• Nie Znaleziono Wyników

39 (1174). Tom XXIII 7k W*A s

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "39 (1174). Tom XXIII 7k W*A s"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

PRENUMERATA „W SZECHSW IATA“ . W W a rsz a w ie : rocznie rub. 8 , kwartalnie rub. 2.

Z p rz e sy łk ą p o c z to w ą : rocznie rub. 10, półrocznie rub. 5.

Prenumerować można w Redakcyi Wszechświata we wszystkich księgarniach w kraju i zagranicą.

Redaktor Wszechświata przyjmuje ze sprawami redakcyjnemi codziennie od godziny 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.

A d r e s R e d a k c y i : M A R S Z A Ł K O W S K A N r . 118.

7k W*A

/

s

M 39 (1174). W arszawa, dnia 25 września 1904 r. Tom X X III

TYGODNI K P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y NAUKOM P R Z Y R O D N I C Z Y M.

H ISTO R Y A P IE R W IA S T K Ó W . Pierw iastkam i chem ia współczesna nazy­

wa ciała z określonemi własnościam i chemicz- nemi, które różnią się od w szystkich innych ciał cechą bardzo znamienną: oto pierw iast­

ki, poddane działaniu wszelkich możliwych sił, nigdy nie m ogą się zamienić na ciała z innem i własnościam i, ani też rozłożyć się na ciała, jakościowo różne m iędzy sobą.

P ierw iastk i czyli ciała proste, łącząc się m iędzy sobą, tw orzą związki chemiczne, z których przew ażnie składa się św iat ma- tery aln y . Ze związków ty ch można wydzie­

lić znowu pierw iastki w niezmienionej po­

staci i w takiej właśnie ilości, w jakiej weszły do związku. Z tego, że pierw iastki „ trw a ją “ poniekąd w połączeniach, nie należy wnio­

skować, że w szystkie własności, którem i są one obdarzone w stanie wolnym , m ają rów­

nież swój w yraz w tedy, g d y pierw iastki kom binują się m iędzy sobą. Przeciw nie—

w większości przypadków nowopow stające ciało złożone posiada zupełnie inne własności niż każdy z jego składników . Sól kuchen­

na, kwas siarkow y i t. d. są najlepszym tego przykładem . To też gdy mówimy, że dany zw iązek składa się z pew nych pierw iastków , to rozum iem y przez to, że w odpow iednich w arunkach może się on rozpaść na te pier­

w iastki.

J u ż z samego określenia, że za spraw dzian pierwiastkow ości ciał uważam y ich nieroz- kładność, w ynika że liczba pierwiastków milsi się zmieniać. AVraz bowiem z pow sta­

w aniem nowych, bardziej energicznych me­

tod rozkładu, w niektórych ciałach, dawniej uznaw anych za proste, odkrywano nieznane przedtem części składowe, które powiększyły ilość ciał prostych. W sk utek tego poczet pierw iastków wciąż rośnie i dosięga obecnie liczby 80. I odwrotnie, zdarzały się również, aczkolwiek rzadziej, odkrycia, któ ry ch w yni­

kiem było zmniejszenie się liczby pierw iast­

ków: ciała uchodzące czas jakiś za nowe, odrębne pierwiastki, po dokładniejszem zba­

daniu okazyw ały się związkiem lub m iesza­

niną pierw iastków dawno ju ż znanych.

Ale i samo pojęcie pierw iastku je st zmien­

ne i ściśle zależne od stopnia rozw oju nauki.

Choć w yraz bowiem jest dziedzictwem d łu­

giego szeregu wieków, to jed n ak to znaczenie jakie m u dziś nadajem y, posiada z niewiel- kiem i zm ianam i od stu kilkudziesięciu lat zaledwie.

Pojęcie pierw iastku i nauka o pierw iast­

kach pow staw ały tam zawsze, gdzie zmierza­

no do zbadania istoty m ateryi. Podstaw ow ą bowiem własnością um ysłu ludzkiego jest dążność do uporządkow ania spostrzeżeń, po­

jęć i sądów w doświadczeniu nabytych;

dążność ta , nader ekonomiczna i celowa ze

względu na ułatw ienie pracy poznawczej,

(2)

610

W S Z E C H Ś W IA T J \ 2

39 u jaw n ia się przedew szystkiem w chęci spro­

w adzenia całokształtu obserw acyj do jak n a j- mniejszej liczby pojęć p rostych , k tó ry ch kom binacye wzajemne byłyby rządzone przez praw a, t. j . przez stałe w pew nych w aru n ­ kach stosunki. N auka, zajm ująca się b ad a­

niem składu ciał, z konieczności m usiała się oprzeć na pojęciach takich substancyj, k tó ­ ry ch kom binacye m iędzy sobą w yczerpyw a­

ły b y cały ogrom przejaw ów m ateryi. J u ż w n ajstarszych system atach in dy jsk ich n a ­ p o ty k a się pojęcie pierw iastku, ale dopiero grecy piszą o tem w yraźnie, nad ając przy- tem pierw iastkom należne im pierw szorzę­

dne znaczenie. Wówczas już, jak o p ier­

w iastki uznaw ano ciała, k tó re się na sk ład­

n ik i rozłożyć nie dają; tylko że ta nierozkład- ność pojm ow ana była w in n y sposób, w sku­

tek tego inne ciała niż dzisiaj przyjm ow ano za proste.

Z auw ażyć należy, że chemia, jako nau k a oddzielna, nie istn iała naówczas, i że zaga­

dnieniam i o składzie ciał zajm ow ali się filo­

zofowie, k tórzy przew ażnie jednoczyli w so­

bie c a łą w iedzę ówczesną. Z agadnienia te, do których rozw iązania dążono drogą czysto teoretyczną, m iały na celu zdobycie ogólne­

go na św iat poglądu. D odać też trzeba, że pojęcie: skład ciał w ew nętrzny, to je st che­

m iczny, nie istniało podów czas. Odróżniano i klasyfikow ano ciała, biorąc pod uw agę ich stronę zew nętrzną, ich pochodzenie i zasto­

sowanie, a nie chemiczne ich własności. N o­

m en klatu ra grecka na k ilk a wieków przed N. Ch. nie znała ciał z określonem i, chara- kterystycznem i w łasnościam i. Ciała zupeł­

nie różne, z przyczy ny ich zew nętrznego po ­ dobieństw a, by ły często identyfikow ane; ta k np. m ieszano ze sobą n iek tó re m etale; sodę, potaż i sól kuch enn ą b rano niejednokrotnie za tęż samę substancyę. O dw rotnie znowu, jedno i to samo ciało, pochodzące z różnych źródeł, otrzym yw ało często nazw y rozm aite.

W ięc też nie należy się dziwić, że um ysł filozofów greckich, operujący zw ykle speku- lacyą, czasem obserw acyą, a n ig dy praw ie doświadczeniem (eksperym entem ), b łąk a ł się po bezdrożach, gdy chodziło o zbadanie, j a ­ kim ciałom przypisać znam ię nierozkładno- ści. Rzeczywiście nie jest to rzeczą łatw ą.

W przyrodzie pierw iastki w stanie czystym zn ajd u ją się rzadko; większość z nich spoty­

kam y w związkach z innem i pierw iastkam i.

W ydzielić je stam tąd je s t rzeczą dość trudną;

aby to uskutecznić, trzeba posiadać m etody analizy, k tó re zaczęto opracow ywać dopiero w X V III w ieku. Z drugiej znów strony, w o­

bec tego, że doświadczenie spalania, rozpusz­

czania i t. p. wskazywało liczne i częste przem iany ciał, m ożna było w nioskować, że m aterya składa się z bardzo niewielkiej licz­

b y pierw iastków , które kom binując się wza­

jem nie, d ają wszystkie możliwe ciała. In n e ­ m i słowy, ciała różniłyby się między sobą ty lk o ilościowym stosunkiem owych kilku składników elem entarnych.

L iczba przyjm ow anych przez naukę pier­

w iastków zm ieniała się stosow nie do epoki.

Tales, A naksym enes, K senofanes i H era- k lit uznaw ali jeden tylko pierw iastek, to je s t jed n ę tylko substancyę, której różnorodne postaci składać m iały całkow ity św iat mate- ry aln y .

Tales (ok. 600 prz. Ch.), a z nim cała szko­

ła jońska, pod w pływ em , ja k się zdaje, m y- tów babylońskich, uw ażał wodę za substan­

cyę, która, rozrzedzając się lub zgęszczając, w y tw arza wszelkie ciała. W oda w stopniu najw yższego zgęszczenia staje się ziemią, w stopniu najw yższego rozrzedzenia staje się ogniem; środek m iędzy tem i dwiema osta- tecznościam i zajm uje powietrze.

