PRENUMERATA „W SZECHSW IATA“ . W W a rsz a w ie : rocznie rub. 8 , kwartalnie rub. 2.
Z p rz e sy łk ą p o c z to w ą : rocznie rub. 10, półrocznie rub. 5.
Prenumerować można w Redakcyi Wszechświata we wszystkich księgarniach w kraju i zagranicą.
Redaktor Wszechświata przyjmuje ze sprawami redakcyjnemi codziennie od godziny 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.
A d r e s R e d a k c y i : M A R S Z A Ł K O W S K A N r . 118.
7k W*A
/s
M 39 (1174). W arszawa, dnia 25 września 1904 r. Tom X X III
TYGODNI K P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y NAUKOM P R Z Y R O D N I C Z Y M.
H ISTO R Y A P IE R W IA S T K Ó W . Pierw iastkam i chem ia współczesna nazy
wa ciała z określonemi własnościam i chemicz- nemi, które różnią się od w szystkich innych ciał cechą bardzo znamienną: oto pierw iast
ki, poddane działaniu wszelkich możliwych sił, nigdy nie m ogą się zamienić na ciała z innem i własnościam i, ani też rozłożyć się na ciała, jakościowo różne m iędzy sobą.
P ierw iastk i czyli ciała proste, łącząc się m iędzy sobą, tw orzą związki chemiczne, z których przew ażnie składa się św iat ma- tery aln y . Ze związków ty ch można wydzie
lić znowu pierw iastki w niezmienionej po
staci i w takiej właśnie ilości, w jakiej weszły do związku. Z tego, że pierw iastki „ trw a ją “ poniekąd w połączeniach, nie należy wnio
skować, że w szystkie własności, którem i są one obdarzone w stanie wolnym , m ają rów
nież swój w yraz w tedy, g d y pierw iastki kom binują się m iędzy sobą. Przeciw nie—
w większości przypadków nowopow stające ciało złożone posiada zupełnie inne własności niż każdy z jego składników . Sól kuchen
na, kwas siarkow y i t. d. są najlepszym tego przykładem . To też gdy mówimy, że dany zw iązek składa się z pew nych pierw iastków , to rozum iem y przez to, że w odpow iednich w arunkach może się on rozpaść na te pier
w iastki.
J u ż z samego określenia, że za spraw dzian pierwiastkow ości ciał uważam y ich nieroz- kładność, w ynika że liczba pierwiastków milsi się zmieniać. AVraz bowiem z pow sta
w aniem nowych, bardziej energicznych me
tod rozkładu, w niektórych ciałach, dawniej uznaw anych za proste, odkrywano nieznane przedtem części składowe, które powiększyły ilość ciał prostych. W sk utek tego poczet pierw iastków wciąż rośnie i dosięga obecnie liczby 80. I odwrotnie, zdarzały się również, aczkolwiek rzadziej, odkrycia, któ ry ch w yni
kiem było zmniejszenie się liczby pierw iast
ków: ciała uchodzące czas jakiś za nowe, odrębne pierwiastki, po dokładniejszem zba
daniu okazyw ały się związkiem lub m iesza
niną pierw iastków dawno ju ż znanych.
Ale i samo pojęcie pierw iastku je st zmien
ne i ściśle zależne od stopnia rozw oju nauki.
Choć w yraz bowiem jest dziedzictwem d łu
giego szeregu wieków, to jed n ak to znaczenie jakie m u dziś nadajem y, posiada z niewiel- kiem i zm ianam i od stu kilkudziesięciu lat zaledwie.
Pojęcie pierw iastku i nauka o pierw iast
kach pow staw ały tam zawsze, gdzie zmierza
no do zbadania istoty m ateryi. Podstaw ow ą bowiem własnością um ysłu ludzkiego jest dążność do uporządkow ania spostrzeżeń, po
jęć i sądów w doświadczeniu nabytych;
dążność ta , nader ekonomiczna i celowa ze
względu na ułatw ienie pracy poznawczej,
610
W S Z E C H Ś W IA T J \ 239 u jaw n ia się przedew szystkiem w chęci spro
w adzenia całokształtu obserw acyj do jak n a j- mniejszej liczby pojęć p rostych , k tó ry ch kom binacye wzajemne byłyby rządzone przez praw a, t. j . przez stałe w pew nych w aru n kach stosunki. N auka, zajm ująca się b ad a
niem składu ciał, z konieczności m usiała się oprzeć na pojęciach takich substancyj, k tó ry ch kom binacye m iędzy sobą w yczerpyw a
ły b y cały ogrom przejaw ów m ateryi. J u ż w n ajstarszych system atach in dy jsk ich n a p o ty k a się pojęcie pierw iastku, ale dopiero grecy piszą o tem w yraźnie, nad ając przy- tem pierw iastkom należne im pierw szorzę
dne znaczenie. Wówczas już, jak o p ier
w iastki uznaw ano ciała, k tó re się na sk ład
n ik i rozłożyć nie dają; tylko że ta nierozkład- ność pojm ow ana była w in n y sposób, w sku
tek tego inne ciała niż dzisiaj przyjm ow ano za proste.
Z auw ażyć należy, że chemia, jako nau k a oddzielna, nie istn iała naówczas, i że zaga
dnieniam i o składzie ciał zajm ow ali się filo
zofowie, k tórzy przew ażnie jednoczyli w so
bie c a łą w iedzę ówczesną. Z agadnienia te, do których rozw iązania dążono drogą czysto teoretyczną, m iały na celu zdobycie ogólne
go na św iat poglądu. D odać też trzeba, że pojęcie: skład ciał w ew nętrzny, to je st che
m iczny, nie istniało podów czas. Odróżniano i klasyfikow ano ciała, biorąc pod uw agę ich stronę zew nętrzną, ich pochodzenie i zasto
sowanie, a nie chemiczne ich własności. N o
m en klatu ra grecka na k ilk a wieków przed N. Ch. nie znała ciał z określonem i, chara- kterystycznem i w łasnościam i. Ciała zupeł
nie różne, z przyczy ny ich zew nętrznego po dobieństw a, by ły często identyfikow ane; ta k np. m ieszano ze sobą n iek tó re m etale; sodę, potaż i sól kuch enn ą b rano niejednokrotnie za tęż samę substancyę. O dw rotnie znowu, jedno i to samo ciało, pochodzące z różnych źródeł, otrzym yw ało często nazw y rozm aite.
