t e 2
T Y G O D N I K P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y NAUKOM P R Z Y R O D N I C Z Y M .
P R E N U M E R A T A „ W S Z E C H Ś W IA T A 44.
W W a r s z a w i e : rocznie rub. 8 , kw artalnie rub. 2.
Z p r z e s y ł k ą p o c z t o w ą : rocznie rub. 10, półrocznie rub. 5.
Prenumerować można w Redakcyi W szechśw iata i we w szystkich księgarniach w kraju i zagranicą.
R edaktor W szechśw iata przyjm uje ze spraw ami redakcyjnem i codziennie od godziny 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.
A d r e s R e d a k c y i : M A R S Z A Ł K O W S K A N r . 118.
RAD.
(Odczyt prof. PIOTRA CURIE, wygłoszony w Instytucie królewskim w Londynie).
I.
W r. 1896 Becąuerel zauważył, że uran i jego sole w ysyłają szczególnego rodzaju promienie, podobne do prom ieni Rontgena.
Działają ońe n a pły tę fotograficzną i czynią powietrze, przez które przechodzą, dobrym przewodnikiem elektryczności. Nie załam u
ją się, nie odbijają, a n atom iast m ogą prze
nikać przez papier czarny lub cienkie płytki metalowe. Zw iązki torow e zachowują się podobnie do uranow ych. Owe szczególne promienie, wydzielające się bezustannie z nie
których ciał, nazwano prom ieniam i Becąue- rela, a ciała same radioaktyw nem i czyli pro
mieni otwórczemi. P ani Skłodowska-Curie i ja odnaleźliśmy w pew nych m inerałach kilka nowych ciał radioaktyw nych, zaw ar
tych w najdrobniejszych zaledwie ilościach, lecz których promieniotwórczość jest nie
zwykle silna. Z m inerałów owych zdołali
śmy wydzielić ciała: polon, zbliżony ze względu na swe własności chemiczne do bizm utu, i rad, k tó ry z ty ch sam ych powo
dów sąsiaduje z barem . P . Debierne odna
lazł jeszcze aktyn , ciało radioaktyw ne, które umieścićby m ożna obok ziem rzadkich.
Polon, rad i aktyn prom ieniują i to z siłą, która jest m ilion razy większa od promie
niotwórczości pierwiastków u ran u i toru.
Mając substancye podobnie czynne, można było zjawisko wysyłania prom ieni badać szczegółowo i wielka też ilość poszukiw ań wykonana została w czasach ostatnich.
Dodać trzeba, że rad, ja k doszliśmy do przekonania, jest pierw iastkiem nowym i je go sole udało się nam otrzym ać w stanie chemicznie czystym. R ad jest właśnie ciałem, którem najczęściej posiłkowano się w bada
niach nad własnościami substancyj radio
aktyw nych.
II.
Prom ienie radu działają na płytę fo togra
ficzną w czasie niezwykle krótkim . D ziała
nie podobne zachodzić może naw et poprzez jakikolw iek ekran. W szystkie ciała są mniej lub więcej przepuszczaj ącemi dla promieni rad u i żaden dla nich ekran nie jest absolut- nieprzezroczysty.
Dalej prom ienie rad u pow odują fosfore- scencyę wielkiej liczby ciał; sole m etali alka
licznych lub m etali ziemnych, substancye organiczne, skóra, szkło, papier, sole u ra n u i t. p. fosforyzują. D yam ent, platyno- cyanek baru i siarczek cynku fosforyzujący Sidota są pod tym względem szczególnie czułe. W fosforyzującym siarczku cynku
/ V , ...» ~ 7 ; <— 1 • ---
r p A r-
y x
(1137). W arszawa, dnia 10 stycznia 1904 r. > Tom XXIII.
18
W SZ E C H ŚW IA T jY
o2 świecenie trw a jeszcze przez pew ien czas po
usunięciu w pływ u bezpośredniego prom ieni radu.
Prom ieniow anie ra d u -jest rów nież silne w tem p. pow ietrza ciekłego (— 180°), ja k w tem peraturze zwykłej. Oto doświadcze
nie: n a dnie probów ki szklanej umieszcza się ru rk ę z solą radu, a obok ekranik z pla- tynocyankiem baru, k tó ry w sąsiedztwie rad u świecić naty chm iast zaczyna. Z an u rz
m y epruw etkę w pow ietrzu ciekłem, a p rze
konam y się, że ekran z platynocyankiem b aru świeci conajm niej ta k silnie, ja k przed zanurzeniem . Jeżeli doświadczenie pow tó
rzym y z siarczkiem cynku Sidota, to j a sność ek raniku zm niejszy się bardzo w tem peratu rze pow ietrza ciekłego, lecz zm niej
szenie to ma jed y n ą przyczynę w obniże
niu zdolności fosforescencyjnej siarczku cy n ku w tem peratu rze niskiej.
S ubstancye fosforyzujące u leg ają stopnio
wej zm ianie pod w pływ em długo trw ającego działania prom ieni radu; stają się w tedy m niej w rażliwe i m niej silnie już świecą pod działaniem owych prom ieni. Sole rad u świe
cą bezustannie; należy zauw ażyć, że fosfo- rescencya ich w yw ołana je s t przez prom ie
nie B ecąuerela w nieb sam ych pow stające.
Chlorek i brom ek rad u bezwodne świecą n a j
silniej ze w szystkich soli; zjaw isko daje się zaobserwować naw et podczas dnia i przyp o m ina zabarw ieniem św iatło robaczka święto
jańskiego. Świecenie soli radow ych zm niej
sza się z czasem, nie znikając jed n a k nig d y zupełnie; jednocześnie z zanikaniem św iatła sole te, zwykle bezbarwne, stają się szarem i, żółtem i lub fioletowemi.
III.
P rom ienie rad u czynią pow ietrze, przez które przenikają, dobrym przew odnikiem elektryczności. Jeżeli zbliżym y kilk a decy- gram ów soli radow ej do elektroskopu n a ła dowanego, to on rozbroi się n aty ch m iasto wo. W yładow anie, choć powolne, mieć b ę dzie naw et i w tedy miejsce, kiedy elektro
skop zasłonięty zostanie g ru b ą ścianką.
Ołów, p laty n a pochłaniają silnie prom ienio
wanie; glin je s t m etalem bardziej przezro
czystym ; ciała organiczne stosunkow o słabo absorbują prom ienie B ecąuerela. P rom ienie
ra d u nad ają również cieczom dielektrycz
nym , ja k eter naftow y, dwusiarczek węgla, benzyna, pow ietrze ciekłe, własność, choć copraw da w słabym stopniu, przepuszczania p rąd u elektrycznego.
Prom ienie rad u ułatw iają przejście iskry przez powietrze pomiędzy biegunam i. Do
świadczenie w ykonać możemy przy pomocy cewki indukcyjnej. B ieguny cewki P i P '
Fig. 1.
złączone są z dw um a przyrządam i iskrowe- m i M i M7, odsuniętem i od siebie i przed
staw iaj ącem i dwie drogi oddzielne, lecz p ra wie rów now ażne dla przyjęcia iskry. P rz y rządy reguluje się przez zbliżanie kulek w tak i sposób, że iskry przelatują praw ie równie rzęsiście pom iędzy kulkam i każdego z dwu przyrządów. Jeżeli teraz do jednego z przyrządów przybliżym y rad, to w drugim isk ry przestają się ukazywać.
Prom ienie najbardziej przenikliw e zdają się przyczyniać najbardziej do w yw ołania pom ienionego zjawiska, bowiem jeszcze po
przez pły tę ołow ianą o grubości
2an w pływ ra d u na iskry nie bardzo się zmniejsza, choć w iększa część prom ieniow ań zostaje zatrzy m ana przez płytę.
IV.
P rom ienie radu nie odbijają się i nie zała
m ują. Tw orzą m ieszaninę niejednorodną prom ieni; dzielimy je na trz y grup y, które w edług propozycyi R uth erford a oznaczamy literam i a, (3 i
7.
