ku upamięt­

nieniu pierwszej podróży morskiej p. Prezydenta Rzeczypospol tej.

(6)

blicznych, które rozpoczęło już pomiary wybrzeża, tworząc spe­

cjalny urząd: Kierownictwo Po­

miarów Wybrzeża Morskiego w Wejherowie.

Jeżeli jednak tempo pracy nie zostanie przyśpieszone, co ozna­

cza, że jeżeli fundusze na ten cel nie zostaną zwiększone, to pomia­

ry będą dokonane za lat kilka, a tymczasem inicjatywa prywatna poparceluje i- zabuduje bezplano- wo większość wybrzeża, uniemoż­

» G D

! ;• •

Towarzystwo Wiedzy Wojsko­

wej zorganizowało w pierwszych dniach czerwca r. b. wycieczkę na statku „Gdynia" do Łotwy, Eston- ji, Finlandji i Szwecji. Wycieczka była obliczona na 12 dni — wzięło w niej udział 90 osób.

O godz. 20 dnia 2 czerwca na­

stąpił odjazd. Deszcz padał bez przerwy i zimno było okrutne, co oczywiście wprowadzało w roz­

pacz bardziej pesymistyczne na­

tury wycieczkowiczów.

Pierwsze większe kołysania statku wywołały okrzyki entuzjaz­

mu i radości, następne jednak spo­

tykały się z coraz mniejszem u- znaniem, a do końca obiadu wy­

trwało z kilkanaście osób, reszta wolała rozpoczynać podróż mor­

ską na pokładzie lub w kabinach.

Pierwszym etapem wycieczki była Ryga. Dzieliło nas od niej 2 noce i dzień na morzu. Dla takich szczurów lądowych, jakiemi by­

liśmy, była to ogniowa próba, z której niestety nie każdy wycho­

dził zwycięsko — zwłaszcza, że dzięki niepogodzie fala była dość duża. Na szczęście deszcz ustał, tylko zimno i wiatr dawały się we znaki przez cały dzień, co jednak nie odstraszało nas od szczegóło­

wego zapoznania się ze statkiem:

A więc poznaliśmy pokłady A, B j C, kabiny luksusowe i minister­

ialne, jadalnię na dziobie, palarnię nad nią, rufę, na której dzięki o- słonięciu od wiatru, mieliśmy spę­

dzać najdłuższe godziny, a nawet dzięki uprzejmości przemiłego kpt. Pacewicza mostek kapitański Z różą wiatrów, kołem sterowem i t. p. przemądremi rzeczami na- wigąćyjnemi. Dokładnie obejrze­

liśmy szalupy, pasy ratunkowe, z maleńkim dreszczykiem przeczy­

taliśmy instrukcję, do której szalu­

py i pod czyje dowództwo wła­

ściciel danej kabiny ma się „wmel- dować" na rozkaz „szalupy na mo-

liwiając w następstwie należytą regulację, albo czyniąc ją bardzo kosztowną.

Poza przyśpieszeniem pomiarów i natychmiastowem regulowaniem terenów pomierzonych (tego może już dokonać powiat kosztem właś­

cicieli terenów) wysuwa się ko­

nieczność sporządzenia na począ­

tek choćby szkicu planu regjonal- nego, w tej formie, jak to zostało uczynione przez architekta Ró­

żańskiego w szkicu regjonalnym

Y N I Ą « P O B A Ł T

rze". Zapoznaliśmy się z oficerami statku, nie omieszkaliśmy zawrzeć znajomości z p. Kowalczykiem, który z dumą chwalebną piastuje swą godność pierwszego intenden­

ta Żeglugi Polskiej, zeszliśmy na­

wet do maszynowni, by poznać serce statku i... uciec jak najprę­

dzej przed nazbyt wysoką tempe­

raturą nawet dla naszych zzięb­

niętych na pokładzie ciał. Po do- kładnem obejrzeniu wszystkiego, wyciągnęliśmy się na leżakach i, otuliwszy się możliwie najszczel­

niej pledami, doszliśmy do wnios­

ku, że „Gdynia" jest cudnym, czyś­

ciutkim statkiem i że gotowi je­

steśmy wyruszyć na nim nie na 12 dni po Bałtyku, lecz w podróż na­

około świata.