W ięc też nie należy się dziwić, że um ysł filozofów greckich, operujący zw ykle speku- lacyą, czasem obserw acyą, a n ig dy praw ie doświadczeniem (eksperym entem ), b łąk a ł się po bezdrożach, gdy chodziło o zbadanie, j a kim ciałom przypisać znam ię nierozkładno- ści. Rzeczywiście nie jest to rzeczą łatw ą.
W przyrodzie pierw iastki w stanie czystym zn ajd u ją się rzadko; większość z nich spoty
kam y w związkach z innem i pierw iastkam i.
W ydzielić je stam tąd je s t rzeczą dość trudną;
aby to uskutecznić, trzeba posiadać m etody analizy, k tó re zaczęto opracow ywać dopiero w X V III w ieku. Z drugiej znów strony, w o
bec tego, że doświadczenie spalania, rozpusz
czania i t. p. wskazywało liczne i częste przem iany ciał, m ożna było w nioskować, że m aterya składa się z bardzo niewielkiej licz
b y pierw iastków , które kom binując się wza
jem nie, d ają wszystkie możliwe ciała. In n e m i słowy, ciała różniłyby się między sobą ty lk o ilościowym stosunkiem owych kilku składników elem entarnych.
L iczba przyjm ow anych przez naukę pier
w iastków zm ieniała się stosow nie do epoki.
Tales, A naksym enes, K senofanes i H era- k lit uznaw ali jeden tylko pierw iastek, to je s t jed n ę tylko substancyę, której różnorodne postaci składać m iały całkow ity św iat mate- ry aln y .
Tales (ok. 600 prz. Ch.), a z nim cała szko
ła jońska, pod w pływ em , ja k się zdaje, m y- tów babylońskich, uw ażał wodę za substan
cyę, która, rozrzedzając się lub zgęszczając, w y tw arza wszelkie ciała. W oda w stopniu najw yższego zgęszczenia staje się ziemią, w stopniu najw yższego rozrzedzenia staje się ogniem; środek m iędzy tem i dwiema osta- tecznościam i zajm uje powietrze.
A naksym enes (ok. 550 prz. Ch.) stw orzył system kosmologiczny, zbliżający się do sy
stem u Talesa, z tą jed n ak różnicą, że tu ta j pow ietrze, nie zaś woda, je s t przyjm ow ane jak o pierw iastek zasadniczy. Pow ietrzu A n a ksym enes przypisyw ał własności wiecznego ru c h u i nieskończoności. W sku tek swej nie
skończoności pow ietrze je s t w szystkiem , co egzystuje lub egzystować może; w ypełnia ono nieskończoność wszechświata. W skutek swego ru ch u wiecznego i ciągłego powietrze rozrzedza się wciąż i zgęszcza; czynności te w y tw a rz ają z jednej strony ogień, a z drugiej wodę i następnie ziemię; te zaś ciała z kolei d a ją początek w szystkim innym . W każdym razie pow staw anie ognia, wody i ziemi nie należy uw ażać za przem iany ciała prostego w złożone. Przeciw nie— w system acie A na- ksym enesa substancya pierw otna nie zmie
nia się zasadniczo; kiedy zaś, rozrzedzając
się lu b zgęszczając, w ytw arza ogień, wodę
i ziem ię—to należy w tem widzieć tylko
j\ó 39
W SZ EC H ŚW IA T611 zmianę form y. S ubstancya zaś pierw otna
pozostaje niezm ienna,—a substancyą tą jest pow ietrze,—zasada, z której wszystko po
wstało i do której w szystko pow raca.
U m ysł H erak lita z E fezu (ok. 540 prz.
Ch.) został uderzony przez fak t, że w szyst
kie rzeczy m ateryalne są zmienne, oprócz ognia, k tó ry je zmienia. To też dla niego ogień staje się wszechprzyczyną wszechrzeczy.
Ogień był kiedyś przyczyną pow stania św ia
ta i kiedyś on znow u św iat zburzy. Ogień, zgęszczając się, staje się parą, k tó ra z kolei daje wodę, a następnie ziemię. J e s t to se- ry a zmian, k tó rą H erak lit nazyw a ruchem z góry na dół. R u ch ten przeciw staw ia r u chowi z dołu do góry, w którym ziemia, przechodząc przez wodę i parę, staje się ogniem. „W szystko p ły n ie 1', w ykrzykuje
„płaczący filozof m ówiąc o ty ch wciąż od
byw ających się ruchach.
Em pedokles (ok. 440 prz. Chr.) pierwszy przyjął cztery pierw iastki: ogień, powietrze, wodę i ziemię. K ażdy z ty ch pierwiastków składa się, w edług niego, z nieskończenie małych, niedostrzeżonych dla oka cząsteczek.
Cząsteczki te łączą się w ciała, kiedy są wza
jem nie przyciągane przez siłę, k tó rą E m pe
dokles nazyw a „przyjaźnią"; siła przeciw
n a — „niezgoda" pow oduje odpychanie się cząsteczek. Oprócz ty c h w łasności ogól
nych, każdy pierw iastek posiada specyalne własności, a m ianowicie: ogień jest biały i gorący; po w ietrze—m iękkie i lekkie; w o d a —czarna i zimna; ziem ia—tw ard a i cięż
ka. Ogień, jako pierw iastek najczynniejszy, przeciw staw ia się poniekąd trzem pozosta
łym, które są bardziej bierne. Z pierw iast
ków tych składają się w szystkie ciała, azm ia- na stosunku ilościowego składników roz
strzyga o zmianie własności ciał.
