• Nie Znaleziono Wyników

Andrzeja Maksymiliana Fredry "Vir Consilii" jako podręcznik retoryki barokowej

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Andrzeja Maksymiliana Fredry "Vir Consilii" jako podręcznik retoryki barokowej"

Copied!
17
0
0

Pełen tekst

(1)

Zbigniew Rynduch

Andrzeja Maksymiliana Fredry "Vir

Consilii" jako podręcznik retoryki

barokowej

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 64/3, 175-190

(2)

„ L I N G W I S T Y K A K A R T E Z J A Ń S K A ” C H O M S K Y ’E G O 175

m ożliw ości istn ien ia czegoś takiego, ja k rozum ienie języka jak o dyspo­ zycji do m ów ienia, odw ołuje się p rzy ty m w łaśnie do idei w rodzonych. Otóż pisze K a rte z ju sz odpow iadając n a z a rz u ty H obbesa w sp raw ie idei w rodzonych :

gdy powiadam y, że jakaś idea jest nam wrodzona, nie rozumiemy przez to, że mamy ją stale przed oczami, w ten sposób bowiem w ogóle żadna nie byłaby wrodzona; lecz tylko (mamy na m yśli), że w nas samych posiadamy zdolność w yw ołania j e j 20.

Czymże in n y m są dyspozycje, jeśli nie zdolnością w y w ołania? I jeśli tak , to czy spór Chom sky’ego z Q uine’em w y n ik ałby stąd, że dla C hom sky’ego pojęcie dyspozycji jest nie do przyjęcia ty lk o dlatego, iż obecnie fu n kcjo­ n u je w behaw io ry sty czn ej teo rii języka?

Spór C hom sky’ego z Q uine’em 21 — w k tó ry m obaj nie szczędzą sobie druzgocących złośliwości — a także inne polem iki, o k tórych w spom inałem m im ochodem , u n as uderzać m uszą z jednego jeszcze w zględu. Oto — niezależnie od stanow iska, jak ie by śm y zajęli — m am y do czynienia z au te n ty cz n ą różnicą zdań n a gruncie zasadniczych problem ów filozofii, o to spór o p odstaw y filozoficznego m yślenia o świecie. Spór, jakiego od la t próżno szukać w n aszym fachow ym czasopiśm iennictw ie, sp ra w ia ją ­ cym tak ie w rażenie, jak gdyby u n as w szystko od d aw n a było dla w szyst­ kich jasne lub.... całkow icie obojętne. Zaiste, nie w iadom o, k tó ra ze stro n tej a lte rn a ty w y je s t gorsza.

Z kolei chciałbym poruszyć trz y k w estie zw iązane nie ty lk o z m a te ria ­ łem history czn ym książki C hom sky’ego, lecz i z p rzedstaw ion ą tam filo­ zofią języka.

W spom niałem , że w y kład ając przy okazji G ram aty k i P o rt-R o y a l po­ jęcia s tru k tu ry głębokiej i s tru k tu ry pow ierzchniow ej zd an ia Chom sky z d aje się n ie dopow iadać pew nych sp raw do końca. N iejasności te jaw ią się, gdy — ja k sam a u to r — tra k tu je m y owe pojęcia jako isto tn ą część filozofii języka. T rzeba to podkreślić, albow iem g ram a ty k a g e n e ra ty w - n a — o ile rozum iem — pozw ala je ujm ow ać rów nież pozafilozoficznie, jako in stru m e n t techniczny. Nas jed n ak in te re su je C hom sky’ego filozofia języka.

Otóż n ie je s t jasne, czy Chom sky rozum ie s tru k tu rę głęboką z d an ia jak o zjaw isko językow e, czy jako coś m entalnego. Uw aga, iż w G ram a­ ty ce różnica m iędzy s tru k tu rą głęboką a pow ierzchniow ą je st odpow ied­ nik ie m różnicy m iędzy duchem a ciałem , zaw isa w próżni (niezależnie

20 D e s c a r t e s , Medytacje o p ie rw szej filozofii v:raz z zarzu ta m i uczonych

m ę żó w i odpowiedzia m i autora. T. 1. W arszawa 1958, s. 229.

21 Quine odpowiadał Chomsky’emu dwukrotnie. Zob. W. V. Q u i n e : Replies

to Chomsky. „Synthese” 1968, December; Methodological Reflection on Current Linguistic Theory. Jw., 1970, October.

(3)

176 R O M A N Z I M A N D

od praw dziw ości dom niem ania). P o w staje p y tan ie : jeśli n a w e t zgodnie z założeniem C hom sky’ego g ram aty k a (tj. te o ria języka) m a być częścią psychologii, to ja k a m iałab y być ta psychologia? W J ę z y k u i u m yśle C hom sky odpow iada n a to p y tan ie z całą konsekw encją. T w ierd zi m ia­ now icie, że „d u alisty czn a psychologia racjo n alizm u ” została z b y t wcze­ śnie z a rz u c o n a 22. M ożna się z Chom skym n ie zgadzać — m oże n a w e t tru d n o je s t się z n im zgodzić — lecz n ie sposób m u odm ów ić konse­ kw encji.