Dnia 4 czerwca rano wpływamy

powiatu warszawskiego i miasta Warszawy.

Przy opracowywaniu szkicu re- gjonałnego wyłonią się napewno ze strony naszej wojskowości za­

strzeżenia i uwagi, dotyczące nie­

których terenów, potrzebnych dla celów obrony, co jeżeli nie zosta­

nie przewidziane w swoich czasie

— pociągnie za sobą konieczność stosowania przykrych i kosztow­

nych aktów wywłaszczeniowych.

WACŁAW GAJEWSKI

Y K U

do Dźwiny i przybijamy do portu w Rydze, poczem zaraz wyrusza­

my na zwiedzanie miasta. Pomogli nam w tern członkowie naszego poselstwa, oprowadzając nas po najciekawszych miejscach, god­

nych widzenia. Naogół Ryga robi szare i dość smutne wrażenie.

Wpływa na to zapewne ogólna bieda, panująca w tym młodym kraju, znajdującym się w ciężkich warunkach gospodarczych i poli­

tycznych. Jednostajne szare ka­

mienice, szara publiczność, brak barwy i życia nawet w witrynach sklepowych — oto, co się r 7'-- oczy, jako pierwsze wi I dalej to samo, zwiedzając staran­

nie urządzoną galerję obrazów u- derza nas znowu brak uśmiechu, wesela i radości życia. Morze jest zawsze wzburzone i ciemne, nie­

bo zachmurzone, dzieci prawie niema, a jeśli są, to się nie śmieją, lecz mają smutne stare twarze.

Może to wpływ tyloletniej niewoli, a może klimatu, a może tempera­

mentu. Zwiedzamy między innemi

„Dom Czarnogłowych". „Czarno- głowi" było to stowarzyszenie ku­

pieckie, założone w celach obron­

nych w wieku XIV. Patronem ich był św. Maurycy — murzyn, stąd nazwa i godło stowarzyszenia, które w postaci czarnej głowy po­

wtarza się w licznych emblema­

tach.

Po obiedzie część towarzystwa iedzie samochodami pod Kirch- holm, część autokarami do Sigul- dy.

Na słynnem pobojowisku pod Kirchholmem mjr. Laskowski ma krótki odczyt o roli historycznej tego miejsca, dzięki któremu do­

wiadujemy się zarówno my, jak i oficerowie łotewscy, wielu intere­

sujących szczegółów. Ci ostatni są szczerze uradowani przybyciem oficerów polskich i naprędce szy­

kują bardzo gościenne przyjęcie.

(7)

Sigulda, dokąd udała się o po­

została część towarzystwa — to prześlicznie położone ruiny śred­

niowiecznego zamku, odległe o 40 kim. od miasta.

Wieczorem szef sztabu armji ło­

tewskiej podejmuje nadzwyczaj gościnnie oficerów, uczestników wycieczki.

Tegoż dnia o godz. 24 odpływa­

my do Tallinna i znowu jesteśmy cały dzień na morzu. Na szczęście pogoda się poprawia. Już mamy nawet słońce. Z rozkoszą też wy­

grzewamy się na rufie, gdzie po­

maleńku zaczyna się robić cias­

no — na dziobie bowiem jeszcze bardzo dmucha, a na pokładzie niema słońca. Kpt. Pacewicz jest na tyle uprzejmy, że znosi obec­

ność niesfornych pasażerów na­

wet na mostku kapitańskim, mi­

mo, że wejście nań strzeże napis:

„wstęp wzbroniony". Na rufie jed­

nak jest rozkosznie. Stado mew towarzyszy nam bez przerwy, b a­

wimy się więc rzucaniem chleba i obserwowaniem ich harmonij­

nych ruchów. Co parę godzin ścią­

ga nas gong na posiłek. Morze jest już zupełnie spokojne, przeto ape­

tyt dopisuje, i zdawaćby się mogło, że postanowiono powetować so­

bie niefortunny brak apetytu na początku podróży.