W pływ pola m agnetycznego pozwala je od siebie rozróżnić: w silnem polu m agne- tycznem prom ienie a zbaczają ze swego bieg u prostolinijnego w ten sam sposób, ja k prom ienie kanałow e w próżni; gd y ty m czasem prom ienie |3 odchylają się w stronę przeciw ną, podobnie do prom ieni katodal
nych; wreszcie prom ienie y nie są wcale od
chylane i zachow ują się, ja k Rón < <
3< a : ] i
Ms 2
W SZ EC H ŚW IA T19 Rad R (fig. 2) umieszczony jest na dnie J
wąskiego w ydrążenia cylindrycznego w blo
ku ołowianym L\ W nieobecności jakiego
kolwiek w pływ u m agnetycznego promienio-
Y
wanie wydobyw a się z zagłębienia cylin
drycznego w postaci wiązki prostolinijnej.
W niezm iennem polu m agnetycznem , pro- stopadłem do powierzchni rysunku i skiero- j wanem do tyłu, prom ienie (3 zostają silnie zagięte w praw o i zataczają drogę kołową;
promienie a są odchylane nieco w lewo,
jg dy '(■ biegną w dalszym ciągu po swej dro- | dze prostej.
Prom ienie a najm niej są ze wszystkich przenikliwe. P ły tk a glinow a o grubości
jkilku setnych m ilim etra już je pochłania.
O dchylają się one ze swej drogi w stopniu niezm iernie słabym naw et w bardzo silnem polu m agnetycznem . Upodobnić je można do pocisków m ateryalnych, których m asa
jbyłaby zbliżona do m asy atom u i które n a
ładow ane b y łyby elektrycznością dodatnią;
m ają się one przytem poruszać z niezmier
nie wielką szybkością. Pom ijając zachowa
nie się prom ieni ty ch w polu m agnetycz
nem, obserwacye poczynione nad ich po
chłanianiem przez ekrany bardzo cienkie i ustaw ione jeden za drugim w ystarczają do ich scharakteryzow ania i w yodrębnienia.
Przechodząc stopniowo przez ekrany, pro mienie a stają się coraz to mniej zdolne do przenikania (podczas g dy w w arunkach ty ch sam ych zdolność przenikania promieni Ront- gen a powiększa się); zdaje się więc, jakoby j
energia każdego.oddzielnego pocisku zmniej
szała się po przejściu przez ekran.
Przypuszczalnie właśnie promienie a są czynne w bardzo pięknem doświadczeniu ze spintaryskopem Crookesa. W przyrządzie tym drobniutki kryształek (cząstka m iligra
ma) soli rad u . umieszcza się zapomocą d ru cika metalowego tuż (na 1/i mm) przed ekranem, pokrytym siarczkiem cynku fosfo- I ryzującym . P atrząc w pokoju ciemnym
| przez lupę na powierzchnię ekranu, otacza
jącą sól radu, spostrzega się p u n k ty świetl
ne, którem i literalnie zasiany je s t ekran;
wyw iera on wrażenie nieba gwieździstego;
pu n kty świetlne bezustanku pojaw iają się i znikają. W edług teoryi balistycznej wyo
brazić sobie można, że każdy zjaw iający się p u n k t św ietlny pow staje w skutek uderzenia pocisku tworzącego prom ienie a. Będzie to pierwszy przypadek zjaw iska pozwalającego
‘ zaobserwować bezpośrednio działanie od-
| dzielnie wziętego atom u pojedynczego.
Prom ienie £$ są analogiczne z prom ienia
mi katodalnem i. Pole m agnetyczne odchy
la je w ten sam sposób, ja k -to czyni z pro
mieniami katodalnem i. Zachowują się one, jak pociski naładow ane elektrycznością od- jem ną i obdarzone bardzo wielką szybko
ścią. Pociski te (elektrony) m ają mieć m a sę około
1 0 0 0razy m niejszą od atom u wo
doru.
c = i
Fig. 3.
Doświadczenie następujące stw ierdza od
chylenie prom ieni [3 w polu m agnetycznem .
R u rk a szklana R (fig. B) zaw ierająca nieco
soli radu, mieści się w jednym z końców
ru ry ołowianej AB o bardzo grubych ścia-
20
W S Z E C H S W IA TJMś 2 nach. Przed drugim otw orem ru ry u s ta
w ia się elektroskop E . P ę k prom ieni, p o chodzący z radu, sprow adza w yładow anie elektroskopu. R u ra ołowiana znajduje się pom iędzy biegunam i elektrom agnesu E E i je s t ustaw iona prostopadle do linii biegu
nowej NS. K iedy prąd zacznie krążyć po d ru tach elektrom agnesu, prom ienie |3 zosta
ją odrzucone na ściany rury; w yładow ania elektrom etru odbyw ają się teraz bardzo w ol
no. Jeżeli znów p rąd w strzym am y w elek
trom agnesie, prom ienie [3 zaczną działać na- pow rót n a elektrom etr, k tó ry rozbroi się w tedy w jednej chwili.
Można stw ierdzić doświadczalnie, że p ro m ienie (3 przenoszą z sobą elektryczność od- jem ną i wniosek ten zgod n y je s t z hypotezą, na m ocy której uw ażam y prom ienie (3 za pociski naładow ane elektrycznie. Do w y konania doświadczenia m ożna się posiłko
wać przyrządem , przedstaw ionym n a fig. 4.
E
2
E
R ad R R w ysyła prom ienie [3; pom iędzy nie
m i znajdą się i takie, k tó re przekroczą cien
k ą ściankę glinow ą E E , złączoną zapomocą d ru tu z ziemią; przebiją w arstw ę izolacyjną p a ra fin y ii i zostaną wreszcie pochłonięte przez blok ołow iany MM, z k tó ry m łączy się elektrom etr p rzy pom ocy d ru tu m etalo
wego izolowanego. Ł atw o stw ierdzić, że blok ołow iany M stale ład u je się elektrycz
nością odjem ną. W dośw iadczeniu tem p ro m ienie a absorbow ane są przez blaszkę gli
nową. W arstw a p a ra fin y je s t konieczna do całkow itego odosobnienia bloku ołowianego;
izolacya byłaby n ato m iast zupełnie niew y
starczająca, gdyby zam iast p a ra fin y było powietrze, któ re staje się przecież przew od
nikiem pod wpływem tychże prom ieni radu;
nie byłoby w tedy m ożliwem stw ierdzenie n a bloku ład unk u elektrycznego.
M ożna zresztą dośw iadczenie zm ienić: r y nienka m etalow a A A (fig. 5) połączona jest jz elektrom etrem ; zaw iera ona rad R . W szy st
ko zalane zostało parafiną HU] powłokę m e
talow ą E E E E złączyliśmy z ziemią. P ro m ienie a, bardzo słabo przenikające, nie mo-
z_ 1 > E'sk'rantelt
M M ' MII k\Ł'..A J 1 . r
Łl
i ElektrometrF ig . 5.
gą się przedostać przez parafinę, podczas g d y prom ienie (3 przebijają z łatw ością w ar
stwę parafiny; unoszą one ze sobą elektrycz
ność odjem ną, podczas gdy łódka m etalow a ładuje się dodatnio, co m ożna stw ierdzić za- pom ocą elektrom etru.
R u rk a szklana zatopiona i zaw ierająca sól radow ą ład uje się elektrycznością sam oistnie i zachow uje się podobnie, ja k butelka lejdej
ska. Jeżeli nożem do k rajania szkła zrobi
m y rysę n a ściance ru rk i po dostatecznie długim czasie od chwili jej zatopienia, zja w ia się iskra, któ ra przebija szkło w m iej
scu, gdzie ścianka została naruszona przez nóż; jednocześnie trzym ający ru rk ę do
świadcza w palcach lekkiego w strząśnienia w skutek przepływ ania przez palce ład un ku elektrycznego.
G-rupa prom ieni [3 tw orzy wiązkę, w k tó rej oddzielne prom ienie różnią się od siebie przez swą zdolność przenikania. N iektóre z nich są ju ż pochłaniane przez blaszkę g li
now ą grubości V10o mm, podczas g d y inne m ogą przenikać poprzez taflę ołowianą, g ru bą n a kilk a m ilim etrów. Zauważono rów nież, że prom ienie (3 różnią się m iędzy sobą krzyw izną drogi, ja k ą zataczają w temże sa
mem polu m agnetycznem . W doświadcze
niu, przedstaw ionem na fig.
