Zygmunt Bauman
O związku morganatycznym teorii z
literaturą myśli (roztrzepanych) parę
Teksty Drugie : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 1/2 (121-122), 13-18
2010
Wyznania
Zygmunt BAUMAN
O związku morganatycznym teorii z literaturą
myśli (roztrzepanych) parę
M ila n o w i K u n d erze - z wdzięcznością
Swe rozm yślania o sztuce pow ieści zaczyna M ilan K u n d e ra 1 od zastrzeżenia, że nie jest on jej teoretykiem , lecz (tylko?) praktykiem . Ja, niżej podpisany, nie jestem rzecz jasna an i jednym , ani drugim . Jestem (zaledwie!) pow ieści czytelni kiem . I, na swój laicki, n ie p o ra d n y sposób, sta ra m się być jej użytkow nikiem . Z ja kiego więc ty tu łu ośm ieliłem się przyjąć wyzwanie R yszarda N ycza, by się dołą czyć do literaturoznaw ców , teoretyków i praktyków lite ra tu ry w ich zbiorow ym , a p o djętym z okazji ju b ileu szu „Tekstów D ru g ic h ” w ysiłku zastanow ienia się n ad stanem , perspektyw am i i za d an iam i w spółczesnej w iedzy o lite ra tu rz e ; n a d tym , co dziś jest jej przed m io tem , a co jest (winno być?) jej p rzed m io tem zasadniczym , czy n a d tym , jaka teoria i jaka m etoda służyć m ogą zgłębianiu tego p rze d m io tu najlepiej? Ano chyba z racji takiego (tylko?) d om niem ania, że lite ra tu ra , a w szcze gólności powieść, nie są dla p rak ty k a n ta akadem ickiej h u m a n isty k i (a socjologia jest h u m a n isty k ą albo nie jest socjologią) zajęciem „czasu wolnego od p rac y ”, p ry w atnym u p o d o b an iem czy konikiem : są jej tow arzyszam i broni. Ba, jawią się jej jako oddział p rz e d n i h u m an isty czn ej arm ii; oddział, za k tórym nieprzeliczone plutony, kom panie, bataliony, p u łk i i dywizje tej arm ii usiłują, z m iern y m na ogół pow odzeniem , n adążyć...
1 W yp ow ied zi M ilan a K u n dery cytow an e są z n astęp u jących w ydań jego prac: R - L e rideau, essai en sept parties, G allim ard , Paris 2005;
S - Spo tka n ie, p rzel. M . B ień czyk , PIW, W arszawa 2009;
SP - S ztu k a pow ieści, w yd. II z m ie n io n e , p rzel. M . B ień czyk , PIW, W arszawa 2004;
14
W yznania
D zisiejszy świat ak adem icki p rzypom ina do złudzenia galicyjską szachownicę p oletek sprzed stu laty, z tego znanej i zap am iętan ej, że z ro k u na rok poletka się kurczyły, a ona gęstniała; i z tego jeszcze, że z ro k u na rok przybyw ało w niej m iedz i płotków, jak i sąsiedzkich o nie utarczek i sądowego pieniactw a. P rzedm ioty wszel k ich naukow ych dociekań m ogą ponieść szkodę w w yniku p rzy b ran ia przez świat ak adem icki podobnego modus vivendi i przejęcia przypisanych doń obyczajów - ale szkody są iście k atastro faln e i szczególnie tru d n e do napraw ienia, jeśli p rze d m io tem b ad a n ia jest człowiek, jak w p rzy p a d k u socjologii, filozofii, psychologii, ekonom ii itp., itd. Podobnie do ludzkiego bycia-w -nim a w od ró żn ien iu od bycia- -w -uniw ersytetach, świat człow ieka - ów Lebenswelt, świat żyty i przeżywany, nie dzieli się na socjologiczne, filozoficzne, ekonom iczne i pedagogiczne poletka. Jeśli się p ragnie, jak ja p rag n ą łem i z m iern y m tylko pow odzeniem usiłow ałem , odtw o rzyć ów świat tw oru zwanego „hom o sap ien s”, i jej w -nim -bycie, w ich n ie p o d zie l nej całości - trzeba z m ozołem łączyć i godzić rów nie m ozolnie w przódy od siebie separow anych i skłócanych hom ini: sociologicusa, econom icusa, psychologicusa, p edagogicusa, p h ilo so p h icu sa i iluż jeszcze in n y c h h o m u n k u lu só w w b a ń k a ch naukaw ej organtyny w yhodow anych...