Stare mury obronne

Stroskany gospodarz wycieczki.

Wieczorem zawijamy do portu w Tallinnie. Po załatwieniu for­

malności wyruszamy zaraz na mia­

sto małemi grupkami. Mimo, że jest już koło 11, nie jest ciemno, jesteśmy bowiem w okresie bia­

łych nocy. Nie jest widno i nie jest ciemno i nie jest, jak w księżyco­

wą noc. Latarnie się nie palą, mia­

sto już śpi, ruchu niema żadnego.^

Przechodzimy przez wąskie kręte;

uliczki, jednopiętrowe domki o wysokich spiczastych dachach, mury ochronne miasta, stare bra­

my, baszty, ruiny zamku... a^

wszystko w owem niesamowitemj oświetleniu i zupełnie bezludne...

Chwilami wydaje się nam, że to miasto z bajki Andersena. Jesteś­

my zachwyceni i oczarowani...

Nazajutrz zwiedzamy szczegó­

łowo zamek, wspaniale utrzyma­

ny, gdzie za czasów rosyjskich by­

ło więzienie, a teraz jest parla­

ment i siedziba prezydenta Eston- ji. Wchodzimy na wysoką basztę, z której roztacza się prześliczny widok na całe miasto i okolice.

Zwiedzamy salę posiedzeń, utrzy­

maną w stylu zupełnie nowoczes­

nym. Następnie oglądamy ratusz, pełen prastarych zabytków mu­

zealnych.

Punktualnie o godzinie 19 wy­

ruszamy do Helsingforsu, dokąd przybywamy po 5 godzinach. Na­

zajutrz spotyka nas tam z samego rana attachć wojskowy naŚzego poselstwa, kpt. Cbodacki i przed­

stawia plan zwiedzania miasta, o- glądamy więc olbrzymie muzeum etnograficzne, urządzone z pietyz­

mem i umieszczone w prześlicz­

nym gmachu, którego wrót strze­

że symboliczny w Finlandji „Miś".

Wspaniały dworzec kolejowy, mo­

numentalna i szlachetna w stylu katedra na ogromnem wzniesieniu oraz wiele innych pięknych bu­

dowli dają wrażenie swoistego piękna, którego nie mogliśmy wy­

czuć, naprzykład w Rydze. Czuć tu rozmach i siłę, niezmierną pra­

cowitość i jakiś odblask pogod­

nych oczu północnego ludu.

Wieczorem przyjmują nas u sie­

bie gościnni pp. Ćhodaccy, którzy zaznajamiają nas ze sposobem ży­

cia i zwyczajami obywateli fiń­

skich.

Jest to kraj o wysokiej własnej kulturze, głębokiem uświadomie­

niu i wyrobieniu społecznem, nie- pozostający w tyle w ogólnym po­

stępie cywilizacji. Grono pań, bio­

rących udział w wycieczce z ge­

nerałową Stachiewiczową i Ra­

czyńską na czele, z uznaniem słu­

chało szczegółów, dotyczących pracy społecznej kobiet fińskich, które pierwsze w Europie zrów­

nane w prawach z mężczyznami, ochotnie wypełniają swe obowiąz­

ki względem Państwa, dzięki swej solidarnej, świetnie zorganizowa­

nej pracy społecznej (zaintereso­

wanych odsyłam do artykułu „Lot-

Fragment Helsingtorsu.

(8)

ta Sward" w Gazecie Polskiej z dnia 6 sierpnia r. b.).