A naksym enes (ok. 550 prz. Ch.) stw orzył system kosmologiczny, zbliżający się do sy­

stem u Talesa, z tą jed n ak różnicą, że tu ta j pow ietrze, nie zaś woda, je s t przyjm ow ane jak o pierw iastek zasadniczy. Pow ietrzu A n a ­ ksym enes przypisyw ał własności wiecznego ru c h u i nieskończoności. W sku tek swej nie­

skończoności pow ietrze je s t w szystkiem , co egzystuje lub egzystować może; w ypełnia ono nieskończoność wszechświata. W skutek swego ru ch u wiecznego i ciągłego powietrze rozrzedza się wciąż i zgęszcza; czynności te w y tw a rz ają z jednej strony ogień, a z drugiej wodę i następnie ziemię; te zaś ciała z kolei d a ją początek w szystkim innym . W każdym razie pow staw anie ognia, wody i ziemi nie należy uw ażać za przem iany ciała prostego w złożone. Przeciw nie— w system acie A na- ksym enesa substancya pierw otna nie zmie­

nia się zasadniczo; kiedy zaś, rozrzedzając

się lu b zgęszczając, w ytw arza ogień, wodę

i ziem ię—to należy w tem widzieć tylko

(3)

j\ó 39

W SZ EC H ŚW IA T

611 zmianę form y. S ubstancya zaś pierw otna

pozostaje niezm ienna,—a substancyą tą jest pow ietrze,—zasada, z której wszystko po­

wstało i do której w szystko pow raca.

U m ysł H erak lita z E fezu (ok. 540 prz.

Ch.) został uderzony przez fak t, że w szyst­

kie rzeczy m ateryalne są zmienne, oprócz ognia, k tó ry je zmienia. To też dla niego ogień staje się wszechprzyczyną wszechrzeczy.

Ogień był kiedyś przyczyną pow stania św ia­

ta i kiedyś on znow u św iat zburzy. Ogień, zgęszczając się, staje się parą, k tó ra z kolei daje wodę, a następnie ziemię. J e s t to se- ry a zmian, k tó rą H erak lit nazyw a ruchem z góry na dół. R u ch ten przeciw staw ia r u ­ chowi z dołu do góry, w którym ziemia, przechodząc przez wodę i parę, staje się ogniem. „W szystko p ły n ie 1', w ykrzykuje

„płaczący filozof m ówiąc o ty ch wciąż od­

byw ających się ruchach.

Em pedokles (ok. 440 prz. Chr.) pierwszy przyjął cztery pierw iastki: ogień, powietrze, wodę i ziemię. K ażdy z ty ch pierwiastków składa się, w edług niego, z nieskończenie małych, niedostrzeżonych dla oka cząsteczek.

Cząsteczki te łączą się w ciała, kiedy są wza­

jem nie przyciągane przez siłę, k tó rą E m pe­

dokles nazyw a „przyjaźnią"; siła przeciw­

n a — „niezgoda" pow oduje odpychanie się cząsteczek. Oprócz ty c h w łasności ogól­

nych, każdy pierw iastek posiada specyalne własności, a m ianowicie: ogień jest biały i gorący; po w ietrze—m iękkie i lekkie; w o ­ d a —czarna i zimna; ziem ia—tw ard a i cięż­

ka. Ogień, jako pierw iastek najczynniejszy, przeciw staw ia się poniekąd trzem pozosta­

łym, które są bardziej bierne. Z pierw iast­

ków tych składają się w szystkie ciała, azm ia- na stosunku ilościowego składników roz­

strzyga o zmianie własności ciał.

W idzim y więc, że Em pedokles kładzie większy nacisk na w łasności ciał, a nie na ich stany skupienia, ja k to czynili jego po­

przednicy. M ożna powiedzieć, że dla niego pierw iastek jest poniekąd ucieleśnieniem pe­

wnych własności; ta k np. ogień jest w łaści­

wie połączeniem białości z ciepłem i t. d.

G dy teraz porów nam y system Em pedokle- sa z poprzedniem i, nieco naiw nem i kosm olo­

giam i, to m usim y m u przyznać znaczną wyższość. Z jednej strony, uw ażając ciała za składające się z nieskończenie m ałych

cząstek, jest on pierwszym, k tó ry rzucił na­

siona teoryi atom istycznej, rozwiniętej n a­

stępnie przez D em okryta i E pikura. Z d ru ­ giej znów strony system czterech pierw iast­

ków pozwalał objaśnić stosunkow o wiele zja­

wisk i dlatego z niewielkiem i zmianam i przetrw ał praw ie do końca X V III wieku.

P laton, który zresztą o składzie ciał w yra­

ża się dość niejasno, przyjm ow ał jednę ma- teryę za podstaw ę w szystkich ciał. M aterya ta, jako taka, nie posiada żadnych w łasno­

ści; nabiera ich dopiero stając się ogniem, powietrzem , ziemią lub wodą. P laton po­

rów nyw a ją do płynu bezwonnego, który może służyć za podścielisko zapachom roz­

m aitym . Cztery pierw iastki, w które prze­

chodzi m aterya, składają się z drobnych czą­

stek, m ających pewne określone form y geo­

metryczne; ta własność pozwala im łączyć się pomiędzy sobą nie we w szystkich, ale w pew nych układach i stosunkach. Cząs­

teczki ognia są najm niejsze, bardzo lekkie i ruchliwe; cząsteczki pow ietrza są m niej, cząsteczki wody i ziemi mniej jeszcze obda­

rzone tem i własnościam i. W ed łu g Platona, m etale stają się rdzą, kiedy pod wpływem czasu tracą jeden ze swych sk ład n ik ó w —zie­

mię. Na ty m błędnym poglądzie oparli się później Becher i Stahl, tw orząc swe teorye, które ta k w ażną rolę odegrały w chemii X V III wieku.

A rystoteles p rzyjął w całości teoryę czte­

rech pierw iastków . Potęgą swego a u to ry te ­ tu nadał on jej takie znaczenie, że długie upłynęły wieki, zanim odważono się w ystą­

pić przeciwko zdaniu słynnego filozofa w kw estyi składu ciał. To też teorya ta zro­

sła się z jego imieniem więcej, niż z imienie- niem rzeczywistego swego tw órcy Em pedo- klesa. A rystoteles do czterech pierw iastków ziem skich dodał jeszcze piąty — niew ażki i niezniszczalny eter, z którego m iało być utw orzone niebo.

Rozwój teoryj atom istycznych, tw ierdzą­

cych, że m aterya nie je s t ciągłą, ale składa się z wielkiej liczby niezm iernie m ałych cząstek, w yw arł również w pływ niem ały na urobienie pojęcia pierw iastku.

Tw órcą właściwej atom istyki b ył Demo- k ry t (um. 357 prz. Chr.), pozostający jedn ak pod w pływ em Leucyppa i Em pedoklesa.

Leucypp, w przeciw ieństwie do poprzed-

(4)

612

W S Z E C H Ś W IA T

A"» 39 ników, w poglądzie swym n a św iat za­

k ład ał istnienie próżni. M ateryę porów ny­

w ał on do gąbki, której cząsteczki są oddzie­

lone od siebie próżnią. Cząsteczki te są nie­

skończenie małe, pełne i nieprzenikliw e.

L eucypp nie wypow iada się wcale co do podzielności i zniszczalności m ateryi.

Dem okrytow i należy przypisać zasługę stw orzenia konsekw entnego, logicznego sy- stem atu kosmologicznego. On pierw szy j a ­ sno i stanowczo sform ułow ał pogląd, że ma- te ry a nie je s t podzielna do nieskończoności.

„G dyby m ateryą była nieskończenie podziel­

na —rozum ow ał D em okryt, „to dzieląc, do- szlibyśm y w końcu do cząsteczek bez rozcią­

głości; z takich zaś cząsteczek tru d n o byłoby zbudować ciała rozciągłe.“

To też podzielność m ateryi m usi się k o ń ­ czyć z chwilą, gdy dojdziem y w dzieleniu do cząsteczek odpowiednio m ałych, k tó re De-

j

m o k ry t nazw ał atom am i. A tom y te, nie

i

różniąc się wcale jakościowo, różnią się je ­ dnakże m iędzy sobą wielkością i kształtem ; trw ają one w w ieczystym ru ch u spadkow ym , j czego w ynikiem je s t łączenie się i rozłącza- | nie atomów. Ciała stąd pow stające różnią się od siebie kształtem , liczbą i układem a to ­ mów. To je st przyczyną różnorodności ciał:

„te same litery, zależnie od ich liczby i po ­ rządku, mogą składać kom edyę lub trage- dyę.“ T ak więc atom izm Dem okryta, odrzu­

cający jakościow ą rozm aitość cząsteczek, b y ł właściwie pow rotem do teoryi jednej, p o d­

stawowej m ateryi, z której w szechśw iat m iał być zbudowany.

