• Nie Znaleziono Wyników

Na ścieżkach Polskich Komandosów (VIII). Garigliano

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Na ścieżkach Polskich Komandosów (VIII). Garigliano"

Copied!
6
0
0

Pełen tekst

(1)

Mirosław Darecki

NA ŚCIEŻKACH POLSKICH KOMANDOSÓW (VIII) GARIGLIANO

Garigliano przypominała polskim komandosom rzeki ojczyste. Spoglądając na jej szare, leniwie się toczące wody, na piaszczyste brzegi porosłe wikliną i wierzbami wspominali mazowieckie równiny lub pofałdowany małopolski krajobraz. Tymczasem wokoło rozciągała się żyzna Katania, a za rzeką, już na obszarze starożytnego, nasiąkniętego historią Lacjum, podnosiły się ku niebu góry Aurunei, zagradzające drogę ku Rzymowi.

Wbrew przewidywaniom, Samodzielna Kompania Komandosów po odejściu znad Sangro nie została wysłana na zasłużony odpoczynek. Ledwie chłopcy w zielonych beretach zdołali wysłuchać w Carpignone pożegnalnego przemówienia dowódcy 78 Dywizji gen.

Keightleya, a już załadowano ich na ciężarówki i powieziono w poprzek Półwyspu Apenińskiego, 12 stycznia 1944 r. w godzinach popołudniowych przybyli do Villa Litterno, dwadzieścia kilometrów na północ od Neapolu. Tutaj czekało ich nowe zadanie bojowe.

W ostatnich dniach 1943 r. wchodzące w skład 2 Special Service Brigade bitne 9 Commando wzięło udział w operacji oznaczonej kryptonimem „Partridge” („Kuropatwa”).

Miała ona na celu desant z morza na tereny leżące na północ od ujścia rzeki Garigliano, obsadzone przez Niemców, i szerzenie tam dywersji. Naprawdę zaś chodziło o odwrócenie uwagi nieprzyjaciela od przygotowań czynionych przez brytyjski 10 Korpus generała Mc Creary do sforsowania Garigliano. W miejscu położonym szereg kilometrów w górę rzeki.

Równocześnie 5 Armia Amerykańska przygotowywała się do wysadzenia wielkiego desantu pod Anizo i otwarcia w ten sposób drogi na Rzym. W planowanych działaniach znaczną rolę miałyby do spełnienia oddziały typu commando i dlatego w styczniu 1944 r. z całą 2 Special Service Brigade Toma Churchilla przerzucono z terenu działania 8 Armii Brytyjskiej nad Morze Tyrreńskie, w rejon Neapolu.

Polska Samodzielna Kompania Komandosów już w dniu przybycia została

podporządkowana dowództwu 56 Londyńskiej Dywizji Piechoty, z którą miała ściśle

współpracować. Zadaniem Polaków było dokonywanie głębokich wypadów na tyły

nieprzyjaciela, niszczenie dowództw artylerii niemieckiej i w ogóle dezorganizacja wroga

(2)

podczas natarcia 10 korpusu Brytyjskiego. Atakującą piechotę miało wspierać wezwane specjalnie w tym celu 40 (Royal Marine) Commando. Mogło być ono szczególnie przydatne przy forsowaniu Garigliano, szerokiej w tym miejscu na 30-40 m.

16 stycznia Samodzielna Kompania staje w miejscowości Sessa Aurunca, a w nocy przechodzi do rejonu oczekiwania: l kilometr na północ od miejscowości Lauro. W dzień zaczyna robić się gorąco: ostrzeliwuje ich nieprzyjacielska artyleria, w kompanii jest jeden ranny, wśród sąsiadujących w pobliżu Anglików pada kilku zabitych. Pojawia się dowódca 56 Dywizji: Zadaniem kompanii jest przejście przez czołowe oddziały nacierające po sforsowaniu rzeki Garigliano, a po zajęciu przez nie wzgórz dominujących nad rzeką, przedostanie się na tyły nieprzyjaciela i w ciągu dwóch dni robienie dywersji w rejonach dowództwa 71 dywizji niemieckiej w Coreno i Ausonia. Po wykonaniu zadania - powrót przez czołowe linie 46 Dywizji Piechoty.