Po nadzwyczaj sympatycznie spędzonym wieczorze z żalem żeg­

namy przemiłe Helsinki i o świcie ruszamy w prześliczną drogę do Stockholmu. Płyniemy przez fiń­

skie, a później szwedzkie szkery—

droga jest wprost bajeczna, nie­

zliczona ilość skalistych, malowni­

czo zalesionych jodłą i brzozą wy­

sepek i półwyspów, poprzecina­

nych mnóstwem kanałów i zato­

czek — pogoda śliczna, jest popro- stu gorąco — aparaty fotograficz­

ne pracują niezmordowanie — za­

chwyt panuje ogólny.

Do Stockholmu zawijamy przed południem. Widzimy olbrzymi port handlowy, wojskowy i wresz­

cie molo pasażerskie. Tutaj dopie ro rozumiemy kpt. Pacewicza, u bolewającego nad maleńką „Gdy­

nią”. Bo cóż znaczy taka wyciecz­

ka, jak nasza, licząca 90 osób, wo­

bec wycieczek innych państw, Czemże jest nasza „Gdynia” wo­

bec niemieckiego statku pasażer­

skiego naprzykład, wysadzające­

go na ląd 1.500 pasażerów. I ma­

rzymy już o dużym polskim statku wycieczkowym i widzimy już sie­

bie na nim, odwiedzających wiel­

kie porty europejskie.

iNa molo oczekuje nasze posel­

stwo z panią posłową Rozwadow­

ską na czele. Ma już ona gotowy plan zwiedzania miasta i okolic.

Siadamy więc wszyscy do oczeku­

jących samochodów i w.ciągu 2 i y2 godzin objeżdżamy prawie ca­

ły Stockholm. Miasto jest ślicznie położone i urozmaicone licznemi kanałami i zatokami. W tempie jazdy automobilowej przesuwają się przed nami olbrzymie budowle na zmianę z pięknemi widokami okolic podmiejskich Zachwycają nas zgrabne Szwedki w jaskra­

wych kombinesonach, uprawiające masowo jazdę na rowerach, bawią setki „domków z k art”. Na pery- ferjach miasta ciągną się bowiem szeregi lilipucich, jednoizbowych domeczków z równie maleńkiemi ogródeczkami. Dowiadujemy się, że każdy obywatel miasta z chwi­

lą zadeklarowania chęci uprawia­

nia ogródka otrzymuje taki dome­

czek z 300 m. gruntu, gdzie spędza cały sezon letni, udając się do swego zajęcia na rowerze lub mo­

torówce. Z zazdrością patrzymy na niezliczone ilości tych ostat­

nich, jak również i innych łodzi, sport wodny bowiem kwitnie w Szwecji.

Kres naszej jazdy to zwierzy-

„Lew morski obserwuje.

c, pięknie położony i starannie otrzymany. Dalej olbrzymie „pół­

nocne" muzeum etnograficzne. Po­

raź pierwszy widzimy prawdziwą jurtę mieszkańców północy, jak również dawne chaty z całkowi- tem urządzeniem wnętrza, odpo- wiadającem danej epoce, łącznie z ich mieszkańcami. W gmachu mu­

zeum narodowego, doszukujemy się dwuch polskich sztandarów, a właściwie tylko ich strzępków.

Parę godzin zajmuje nam bogata galerja obrazów i rzeźb.

Wreszcie ruszamy na wystawę stockholmską, która wydaje nam się maleńką w porównaniu z P. W.

K. Stwierdzamy to oczywiście z radosną dumą. Zresztą zakres jej jest znacznie mniejszy, dotyczy bowiem prawie wyłącznie przemy-

Wśród ruin Visby.

słu artystycznego i urządzenia wnętrza domowego.

Bardzo rozwinięty spółdzielczy ruch budowlany, szczęśliwie roz­

wiązuje zagadnienie małego i ta ­ niego mieszkania, zaopatrzonago we wszystkie nowoczesne wygo­

dy. Dostosowane doń meble po­

siadają dużo wdzięku przy wiel­

kiej prostocie kształtów.