D em okryt też pierw szy w ypow iedział zda­

nie: „z niczego nic nie pow staje; nic, co jest, nie może być unicestwionem ; w szelka zm ia­

na je s t tylko połączeniem łub rozłączeniem się części. “ Zdanie to, niedocenione i zapo­

m niane, zostało potw ierdzone dopiero w k o ń ­ cu X V III stulecia i dziś je s t je d n ą z podstaw n auk przyrodniczych, a specyalnie chemii.

A by uniknąć nieporozum ień, należy p a ­ m iętać, że teorye P lato n a i D em okryta, bę­

dące niew ątpliw ie usiłow aniam i objaśnienia różnorodności ciał przez głębsze wniknięcie w sannę istotę m ateryi, były tylko rez u lta ­ tem ich spekulacyj filozoficznych i nie m ia­

ły nic wspólnego ze ścisłem doświadczeniem . Pojęcie atom u, w takiem znaczeniu, w jakiem go p rzyjm uje nauka dzisiejsza, pochodzi do­

piero od D altona (koniec X V III, początek X IX wieku). Do tego czasu hypoteza atom u b yła czysto m etafizyczną i służyła tylko do budow ania mniej lub więcej udatnycli syste- m atów filozoficznych. D alton zaś przyjął teoryę atom istyczną w celu w yjaśnienia pe­

w nych faktów pozytyw nych, spostrzeżonych w laboratoryach; przez to teorya ta przeszła z m etafizyki do nauk przyrodniczych—stała się teoryą fizyczną.

Z upadkiem k u ltu ry greckiej zanika też n a długo rozwój teoryj, m ających związek ze składem i budow ą ciał. Alchemia, k tó ­ rej początek ginie w m rokach ery przed- chrześciańskiej, a której dokładniejsze ślady napotykam y od I I w. po Chr., była aż do X I I I w. zbiorem bajek fantastycznych, fo r­

m u ł m agicznych, recept pełnych symbolów i m etafor, i szarlatanizm u w yzyskującego ciem notę ówczesną. W chaosie tym tru d n o je s t uchwycić jakieś dane teoretyczne; tru ­ dno je s t dokładnie zdać sobie spraw ę z p a­

nujących w owym czasie poglądów na istotę pierw iastku. Teorye ówczesne, częściowo w ysnute z doświadczeń praktycznych, czę­

ściowo naw iązane do teoryj filozoficznych epok poprzednich, w ikłają ze sobą m ateryę, jej stany i własności.

Obok em pedoklesowskiej teoryi czterech pierw iastków , k tó ra panow ała w poglądach

J

pewnej części alchem ików ówczesnych, zja- I w ia się tw ierdzenie o istnieniu jednej sub- ' stancyi, z której wszystkie inne pow stać m o­

gą; substancya ta nazyw a się czasem rtęcią, a czasem kam ieniem filozoficznym. Z in ­ nej znów strony lotność, płynność i stałość były uw ażane niekiedy za składniki ciał, za-

| pew ne pod w pływ em p rastary ch hypotez greckich. Z zam ętu tego w ynurza się po-

| woli teorya, głosząca, że wszystkie m etale składają się z dw u pierw iastków : rtęci i siar­

ki. Niewiadomo dokładnie kiedy powstało

| to przypuszczenie; z ju ż sform ułow anem spotyk am y się w X I I wieku. Jed en z al­

chem ików X IV wieku ta k tę hypotezę uza-

| sadnia: „W szystkie praw ie m etale w stanie stopionym m ają w ygląd rtęci; kom binując zaś je z siarką otrzym ujem y wszelkie możli­

we kolory".

T a k więc m etale różniłyby się między sobą tylko rozm aitą zaw artością tych dw u skład­

ników. Pierw szy z nich nadaw ałby m eta-

(5)

j N» 39

W SZ E C H ŚW IA T

613 lom ciągliwość, topliwość i połysk; siarka

zaś, pierw iastek palny, w arunkow ałaby, sto ­ sownie do zawartości, większą lub m niejszą wrażliwość m etalów na w pływ ognia. W każ­

dym razie rtęć tę i siarkę należało odróżniać od ciał znajdujących się w przyrodzie i no­

szących te same nazwy. Zw ykły m erku- ryusz i zwykła siarka były to substancye nie czyste i mało „ subtelne “ w porów naniu ze swymi im iennikam i, obdarzonym i godnością pierwiastków . Albowiem i czystość pier­

w iastków znaczną odgryw ała rolę: różnica między m etalam i polegała nietylko na róż­

nym stosunku ich składników, ale na rozm a­

itym stopniu czystości tychże składników.

M etale szlachetne, t. j . złoto i srebro składa- ją się z najczystszej rtęci i najczystszej

siarki.

Z wyżej powiedzianego w ypływ a jasno możliwość przem iany jednych m etali w d ru ­ gie. Jeżeli bowiem różnice m iędzy niemi są tak niewielkie, to zm ieniając stosunek skład­

ników i czyszcząc je odpowiednio, możemy dany m etal przem ienić w jakiś in n y —żądany, a więc przedewszystkiem w najcenniejszy, w złoto. To też w iara w możliwość uszla­

chetniania m etali była powszechną przez cały ciąg wieków średnich. Najpotężniejsze um ysły owej epoki podzielały tę opinię, a starania ówczesnej wiedzy skierowane by ­ ły do jednego tylko celu: do łatw ego zaopa­

trzenia się w kosztow ny kruszec. Nie tylko przypuszczano naówczas, że ołów, cyna i t. d.

może się w ty g lu alchem ika zam ieniać na złoto, ale naw et sądzono, że takie zam iany rzeczywiście m iały miejsce. Oczywistem jest przytem , że nie wszyscy, którzy chcieli fa ­ brykow ać złoto i srebro, opierali się na w y­

żej wyszczególnionych teoretycznych poglą­

dach; większość z nich w ierzy w możność takiej fabrykacyi nie zastanaw iając się w ła­

ściwie dlaczego.

Alchemicy piszą o przem ianie metali, jak o o przekształceniu form y m atery i,—tak jak się mówi o obrobieniu drzew a lub kam ienia, aby z nich otrzym ać odpowiednie przedm io­

ty, bez żadnych jed n ak zasadniczych zm ian samego m ateryału. T ym sposobem uszla­

chetnianie m etali było pojm ow ane nie tak, jakbyśm y dzisiaj rozum ieć je musieli, t. j.

jako przeprow adzenie jednego rodzaju n a j­

prostszej m ateryi w drugi, ale jako zmianę

pewnych własności danej form y m ateryi.

Można przypuszczać, że w iara w możliwość przem iany m etali zw ykłych w szlachetne po­

wstała z błędnego tłum aczenia słusznych obserwacyj. Takie np. fakty, ja k zmiana własności m etalu, gdy się nań działa pewne- mi substancyam i, albo też w ytapianie m etali z ru d —źle zrozum iane przyczyniły się do rozpowszechnienia przesądu, który stał się plagą całej epoki, odryw ając ludzi od praw ­ dziwej, bezinteresownej pracy naukowej i kusząc ich zwodniczemi blaskam i pożąda­

nego kruszcu.

Pewien pom yślny zw rot rozpoczyna się w wieku X III, kiedy wiele w ybitnych um y­

słów oddaje się upraw ie chemii. Takim i byli przedewszystkiem A lbert W ielki i Roger Bacon, którzy między innem i pisali również 0 sposobach przem iany m etali i o tem , na czem ta przem iana polega. A lbert W. p rzy j­

m uje możliwość transform acyi metali, acz­

kolwiek w yraża się o tem dość pow ściągli­

wie, więcej podając cudze, niż własne o tem zdania i aczkolwiek w skazuje liczne omyłki 1 niepewności, panujące co do sposobów przem iany, ja k również częste oszustwa al- chemików-szarlatanów. Bardziej stanowczo w ypow iada się Bacon, k tóry nawet uszla­

chetnianie m etali staw ia jako zadanie, przez którego rozw iązanie chem ia praktyczna sta­

łaby się pożyteczną. W pism ach jego spoty­

kam y też poraź pierwszy zdanie, że ciało, za pomocą którego m ożnaby osiągnąć przeista­

czanie metali, posiadałoby również własności uzdraw iania ludzi i nieskończonego przed łu ­ żania ich życia. Jako zasługę, policzyć B a­

conowi należy jego naw oływ ania, aby obok praktyki, mającej tylko m etale na oku, zaj­

mować się również badaniem składu i po­

chodzenia ciał innych.

Co do ogólnych teoryj składu ciał, p an u­

jących w tej epoce, to zarysowuje się zdanie, że z czterech podstaw ow ych empedoklesow- skich pierw iastków tw orzą się właściwe, bezpośrednie składniki ciał: rtę ć i siarka.