I do kogo, jeśli n ie do pow ieściopisarzy, zwrócić się w tym p oczynaniu o p o moc? U kogo szukać otuchy i natch n ien ia? N iesk azan i, w o d ró żn ien iu od ich aka d em ickich w spółczesnych, na to, by m iedz i płotów gorliw ie doglądać, swojego szewskiego kopyta pilnow ać, a zaś tych, co na egzam iny m istrzow skie w szew skim cechu się nie staw ili, od kopyta odpędzać i na przyzw oitą odległość trzym ać - po- w ieściopisarze m ogą pozwolić sobie na p am iętan ie o tym , że to nie h o m u n k u lu sy będ ą w ich dziełach szukały m ądrości; a i o tym także, że tym pełnokrw istym , nie w probów kach i re to rta ch zalęgłym istotom , któ re o szukanie u n ic h życiowej m ą drości m ogą się pokusić, spraw ozdania z w ypraw badaw czych do egzotycznych k ra in zam ieszkałych przez rów nie dziw acznych hom u n k u lu só w nieiele m ądrości przysporzą. Jak to K undera, z pow ołaniem się na E rnesto Sabato, oznajm ia gło sem nie znoszącym sprzeciw u (R, s. 101): w now oczesnym świecie, porzuconym przez filozofię i poszatkow anym na setki naukow ych specjalizm ów, pow ieść jest dla nas o sta tn im obserw atorium , z jakiego dostrzec m ożem y życie ludzkie w jego całości; ostatnim , z którego w nętrza wolno z czystym su m ieniem zawołać: ecce homo. O sta tn im - a więc i sam otnym na p lacu boju. Bo, jak to w yraził H e rm a n n Broch, jedyną racją b y tu pow ieści jest odkryw anie tego, co t y l k o powieść odkryć p o trafi (SP, s. 13). N a tym to stw ierdzeniu K undera w esprze swą tezę, której m nie, socjologowi w ypatrującem u człowieka za gąszczem hom unkulusów , pozostaje tyl ko przyklasnąć: „cenna istota europejskiego ducha spoczywa, niczym w srebrnej szkatułce, w h isto rii pow ieści, w m ądrości pow ieści” (SP, s. 143).
P otężny to ty tu ł pow ieści do chw ały - ale daleko niejedyny. A by z gęstw iny hom unkulusów , w jaką go w trącono wydobyć na pow rót na św iatło dzienne c z ł o w i e k a w całym jego n ie d o p raco w an iu , n ie d o o k re śle n iu , niejed n o zn aczn o ści i niew yczerpalności, w stanie, w ja k im go „duch e u ro p e jsk i” stworzył - powieść, jak tłum aczy K undera (SP, s. 139), „niczym Penelopa rozpruw a nocą tk a n in ę, którą
u tk a li za dnia teologowie, filozofowie, u cz en i”. Owa tk a n in a , któ rą pow ieściopisa- rzom p ru ć w u dziale p rzypadło a któ ra przesłan ia w zrok lub w zbrania oczom za trzym yw ania się na w szystkim tym , co przem ilczając i odm aw iając nazw ania ska zano na niew idzialność, tk a n a jest z p rzęd zy przed-sądów , p rz e d -in te rp re ta c ji, u p rzedzeń, skostniałych stereotypów i w pojonych przez tresu rę odruchów. Tę tk a n in ę nazw ie K u n d era dziesięć la t p ó źn iej „ k u rty n ą ” - i pow ie, że od czasów C ervantesa przed zieran ie się p rzez k u rty n ę „ p rz ed -in te rp reta cji” (przedw czesnych czy niew czesnych, ale zawsze upraszczających bycie ludzkie, którego wartość i urok tkw ią wszak w b ra k u p ro sto ty w łaśnie) stało się chlebem pow szednim pow ieścio- pisarstw a, a ro zd arta k u rty n a stała się „znakiem rozpoznaw czym pow ieściopisar- skiej sz tu k i” (R, s. 111). T ru d n iąc się niejako zawodowo, a b ardziej jeszcze z po w ołania, ro zp ru w an iem k u rty n , pow ieściopisarstw o „odkryw a aspekty «ludzkiej natury» niezn an e dotąd, schow ane” - przeniknąw szy, jak chciał tego F ielding, do „rzeczyw istej istoty p rz e d m io tu naszej k o n te m p la c ji”, czyli owego „osobliwego stw orzenia” zwanego człow iekiem (R, s. 20).