Zwiedzamy jeszcze letnią rezy­

dencję królewską w Drottning- sholm, gdzie podziwiamy teatr królewski z XVII wieku, utrzyma­

ny całkowicie w stylu epoki. Ofi­

cerowie szwedzcy podejmują nas śniadaniem w mejscowem kasynie, skąd wracamy autokarami do Stockholmu.

W Stockholmie bawimy ogółem blisko trzy dni, staramy się zoba­

czyć, jeżeli nie wszystko, to przy­

najmniej jak najwięcej.

Dnia 11 czerwca o godz. 17 o- puszcamy Stockholm, by pod na­

ciskiem urządzonego na statku plebiscytu zatrzymać się jeszcze nazajutrz w Visby, na słynnej z malowniczości wyspie Gotland.

A potem powrót do Gdyni....

Jest nam trochę smutno, bo po­

dróż jest tak urocza... Kpt. Pace- wicz, wyczuwając nastrój swych gości, postanawia rozweselić ich nieco i urządza bal na pokładzie.

Pokład zostaje zawieszony bande­

rami wszystkich państw i przy dźwiękach gramofonu bawimy się ochoczo do późnej nocy.

Nazajutrz prawie o świcie zry­

wa nas gong. Jesteśmy w Visby, gdzie zatrzymujemy się tylko na 4 godziny. Śpieszymy się więc i nie chcemy wierzyć oczom. Przed na­

mi leży cud-wysepka na Bałtyku.

W bujnej zieleni tonie owo „mia­

sto ruin i róż”. A te ruiny są tak malownicze, że chyba ze wszyst­

kich widzianych w tej wycieczce

— najpiękniejsze. A przytem tak jakoś prześlicznie zachowane. Nie­

stety, zawcześnie jest jeszcze na róże i napotykamy tylko gdzie­

niegdzie krzak dzikiej róży, któ­

ra niemniej dodaje uroku.

Następnego dnia zawijamy do Gdyni, skąd wracamy do swych zajęć codziennych w Warszawie.

Z żalem żegnamy się z załogą statku, mówiąc im tylko „dowi­

dzenia” na następnej wycieczce, z tej bowiem, oprócz niezliczonej ilości zdjęć, wynosimy moc uro­

czych wspomnień i prawdziwy za- r>ał do dalszych podróży na stat­

kach „Żeglugi Polskiej”.

HANNĄ CYBULSKA.

(9)

H O L G E R D R A C H M A N N .

N IE M A O P O W IE Ś Ć O RO ZB IC IU S IĘ O K R Ę T U

(N O W E L A Z D U Ń S K IE G O ).

Jeżeli beznadziejność kiedykol­

wiek nabywała patent na założe­

nie swego przedsiębiorstwa w ja­

kiejś miejscowości, to musiało to być z pewnością w tej właśnie gminie nadmorskiej, Smętne pa­

górki piasku, wydłużone i jedno­

stajne, jak sam smutek; bliżej ku morzu napół zawiane diuny; za drogowskazy sterczące w pustce bezdrożnej belki z rozbitych okrę­

tów; jako moment ożywiający me­

wa, trzepocząca się nerwowo cią­

gle wokoło jednego miejsca, raz po raz nagłe opady deszczu ze zmiennego nieba, płaczącego dziennie równie często, jak choro­

wite dziecko. Tu i owdzie pomię­

dzy pagórkami parę domów i tro­

chę zoranego pola o niezmiernie smętnym wyglądzie, coś, co przy­

pominało łąkę z widziadłem kro­

wy i paru owiec, chudych jak charty; kwaskowa ty a nawet cał­

kiem kwaśny zapach zatęchłych zbiorników wodnych pomiędzy diunami. Gdy się było zwrócić przez diuny wdół ku otwartemu płaskiemu wybrzeżu, miało się przed sobą ową kipiel morską, która, wzdymając się nad rafami podwodnemi, biegła i biegła ku piaskowi, szumiąc i dysząc, jak człowiek, który szedł zbyt szybko i chce opowiedzieć jakieś zdarze­

nie, jakieś bardzo ważne zdarze­

nie — no, poprostu mówiąc, strasz­

ną historję — a tu nie może mó­

wić, właśnie przez ten pośpiech.