To mniemanie, łącząc się z powszechną wów­

czas wiarą, że pierw iastki, gdy wchodzą w skład ciał, pozostają tam z niezmienionę- mi własnościami, prow adziło do dziwacz­

nych często przypuszczeń. Tak. np. A lbert

W ielki objaśnia niektóre własności ciał (te,

którebyśm y teraz nazwali fizycznemi) od­

(6)

614

W S Z E C H Ś W IA T

jSS 39 pow iednią zaw artością ognia, pow ietrza, wo­

dy i ziemi; inne zaś własności (chemiczne) przypisuje większej lub m niejszej ilości sia r­

ki i rtęci w ciele. I tak, w edług niego, te m etale najłatw iej się am algam ują, które ju ż w sobie zaw ierają dużo rtęci; m etale, obfi­

tujące w siarkę—palą się bez trudności i t. d.

W ciągu X IV i X V w ieku alchem icy do rtę c i i siarki dodają jeszcze jeden p ierw ia­

stek —sól; m iała ona reprezentow ać odporne na wpływ ognia części ciał.

W tych czasach u g ru n to w ała się też p o ­ w oli teorya, że nietylko m etale, ale w szyst­

kie .ciała wogóle składają się z owych 3 p ier­

wiastków . Bazyli W alentinus, alchem ik nie­

m iecki, k tó ry żył w drugiej połowie X V w., w yraźnie skreśla poglądy panujące w owej epoce. Ogień, powietrze i t. d. tw orzą w kom- binacyach przeróżnych trzy substancye p o d ­ stawowe: rtęć, sól i siarkę, z k tó ry ch z kolei pow stają wszelkie ciała. S iarka m a n ad a­

wać ciałom nietylko palność, ale i odpowied­

ni kolor; rtę ć —to to w ciele, co je s t lotne, a niepalne; sól—to, co niepalne i stałe.

W alentinus głów ne zadanie chemii w i­

dział w transform acyi m etali, ale zarazem zapew ne pod wpływem podań o eliksyrze długiego życia, nadaw ał duże znaczenie le­

czniczym własnościom ciał; gorliw ie zajm o­

w ał się on przepisam i m edycznem i, specyal­

nie studyow ał związki antym onu, k tó ry uw a­

żał za panaceum wszelkich chorób. T a tendencya znalazła licznych zwolenników i w początku X V I wieku rozpoczął się now y okres, znany pod nazw ą chem ii m edycznej czyli jatrochem ii, k tó ry p rzetrw ał lat bliz- ko 200. Chem ia została więc nareszcie oder­

w an a od gorączkowej, a zawsze bezowocnej pogoni za złotem ; ale nie zw róciła się jeszcze na drogę, k tó rą pow inna kroczyć każda praw dziw a n a u k a — n a drogę dążenia do p raw d y bez w zględu na cele uboczne. J a - trochem ia szlachetniejsze niż jej poprzedni­

czka m iała cele n a widoku; jednakże u ty lita- ryzm , jakim była przen ikn ięta, spraw ił, że będąc niew ątpliw ie użyteczną ludzkości, nie p rzyniosła jej jednakże obfitych, odpow ied­

n ic h do pracy, plonów.

"©'łownym rzecznikiem tej zm iany k ierun- f e t t ^ y ł Paracelsus (1493— 1541), w łaściw y jatrochem ii. P rzy jm o w ał on teoryę -jfop/żgfto-ików o składzie ciał z rtęci, siarki

i soli; uogólniał ją naw et, tw ierdząc, że czło"

wiek z ty ch samych składa się pierwiastków . W szystkie choroby, w edług niego, w ynikają z naruszenia norm alnego stosunku między' tem i częściami składowem i ciała ludzkiego;

aby przyw rócić rów now agę należy w prow a­

dzić do ciała odpowiednie substancye, które- by zapełniły braki. Nie wszyscy jed nak che­

m icy ówcześni podzielali teorye Paracelsa.

K ierunek m edyczny, ja k i chem ia przybrała, przyciągnął jej licznych zwolenników, a cho­

ciaż więcej niż skład ciał dyskutow ane były ich własności lecznicze, to jednakże i pod ty m względem m inęła ju ż jednolitość poglą­

dów epoki alchem istycznej. Można powie­

dzieć, że teorya Paracelsa cieszyła się naj- większem uznaniem , ale obok niej pow stało m nóstw o hypotez samodzielnych.

Stanow czym przeciwnikiem d o k try ny pa- racelsowej był holender, V an H elm ont (1577

— 1644), jeden z najw ybitniejszych i najw y­

żej w ykształconych um ysłów tej epoki. Od­

rzu cał on teoryę trzech pierw iastków , w ska­

zując, że przez spalanie ciała rozkładają się nie na te składniki, ale na najrozm aitsze, zw ykle dość skomplikowane. Ale i wzglę-

j

dem teoryi empedoklesowej Van H elm ont w ypow iada się dość sceptycznie. Zwalcza on

j

pogląd, że ogień jest czemś m ateryalnem i że ja k o ta k i wchodzi w skład ciał. U jaw nia także pew ne w ątpliw ości co do tego, czy zie­

m ia jest pierw iastkiem ; zato uznaje za takie wodę i pow ietrze, nie wierząc przytem w moż­

ność przem iany jednego z tych pierw iastków w drugi.

Van H elm ont w ystąpił więc śmiało prze­

ciwko u ta rty m , aczkolwiek nigdy przez do­

świadczenie nie stw ierdzonym poglądom ; ale nie n a tem kończą się jego zasługi. W y k a ­ zał on, że rozpuszczenie m etalu nie je s t jego zniszczeniem, gdyż z roztw oru m ożna go na- pow rót wydzielić; dał przez to ważny p rzy ­ czynek do sform ow ania pojęcia o składzie chem icznym ciał. On też pierw szy spostrzegł zjaw isko, że ciężar m etalu przed rozpuszcze­

niem go rów na się ciężarowi m etalu w ydzie­

lonego z roztw oru.

W yw ody H elm onta nie w yw arły wielkie­

go w pływ u n a współczesnych; w dalszym

ciągu pojaw iają się system y, oparte na wie-

I rżeniach. T akim był np. system Lem eryego

j (1 6 4 5 —1715), k tó ry pierw iastki empedokle-

(7)

A!s 39 615 sowskie staw iał w jednym szeregu z alche-

m istycsnem i. Składnikam i ciał, w edług nie­

go, były: rtęć, siarka, sól, woda i ziemia.

Eklektyzm tej teoryi zapew nił jej dość d łu ­ gie panowanie.

E . Trepka.

(CDN)

SZC ZĄ TK I L U D Z K IE PA LEO L ITY C ZN E Z K R A PIN Y .

Dr. K aro l G orjanow ić-K ram berger poczy­

nił badania nad er doniosłego znaczenia w po­

kładach dyluw ialnych K rapiny, m iasta, n a ­ leżącego do k om itatu W arażdyńskiego w K roacyi.

B adania te zostały ogłoszone w ^Mitthei- lungeu der A ntropologischen Gesellschaft in W ien “, w rocznikach z 1901 i 1902 r. P o ­ daję z nich streszczenie działu, dotyczącego człowieka, a opuszczam zupełnie część, tra k ­ tującą o znalezionych tam że szczątkach zwierzęcych.

Dr. G orjanow ić-K ram berger w badanych przez się pokładach odnalazł szczątki osobni­

ków ludzkich rozm aitego wieku, o czem wnioskował na podstaw ie kształtu zębów.

Z najdują się tu zęby m leczne, zęby z okresu w ypadania, czyli okresu pom iędzy 6 -ym a 13-ym rokiem życia, zęby średnio-starte, n a ­ leżące do osobników, m ających od 20 -tu do 30-tu la t życia, wreszcie zęby bardzo starte, znam ionujące wiek bardzo posunięty.

Grubość rozm aita kości czaszki, oraz łu ­ ków brw iow ych służyła rów nież do wniosko­

w ania o wieku danych osobników.

W szystkie znalezione szczątki, aczkolwiek należały do isto t norm alnie rozw iniętych, w ykazują jed n a k wiele ciekaw ych osobliwo­

ści. Osobliwą budowę naprzykład m a układ kostny przyrządów odżywiania, zupełnie przystosow any do ciężkich w arunków życia ówczesnego: znajdujem y tu bowiem szczęki silnie rozw inięte i, w związku z tą budow ą szczęk,—wzm ocnienie kości skroniowych.

Obie te cechy nie są bynajm niej różnicam i zasadniczem i pom iędzy układem kostnym człowieka z okresu dyluw ialnego, a człowie­

ka chwili obecnej, lecz tylko cechami, w yni­

kaj ącemi z przystosow ania się ówczesnego człowieka do w arunków życiowych.