2, prom ienie p zbaczają niejednakow o i działają na pły tę fotograficzną AC od B aż do C. Prom ienie słabiej odchylane padają na C, gdy silniej zaginane dochodzą do B. N a płytce więc fotograficznej pow stanie jrodzaj widm a, po
wodow anego przez rozkład wiązki w polu m agnetycznem na prom ienie mniej lub wię
cej zbaczające. Staw iając teraz n a drodze przejścia prom ieni cienką blaszkę m etalową, stw ierdzić można, że najłatw iej ulegają zniszczeniu prom ienie najsilniej odchylane;
a więc bardziej przenikliw e tr.udniej zbacza
ją ze swej drogi prostolinijnej.
,]\o
2
W S Z E C H ŚW IA T21 W edług teoryi balistycznej promienie [3
są elektronam i, biegnącem i z m niejszą lub większą szybkością. Prom ienie najbardziej przenikliw e są te, których prędkość r u chu jest największa. B adania K aufm anna, w świetle teoryi elektronów’ (pod form ą, j a ką jej nadał p. Abraham ), prow adzą do n a
stępstw o wielkiem znaczeniu ogólnem, m ia
nowicie pozw alają przypuszczać, że niektóre bardzo przenikliw e prom ienie p utworzone byłyby przez elektrony, biegnące z prędko
ścią rów ną blizko 9/io prędkości światła; da
lej znów, że m asa elektronu, a być może i m asy w szystkich ciał, byłyby tylko sku t
kiem oddziaływ ań elektrom agnetycznych.
Prom ienie y, niezbaczające i analogiczne z prom ieniam i R óntgena, tw orzą zaledwie drobną część w prom ieniow aniu ogólnem radu. N iektóre z prom ieni y są niezwykle przenikliwe i m ogą przechodzić poprzez pły
ty ołowiane kilka centym etrów grube.
Prom ienie Becquerelowskie nadać się m o
gą do rad io g rafu naw et bez specyalnych przyrządów. M ała ru rk a szklana, zawiera
jąca kilka centy gram ów soli radowej, zastą
pić może przyrząd Crookesa do prom ieni R ontgenow skich. Zużytkow uje się prom ie
nie radu p i y. Odbitki fotograficzne, tą dro
g ą otrzym ane, nie m ają tej wyrazistości co rentgenogram y z pow odu rozpraszania się prom ieni p w ciałach, przez które one prze
chodzą. Lepsze odbitki radiograficzne po
w stają, jeżeli prom ienie p odchylim y w polu elektrom agnetycznem i działać będziemy w yłącznie prom ieniam i y, ja k w rentgeno- grafii; lecz ponieważ rad w ysyła niewiele prom ieni y, przeto trzeb a pozować w ciągu kilku dni dla otrzym ania wyraźnej odbitki radiograficznej.
<DN)
T łum . K . Jablczyńslń.
K A D Z IE L N IA .
(D okończenie).
Mam dość oglądania. K orzystając z uprzej
mości właścicieli, przy ich pomocy obłado- w uję się okazam i i próbkam i. Obfity połów!
Galena, baryt, azuryt, kaolin, żelaziak b ru n atn y , k alcy tu rozm aite odmiany! Jeżeli
w dalszem wycieczkowaniu takie szczęście będzie m i dopisywało, wypadnie w furgony się zaopatrzyć. N a szczęście (tym razem!) inne góry kieleckie mniej w okazy króle
stw a m ineralnego obfitują. Takich jak Ka- dzielnia jest kilka jeszcze w okolicy Kielc, że wym ienię W ietrznię, Slichowicę, górę Machnowską. K up y wapienia, .spękane, po
dziurawione szczelinami łagodnie w ynurzają się z pól. Łono ich buduje wapień ciemno
szary, zbity a tw ardy, zw any „m arm urem 11.
Nie jest to w istocie m arm ur. Nie posiada budowy ziarnistej, ani pod m ikroskopem nie
ukazuje sm ug zrastania bliźniaczego kalcytu czystego. J e s t to ag re g a t ziarn kalcytu o bardzo rozmaitej postaci, przypom inającej przekroje muszelek drobnych. Spojone to ciem ną nieprzejrzystą m asą, ta k że całość spraw ia wrażenie m ułu naszpikowanego ja- snemi ziarnkam i. N a ciemnem tle tego
„m arm uru
41odcinają się jaśniejsze żyłki ró żowej barw y, prujące skałę w rozm aitym kierunku, niekiedy rozdym ające się w gniaz
do, to znów zwężające się, aż do zaniku. Te są istotnym m arm urem .' W mikroskopie ujaw niają typow ą budowę ziarnistą, a w ce
chach zew nętrznych niczem oprócz nikłych rozm iarów odeń się nie różnią.
Oóry te wśród innych należą do starszego pokolenia. Skamieniałości spotykane w skale świadczą o ich pochodzeniu z okresu dewo- nu. Cechy stratygraficzne i orograficzne przem aw iają za tem, że góry te sterczały już wtedy, gdy inne jeszcze nie zapowiadały swych narodzin. W ielu przem ian, ta k w wy
glądzie, jak budowie terenu, były św iadka
mi. U rągały falom morskim, stanow iły ta mę panoszeniu się lodowców... Od czasu, jak fale m orskie po raz ostatn i w kolei rzeczy stopniowo usunęły się k u północy, górzyska stare zmieniły się ogromnie. Niegdyś wy
sokie, może z dum ą Alp bodące niebo, zm a
lały, skarłowaciały. Miejscami jeszcze moż
na napotkać niby resztki dawnej świetności, ja k chęcińska Góra Zamkowa, ale są to już jak b y ostatni m agnaci na gruzach dawnej wielkości, wyczekujący ostatniej zagłady.
Trzepane przez w iatry, sm agane deszczami, kurczyły się w swych rozm iarach, u podnó
ża grom adząc opadłe łachm any. Z tych
resztek utw orzyły się całe ławice osobliwej
skały-zlepieńca, k tóre dziw nym zbiegiem
22
W S Z E C H Ś W IA Tokoliczności rozniosły sławię g ó r znacznie poza ich obrąb. Z takiego zlepieńca w ycio
sana została kolum na Zygm untow ska, k tó rej resztki spoczyw ają na dziedzińcu gm a
chu M uzeum P rzem y słu i R olnictw a. Dzieje tego zlepieńca są k a rtą z przeszłości gór.
"Wapień wśród skał posiadł m iejsce tem upośledzone, że łatw iej niżeli inne m arnieje pod w pływ em atm osfery. Spostrzegam y to powszechnie na pom nikach. G dy ch ropa
wy cios gran ito w y zaledwie zlekka po
m arszczy się i zm atow ieje i tu lub owdzie zbieleją m u połyskliw e czerwone skalenie, przedni m arm ur kara-ryjski zdąży tyle brózd posiąść i ta k szpetnem i się okryć plam am i, że posąg A pollina po pew nym czasie w yda nam się co najm niej m odelem z m uzeum p a
tologii. Ozemże to się dzieje? Tkw i to w jednej z zasadniczych różnic ty ch sk ał—
składzie. G ranit, ja k wiadomo, składa się z trzech minerałów: kw arcu, łyszczyku i sk a
lenia. Pierw szy z ty ch m inerałów je s t n a j
bardziej trw a ły w sw ych cechach ze w szyst
kich. A ni woda, ani ogień m u nie szkodzą.
