• Nie Znaleziono Wyników

Wspomnienie o Leonie Piwińskim

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Wspomnienie o Leonie Piwińskim"

Copied!
19
0
0

Pełen tekst

(1)

Wacław Borowy

Wspomnienie o Leonie Piwińskim

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 36/3-4, 327-344

(2)

W SPOM NIENIE O LEONJE PIW lN SK IM 1

P ierw sze swoje arty k u ły k ry ty czn e podpisyw ał jeszcze jako Leon Pikuła. C ała rodzina, licznie rozrodzona, zmieniła nazw isko dopiero w czasach pierw szej w ojny światowej..

Urodził się (w r. 1889) na Podlasiu i przez całe życie zachow ał pewne właściwości w ym ow y podlaskiej, np. czyste 11

wr w yrazach takich jak bank albo punkt.

Był synem organisty. Zdaje się, że w przykościelnym dzieciństwie uform ow ały si'ę już w jego n aturze pewne ry sy, k tóre m iały być dla niej znamienne przez całe życie: ogromne zam iłow anie do muzyki, wielki szacunek dla tra d y c ji i wysoki zm ysł dokładności i ładu, rozciągający się czasem tak daleko, jak gdyby pewne drobiazgi m iały dla niego coś w rodzaju zn a­ czenia liturgicznego.

Nie był skłonny do w yznań autobiograficznych; toteż najbliżsi naw et jego przyjaciele nie bardzo znali przebieg jego edukacji szkolnej. To pewna, że skończyła się ona na siódmej, szóstej czy może naw et piątej klasie gim nazjum G órskiego w W arszaw ie. Zdaje się, że p rzy c z y n y b y ły głównie, choć może nie w yłącznie, pieniężne: trzeba było sam odzielnie, 1 to w ydatniej zarabiać. M łody chłopiec został urzędnikiem w to­ w arzystw ie ubezpieczeniowym „S alam an d ra“ .

Nie przestaw ał się jednak uczyć. Bodaj nawet, że w tedy dopiero zaczęły się jego główne „lata nauki“. W godzinach przedw ieczornych co dzień praw ie m ożna go było widzieć w lectorium Biblioteki Publicznej na ul. R ysiej 1, albo p rzy zmianie książek w czytelni na M azowieckiej 11. N ależał do najw ierniejszych klientów tych dwóch zasłużonych instytucyj w arszaw skich. W ielką energię obrócił przede w szystkim na opanowanie obcych języków . R ychło się nauczył po angielsku i po włosku. Nie zaniedbyw ał rosyjskiego. Doskonalił w ynie­ sioną ze szkoły znajom ość niem czyzny i francuszczyzny. Zdo­ byw ał rudy m en tarn ą orientację i w innych językach europej­ skich (w późniejszych latach uprzyw ilejow any miał być spo- srod nich hiszpański). Wlspólny nasz kolega (mój — szkolny, jego — biurow y) żartow ał w tych czasach, że kiedy się

(3)

3 2 8 W a c ła w B o ro w y

tało: „No, panie Leonie, jak tam pan spędził niedzielę?“, m ożna było usłyszeć w odpowiedzi np.: „A, tak sobie. Leżałem p rzez cały dzień i nauczyłem się po duńsku“.

Jego biblioteczka koło r. 1913 sk ład ała się już z kilkuset tomów, a zn aczna jej część stanow iły słowniki, g ram a ty k i róż­ nych języ k ó w i w ydaw nictw a w typie langensclieidtow skicli „L and und L eute“. Zm ysł gruntow noścf i p recy zji z re sz tą za ­ prow adził tego sam ouka bardzo prędko i do w ydaw nictw ję­ z y ko zn aw czy ch ściśle naukow Tch: zn ajdow ały się już n a jego półkach pew ne tom y w interow skiej „Indogerm anische Biblio­ th e k “, takie rzeczy jak np. „Englische S y n ta x “ W en d ta i t. p. Już w tedy byli reprezentow ani w jego zbiorze różnojęzyczni k lasy c y lite ra tu ry i k lasy c y filozofii w orygin alny ch tekstach. Zdolny, sta ra n n y , niezm iernie „ c zy sty w robocie“, dość s z y b ­ ko, ja k się zdaje, aw ansow ał w sw ojej „ S alam an d rze“, a jesz-, cze szybciej w ak cy jn y m „W arszaw sk im T ow arzystw ie Ubez­ pieczeń“, do którego później przeszedł i w k tórym znaczną część ży cia m iał przepracow ać.

Zw iększone zarobki pozw oliły mu sprow adzać w y d a w ­ nictw a, jakich nie m iały czytelnie, ani Biblioteka Publiczna, i w y tw o rz y ły w nim tę nam iętność kupow ania książek, k tó ra m iała w nim trw ać póki tylko m iał m ożność jej zaspokajania,

W now ym , o tw a rty m czasu pierw szej w ojny światow ej gm achu Biblioteki Publicznej na uf. Koszykow ej już go się rz a ­ dziej spotykało. Spotkać go za to m ożna było praw ie co dzień w k sięg arn iach : naprzód u C entnerszw era na M arszałkow skiej, gdzie się w y rab iał jako ekspedient p rzy sz ły w ybitny w ydaw ca M arian S ztejnsberg, później u G ebethnera i W olffa na ul. Sienkiew icza, od czasu, kiedy dział z ag ran iczn y zo stał tam objęty p rzez obdarzonego fenom enalną pam ięcią i wielkimi w ogóle talentam i księgarskim i G ustaw a T etzlaw a. Niepospo­ lity księg arz um iał ocenić niepospolitego, choć niezbyt zam oż­ nego „klien ta“, d o sta rc za jąc mu najśw ieższych w iadom ości bibliograficznych, sp ro w ad zając n ajróżnorodniejsze katalogi, z k tó ry ch też „kiient“ co raz obficiej k o rzy stał, acz, naturalnie, z dużym i z konieczności ograniczeniam i.

O graniczenia w y n ik ały nie ty lk o ze szczupłości docho­ dów, ale i stąd, że dochody m usiały w y sta rc z y ć tak że i na za­ spokojenie innej jeszcze nam iętności, m ianowicie m uzycznej. D otychczas byw alec ty lk o „poran ków “ i „pop ularny ch“ kon-> certów Filharm onii W arszaw sk iej, teraz m ógł już chodzić na wielkie k o n certy sym foniczne i na w y stęp y sław nych w irtu o­ zów. O dtąd nie było chyba w ażniejszego w y d arzen ia w życiu m uzycznym W a rsz a w y , k tó re by przeoczył, albo p o m in ą ł,— czy to był p rz y ja z d jakiegoś znakom itego a rty s ty albo ze­ społu, czy w ykonanie wielkich, zw łaszcza rzadziej gry w anych kom pozycyj, czy jakiś p rog ram o w y cykl koncertow y, czy bo­

(4)

daj nowa opera (choć oper był m niejszym miłośnikiem i w te­ atrze w ogóle stosunkow o rzadko byw ał).

W r. 1912 debiutował w druku jako k ryty k, zachęcony do tego przez p. K onstancję Ł ozm ską-Stanłszew ską, później­ szą swoją teściową. P . Ł ozińska m iała rodzinne tra d y c je lite­ rackie (była w nuczką K raszew skiego), sam a pisała powieści i redagow ała w tych czasach m iesięcznik pod nazw ą „Echo L iterack o -A rty styczn e“. W tym to m iesięczniku w latach 1912 do 1914 m łody Leon (wówczas jeszcze Pikuła) ogłosił p rze­ szło trzyd zieści recenzyj różnych ówczesnych polskich nowo­ ści w ydaw niczych, bądź oryginalnych, bądź tłum aczonych (m. i', ostatniego tom u polskiej edycji dzieł Nietzschego, „Czło­ wieka, k tó ry był C zw artkiem “ C hestertona, „P am iętnika“ Brzozow skiego, „Dzieci n ędzy “ P rzybyszew skiego, „Zawo­ dów “ K adena). B y ły to na ogół recenzje krótkie, Jkilkudziiesię- ciowierszowe, dwie z nich jednak, o „Xiędzu F auście“ Miciń- skiego i o „G rom adzie“ W eyssenhoffa, ro zro sły się w stosum kowo obszerniejsze kilkustronicow e artykuliki. Dwudziesto- kflkoletni k ry ty k ujaw nił tu już wiele z tych zalet, k tó re m iały tak wybitnie cechow ać późniejsze jego prace: ścisłość infor­ macji, jasność myśli, naturalność tonu, prostotę i gładkość języka. D eklarow ał się jako wielki entuzjasta M iriam a; nato­ m iast w zględem innych „bożyszcz“ epoki okazyw ał zupełną niezależność. D yskretnie, ale w yraźnie prześw ietlił napuszoną prym ityw ność intelektualną i fałsz a rty sty c z n y koszm arnego książczy sk a Mioińskiego, w którym ci \ owi współcześni d o ­ patry w ali się przecież rodzaju nowej... ewangelii. P isząc o W eyssenhoffie, zajął oryginalne i śmiałe, a rozsądne stano­ wisko wobec tyle ra z y w tych czasach roztrząsanego zagad­ nienia litera tu ry tendencyjnej. O powieści — późnej co p raw ­ da, — ale bądź co bądź P rzybyszew skiego, potrafił powiedzieć, że to „książka gruntow nie niem oralna, bynajm niej nie z po­ wodu ‘silnych’ tem atów i scen, lecz w yłącznie dlatego, że jest pozbawiona doszczętnie arty sty czn eg o sumienia i prawość? a rty s ty c z n e j“, że cechuje ją „niedbalstw o w yobraźni, niedbal­ stw o stylu, niedbalstw o języ k a — na każd y m kroku, na każdej stronicy, w każdym niemal zdaniu“. Jasną też było rzeczą, że m łody k ry ty k nic nie zaw dzięczał Brzozowskiem u, o którym wypow iedział tak ą opinię:

— „trudno sobie w yobrazić lekturę bardziej pełną k o l­ ców i udręczeń. Brzozowski jest typ em intelektualnego ego­ isty. N ie rozum ie żadnego ustępstw a na rzecz czytelnika. N ie daje wTyn ik ów sw ego m yślenia, lecz sam proces m yślenia. Ma się zaw sze w rażenie, że pisarz ten nie czytelnika chce prze­ konać, a sam ego siebie. Z uporem maniaka, opętańca i fana­ tyka zam ęcza i zanudza rozw ijaniem tych sam ych m yśli na tysiączne sp osob y i w tysiącznych wariantach, czasem św iet­ nie, z olśniew ającą siłą i energią, częściej jed n ak m ętnie

(5)

W a c ła w Bo ro w y

i z niepraw dopodobną nieudolnością. Przy tym operuje p oję­ ciam i i term inam i, k tórych nigdzie d okładnie i ściśle nie określa; pow ołu je się na pisarzy o b cy ch w sposób ogólni­ k o w y ; m ożna się dom yślać, że te nazw iska ob ce są dla niego rodzajem jakichś praw ie algebraicznych sym boli, lecz war­ tości tych sym boli w bardzo w ielu w ypadkach odgadnąć zu­ p ełn ie nie m ożna“.

Ni'estety, „Echo L iterack o -A rty sty czn e“ nie w y trzy m ało tru d n y ch w arunków pierw szej w ojny św iatow ej, z jego zaś zam knięciem (w końcu r. 1914) urw ała się i p raca kryty czno - recenzencka Piw ińskiego.

W jego sercu i m yślach litera tu ra u stąp iła w tedy na plan drugi przed m uzyką. Z apisał się na k urs p row adzony przez T o w arzy stw o M uzyczne i bardzo gorliwie rozpoczął tam pracę. Z achęta do tego kierunku studiów p łynęła w pewnej m ierze m iędzy innym i może i z tej okoliczności, że się w tedy właśnie ożenił ze S tanisław ą S taniszew ską, k tó ra była początkującą śpiew aczką. P rz ed m io ty teo rety czn e opanow yw ał gładko, z y ­ sku jąc pochw ały F elicjana Szopskiego. W ysiłki jednak w kie­ runku opanow ania techniki fortepianow ej, podjęte zbyt późno, nie p rzy n io sły zach ęcających w yników i przek reśliły widoki p ra c y m uzykologicznej o bardziej specjalnym ch arak terze. Epizod się skończył, p ozostaw iając ślad w postaci nowego działu w bibliotece, a niew ątpliw ie ’ także w postaci pogłębio­ nego uśw iadom ienia ch a ra k te ru doznań m uzycznych. (Jedyną, o ile mi wiadom o, pracą literacką Piw ińskiego w tych latach było skontrolow anie z oryginałem i przerób ka # daw niejszego przek ład u powieści M arka T w aina „Królewicz i Ż ebrak“. P ra c a ta b y ła p o d jęta z inicjaty w y M ariana S ztejnsberg a i przez niego w y d ana).

Do k ry ty k i literackiej w rócił Piw iński w r. 1921, podej­ m ując z zapałem p racę w śród grona p rzy jació ł w redakcji w sk rzeszonego w tedy „ P rzeg ląd u W arszaw sk ieg o “. W s a ­ m ym ustaleniu zew nętrznych, technicznych rysów pism a udział jego był niem ały. P otem w ciągu pięciu lat istnienia m esięcznika (1921— 1925) recenzow ał w nim bieżącą poilską produkcję pow ieściopisarską i om aw iał pew ne g ru p y p rzek ła­ dów z lite ra tu ry angielskiej; ponadto przez jakiś czas p ro w a­ dził kronikę ruchu literackiego w czasopism ach. (W ydrukow ał też w „P rzegląd zie W a rsz a w sk im “ p rzekład noweli C o nrad a „II C ondé“). Szczególnie w y d atn a i sy ste m aty c zn a była jego p ra c a w pierw szym roku, w kole redakcyjnym , z k tó ry m był z ż y ty i „ z g ra n y “. W okresie redakcji K ołaczkow skiego, a zw łaszcza T re te ra , czuł się mniej już sw ojo; stąd w recen­ zjach jego z ty ch czasów znać trochę jakby wym uszenia.

P o zam knięciu „P rzeg ląd u W arszaw sk ieg o “ pisyw ał przez dw a lata (1927— 1929) o powieściach, ale mniej już s y ­ stem atycznie, w „P rzeg ląd zie W sp ółczesn ym “. W r. 1929 za­

(6)

W sp o m n ien ie o T.eonie P iw iń sk im

3 3 1

częła się jego w spółpraca w „W iadom ościach L iterackich“ . Zestaw ienie M ariana Toporowskiego, doprow adzone do roku 1933, w ykazuje okóło 70 artykułów i recenzyj podpisanych w ciągu lat pięciu jego nazwiskiem.

W tym okresie zaszła w ażna zm iana w jego życiu. Do­ tychczas p raca literacka m iała dla niego charak ter tylko ja ­ kiegoś życiow ego coin bleu. H onoraria z niej nie w cho­ dziły w najm niejszej m ierze do jego kalkulacji budżetow ej i zupełnie nikły wobec jego zarobków w „W arszaw skim T o­ w arzystw ie Ubezpieczeń“, zw łaszcza od chwili, kiedy został generalnym sekretarzem tej dużej instytucji. W ysoki aw ans biurow y odbił się niezwłocznie na bibliotece. Zaczęły do niej napływ ać kosztow niejsze niż kiedykolw iek przedtem w ydaw ­ nictwa: wielotomowe edycje klasyków w różnych językach, liczne czasopism a — francuskie, angielskie, niemieckie, wło­ skie, rosyjskie, naw et hiszpańskie; pokaźnie się ro zrastał zw ła­ szcza dział studiów teoretycznych z zakresu literatury. Ksią­ żki były też teraz w większej obfitości i solidniej opraw iane. Było to wielkim bonum zajęcia biurowego, że na to w szystko daw ało środki. Równocześnie jednak zajęcie to pochła­ niało m nóstwo czasu i energii. Jak je Piwiński odczuwał, to dał poznać później pośrednio w d ygresyjnej uw adze jednej z recenzyj jo p rac y biurowej jako „najokropniejszej na świecie pracy, przeznaczonej dla ludzi, k tórych już nic lepszego, ani ciekaw szego w życiu nie czek a“. T rudno się było tego po nim dom yślić, bo nigdy takiej sk arg i w żyw ym słowie się od niego nie słyszało. Nie w ydaw ało się też, że ciężko pracow ał; p rze ­ ciwnie, ile ra z y się przyszło do jego w spaniałego biurow ego gabinetu na ul. Jasnej, m ożna było m yśleć, że nic nie m iał do roboty. Należało to do jego „sty lu “. Jego przyjaciele literaccy nie przypuszczali1 też. żeby się rozczytyw ał w fachow ym pi­ śmiennictwie asekuracyjnym . A jednak kiedy w mojej obecno­ ści rozgadali się razu pewnego z B ystroniem o socjologii ubez­ pieczeń, byłem zdum iony obfitością dat, nazwisk i tytułów , którym i sypał. — D w adzieścia lat wszelako poświeciwszy tej p racy , postanow ił się z nią pożegnać i zaryzykow ać egzy sten­ cję na skąpym i tw ard y m chlebie honorariów literackich. Jego zw iązanie się z „W iadom ościam i Literackim i“ miało m iędzy innymi to podłoże. B ył to krok niewątpliwie śm iały, zw łaszcza jeśli się zw aży, że w piórze nie miał łatwości. P o d trz y m a ła go w jego decyzji am bitna druga żona, W an d a z Konkowskich.