Dwie jeszcze ciekawe cechy spotykam y w czaszkach z K rapiny; pierwszą z nich jest silne zgrubienie i wysunięcie naprzód łuków brwiowych. N iektórzy uczeni uw ażają tę cechę jako patologiczną; G orjanow ić-K ram ­ berger również jest tego zdania, a sąd swój opiera na fakcie, że czaszki o podobnej budo­

wie spotkać można i w epoce teraźniejszej, w Niemczech północno-zachodnich, w Belgii i t. p. Co do mnie, sądzę, że dowód ten nie je s t dość przekonyw ającym ; zbyt często spo­

tykam y łuki brwiowe zgrubiałe i w ydatne w czaszkach kopalnych, by nadaw ać im zna­

czenie cechy patologicznej. E a k t zaś spoty­

kania czaszek o budowie podobnej w czasach teraźniejszych możemy śmiało uważać za do­

wód, że rasa, odznaczająca się takiem i w ła­

śnie w ydatnem i łukam i, niezupełnie jeszcze znikła z oblicza ziemskiego ł).

B adając czaszki z K rap in y należy zauwa- I żyć, że owo wysunięcie i zgrubienie łuków brwiowych w ystępuje tu daleko silniej, niż we w szystkich obserwowanych dotąd czasz­

kach. N aw et P ithecanthropus erectus nie może być porów nyw any pod ty m względem ze znaleziskiem K ram bergera. Doniosłość cechy owej podnosi ta jeszcze okoliczność, że u człowieka z K rapin y spotykam y łuki brwiowe zgrubiałe i w ysunięte w połączeniu z czołem „ wysokiem “, podczas gdy w innych czaszkach dyluw ialnych k ształt ten w ystępu­

je zawsze w połączeniu z czołem „nizkiem i pochyłem 14.

Podobnie zgrubiałe i w ydatne łu k i brw io­

we są również cechą niektórych m ałp człe­

kokształtnych, lecz w tym razie również łu- kom takim odpow iadają czoła, ukształtow a­

ne zupełnie inaczej, niż to widzim y u czło­

wieka z K rap iny .

Niemniej ciekawą cechą czaszek, znalezio- zionych w K rapinie, są dość silne i szerokie brózdy tętnicow e na wewnętrznej stronie sklepienia czaszkowego, oraz głęboko zazna­

czone dołeczki ziarenkowe.

Kości potylicowe posiadają również silnie w ystępujące brózdy tętnicow e, w ygórow ania i kresy karkow e.

!) K. Stołyliwo: Spy-Neanderthaloides, Świa-

towit, r. 1903.

(8)

616

W S Z E C H Ś W IA T

Na 39 Co do kości skroniowych, to odznaczają

się one słabem rozwinięciem w yrostka sutko- watego; na niektórych z ty ch kości w yrostek ów jest bardzo zredukow any i przedstaw ia się tylko, jak o zgrubienie kości. Możliwem jest, że rozwój w yrostka sutkow ątego znajd u ­ je się w związku z wiekiem osobników.

Przeciw nie, część bębenkowa kości skronio­

wej je s t znacznie zgrubiała i w skutek tego w yrostek sutkow aty w ygląda jak g d y b y w tło­

czony. Stosunek podobny m ożna i po dziś- dzień obserwować n a niektórych czaszkach;

zachodzi on najczęściej u ludów niecyw ilizo­

w anych.

Grodnem uw agi jest silne zagłębienie, z n aj­

dujące się w szczęce górnej, po obu stronach przedniego kolca nosowego.

Zęby u człowieka dyluw ialnego z K rap in y są wogóle większe od zębów ludzi doby obecnej, przyczem zęby sieczne i k ły są je- jednocześnie nieco szersze, w skutek rozw i­

nięcia fałd w ew nętrznych. Zęby trzonow e w ykazują n a swej pow ierzchni górnej dość głęboko wcięte żłobkow ania, które, szczegól­

nie na stronie zew nętrznej, sięgają aż do po­

łowy korony. Żłobkow ania podobne, oraz lekkie sfałdow ania często zauw ażyć można naw et na koronie samej. Liczne obserwacye w ykazały pew ną analogię pom iędzy tem sfałdow aniem zębów u człowieka z K rap iny , a objawem podobnym u m ałp człekokształt­

nych, szczególniej u szym pansów i orangu- tangów . W praw dzie u ty ch o statnich sfał­

dow ania m ają k ształt bardziej skom pliko­

wany.

N atom iast sfałdow ania zębów ludzi dy- luw ialnych są liczniejsze, w porów naniu z takiem iż sfałdow aniam i u ludzi dzisiejszych.

P rzypom inają one prędzej zęby odpowiednie u D ryopithecus, znalezionego w pokładach m iocenowych A lp szwabskich. I ta właśnie analogia służyć może, jak o poparcie teoryi, tw ierdzącej, że w epoce trzeciorzędow ej n a ­ stąpiło w yodrębnienie się człow ieka z pom ię­

dzy m ałp człekokształtnych; sfałdow anie zę­

bów uw ażać m ożna za łącznik pom iędzy człowiekiem dyluw ialnym , a przodkam i jego, zbliżonemi do owej m ałpy człekokształtnej — do D ryopithecus z A lp szwabskich. Okolicz­

ność zaś, że liczne sfałdow ania zębów u czło­

wieka dzisiejszego śą objawem raczej spo ra­

dycznym , przem aw ia w yraźnie za tem , że

owo sfałdowanie, będące dawniej cechą ogól­

ną, obecnie ju ż zatraca się praw ie zupełnie.

Z wielu oznak wnioskować można, że czło­

wiek z K rap in y był zbudow any silnie; św iad­

czą o tem szczególnie kości, pozostające w zw iązku z narządam i żucia. T ak więc szero­

kie w ierzchołki stawów szczęki dolnej w ym a­

g a ły rozszerzonej fossae glenoidalis—ta zaś w yw oływ ała zgrubienie kości bębenkowej, [ obok równoczesnej redukcyi w yrostka sutko-

w atego. W obec tego powiększenia fossae glenoidalis w yrostek licowy m usiał być ob­

szerniejszy i silniejszy, otw ory dla naczyń

j

krw ionośnych—liczniejsze,a pu n k ty przycze­

p u m ięśni—silniej zaznaczone. Jedn em sło­

wem, by ły to wszystko cechy znam ienne or- ganizacyi silnej, odpowiedniej do zwalczania ówczesnych, ta k prym ityw nych i trudnych w arunków życia. Człowiek bowiem dylu- w ialny był m yśliwym , uzbrojonym w broń najprostszą, wyrobioną z kości lu b kam ienia i m usiał częstokroć zastępować w łasną siłą fizyczną niespraw ność takiej broni, by wyjść zwycięzcą z niebezpiecznej walki o byt. Nie­

raz przecie m iał on do czynienia ze zwierzę­

tam i drapieżnem i, naprzykład z niedźwie­

dziem bru n atn y m i jaskiniow ym , oraz ze zw ierzętam i gruboskórnem i i przeżuwające- m i, które zabijał, lub chw ytał na pożywienie dla siebie.

P o k ład badany przez Gorj anowića przed ­ staw ia się jako wielkie palenisko, w którem znalezione zostały, praw ie wyłącznie, kości ludzkie, w szystkie niem al połam ane i m niej lub więcej poopalane, a naw et popalone. N a­

prow adza to au to ra n a m yśl, że człowiek dy- luw ialny oddaw ał się ludożerstw u, spoczy­

w anie bowiem jednoczesne w ognisku poła­

m anych kości osobników wieku różnego, w liczbie conajm niej dziesięciu osób, tru dn o je s t objaśnić inaczej, ja k tylko w ten sposób, że osada cała została zniszczona w sposób g w ał­

tow ny, a m ieszkańców jej upieczono i po­

żarto.

A u to r nasz przeprow adził swe b adan ia w edług m etody Schw albego i, opierając się n a nich, tw ierdzi:

I-o że człowiek z K rap in y był krańcow ym krótkogłow cem (hyperbrachycephalus);

II-o że z racyi budow y czaszki, należał do g ru p y H om o neanderthalensis, lecz z po­

w odu nieco wyższego czoła, zbliżał się do ty ­

(9)

JSS 39

pu czaszki Spy JVs 2, wreszcie, poci niektóre- m i względam i, przypom inał człowieka dzi­

siejszego;

III-o że człowiek z K rap in y posiadał n aj­

bardziej w ysunięte łuki brwiowe i przew yż­

szał pod ty m względem w szystkie znane szczątki kopalne czaszek ludzkich;

IV-o że posiadał w yrostek sutkow aty jesz­

cze słabo rozw inięty, lecz za to silnie zgru­

białą część bębenkową kości skroniowej;

V-o że zęby dorosłych i m łodych osobni­

ków z K rapiny posiadały liczne sfałdowania zębowe;

VI-o że szczęka dolna człowieka z K ra p i­

ny b yła prognatyczną i budowy typowej, zauważonej w szczękach dyluw ialnych z Pfedm ostu, Sipki i N aulette.