Przewraca więc tylko gałkami oczu i stęka i mamrocze:

— Och, och... Boże zmiłuj się...

Boże zmiłuj się...!

Powóz nie był na resorach — naturalnie; ale zato szerokie sie­

dzenie opierało się dobrze na pa­

skach rzemiennych, a ja z dokto­

rem powiatowym mieliśmy dosyć miejsca. Och, miejsca było nawet aż zanadto i nasze ramiona i da­

szki u czapek stykały się ze so­

bą częściej i w sposób bardziej intymny, aniżeli się to dzieje za­

zwyczaj przy przejażdżkach po­

wozem.

— Przepraszam — najmocniej przepraszam... cóż do licha...!

I zaczynaliśmy się do siebie u- śmiechać, by jednak wnet spoważ­

nieć znowu. Fajki musieliśmy za­

palać co chwila na nowo.

Właśnie skręcaliśmy ku wybrze­

żu. Zapomniałem zapalić fajkę,

doktór jednak nie dał się wytrą­

cić z równowagi.

— Cóż, nie jest Pan do tego przyzwyczajony! — rzekł i zatrza­

snął przykrywkę fajki... — Przy­

znaję, że widok jest smutny, dja- belnie smutny, zwłaszcza w dzień jesienny. Ale, jeśli się tu bywa co­

dziennie — a i w nocy też — masz ci los, znów zgasła! — pyk, pyk, pyk — no, nareszcie, — ro­

zumie Pan, przyzwyczajenie jest drugą naturą człowieka — a zre­

sztą — czy jest cośkolwiek ną świecie, od czegoby się nasze zmysły nie stępiły zczasem?

— Czy widział Pan kiedy roz­

bicie się okrętu? — Na własne oczy? — spytałem.

— Wiele razy! To znaczy —- hm! właściwie mówiąc, przyby­

wałem zawsze, gdy już było po wszystkiem — na oględziny tru­

pów i tem podobne.

— I ja także! — odrzekłem.

Jechaliśmy dalej w milczeniu.

Biedne koniska z trudem ciągnęły powóz przez piasek, stangret wa­

lił w nie, nie mówiąc ani słowa.

Pomyślałem, że mógłby przecież tego nie robić, nie używać bata, nie mogłem jednak wydobyć z sie­

bie odpowiednich słów. Byłem przybity, apatyczny, zirytowany i milczący, przedewszystkiem mil­

czący, bez chęci do mówienia. A kipiel ciągle zmywała piasek, cią­

gle z tym samym dychawicznym dźwiękiem, gubiącym się w grobo- wem oniemieniu diun. Jechaliśmy niby koło jakiegoś napół rozwalo­

ne muru cmentarnego, mając po drugiej stronie morze ze swem wiecznem: „Och, Boże! zmiłuj się...!"

— Cóż, opracowuje Pan ten te ­ mat? — dał się słyszeć głos mego sąsiada.

— Jaki temat?

— Rozbicie się okrętów!

— Mówię Panu, nie widziałem ani jednego rozbicia się, a Pan też nie. Inaczej mógłby mi Pan przy­

najmniej opowiedzieć, jak to wy­

gląda.

— Nic łatwiejszego. Dosyć się o tem nasłuchałem przez cztery lata, a właściwie, to nie słyszy się tu o niczem więcej, jak tylko wła­

śnie o tem. Siedzi się przy l‘hom- brze i mówi o rozbiciu się okrę­

tów u nas tutaj. Poczekaj Pan, o- statnie było...

Konie przystanęły. Musiały

wytchnąć. Ostatnia ulewa przeszła już nad nami, w ustach mieliśmy zapalone fajki. Morze zaczynało się wznosić; nie mamrotało już, ale wołało do mnie coś głośno.