O szóstej wieczorem znaleźli się na podstawie wyjściowej, na południowym brzegu Garigliano. Ostatnie godziny przed walką. Rośnie napięcie. O dwudziestej ma się rozpocząć przygotowanie artyleryjskie, ruszą wtedy ku przeprawie pierwsze oddziały 56 Dywizji, saperzy wymacają na drugim brzegu pola minowe, a wtedy... przyjdzie czas na nich: ruszą w nieznane, na tyły wroga. Zapadła przedwieczorna cisza, nikt nie prowadzi rozmów, myśli kierują się ku rodzinom, ku krajowi. Tylko starszy strzelec Werenicz stęka z bólu przez zaciśnięte zęby. Potem kładzie się na ziemi podciąga kolana, obejmuje rękami brzuch. Klęka przy nim doktor Świtalski. Bada - Werenicz ma ostry atak wyrostka robaczkowego. Jako pierwszy z kompanii, jeszcze przed bitwą, zostaje ewakuowany do polowego lazaretu.

Dokładnie o godz. 20.00 rozpoczyna się przygotowanie artyleryjskie. Własna artyleria, ckm-y i inna broń ciężka - notuje w dzienniku bojowym por. Zalewski - rozpoczyna dosłownie huraganowy ogień, który trwa ponad godzinę. Wsparcie artyleryjskie jest tak fantastyczne i wywiera tak silne wrażenie na nas wszystkich, że nie siedzimy przytuleni do ścian wąwozu, w którym zatrzymaliśmy się, ale wszyscy stoimy i wpatrujemy się w przepiękny widok, jaki stwarza ogień świetlnej amunicji i działek Boforsa. Początkowo nie zwracamy uwagi na grzmot najcięższych i średnich dział artylerii, bawią nas czerwone sznurki pocisków z działek Boforsa. Na przestrzeni kilku kilometrów frontu mamy parasol nad naszymi głowami, pod osłoną, którego rozpoczynamy ruch w kierunku Garigliano. Aby zakończyć wrażenie o wsparciu artyleryjskim dodam, że jeńcy niemieccy twierdzili, że tak silnego ognia artyleryjskiego nie widzieli walcząc pod Stalingradem. A nasi chłopcy mówili: „Za sam widok tej nocy świętojańskiej warto było wstąpić do oddziału Commando”.

Przeprawa łódkami przez rzekę poszła sprawnie. Oddział z dowódcą na czele ruszył

teraz przez rozległą nadrzeczną równinę ku rysującym się w ciemności wzgórzom. Szli

(3)

trzymając się białej taśmy rozłożonej na ziemi przez saperów. Taśma skończyła się. Nie widać też było w pobliżu sylwetek żołnierzy brytyjskiej piechoty, która miała szturmować wzgórza. Poszli tak bardzo do przodu czy też przeciwnie: zostali w tyle? Ogarnęły ich nagle wysokie zarośla, potem wkroczyli między jakieś drzewka. Aha, to ten gaj pomarańczowy, który widzieli wczoraj na mapie…

Wtem kapitan Smrokowski słyszy za sobą wybuch, a potem krzyk bólu. Potem drugi wybuch i znowu krzyk. Sad jest zaminowany przez Niemców: weszli na miny! Ranny jest st.

Strzelec Wójcicki i kapral Habdas, kontuzjowany - st. strz. Kubisiak. Doktor Świtalski, nie zważając na niebezpieczeństwo, skacze ku nim ze swoją torbą medyczną. Jak spod ziemi wyrastają angielscy sanitariusze z noszami? Na skutek nieostrożności plutonowego Wilkosza wybucha jeszcze jedna mina-pułapka; ranny jest sam Wilkosz i jeden z sanitariuszy.

Kiedy wydostali się z pola minowego, było już około północy. Posuwali się teraz jak najszybciej okrężną drogą, ku wysokiemu grzbietowi górskiemu górującemu nad rzeką.

Gdzieś w lewo, na wzgórzach, miała leżeć miejscowość Sujo, w myśl planu operacyjnego zajęta na długo przed świtem przez czołowy batalion 56 Dywizji Piechoty. Ale kiedy w oznaczonym czasie, o godz. 3.30 rano, dotarli do wzgórz, nie zauważyli nawet śladu Anglików. Na Polaków spadła teraz rola oddziału szturmowego.

