• Nie Znaleziono Wyników

Szczutek. R. 1, nr 4 (1918)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Szczutek. R. 1, nr 4 (1918)"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

Sicz uteTi Pismo

satyryczno = polityczne

wychodzi I-go i I5-go każdego miesiąca

Wydawnictwo księgar­

ni p. f. H. Altenberg, G. Seyfarth, E. Wende

i Ska we Lwowie, Hotel George’a.

Rok I. — Nr. 4.

_ Wsj

Prenumerata kwartał- nie we Lwowie 3 K.

w Galicyi i okupacyi austryackiej z prze­

syłką K. 3 60 półro­

cznie K. 6, z przesyłką K. 7'20 rocznie K. 12.

z przesyłką K. 14 40.

Cena numerów oddzielnych 60 h.

Lwów, 15. kwietnia 1918.

Już kwiatów wiosenny przepych...

Ju ż kwiatów wiosenny przepych Szumiącą ściele się ławą

Nad brzegiem rowów strzeleckich.

Odzie niegdyś walczono krwawo.

Z rozkwitań, z blasków, ze szumów, Z krążenia wiosennych soków, Dusza odgadnąć się sili

Przedziwne tajnie wyroków.

Tysiącem kwiatów wspaniałych Ziemia rozpękła się ciepła,

Lecz w każdym, jakby krwi ludzkiej Jedna kropelka zakrzepła.

By życie zakwitło nowe, Tysiąc się istot uśmierca.

Ten kwiat nad rowem błękitny Z czyjego wyrasta serca?

Więc nie rwij kwiatów tej wiosny, Chociaż cię nęci ich piękno,

Bo może, jak w Balladynie, Ludzkim się płaczem rozjękną.

I piorun, krzywdą człowieka Ściągnięty z chmurnych rubieży, Odnajdzie rzezi tej sprawcę I w pierś mordercy uderzy.

Henryk Zbierzębowski

(2)

Str. 2. „S Z C Z U T E K „Nr. 4.

Najnowsze proroctwa

Kiedyż się sk ończy ta w o jn a p s ia p a ra ? za p y ta ł raz kund ys starego ogara.

Ten m u zaś o d p o w ie z m in ą chytrze czw aną G d y g łu p i w yginą, a m ąd rzy z o s t a n ą !

Wygadał się!

Hr. H ertling p o w ie d zia ł nie d a w n o w p a r­

lam encie niem ieckim (w edług tłu m a c ze n ia B iura koresp.)

C en im y bardzo n a ró d polski i p r a ­ g n i e m y j e g o d o b r a . . .

W szczerość tego drugiego ustępu wierzą chyba wszyscy.

Q---

Mój golibroda

Pauker byt dziś bardzo małomówny.

— Co panu jest? — spytałem.

— Jestem zły, bo jestem głodny. O d tydzień niewidziałem chleba, ani ukraiński ani lwowski.

Czas już robić koniec z ty wojny. Gadaniem nikt nie wyżyje, tylko trzeba i co zjeść. A tu ludzie goły, aprowizacyi goły i cała Europa goły. Jabym Hindenburgowi niedał bez tydzień nic do gęby, niech on potem pokazuje swoje sztuki.

Wczoraj golił si u mnie jeden generał i ja g o

pytał, co będzie, czy wyczyniamy wojny ? — Natu­

ralnie — mówi mi — antanta ma więcy chleba niż żołnierzy, a my mamy więcy żołnierzy niż chleba, więc my musimy wygrać.

Ja sobi p om y szlał: Schlag soli treffen — ale ja- mu tego nie powiedział, bo przeci on nie skła­

mał, tylko prawdę m ów ił. My zawsze jesteśmy górą, my mamy więcy nóg niż butów i więcy głów niż czapki na głowy-.

Ali z tym chlebem to jest bardzo kiepski inte­

res. Chce si jeść, to nima chleba, a jest chleb, to go nimożna jeść. Taki kręcenie się w kółko jak pies za ogonem, tylko że i mój pies ód tego chleba dostał żółciow y kamieni w brzuchu. A widział pan redaktor naszy mąki? W Colosseum jest murzynka, to ona może se z tym mąki pudrować. Jak moja

■żona zrobiła z ni kluski (nie z murzynki ino z ty mąki), to ja te kluski wysuszył, bo my ićh nie mogli zjeść i ja jich sprzedał studentom za gumowe piłki. Jak któremu z nią rozbiją głow ę, to może iść do Schleichera na skargę.