W idzim y więc, że Em pedokles kładzie większy nacisk na w łasności ciał, a nie na ich stany skupienia, ja k to czynili jego po
przednicy. M ożna powiedzieć, że dla niego pierw iastek jest poniekąd ucieleśnieniem pe
wnych własności; ta k np. ogień jest w łaści
wie połączeniem białości z ciepłem i t. d.
G dy teraz porów nam y system Em pedokle- sa z poprzedniem i, nieco naiw nem i kosm olo
giam i, to m usim y m u przyznać znaczną wyższość. Z jednej strony, uw ażając ciała za składające się z nieskończenie m ałych
cząstek, jest on pierwszym, k tó ry rzucił na
siona teoryi atom istycznej, rozwiniętej n a
stępnie przez D em okryta i E pikura. Z d ru giej znów strony system czterech pierw iast
ków pozwalał objaśnić stosunkow o wiele zja
wisk i dlatego z niewielkiem i zmianam i przetrw ał praw ie do końca X V III wieku.
P laton, który zresztą o składzie ciał w yra
ża się dość niejasno, przyjm ow ał jednę ma- teryę za podstaw ę w szystkich ciał. M aterya ta, jako taka, nie posiada żadnych w łasno
ści; nabiera ich dopiero stając się ogniem, powietrzem , ziemią lub wodą. P laton po
rów nyw a ją do płynu bezwonnego, który może służyć za podścielisko zapachom roz
m aitym . Cztery pierw iastki, w które prze
chodzi m aterya, składają się z drobnych czą
stek, m ających pewne określone form y geo
metryczne; ta własność pozwala im łączyć się pomiędzy sobą nie we w szystkich, ale w pew nych układach i stosunkach. Cząs
teczki ognia są najm niejsze, bardzo lekkie i ruchliwe; cząsteczki pow ietrza są m niej, cząsteczki wody i ziemi mniej jeszcze obda
rzone tem i własnościam i. W ed łu g Platona, m etale stają się rdzą, kiedy pod wpływem czasu tracą jeden ze swych sk ład n ik ó w —zie
mię. Na ty m błędnym poglądzie oparli się później Becher i Stahl, tw orząc swe teorye, które ta k w ażną rolę odegrały w chemii X V III wieku.
A rystoteles p rzyjął w całości teoryę czte
rech pierw iastków . Potęgą swego a u to ry te tu nadał on jej takie znaczenie, że długie upłynęły wieki, zanim odważono się w ystą
pić przeciwko zdaniu słynnego filozofa w kw estyi składu ciał. To też teorya ta zro
sła się z jego imieniem więcej, niż z imienie- niem rzeczywistego swego tw órcy Em pedo- klesa. A rystoteles do czterech pierw iastków ziem skich dodał jeszcze piąty — niew ażki i niezniszczalny eter, z którego m iało być utw orzone niebo.
Rozwój teoryj atom istycznych, tw ierdzą
cych, że m aterya nie je s t ciągłą, ale składa się z wielkiej liczby niezm iernie m ałych cząstek, w yw arł również w pływ niem ały na urobienie pojęcia pierw iastku.
Tw órcą właściwej atom istyki b ył Demo- k ry t (um. 357 prz. Chr.), pozostający jedn ak pod w pływ em Leucyppa i Em pedoklesa.
Leucypp, w przeciw ieństwie do poprzed-
612
W S Z E C H Ś W IA TA"» 39 ników, w poglądzie swym n a św iat za
k ład ał istnienie próżni. M ateryę porów ny
w ał on do gąbki, której cząsteczki są oddzie
lone od siebie próżnią. Cząsteczki te są nie
skończenie małe, pełne i nieprzenikliw e.
L eucypp nie wypow iada się wcale co do podzielności i zniszczalności m ateryi.
Dem okrytow i należy przypisać zasługę stw orzenia konsekw entnego, logicznego sy- stem atu kosmologicznego. On pierw szy j a sno i stanowczo sform ułow ał pogląd, że ma- te ry a nie je s t podzielna do nieskończoności.
„G dyby m ateryą była nieskończenie podziel
na —rozum ow ał D em okryt, „to dzieląc, do- szlibyśm y w końcu do cząsteczek bez rozcią
głości; z takich zaś cząsteczek tru d n o byłoby zbudować ciała rozciągłe.“
To też podzielność m ateryi m usi się k o ń czyć z chwilą, gdy dojdziem y w dzieleniu do cząsteczek odpowiednio m ałych, k tó re De-
jm o k ry t nazw ał atom am i. A tom y te, nie
iróżniąc się wcale jakościowo, różnią się je dnakże m iędzy sobą wielkością i kształtem ; trw ają one w w ieczystym ru ch u spadkow ym , j czego w ynikiem je s t łączenie się i rozłącza- | nie atomów. Ciała stąd pow stające różnią się od siebie kształtem , liczbą i układem a to mów. To je st przyczyną różnorodności ciał:
„te same litery, zależnie od ich liczby i po rządku, mogą składać kom edyę lub trage- dyę.“ T ak więc atom izm Dem okryta, odrzu
cający jakościow ą rozm aitość cząsteczek, b y ł właściwie pow rotem do teoryi jednej, p o d
stawowej m ateryi, z której w szechśw iat m iał być zbudowany.
D em okryt też pierw szy w ypow iedział zda
nie: „z niczego nic nie pow staje; nic, co jest, nie może być unicestwionem ; w szelka zm ia
na je s t tylko połączeniem łub rozłączeniem się części. “ Zdanie to, niedocenione i zapo
m niane, zostało potw ierdzone dopiero w k o ń cu X V III stulecia i dziś je s t je d n ą z podstaw n auk przyrodniczych, a specyalnie chemii.