Filozoficzne koncepcje C hom sky’ego m ogą się w pierw szej chw ili w y­ dać szokujące. A je d n a k w olno sądzić, że — niezależnie od m ery to ry cz­ nego do nich sto su n k u — n ie są one w e w spółczesnej k u ltu rz e czymś ta k bardzo n iezw ykłym . N ie je st w szak czymś niezw y kły m przekonanie, że istnieć m uszą n ie o d k ry te jeszcze, niezm ienn e cechy u m y słu ludz­ kiego, k tórych opisanie, jeśli n a w e t nie stanie się kam ieniem filozoficz­ nym , to w każdym raz ie je s t zadaniem godnym najw yższy ch am bicji badacza i m yśliciela. W olno L évi-Straussow i poszukiw ać ty ch cech po­

p rzez analizę m itów społeczeństw p ierw o tn y ch — w olno C hom sky’em u

sądzić, że o dnajdzie je w przyszłej teo rii g ram a ty k i pow szechnej. Jeśli w ierze tak iej to w arzy szą k o n k retn e b ad ania w ty c h czy innych dziedzi­ n ach k u ltu ry , to k u ltu ra m oże n a ty m tylko zyskać. O duczeni od filozofii ja k o m yślenia sam odzielnego, m yślenia n a w łasne ryzyko, nie doceniam y często inspirującej siły pom ysłów skądinąd może dziw acznych.

O statnią spraw ą dotyczącą filozofii języka, k tó rą chciałbym tu poru­ szyć, jest różnica m iędzy „kom p eten cją” i „w y konaniem ” C hom sky’ego a „językiem ” i „m ow ą” de S au ssu re’a. Otóż w y d aje się, że w kw estii tej nie sposób udzielić jednoznacznej odpowiedzi, a to z uw agi n a jej w ieloaspek- towość. We w spom nianej polem ice z Q uine’em Chom sky pisze w ręcz:

It is crucial to distinguish l a n g u e from p a r o l e , c o m p e t e n c e from p e r f o r m a n c e 23.

Z drugiej stro n y — w Language and M ind, w łaśnie m ówiąc o „langue” i „parole”, skłonny je s t obciążyć de S au ssu re’a odpow iedzialnością za to, że lin gw istyk a takson o m iczn a ta k m ałą w agę przyw iązyw ała do problem u sk ładni 24. Nie są to tez y sprzeczne. P raw dopodobnie rzecz m a się tak, że ro zp atru jąc — w św ietle w łasnej teorii — jed n e a sp ek ty „ langue” i „pa­

role”, Chom sky w y p o w iad a uw agi kry ty czn e, u jm ując zaś przedm iot od

innej strony, np. a ta k u ją c g en eraln ie em piryzm , sk łonny je s t uznać toż­ sam ość „języ k a” i „m ow y” oraz „k o m p eten cji” i „w y k on ania” . M ożliwe

22 C h o m s k y , Language and Mind, s. 7. Trzecia część książki zawiera wykład tego, co można nazwać lingw istyczną koncepcją psychologii.

23 C h o m s k y , Quine’s Empirical Assumptions, s. 65. 24 C h o m s k y , Language and Mind, s. 17.

(4)

„ L I N G W I S T Y K A K A R T E Z J A Ń S K A ” C H O M S K Y ’E G O 177

je st je d n a k in n e jeszcze podejście do tej kw estii. Z interesującego nas tu p u n k tu w id zen ia filozofii języ k a jak o części św iatopoglądu — różnica będzie n a d e r isto tn a. „ Jęz y k ” de S au ssu re’a — jeśli dobrze rozum iem — m a c h a ra k te r reg u ł in tersu b iek ty w n y ch , w y w ie ra ją c y ch coś w rodzaju społecznego p rzy m u su w sto su n k u do człow ieka używ ającego „m ow y” . In tersubiekty w n ość i przym us w yw odziłyby się tu z D urkheim ow skiej w izji św iata, w k tó rej ram ach uk ształto w ały się poglądy de S au ssu re’a. „K om peten cja” m a u C hom sky’ego c h a ra k te r ind yw id ualisty czny , rządzi ona „w ykonaniem ” nie n a m ocy społecznego c h a ra k te ru tegoż „w ykona­ n ia ”, lecz dlatego, że w szystkie poszczególne egzem plarze g a tu n k u w y ­ posażone są w to samo „urządzenie do o p ano w y w ania języ k a” . G dyby zatem liczba ty ch egzem plarzy n a św iecie w yno siła trz y , kom petencja n ie ulegałaby z teg o ty tu łu żadnej zm ianie.

I w reszcie sp raw a n a p ra w d ę o statn ia: czy z filozofii języka Chom ­ sky’ego daje się w yw ieść jego filozofia społeczna, której dał w yraz w książce A m e r y k a i je j now i m andaryni?