Zresztą teraz wiosna, to rząd nam poradzi, coby my poszli na zielony trawki jeść pokrzywy, łopuchy i inny szpinaki. I każdy niech sobi to omaści tym olejem, jaki ma w głowie. Ino mnie już olej w głowie wyschnął od ciągłego miszlenia, co ja będę jad na obiad albo na kolacye. Słyszał pan redaktor, co Prusaki z Podola czarną żernie wy­

w o żą ? Może oni robią z ni czekolady?' Nu, ja im życzę, niech si najedzą.

Opiekun

Wielka była radość w domu Koziołkiewiczów, gdy się spełniły marzenia całego ich życia i m o g li.

nabyć na własność piękną willę podmiejską.

Własnemi siłami Koziołkiewicze nigdy by do posiadania tej willi nie doszli. Ale, jak się komu wie­

dzie, to się wiedzie. P o m ó g ł im sąsiad— kapitalista. I to prawie nie­

proszony. Koziołkiewicz coś west­

chnął: »Chciałbym mieć własny dom «, a kapitalista odrazu: »Ja panu pożyczę pieniędzy«. W dzie­

sięć minut interes był zrobiony.

Prawdziwe zrządzenie Opatrzności.

—- Nareszcie będziemy mieli własny dom — tryumfował K o zio ł­

kiewicz.

Cała rodzina — żona, córki, synowie-^-wtórowali mu ze łzami rozrzewnienia w oczach.

Już się nie będzie zależało od lada fantazyi gospodarza!

- Własny dom, czy rok temu jeszcze m ógł z nas kto o tem

marzyć!

O sąsiedzie kapitaliście, który dopom ógł Koziolkiewiczom do wyj­

ścia na posesyonatów, mówiono różnie. Opinia głosiła, że był to spekulant, który wyrósł podczas wojny, dorobiwszy się na różnych przedmiotach majątku. Oczywiście, Koziołkiewicze zwalczali z oburze­

niem te plotki. O sąsiedzie złego słow a nie wolno było u nich po­

wiedzieć.

Uroczyście odbyła się przepro­

wadzka z miasta do własnej willi.

Ale wtedy wyszły na jaw złe strony mieszkania pod miastem.

Okolica była strasznie bandycka.

Odrazu pierwszej nocy rozebrano Koziolkiewiczom kawałek płotu.

Na drugą noc złodzieje dobrali się do chlewu i zabrali prosie. Na trzecią noc wynieśli kartofle z p i­

wnicy. Potem zaczęli zachodzić i we dnie. Zabierali Koziolkiewi­

czom rozmaite sprzęty poprostu z pod nosa. Kradli, zupełnie jawnie.

I jeszcze się odgrażali Koziołkie- wiczom, że im dom spalą.

Słowem, zaczynało być zupełnie kiepsko. Dawne mieszkanie K o zio ł­

kiewicze stracili, a tu we własnej siedzibie groziło im to, że bez koszul wyjdą, że ich całkiem dya- bli wezmą.

Ale, jak się komu wiedzie, tó się wiedzie. Dobry sąsiad, któremu już widocznie sama Opatrzność wyznaczyła rolę opiekuna Koziol- kiewiczów, znów się do nich zgłosił.

(3)

N.r. 4. „S Z Ć Z U T H K ‘ Str. 3.

Co pan redaktor mówi na tego... tego Kle- mansos, który pow iedział naszemu Czernin, co on breszy! Gdyby ja by! hrabia Czernin, to ja by mu zrobił pyskówkę w sekcyi trzeciej. Swoją drogą to wstyd, aby ekscelencye od europejski dyplomacyi tak si wyzywali i robili ze siebi gorszy tyjater niż ten u Hellera.