A by uniknąć nieporozum ień, należy p a m iętać, że teorye P lato n a i D em okryta, bę
dące niew ątpliw ie usiłow aniam i objaśnienia różnorodności ciał przez głębsze wniknięcie w sannę istotę m ateryi, były tylko rez u lta tem ich spekulacyj filozoficznych i nie m ia
ły nic wspólnego ze ścisłem doświadczeniem . Pojęcie atom u, w takiem znaczeniu, w jakiem go p rzyjm uje nauka dzisiejsza, pochodzi do
piero od D altona (koniec X V III, początek X IX wieku). Do tego czasu hypoteza atom u b yła czysto m etafizyczną i służyła tylko do budow ania mniej lub więcej udatnycli syste- m atów filozoficznych. D alton zaś przyjął teoryę atom istyczną w celu w yjaśnienia pe
w nych faktów pozytyw nych, spostrzeżonych w laboratoryach; przez to teorya ta przeszła z m etafizyki do nauk przyrodniczych—stała się teoryą fizyczną.
Z upadkiem k u ltu ry greckiej zanika też n a długo rozwój teoryj, m ających związek ze składem i budow ą ciał. Alchemia, k tó rej początek ginie w m rokach ery przed- chrześciańskiej, a której dokładniejsze ślady napotykam y od I I w. po Chr., była aż do X I I I w. zbiorem bajek fantastycznych, fo r
m u ł m agicznych, recept pełnych symbolów i m etafor, i szarlatanizm u w yzyskującego ciem notę ówczesną. W chaosie tym tru d n o je s t uchwycić jakieś dane teoretyczne; tru dno je s t dokładnie zdać sobie spraw ę z p a
nujących w owym czasie poglądów na istotę pierw iastku. Teorye ówczesne, częściowo w ysnute z doświadczeń praktycznych, czę
ściowo naw iązane do teoryj filozoficznych epok poprzednich, w ikłają ze sobą m ateryę, jej stany i własności.
Obok em pedoklesowskiej teoryi czterech pierw iastków , k tó ra panow ała w poglądach
J
pewnej części alchem ików ówczesnych, zja- I w ia się tw ierdzenie o istnieniu jednej sub- ' stancyi, z której wszystkie inne pow stać m o
gą; substancya ta nazyw a się czasem rtęcią, a czasem kam ieniem filozoficznym. Z in nej znów strony lotność, płynność i stałość były uw ażane niekiedy za składniki ciał, za-
| pew ne pod w pływ em p rastary ch hypotez greckich. Z zam ętu tego w ynurza się po-
| woli teorya, głosząca, że wszystkie m etale składają się z dw u pierw iastków : rtęci i siar
ki. Niewiadomo dokładnie kiedy powstało
| to przypuszczenie; z ju ż sform ułow anem spotyk am y się w X I I wieku. Jed en z al
chem ików X IV wieku ta k tę hypotezę uza-
| sadnia: „W szystkie praw ie m etale w stanie stopionym m ają w ygląd rtęci; kom binując zaś je z siarką otrzym ujem y wszelkie możli
we kolory".
T a k więc m etale różniłyby się między sobą tylko rozm aitą zaw artością tych dw u skład
ników. Pierw szy z nich nadaw ałby m eta-
j N» 39
W SZ E C H ŚW IA T613 lom ciągliwość, topliwość i połysk; siarka
zaś, pierw iastek palny, w arunkow ałaby, sto sownie do zawartości, większą lub m niejszą wrażliwość m etalów na w pływ ognia. W każ
dym razie rtęć tę i siarkę należało odróżniać od ciał znajdujących się w przyrodzie i no
szących te same nazwy. Zw ykły m erku- ryusz i zwykła siarka były to substancye nie czyste i mało „ subtelne “ w porów naniu ze swymi im iennikam i, obdarzonym i godnością pierwiastków . Albowiem i czystość pier
w iastków znaczną odgryw ała rolę: różnica między m etalam i polegała nietylko na róż
nym stosunku ich składników, ale na rozm a
itym stopniu czystości tychże składników.
M etale szlachetne, t. j . złoto i srebro składa- ją się z najczystszej rtęci i najczystszej
siarki.
Z wyżej powiedzianego w ypływ a jasno możliwość przem iany jednych m etali w d ru gie. Jeżeli bowiem różnice m iędzy niemi są tak niewielkie, to zm ieniając stosunek skład
ników i czyszcząc je odpowiednio, możemy dany m etal przem ienić w jakiś in n y —żądany, a więc przedewszystkiem w najcenniejszy, w złoto. To też w iara w możliwość uszla
chetniania m etali była powszechną przez cały ciąg wieków średnich. Najpotężniejsze um ysły owej epoki podzielały tę opinię, a starania ówczesnej wiedzy skierowane by ły do jednego tylko celu: do łatw ego zaopa
trzenia się w kosztow ny kruszec. Nie tylko przypuszczano naówczas, że ołów, cyna i t. d.
może się w ty g lu alchem ika zam ieniać na złoto, ale naw et sądzono, że takie zam iany rzeczywiście m iały miejsce. Oczywistem jest przytem , że nie wszyscy, którzy chcieli fa brykow ać złoto i srebro, opierali się na w y
żej wyszczególnionych teoretycznych poglą
dach; większość z nich w ierzy w możność takiej fabrykacyi nie zastanaw iając się w ła
ściwie dlaczego.
Alchemicy piszą o przem ianie metali, jak o o przekształceniu form y m atery i,—tak jak się mówi o obrobieniu drzew a lub kam ienia, aby z nich otrzym ać odpowiednie przedm io
ty, bez żadnych jed n ak zasadniczych zm ian samego m ateryału. T ym sposobem uszla
chetnianie m etali było pojm ow ane nie tak, jakbyśm y dzisiaj rozum ieć je musieli, t. j.
jako przeprow adzenie jednego rodzaju n a j
prostszej m ateryi w drugi, ale jako zmianę
pewnych własności danej form y m ateryi.