M c sobie tedy nie robi ani z deszczów, ani z m rozów i zawiei śnieżnych. Ł yszczyk mniej ju ż je s t odporny — łupie się pod w pły wem zm ian tem p eratu ry , woda, zaw ierająca dw utlenek węgla, w yciąga zeń części sk ła
dowe; żelazo, zwykle zaw arte w łyszczykach ciem nych, w ysiąka w postaci rdzy; jed n a k dla oka zm iany te nie są zbyt rażące. N aj- | bardziej ulega zm ianom skaleń, i to daje się ! w łaśnie spostrzegać, jako jedyny objaw zm iany. M atow ieje i bieleje, przeistaczając się ju ż w łyszczyk, ju ż to w kaolin, co s ta now i dalszy stopień przem iany. M arm ur nato m iast składa się z k alcytu i niewielkiej ilości najrozm aitszych domieszek. K alcy t już w wodzie czystej rozpuszcza się w pew nej, aczkolwiek nieznacznej, ilości. Jeżeli zaś w oda zawiera nieco dw utlen k u węgla, rozpuszczalność k alcytu znacznie się wzm a
ga. J u ż w tak i ted y sposób posąg m arm u rowy, zlew any u p ustam i deszczów jesien
nych, z czasem znaczną część swej objętości m usi oddać wodom m eteorycznym , co m u pięk na nie doda. N iestety, n ad om iar m ar
m u r nigdy nie byw a jed n o lity i czysty. M ię
dzy ziarnkam i są drobne szczelinki. W skw ar
n y dzień w skutek rozprężania się skały, szczelinki te nieco się rozszerzają. W oda
zdradliw ie prześlizguje się w nie, i rozpusz
czając ścianki, rozszerza je bardziej i pogłę
bia, torując drogę strugom deszczu, k tóry je w ypełnia skrupulatnie. Naraz ściska pierw szy przym rozek. W oda, tężejąc w lód, roz
piera szczeliny, kruszy ziarna, ułatw iając robotę następnym strugom z ulew ą spadłym . K alcy t ulega coraz szybszemu w ym yciu, a domieszki... zostają i względnie się grom a
dzą. Je d n ą z najbardziej pospolitych do
mieszek w m arm urze jest żelazo. Najczę
ściej je s t ono rozsiane w postaci w ęglanu żelaza, związku, k tó ry jak o izom orficzny z kalcytem , w ystępuje w sam ych kry szta
łach al pari. W zględem wody jednak, zw ła
szcza zawierającej tlen, zachowuje się zupeł
nie inaczej. Zam iast rozpuszczać się, prze
ciwnie w yłania się jak o tlenek żelazowy. Te w yłonienia stanow ią właśnie rdzaw e plam y.
Poprow adźm y w m yśli dalej przebieg p rze
m ian w apienia pod w pływ em w ody atm o
sferycznej. Cóż w końcu zostanie z m ar
m uru?—oczywiście tylko żelazo. Jed n ak , oprócz żelaza, m arm ury zaw ierają i inne do
mieszki. One to właśnie nadają ten brudny w ygląd starym pomnikom m arm urow ym (pom ijając inne zjawiska, ja k siedlenie się
i
drobnych wodorostów i innych roślin na tej
„glebie11).
W apień, ja k widzieliśmy, jest co do skła
du, tylko jak b y bardziej zanieczyszczonym m arm urem , m a atoli nieco odm ienną budo
wę. I jed n a i d ru g a okoliczność czynią go jeszcze mniej w ytrzym ałym n a w pływ y atm osfery, aniżeli m arm ur. W śród dom ie
szek spotyka się bardzo rozm aite m inerały:
ziarnka lub kryształk i kw arcu, igiełki cy r
konu, tu rm alin u i t. d., najczęściej jed n a k kw arc i łyszczyk. W samym w apieniu ty ch m inerałów nieznać, tkw ią one w mule, k tó ry stanow i lepiszcze skały. Lepiszczem zaś są związki organiczne i ilenek żelazowy. W o
da deszczowa, trafiając na skałę w apienną, najpierw zabiera się do ruinow ania zw iąz
ków organicznych. U tleniając je, przepro
wadza w kw asy i wzbogaca się w taki spo
sób w jeszcze jeden czynnik burzący. W tem stadyum wapień bieleje i staje się ze zbitej
| tw ardej skały kruchą. K w asy i dw u tlen ek
węgla zabierają powoli kalcyt, co im tem
łatw iej idzie w porów naniu z m arm urem , że
{ tu ziarnka kalcytu są nieprawidłow e, poro-
JS(o 2
W SZ E C H ŚW IA T23 wate niekiedy, łatw iej się więc rozpuszczają.
Na placu tedy zostają—kw arc i łyszczyk, oblepione tlenkiem żelazowym, i żyłki m ar
muru, jeżeli były w wapieniu. Stanowi to syp
ką masę, składającą się z większych i m niej
szych kaw ałków m arm uru, pogrążonych w rdzaw ym i l e —glinie. W drodze takich przem ian skała w apienna z biegiem czasu okrywa się na pow ierzchni w arstw ą rum o
wiska. K alcy t z żyłek m arm uru powoli zni
ka i panem pozycyi w końcu zostaje niepo
dzielnie—glina.
Gdziekolwiek skały wapienne w ystępują na św iatło dzienne, wszędzie zja
wisko pow tarza się stereotypowo.
Zastajem y je na rozm aitych sta- dyach i, co ciekawe, niekiedy wszystkie stadya w jednym prze
kroju, na jednej ścianie. Leży to już w samym porządku przebie
gu zjawiska. D ajm y na to, że świeży nietknięty wapień niedaw no w ynurzył się w jakikolw iek sposób z łona ziemi, odsłonił swą powierzchnię działaniu atm o
sfery. Niebawem górna jego część rozsypie się w gruz. W oda wtedy ma ju ż możność prze
siąkania głębiej. Pow tórzy ona z w arstw ą leżącą pod gruzem , to co uczyniła z nim. G ruz jed nak w tym czasie nie będzie również bezkarnie n a pow ietrzu się w y
legiwał. U legając dalszym przemianom, będzie stopniowo się zbliżał ku postaci gliny. Im. bardziej woda zgryzie górne w arstw y, tem więcej jej zostanie sił, po-
I wiedzmy kwasów, na ruinow anie głębszych W ten sposób corsrz nowe i nowe poziomy, głębsze będą atakow ane. Oczywiście w naj- nowszem, pierwszem, stadyum wie
trzenia będzie najgłębszy z zaatakow a
nych poziomów. K u górze będziemy mieli szereg stadyów coraz to dalszych, aż do ostatniego. Te jednak niezawsze możemy napotkać. Ponieważ tu skała jest sypka, ostoi się tylko wtedy, je
żeli spoczywa na powierzchni pozio
mej. N a zboczach wyniosłości lub wo
góle pochyłościach wapieni, będą one ustaw icznie zm ywane przez deszcze.
Gdyby wapień był jednolity zupełnie, w przekroju jego u powierzchni mie
libyśm y szereg przejść poziomych w ar
stewek między wapieniem a gliną, W apienie, i wogóle wszelkie skały, jedno
lite na znacznym przeciągu są zjawiskiem rządkiem. R ozm aita konsystencya, większe spękanie, mniejsza ilość domieszek nie omieszkają wycisnąć piętna na w ietrze
niu wapienia. Granica zaatakow ania, zda
rzająca się ta k w zabarw ieniu, ja k kon- systencyi, staje się w takich razach fali
stą (fig. lj. W jednem miejscu w apień zdą
żył zwietrzeć głębiej, w innem płyciej. Na-
j
razie widzimy jakby doły w powierzchni j wapienia wypełnione rum ow iskiem niby zu- f pełnie m u obcem. Bliższe wejrzenie wypro-
! wadza nas z błędu. Nieprzerw any szereg
24
W S Z E C H Ś W IA TJMa 2 przejść od świeżego w apienia, aż do glin
odziew ających go po w ierzchu sam ym łączy te dw a krańcow e ogniw a łańcucha.
Poniew aż w drodze ty ch przem ian część skały zostaje usunięta (w postaci roztworu), objętość skały się zmniejsza. J u ż w pierw-
pod takim czasowym zbiornikiem wyjdzie jaknajgorzej. W oda przenikając po szcze
linach nadgryzionej w arstw y, będzie się w żerała w zdrowe ciało. W ten sposób dal
szych stadyach zaznaczają się ted y w klęsło
ści na powierzchni w skutek osiadania miejsc, k tóre zaczęły wietrzeć. Im dalej, tem go rzej. Z aczynają się tw orzyć jam y (fig. 1).
Osiadanie posuwa się praw idłow o i w roz
m aitym stopniu na rozm aitych poziom ach.