Co ja mam przeciwko Heller? Nic. On prze­

szedł wszystkie żydki i jego boją si nawet te wu- cherery z pod czarny giełdy. Sam Gimpel powia­

da, co on obok Hellera czuje si taki mały jak muchy koło wielkiego psa. Ja sobi już nie­

raz miszlał, czyby nie prowadzić swojego interesu tak samo, jak Heller prowadzi swojego ty jatru : namydlić gościa jakim kiepskim ersatzem, ogolić go z tępy brzytwy, zostawić mu połowy włosy na brodzie a potem wytrzyć mu gęby z brudnym ścierkiem. Tylko że mój gość pójdzie si golić do mojego konkurent, a Heller jest bez konkurencyi i on mówi do swoich gości : friss Vogel oder stirb!

r B

W szpitalu epidemicznym

Do szpitala epidemicznego w X przywieziono chorego na tyfus żołnierza. Po trzech tygodniach jednakowoż otrzymał szpital v. kadry rozkaz ode­

słania żołnierza z powrotem.

Pomiędzy komendą szpitala i kadrą, wywiązała się następująca wymiana depesz.

Komenda szpitala telegrafuje:

Der Mann kann nichl abgeschoben werden, weil er Bakzillentrager ist.

Odpow iedź kadry:

Der Mann ist sof ort' zuriickzustellen.

Ein anderer ais Bakzillentrager zu be- schaftigen.

0

Rada na czasie

Trzy ju ż p o k o je są zaw arte I w szystko szłoby, jak z płatka, M ożnaby skończyć w ojny karlę, G d y b y jednego struć gagatka.

D laczego w atka wre g o rą c a ? A c h ! to M asaryk tem u w inien, Przez niego w o jn a trwa bez końca, I krew' się leje z wszystkich rynien.

By z w o jn ą sk ończyć nie na żarty 1 ze zm a g a n ie m krw ąw em , dzikiem , N ajlepiej - zaw rzeć p o k ó j czw arty:

Z ow ym n ikc zem n y m M asarykiem . O rzechotnik

0

- ciągnął sąsiad już

ostrzejszym tonem.

Bo pan odrazu innych o złą wolę posądzasz. Przecież, jeśli ja zadaję sobie fatygę, żeby to wszystko zabrać to tylko w pańskim, dobrze zrozumianym interesie. U pana by to złodzieje rozkradli.

Uspokojony tym argumentem, Koziołkiewicz pow rócił do domu.

Właściwie domu już niema, ale, że się ciepło robi, więc można noco­

wać pod gołem niebem. Trochę pusto Koziołkiewiczom, ale na po­

ciechę śpiewają sobie smętne dumki.

Śpiewają ślicznie, bo cała rodzina zawsze się odznaczała wyjątkowemi zdolnościami do muzyki,

W. P,

— No, jakżesz tam we własnym domu ?

Koziołkiewicze, lamentując, uża­

lali mu się na trapiących ich ban­

dytów.

Dobry sąsiad machnął' ręką.

— G łupstw o! Ja was od tej plagi zaraz uwolnię.

1 obiecał im przysłać swoich stróżów... Chuderlawe to wszystko było, ale dużo. Koziołkiewicze mogli mieć nadzieję, że przy takiej pomocy odrazu się bandytyzmu pozbędą. "

I nie posiadali się z radości.

— No, teraz będziemy się mogli wygodnie u siebie urządzić— tryum­

fow ał Koziołkiewicz.

Cała rodzina, żona, córki, syno­

wie, wtórowali mu ze łzam i roz­

rzewnienia w oczach.,

— Teraz żaden op.ryszek nawet tu podejść się nie ośmieli!

Nazajutrz służba sąsiada zaje­

chała z wozami i zaczęła ładować na nie dobytek Koziolkiewiczów.

Wszystko, nawet resztę płotu roze­

brali.

Koziotkiewięz za głowę się złapał.

. — Przecież tu goła ziemia po­

zostanie !

1 kazał na gw ałt zaprzęgać do brytzki, aby jechać do sąsiada. Ale ponieważ i koni i bryczki już nie było, więc musiał iść piechotą.

Sąsiad przyjął go z otwartemi rękoma, wysłuchał i uśmiechnął się pobłażliwie.