Od tej po ry m usiał się ograniczać w kupowaniu książek, a naw et niektórych daw niejszych pozbywać, aid za to więcej pisał. Z ajął się też pracam i edytorskim i, do których zaw'sze m iał pociąg; w ydał wespół z M anfredem Kridlem utw ory po­ etyckie Słow ackiego (24 tom y w „Bibliotece A rcydzieł L ite ra ­ tu ry “, 1930), a potem — już samodzielnie — dzieła K rasiń­

(7)

3 3 2 W a c ła w B o ro w y

skiego (12 tom ów w tejże serii, 1931), listy Słow ackiego (3 tom y tam że, 1932) i „P ism a p oetyckie“ B ronisław y O strow skiej (w 3 tom ach osobno, 1931).

Z aczął też b rać czy nniejszy udział w życiu literackim . Do­ sta rc z a ł M inisterstw u W . R. i O. P. recenzyj dla Komisji O ceny K siążek dla M łodzieży, uczestniczył w kom isji rozdziału s ty ­ pendiów literackich tegoż M inisterstw a, p racow ał w Instytucie Literackim . P a ran d o w sk i i W itold Hulewicz w ciągnęli go do p ra c y w P olskim Radio, gdzie ujaw nił nieznany dotychczas t a ­ lent m ów cy i stał się — obok Lorentow icza i A dam czew skiego — jednym z najulubieńszych krytyków -preleg en tów om aw ia­ jący ch polskie nowości literackie. W ostatnim roku przed w ojną w ygłosił w serii „Książki, do k tó ry ch się w ra c a “ odczyt radiow y 0 „Ludziach B ezdo m ny ch“, o k tó ry m ci, co go słyszeli, mówili jak o o czym ś szczególnie w zru szający m przez połączenie p ro ­ sto ty z ciepłym sentym entem . W r. 1935 zo stał sekretarzem objętej w ted y przez W łodzim ierza A ntoniew icza redakcji ty ­ godnika „P io n“ , a w r. 1936, kiedy Antoniewicz ustąpił, — n a ­ czelnym jego red akto rem . T alen ty jednak naczelnego red a k to ra nie leżały w jego re je strz e ; pism o kulało; doprow adziło to Pir w ińskiego z koncern r. 1936 do rezygnacji.

B y ły w ty ch latach (jeszcze przed p rac ą w „Pionie“) chwile b ardzo dla niego ciężkie, zw łaszcza kied y po piorunu­ jąco nagłej śm ierci drugiej żony (1930) popadł w dłuższą de­ presję, uniem ożliw iającą praw ie zupełnie pisanie. „ W a rsz a w ­ skie T o w arzy stw o U bezpieczeń“, które zachow ało o nim jak najlepszą pam ięć i utrzy m y w ało z nim p rzy jazn e stosunki, p ro ­ ponow ało mu kilkakrotnie pow rót do dawnej p ra c y ; choć jed­ nak b y ła to m ożność pow rotu do daw nego dobrobytu, skłonić się nie dał i — mimo p e rsp ek ty w y zbliżającej się staro ści — z ciernistej, ale niezależnej swojej drogi nie zszedł.

P isy w a ł w tych latach d oryw czo tu i ówdzie, ale w y d aw ­ nictwem , k tó re najbardziej go do siebie przy w iązało i dla k tó ­ rego praco w ał ż tą sam ą system aty czno ścią, co ongi dla „P rzeg ląd u W a rsz a w sk ie g o “, był założony przez Zygm unta Szw eykow skiego, a później redago w any p rzez Zofię Szm yd- tow ą „Rocznik L iterack i“ . W ydaw nictw o to idealnie odpow ia­ dało jego upodobaniom i uzdolnieniom . Dla siedm iu też w y d a­ nych jego tom ów (1932— 1938) p rzy go tow ał najobszerniejsze rozm iaram i i zak resem sw oje prace k ry ty czn e, dając w nich nraw ie zu pełny obraz pow ieściopisarstw a polskiego z tego czasu 1 kilka św ietnych szkiców w spółczesnej k u ltu ry p rzekłado ­ wej, u k azan y ch na m ateriale tłum aczeń z litera tu ry niemieckiej. N a k rótko przed w ybuchem w ojny w r. 1939 został z a a n ­ gażo w an y jako sta ły pracow nik do W ydziału L iterackiego P o l­ skiego Radia, i oblężenie w rześniow e zastało go p rzy tym w a r­ sztacie. Z T adeuszem B yrskim jedyni dwaj, o ile się nie m ylę, pozostali w W arszaw ie i) p ojaw iający się na ul. Zielnej członko­

(8)

W sp o m n ie n ie o L e o n ie P iw iń sk im 3 3 3

wie tej grup y personelu radiow ego — k rzątali się, póki W ydział Literacki m iał jeszcze jakieś zadania.

P ierw sze tygodnie po kapitulacji W arszaw y trzeba było zużyć na zabezpieczenie m ieszkania pozbawionego szyb w cza­ sie operacyj w ojennych, i ratow anie biblioteki, liczącej już te­ raz ponad 6000 tomów, której dalsze losy m ogły się nie bez ra ­ cji w ydaw ać w ielorako zagrożone. W części kłopotów najw aż­ niejszej p rz y sz ła z pom ocą O rd y nacja Przeździeckich, w ła­ ścicielka domu, przejm ując połowę m ieszkania na m agazyn dla uratow anych resztek swojego archiw um i księgozbioru a ofia­ row ując w zam ian ułatw ienia w płaceniu zredukow anego czyn­ szu oraz „osłonę“ dla biblioteki w postaci um ieszczonej na wspólnych drzw iach kartk i z g w arantu jącym nietykalność oświadczeniem „A rchivam tu“.

W ten sposób b yła załatw ioną spraw a m ieszkaniow a i — „ram ow o“ niejako — spraw a'T iblioteczna. T rzeba jednak było żyć. Zaczęła się w ojenna akro b acja gospodarcza, której nie m ożna by było pojąć, g d y b y śm y w szy scy w m niejszej albo większej m ierze nie musieli się byli w niej w yćw iczyć. Z pewną pomocą p rzy szło zaw sze p rzy jazn e „W arszaw sk ie T o w arz y ­ stwo U bezpieczeń“', proponując nabycie na dobrych w arunkach części książek — dla czytelni urzędniczej w swoim oddziele k ra ­ kowskim. B iblioteka zo stała znacznie uszczuplona, ale — co praw da — głównie o rzeczy najm niej cenne, bo praw ie w yłącz­ nie polskie w ydaw nictw a najnow sze typu popularno-naukow ego i najnow szą beletry sty k ę (z której zresztą najw ybitniejsze pos­ zyć je zo stały w yłączone). I to jednak, naturalnie, nie ro z strz y ­ gało sp raw y budżetu na długo. Zaczęło się biedowanie. Jedną i drugą ciężką zimę trzeb a było przetrzy m ać praw ie zupełnie bez opału. A p rzy tem i zdrow ie zaczęło zawodzić.

Leżąc w łóżku i ogrzew ając się m ałym piecykiem elek­ trycznym , w y czy ty w ał Piw iński ogrom ne sto sy książek, które oożyczał z Biblioteki U niw ersyteckiej, z Korbutianum, od Jan a M ichalskiego i skąd się dało. Pogłębiał wiedzę w znanych sobie zakresach, ale zarazem , jak za m łodych lat, ogarniał całe nowe dziedziny, m. i. o b szary początkow ych dziejów Słowian i języ- lów słow iańskich. C zy tał też wiele książek filozoficznych.

W trzecim roku w ojny przyjaciele zatrudnieni w M ag istra­ cie zdołali dla niego znaleźć posadę w t. zw. M iejskim Biurze Planowania, k tó ra dała mu pewien stały, choć szczupły, z a ro ­ dek, nie obciążając go zarazem p rzy k rą ani długą pracą, a jego iezpośredni zw ierzchnik, prof. Szeruda, uw zględniał wszelkie hdyw idualne okoliczności.