Jeżeli skała nie była jed n o litą i składała się
sze losy tej części wapienia fatalnie się u k ła dają. Tu będą się skupiały upusty wody deszczowej, szukające drogi k u głębiom.
K ażda szczelinka, każda pora da im pretekst do pogłębienia roboty stru g m inionych.
W ietrzenie ogrom nym krokiem będzie się
■5;
3. r .
np. z w arstw niejednakow ej konsystencyi, w tedy zjaw isko to otrzym uje oryginalną ilustracyę (fig.
2). Często obraz ta k i można napotkać na sztucznych przekrojach w apie
ni w przekopach kolejowych, kanałach i t. p.
W głębienia na powierzchni w ietrzejącego w apienia dadzą pochop strugom w ody desz
czowej do skupienia. N atu raln ie w apień
tu posuw ało w porów naniu z innem i m iej
scami. Dopiero tw ardsze, bardziej zbite miejsca skały położą tam ę panoszeniu się żywiołu. U tw orzy się „kieszeń" (fig. 3).
Kieszenie takie m ają najrozm aitszą, najdzi
waczniejszą niekiedy postać (fig. 4). Czasa
m i pod kieszenią ta k ą w ścianie skały spo
strzegam y dziurę lub plam ę w apienia b a r
j
Y
o2
W SZ EC H ŚW IA T25 dziej zwietrzałego, ja k b y ranę. J e st to dal-
jszy ciąg kieszeni, której przekrój w idzim y i tylko w jednej płaszczyźnie, gdy w ygina się w prostopadłej do niej (fig. 5). Kieszenie te zaznaczają się tem bardziej, im większa różnica była w skale i im w ietrzała szybciej.
W końcu wklęsłość u góry będzie ju ż tylko szczerą glin ą w ypełniona. W tak i sposób zaznaczają się w szystkie „słabsze1' miejsca skały. Przeistaczając się oczywiście z cza
sem w takie kieszenie, w ypełniają się gliną.
Zw ykle jeszcze podczas istnienia skały w sta nie świeżym niektóre szczeliny pod kiesze
nią w skale tkw iące są szersze, inne węższe.
W oda po takiej szczelinie spływ a w większej ilości, tw orzy się więc tu n atu raln y upust stru g wody deszczowej, zbierających się w „kieszeni". D ziałanie jej będzie również wzmożone. Zwolna, coraz bardziej niszcząc ściany, będzie się w dzierała coraz głębiej.
N atrafiw szy przypadkow o na inną szczelinę rozdwoi bieg. Szczeliny biegną w skale w rozm aitym kierunku. Zwykle przew aża
ją pionowy i poziomy. T rafiając na pozio
mą, woda worywa się pod wpływem ciężaru w dno. Grdy szczelina dopływowa z bie
giem czasu się rozszerzy, już nie czysta wo
da będzie się w dzierała w głąb, ale zacznie się obsuwać glina. Przez zmianę biegu z pio
nowego na poziomy znaczna część gliny opadnie na dno, zwłaszcza zaś grubsze ziar
na kwarcowe i tylko lżejsze części będą uno
szone przez wodę. W ten sposób oprócz chemicznej działalności woda przybiera m e
chaniczną, szoruje dno i ściany, a podczas znaczniejszego przypływ u wody, w okresie obfitszych deszczów, i su fit czyli strop szczeliny. W ynikiem tej działalności będzie niewielka grota. Je d n a k i po drodze do g ro ty w rozpadlinie, k tó ra się z czasem w y
tw orzy ze szczeliny, woda nie będzie spada
ła w jednej płaszczyźnie, lecz otrzym a ruch wirowy, ja k to w idzim y w lejkach, r u rach i;t. d., w tak i sposób utw orzy się nie rozpadlina, lecz kanał. K an ały takie i gro
ty, do k tó ry ch w padają, są zjaw iskiem n ad zwyczaj powszechnem . O bfituje w nie i Ka- dzielnia. Dziś w nich niem a wody—wyszły ponad poziom wody zaskórnej. Są jak b y skamieniałością, świadczącą o dziejach m i
nionych.
Rozwrażyliśm y losy domieszek w ietrzeją
cego w apienia. A cóż się dzieje z węglanem wapnia? W roztworze przesiąka głębiej, a tam ? A ta m —rozm aite przechodzi kole
je. Niekiedy roztw ór—woda atm osferyczna zaopatrzona w w ęglan w apnia i rozpuszczal
ne związki organiczne—tra fia na strop gro ty lub kanału, wysiąka w postaci kropelek, paruje, a węglan w apnia tw orzy znane każ
demu, przynajm niej z opisu, stalak tyty . N ie
kiedy zbiera się we wgłębieniach kanałów lub zastaw a w grotach i tu wszędobylskie...
bakterye rozm aitych gatunków , które za
w arłszy a k t współbiesiadnictw a, zasobne w pożywkę organiczną, przez roztw ory te dostarczaną, pracują rzeźko nad budow ą mi
sternych oolitów aragonitow ych, „sprudel- steinów “. W innem znów miejscu roztw ór głęboko trafiw szy, spotyka dość wysoką tem peraturę, by stać się przesyconym, i w y
rzuca z siebie nadm iar, k tóry czepiając się ścian, układa się powoli we w spaniałe p ręty kalcytowe. Niekiedy na ścianach uprzednio zdążyły się usadowić owe m isterne oolity i w tedy oglądam y pyszne wachlarze prętów, w yrastające na skupieniach kulek aragoni
towych. K adzielnia obfituje w takie ory
ginalne „w yroby“ podziemi i niekiedy całe gniazda kalcytu m a w ten sposób zbudo
wane.
Z biegiem dziejów ziemi rozm aite koleje przechodziły górzyska kieleckie. B yły nad wodą, były i pod wodą. W ody, ja k to jest zwyczajem morza, na dnie grom adziły, ku upam iętnieniu swego istnienia, osady, które z czasem w innych w arunkach w skałę zbitą m iały się obrócić. Odgrodziły one z czasem po zapanow aniu lądu głębsze w arstw y od atm osfery. Same n adstaw iły grzbietu do walki z tym żywiołem. Podczas swego tw o
rzenia grom adziły w sobie wszystko, czego woda nie chciała. W ietrzejąc zaczęły się okupywać, część puścizny ustępując wodzie po wierzchu spływającej, in n ą —przesiąka
jącej w głąb. Owe przesiąki, przedostając się do podkładu i trafiając na inne w arunki i inne pokłady, wydzielały z roztw oru nie
które związki. Tak np. siarczki w zetknię
ciu z węglanem , nie m ogąc się ostać w roz
tworze, osiadały, tw orząc skupienia galeny, pirytu, sfalerytu. W tak i to sposób do ży
łek kalcytow ych Kadzielni obecnej przedo
stała się galena. W dalszym biegu spraw,
26
W S Z E C H Ś W IA T j\|ó 2pokłady, k tó re dały początek galenie, znikły
zupełnie z powierzchni, d ając dostęp pow ie
trz u do coraz głębszych. P rzy szła wreszcie kolej na te głębokie w arstw y, k tó re ongi, spoczyw ając w znacznej głębi, zaopatryw ały się w galenę z w ędrow nych, przybyłych z pod św iatła słonecznego roztw orów . S top
niały z biegiem czasu znaczne w arstw y i tego przybysza otulając się na czas pew ien g lin a
mi. G alena się w nich ostała na świadectwo o dziejach minionych. Takie same koleje przechodził i bary t, należący do generacyi z losami galeny związanej.