Powołując się na H usserla i H eideggera, K undera oskarża „tunele specjalistycz n e ” o zaw ężenie ludzkiego pola w idzenia do strzępków w yszarpyw anych z przeży w anego świata po d kątem bieżących, a z reguły pow ierzchow nych i u lotnych z a in teresow ań - częściej zresztą zainteresow ań zdaln ie kierow anych niż w ybieranych p rzez sam ostanow iący się i sa m o rz ąd n y p o d m io t k a rte z ja n sk i. D ośw iadczenie w yniesione z w ędrów ki przez tu n e le sugeruje, że świat składa się z iluś ta m p ro blem ów do rozw iązania; każdy pro b lem m a swe rozw iązanie, a każde rozw iązanie żąda, by p am ięć o innych p roblem ach, przy n ajm n iej chwilowo, zawiesić - tak, aby jedne dylem aty n ie zderzały się z innym i, kasując się albo zaostrzając naw zajem , i nie psuły błogiego przek o n an ia, że jedyną przyczyną nieznośnej uporczywości p ro b lem u nie jest b ra k rozw iązania, ale opóźnienie w jego znalezieniu. Jeśli pójść za tą sugestią, świat nie stanie się schludniejszy an i przezroczystszy, an i p rz y tu l n ie jsz y i ła g o d n ie jsz y dla w ędrow ców w n im z a g u b io n y c h , an i ła tw iejszy do w -nim -bycia; tyle, że zam ęt, bezhołowie, rozgardiasz i matowość świata zginą z pola uwagi, a przepędzone bez praw a do p ow rotu z w ygnania p rze stan ą m oże dręczy ć... To jest owa zasłona, jaką trzeba zerwać, by znaleźć się oko w oko z Fieldingow ą „rzeczyw istą isto tą” .
A w czym w łaściwie ta istota się wyraża? Ano w tym , jak u parcie, obsesyjnie niem al, p rzypom ina K undera (SP, s. 14), że „świat jest w ieloznaczny”, że m iast jednej absolutnej praw dy jest m row ie praw d w zględnych i sobie w zajem p rzeczą cych, i że jedynym p ew nikiem jest m ądrość n ie p e w n o ś c i. „D uch pow ieści jest du ch em złożoności. Każda powieść m ówi czytelnikow i: «rzeczy są bardziej złożo ne, niż myślisz»” (SP, s. 23). W powieści „diabelska w ieloznaczność zam ienia wszyst kie pew niki w ta je m n ic e ” (ZT, s. 29). Powieść ujaw nia, że „poza w ątłym m a rg in e sem praw d niew ątpliw ych (nie ulega w ątpliw ości, że N apoleon przegrał bitw ę pod W aterloo) rozciągają się niekończące się rozłogi tego, co przybliżone, wym yślone, zniekształcone, uproszczone, przesadne, opacznie rozum iane; nieskończona do m ena nie-praw d które k o p u lu ją ze sobą, m nożą się jak szczury i u n ie śm ie rte ln ia ją ”
15
91
W yznania
(R, s. 175). Powieści raison d ’être jest rzu can ie św iatła na „świat życia codziennego” i zapo b ieg an ie H eideggerow em u „ z ap o m n ien iu o b y c iu ” . D latego p ro k lam acje kresu pow ieści, z otępiającą m onotonią w ciąż na nowo z m ody na m odę ogłaszane, są w ytw orem fan tazji albo nieuctw a - a p ytanie K undery „czy istn ien ie pow ieści nie jest jeszcze większą koniecznością niż kiedykolw iek?” (SP, s. 22-23) uznać m ożna za z zam ierzenia retoryczne.