O rganizm jego był już jednak silnie nadszarpnięty pry- vacjami. P rz y sz ła choroba, jedna i druga. Dolegał mięsień ser- towy. O dezw ała się daw na, zapom niana, a niezaleczona gru- Jica. Już w lecie 1942 r. był ogromnie osłabiony krw otokam i i w ielotygodniow ą gorączką. Nie pom ógł mu jesienny pobyt

(9)

3 3 4 W a c ła w B o ro w y

w Otwocku. N ajm łodsza sio stra przyro dn ia, M aria, k tó ra się nim w chorobie opiekow ała wespół z w ierną sta rą służącą F e­ licją, przew iozła go z pow rotem do W a rsz a w y w stanie już bez­ nadziejnym . P rz y to m n y praw ie ciągle, choć praw ie ciągle już m ilczący, p rze ż y ł jeszcze około tygodnia i um arł dn. 1 grudnia.

Jego książki, nabyte dla Korbutianum i przew iezione na ul. B rzozow ą 12, podzieliły we w rześniu r. 1944 stra szn e losy S ta ­ rego M iasta.

2

P isy w a ł — z m ałym i w y jątk am i — tylk o o powieściach. I w lekturach jego, p rz y całej ich obfitości i różnorodności, po­ w ieści niew ątpliw ie zajm ow ały pierw sze m iejsce, z w yjątkiem chyba tylko okresów wielkich osobistych i narodow ych p rz e ­ żyć. T eatrem stosunkow o m ało się interesow ał. W iersze czy ­ tyw ał, ow szem , naw et z zapałem , ale z mniej w ybitnym roze­ znaniem . W prow adzonej przez siebie kronice „ruchu literac­ kiego w czaso pism ach “ (w „P rzeg ląd zie W a rsz a w sk im “) wy­ różnił k iedyś jak o „przed ziw ny “ w istocie jeden z najsłabszych poem atów Iłłakow iczów ny, bez k o m en tarza cytow ał (tamże) pochw alne słow a R ostw orow skiego o „P ow sinogach“ Ze­ gadłow icza, a w spom inając (co p raw d a przygodnie) poetów „ S k a m a n d ra “ , w jednym rzędzie z Iwaszkiewiczem , Tuwimem i P aw liko w ską umieścił... R y ta rd a . C y ta ty poetyckie w jego arty k u łac h n ależą do rzadkości. B ył może jed y nym krytykiem polskim sw ego pokolenia, k tó ry w trudnościach nie w zyw ał imienia N orw ida.

Jak iż jest c h a ra k te r i jak a w artość tak jednolitego tema­ tycznie jego dorobku k ry ty c z n eg o ?

S ta ra ł się być zaró w n o kryty kiem -estety kiem , jak kry- tykiem -socjologiem . Pow ieści interesow ały go nie tylko dla­ tego, że się spodziew ał w śró d nich znaleźć praw dziw e dzieła sztuki, ale i dlatego, że form a pow ieściow a jest dzisiaj n ajb ar­ dziej rozpow szechnioną form ą literacką, że więc w powieściach szczególnie w ym ow nie w y ra ż a się wielopoziom ow y przekrój w spółczesnej k u ltu ry literackiej. W tym m iała źródło jego pa­ sja do rejestracji, do sy stem aty k i, do ciągłego a skrupulatnego om aw iania całości „prod u kcji“ pow ieściopisarskiej z k w a rta h na k w a rta ł (jak w „P rzeg lądzie W a rsz a w sk im “), czy z roku m rok (jak później w „Roczniku L iterackim “).

W ty m połączeniu postaw a socjologa życia literackieg) pod wielu w zględam i dom inow ała nad postaw ą estetyk a. Prz*- de w szy stk im pod w zględem ilościowym. W jego „kronikacl“ litera tu ra p o d rzęd n a zab ierała zaw sze znacznie więcej mie- sca, niż lite ra tu ra o w y ższy ch w artościach. C ałe nieraz dzie­ siątki stronic b y ły w nich pośwfęcane książkom , który ch — jak z tychże stronic w ynika — nie w arto było w łaściw ie Ьгк: do ręki. A działo się tak z czystej konsekw encji punktu

(10)

wy-W sp o m n ien ie o L e o n ie P iw iń sk im 3 3 5

ścia, mimo tego, że o rzeczach lichych potrafił pisać ze znako­ m itą zwięzłością, w yszkolona na św ietnych w zorach recenzyj W ła sta z „Chimery*4 i pani Rachilde z „M ercure de F ra n c e 44. Jako klasyczne p rzy k ła d y m ożna przytoczyć pam iętne recenzje jednej z powieści Aurelii W yieżyńskiej (w „Przeglądzie W a r­ szaw skim 44) i jednej z powieści M ieczysław y Łuczyńskiej

(w „Roczniku Literackim*4), które całe zo stały zaw arte w odpo­ wiednio dobranych cytatach . P otrafił pisać niezmiernie zajm u­ jąco i o M niszkównie, i o Z arzyckiej, i o M ostowiczu, ukazując ich u tw ory w perspektyw ach społeczno-kulturalnych. Czasem jednak w skutek nadm iaru m ateriału w tym rodzaju jego p rze ­ gląd y k ry ty czn e zanadto się staw ały jakim iś T u tti frutti czy

Olla podrida (jak zre sz tą sam je w niektórych w ypadkach

nazyw ał).

Ale i w tedy, kiedy pisał o literaturze w yższego poziomu, socjolog nieraz w nim nad estetykiem przem agał, szafując pal­ m am i uznania i naw et hym nam i zachw ytu niekoniecznie za a u ­ tentyczną tw órczą plazm ę: czasem , owszem, tylko za ciekaw y tem at, rzadką technikę, oryginalny styl, albo naw et widoczny w ysiłek kom pozytorski.

Podbijał go z reguły utw ór, k tó ry tem atem swoim obej­ m ował jakieś wielkie czy m ało znane ob szary rzeczyw istości. Nic znam ienniejszego dla niego nad to przedstaw ienie pierw ­ szego w rażenia z ,le k tu ry „Krzyżowców*4 Zofii Kossak:

— „Jest coś m agicznego w tych dw óch perspektyw ach w p erspektyw ie oddalenia czasow ego i w perspektyw ie n ie­ ograniczonej rozległości przestrzennej. T en pochód setek ty ­ się c y przez całą Europę środkową do Bizancjum , a potem, przez pustynie syryjskie do P alestyny — sam w sobze p o ­ siada czar w niczym n ie porów nany, staje się istną fabryką najcu d ow n iejszych — i najdziw niejszych — m arzeń geogra­ ficzn ych ( . . . . ) A na tym tle przestrzennym perspektyw a hi­ storyczna, czasow a!“

„N ajcudow niejsze44 i „najdziw niejsze44 m arzenia, ale na podkładzie realnym : geograficznym i historycznym ! A rcycha- rak te ry sty cz n e dla niego słowa. Choć był podatny fantazji, nic nie miało dla niego większego uroku, jak realizm w p rze d sta ­ wieniu praw dziw ego życia. Szczególnie wymownie ujaw niło się to w jego entuzjastycznej recenzji pierw szych dwóch części „Nocy i Dni44 M arii Dąbrowskiej, recenzji jednej z najpiękniej­ szych, jakie napisał, w której kilkakrotnie, niby m otyw refre­ nowy, po w raca „najw yższa pochw ała44 sform ułow ana w sło­ w ach: „ t a k b y ł o n a p r a w d ę 44. O innej znów książce

(wcześniej znacznie) pisał tak:

— „Postawę tw órczą autora m ożna by w tym w ypadku określić jako gapienie się gapieniem wielkim . Taka postawa — nie w iem jak komu — ale mnie podoba się w ięcej, niż jaka­ k olw iek inna“.

(11)

3 3 6 W a c ła w B o ro w y

Z achw yt dla jeszcze innego utw oru w yraził, pow iadając, że panuje w nim „śm iertelna m iłość do najm niejszego okrucha rzeczyw isto ści“. I t. d.