T aki je s t początek, takie dzieje „ stu d n i“
w w apieniu K adzielni, w ypełnionych gliną plastyczną, ja k ta około pieca w apiennego, tak a geneza rum ow iska w apiennego i glin,
nietknięte, pomimo swej łatw ej dość roz
puszczalności. N aw et jeżeli padło ofiarą kwasów, wnet, trafiw szy w swem naj bliższem otoczeniu n a węglan, w drodze reakcyi wy
m iennej pozbyło się rodnika kwasowego i osiadało z roztw oru napow rót jako kłacz- kow aty rdzaw y wodzian. Je d n ak wiecznie to trw ać nie mogło. W oda przybyw ająca wciąż z nowem i deszczami i nowe zapasy kwasów puszczająca do roboty, wreszcie wy
ług o w ała w ęglany. Przyszła kolej na żela
zo. Musiało ono porzucić swe siedlisko i w postaci soli rozpuszczalnej wędrowne z wodą. Je d n a k niedaleko. Zaraz w naj
bliższym poziomie w tej samej kieszeni wo
da n a tra fia na resztki niew yługow anych wę
glanów . Puszcza żelazo, chw yta wapno
-r£> o C3 0> O 0 ^ 0 ^
CP
C^> «Cb O ^grubem i w arstw am i odziew ających północne i północno-zachodnie zbocza góry. Polana z szybam i, prowadzacem i do kaolinu i żela- ziaka oczywiście jest pow ierzchnią obszernej
„kieszeni" w w apieniu. K ieszeń ta zdobyła z biegiem czasu w ylot boczny w skale. Obec
nie je s t otoczona tylko z trzech stron. P o łączyw szy się w ta k i sposób ze zboczem, z czasem zlała się w jednę nieckow atą po
chylnię, w ypełnioną glinam i. J e d n a k nie ty lko gliny spotykam y tu... Bo też nie g li
n y są ostatecznem stadyum m etam orfozy wapieni. W oda deszczowa nie gorzej zlewa g liny niżeli czyniła to z wapieniem . D opóki w opłókiw anym m ateryale były ta k łatw o rozpuszczalne sole ja k w ęglany, cały zapas kwasów, czy to organicznych, czy m in eral
nych, ja k i woda zaw ierała, rychło w yczerpy
w ał się, neutralizow ał, żelazo tedy zostaw ało
i m knie dalej. Odzyskało tedy żelazo daw
n ą postać, znalazło p u n k t oparcia. Nie na- clługo! Po niejakim zachodzie nowe stru g i wody, które kolejno z niebios się tu zwaliły, oczyściwszy i ten poziom od węglanów, za
b rały się do żelaza. Ale znowu niedaleko zaw ędrow ało, ty lko do pierwszego spotkania z w ęglanam i. W drodze takiego przepłuki
w ania w yzbyw ały się gliny w górnych sw ych w arstw ach żelaza, bielały. O ile za
w ierały mikę, to coraz bardziej zubożewając w alkalia, przechodziły w kaolin Najczę
ściej jed n a k ju ż w glinach niewiele m iki spo
tykam y, składają się bowiem przeważnie z kw arcu i kaolinu. Tylko, pokąd żelazo oblepiało blaszki kaolinu i ziarnka kw arcu kłaczkam i rdzy, była to tylko glina, niema- ją c a ani części ty ch zalet, co biała, plastycz
n a ogniotrw ała m asa, zwana kaolinem. Uwol
JSis 2
W SZ E C H ŚW IA Tniwszy się od żelaza, w yszlachetniała. Ale i żelazo nic nie straciło na tej separacyi, przeciwnie dopiero teraz zaczęło być cenio
ne, gdy, skupiając się w głębszych częściach glin, potworzyło gniazda żelaziaka brunatne
go. Ale zanim jeszcze zupełnie z gliną nie wzięło rozbratu, nie je s t zbyt wysoko cenio
ne. Dopiero g d y zostanie wyniesione poza blaszki kaolinu i ziarnka kw arcu, staje się poszukiwane.
N iestety tak i los je rzadko spotyka. Od
pierane coraz głębiej, wreszcie skupia się w ta kiej ilości, że trafiając na w arstw y gliny, za
wierającej jeszcze resztki węglanów i na
siąkniętej wodą, obfitującą w te sole, wydzie
la się, w ypełniając zupełnie szczeliny w gli
nie i ściągając ją w zbitą masę. Leży to w środowisku zasobnem w węglan wapnia, osiadają więc na pow ierzchni tego now otw o
ru nowe w ąrstw y rud y i t. d. Zanim po
ziom zostanie uwolniony od węglanów, żela- ziak tężejąc stanie się tak zbity, że już słabe kwasy w wodzie będące niewiele wyrządzą mu krzyw dy. Zostaje więc na miejscu. Tylko z powierzchni bryły jego uw odnią się, prze
chodząc w lim onit.
N iekiedy jed n ak zdarza się, że roztw ory zasobne w żelazo oprą się aż o wapień. Na powierzchni skały tw orzy się w tedy skorup
ka żelaziaka, k tó ra im dalej tem bardziej się rozrasta po rozciągłości, naśladując k ształty powierzchni w apienia (fig.
6). Jeżeli wapień był spękany, żelaziak odziewa powierzchnię spękań. W tak i sposób wapień otrzym uje pancerz żelazny. P rzy da m u się. Z cza
sem wody załatw iw szy się z solami w „kie- szeniu n a trą tu z zapasem w olnych kwasów.
Te kaw ałki wapienia, które zdobyły pancerz, łatw iej się oprą, niżeli nagie. Te ostatnie rychło glinę tylko pozostaw ią po sobie.
Opancerzone będziemy spotykali tedy jako
„lusus n a tu ra e “ i łam ali sobie głowę nad dziwactwam i przyrody, tak ie dziwolągi bu
dującej.
J ó ze f Słoma.W A L K A Z KOM ARAM I.
(D okończenie).
W ty ch w szystkich razach, kiedy z jakich- bądź powodów w alki z kom aram i prowadzić nie możemy zapomocą wym ienionych środ
ków chemicznych, walkę tę pozostawić m u
simy różnym zwierzętom wodnym, jak o n a
tu raln y m wrogom komarów. Do wrogów ty ch przedewszystkiem zaliczyć m usim y róż
ne g atunki ryb. Szczególniej skutecznie do tępienia kom arów przyczyniają się karpie.
W niektórych k ra ja c h —znów w Ameryce północnej—niektóre ryb y specyalnie są w tym celu hodowane, jak np. w stanie Te- xas rozpowszechniana je s t coraz bardziej jed na, jeszcze przez specyalistów ichtyologów naukowo nie zbadana rybka, ze szczególną zawziętością pożerająca m oskity we wszel
kich fazach ich rozwoju.
In n ą rybkę z rodziny karpiow atych zaczę
to hodować w tym samym celu n a wyspie Trinidad.
Podług zapewnień dr. H ow arda zaciętym wrogiem kom arów jest ciernik pospolity (Gasterosteus aculeatus), jego też, jako naj
pospolitszą bodaj w naszych wodach rybkę, uw ażać musim y, wobec braku u nas jak iej
kolwiek sztucznej akcyi przeciwko kom a
rom, za najgłów niejszego pogromcę tej g ry zącej nas plagi i naszego sojusznika w walce z m alaryą.
To samo powiedzieć m ożna o najm niej
szym g atu n k u cierników—Pygosteus pungi- tius.
W razie specyalnej hodowli ryb, przeznaczo
nych do tępienia komarów, pam iętać jednak i o tem należy, że wobec znanej rybiej żar
łoczności już w krótkim przeciągu czasu za
braknąć im m usi w wodzie naturalnego po
żywienia, dokarm iać więc je należy sztucz
nie, i najlepiej w tym celu nadają się nasze zwyczajne m uchy domowe, które szczegól
nie latem łowić możemy z łatw ością w wiel
kiej ilości W „sam ołów kach“.
W końcu wspomnieć tu muszę jeszcze o jednym bardzo dowcipnym sposobie walki z kom aram i, sposobie świadczącym z jednej strony o w artości praktycznej najdrobniej
szych naw et szczegółów zdobytych przez J naukę, a z d ru g ie j—o złośliwości ludzkiej.
W iadom ą je s t rzeczą, że la r w y . kom arów trzym ają się zawsze wód zacisznych, spokoj
nych, a nie znoszą wszelkiego ruchu i niepo
koju. Otóż w Texas postanowiono „zatruć kom arom życie" ciągłem ich niepokojeniem,
j
mąceniem ich cichego życia w ustroniu.
Powznoszone na najm niejszych naw et zbiór-
28
W S Z E C H Ś W IA TM 2 nikach wody stojące m ałe w iatraczki, które,
poruszane w iatrem , obracają zanurzone do wody koła, te zaś w praw iają w ciągły ruch środow isko życia kom arów.