Należało opanować grzbiet nad wioską Sujo - wspominał później na kartkach

„Zielonego talizmanu” kapral podchorąży Jerzy Jachimowicz - Zadanie proste. Zadanie, o które rozbiły się dotychczasowe wysiłki (...) Od powodzenia tej akcji uzależniony był stosunek sztabu dywizji do nas – Polaków. (…) Przede mną prawie spadzista ściana tego wzgórza porośnięta miejscami dzikimi krzewami, miejscami zaś pokryta porozrzucanymi głazami, cudem zwisającymi nad przepaścią. Bardziej w prawo - łagodniejsza ściana, ale szerokości stu metrów, dalej przepaść, po czym znowu ściana zbiegająca się z naszym pagórkiem gdzieś przy wierzchołku (…) Nieprzyjaciel stał się czujniejszy, choć był zarazem podenerwowany.

(…) Byli to (…) weterani spod Stalingradu, uzupełnieni świeżym żołnierzem - jak zdążył nam

donieść nasz wywiad. Słowem - groźny i zacięty przeciwnik siedział w tym gnieździe nad

naszymi głowami. (…) Szliśmy coraz ostrożniej i coraz wolniej, a szczyt był coraz bliżej (…)

Noże nasze wymownie zarysowywały się na lewej nogawicy battle-dressu (…) Jeszcze ani

razu nie było sposobności użycia sztyletów. „Szansik” jak to my mówimy. (…) Zaczęliśmy już

iść na czworakach. (…) „Hände hoch!” - Krzyk rozdarł ciszę nas otaczającą. (…) „Ognia” -

rozkazałem i seryjką po seryjce splunął nasz bren. (…) Z prawego skrzydła drużyna trzecia

obchodziła stanowiska nieprzyjaciela. (…) Zaczynało szarzeć. Trzecia drużyna weszła na

stanowiska nieprzyjacielskie. Kolejno zbadano każdy krzaczek i kamyk, lecz Niemcy uciekli

porzucając broń i zostawiając dwa trupy. Jeden z nich pierś miał rozdartą, a na niej widniał

Eiserne Kreuz.

(4)

Żelazny Krzyż za wrześniową kampanię w Polsce... Ale nie mu czasu na refleksje, jest 4.30 rano, zaczyna świtać i trzeba szybko zorganizować obronę zdobytej dopiero co pozycji.

Wkrótce Niemcy zorientują się, z jak małą siłą mają do czynienia...

Dopiero po dwóch godzinach kompania zostaje zluzowana przez oddział 40 (Royal Marine) Commando i batalion piechoty „2/5” Queens”. Reszta „marinów” też tej nocy nie próżnowała: darli się na sąsiednie wzgórza tak samo jak Polacy. Angielska piechota z niejakim opóźnieniem i za plecami innych wkraczała na swoje pozycje.

Wstało słońce, nad górami, rozciąga się błękitne niebo. Dowódca rozdziela następne zadania: pluton I pod dowództwem por. Czyńskiego ma opanować wzgórza na północny wschód od Sujo. W przeciwnym kierunku, ku dolinie Valle Zinton i wznoszącym się po jej przeciwnej stronie wzgórzom M. Valle Martina kieruje się niewielki patrol rotmistrza Stanisława Wołoszowskiego. Idą z nim plut. pochor. Lux, st. strz. Zygmunt Deorocki i strz.

Wacław Kwiecień.

Por. Czyński notuje pod koniec tego dnia w dzienniku bojowym:

Druga drużyna pod moim zastępcą, ppor. Zemankiem schodzi w wąwóz (…) I tam bierze przez zaskoczenie jeńca. 6 ludzi z obsługi moździerza wraz z bronią i amunicją.

Następnie opanowuję (z dowodzoną przeze mnie) drużyną artyleryjski punkt obserwacyjny i tniemy druty telefoniczne. Odpoczywam chwilę, nawiązuję łączność z drużyną ppor. Zemanka i gdy dochodzi do mnie dowódca kompanii (z resztą żołnierzy) ruszam dalej, by dołączyć do swojej 2 drużyny. Odzywają się z tamtego kierunku strzały kb, szmajsera i rkm.