— Jakiż z pana naiwny czło­

wiek !

— Jakto naiwny? — oburzył się Koziołkiewicz. Przecież to... to...

Urwał, nie umiejąc znaleźć odpo- . W iednich w y ra z ó w dla s f o r m u ło w a ­

n ia swej m yśli.

1 zły

a

(4)

Mówisz, że Ci wojna zbrzydła, Pokój, to jest bańka ź mydła,

Więc się wkrótce skończyć musi? 4 los jej w ręku kostusi!

(5)

Nr. 4. „S Z C Z U T E K “

Byrerto f tw e chcą skubnąć łoiio, Ach, kiedyż będzie ocenioną Ody wylskałem grzywą lwa, Działalność i zasługa m a?!

(6)

Medal wybity w Warszawie na cześć

' Str. 6

handlarzy łańcuszkowych.

Tajemnica etymologii

N a u k a w am to lepiej pow ie Ja grote sko w o spraw ę chwycę

I w ry m ow ane j zdradzę m ow ie E ty m o lo g ii tajem nice.

K ilku s łó w znanych p oc h o d ze n ia P ostaram się w yszukać wątek G d y ż w yraz często sam w y m ienia W czem jego ź r ó d ło — i początek.

1 tak n a p rz y k ła d : c u d z o z i e m i e c To ten co w c u d z ą z i e m i ę godzi M etodą więc tą sa m ą N i e m i e c O d s ło w a „ n e h m e n “ w szak poch odzi.

M ło d z iu tk ie państw o U k r a i n a B ogaty w zboże ziem i kątek Ja k brzm ienie s ło w a p rz y p o m in a O d ...“ m a p o c ząte k '

Tu myśl horyzont chwyte-szerszy Drażliwym sprawom wpada na tor

Lecz kończę, aby m o ic h wierszy Nie s k o n fisk o w a ł p rok u rator.

0

Nowa waluta

Słyszałeś, mają zaprowadzić u nas walutę angielską!

Cóż to znowu?

A ta k ! Korony będą szły na funty.

Och, te szyldy!...

C h oćb y ś w stał sobie rano Pełen radosnej pow agi,

W net pierw szy lepszy szyld lw ow ski W yrw ie C ię z tei rozw agi.

P rz y k ła d : przechodzisz ulicą W tem serce bije Ci ży w o

Boś szyld przeczytał: „ C O D Z IE N N IE W Y B O R N E Ś W IE Ż E P IE C Z Y W O " . Ś lin a do ust Ci na p ły w a

I pełen w ew nętrznej w a lki, O g lą d a s z na m a lo w a n e C h le b y , kaiserki, rogalki.

Lub idziesz k o ło trafiki t czytasz — iro n io losów ,.C. i K. S P R Z E D A Ż T Y T O N IU C Y G A R I P A P IE R O S Ó W 11,

W ięc każdy szyn czek najlichszy Ja k szczęścia m in io n a era.

O g ła s za ch w ałę baw ara Pilznera, ok o c im e ra .

Lecz z p o śró d wszystkich tych szyldów Najbardzifej o c zo m doskw ira

Ten, który przed sw oim sklepem 'Ma pan S a m u e l Scbapira.

A u to r się tam na koncept N iesm aczny puszcza i p ła s k i:

„ C O D Z IE N N IE Ś W IE Ż E , G O R Ą C E P O O Ś M C E N T Ó W K IE Ł B A S K I!“

a---

Pieśń o Chlebie

G dy pogodne słońce świeci, Potem deszczyk rosi,

To się/cieszcie, cieszcie dzieci, Zboże się podnosi.

__

Rośnie, rośnie w łasce Bożej ; (Jeszcze kilka cali!,..)

Jak dojrzeje kłosek hoży., Wezmą do centrali... •

---- B ----

Nr. 4.

■ „ S Z C Z U T E K “

(7)

Nr. 4. „S Z G Z U T t K" Str. 7.

Wlazł kotek...

W lazł kotek na płotek 1 mruga,

Lecz jego uciecha N ie dłu g a : Gdy brakło im piwa

I knedli, Złapali koteczka

1 zjedli.