Ze wszystkiego tego wyprow adzić może­

m y wniosek, że człowiek z K rap in y zbliża się do ty p u homo neanderthalensis, lecz tw o­

rzy rasę nową, któ ra może być uw ażana ja ­ ko odm iana krapińska rasy neandertalskiej, posiadająca przy tem charak ter pitekoidalny.

K . Stołyhwo.

O EM ANACYI PR O M IE N IO TW Ó R C ZE J ŹR Ó D E Ł W ODY

I O L E JÓ W SKALNYCH.

W oda w szystkich źródeł, jakie badał F.

H im stedt, w ykazuje, podobnież ja k świeżo pobrana w oda zaskórna, zdolność czynie­

nia przew odnikiem pow ietrza przeciskanego przez nią; nie m ożna jed n ak stwierdzić tej własności ani dla wody strum ieni, ani dla rzecznej. B adane były źródła, przep ły w ają­

ce przez gnejs, piaskowiec czerwony, wapień, a także pew na ilość źródeł pochodzenia w ul­

kanicznego. W szystkie źródła zimne w yka­

zyw ały w przybliżeniu jednakow e działanie, n atom iast działanie cieplic było większe, nie­

raz bardzo wielkie, ja k np. jednego ze źródeł w Baden-B aden (Murąuelle).

W oda przytoczonego źródła, badana w dwa dni po pobraniu, spraw iła, że 50 litrów po­

w ietrza, które przeciśnięte zostało przez 3/4 litra tej wody osiągnęło 40 raz y większe przew odnictw o.

O ile teraz powietrze „czynne" prom ienio­

twórczo przeciśniemy przez nieczynny płyń, otrzym ujem y takie same rezultaty badań nad tym płynem , jak z badaniem świeżej wo­

dy źródlanej, gdyż em anacya prom ieniotwór­

cza może być absorbowana przez inne płyny.

Traubenberg znalazł, że płyny, zawierające węglowodory, mają najw iększy współczyn­

nik absorpcyi; nafta np. m a 20 razy w ięk­

szy od wody.

Ten fak t m usiał nasunąć m yśl zbadania nafty, pobranej świeżo z w ytrysku. Zbada­

na nafta z dw u różnych źródeł okazała się promieniotwórczą; że zaś tej własności nie posiada n afta kupna, jest łatw em do zrozu­

m ienia, jeżeli przypom nim y sobie, że ropa źródlana, zanim jej używ am y, ulega desty- lacyi, a podczas ogrzewania m usi się ulotnić gazowa emanacya.

M ożnaby się zatem spodziewać, że czynne powietrze piwnic, przepuszczone przez ciecz nieczynną, może ją uczynić aktyw ną, co mo­

żemy osiągnąć także, pozostawiając ciecz w pow ietrzu piwnicy. Doświadczenie potw ier­

dza to przypuszczenie i prow adzi do wnio­

sku, że między cieczą a gazem utrw ala się pewien stan równowagi pod względem pro­

mieniotwórczości, lecz natu raln ie w zależno­

ści od współczynników absorpcyi: w tym sa­

mym czasie ta sama ilość n a fty pochłonie 20 razy więcej emanacyi, niż woda.

Najprościej w yrazi się to, gdy powiemy, że dla tej em anacyi obowiązującem jest p ra ­ wo D altona i Henryego. O pierając się na niem, możemy łatw o objaśnić następujące zjawiska. W oda, pobrana w prost ze źródła, okazała się silnie prom ieniotwórczą, w odle­

głości 50 m od w ypływ u ju ż znacznie słabiej, a o 200 m zupełnie nieczynną. Napełniono basen ogrodowy, cementowany, wodą czyn­

ną promieniotwórczo i po 24 dniach zbadano znowu próbkę tej wody. Zadziwiającem by-

j

ło, że przew odnictw o pow ietrza, przepuszczo­

nego przez tę wodę, nie zwiększyło się lecz zmalało. Pow ietrze bowiem; unoszące się nad wodą, m iało mniejsze przew odnictw o od pow ietrza pokojowego, choć pochłonęło ema- nacyę z wody. Tak samo objaśnić można, dlaczego świeżo zebrana woda deszczowa wy­

w oływ ała czasem niew ielki ubytek, innym razem niewielki w zrost przew odnictw a po­

w ietrza pokojowego; woda deszczowa znaj­

(10)

618

W S Z E C H Ś W IA T

.No 39 duje nią. m ożna powiedzieć, w stanie rów no­

w agi z powietrzem na dworze, a dośw iad­

czenie w ykazuje różnicę ty lk o m iędzy niem, a pow ietrzem pokojowem.

To zachow anie bardzo w yraźnie w ystępu­

je dla wody m orskiej. P o brano wodę na m orzu otw artem koło H elgolandu i po trzech dniach dostał ją H im sted t we F reib u rg u . Rozproszenie elektryczności w pow ietrzu po­

kojowem powodowało spad 1 podziałki elektroskopu w 60 m inut, a g d y przepusz­

czono pow ietrze przez wodę m o rsk ą — 1 podz.

w 81 m inut. Można stąd w yciągnąć w nio­

sek, że rozpraszanie w pow ietrzu m orskiem w H elgolandzie m usi być m niejsze w yraźnie, niż w pow ietrzu pokojowem we F reib urg u, gdyż współczynnik absorpcyi dla wody sło­

nej nie różni się zbytecznie od tegoż dla wo­

dy zwyczajnej.

A u to r próbow ał także ściślej oznaczyć tem ­ peratu rę zam arzania (topliwości) dla em ana­

cyi, zaw artej w rurze m iedzianej. W ężow ni- ca m iedziana, w raz z odpowiednim term om e­

trem została um ieszczona w naczyniu szkla- nem i razem z niem w naczyniu D ew ara dla pow ietrza ciekłego. N ajpierw oba naczynia napełniono powietrzem ciekłem i w ciągu dw u godzin przepuszczano przez wężownicę strum ień pow ietrza pozbaw iony 0 0 2 i O. P o ­ tem wydalono pow ietrze ciekłe z w ew nętrz­

nego naczynia szklanego i zam knięto je w a­

tą, przez k tó rą przechodziły tylko zakończe­

nia wężownicy. Dopóki naczynie D ew ara było napełnione aż do b rzegu pow ietrzem ciekłem, a więc w ew nętrzne było w niem za­

nurzone powyżej 30 cm, term om etr w skazy­

w ał s ta le —182° C. Dla otrzym yw ania in ­ nych tem p eratu r zabierano z naczynia D e­

w ara pow ietrze ciekłe tak długo, dopóki w e­

w nętrzne naczynie szklane nie przestało się w niem zanurzać, a otw ór g ó rny ta k samo zam knięto watą, przez k tó rą przechodziła ru rk a szklana. Przez tę ru rk ę w dm uchi­

wano pow ietrze do naczynia i ta k m ożna b y ­ ło otrzym ać dowolną tem p eratu rę m iędzy

— 189° C. a —140°, ścisłą w zakresie 2— 3 sto ­ pni i stałą przez dow olny przeciąg czasu.

Teraz przepuszczano powoli po 100 cmz p o ­ w ietrza przez wężownicę m iedzianą w n a j­

rozm aitszych tem p e ra tu ra c h i badano te próbki pow ietrza ze w zględu na zm iany w przew odnictw ie. Okazało się, że poniżej |

— 154° C. nie otrzym ano nigdy w rurze mie­

dzianej pewnej, dającej się uwidocznić, ilości em anacyi, a że naodw rót powyżej — 147° C.

stale m ożna było wykazać działanie em ana­

cyi gazowej. A u to r w nioskuje stąd, że p u n k t kondensacyi jej leży m iędzy — 147° C., a —154° C., lecz nie potrafił ściślej oznaczyć ty ch granic. R uth erfo rd i Soddy oznaczyli da­

wniej dla em anacyi rad u p u n k t kondensacyi n a — 150° C., a ta zgodność w skazyw ałaby, że w obu razach m a się do czynienia z jedną i tą samą em anacyą.

P. T raubenberg robił znów badania nad absorpcyą em anacyi rad u przez wodę i różne p łyn y i także doszedł do takich wniosków, ja k a u to r z em anacyą, otrzym yw aną ze źró­

deł wody i nafty.

H im stedt przeprow adził nad em anacyą także następ ujące doświadczenie. W ziął 3 ze sobą połączone naczynia, lecz I I I mogło być odłączone od I i I I zapomocą kranu. N a­

czynia zostały w ypełnione em anacyą radu, pochodzącą z p rep aratu Griesela i świeciły ja ­ sno w ciemności. Jeżeli oddzielono k ra n a ­ m i I I I od I i I I , a I umieszczono w ciekłem pow ietrzu, to 2 —3 dni świeciło tylko I I I n a ­ czynie, dopóki nie usunięto pow ietrza cie­

kłego. Dośw iadczenie pow tarzano w ielokrot­

nie, zawsze z jednakow ym skukiem. Em a- nacya ra d u zachow yw ała się więc ja k prze­

g rzan a para, zgęszczająca się w tem p eratu ­ rze pow ietrza ciekłego.