Rodzi się pokusa, by powiedzieć, że filozofia społeczna w yrażona w tej książce pasu je do człow ieka, którego program ow o n ie in te resu je em piria, tj. to, ja k w y g ląda św iat dan y w dośw iadczeniu, lecz jed y nie m o żliw e,'dające się pom yśleć św iaty idealne. B yłbym je d n a k ze w zględów zasadniczych p rzeciw ny tak iem u w nioskow aniu. Rzecz w tym , iż w m oim m niem aniu w yw odliw ość poglądów społecznych z ontologii czy gnozeo- logii je s t n a d e r w ątpliw a. P rzy k ład u dostarcza n a m w łaśnie L in g w isty k a

kartezjańska. Je d y n y m pisarzem , o k tórego poglądach społecznych m ówi

się w zględnie o bszernie w tej książce, k tórego poglądy w tej m ate rii cy­ tu je się w przypisach, je s t H um boldt. Chom sky d o biera jego sk ra jn ie a n ty - etatystyczne, zdecydow anie ind y w id u alistyczn e w ypow iedzi, zaznaczając przy tym , że H um boldt był platonikiem . No — przecież gdyby kto P la ­ tonow i doniósł, że m ożna w yznaw ać jego filozofię i być sk rajn y m a n ty - państw ow cem , to zaw y łby w H adesie tak, że C erber czm ychnąłby z pod­ w in ięty m ze stra c h u ogonem.

C hciałbym p rzy okazji powiedzieć, że w jedn ej m a te rii podzielam spo­ łeczne poglądy C hom sky’ego. Podoba m i się m ianow icie jego niechęć do kondycjonow anego w ychow ania. Zgadzam się z nim , gdy pisze, że „skilled

behavior” (tj. zręczność, poręczność, spraw ność) n ie je st w ażnym celem

w ychow aw czym . T ra fia ją m i do przek o nan ia tak ie oto jego słow a:

To niew iele, co w iem y o ludzkiej inteligencji, podpowiada nam coś wręcz przeciwnego: że m ianow icie przez zaw ężenie zakresu i uproszczenie m ateriału prezentowanego dociekliwem u um ysłowi, przez behavior ograniczony do usta­ lonych w zorców m etody te mogą zaszkodzić, mogą w ypaczyć normalny rozwój twórczych u zd o ln ień 25.

25 C h o m s k y , Form and Meaning in Natural Language, s. 67.

(5)
(6)

II. M A T E R I A Ł Y I N O T A T K I

Pam iętnik Literacki LXIII, 1972, z. 3

ROMAN POLLAK

[DWIE NOTATKI]

W listopadzie 1971 otrzymałem ostatnią przesyłkę redakcyjną od prof. Romana Pollaka, gorliwego w spółpracow nika „Pamiętnika Literackiego” od 1916 roku. Za­ w ierała ona dwie notatki materiałowe, publikowane tutaj pośmiertnie. Przesyłce towarzyszył list, dotyczący również tych tekstów.

Zapomniane sienkiewiczianum — pisał Profesor — „wiąże się [...] z moją żywą

pam ięcią o Maverze, o którym u nas w ie się zbyt mało jako o znawcy naszej lite ­ ratury. [...] Druga notatka odnosi się do Goffreda, którego losy tak. m i leżą na sercu, podobnie jak cały Piotr Kochanowski. Kuję na ten temat w ciąż coś nowego, bo dręczą m nie różne zagadki odnoszące się do tego w ielkiego poety i jego przyjaciela.

Nie posyłam moich notatek w maszynopisie i proszę, aby Redakcja, a raczej Sekretariat sporządził m aszynopisy [...]”.

Są to ostatnie autografy Profesora spoczywające w tekach redakcyjnych. Pam ięć o Nim — jako uczonym i człowieku — będzie żywa.

B. Z.

Z PRZEDROZBIOROWYCH DZIEJÓW „GOFFREDA”

Nie zn alazły się d o tąd żadne szczątki rękopiśm ienne p rac literackich P io tra K ochanow skiego, żadne rozdziały G offreda czy pierw sze rzu ty przek ład u — k u n iem ałej udręce tych, co p rag n ęlib y p rzy jrzeć się bliżej pracow ni tłum acza. W ostatecznej red ak cji p rzek ładu i w y d an iu go d ru ­ kiem niep ośled nia ro la p rzy p ad ła Jan o w i Tęczyńskiem u, przyjacielow i, w spółpracow nikow i i żarliw em u opiekunow i poety, zw łaszcza pod koniec jego życia, k ied y up orczyw a ch o roba do łoża go przykuła. Jak że żywo przyp om in a się t u sto su nek M ickiew icza do śm ierteln ie chorego S tefan a G arczyńskiego !

P ie rw o d ru k G offreda u rodził się pod szczęśliwą gw iazdą. U kazał się jeszcze za życia tłum acza, pod szczególną o pieką Tęczyńskiego, k tó ry — ja k n ależy przypuszczać — czuw ał też n a d b ard zo s ta ra n n ą korektą. P ie r­ w odrukow i tem u pośw ięcił cen ny a rty k u ł J a n Pirożyński, pt. „G offred

abo Jeru za lem w y zw o lo n a ” przekładania P iotra K ochanow skiego. Z za­ gadek p ierw o d ru ku (1618) („B iuletyn B iblioteki Jag ielloń sk iej” t. 20

(7)

180 R O M A N P O L L A K

(1970), s. 133— 140). Z b ad ań au to ra, o p a rty c h n a rew iz ji 23 eg zem p larzy pierw o d ru k u , w ynika, że an i je d e n z n ich n ie je s t zu pełnie po p raw n y , że n ie było poddruków ani w y d ań nielegalnych, że n a k ła d teg o w y d a n ia m usiał być ogrom ny, w ielotysięczny, zw ażyw szy, że w X V I w. p rzeciętn a w ysokość n a k ła d u w ynosiła 500 egzem plarzy. P rzy końcu edycji dołą­ czono 21 om yłek dru k u , a prócz teg o w k ilk u m iejscach przep ro w adzo no popraw ki przez n ak lejen ie m ałych pasków papierow ych. W edług P iro ż y ń - skiego „różnice te k stu [w pierw odruku] są w y nik iem bardzo sta ra n n ej k o rek ty , przeprow adzonej n ie raz, lecz k ilk a ra z y w m ia rę postępów tło ­ czenia” (s. 135— 136).