0 różnych pokojach

Kiedy hr. Czernin powróci! do Wiednia po zawarciu „pierwszego pokoju wschodniego'1 w Brześciu litew skim , powitał go burmistrz Weisskirchner jako wielkiego do­

broczyńcę, przywożącego „Brott- frieden" (pokój chlebowy).

Kiedy wrócił z Bukaresztu po­

witał go znowu, lecz grzecznie ale stanowczo zapytał: „Ekscelencyo zawarłeś już trzeci wschodni po­

kój, a tymczasem u nas w \Vie- dniu jeszcze większy głód. Po- wiedz-że nam tedy, aniołku poko­

jowy, dlaczego to się tak dzieje?"

I odpowiedział hr. Czernin zna­

ną mową i atakiem na Czechów.

Wiedeńczyków jednak, ta odpo­

wiedź nie zadowoliła, a pan Weiss- kircłmer miał-podobno oświadczyć wiedeńskiej radzie m iejskiej, że hr. Czernin, niestety, nie przywiózł

„Brotfrieden“ tylko „Notfrieden“ , czyli p&kój głodow y. I powiadają wiedeńczycy, że przed „trzema po­

kojami- było lepiej...

Reflex.

Na wystawie karykatur Sichulskiego

(podsłuchane)

O S O B Y :

Pani. Pan 1 (jej mąż). Pan II (przy­

jaciel). Pan obcy.

S C E N A 1

Pan II. Gzy macie katalog? Nie wiedzielibyśmy bez tego, który obraz kogo przedstawia.

Pan I. Owszem, mamy. Z a ­ cznijmy od początku.

(Oglądają)

Pani Któż to jest numer 9?

Pan 1. Kapitan Legionów, Talia.

Pani i Pan // • (razem) Talia?

Pan I. Talia. B. A. Talia. Tak, to znany...

Pani. Pierwszy raz słyszę to nazwisko.

Pan /. Nie kompromitowałabyś się przynajmniej. Ty zawsze wszystko pierwszy raz słyszysz.

S C E N A 11

Pan II. Kto to jest 44 ?

Pan I. OH. Z. O li. Zapewne Zygmunt 011.

Pani. Ach, to pewno ten z D ro ­ hobycza. Nawet podobny.

Pan /. (mierzy ją pobłażliwym wejrzeniem).

Pani. A 45 ?

Pan //. (zaglądnąwszy do kata­

logu, wykrzykuje) Upka!

Pani (zażenowana). No, Pan, jak się wyrwie z konceptem.,.

Pan I. Ależ, dziecko. Zbytecznie się irytujesz, on się istotnie tak nazywa. H. Upka, Henryk Upka.

Pani. Taak? Być może, że mi się przesłyszało.

S C E N A 111

Pani. Ach, ten Przybyszewski!

Nadzwyczajny. Co to on za butelkę trzyma pod pachą ?

Pan /. (wpatrując się) Absolut.

Pani. To musi być teraz drogie...

(do męża) Ty nigdy mi nic takiego nie przyniesiesz... (Nagle wzrok jej pada na wiszącą obok karykaturę Micińskiego) Fe, co on robi! Jak można wystawiać takie nieprzy- zwoitości. Chodźmy stąd.

S C E N A IV

Pan II. Przewyborne! Serdecznie się ubawiłem. Ja ogromnie lubię karykatury Sichulskiego.

Pan I. Pi, Sichulskiego są gor­

sze. Ja wolę te.

Pan II. Jakto?

Pan I. No, te, Schródera.

Pan II. Ależ to nie Schródera, tylko Sichulskiego.

Pan I. Co pan r.iówi ! A .ja byłem przekonany, że to Schródera.

Pani. Ach tak. Nawet w gaze­

cie było tylko o Schroderze, a nie o Sichulskim. Przyznam się, że ja nawet pierwszy raz słyszę to na­

zwisko.

Pan I. (zirytowany do żony) Ty zawsze wszystko pierwszy raz sły*

szysz! Nie kompromitowałabyś się przynajmniej. Sichulski również jest dość znany...