Przyśpieszamy kroku. Gdy wychodzę na skraj pokrycia - widzę grupę jeńców, a za nimi wycofującą się drużynę druga. Z tyłu, od dowódcy kompanii, otrzymuję rozkaz utrzymania za wszelką cenę wzgórz, (z których wycofują się nasi żołnierze). (…) Dowiaduję się, że ranny jest rtm. Wołoszowski, jest dużo rannych, którzy, widzę, ewakuują się sami lub z pomocą innych do tyłu. Doktor jest znowu w przodzie - ma dużo roboty - jest ranny plut. Błaziak, wynosi go st. strz. Brauliński; kryjemy go ogniem rkm i strz. wyb. Jestem cały czas pod ogniem snajpera i dalekim ogrodem km. (…)

Kiedy porucznik Czyński śpiesząc w kierunku walki na wzgórzach Mt. Valle Martina, otrzymał wiadomość o ranieniu rotmistrza Wołoszowskiego, ten już nie żył. Zginęło obok niego trzech innych komandosów, a wielu było rannych lub kontuzjowanych. Niemcy mieli straty o wiele znaczniejsze: trzydziestu zabitych, kilkunastu rannych, dwaj niemieccy żołnierze poddali się do niewoli. A oto, jaki miała przebieg ta krwawa i zacięta potyczka:

Początkowo patrolowa służba rtm. Wołoszowskiego przebiegała niemal w sielskim

nastroju. Maszerowano po pokrytych zeszłoroczną trawą zboczach i nawet na małej łączce

napotkano pasącą się samotnie krowę. Na grzbiecie górskim stał niewielki domek z którego

(5)

wyjrzeli przerażenie włoscy chłopi. Tłumaczyli na migi, że niedaleko czyha niebezpieczeństwo: w położonym niżej drugim domu kwateruje spory oddział niemiecki.

Po chwili na pobliskim wzgórzu komandosi dostrzegli sylwetki żołnierzy idących charakterystycznym, „górskim” krokiem – to zbliża się drużyna podporucznika Zemanka, która niedawno wzięła do niewoli jeńców i zdobyła nieprzyjacielski moździerz. Teraz wykonywała dalszą część zadania. Szli z nimi kapral Konrad Brauliński i st. Strz. Zenon Kaszubski wysłani niedawno przez por. Czyńskiego dla nawiązania łączności z ppor.

Zemankiem.

Nagle zahuczała seria erkaemu. W dole, na ścieżce pokazali się Niemcy. Rotmistrz z brenem rzuca się długim skokiem do przodu. - Wspomina Maciej Drzewica - Jeden z Niemców legł z rozprutą piersią; inni ostrzeliwali się zza kamieni. Konrad (Brauliński) poderwał się z tomiganem, zaledwie dwadzieścia metrów dzieliło go od nieprzyjaciela.

Tomigan zaciął się. Potrząsając groźnie bezużyteczną bronią Konrad wydał nieartykułowane okrzyki, runął na Niemców. Wszyscy zamarli w oczekiwaniu... Zza kamieni podniosło się siedem postaci w mundurach „feldgrau”, z podniesionymi do góry rękami.

Ale wkrótce wychodzi od strony niżej położonego domu silne natarcie niemieckie.

Grzmi skądś doskonale wstrzelany niemiecki cekaem, sypią się strzały ukrytych wśród skał snajperów. Sytuacja jest groźna. Niskie murki układane z polnych kamieni i odłamków skalnych, niewielkie dają przykrycia zaległym za nimi komandosom.

Rotmistrz Wołoszowski nie oszczędza się. Jego bren sieje popłoch wśród nieprzyjaciela. Ale i Niemcom nie brakuje odwagi.