Czuw ał więc tłum acz z Tęczyńskim n ad d ru kiem poem atu, podobnie ja k A riosto n a d każdym p raw ie arkuszem ostatniego za jego życia w y ­ d a n ia Orlanda. Do tak ieg o w niosku doszedł S a n to rre D eb en ed etti w p rzy ­ pisach do w zorow ej edycji A riostow ego arcy dzieła (Bari, L aterza 1928, t. 3, s. 426), poniew aż nie znalazł dw óch id en ty czny ch egzem plarzy w y ­ d a n ia z 1532 roku.

M im o w yjątkow o dużego n a k ład u p ierw o d ru k u G offreda „p raca z a ­ cnego p o ety — ja k podaje F. C ezary w e w stępie do w y d a n ia 2 — prze n ied o sta te k egzem plarzów ginąć po czynała” . W ydał w ięc w 1651 r. p oem at po raz w tóry, a w 1687 po raz trzeci, jako H istorię obozową. Nie zn am y w ysokości nakładów ty ch edycji. O dtąd aż do r. 1772 n ie pojaw ia się te n u tw ó r w now ej szacie. Lukę tę w y p e łn ia ją odpisy. Z końca X V II w. pochodzi odpis p rzy k ro jo n y do w iek u m łodzieńczego w rękopisie B iblio­ tek i B aw orow skich, n r 758. Jego k ró tk ą c h a ra k te ry sty k ę podałem w K się ­

dze p a m ią tko w ej Stanisław a D obrzyckiego z r. 1928 („G o ffred ad u su m D elphini”). Z czasów saskich w yw odzi się, rów nież nie z a re je stro w an y

dotąd odpis odnaleziony niedaw no przez S te fa n a N ieznanow skiego w b i­ bliotece dom inikanów krakow skich, dokąd dostał się jako d ar F ranciszkà Potockiego z jego B iblioteki P eczarskiej. J e s t to foliał o p raw n y w skórę i liczący 464 stron. N a odw rocie okładki n alep io n a k arteczk a, a n a niej w ow alu w y d ru k o w an y n a p is: „B iblioteka K om endoriy S itk ow ieck iej” . W środ ku ow alu h erb P ilaw a i zaw ołanie Potockich: „ Scutu m opponebat

scutis” . W odpisie b ra k przedm ow y i w iersza dedykacyjnego. Odpis je st

n iez b y t staran n y , sporo usterek , m iejscam i w iersze opuszczone, p rze sta ­ w ione.

W m iarę postępu studiów dzieje przedrozbiorow e G offreda zapew ne jeszcze się wzbogacą.

ZAPOMNIANE SIENKIEWICZIANUM

N arastające od pół w ieku z górą bogactw o lite ra tu ry zajm ującej się Sienkiew iczem , re je stro w a n e pod entu zjasty czn ym p a tro n a te m J u lia n a K rzyżanow skiego, je s t w ym ow nym św iadectw em p rom ieniow ania

(8)

Sien-D W I E N O T A T K I 181

kiewiczowej sztu k i w k ra ju i daleko poza jego granicam i. Z apew ne z cza­ sem przybędzie t u jeszcze sporo spostrzeżeń dotąd nie uw zględnionych i przygodnych, cen n y ch w ypow iedzi. Z byt n ik ła znajom ość polszczyzny w szerokim św iecie n ie pozw alała nap aw ać się piękn em Sienkiew iczow ej n a rra c ji w jego postaci przyrodzonej. P rzekłady, zrazu zbyt skw apliw e, nie dość sta ra n n ie kontrolow ane, zniekształcały w artości utw orów , n ieraz op ierały się n ie n a źródłach bezpośrednich, ale raczej n a innych p rze­ kładach, z języ k a francuskiego lub rosyjskiego. Mimo to zdobył sobie Sienkiew icz w y ją tk o w ą w n iek tó ry ch k raja ch europejskich popularność, k tórą starano się w yjaśn ić n a różne sposoby.

W ysoki k u n szt n a rra c ji Sienkiew iczow ej w zniósł się najw yżej w T r y ­

logii, a zw łaszcza w jej części pierw szej, i od raz u zachw ycił ogół polskich

czytelników . Ale cudzoziem cy dopatrzyć się tej w ielkiej sztuki nie mogli poprzez blade, b ezb arw n e przekłady. O ddalała ich od tego dzieła także niedostateczn a znajom ość naszej h isto rii i w ciąż odnaw iającej się t r a ­ gedii naszych K resów . I dlatego n ajw yższą m ia rą Sienkiew iczow ej sztuki było dla Zachodu Quo vadis, bo bliższe, bo przystęp niejsze — a n ie

Ogniem i m ieczem .