---- 0 ---

K r o n i k a

W imię prawdy. Słuszność 1 sprawiedliwość nakazuje przyznać, źe niektóre postulaty ukraińskie, odnośnie do Chełmszczyzny, mają podstawę historyczną. D o takich należy n. p. sprawa miejscowości Szczebrzeszyn. Miasteczko to jest prastarym grodem ukraińskim, jak wskazuje jego etymologia. Nazwa Szczebrzeszyn pochodzi bowiem od słów ukraińskich : szćze bresze.

Nie ulega najmniejszej wąt­

pliwości, że zboże ukraińskie przyjdzie. Tylko co do terminu wysyłki, nie zapadły jeszcze decy- zye. Jeden z przyjaciół naszego pisma, który przybył właśnie z KL jowa, donosi, że w tekście doty­

czącej depeszy, zaszła om yłka.

Zamiast słów .„w maju“, m iało być

„ne maju“,

W przededniu nowych kar­

tek. Z powodu, że w ostatnich czasach umiera za dużo ludzi, powzięto myśl wprowadzenia no­

wych kartek na umieranie, Prze­

kraczający to rozporządzenie, będą internowani w barakach, lub też konfinowani w miejscu przynależ­

ności. Istnieje wszelako uzasadniona obawa, że kartki na umieranie d a ­ dzą spekulantom sposobność do nowych nadużyć i będą się doko­

nywały oszukańcze spekulaćye, bo wielu będzie odstępywało kartki

"drugim za darmo, a nawet za do­

płatą, byleby tylko się ich pozbyć.

Nieodpowiednie wydawni­

ctwo ukazało się na półkach księ­

garskich i wyrazić należy zdziwie­

nie, że prokuratorya pozw oliła na nie. Jest to książka p. t. „Pieczone gołąbki, czyli o tem, jak dawniej jadano. Głosy poetów polskich o aprowizacyi“ . Lwów, 1918. Z ło ­ śliwa publikacya, przepełniona wier­

szami o białych bułeczkach i wyr stawnych bankietach, jakie opisy­

wali rozmaite żarłoki, jako-to:

Kochanowscy, Krasiccy, Reje i Rodo- cie, budzi uczucia w wysokim sto­

pniu-— nielojalne, a przeto zapytać należy: czy należało ją ogłaszać drukiem bez wiedzy Ernahrungs-

aifltu? ! ...

(8)

..n in f r f a t f it m i- .i - - • - . W ■'11,11 "i_

***■

Str. 8.

W Ł. JAROC K I del.

W io s n a 1918

Redtktor odpowiedzialny Alfred Altenberg Z drukami W. A. Szyjkowskiego we Lwowie

Cytaty

Powiązane dokumenty

Akt IV rozpoczyna się w chwili, gdy pani gu- bernatorowa Butterfly sprowadziła się na ratusz i odbiera deputacye hołdownicze.. Susuki stoi

Imię tego dzielnego człowieka g ło ­ śne było i szanowane w całym powiecie, wszyscy się radowali cnotą zacnego urzędnika, a tylko jeden Chaim Citronensaft

Daję panu słowo honoru że w ciągu ostatnich lat pięćdziesięciu urodziło się w Polsce tylko dwóch mądrych polityków: ja i Aleksander Świętochowski. Ale

Józefowi Poniatowskiemu, który brał zrazu udział w kampanii serbskiej i zdobył nawet Szabac, ale jego późniejsza działalność okazała się zbrodniczą.. Ponadto

legionistę (z Huszt) jenerałem i komendantem wojskowych magazynów liści figowych. Na pierwsze spojrzenie wyglądało na duży pytajnik i myślano też, że to

dawane tylko będą za zwrotem karty mlecznej Wobec tego, że Centrala dla zam iatania śniegu zajęła cały śnieg Galicyi wschodniej, śnieg bę­.. dzie wydawany od

Na Ballhausplacu-odmiana się stała, Z której ententa raduje się cała, NastaUci bowiem nowy zakrystyjan,.. Ja k iś

Był pewien Michałek, który nie bał się nikogo, prócz Boga i dlatego lubił bliźniemu przychodzić z pomocą.. Gdy widział