Bitewne uniesienie ogarnia walczących. po obu stronach. Starszy strzelec Stefan

Słowiński, w oddziale „Kolesiem” zwany, otrzymuje śmiertelną kulę w pierś, gdy zerwawszy

się na równe nogi skosił serią biegnącego ku niemu Niemca. Ranny w nogi Władysław

Błaziak wzywa pomocy. Czołga się ku niemu st. strz. Zenon Kaszubski, gdy nagle widzi

przed sobą niemieckiego żołnierza gotującego się do strzału. Nie myśląc, wyuczonym ruchem

rzuca się Kaszubski do przodu. Niemiec chybia. Zdążył jeszcze wyrwać zawleczkę granatu i

rzucić zaczajoną w żelaznej skorupie śmierć w stronę Polaka, gdy... w tej chwili nastąpiło

zwarcie dwóch ciał - sztylet komandosowi błysnął w ręku. Granat wybuchł z hakiem roniąc

obu, ale sztylet tkwił już w karku Niemca. Ciało bezwładnie osunęło się na ziemię. Udał się

Kaszubskiemu oczekiwany przez komandosów „szansik”. Jest pierwszym polskim

komandosem, który użył w walce sztyletu, lecz jakąż osobistą tragedią przeżyje po bitwie,

gdy okaże się, że zabity przez niego niemiecki żołnierz był wcielonym przymusowo do

wrogiej armii Polakiem, pochodzącym tak samo jak Zenon Kaszubski z województwa

poznańskiego.

(6)

Tymczasem rotmistrz Wołoszowski szedł na pomoc ciężko rannemu w pachwinę st.

strz. Henrykowi Kalajberowi. Gdy zakładał mu opatrunek, padł pojedynczy strzał snajpera.

Po nim drugi, - gdy ranny Klajberg uniósł głowę, żeby zobaczyć, co z rotmistrzem. Po chwili obaj już byli martwi.

A bój trwał. W natarciu - zanotował później por. Zalewski - wyróżnił się st. strz. Jan Gendera. Mając tylko pistolet w ręku (…) skoczył do jednego z najbliższych (wrogów), Niemiec w tym czasie prawdopodobnie zamierzał wykonać skok, bo trzymając karabin gotowy do użycia, powstał szybko. St. strz. Gendera rzucił się na Niemca odtrącając lufę jego kb. w bok. Rozpoczęło się szamotanie. W tym czasie drugi Niemiec, leżący o 2-3 kroki, ruszył z pomocą pierwszemu. Gendera widząc to i szamocąc się dalej z jeńcem oddal strzał a pistoletu do drugiego napastnika, ranił go, a pierwszego powalił ( w końcu) na ziemię. Obaj Niemcy zobaczyli nacierających nas kilku obok Gendery; poczuli się pokonani. Obaj zostali wzięci do niewoli.

Nadejście w odpowiednim momencie II plutonu por. Zalewskiego przeważa ostatecznie zwycięstwo na korzyść Polaków…

Pierwodruk: „Kamena”, 1979, nr 5, s. 5.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Niech  Was  nie  dziwi  większa  niż  zwykle objętość tej przesyłki, bowiem  list  jest  tylko  załącznikiem  do  prze- słanej  każdemu  z  Was 

Dziś wiadomo, że choć wyprawa na Marsa z udziałem ludzi wyruszy - jak się rzekło - nie wcześniej niż w roku 2015, to jednak już w końcu lat

Na torze kolejowym czekają na nasze bagaże wagony towarowe. Na jednym z nich spostrzegamy napis: „Reichsoahn Direktion Posen”, a poniżej, przebiegające spod źle

„małe rajdy”, stanowiące główne założenie organizacji komandosów przez płk. Dudley Clarke’a, nadal kontynuowano. Ich uczestnikami byli ludzie o niezwykłej

Dodajmy do tego opisu autentyczne warunki bojowe, strach przed śmiercią z rąk nieprzyjaciela ból z odniesionych ran, ciężar ciała kolegi dźwiganego na

Ciągnął się około kilometra i polegał na wdrapaniu się z bronią i w oporządzeniu po ukośnie leżącym pniaku, następnie skok przez bajorko, później

Wyczerpujący wgląd w historię polskich komandosów dają ich szczegółowe „dzienniki bojowe” (każdy pluton prowadził taki dziennik) oraz kronika kompanii a następnie batalionu

15 lipca Zgrupowanie Commando zostało podzielone: Kompania Włoska pozostała na stanowiskach pod Numana, zaś Pierwsza Samodzielna Kompania Commando wróciła znów na lewe skrzydło