Błędem byłoby, rozum ie się, w nioskow ać z tego, że P i­ wiński należał po prostu do tych „ludzi ciekaw y ch“, o k tó ry c h mówi B y stro ń w swojej „Publiczności literackiej“ : tych, co to nie bard zo ro zró żn iają sferę lite ra tu ry od sfe ry w iedzy o świe- cte. O jego orientacji w ty ch spraw ach św iadczy sam ton jego ocen (choćby tych, z k tó ry ch tu uryw ki p rzyto czyłem ), św iad­ czą różne jego enuncjacje teoretyczne. P is a ł np. p r z y okazji om aw iania „C zarn y ch sk rz y d e ł“ K adena B androw skiego:

— „D zieło sztuki pow staje ze sp ecyficzn ego p ołączenia elem en tów intelek tu aln ych i em ocjonalnych. M om ent orga­ n icznego zw iązku ty ch elem en tów jest ow ym tajem niczym m om entem , w którym się rodzi dus za utw oru artystyczn ego“ Różnie jedn ak byw ało z zastosow aniem teorii w p rak ty c e k ry ty c z n ej. T en sam otnik łak n ą c y widoku św iata m iał sam nie­ zw ykle bujną w yobraźnię i w skutek tego, jak się zdaje, brał nieraz zadek larow an e chęci za w yniki, szkice za w ykończone obrazy, a stud ia histo ry czn e — rzeczyw iste (jak w w ypadku „ W ia tru od M o rz a “), albo dom niem ane (jak w w y p a d k u '„ K rz y ­ żow ców “) — z a pełną wizję rzeczyw istości dziejowej. Stąd ty le u niego utw orów d arzo nych wielkimi i najw iększym i epi­ tetam i, któ re nie zaw sze przekonyw ają: Np.: „ W ia tr od M orza“ — „szereg p rzep y szn y ch obrazów h isto ry cz n y c h “ ; „Dom nad łąk am i“ N ałkow skiej — „książka, któ ra zachw y ca bez żad ­ nych zastrzeżeń , zach w y ca w całości' i w najdrobniejszym szczególe“ ; „N iedobra m iłość“ tejże N ałkow skiej — „utw ór wielkiej w a rto śc i“ ; „Zm ow a m ężczyzn“ Iw asA iew icza — „wielkie z a le ty lek tu ry zaw sze zajm ującej, często p o ry w a ją ­ cej“ , „osadzenie pow ieści w konkretnej rzeczyw istości dzisiej­ szej (...) d o skonałe“ ; i t. d„ i t. d.

A jak jed n y m utw orom za ich „osadzenie w konkretności ż y c ia “ , tak innym d ostają się równie intensyw ne epitety za od­ k ry w czo ść psychologiczną, ko m pozy torsk ą lub stylistyczną. O pow iadanie np. P erzy ń sk ieg o „Znam ię“ jest „arcydziełem sztuki now elistycznej“. W ,Z azdrości i m edy cynie“ Choro- m ańskiego po staci dwóch zakochanych m ężczyzn są „ a rc y ­ dziełem c h a ra k te ry sty k i i duszozn aw stw a“, z aś „a rty zm p rze d ­ staw ienia i siła ekspresji (...) osiągnęły tu w y ż y n y w yjątkow e, rzad k o i przez nielicznych o siągane“ . W G ruszeckiej „ P rz y g o ­ dzie w nieznanym k ra ju “' „stad ia akcji psychologicznej“ zn ala­ zły „w y raz a rty s ty c z n y doskonały, rad u ją cy nowością, tra fn o ­ ścią...“ . Szelburg-Z arem bina w „Chuście św. W ero nik i“ „m ate­ riałem s ł o w a (...) umie posługiw ać sie z p raw dziw ym mi­ strz o stw em “ . Now ela W ierzy ńskieg o „W y ro k Ś m ierci“ (ze zbioru „G ranice Ś w iata“) „jest jedną z najiepiej skom ponow a­ nych nowel (nie tylko p olskich)“. Nowele G rubińskiego ze

(12)

W spo m n ien ie o L e o n ie P iw iń sk irn

zbioru „Lw y i św. G rojosnaw “ to utw ory „głęboko ludzkie i wiecznie ak tualne“ o artyzm ie „godnym F lau b erta“. „Sklepy cynamonowe"' B runona Schulza odznaczają się „ek sp resją m ocną i p rzek o n y w ającą“. W „N arodzinach człow ieka“ Szem - plińskiej są „rzeczy, krótk o mówiąc, p o ry w ające“. 1 t. d„ i t. d.

'Fe pochw ały, tak rażąco przesadne, m iały sw oje źródło nie tylko w bujnej „ d o tw arzającej“ w yobraźni k ry ty k a . W nie- m niejszej m ierze w y p ły w ały one z jego amori litterarum , z jego w ew nętrznego ciepła, k tóre kazało mu „ram iona uprzej­ m e“ w yciągać nie tylko do wielkiej tw órczości, ale naw et do wszelkiej inicjatyw y tw órczej. Zaznaczało się to zw łaszcza w jego stosunku do litera tu ry polskiej, w której w szystko, co ujaw niało jakiś pierw iastek tw órczy, albo zdaw ało się go p rz y ­ najm niej obiecywać, s ta ra ł się otaczać atm osferą o ran żery jną, — świadom ie czy nieświadom ie naśladując w tym Żerom ­ skiego z ostatniego okresu. Ten znaw ca tylu literatu r obcych nigdy nie miał snobizm u „ zag ran icy “ ; wobec najgłośniejszych naw et i najbardziej oszołam iających fenomenów a rty sty c z n y c h obcych, wobec P ro u s ta np. czy Jo y ce’a, um iał zachow ać k r y ­ tyczn ą rów now agę; miękło mu serce wobec swoich; zdarzało się też nawet, że p rzedstaw iał ich praw a do ekspansji, d o ra­ dzając np. przek ład „M atek“ Ignacego Dąbrow skiego „na k tó­ ry ś z języków skandynaw skich1, mówiąc o „pow ażnych wido­ kach pow odzenia zagranicznego „K rzyżow ców “ i t. p.

W w iększym m oże stopniu niż czynniki, o któ ry ch była mowa, oddziaływ ał na jego oceny jeszcze jeden. M iał on bez w ątpienia zrozum ienie teoretyczne totalności i niepodzielności praw dziw ego dzieła sztuki. Dow odzą tego słowa, k tó re tu już cytow ałem ; dowodzi tego jego (drukow any w „Pionie“ w 1936 r.) o dczyt o „społecznej roli lite ra tu ry “ ; dowodzi sam a sty li­ zacja wielu jego ocen. W istocie jednak wobec pew nych dzieł zaw odził go zm ysł dla tego arty sty czn eg o prim utn m ovens, dokoła którego w szy stk o się „k ry stalizu je“, którego zaś brak spraw ia, że p rz y w artościow ych naw et składnikach do „ k ry ­ stalizacji“ nie dochodzi. M ając do czynienia, jako recenzent litera tu ry bieżącej, z utw oram i przew ażnie drugo-, trzecio- i jeszcze dalszo-rzędnym i, w yrobił on w sobie raczej naw yk do tego, co b y m ożna nazw ać pluralizm em k ry ty czn y m , i do u k a ­ zyw ania w dziełach k ry ty ko w an ych ich w artości cząstkow ych. Tu uw ydatnił piękne opisy, tam oryginalne ch arak tery , ówdzie ciekaw ą konstrukcję i t. d. Rzecz to zresztą n atu raln a i w ięk­ szości k ry ty k ó w w łaściw a. Ale Piwiński stosow ał do tych w a r­ tości cząstkow ych słownictwo, które zw ykle byw a stosow ane raczej do w artości całościow ych. S ły szy m y więc np. u niego o „arcydziele opisu“, o „rysie genialności w zakresie operow a­ nia form ą“ (nb. tak i ry s z d a rz y ł się nawet... Zegadłow iczowi w „Godzinie przed ju trzn ią“), o „praw dziw ym m istrzostwite“ w ukazaniu jakiegoś jednego elementu psychologicznego i1 t. p.

(13)

P ra w d a , że, u ży w szy takich m ocnych określeń, potrafi on z araz potem użyć naw et biegunowo przeciw nych w odniesieniu do innych p ierw iastków dzieła (powiedzieć np. o w ysoce w y­ chw alonym za m alow idło obyczajow e i psychologię „Rom ansie T e resy łle n n e rt“ N ałkow skiej, że jest pod w zględem kom pozy­ cji „rz a d k ą potw o rn o ścią“)- T rżeb a przy znać, że w w iększości w ypadków , w k tó ry ch m am y w ygórow ane parcjaln e pochw ały, n astęp u ją po nich tego rodzaju parcjalne zastrzeżenia. Z a strz e ­ żenia te, n ależy dodać, są zazw y czaj podbudow ane analizą, nie­ raz bardzo subtelną, ujaw n iającą nie byle jak ą sp o strzegaw ­ czość. P rzypom nieć m ożna w y w od y o „so m aty zm ie“ w po­ w ieściach K adena B androw skiego, liczne uwagi o defor­ m acji rzeczyw istości, o konsekw encjach opow iadania w formie pam iętnikow ej, albo z punktu w idzenia pow ieściopisarza czy fikcyjnego n a rra to ra , o różnych czynnikach stru k tu raln y ch po­ wieści, o różnych postaciach „obiektyw izm u“ autorskiego, 0 różnych ro d zajach stylu, i wiele, wiele innych. W yo lbrzy m iał co p raw d a czasem znaczenie elem entów technicznych. P r z e ­ sad nym technicyzm em przeniknięta jest np. uw aga, rzucona a propos Kuncewiczowej „Dwóch k sięży có w “, wedle której „w ynalezienie nowego schem atu kom pozycyjnego, tego co Anglicy n azy w ają w ieloznacznym i nieprzetłum aczalnym słów kiem pattern, należałoby zaliczyć do najam bitniejszych zadań i w ysiłków pow ieściopisarza“. K iedy indziej zresztą taktow nie tłum ił rezonans tego rodzaju uwag, zazn aczając np., że istnieją n aw et „arcy d zieła powieściowe pełne wielkich błę­ dów k om p o zy cy jn y ch “ i t. p. D odać też p rz y tym trzeba, że, jeśli na ogół mówił z tak dużym naciskiem o czynnikach tech- niczno-konstrukcyjnych i stylistyczny ch, to dlatego, że uw ażał to za w skazane ze w zględu na w spółczesne pow ieścioptearstw o polskie, w k tó ry m tak szeroko rozpościerały sw oje panow anie rozm aite tra d y c y jn e p ry m ity w izm y i tanie m anieryzm y, a z m y ­ słu dla arch [tektoniki było w ogóle mało.