P rzez długi czas d arem n ie czekaliśm y n a p otw ierdzenie przez odpo­ w iednio przygotow anego cudzoziem ca naszych w łasnych ocen, w ynoszą­ cych ta k w ysoko to dzieło w dziejach naszej — a chy ba n ie ty lko n a ­ szej — powieści. T aki cudzoziem iec znalazł się w reszcie — w śród Wło­ chów. Był to św ietn y slaw ista i polonista, prof. G iovanni M aver (zm arły w 1970 roku). N iezw ykłe i pouczające są drogi, k tórym i d o tarł do uroków Sienkiew iczow ej n a rra c ji.

Jak o m łody chłopiec poch łan iał n a jp ie rw Trylogię w przekładzie serb ­ skim, a więc zrodzonym w atm o sferze w ciąż żyw ej w śród Serbów tr a ­ dycji w alk w ob ron ie ch rześcijań stw a i E uropy. Potem , po w ielu latacli, szczęśliwe losy zaw iodły tego slaw istę do Słowackiego. C zytał go w ory­ ginale, zagłębiał się w e fra g m en ty Króla-D ucha, w o k taw y B eniow skiego. Czy m ożna sobie w yobrazić idealniejsze przygotow anie do le k tu ry orygi­ n ału Ogniem i m ieczem ja k stu d iu m B en io w skieg o ?

A potem — w r. 1926 — p rzy jech ał prof. M aver do P o znania w m ie­ siącu sierpn iu i tu rozczy ty w ał się w stu d iach o Sienkiew iczu w bibliotece S em inarium L ite ra tu ry Polskiej, a w ieczoram i zam ykał się w hotelow ym pokoju z T rylo g ią i czytał do zap am iętan ia, do białego św itu. Sam dziw ił się tem u, że od tej le k tu ry w p ro st oderw ać się, n ie może. S ta ra ł się ro zu ­ mowo, naukow o ująć tajem n ice tego nieprzezw yciężonego czaru. R ezultat jego rozw ażań n a te n te m a t u kazał się w iosną 1927 w „R ivista di L itté ra ­ tu re Slave” (t. 2, z. 1, s. 65— 78), pt. La „Trilogva” di Enrico S ien kiew icz.

Im pressioni e co m m en ti. Bez b a la stu uczoności, z ro m ań sk ą lekkością,

jasnością i w rodzonym a rty zm em słow a u jął tu a u to r uroki T rylogii i uza­ sadnił naukow o im p resje w łasne.

(9)

182 R O M A N P O L L A K

W krótce po u k azan iu się tego szkicu om ów iłem go bliżej w a rty k u le ogłoszonym w „K u rierze P oznańskim ” (1927, n r 242) o raz pokrótce w dziale P oloników w łoskich w „Przeglądzie W spółczesnym ” (1928, n r 69). Ale te in fo rm acje nie znalazły echa należytego. Tylko R yszard Skulski podał w zm iankę suchą w Przeglądzie n o w sze j litera tu ry k r y ty c z n e j o S ie n ­

k ie w ic zu („P am iętn ik L iterack i” 1932, s. 546), a po w ielu lata ch zb y t ogól­

nikow o w spom niał o ty m szkicu M ieczysław B ra h m e r n a k onferencji po­ św ięconej Sienkiew iczow i, w listopadzie 1966, n ie podając bliższych szcze­ gółów i w y rażając potrzebę polskiego p rze k ład u tej w łoskiej publikacji. A u to r jej, o b d arzony su b te ln ą w rażliw ością nie ty lk o n a piękno literackie, ale tak że n a m uzyczną urodę słowa, zw racał uw agę n a brzm ienie w y ra ­ żeń, n a ry tm iczn e falow anie okresów — słowem, o g a rn ia ł uro k Sienkie- w iczow ej powieści w pełni jej k rasy. U w agi sw oje zakończył k ró tk ą cha­ ra k te ry s ty k ą sty lu T rylogii, oddając najw yższe pochw ały jej części pierw ­ szej jako „jednem u z n ajb ard ziej in teresu jących, a m oże i n a jp ię k n ie j­ szych dzieł w ieku X IX ” .

(10)

P a m iętn ik L iteracki L X III, 1972, z. 3

KRYSTYNA PISARKOWA

ZENON KLEM ENSIEW ICZ (1891— 1969)

MATERIAŁY I SZKICE DO PORTRETU

Jeszcze je s t Z enon K lem ensiew icz nazw iskiem postaci znanej każdem u poloniście. Uczony, językoznaw ca, p ro feso r U n iw ersy tetu Jagiellońskiego, nauczyciel nauczycieli, działacz społeczny. Osobowość, k tó ra zaw ażyła i w aży n a w spółczesnej h u m an isty ce polskiej. K lasyk polonistyki w spół­ czesnej, w y ro sły z gleby m łodopolskiej.

Nie ró w n ieśn ik S tan isław a Pigonia, skoro m iędzy datam i n aro d zin leży sześć lat, ale n ależący do tego sam ego pokolenia. W parze u sta w ia ob u uczonych d w u k ro tn ie K azim ierz W yka, re k o n stru k to r osobowości Pigoniow skiej 1. P o rtre ty W yki o p iera ją się n a 36-letniej znajom ości z p o r­ treto w an y m , n a znajom ości pism n au k ow y ch i au to p o rtretó w , k tó re Pigoń, uczony polonista, pozostaw ił w postaci w yzn ań pam iętnikarskich. P ra g ­ nącem u chronić pam ięć o ty m pokoleniu i k o n sty tu u jący ch je in d y w id u al­ nościach m usiała się postać K lem ensiew icza narzucić. Mimo istn iejącej lite ra tu ry , głów nie pośm iertn ej i zajm ującej się nau k o w ą w agą dzieła K lem ensiew icza, n iew iele tu jed n a k znam y koniecznych do p o rtre tu m a­ teriałów .