Można przypuszczać, że w iara w możliwość przem iany m etali zw ykłych w szlachetne po
wstała z błędnego tłum aczenia słusznych obserwacyj. Takie np. fakty, ja k zmiana własności m etalu, gdy się nań działa pewne- mi substancyam i, albo też w ytapianie m etali z ru d —źle zrozum iane przyczyniły się do rozpowszechnienia przesądu, który stał się plagą całej epoki, odryw ając ludzi od praw dziwej, bezinteresownej pracy naukowej i kusząc ich zwodniczemi blaskam i pożąda
nego kruszcu.
Pewien pom yślny zw rot rozpoczyna się w wieku X III, kiedy wiele w ybitnych um y
słów oddaje się upraw ie chemii. Takim i byli przedewszystkiem A lbert W ielki i Roger Bacon, którzy między innem i pisali również 0 sposobach przem iany m etali i o tem , na czem ta przem iana polega. A lbert W. p rzy j
m uje możliwość transform acyi metali, acz
kolwiek w yraża się o tem dość pow ściągli
wie, więcej podając cudze, niż własne o tem zdania i aczkolwiek w skazuje liczne omyłki 1 niepewności, panujące co do sposobów przem iany, ja k również częste oszustwa al- chemików-szarlatanów. Bardziej stanowczo w ypow iada się Bacon, k tóry nawet uszla
chetnianie m etali staw ia jako zadanie, przez którego rozw iązanie chem ia praktyczna sta
łaby się pożyteczną. W pism ach jego spoty
kam y też poraź pierwszy zdanie, że ciało, za pomocą którego m ożnaby osiągnąć przeista
czanie metali, posiadałoby również własności uzdraw iania ludzi i nieskończonego przed łu żania ich życia. Jako zasługę, policzyć B a
conowi należy jego naw oływ ania, aby obok praktyki, mającej tylko m etale na oku, zaj
mować się również badaniem składu i po
chodzenia ciał innych.
Co do ogólnych teoryj składu ciał, p an u
jących w tej epoce, to zarysowuje się zdanie, że z czterech podstaw ow ych empedoklesow- skich pierw iastków tw orzą się właściwe, bezpośrednie składniki ciał: rtę ć i siarka.
To mniemanie, łącząc się z powszechną wów
czas wiarą, że pierw iastki, gdy wchodzą w skład ciał, pozostają tam z niezmienionę- mi własnościami, prow adziło do dziwacz
nych często przypuszczeń. Tak. np. A lbert
W ielki objaśnia niektóre własności ciał (te,
którebyśm y teraz nazwali fizycznemi) od
614
W S Z E C H Ś W IA TjSS 39 pow iednią zaw artością ognia, pow ietrza, wo
dy i ziemi; inne zaś własności (chemiczne) przypisuje większej lub m niejszej ilości sia r
ki i rtęci w ciele. I tak, w edług niego, te m etale najłatw iej się am algam ują, które ju ż w sobie zaw ierają dużo rtęci; m etale, obfi
tujące w siarkę—palą się bez trudności i t. d.
W ciągu X IV i X V w ieku alchem icy do rtę c i i siarki dodają jeszcze jeden p ierw ia
stek —sól; m iała ona reprezentow ać odporne na wpływ ognia części ciał.
W tych czasach u g ru n to w ała się też p o w oli teorya, że nietylko m etale, ale w szyst
kie .ciała wogóle składają się z owych 3 p ier
wiastków . Bazyli W alentinus, alchem ik nie
m iecki, k tó ry żył w drugiej połowie X V w., w yraźnie skreśla poglądy panujące w owej epoce. Ogień, powietrze i t. d. tw orzą w kom- binacyach przeróżnych trzy substancye p o d stawowe: rtęć, sól i siarkę, z k tó ry ch z kolei pow stają wszelkie ciała. S iarka m a n ad a
wać ciałom nietylko palność, ale i odpowied
ni kolor; rtę ć —to to w ciele, co je s t lotne, a niepalne; sól—to, co niepalne i stałe.
W alentinus głów ne zadanie chemii w i
dział w transform acyi m etali, ale zarazem zapew ne pod wpływem podań o eliksyrze długiego życia, nadaw ał duże znaczenie le
czniczym własnościom ciał; gorliw ie zajm o
w ał się on przepisam i m edycznem i, specyal
nie studyow ał związki antym onu, k tó ry uw a
żał za panaceum wszelkich chorób. T a tendencya znalazła licznych zwolenników i w początku X V I wieku rozpoczął się now y okres, znany pod nazw ą chem ii m edycznej czyli jatrochem ii, k tó ry p rzetrw ał lat bliz- ko 200. Chem ia została więc nareszcie oder
w an a od gorączkowej, a zawsze bezowocnej pogoni za złotem ; ale nie zw róciła się jeszcze na drogę, k tó rą pow inna kroczyć każda praw dziw a n a u k a — n a drogę dążenia do p raw d y bez w zględu na cele uboczne. J a - trochem ia szlachetniejsze niż jej poprzedni
czka m iała cele n a widoku; jednakże u ty lita- ryzm , jakim była przen ikn ięta, spraw ił, że będąc niew ątpliw ie użyteczną ludzkości, nie p rzyniosła jej jednakże obfitych, odpow ied
n ic h do pracy, plonów.
"©'łownym rzecznikiem tej zm iany k ierun- f e t t ^ y ł Paracelsus (1493— 1541), w łaściw y jatrochem ii. P rzy jm o w ał on teoryę -jfop/żgfto-ików o składzie ciał z rtęci, siarki
i soli; uogólniał ją naw et, tw ierdząc, że czło"
wiek z ty ch samych składa się pierwiastków . W szystkie choroby, w edług niego, w ynikają z naruszenia norm alnego stosunku między' tem i częściami składowem i ciała ludzkiego;
aby przyw rócić rów now agę należy w prow a
dzić do ciała odpowiednie substancye, które- by zapełniły braki. Nie wszyscy jed nak che
m icy ówcześni podzielali teorye Paracelsa.