W w yniku jednak nieraz o trzy m yw aliśm y zam iast oceny całości dzieła — ocenę sum y jego części, a to bynajm niej nie jest to samo.

Z tych to, jak sądzę, z osobna albo łącznie w ystępujących powodów, w yolbrzym ił Piw iński niejeden utw ór polskich powie- śoiopisarzy i nowelistów. Do w spom nianych już m ożna dodać Żerom skiego „P av on cella“, Iw aszkiew icza „P a n n y z W ilk a “ 1 „M łyn nad U tra tą “, N ałkow skiej „C houcas“ i „G ranicę“ , Mel- cer-R utkow skiej „S ad — m iłość — szczęście“, Szelburg-Za- rem biny „W ędrów kę Jo a n n y “, G rz y m a ły Siedleckiego „Sam o- sęki“ i i. T rudno natom iast w skazać dzieło, k tó re by Piw iński skrzyw dził, któ reg o by bodaj nie docenił. D ługa zaś, mimo za­ strzeżeń poprzednio w ypow iedzianych, byłaby lista tych utw o­ rów, k tó re ocenił trafnie, nieraz w rozbieżności z n aciskającym n astro jem chwili, ale w zgodzie ze sk ry stalizow an ą w później­

(14)

W sp o m n ien ie o L e o n ie P iw iń sk im 3 3 9

szym biegu czasu opinią innych w rażliw ych w spółczesnych. W spom nę dla p rzy k ład u o jego recenzjach „Przedw iośnia“ Że­ rom skiego, ..Ludzi sta m tą d “ D ąbrow skiej, „Nad jeziorem “ Jana Pow alskiego, „D em eter“ i „ P a sy j błędom ierskich“ Iw aszkie­ wicza, „B eatum scelus“ Zofii Kossak, „Dw udziestu lat ż y cia“ Uniłowskiego, „Żółtego K rzy ża“ S truga, „Konia na w zg ó rzu “ M ałaczew skiego, „D ziew cząt z Nowolipek“ G ojaw iczyńskiej, „C zarnych S k rz y d eł“ i „M ateusza B igd y “ Kadena Bandrow- skiego, „T ych ludzi“ B oguszew skiej, „Ładu s e rc a “ A ndrzejew ­

skiego, „K ochanka W ielkiej Niedźw iedzicy“ Sergiusza P ia ­ seckiego.

Ni'e zm ierzył się jako k ry ty k z arcydziełam i. Miał do tego okazję, zetkn ąw szy się z utw oram i C onrada. Zapowiedział naw et o nich arty k u ł — jeszcze w „P rzeglądzie W arszaw sk im “ (nr 18), — ale do realizacji tej zapowiedzi (jak zresztą nie jed­ nego innego projektu) nie p r z y s z ło 1). T łum aczy się to pewno nie tylko w arunkam i jego życia, -które w ciągu wielu lat u tru d ­ niały mu pracę „d alekod y stan so w ą“, ale i jego usposobieniem, które najw iększe dzfeła kazało mu wielbić milcząc. P a tro n epoki jego młodości, Nietzsche, uczył, że wobec rzeczy wielkich trzeb a „milczeć lub mówić górnie“ . I on może to przekonanie podzielał, a „mówić górnie“ nie umiał.

— „To jest k siążk a“ — pisał o jednej z ulubionych swoich rzeczy w spółczesnych — „wobec której chce się być tylko zw yczajnym czytelnikiem “.

Zdanie to bardzo dla niego znamienne. W większości też w ypadków bardziej przekonyw ał wtedy, kiedy miał do w y ra­ żenia sprzeciw , niż w tedy, kiedy się zachw ycał. A był niepo­ spolitym a rty s tą w w ypow iadaniu rzeczy p rzy k ry ch w sposób w ykw intny. C zy m oże być delikatniejsze sform ułow anie „opo­ zy cji“ wobec dzieła, niż w tym np. zakończeniu recenzji' „Pie­ niądza“ S tru g a.

— „Jako lektura p ow ieść ta ma sw oje k olce. Obfitość opisów (góry, Paryż, ocean) o problem atycznej celow ości w budow ie pow ieści, drobiazgow e analizy „stanów d uszy“ n ieszczęśliw ej miss Jenny, pani Hartley, panny Slezenger, N iem ego; równa, spokojna, pow olna i beznam iętna elok w en ­ cja autora — w yw ołu ją znużenie, które chw ilam i zawisa pra­ w ie na kraw ędzi n u d y “.

Nie było w nim nic z pieniactw a ani awanturmictwa kry- tyckiego, bardzo też rzadko spotykał sić z polemiką. Znako­ m itą „bronią“ w jego ręku staw ał się już c y ta t czy stre szc z e ­ nie. F orm y z resztą jego w ypow iadania się były najrozm aitsze. Ten zapalony „techn icy sta“ nie miał żadnych schem atów

re-ł) Z w ięk szych zam ysłów , które go przez lata całe zajm ow ały, warto w spom nieć o dw óch projektach „ d ew alu acyjn ych “. Przedm iotam i ich m ieli b y ć R eym ont i Słow acki. „H eretyckie“ uwagi o R eym oncie zdarzają się tu i ów dzie w recenzjach.

(15)

3 4 0 W a c ła w B o ro w y

cenzenckich. Św ietnie się posługiw ał ironią (w ysoko staw iał „R ubikon“ i „W iosnę 1920 r.“ K adena B androw skiego w h ie ra r­ chii... panegiryków , nb. z eru d y cy jn y m pow ołaniem się na roz­ praw ę B ruchnalskiego o literatu rze panegirycznej ; recenzję „B untu“ R ey m o n ta kończył słow am i: „Nie chcem y krzyw dzić uw ieńczonego p isarza przypuszczeniem , że ta alegoria m a w y ­ ra ż a ć jego p ogląd na w szelkie bunty i rew olucje w świecie ludz­ kim. W olim y raczej p rzy zn ać się, że sens alegorii jest dla nas całkiem ciem ny. Pom im o to p rzypu szczam y , że listek, sym bo­ lizujący w wieńcu sław y au to ra ten jego utw ór, powinien być p rzesło n ięty bogactw em pozostałego listow ia“. K ażdy, kto go czy tał, przypom ni sobie wiele p rzyk ładó w podobnego c h a ra k ­ teru). Nie z n a cz y to, żeby nie potrafił sądu ujem nego w yrazić bezpośrednio i po prostu. Bez ow ijania w ironiczną bawełnę um iał np. pow iedzieć o ekspresji w „N ienasyceniu“ St. I. W it­ kiew icza:

— „nie licząc się z żadnym i ograniczeniam i słow n ik o­ w y m i, ekspresja ta dochodzi do m aksym alnego natężenia i w ytw arza w całej książce atm osferę jed y n ą w sw oim ro­ dzaju: nam iętną, dem oniczną, ponurą, histeryczną, w ściek ło- m etafizyczno-pornograficzną, narkotyczną, flak ow o-b eb ech ow ą, w om itow o-ekskrem entalną. P rzeb yw an ie w takiej atm osferze do p rzyjem n ości nie n ałeży i nie bardzo w iadom o, w jakim w ym iarze m ogłoby się o p ła cić“.