Od strony diun, z poprzecznych rowów wyłoniła się tuż przed sa­

mym pojazdem jakaś postać ze zwiniętą liną na ramieniu. Był to wysoki, szczupły, silnie zbudowa­

ny mężczyzna, o postawie trochę pochylonej naprzód, jaką zazwy­

czaj łatwo przybierają mieszkańcy tej nadmorskiej okolicy. Przyszy­

kował linę, schodząc wdół aż na mokry piasek, zmywany wodą. Sto­

jąc tak, wpatrywał się daleko w fale, jakgdyby miał im coś do po­

wiedzenia — lub jakgdyby wsłu­

chiwał się w to, co wołały. Po- czem cisnął skręty liny precz od siebie, daleko na pieniącą się wo­

dę, ściągnął ją z powrotem, zrobił gest zdziwienia, pobiegł w tył, rzucił znów linę. Podczas tej dziw­

nej zabawy wydawał z siebie ja­

kieś chrząkanie, które w gruncie nie miało w sobie nic ludzkiego.

Zachowywał się w tej grze, jak dziecko. Przypatrywałem mu się:

włosy jego były raczej białe, ani­

żeli szpakowate, mimo, że nic w mm nie wskazywało na wiek po­

deszły. Wzrok jego spoczął na nas bez wyrazu, obojętny na naszą obecność. Poczem rozpoczął na nowo swoją zabawę.

— Oto mamy i Mads‘a! — za­

wołał doktór i, zwróciwszy się wprost do mnie, ciągnął dalej: — Widzi Pan, Mads —■ to odpowiedni dla Pana człowiek... Był tu kiedyś któregoś wieczora sam w tem pu­

stkowiu na diunach, gdy zatonął wielki okręt. Był obecny na ca­

lem widowisku, od początku do końca. Był to też zupełnie nie­

zwykły wypadek. Mógłby Panu o nim opowiedzieć, gdyby niestety...

— Co niestety? — spytałem.

Doktór błysnął ku mnie okiem i pozwolił wybiegnąć cieczy z fajki.

— Troszkę zdziwaczał po tej nocy — widzi Pan. A co najoso­

bliwsze, to to, że zaniemówił. Nie mówiąc już o kolorze włosów, które miał dawniej rude, jak pło­

mień.

— Dostał obłędu? — spytałem cicho.

— Tak. I oniemiał. Widocznie był skłonny do tego... — odrzekł doktór powiatowy.

Ttum. Z. GULIŃSKA.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Port w Gdyni znajduje się dopiero w budowie i nie posiada jeszcze obecnie znaczniejszych urządzeń technicznych, używany jest zatem przez przemysłow­.. ców tylko

skiego, co do których toczy się obecnie żywa wymiana zdań między zaintereso- wanemi czynnikami, jak np.: Czy szkoła marynarki handlowej może i powinna być

Jednak uspokoiło się do tyła, że rybacy uznali za możliwe przepchnięcie swoich ciężkich łodzi przez przybój fal przy brzegu i postanowili wyruszyć. Na

rza, przyjął inicjatywę Ligi Morskiej i Kolonjalnej jak najbardziej życzliwie i nietylko ustalił dzień Święta Morza w Polsce po wszystkie czasy na 29 czerwca,

Jak wielce będzie przez to praca ułatwiona, jak dalece stanie się przez to owocniejsza, nietrudno pojąć, Po drugim roku polarnym spodziewać się należy

Walny Zjazd Delegatów Ligi Morskiej i Rzecznej podkreśla, że siła zbrojna na morzu jest nam potrzebna nie dla groże­. nia komukolwiek, nie dla powodowania wyścigu zbrojeń, a

tyki, algebry, geometrji i fizyki według programu szkół średnich państwowych w zakresie 6-iu klas. Kandydaci, którzy już posiadają maturę jednej ze szkół krajowych, mogą

Jest więc niezbędne, aby powstała na wybrzeżu większa przetwórnia ry ­ backa, lecz tego typu, aby mogła u- trzymać się i pracować przez cały rok, zmieniając tylko działy