Takie same doświadczenia przeprow adzo­

no ze strum ieniem pow ietrza, które przeszło przez wodę źródlaną, lecz wraz z pom iaram i elektroskopow em i, i okazało się, że emana- cya w naczyniu I I praw ie całkowicie prze­

szła do naczynia oziębionego przez powietrze ciekłe.

T ak samo H im stedt przeprow adził do­

św iadczenia ze świeceniem ekran u po kry te­

go blendą S idota pod w pływ em p rąd u po­

w ietrza, przepuszczonego przez wodę źródla­

ną. Stosow ał do tego albo wskazówki Els-

te ra i G eitla, k tó rz y łączyli blendę S idota z

biegunem odjem nym , jakiego wysokiego n a ­

pięcia, albo urządzenie Orookesa, to je s t bez

łączenia blendy z biegunem , i otrzym yw ał

dobre rezultaty, lecz iskrzenie najsilniejsze

i bez żadnych trudności otrzym yw ał, sto su ­

ją c em anacyę zgęszczoną.

(11)

A'» 39

W S Z E C H Ś W IA T

619 W swoim odczycie o „teoryach zjawisk

prom ieniotw órczych1' Schenek zapytuje, „czy em anacya rad u nie pow staje z ozonu?“ W e­

dług autora Schenck w tem p y tan iu przeo­

czył, że em anacya radu, a podobnież i ema­

nacya z wody, może być przewodzona przez kw asy i zasady, przez rozżarzoną miedź, lub rozżarzony m agnez bez żadnej zmiany, cze­

go nie m ożnaby wcale uczynić z ozonem.

Ł atw o zresztą przeprow adzić doświadczenie, które w dobitny sposób uwidoczni różnicę między em anac 3 7ą rad u a ozonem. Silny prąd ozonu puszczam y na blendę Sidota. W y ­ poczęte dobrze oko widzi stopniow y w zrost świecenia i czujem y zarazem silny zapach ozonu. Jeżeli jed nak p rąd ozonu przepuści­

m y przez roztw ór jo d k u potasu, to w raz z zapachem znika i oddziaływ anie na blendę, a roztw ór jodku potasu (z krochmalem) staje się niebieski po upływ ie k ilk u sekund. Jeżeli teraz puścim y prąd pow ietrza przez 1 se­

kundę zponad p rep a ra tu rad u średniej siły na blendę Sidota, to świecenie jest intensyw ne, ale zapachu ozonu wcale niem a. Przepusz­

czanie tego p rąd u pow ietrza z em anacyą przez roztw ór jo d k u potasu nie wpłynęło na zmianę świecenia blendy, ani na barwę roztw oru.

Z powyżej opisanych doświadczeń Him- stedt w yciąga wniosek, że w naszej ziemi znajdują się, może i wszędzie, m aterye pro­

mieniotwórcze, z któ rych w ychodzi em ana­

cya gazowa, absorbow ana przez wodę (i oleje skalne), z nią w ychodzi na powierzchnię ziemi i rozprzestrzenia się w powietrzu.

Em anacya ta zachow uje się ja k em anacya radu, może być, że je s t z nią identyczna, co m ogłoby wskazywać, albo że ru d y uranu, z k tórych pochodzi em anacya radu, są b ar­

dzo rozpowszechnione, albo że są jeszcze róż­

ne inne m aterye, k tó re choć w niższym d a­

leko stopniu m ają własność w ydzielania ema­

nacyi. E m anacyi to ru nie m ożna było przyj­

m ować pod uw agę w doświadczeniach w sku­

tek jej szybkiego znikania, lecz może być, że w wodzie zaw arte są jej ślady. Prom ienio­

twórczość cieplic praw dopodobnie znajduje się w związku z ich działalnością leczniczą, gdyby to jed n a k zostało dowiedzione, to bezużytecznem okazałoby się przesyłanie w o­

dy, gdyż po drodze tra c iła b y własności lecz­

nicze.

Jeżeli zwrócim y uwagę, że współczynnik absorpćyi wody i n a fty dla emanacyi maleje z rosnącą tem peraturą, lecz że z drugiej stro­

ny cieplice w ykazują wysoką działalność prom ieniotwórczą, nasuw a się wniosek, że może w głębiach ziemi znajdują się w y d at­

niejsze ilości m inerałów promieniotwórczych, niż w górnych warstw ach, a po doświadcze­

niach pp. Curie o stopniowym rozwoju cie­

pła w radzie pow stałoby pytanie, czy nie n a­

leżałoby uwzględnić istnienia tych części składowych ziemi w objaśnianiu jej tem pe­

ratury .

(Physical. Zeitschr.) I). T.

K R O N IK A NA U K O W A .

— D ziałan ie prom ieni radu na o rg anizm y zw ie rzę c e . N iejed n o k ro tn ie ju ż b y ły p o d aw a­

ne w iadom ości w e W szech św iecie o w p ły w ie r a ­ d u n a organizm y zw ierzęce i roślinne. O becnie m ożem y zakom unikow ać jeszcze k ilk a ciekaw ych szczegółów w te j k w e sty i d zięk i b adaniom pp.

Salom onsena i D re y e ra , z k tó ry c h spraw ozdanie zamieszczone zostało w „C om ptes r e n d u s a .

D ośw iadczenia w spom ianych badaczów dotyczą p rzed ew szy stk iem ro d zaju N assula, w ym oczka pokrew nego P aram aecium . i am eb.

W ym oczki w ystaw ione na działanie słabego prom ieniow ania ra d u n a w e t w ciąg u sześciu dni w y trzy m u ją j e w zględnie dobrze. N a tu ra ln ie po u p ły w ie je d n e g o lu b dw u d n i w y stę p u ją p rzy tem pew ne chorobliw e objaw y: ciało zm ienia swój k sz tałt, proces rozm nażania zostaje p ow strzym any.

G dy po dw^udniowem d ziała n iu usunięto ra d , b a ­ dan e o rganizm y pow róciły do sta n u norm alnego i w y d a ły liczne potom stw o, k tó re po d każdym w zględem b yło norm alne. Z upełnie inne w yniki b y ły , je ż e li w ym oczki w y staw ian o n a silne pro ­ m ieniow anie. W ów czas u ja w n ia ły się w yżej w spo­

m niane sym ptom aty chorobliw e ty lk o w w ięk ­ szym stopniu n a w e t po k ilk u godzinach, a po u p ły w ie 1 5 — 2 0 godzin n astęp o w ała śm ierć.

R ozm aite g a tu n k i am eb różnie zachow ują się w zględem prom ieni ra d u . P odczas g d y je d n e g a tu n k i g in ą ju ż po 12-godzinnem słabem p ro ­ m ieniow aniu, inne w y trzy m u ją bez żadnego usz­

cz erb k u d la sie b ie czterodniow e d ziałanie rad u . S łab e prom ienie nie p o w strzy m u ją b ynajm niej rozw oju g a tu n k ó w o dporniejszych n a w p ły w r a ­ du; proces rozm nażania w znacznym je d n a k sto­

p n iu zostaje ograniczony. W y r o s tk i protoplazm y

w y k az u ją dążność do z g ru b ie n ia , ru c h y sta ją się

pow olniejsze. N ajb a rd zie j u ja w n ia się w pływ

ra d u w nieznacznym w zroście ty c h drobnych

organizm ów . K w e sty ą je d n a k , czy to ostatnie

(12)

620

W S Z E C H Ś W IA T J \ 2

39

zjaw isko j e s t bezpośredniem n astęp stw e m d zia ła ­ n iu rad u , pozostaje n ie ro z strzy g n ię ta , poniew aż przy czy n ą k arło w a teg o w zrostu b ad a n y c h o rg a ­ nizm ów może b y ć b ra k pożyw ienia, g d y ż b a k te - ry e , k tó rem i żywią się am eby, g in ą od prom ieni ra d u . N a am eb y otorbione siln iejsze prom ienio­

w an ie zazw yczaj działa zabójczo po u p ły w ie 2 4 godzin. A m ebj' w sta n ie nieo to rb io n y m są dalek o odporniejsze: po 24 godzinach u k a z u ją się o b jaw y chorobliw e, a dopiero po 4 8 godzinach n a stę p u je śm ierć.

D alsze b a d a n ia prow adzone b y ły n a d g a tu n ­ k iem T rypanosom a, m ianow icie T . B ru ce i, blisko sp o krew nionym ze sp raw cą śp ią cz k i chorobow ej.