Um iał z re sz tą form ułow ać sw oje są d y ujem ne krócej, i ostrzej zarazem , kied y się sp o ty kał z książkam i w rodzaju np. „Ślepej la ta rk i“ W inaw era, „w któ ry ch — jak się w y ra ż ał — jest i k u ltu ra literacka, i pewien talent, ale w k tó ry ch p oza tym , i jeszcze p o za gw ałtow ną pogonią z a oryginalnością, jest już tylk o beznadziejna p u stk a “. Te potępiał bezw zględnie i bez ogródek. Podobnie ostre słow a m iał dla niedbałych i. pozbaw io­ nych k u ltu ry literackiej tłum aczy, o k tó ry ch wiele pilsał — z wielkim zm ysłem dla społecznego znaczenia złych i dobrych przekładów .

Języ k jego był nie tyłko jasny, ale i niezw ykle czysty , choć nie w ym u sk any . M anieryzm y k ry ty k i w spółczesnej — w rod zaju „p odejścia“ czy „nastaw ienia“ — jeśli w ystępują u niego czasem , to ty lko w' cudzysłow ie (równie nagm inny „ c h w y t“ sp otkałem — p rzy przerzucaniu całej jego puścizny k ry ty czn ej — bez cudzysłow u, ale raz jeden tylko). N igdy nie splam ił sw ojego pió ra „literaturo znaw stw em “, „ szta m p ą “ ani „ zry w em “ r). R ecenzje jego m ogłyby być w skazyw ane jako w zo ry klarow nej polszczy zny w swoim zakresie.

г) Żal m ożna b y ło m ieć do niego o u p orczyw e i ciągłe u żyw anie w yrazu „partie“ w znaczeniu „ cz ę śc i“; b y ła to jego obsesja (którą dzielił zresztą z iluż w sp ółczesn ym i!).

(16)

W spo m n ien ie o L e o n ie P iw iń sk in i

3 4 1

3

Ale wspom nienie o Piwińskim , które by się ograniczało tylko do omówienia jego dorobku krytycznego, byłoby bardzo a bardzo niezupełne. Dla tych, co go znali', człowiek był czym ś 0 wiele bujniejszym i ciekaw szym niż pisarz. Ci, co go nie znali, mogli się tego dom yślać z... legendy.

Bo m ożna bez p rze sa d y powiedzieć, że miał on sw oją le­ gendę już za życia. S p raw iały to różne w łaściw ości jego stylu życiow ego, l e n prelegent, k tó ry przez radio mówił (tyle razy !) do całej Polski, nie był zn any z fotografii, l e n k ry ty k , k tó ry recenzow ał książki najgłośniejszych autorów w spółczesnych w najpoczytniejszym piśmie literackim , nie należał do żadnego zrzeszenia literackiego, nie brał udziału w żadnych z ja z ­ dach literackich, nie chodził- na prem iery teatralne, nie siadyw ał p rzy stoliku „literackim “ w „Ziem iańskiej“ ani w „Ipsie“. D laczego? Nie był bynajm niej jakim ś sam otnikiem , chorym na agorafobię m oralną, jak np. Berent, ani też (Boże broń!) jakim ś w zgardliw ie h o racjanłzującym m iriam idą. Nie m ożna także powiedzieć, żeby był nieśm iały z uposobienia. W ostatnich latach przed w ojną jeździł np. dość często do „M ą- dralin a“ i ze w szystkim i, k tó ry ch tam spotykał, czuł się n aj­ zupełniej sw obodnym . P rz y c z y n ą istotną trzy m an ia się na uboczu „rynku literackiego“ było, zdaje się, głównie to, że inte­ resow ały go napraw dę tylko dzieła, a nie p isarze; jego w y­ obraźni p rzy lekturze nie był potrzebny żaden akom paniam ent biograficzny. Z ty m zaś, od czasu kiedy został krytykiem , łą­ czył się niew ątpliw ie jeszcze m otyw drugi: pragnienie zacho­ wania zupełnej niezależności, ubezpieczenia się przed pokusam i uprzejm ościow ego oportunizm u, do którego p rz y miękkim sercu tak łatw o znajom ość osobista może skłonić. I może jeszcze coś ponad to: w yrobiw szy się na k ry ty k a drogą niezw yczajną, uni­ k ał w szystkiego, co miało jakikolw iek choćby pozór literac­ kiego profesjonalizm u: chciał być i był tylko un dilettante — w pierw otnym , pełnym , najlepszym tego słow a znaczeniu. Nie była to postaw a odpowiednia dla naczelnego red a k to ra ty g o d ­ nika: to też „P ion“ mu się nie udał; ale jego recenzje zaw dzię­ czają jej jeden z najszlachetniejszych swoich rysów .

Zaw odziński w y raził się kiedyś o nim, że był to „człowiek k o n trastó w “. O bserw acja słuszna, z tym uzupełnieniem, że owe k o n tra sty b yły w nim w ew nętrznie zharm onizow ane. P rzed sla- wiłem w łaśnie jeden z nich. A oto inny. Ten człowiek był, jak m ało kto z jego rówieśników w Polsce au courant bieżącego ruchu literackiego we Francji, Anglii, Niemczech, a do pewnego stopnia i w innych krajach europejskich; czy tał i klasyków 1 pisarzy w spółczesnych przeważnie, w tekstach oryginalnych ; ogarniał m yślą wielkie o b szary św iatow e; — a przecież nigdy

P a m i ę t n i k l i t e r a c k i X X X V I .

(17)

nie w y jeżdżał poza P olskę i' naw et po Polsce podróżow ał m ało. Dla czego? W m łodości, zapew ne, n a przeszkodzie stał brak środków . Ale później? C zyżby w szy stk o tłu m aczy ła tylko pykniczna ociężałość? B ył do niej skłonny, to p raw d a; ale um iał ją przecież w tylu w y padkach p rzem ag ać; czem uż nie tu ta j?

Z daje się, że tu znowu bardzo dużo tłum aczy jego w y ­ o braźnia; b y ła ona tak ż y w a i bujna, że podniety m aterialnej rzeczyw istości nie b yły dla niej konieczne. O byw ał się bez po­ dró ży (cz y tają c niem ało książek podróżniczych), tak jak N ietzsche obyw ał się program ow o bez te a tru (czy tając dzieła d ra m a ty c z n e )1)...

Dodać m ożna, że praw ie obojętne b y ły dla niego sztuki p lastyczne. U w agi z ich zakresu, jakie m ożna spotkać w jego recenzjach, należą do najbardziej zdaw kow ych. N aw et nie wiem, czy byw ał na w ystaw ach.

L atam i całym i nie opuszczał W arszaw y . A przecież — skądkolw iek się przybyw ało, z M ilanów ka czy z P a ry ż a , — w długich rozm ow ach z nim — nad koronam i drzew z ogrodu P rzeździeckich, k tó re z a g lą d a ły do okna jego m ieszkania, — nie czuło się, że się jest na ul. S zczyglej. Czuło się, że się jest w Europie. T en sam ouk i dom ator był w nieustannym k o n tak ­ cie z wielkim tętnem k u ltu ry w spółczesnej. B yło to dla niego koniecznością, i w w arun k ach jakiegoś prym ityw u trudnoby sobie było w yobrazić jego szczęśliw ą egzystencję.

W jego stosunku do zjaw isk k u ltu ry duchowej zazn aczał się ten sam zm y sł porządku, k tó ry był mu w ogóle w łaściw y i k tó ry się przejaw iał tak że w ładzie jego m ieszkania, w nieska­ zitelnej schludności osobistej (czasu prosperity tak sam o jak czasu nędzy), a już szczególnie w jego książkach, a rcy -staran - nie u trzy m y w an y ch , o praw ianych i znaczonych. M iał on z ro ­ zum ienie znaczenia drobiazgu, k tóre czasem staw ało się czym ś w rod zaju kultu drobiazgu. Z pow agą i zapałem trak to w ał kw e­ stie korek ty , tra n sk ry p c ji, pisowni i t. p. (przed ostatnią np. re ­ form ą o rto g raficzną ogłosił spory, a bardzo ro zsąd n y arty k u ł w „Pionie“ ; do londyńskiej School of Slavonie Studies przesłał w r. 1934 p ro jek t tra n slite ra cji z jęz y k a rosyjskiego, k tó ry w praw dzie nie został p rzy ję ty , ale pochlebnie był oceniony p rzez znaw ców , N. B. Jopsona, Sir Denisona R ossa i Daniela Jo ­ nesa). Żyw ił też p raw dziw y kult dla erud ycji; w tym geneza jego p rzy jaźn i z kilkom a w ybitnym i w spółczesnym i erudytam i.

W a cław b o ro w y

*) N a zebraniu T ow arzystw a Literackiego im. M ickiew icza, na któ­ rym te uwagi po raz p ierw szy b y ły przedstaw ione, pani Zofia Szm ydtow a w skazała na in n y jeszcze w ew n ętrzn y kontrast w naturze Piw ińskiego. Krytyk „amator“ przez ty le lat. nie m iał on w łaściw ie potrzeby pisania (G rydzew ski podobno się k ied y ś w yraził, że w jego naturze przydałaby się uncja grafom anii): pracę pisarską narzucił sobie jako rodzaj „służby“; pisał z trudem, zaw sze dopiero w ostatnim term inie zobow iązań.