K ierunek m edyczny, ja k i chem ia przybrała, przyciągnął jej licznych zwolenników, a cho
ciaż więcej niż skład ciał dyskutow ane były ich własności lecznicze, to jednakże i pod ty m względem m inęła ju ż jednolitość poglą
dów epoki alchem istycznej. Można powie
dzieć, że teorya Paracelsa cieszyła się naj- większem uznaniem , ale obok niej pow stało m nóstw o hypotez samodzielnych.
Stanow czym przeciwnikiem d o k try ny pa- racelsowej był holender, V an H elm ont (1577
— 1644), jeden z najw ybitniejszych i najw y
żej w ykształconych um ysłów tej epoki. Od
rzu cał on teoryę trzech pierw iastków , w ska
zując, że przez spalanie ciała rozkładają się nie na te składniki, ale na najrozm aitsze, zw ykle dość skomplikowane. Ale i wzglę-
j
dem teoryi empedoklesowej Van H elm ont w ypow iada się dość sceptycznie. Zwalcza on
j
pogląd, że ogień jest czemś m ateryalnem i że ja k o ta k i wchodzi w skład ciał. U jaw nia także pew ne w ątpliw ości co do tego, czy zie
m ia jest pierw iastkiem ; zato uznaje za takie wodę i pow ietrze, nie wierząc przytem w moż
ność przem iany jednego z tych pierw iastków w drugi.
Van H elm ont w ystąpił więc śmiało prze
ciwko u ta rty m , aczkolwiek nigdy przez do
świadczenie nie stw ierdzonym poglądom ; ale nie n a tem kończą się jego zasługi. W y k a zał on, że rozpuszczenie m etalu nie je s t jego zniszczeniem, gdyż z roztw oru m ożna go na- pow rót wydzielić; dał przez to ważny p rzy czynek do sform ow ania pojęcia o składzie chem icznym ciał. On też pierw szy spostrzegł zjaw isko, że ciężar m etalu przed rozpuszcze
niem go rów na się ciężarowi m etalu w ydzie
lonego z roztw oru.
W yw ody H elm onta nie w yw arły wielkie
go w pływ u n a współczesnych; w dalszym
ciągu pojaw iają się system y, oparte na wie-
I rżeniach. T akim był np. system Lem eryego
j (1 6 4 5 —1715), k tó ry pierw iastki empedokle-
A!s 39 615 sowskie staw iał w jednym szeregu z alche-
m istycsnem i. Składnikam i ciał, w edług nie
go, były: rtęć, siarka, sól, woda i ziemia.
Eklektyzm tej teoryi zapew nił jej dość d łu gie panowanie.
E . Trepka.
(CDN)
SZC ZĄ TK I L U D Z K IE PA LEO L ITY C ZN E Z K R A PIN Y .
Dr. K aro l G orjanow ić-K ram berger poczy
nił badania nad er doniosłego znaczenia w po
kładach dyluw ialnych K rapiny, m iasta, n a leżącego do k om itatu W arażdyńskiego w K roacyi.
B adania te zostały ogłoszone w ^Mitthei- lungeu der A ntropologischen Gesellschaft in W ien “, w rocznikach z 1901 i 1902 r. P o daję z nich streszczenie działu, dotyczącego człowieka, a opuszczam zupełnie część, tra k tującą o znalezionych tam że szczątkach zwierzęcych.
Dr. G orjanow ić-K ram berger w badanych przez się pokładach odnalazł szczątki osobni
ków ludzkich rozm aitego wieku, o czem wnioskował na podstaw ie kształtu zębów.
Z najdują się tu zęby m leczne, zęby z okresu w ypadania, czyli okresu pom iędzy 6 -ym a 13-ym rokiem życia, zęby średnio-starte, n a leżące do osobników, m ających od 20 -tu do 30-tu la t życia, wreszcie zęby bardzo starte, znam ionujące wiek bardzo posunięty.
Grubość rozm aita kości czaszki, oraz łu ków brw iow ych służyła rów nież do wniosko
w ania o wieku danych osobników.
W szystkie znalezione szczątki, aczkolwiek należały do isto t norm alnie rozw iniętych, w ykazują jed n a k wiele ciekaw ych osobliwo
ści. Osobliwą budowę naprzykład m a układ kostny przyrządów odżywiania, zupełnie przystosow any do ciężkich w arunków życia ówczesnego: znajdujem y tu bowiem szczęki silnie rozw inięte i, w związku z tą budow ą szczęk,—wzm ocnienie kości skroniowych.
Obie te cechy nie są bynajm niej różnicam i zasadniczem i pom iędzy układem kostnym człowieka z okresu dyluw ialnego, a człowie
ka chwili obecnej, lecz tylko cechami, w yni
kaj ącemi z przystosow ania się ówczesnego człowieka do w arunków życiowych.
Dwie jeszcze ciekawe cechy spotykam y w czaszkach z K rapiny; pierwszą z nich jest silne zgrubienie i wysunięcie naprzód łuków brwiowych. N iektórzy uczeni uw ażają tę cechę jako patologiczną; G orjanow ić-K ram berger również jest tego zdania, a sąd swój opiera na fakcie, że czaszki o podobnej budo
wie spotkać można i w epoce teraźniejszej, w Niemczech północno-zachodnich, w Belgii i t. p. Co do mnie, sądzę, że dowód ten nie je s t dość przekonyw ającym ; zbyt często spo
tykam y łuki brwiowe zgrubiałe i w ydatne w czaszkach kopalnych, by nadaw ać im zna
czenie cechy patologicznej. E a k t zaś spoty
kania czaszek o budowie podobnej w czasach teraźniejszych możemy śmiało uważać za do
wód, że rasa, odznaczająca się takiem i w ła
śnie w ydatnem i łukam i, niezupełnie jeszcze znikła z oblicza ziemskiego ł).