J e s t to organizm jedno k o m ó rk o w y , p a s o rz y tu ją c y w e k rw i W yższych zw ierząt. K ro p la k rw i m y- | szy, k tó re j z a strzy k n ięto te g o p a s o rz y ta , po roz­

cieńczeniu je j roztw orem soli k u ch en n ej b y ła w y ­ sta w io n a n a działan ie sła b y c h pro m ien i ra d u : po 2 — 3 godzinach p aso rz y t z w y k le g inął.

W p ły w ra d u n a zw ie rzęta w yższe, m yszy i św in k i m orskie, b y ł przed m io tem b a d a ń pp.

B o u ch ard a, C urie i B a lth a z a rd a . Z w ie rz ę ta te, z a m k n ięte w naczyniach szk lan y ch , w k tó ry c h sta le odśw ieżano po w ietrze, w y sta w io n e b y ły n a n ie p rz erw an e działan ie ra d u . P o g o d zin ie lu b nieco później, zależnie od siły prom ieniow ania, m ożna było zauw ażyć pew ne z a b u rzen ia w o d d y ­ chaniu: w y d y ch a n ie b y ło b ard z o k ró tk ie , a p au za [ m ięd zy w d y ch an iem i w ydy ch an iem p rze d łu ża ła się bard zo znacznie. Je d n o cz eśn ie zw ierzę pozo- | sta w ało nieruchom e, a sie rść p odnosiła się. N a ­ stę p n ie zapadało ono w o d rętw ie n ie, s ta ją c się coraz zim niejsze O d d y ch a n ie ciąg le słabło, ta k że w ciągu m in u ty zw ierzę od d y ch ało ty lk o 8 — Jo raz y . C hociaż b a d a n e zw ie rzęta w ogóle pozo­

s ta w a ły bez ruchu, nie m ożna je d n a k b y ło te g o ich sta n u nazw ać paraliżem , poniew aż za po­

d rażnieniem w y k o n y w ały one ru c h y ; w y stę p o w a -

j

ły n a w e t od czasu do czasu k o n w u lsy e. Im sil-

i

n iejsze było prom ieniow anie, tem p rę d z ie j zw ie- i rz ę ta um ierały.

S ek cy a zw ie rząt ju ż m a rtw y c h w y k az ała w p łu -

j

caeh znaczny p rzy p ły w k rw i. N a w e t z ze w n ątrz , m ożna było zauw ażyć w tych o rg an a ch liczne

j

czerw one plam y. B a d a n ie m ikroskopow e św ia d -

j

czyło o rozszerzeniu a r te ry j, ży ł i n aczy ń w łosko- I w atych. N ab ło n ek u le g ł ta k ż e zm ianom . P o z b a ­ d an iu k rw i p rze d ew szy stk iem m ożna było z a u w a- [ żyć znaczne zm niejszenie się ilości b ia ły c h ciałe k ,

j

W w ątro b ie , n erk a ch i m ózgu, p o m ijając w ielk i p rzy p ły w k rw i, żadnych innych zm ian p atologicz- ; nych niep o d o b n a b jio w y k ry ć .

Co najd ziw n iejsze, że zw ierzęta, k tó re u m a rły sk u tk iem d ziałan ia ra d u , sta w a ły się sam e radio- ak ty w n em i. T ru p św in k i m orskiej z a w in ię ty w czarn y p ap ier i położony na p łycie fo tograficznej, pozostaw ił n a niej b ard z o w y ra ź n y obraz, n a k tó ­ rym można było odróżnić o d dzielne w łosy sierści.

Je szc ze w trz y godziny po śm ierci zw ie rząt n ie ­ k tó re tk a n k i pozostały rad io a k ty w n e m i, szczegól­

niej sierść, m niej zaś sk ó ra i oko. Z o rganów

w ew n ętrz n y ch n ajsiln iejsz ą rad io ak ty w n o ść w y ­ k a z y w a ły płuca

Cz. St.

— P rz y s w a ja n ie azotu atm osferycznego przez g rz y b , zam ieszkujący w to rfo w is k u . P a n n a K aro lin a T e rn e tz (B er. b. d e u t. b ot. Gesel.

t. 2 2 . 1 9 0 4 ) w yizolow ała z korzeni rozm aitych E ric a c e a e rosnących n a to rfow iskach sz w a jc ar­

sk ich i w ielu innych pew ien g rz y b , któ reg o g rz y ­ b n ia j e s t zupełnie id e n ty cz n a z g rzy b n ią endotro- ficznej m y k o ry zy u E rica ce ae, przyczem udało się w yhodow ać go n a w e t do sta d y u m owocow ania.

Ow oce te g o g rzy b a , jasn o bronzow ego lu b czar­

n ego koloru, p ik n id y a , m a ją po stać dzb an k o w atą, z a w a rte zaś w nich m ałe za rodniki z łatw ością p rzechodzą przez g ę s ty sączek pap iero w y i k ie ł­

k u ją znakom icie w odpow iedniej cieczy odżyw ­ czej lu b gleb ie.

N ajb liżej został z b a d a n y g rz y b , otrzym any z Oxycoccos p a lu stris (Vaccinium Oxycoccos), przyczem poniew aż w ielu badaczów w ygłosiło z d a­

n ie, że g rz y b y endotroficzne p o siad ają zdolność a sym ilow ania azotu, atm osferycznego, b y ł on h o ­ d o w an y w śro d o w isk u odżyw czem , zw iązków azotu niezaw ierającem . O kazało się, że w w a­

ru n k a c h ta k ic h ro zw ija się on znakom icie, w y ­ tw a rz a w ielką ilość p ik n id y j, i ja k tego dow iodła an aliza gazow a, asym iluje azot atm osferyczny.

A b so lu tn a ilość azotu zasym ilow anego copraw da j e s t w ty m p rz y p a d k u niniejsza, niż, ja k to b y w a u opisanego przez W in o g ra d sk ie g o C lostridium P a sto ria n u m , sto su n ek w szakże m iędzy ilością przy sw o jo n eg o azotu a sferm entow anej d ek stro z y d la g rz y b a w y p a d a znacznie w iększy: C lostridium P a sto ria n u m sferm en to w u je 1 g d ek stro z y , p rz y ­ sw ajają c 1 — 2 mg azotu, g rz y b zaś n a tę sam ę ilość d ek stro z y , zużyw a 6 — 10 wg. G rzyb p rz e to p ra c u je m niej energicznie, b ard z iej zato ekonom icznie niż b a k te ry e .

O tem , czy g rz y b z b a d an y rzeczyw iście j e s t ten sam , có w sp ó łży jący z E rica ce ae, dow iem y się z d alszy c h do p iero zam ierzonych poszukiw ań w y ­ m ienionej au to rk i.

(N a tu r. R u n d .) Ad. Cz.

— R egen eracya koniuszka korzeniow ego.

P a n S. S im on p o d ją ł w dalszym ciąg u jeszcze p rzez P r a n tla zapoczątkow ane b ad a n ia zarów no p o d anatom icznym , ja k fizyologicznym w zględem n a d re g e n e ra c y ą k o n iu sz k a korzeniow ego. R oz­

ró żn ia on d w a ty p y ta k ie j reg e n eracy i: w p ie rw ­ szym p rz e p a d k u k oniuszek re g e n e ru je się ze w szy­

stk ic h tk a n e k c y lin d ra c e n traln e g o , przyczem k a lu s nie tw o rzy się, w d ru g iem z a ś — re g e n e ra ­ cy a d o k o n y w a się ty lk o z części p ery fery cz n ej cy lin d ra , p rze w a żn ie z pery k am b iu m ; w dan y m ra z ie zja w isk u to w a rz y sz y zaw sze tw o rzen ie się p ie rśc ie n ia kalusow ego.

R e g e n e ra c y a pierw szego ro d za ju m a m ie jsc e

po odcięciu sam ego ty lk o w ierzchołka korzenio-

Cytaty

Powiązane dokumenty

Stanowczo można powiedzieć, że jeżeli tego rodzaju badania ograniczają się ty l­. ko na jednej wycieczce i podają

Pokaż, jak używając raz tej maszynerii Oskar może jednak odszyfrować c podając do odszyfrowania losowy

Natomiast to, czego musiałaś się nauczyć w drodze zdobywania wiedzy i treningu - to umiejętności (kompetencje) twarde, czyli specyficzne, bardzo określone,

brało się do Zamku na prelekcję redaktora W aldorffa, wystąpiło właśnie w pełnej, teatralnej gali, która w dziewiczym stanie zacha ala się tylko do momentu

Kandydaci, którzy uzyskają najwyższe miejsce na liście, zostaną powołani na rachmistrzów spisowych (w liczbie adekwatnej do potrzeb), a następnie podpiszą

[r]

„Budowlani” w Warszawie, 03-571 Warszawa ul. Tadeusza Korzona 111. Zapłata należności nastąpi przelewem na konto Wykonawcy wskazane na wystawionej fakturze, w terminie 14 dni

[r]