(18)

W spo m n ien ie o L e o n ie P h viiisk in i

3 4 3

Trudniejsze było dla niego porozum ienie z ludźmi, któ rzy nie cenili erudycji i nie mieli szczególnego poczucia porządku. Stosunki jego np. z Kołaczkow skim w ym agały znacznych ustępstw obustronnych. M ożna żałow ać, że nie przy szło do bliż­ szej w spółpracy pom iędzy tym i ludźmi, k tórzy posiadali' w a r­ tości k o ntrastow e i uzupełniali się niejako. Sam ouk Piw iński pi­ sał zaw sze jak akadem ik; Kołaczkowski, w ychow anek znako­ m itych uniw ersytetów , pisał czasem jak w ypędek. Sam otnik Piw iński był zaw sze zrów now ażony i w yrozum iały; społecznik K ołaczkow ski ulegał poryw om i nie odznaczał się taktem . P i­ wiński m iał w rodzony jakb y zm ysł ed y torski; Kołaczkowski każdą praw ie zasadę w ydaw niczą poddaw ał kom prom isom , sp o ­ rządził też jedną z najdziw aczniejszych edycyj (K asprow icza). Ale Kołaczkow ski skupiał m yśl na wielkich tem atach, gdy P i­ wiński nie mógł w ygrzebać się z drobnych. Kołaczkowski m iał w ybitny d ar docierania do centralnych źródeł tw órczości; P i­ wiński go nie miał, m ając natom iast znacznie lepsze odczucie form y.

Rzecz ciekaw a, że w yolbrzym iali jeden i drugi, aczkolwiek Kołaczkow ski rzadziej; czasem jednak w yolbrzym iali tych sa ­ m ych autorów (Grubińskiego, Jędrkilewicza np.), te sam e na­ w et utw o ry (np. Now akowskiego „ S tart Edm unda Sulim y“). Ale w yolbrzym iali za co innego i inaczej. Piwiński, jak wiemy, m iał (dzięki swojej w yobraźni) skłonność do fikcyj idealnej arc h ite k tu ry ; Kołaczkow ski snuł raczej fikcje geologii m oral­ nego podłoża: doszukiw ał się podziem nych rzek i wulkanów. Rozm ijali się naw et w przekonaniach politycznych: Piw iński sym patyzow ał przez czas dłuższy z N arodow ą D em okracją, kiedy Kołaczkow ski był piłsudczykiem ; później, kiedy Piw iń­ ski, zniechęcony do Narodow ej Dem okracji, objął redakcję um iarkow anie „sanacy jn eg o“ „Pionu“, Kołaczkowski deklarow ał się jako „neo-endek“ i zaczął pisyw ać w „P ro sto z M ostu“. W ted y to przy szło pom iędzy nimi1 do patetycznego zerw ania znajom ości, k tóre zre sz tą później zostało odwołane (naturalnie i w jednym i w drugim w ypadku inicjatyw a w yszła od Kołacz­ kow skiego).

Piw iński naw et w sporze nie był nigdy zacietrzew iony. Obca m u również była w szelka rancune, a różnice przekona­ niowe zaw sze um iał oddzielić od w artości charakteru . Do jego przyjaciół należeli też ludzie o poglądach najrozm aitszych. Ide­ alem jego stylu życiow ego było opanowanie (stąd może takie m iał uwielbienie dla pisarzy, co potrafili przezw yciężyć swoje m aniery stylisty czn e na rzecz p ro sto ty ; exem plum N ałkow ska).

Bynajm niej jed n ak 'n ie był n atu rą chłodną. P ierw szy z li­ terató w zaprotestow ał w r. 1931 przeciw ko hańbie kaźni b rze­ skiej, a w r. 1939 ani chwili się nie w ahał przed położeniem pod­ pisu na petycji o zwolnienie internow anego M ackiew icza (choć publicysta ten sk ąd inąd był mu wybitnie an ty p aty czn y ). I oso­

(19)

biste jego ży cie uczuciowe nie było ubogie. W iedziało się (ni­ g d y zre sz tą od niego sam ego) o czterech co najm niej dużych w nim rozdziałach. Nie były mu też obce przeży cia religijne. „R zetelny i tw ó rcz y sto su nek“ do nich (słow a z „R ocznika Li­ tera ck ie g o “ VII) był zaw sze dla niego w ielką w arto ścią w utw o­ rach, k tó re oceniał, czy to był „ W ia tr od M o rza“, czy „Nad je­ zio rem “, czy tetralo g ia D ąbrow skiej, czy A ndrzejew skiego „Ład s e rc a “ . W jego lekturze pozaliterackiej książki o zagadnieniach religijnych zajm o w ały niepoślednie m iejsce. M yśl jego k rą ż y ła najw idoczniej koło ty ch zagadnień nierzadko, choć w yznaniow o religijnym nie był.

R ozm aw iało się z nim o w szystkim , o spraw ach m ałych i wielkich, bliskich i dalekich. P o z o rn y odludek um iał być z n a­ kom itym rozm ów cą i doskonałym tow arzyszem . G odziny m ożna z nim było p rze g a d y w a ć — zajm ująco, swobodnie i w e­ soło, byle by bez prow okow ania p atosu i ekspek to racyj osobi­ sty ch à la D ostojew ski: tych nie znosił (choć um iał się za­ chw ycać lite ra tu rą ro sy jsk ą ).

O jego jednak w arto ściach to w arzy skich i talentach kon- w e rsacy jn y ch w iedziało tylko niewielu. Nie g arn ął się do du­ żych zbiorow isk. Ale ci, co poznaw ali go bliżej, przew ażnie z ż y ­ wali się z nim serdecznie i staw ali się jego przyjaciółm i. N aj­ pełniej m oże jego duch to w a rz y sk i ujaw nił się w założonym przez Leona P łoszew skiego nielicznym „Klubie Literackim i N aukow ym “ (którą to nazw ę, zarów no jak jej sk rót: KLiN, on w łaśnie w ym yślił).

W ży w y m słowie nie nadużyw ał tak jak w p isanym inten­ syw n y ch epitetów zachw ytu. Ale i w piśm ie i w ży w y m sło ­ wie do w y razó w n ajd ro ższy ch i najbardziej obciążonych w a r­ tościow ym znaczeniem należał dla niego w y ra z „ludzki“. To b y ­ ło znam ienne dla jego n a tu ry . B ył to hom o humanus. T ak i też się do nas uśm iecha z doskonałej fotografii Antoniego B ohdzie­ w icza (bo pod koniec ży cia dał się w reszcie sfotografow ać p rzyjacielow i). T akim przechodzi w legendę, razem z kanionem ulicy S zczyglej, p rz y której dw adzieścia ośm lat przem ieszkał, razem z W a rsz a w ą swoich czasów .

W a cła w B o ro w y W a c ła w B o ro w y

Cytaty

Powiązane dokumenty

• Przedstawiciel odwiedzających powinien bardzo dobrze znać teorie uczenia się, w tym opracowaną przez Kolba teorię typów uczenia się, a ponadto powinien mieć doświadczenie

„Uczenie się przez całe życie” (oraz jego progra- my sektorowe – Erasmus, Leonardo da Vinci, Comenius i Grundtvig), akcję Jean Monnet, pro- gram „Młodzież w

information, data, knowledge. Information literacy / Kompetencje informacyjne – termin powszechnie używany w krajach anglojęzycznych, określający kompetencje

Niemalże wszystkie znane przykłady czeskie zbieżne chronologicznie z oma- wianym obiektem, posiadają w  swoim programie przestrzennym wieżę za- chodnią; niezależnie od

Następnie uczniowie pracują w parach i wymieniają się informacjami na temat wybranego przez siebie kursu, pytają partnera o zalety kursu, powody, dla których wybrali akurat

Każdy z tych bibliograficznych rozdziałów zaczyna od przypomnienia nauki klasyków marksizmu - leninizmu o rewolucji 1848 roku w danym kraju, potem rozprawia się

Vanuit het onderzoeksprogramma Geo-TG stond een groot aantal presentaties op het programma verdeeld over alle vier de tracks van Edward Verbree, Haichang Liu, Ming- xue Zheng,

Małgorzaty do Oświęcimia przyczyniło się do wzmożenia jej obecności w świadomości członkiń Zgromadzeniu Sióstr Serafitek i otworzyło kolejny etap w jego