Sam U czony to indyw idualność zam k n ięta i oszczędna, może n a w e t sk ąpa w u jm o w aniu siebie. Nie zostaw ił sądów o sobie an i w pism ach nauk o w y ch — jak o językoznaw ca n ie m iał okazji i potrzeby m ówić w n ich o sobie poza tym , że dał św iadectw o spraw ności i pom ysłowości in te le k tu a ln e j — a n i n ie w y d ał p am iętnika. M ało tego. Niszczył w za ­ sadzie korespo nd en cję o trzy m y w an ą, n ie zostaw ił też śladów potrzeby rozw lekłej szych w y n u rz e ń listow nych, choć pisyw ał i co dzień: z fro n tó w pierw szej w o jn y św iatow ej do m atki. To, co się zachow ało jako w y ją tk i od tej zasady, złożono w ra z z in n y m i m ateriałam i w A rchiw um PA N w K rakow ie. I w y d aje się, że w łaśnie ow e m ate ria ły rzu c a ją tak ie św iatła i cienie, któ re m oże p o zw alają oglądać n ie je d n ą nieznaną, a isto tn ą cechę, pozę, grym as, g est człow ieka, któ reg o się n ie dom yślano.

1 K. W y k a : Stanisław Pigoń jako uczony. „Pamiętnik Literacki” 1970, z. 1,

(11)

184 K R Y S T Y N A P I S A R K O W A

Bo Klem ens, ja k go uczniow ie nazyw ali, pracow ał n a d rolą, k tó rą ucieleśniał, przez w iele lat. U progu k a rie ry nauczycielskiej postanow ił w ychow yw ać w łasnym przykładem . T alen t ak torsk i, przek on anie do roli, w ytrw ałość spraw iły, że utożsam iono go z postacią, k tó rą chciał być i dla w iększości był. U rodził się w r. 1891, w ro k p rzed W ańkow iczem , w trz y la ta po Zegadłowiczu, sześć po P aran d o w sk im i P igoniu. Istn ie ją fa k ty każące te postaci tra k to w a ć jak o re p re z en tu ją c e jed n o pokolenie, podobną g ru p ę osób bliskich dośw iadczeniem h isto ry czny m i zaw odow ym . A le to s p ra w y późniejsze. Długość roku, w iosny, d n ia je s t w zględna. Inaczej liczy się różnica sześciu la t m iędzy chłopcam i n iż m iędzy członkam i A kadem ii N auk. K iedy P igoń m iał la t dw adzieścia — K lem ensiew icz był w w ieku Teofila Grodzickiego z N ieba w płom ieniach. K uszące je s t ze­ staw ien ie Zenona K lem ensiew icza z tą, o sześć la t m łodszą od niego, po­ stacią literacką. Teofil w y rósł w podobnej atm osferze, z podobnego środo­ w iska. O ddajm y m ark sisto w sk iem u k ry te riu m b iograficznem u: pochodze­ n ie społeczne — n a le ż y tą uw agę.

Pochodzenie społeczne

Zenon był jed y n y m synem w yższego u rzędnika. U rodził się w dom u inteligencji galicyjskiej, n iezb y t zam ożnym , ale d ostatecznie w yposażo­ n y m w dobra m aterialn e, w p e rsp e k ty w y m oże w iększe n iż podstaw y eko­ nom iczne, h o ry zo n ty ch y b a szersze. Ojciec, Ignacy, stud iow ał praw o: w W iedniu, ja k dowodzi dyplom u n iw ersy tecki. Oprócz tego dyplom u przechow yw ano św iadectw a szkolne, w ra z ze św iadectw em dojrzałości. Ich w artość dla n as streszcza się może do zaskoczenia, k tó re w y w o łu ją n oty. Bywało, że obyczaje oceniono n a „odpow iednie” , łacinę, grekę,, pol­ ski, niem iecki — czasem i „dostatecznie” . Na*ogół b ra k dowodów p ry m u - sostw a. Je d e n „celujący” stopień błyszczy n a św iadectw ie m atu raln y m z r. 1878 — za śpiew ! T w arda te k tu ra — zdjęcie ojca: sk upiona ciem no- o k a tw arz. Zdjęcie m atki, K am ili. P rzesłan k i do re k o n stru k c ji zespołu cech odziedziczonych, n ab y ty ch , w ypracow anych.