B adając czaszki z K rap in y należy zauwa- I żyć, że owo wysunięcie i zgrubienie łuków brwiowych w ystępuje tu daleko silniej, niż we w szystkich obserwowanych dotąd czasz
kach. N aw et P ithecanthropus erectus nie może być porów nyw any pod ty m względem ze znaleziskiem K ram bergera. Doniosłość cechy owej podnosi ta jeszcze okoliczność, że u człowieka z K rapin y spotykam y łuki brwiowe zgrubiałe i w ysunięte w połączeniu z czołem „ wysokiem “, podczas gdy w innych czaszkach dyluw ialnych k ształt ten w ystępu
je zawsze w połączeniu z czołem „nizkiem i pochyłem 14.
Podobnie zgrubiałe i w ydatne łu k i brw io
we są również cechą niektórych m ałp człe
kokształtnych, lecz w tym razie również łu- kom takim odpow iadają czoła, ukształtow a
ne zupełnie inaczej, niż to widzim y u czło
wieka z K rap iny .
Niemniej ciekawą cechą czaszek, znalezio- zionych w K rapinie, są dość silne i szerokie brózdy tętnicow e na wewnętrznej stronie sklepienia czaszkowego, oraz głęboko zazna
czone dołeczki ziarenkowe.
Kości potylicowe posiadają również silnie w ystępujące brózdy tętnicow e, w ygórow ania i kresy karkow e.
!) K. Stołyliwo: Spy-Neanderthaloides, Świa-
towit, r. 1903.
616
W S Z E C H Ś W IA TNa 39 Co do kości skroniowych, to odznaczają
się one słabem rozwinięciem w yrostka sutko- watego; na niektórych z ty ch kości w yrostek ów jest bardzo zredukow any i przedstaw ia się tylko, jak o zgrubienie kości. Możliwem jest, że rozwój w yrostka sutkow ątego znajd u je się w związku z wiekiem osobników.
Przeciw nie, część bębenkowa kości skronio
wej je s t znacznie zgrubiała i w skutek tego w yrostek sutkow aty w ygląda jak g d y b y w tło
czony. Stosunek podobny m ożna i po dziś- dzień obserwować n a niektórych czaszkach;
zachodzi on najczęściej u ludów niecyw ilizo
w anych.
Grodnem uw agi jest silne zagłębienie, z n aj
dujące się w szczęce górnej, po obu stronach przedniego kolca nosowego.
Zęby u człowieka dyluw ialnego z K rap in y są wogóle większe od zębów ludzi doby obecnej, przyczem zęby sieczne i k ły są je- jednocześnie nieco szersze, w skutek rozw i
nięcia fałd w ew nętrznych. Zęby trzonow e w ykazują n a swej pow ierzchni górnej dość głęboko wcięte żłobkow ania, które, szczegól
nie na stronie zew nętrznej, sięgają aż do po
łowy korony. Żłobkow ania podobne, oraz lekkie sfałdow ania często zauw ażyć można naw et na koronie samej. Liczne obserwacye w ykazały pew ną analogię pom iędzy tem sfałdow aniem zębów u człowieka z K rap iny , a objawem podobnym u m ałp człekokształt
nych, szczególniej u szym pansów i orangu- tangów . W praw dzie u ty ch o statnich sfał
dow ania m ają k ształt bardziej skom pliko
wany.
N atom iast sfałdow ania zębów ludzi dy- luw ialnych są liczniejsze, w porów naniu z takiem iż sfałdow aniam i u ludzi dzisiejszych.
P rzypom inają one prędzej zęby odpowiednie u D ryopithecus, znalezionego w pokładach m iocenowych A lp szwabskich. I ta właśnie analogia służyć może, jak o poparcie teoryi, tw ierdzącej, że w epoce trzeciorzędow ej n a stąpiło w yodrębnienie się człow ieka z pom ię
dzy m ałp człekokształtnych; sfałdow anie zę
bów uw ażać m ożna za łącznik pom iędzy człowiekiem dyluw ialnym , a przodkam i jego, zbliżonemi do owej m ałpy człekokształtnej — do D ryopithecus z A lp szwabskich. Okolicz
ność zaś, że liczne sfałdow ania zębów u czło
wieka dzisiejszego śą objawem raczej spo ra
dycznym , przem aw ia w yraźnie za tem , że
owo sfałdowanie, będące dawniej cechą ogól
ną, obecnie ju ż zatraca się praw ie zupełnie.
Z wielu oznak wnioskować można, że czło
wiek z K rap in y był zbudow any silnie; św iad
czą o tem szczególnie kości, pozostające w zw iązku z narządam i żucia. T ak więc szero
kie w ierzchołki stawów szczęki dolnej w ym a
g a ły rozszerzonej fossae glenoidalis—ta zaś w yw oływ ała zgrubienie kości bębenkowej, [ obok równoczesnej redukcyi w yrostka sutko-
w atego. W obec tego powiększenia fossae glenoidalis w yrostek licowy m usiał być ob
szerniejszy i silniejszy, otw ory dla naczyń
j
krw ionośnych—liczniejsze,a pu n k ty przycze
p u m ięśni—silniej zaznaczone. Jedn em sło
wem, by ły to wszystko cechy znam ienne or- ganizacyi silnej, odpowiedniej do zwalczania ówczesnych, ta k prym ityw nych i trudnych w arunków życia. Człowiek bowiem dylu- w ialny był m yśliwym , uzbrojonym w broń najprostszą, wyrobioną z kości lu b kam ienia i m usiał częstokroć zastępować w łasną siłą fizyczną niespraw ność takiej broni, by wyjść zwycięzcą z niebezpiecznej walki o byt. Nie
raz przecie m iał on do czynienia ze zwierzę
tam i drapieżnem i, naprzykład z niedźwie
dziem bru n atn y m i jaskiniow ym , oraz ze zw ierzętam i gruboskórnem i i przeżuwające- m i, które zabijał, lub chw ytał na pożywienie dla siebie.