Z dech zap ie ra jąc ą i b u d zą cą podziw swobodą poru szając się po stu leciach dziejów pow ieści, po n ajdalszych zak ątk ach zarów no jej ojczystego k o n ty n e n tu jak i jego zam orskich odgałęzień, K undera nie szczędzi dowodów na to, że (ani przykładów na to, jak) powieść dowodzi, iż jedynym p ew nikiem jest niepew ność sącząca się n iepoham ow anie z coraz liczniejszych a obfitszych źródeł: z n ie u le czalnej w ieloznaczności sensu, celu, drogi, wyboru, em ocji, obiektu pożądania i spo sobu jego zaspokojenia. O to jeden z tych dow odów /przykładów , pierw szy z b rze gu, z m nóstw a innych na chybił trafił wybrany:
W olność seksualna, u D aw ida H erb erta L aw rence’a m acierz trag e d ii i d ram a tu , u H en ry M illera pobu d k a do lirycznej euforii, w Nauczycielu pożądania P h ilip a R otha („wielkiego historyka am erykańskiego ero ty zm u ”, jak go K undera określa) nie jest już „ani dram atyczna, an i tragiczna, an i liry c zn a” (S, s. 30-31). D odałbym : naw et w olnością już w g runcie rzeczy nie jest, bo opozycji, która w olność seksual ną w olnością niegdyś czyniła - drak o ń sk ich praw, w ścibskich rodziców, n a trę t nych konw encji - w tej pow ieści R otha już nie uśw iadczysz. A m oże w olnością jest jeszcze li tylko z n ad a n ia jeszcze niewygasłej p am ięci, sous rature, jak by Jacques D errid a orzekł, czy jako „pojęcie-zom bi”, jakby to U lrich Beck w yraził, szwenda- jące się po świecie, choć już m artw e - będąc już w istocie, z nieprzetraw ionego jeszcze św iadectwa nowego dośw iadczenia, niew olą tout court - skoro, jak pow iada K undera, jest swoboda seksu „czym ś już danym , nabytym , zbiorow ym , banalnym , n ieu n ik n io n y m , skodyfikow anym ”? P rzym usem w w olnościow ym dla niep o zn ak i p rz e b ra n iu i pod m aską w olnego w yboru u k r y t y m .
Jedno tylko jest pewne: że wolność seksualna czasów R otha niczego ze swej w ieloznaczności nie straciła. „N iewygasła jeszcze p am ięć” sam a okazuje się, p rzy rodzonej w ybiórczości p am ięci na przekór, w ieloznaczna; dobitniej jeszcze i do- kuczliw iej am biw alentna niż w tedy, gdy była jeszcze, w p o p rze d n im swym w ciele n iu , św iadectw em dośw iadczenia. „B ohaterow ie Nauczyciela pożądania n ie m ogą n ie zachować w p am ięci w cześniejszych czasów, gdy ich rodzice przeżyw ali swe m iłości b ardziej w stylu Tołstoja niż R o th a” . Seks uw olniony nie tylko od n a trę t nego nadzoru, cenzury i w idm a p o tę p ien ia i ban icji, ale też i od m i ł o ś c i . A za tem m iłość osierocona, na w ertepy w ygnana, d are m n ie na pu stk o w iu w ypatrująca p rze d p u stk ą schroniska. T ęskno więc człowiekowi za m iłością, „m iłością jako taką, m iłością m iędzy m a tk ą a ojcem , m iłością w zruszającą i n i e m o d n ą . ”. W p ocho dzie triu m faln y m seksu wyzwolonego tu i ówdzie zoczysz buntow nicze tra n sp a renty, w ołające o wolność m iłow ania. N ie zdziw się, jeśli się za czas jakiś od nich zaroi. N ie wym awiaj się w tedy zaskoczeniem i nie wykręcaj się b rak ie m p rz e stro gi. Po to jest przecież powieść i po to są pow ieściopisarze, by przestróg nie zabrakło.
P ow ieściopisarstw o o d sła n ia p rz e d tobą w ieloznaczność tw ego św iata i twego w -nim -bycia, b y dać ci szansę m eta-w olności, jedynej w śród przelicznych wszak o dm ian w olności z której n ie m ożesz zrezygnować bez tego, by zrezygnować ze swego człowieczeństwa: a m ianow icie w olności w yboru m iędzy sam ospełnialno- ścią a sam ounicestw ialnością p rzestróg/w różb/przepow iedni.