O dpłaca więc tu człowiek kom arom pię
knem za nadobne: za niepokój, jakiego do
znaje ze stron y kąsających go moskitów, niepokoi ich ju ż w zaraniu młodości.
Zobaczm y teraz, jak ie środki zalecano i stosow ano przeciw kom arom dorosłym .
O dymie, zapomocą którego odpędzane byw ają n a trę tn e owady w L aplandyi, n a d m ieniłem ju ż wyżej.
W niektórych miejscowościach, ja k np.
w W enecyi, spalają przeciwko ty m n atręto m specyalne trociczki; spalania tego środka do
konyw ają po zam knięciu okien w miesz
kaniu; w ytw arzający się w skutek tego dym i odór upaja i ubezw ładnia w szystkie obecne w m ieszkaniu kom ary i pozw ala w te n spo
sób m ieszkańcom spokojnie we śnie noc przepędzić.
Trociczki takie m ożna sobie z łatw ością sam em u przygotow ać; używ a się do tego świeżego proszku perskiego zwilżonego wo
dą lub, co jeszcze lepiej, spirytusem , robi się niew ielkie pig u łk i i po w ysuszeniu w ciepłem miejscu spala się w sypialni.
Rozporządzając w olnym czasem i m ając t. zw. „żyłkę“ m yśliwską, zająć się m ożna przed ułożeniem się do snu w sypialni polo
waniem na kom ary. W ty m celu używać najlepiej małej blaszanki (np. p rzy k ry w k i od pudełka z szuwaksem) z pew ną ilością n a fty , przym ocowanej do długiego drew n ia
nego trzonka. K om ary z wieczora najczę
ściej siadają n a suficie lub n a oknach. P o d staw iając więc ostrożnie pod upatrzonego ow ada blaszankę z n aftą, zauw ażyć m oże
my, że ofiara nasza, widocznie odurzona za
pachem nafty, zryw ając się do lo tu zniża się zawsze ku dołowi i ginie w podstaw ionej błaszance. Sposób ten m a być bardzo sk u
teczny i spraw ia swego rodzaju rozryw kę przed snem.
W miejscowościach, szczególniej naw iedza
ny ch przez kom ary, oddaw na z dobrym sk u t
kiem używ ano dla odstraszenia ty c h n a trę tów olejku eukaliptusow ego. Okazuje się, że w ystarcza n aw et położyć na noc świeżą gałązkę z drzew a eukaliptusow ego, ażeby w zupełności zabezpieczyć się od nich.
Istn ieje naw et przypuszczenie, że w skutek tego odkrycia w ytw orzy się z czasem handel tem i gałązkam i pom iędzy krajam i, gdzie rosną eukaliptusy, a okolicami północnem i, napastow anem i przez kom ary.
Jeżeli, dzięki dzisiejszym stosunkom ko
m unikacyjnym , wywożone byw ają z W łoch na północ całem i w agonam i kw iaty cięte, to tem bardziej z łatw ością uskutecznićby było m ożna dostarczanie tam ciętych gałązek eukaliptusa.
J u ż dość dawno zauważono, że w okoli
cach m alarycznych do uzdrow otnienia k li
m atu przyczyniały się wielce zasadzone w większej ilości drzew a eukaliptusow e.
Nie podejrzew ano jeszcze w tedy kom arów o to pośrednictw o w przenoszeniu do krw i ludzkiej zarazków m alarycznych, jak ie obec
nie przez naukę zostało dowiedzione. P rz y puszczano wiec, że korzenie eukaliptusów rozrastając się szeroko pod ziemią, przyczy
n iają się do osuszania gleby i że to właśnie osuszanie w pływ ało dodatnio na klim at m alaryczny.
Dziś nie ulega wątpliwości, że jedy ną przyczyną skuteczności eukaliptusów na sze
rzącą się m alaryę je s t specyficzny silny za
pach ich liści. W praw dzie istnieją jak o by w iarogodne inform acye, że n a niektóre g a tu n k i m oskitów eukaliptusy odstraszająco nie działają; z drugiej jed n ak strony spoty
kam y liczne obserwacye, że drzew a te n iety l
ko odstraszają kom ary dorosłe, lecz i ich m łódź wodną. To stronienie kom arów od arom atu eukaliptusów starano się sobie w ten sposób w ytłum aczyć, że zarodki m ala- ryczne, siedlące się w ciele (w gruczołach ślinowych) kom arów, doznają podrażnienia ze strony przenikającego aż do nich olejku eukaliptusow ego, i skutkiem tego kom ary doznają pewnego niepokoju wew nętrznego.
Pow oływ ano się pod ty m względem na pew ne analogiczne zjaw iska obserwowane na chorych na m alaryę ludziach. Mianowicie, podczas gdy człowiek zupełnie zdrow y p rzy ją ć może daw kę chininy
( 1g) nie doznając p rzytem żadnego przykrego uczucia—chory n a m alaryę po spożyciu pierwszego g ra m a tego lekarstw a odczuwa w sobie popro
stu literalną rew olucyę w ew nętrzną, kończą
cą się niekiedy n aw et śmiercią.
Zalecana przez Celliego i C assagrandiego
j \ ó 2 W SZ E C H ŚW IA T
29 żółta farb a anilinow a („L arycith I I I “) na
młódź kom arów przebyw ającą w wodzie, ma być nie mniej skuteczną i przeciw tym owadom w stanie dorosłym; spalać ją -w ty m celu należy w te n sam sposób, ja k zwyczaj
ne trociczki, w małej ilości.
Oprócz tego zalecano jeszcze następujące środki, zapobiegające skutecznie ukąszeniom przez kom ary:
1
) W azelina z kw asem karbolowym . 2) K rople lawendowe.
3) Maść złożona z 3 części czystej parafi
ny i
1części kam fory.
4) W yciąg sprytusow y bagn a (Ledum pa- lustre).
5) M ieszanina 5 kropli olejku eukaliptuso
wego z 5 kroplam i kreozotu i
1uncyą glice
ryny.
W szystkich ty ch środków używ ają do n a
cierania sobie rąk, tw arzy lub głowy, żeby je uchronić od ukąszenia. N a miejsca zaś już przez kom ary pocięte najlepiej używać słabego roztw oru am oniaku, k tó ry, n e u tra li
zując wpuszczoną do ru rk i gryzącą ślinę ko
m ara, zapobiega tw orzeniu się świerzbią
cych w yrzutów .
Do n atu raln ych wrogów uskrzydlonych kom arów, oprócz ryb, zaliczyć m usim y p ta ki owadożerne, a przedew szystkiem jask ó ł
ki, oraz różne owady drapieżne szybko la
tające, ja k ważki.
Podczas ciepłego wieczora ■ letniego, sie
dząc nad brzegiem jeziora lub staw u, obser
wować możemy w szystkich ty ch kom aro
wych wrogów n a łowach. Zw innem i rz u ta mi uganiają się za niem i w cichem pow ie
trzu żarłoczne, niestrudzone szklarze; równo i z cicha, a szybko ja k kule przenizują we w szystkich k ierunkach atm osferę jaskółki, zniżając się co chwila tuż ponad wodę, by pochwycić składającą w tej chwili swe jajk a komarzycę; gład ka zaś lu strza n a pow ierzch
nia jeziora m arszczy się coraz nowemi ko
łami, rozszerzającem i się coraz dalej i dalej do koła w yskakujących z pod wody za ko
m aram i rybek.
W szystkie praw ie podane wyżej środki walki z kom aram i oraz obserw acye nad po
mocą, ja k ą nam w tej walce wyśw iadczają różni natu raln i ty ch owadów wrogowie, za
wdzięczamy nauce europejskiej i am erykań
skiej. Niemniej ciekawą jest rzeczą, ja k
w innych krajach, uw ażanych, słusznie czy nie słusznie, za mniej cywilizowane, w tej walce różne ludy sobie radzą.