Sądziło się zawsze, że je d n ą z w ażnych, ch arak tery sty czn y ch cech Z enona K lem ensiew icza b y ł szacunek dla pracy. W doku m en tach a r­ chiw alnych zn ajd u ję p o tw ierdzenie i uzasadnienie. Je d y n y syn, urodzony w dziesięć m iesięcy po ślubie Ignacego i K am ili, z pew nością nie m iał cięż­ kiego dzieciństw a, ale też n ie op ły w ał w p rzesad n y dobrobyt. A ni ze szkoły n ie w yszedł jak o złoty m łodzieniec, ani n a stu diach nie leniuchow ał ja k o zblazow any m łody panek. K iedyś odpow iednie w ładze nie w ah ały się przed w y d an iem jego ojcu św iadectw a ubóstw a zw alniającego od opłat n a uniw ersytecie. Był jed n y m z sześciorga dzieci. T eraz Zenon rów nież zostanie n a U J zw olniony od opłat.

(12)

Z E N O N K L E M E N S I E W I C Z (1891— 1969) 185

G rodzickiego p rzy w spinaczce po szczeblach a d m in istracy jn ej k ariery . Że znał kłopoty z o trzy m aniem posady, w idać z zachow anego pism a od­ m ow nego z r. 1909: „Posadę, o k tó rą P a n ubiegałeś się, nadan o innem u k om peten to w i” . N a sk u tek k olejnych nom inacji, tj. ów czesnych p rzy ­ działów pracy Ignacego, przenosi się ro d zin a: w r. 1901 z Rzeszowa do T arnow a, w 1902 z T am o w a do Nowego Sącza. S tam tąd do K rakow a. I tu u m ie ra Ignacy 25 II 1917. N ajw idoczniej są w ted y w niełatw y ch w a­ runk ach. W ojna! P rzy czy n ą śm ierci Ignacego jest cho ro ba płuc, ściślej: zapalenie płuc i galopujące suchoty. W ynika to z listów syna. Zenon, w ted y o ficer w o jsk au striackich, w ty d zie ń przed śm iercią ojca przek on uje i ponagla korespondencyjnie, a b y chorego w ysłano do Szw ajcarii. W ierzy w ratu n e k . Z naiw nością i gorączkow ym zapałem m łodzieńczym d y k tu je adresy lecznic p ry w atn y ch , m. in. w Davos. List, w którym. 26-letni chło­ piec, p ełen rozpaczy o fiaro w u je „sw oje w szystkie zarobki, oszczędności i m a ją te k ” , narzu ca w nioski o jego sto su n k u do ojca, o charak terze, ale i o sy tu acji m ate ria ln e j ro d zin y : ofiaro w an e zarobki to żołd le jtn a n ta . W oszczędności n ieła tw o uw ierzyć. W ojna zastała go tu ż po stud iach — w p rzed ed niu rozpoczęcia p racy zaw odow ej. To, że nazw isko K lem ensie­ wiczów w y stę p u je podobno w b ard zo d aw nych dokum entach, je st w p raw ­ dzie dowodem szlachectw a i źródłem n iew in nej d u m y — sam Zenon, jeszcze jak o nauczyciel polonista, w ynotow ał odpow iednią dok um en ta­ c j ę 2 — ale pozostaje bez w p ły w u n a sy tu ację m a te ria ln ą u schyłku X IX i początku X X w ieku. D óbr szlacheckich d aw no tam ju ż nie było. A że X IX -w ieczna in telig en cja p racu jąca G alicji n ie piła ptasiego m leka, w ie dziś, zgodnie z pro gram em historii, każde dziecko szkolne.

Szkoła

Rodzice nie od razu posyłają Zenona po osiągnięciu odpow iedniego w ieku do szkoły. Dw ie pierw sze klasy kończy o n jak o „ p ry w a ty sta ” . Z n a ­ stępnych klas przechow uje się ju ż św iadectw a szkolne.

2 Sz. M o r a w s k i , Sądecczyzna. (Z m apkam i i planami). Kraków 1863. Znajduję odpowiednie m iejsca: „— Ja, Sulisław Janowicz, kanonik kościoła krakowskiego [...], zatwierdzam [...] stryjow i memu [...] sprzedaż w si Szczyrzycem zwanej. [...] — Spi­ sane w ięc nazwiska obecnych: książę B olesław Leszkowicz z matką swą: panią Grzymisławą, Fulko arcybiskup gnieźnieński [...], Sułek K lem ensiew icz, Klem ens z bratem swym [...], mistrz Cedron kanclerz krakowski księcia Bolesława. — Działo się to roku pańskiego 1244 na wiecach w Chrobrzu [...]” (s. 113), i „Wobec tych świadków : pana Pakosława [...], Klem enta K lem ensiew icza [...] i innych w iela obec­ nych. — Działo się w Gieczù R. P. 1237” (s. 78). Informacja ta nie ma onomastycznej w artości naukowej. W Kodeksie dyp lo m a ty czn ym Polski (wydał J. B a r t o s z e w i c z . T. 3. Warszawa 1855, s. 48 i 31), z którego Morawski najprawdopodobniej czerpał, czytamy: „Sulco filiu s Clem entis” i „Clemente filio Clem entis”. Morawski utworzył formy patronimiczne „K lem ensiew icz”, ale nie było to jeszcze nazwisko. Brak zresztą

(13)