D u ch pow ieści, przypom nijm y, jest duchem złożoności. D u ch teo rii zaś jest d u ch em uproszczenia. D u ch teo rii rozm iłow any jest w czystości obrazu, h arm o n ii kształtów , przejrzystości kom pozycji - w p ię k n ie pojm ow anym jako w ysprzątanie w szystkiego, co tę przejrzystość zakłóca. Teoria nie bez rac ji chełpi się tym , że spraw y rozjaśnia. Rzeczywistość, nieznośnie jak to w jej zw yczaju zaw ikłana, roz m azana, chaotyczna i kap ry śn a, w ychodzi z obróbki teoretycznej klarow na i na w skroś w idzialna, przew idyw alna, ugłaskana. W ieloznaczność zastąpiona o ile się da jednoznacznością, a to co u jed n o zn a cz n ien iu się oparło zam k n ięte szczel nie w statystycznej klatce praw dopodobieństw a.
D u ch teo rii i d u ch pow ieści żyć m ogą ze sobą w nie większej zgodzie niż Paweł z Gawłem. Albo woda z ogniem (pozwól w odzie płynąć, b iad a ogniowi; wlej ją do kociołka, b iad a w odzie). Teoria goni za lite ra tu rą , aby jej, k rn ąb rn ej i zawsze do p rzo d u uciekającej (ba, to w łaśnie ucieczkam i swoim i decydującej o tym , gdzie w danej chw ili p rzód a gdzie tył), dopaść - a dopadłszy oswoić, w ytresować, i na podobieństw o owej M ickiew iczow ej psin y podw órzow ej „przyczesać” . Ale jak długo powieść pow ieścią, w ym ykać się będzie łowcom. I Bogu dzięki, i lu d zio m na szczęście - bo ta, która w ym knąć by się n ie zdołała, byłaby już czym ś innym niż pow ieścią; p odobnie rybie, co to w sieć schw ytana już nie popłynie.
W jednym ze swych licznych aforyzm ów n ap isał F ra n z Kafka o chm arze roz- krak an y ch w ron, że w yglądały jakby się zbierały do ro zdziobania nieba. Ale, przy po m n iał, niebo jest wszak niem ożliw ością w ron (pewnie też sądząc, że Bogu dzię ki a lu d zio m na szczęście).
N ie p rzew iduję tu , nie doradzam , nie naw ołuję. Świadom jestem tego, że za rów no d uch pow ieści, jak i d uch te o rii są n ajpew niej, jak na d uchy przystało, n ie śm ierteln e (a w k ażdym razie m niej śm iertelne od tych, którzy o n ic h piszą, czy to z zachw ytem czy z przyganą). I tegom św iadom , że p o żądanie przygody i ła k n ie nie ład u , podobnie jak ciekawość tego, co n ie zn a n e i strach p rze d nim , p ęd do tran sg re sji i do okopyw ania się, w szystkie te im p u lsy przeciw ne w zajem sobie niby w rony i niebo, od zawsze i na zawsze w spółżyją w owej „osobliwej istocie”, z po w odu tego w łaśnie ich w spółżycia uznanej za osobliwą i „człow iekiem ” nazw aną. Jak większość m ałżeństw , duch teo rii i d u ch przygody żyć ze sobą w zgodzie nie m ogą, ale i bez siebie nie potrafią. N o i dobrze.
Koniec końców, il fa u t cultiver notre jardin... Chacun le sien, bien sûr.
A dla uczczenia „Tekstów D ru g ic h ” (z okazji ich d w u d z i e s t y c h u ro dzin) pozw olę sobie (swym s t a r c z y m i chropaw ym już głosem) przyłączyć się do chóralnego „Sto la t” .
18
Abstract
Zygmunt BAUMAN
A Few (Erratic) Thoughts on the Morganatic Liaison of Theory and Literature
A reply to the questionnaire on the occasion of the 20th anniversary of Teksty Drugie: my personal views on literature, literary studies and other issues of consequence.
Literature as a sociologist's comrade-in-arms - the front troop of the humanities' army, at the heels of which innumerable platoons, companies, battalions, regiments and divisions rather unsuccessfully endeavour to keep pace...