W okolicach Gwinei oraz Senegam bii, w N igeryi północnej i w A ngole krajow cy używ ają przeciw m oskitom rośliny spro
wadzonej do E uropy jeszcze w r. 1823 pod nazwą „ziela febrycznego“ i oznaczonej pierw otnie mianem naukowem Ocymum fe- brifugum . Roślina ta została później zde
term inow ana jak o Ocymum viride W illd., zaliczona do rodzaju Basilicum, z wielkości i k ształtu przypom ina nasze bodziszki (Gera
nium); liście jej, szczególniej ro ztarte w yda
ją m ocny zapach balsamiczny. Od innych w argow ych (Labiatae) roślin tem się prze
dewszystkiem różni, że dolna w arga kw ia
tów nie zwisa, ja k to zwykle bywa, ku doło
wi, lecz zad arta je s t k u górze.
J a k wiele innych roślin w argow ych (mię
ta, m acierzanka, tym ian, m ajeran i t. p.) za
wiera ona wiele olejku eterycznego w drob
nych, przezroczystych, na liściach rozrzuco
nych gruczołkach. Zapach tego olejku przy
pom ina bardzo tym ian, cytrynę, goździki i anyż.
Skuteczność jej, na m oskity m a być tak wielka, że w ystarcza umieścić w pokoju sy
pialnym jeden wazon z nią, żeby zapewnić sobie spokojny przez całą noc sen bez ucie
kania się do specyalnych przeciwko owadom tym używ anych siatek ochronnych. W Li- beryi używ ają naw et w yciągu tej rośliny przeciw m alaryi zam iast chininy.
W Azyi wschodniej to samo zastosowanie m a koło 60 gatunków tej rośliny. D w a g a
tunki, m ianowicie Ocymum Basilicum i Oc.
m inim um (opisane w „D ykcyonarzu roślin- n y m “ ks. K. K lu k a r. 1805) oddaw na hodo
w ane są w E uropie jako rośliny wazonowe.
Przypuszczać więc można, że sprow adzono je dó nas niegdyś ze wschodu dla opisanych powyżej własności, odstraszających kom ary.
W Niemczech rośliny tej używ ają rzeźni- cy; ustaw iają wazony z nią w sklepach ze świeżem mięsem, dowodząc, że odstrasza to chm ary much, lęgnących się w mięsie.
I rzeczywiście: ja k wogóle rośliny w argo
we i nasza bazylia (Ocymum) jest bardzo m iododajną. To też zlatu ją się do niej gro
m adnie pszczoły i trzmiele; m uchy zaś i wo
góle owady dw uskrzydłe u nik ają jej n a jsta
30
w s z e c h ś w i a tNa 2 ranniej. M am y tu do czynienia ze szczegól
nym w strętem do silnego zapachn tej rośli
ny, odczuw anym przez cały liczny rząd owa
dów dw uskrzydłycłi. Z resztą zauważono, że ow ady te nie znoszą i innych mocno pach
nących roślin , ja k np. paczuli (Pogostem on Patchouly), pokrzelicy (P lectran th us frutico- sa) i jaśm in k u (Philadelphus coronarius).
Z daje się, że skuteczność różnych roślin arom atycznych, a przedew szystkiem bazylii (Ocymum) znano ju ż bardzo daw no i używ ano ich nietylko przeciwko różnym dokuczliw ym owadom, lecz i przeciw ko różnym innym
„plagom ", n apastującym ród ludzki. S tąd pow stały różne obrzędy okadzania dym em spalanych roślin arom atycznych chorych lub opętanych od czarta.
AV zw iązku z tą „cudow ną
11skutecznością ty ch roślin pow stały przeróżne legendy i opowieści o nich. T ak np. gruczołki prze
zroczyste na liściach dziuraw ca (H ypericum perforatum ) uw ażane są za ślady ukłócia igłą, zapomocą której dyabeł chciał osłabić
„skuteczne
11przeciwko niem u tej rośliny działanie.
Pliniusz opisuje, że podczas w ypow iada
nia k lątw i zaklęć staro ży tn i sieli n asiona Basilicum , co m iało znakom icie w pływ ać n a skuteczność czarów.
Podobne przepisy religijno-obyczaj owe istn iały i obecnie jeszcze istn ieją w zględem różnych innych, szczególniej arom atycznych, roślin. Pochodzenie przepisów ty ch najczę
ściej, ginąc w odległej przeszłości ludów, nie znajdow ało sobie żadnego w ytłum aczenia.
„A tym czasem —pow iada Carus S te n ie — dość łatw o je sobie w ytłum aczyć, o ile w ie
m y, że skuteczność rośliny B asilicum prze- ciwdco kom arom znana j uż była staro żytn y m ludom nadśródziem nom orskim . Z a jednę z najw iększych plag uw ażano w k rajach ty ch niezm ierne chm ary m uch i kom arów i zjaw ienie się ich przypisyw ano spraw ie najw iększego ze złych duchów zwanego przez żydów B elzebubem 1'.
Za pośrednictw em egipcyan przepis ucie
kania się do Basilicum , jak o do środka p rze
ciwko Belzebubowi przeniósł się do G recyi z Azyi (z Indyj wschodnich), gdzie rośliny tej używ ano w tym celu jako ja rz y n y j a dalnej.
W ielka ilość używ anych obecnie, jako
przypraw y do pokarm ów i napojów ostrych, arom atycznych, t. zw. roślin „korzennych11, zw iązana je s t z podobnem i dawniejszem i p rak ty k am i obyczajowo-religijnem i, mające- mi na uwadze zagrażającego ludzkiem u zdro
w iu lub życiu „czarta“, t. j. nieznaną przy
czynę naszych cielesnych lub duchowych dolegliwości.
A więc, ta k ja k przed wiekam i zaczęto używ ać Basilicum przeciwko Belzebubowi, pod którym między innem i ukryw ała się zwyczajna m alarya, ta k ze względu na inne choroby zaczęto używ ać m ięty, m acierzan
ki, ru ty , anyżku, km inu i t. p.
K azim ierz Kulwiec.
SPR A W O Z D A N IE.
— A. Seignette. Z w ie rzę ta epok minionych.
P rz e ło ż y ł J a n L ew iń sk i. Z 167 ry cin am i w te k ście. W a rsz a w a . N ak ł. k sią g . E . W e n d e i s-k a.
1 9 0 4 . S tr. 1 3 4 . Cena kop. 90.
N iew ie lk a ta książeczka je s t bardzo treśc iw y m a obfitującym w m a te ry a ł p o dręcznikiem p aleon
tologii, k tó r y n ie w ą tp liw ie o d d a znaczne u słu g i sam oukom . W e w stę p ie zn a jd u je m y t u o k reśle
nie paleon to lo g ii oraz zary s je j rozw oju h isto ry c z
nego, poczem idzie p rze g lą d okresów geologicz
nych. N astę p n ie w yłożone są dzieje fa u n y pa- leozoicznej, m ezozoicznej, trzecio- i czw arto rzęd o w ej, zakończone przeglądem rozw oju ogólnego g ru p zw ierzęcych. W re sz c ie rozdział o sta tn i je s t pośw ięcony człow iekow i kopalnem u i jego p rz e m ysłow i p ie rw o tn e m u —-do o k re su b ro n zu i że
laza.
P o każd y m z rozdziałów głów nych po d an e je s t k ró tk ie je g o streszczenie, zaw ierające z e sta w ie
nie fak tó w najw ażn iejszy ch , co m usim y uw ażać za b ard z o pożyteczne.
Z arów no w y b ó r m atery ału , ja k i je g o ułożenie, nie p ozostaw iają nic do życzenia; d o b ó r ry su n ków i w y d a n ie rów nież są b ard z o sta ra n n e . J ę zy k p rz e k ła d u ścisły i ja sn y ; tłum acz s ta ra ł się zachow ać term in o lo g ię i n o m e n k latu rę m ięd zy n a
rodow ą.
M iejm y n ad zieję, ż e ta k siążeczka rozpocznie nako n iec se ry ę uczciw ie i ze znajom ością rzeczy d o b ieran y ch i pisan y ch p odręczników p o p u la r
n y ch , koniecznych chociażby d la p rzeciw staw ie
nia straszn e j ta n d e c ie p o p u la rn e j, ja k a w czasach o sta tn ic h g raso w ała.
J a n T ar.