P o k ład badany przez Gorj anowića przed staw ia się jako wielkie palenisko, w którem znalezione zostały, praw ie wyłącznie, kości ludzkie, w szystkie niem al połam ane i m niej lub więcej poopalane, a naw et popalone. N a
prow adza to au to ra n a m yśl, że człowiek dy- luw ialny oddaw ał się ludożerstw u, spoczy
w anie bowiem jednoczesne w ognisku poła
m anych kości osobników wieku różnego, w liczbie conajm niej dziesięciu osób, tru dn o je s t objaśnić inaczej, ja k tylko w ten sposób, że osada cała została zniszczona w sposób g w ał
tow ny, a m ieszkańców jej upieczono i po
żarto.
A u to r nasz przeprow adził swe b adan ia w edług m etody Schw albego i, opierając się n a nich, tw ierdzi:
I-o że człowiek z K rap in y był krańcow ym krótkogłow cem (hyperbrachycephalus);
II-o że z racyi budow y czaszki, należał do g ru p y H om o neanderthalensis, lecz z po
w odu nieco wyższego czoła, zbliżał się do ty
JSS 39
pu czaszki Spy JVs 2, wreszcie, poci niektóre- m i względam i, przypom inał człowieka dzi
siejszego;
III-o że człowiek z K rap in y posiadał n aj
bardziej w ysunięte łuki brwiowe i przew yż
szał pod ty m względem w szystkie znane szczątki kopalne czaszek ludzkich;
IV-o że posiadał w yrostek sutkow aty jesz
cze słabo rozw inięty, lecz za to silnie zgru
białą część bębenkową kości skroniowej;
V-o że zęby dorosłych i m łodych osobni
ków z K rapiny posiadały liczne sfałdowania zębowe;
VI-o że szczęka dolna człowieka z K ra p i
ny b yła prognatyczną i budowy typowej, zauważonej w szczękach dyluw ialnych z Pfedm ostu, Sipki i N aulette.
Ze wszystkiego tego wyprow adzić może
m y wniosek, że człowiek z K rap in y zbliża się do ty p u homo neanderthalensis, lecz tw o
rzy rasę nową, któ ra może być uw ażana ja ko odm iana krapińska rasy neandertalskiej, posiadająca przy tem charak ter pitekoidalny.
K . Stołyhwo.
O EM ANACYI PR O M IE N IO TW Ó R C ZE J ŹR Ó D E Ł W ODY
I O L E JÓ W SKALNYCH.
W oda w szystkich źródeł, jakie badał F.
H im stedt, w ykazuje, podobnież ja k świeżo pobrana w oda zaskórna, zdolność czynie
nia przew odnikiem pow ietrza przeciskanego przez nią; nie m ożna jed n ak stwierdzić tej własności ani dla wody strum ieni, ani dla rzecznej. B adane były źródła, przep ły w ają
ce przez gnejs, piaskowiec czerwony, wapień, a także pew na ilość źródeł pochodzenia w ul
kanicznego. W szystkie źródła zimne w yka
zyw ały w przybliżeniu jednakow e działanie, n atom iast działanie cieplic było większe, nie
raz bardzo wielkie, ja k np. jednego ze źródeł w Baden-B aden (Murąuelle).
W oda przytoczonego źródła, badana w dwa dni po pobraniu, spraw iła, że 50 litrów po
w ietrza, które przeciśnięte zostało przez 3/4 litra tej wody osiągnęło 40 raz y większe przew odnictw o.
O ile teraz powietrze „czynne" prom ienio
twórczo przeciśniemy przez nieczynny płyń, otrzym ujem y takie same rezultaty badań nad tym płynem , jak z badaniem świeżej wo
dy źródlanej, gdyż em anacya prom ieniotwór
cza może być absorbowana przez inne płyny.
Traubenberg znalazł, że płyny, zawierające węglowodory, mają najw iększy współczyn
nik absorpcyi; nafta np. m a 20 razy w ięk
szy od wody.
Ten fak t m usiał nasunąć m yśl zbadania nafty, pobranej świeżo z w ytrysku. Zbada
na nafta z dw u różnych źródeł okazała się promieniotwórczą; że zaś tej własności nie posiada n afta kupna, jest łatw em do zrozu
m ienia, jeżeli przypom nim y sobie, że ropa źródlana, zanim jej używ am y, ulega desty- lacyi, a podczas ogrzewania m usi się ulotnić gazowa emanacya.
M ożnaby się zatem spodziewać, że czynne powietrze piwnic, przepuszczone przez ciecz nieczynną, może ją uczynić aktyw ną, co mo
żemy osiągnąć także, pozostawiając ciecz w pow ietrzu piwnicy. Doświadczenie potw ier
dza to przypuszczenie i prow adzi do wnio
sku, że między cieczą a gazem utrw ala się pewien stan równowagi pod względem pro
mieniotwórczości, lecz natu raln ie w zależno
ści od współczynników absorpcyi: w tym sa
mym czasie ta sama ilość n a fty pochłonie 20 razy więcej emanacyi, niż woda.
Najprościej w yrazi się to, gdy powiemy, że dla tej em anacyi obowiązującem jest p ra wo D altona i Henryego. O pierając się na niem, możemy łatw o objaśnić następujące zjawiska. W oda, pobrana w prost ze źródła, okazała się silnie prom ieniotwórczą, w odle
głości 50 m od w ypływ u ju ż znacznie słabiej, a o 200 m zupełnie nieczynną. Napełniono basen ogrodowy, cementowany, wodą czyn
ną promieniotwórczo i po 24 dniach zbadano znowu próbkę tej wody. Zadziwiającem by-
j