186 K R Y S T Y N A P I S A R K O W A

Doskonałe. Je d n a z najw cześniejszych p am iątek dotyczących sam ego chłopca pochodzi z 1905 roku. J e st to p am iętn ik W spom nienie z p o b y tu

w K rościenku. Z w ycieczką szkolną w y b ra ł się cztern asto latek z Nowego

Sącza konno („w ózkiem ”) i pieszo w P ieniny. Z w iedzają C zorsztyn, Nie­ dzicę, Sromowce, K rościenko, Szczawnicę. Nie dow iem y się, czy to sam Zenon odczuw ał p otrzebę u k ształto w an ia w rażeń, czy spełn iał sum ien­ nie zadanie szkolne. O pisuje drogę, w spinaczkę, w n ętrae zam ku. Bez egzal­ tacji, rzeczowo i dokładnie. P o m ęsku, bez pozy, ale i nie bez w łasnych osądów. Jeżeli to n ie zadanie dom owe, zaskak uje d y scyp lin a ucznia. N aw et pism o staran n e, choć dziecinne, lecz z c h arak terem , z któ reg o m ożna by się dom yślić pism a p ro feso ra K lem ensiew icza. Ten w czesny pa­ m iętnik znajdzie swój odpow iednik w dru gim i o statn im , w k ró tk im opisie o statn iej dalszej podróży, do S zw ajcarii w 1966 roku.

Chłopiec uczy się łaciny i greki. P ilnie i z ochotą, co się bardzo p rzy ­ d aje później n a studiach. C zytam y w protokole z egzam inu m ag ister­ skiego w 1914 ro k u :

Kandydat tłum aczył i objaśniał ustęp z Ksenofonta, a następnie odpowia­ dał na różne pytania z zakresu literatury i gramatyki i starożytności. Odpowie­ dzi wypadły bardzo dobrze. Z historii starożytnej greckiej i rzymskiej zadano pytanie o wojny perskie, o losy Temistoklesa, Arystydesa, Pauzanisa, M ilitia- desa, Alkibiadesa, Koriolana, Mariusza, Luli, Hannibala itd. — w ynik egza­ minu bardzo dobry.

Tekst tego protokołu pozw ala w yobraźni rek o n stru o w ać przebieg lek­ cji łaciny i greki w now osądeckiej klasie Zenona. T u znów n arzu ca się pam ięć lekcji Nieba w płom ieniach. K siążka P aran d ow sk iego sam a się rozchyla n a odpow iedniej stro n ie:

rozmawiały ze sobą dwie dusze ponad owadzim zgiełkiem sali szkolnej, w trzasku słów greckich, które pękały jak łupiny orzechów, aby ukazać swój jędrny miąższ, wydobyty spod przyrostków, spójek, augmenté w.

Te w łaśnie słow a stanow iły jedyny przedmiot jawnej rozmowy profesora z uczniem. Jakiś trudny homerycki zwrot, jakiś czasownik, niby poczwarka zaczajony w nieregularnej formie, jakiś zaułek składni — snuły się po całej klasie dręcząc i nudząc — póki Teofil nie zbudził ich do lotu. Zaufanie, z jakim Rojek powierzał mu zawiłości, z którymi inni nie dawali sobie rady, ożywiło w nim pragnienie, aby go nigdy nie zawieść. To zmuszało do pilnej uwagi i znacznego nakładu pracy, w której znajdował upodobanie3.

M ożna przypuszczać, że m iędzy cztern asty m a szesnastym rokiem ży­ cia zapow iedź indyw idualności młodego K lem ensiew icza je s t pod kilkom a istotnym i w zględam i gotow a i w idoczna. Nie zachow ała się opinia o nim z tego okresu, ale w ierzę, że gdyby to było m ożliwe, panow ie p rofesoro­

dokumentacji dla niego w Słowniku staropolskich n azw osobowych (pod redakcją i ze w stępem W. T a s z y c k i e g o . T. 3. Wrocław 1971, z. 1).

(14)

Z E N O N K L E M E N S I E W I C Z (1891— 1969) 187

wie gim nazjum now osądeckiego pam iętający swego ucznia nie w ah alib y się, stw ierdzić: Co do c h a ra k te ru — chłopiec pracow ity, am bitny, zdyscy­ plinow any i rozw ażny n a d w iek. Co do zdolności i zam iłow ań — obda­ rzony rozm aitym i tale n ta m i, a zw łaszcza takim i, k tó ry ch potrzeba filolo­ gowi, m ówcy, aktorow i, nauczycielow i. Oprócz ty ch zalet spośród grona kolegów w yró żn iały go cechy fizyczne: w zro st i uroda. Cechy n ie w y ­ m ieniane n ig d y w opiniach, ale o d gryw ające sw ą isto tn ą rolę w życiu i określonych zaw odach.

W łaśnie nauczycielstw o je st tak im zaw odem , w k tó ry m ta le n ty Z enona K lem ensiew icza z n a jd u ją zastosow anie. M ówił prof. K lem ensiew icz n a starość o sobie m łodym , że kiedy in n i chłopcy w ikłali się w skrajn ościach zabaw w zbójców lub o d p raw iali msze n a n ib y — on sam z sobą p rze­ prow adzał lekcje szkolne, w y k ład ał w yim aginow anym uczniom , p y ta ł ich, a jednocześnie odpow iadał, będąc n a p rzem ian to uczniem , to nauczycie­ lem.

O pierw szym publicznym sukcesie krasom ów czym w iem y z p rasy. W ydaw ana w N ow ym Sączu gazeta ,,D zień” z 8 V II 1907 donosi w sp ra ­ w ozdaniu z w ieczoru k u czci A dam a M ickiew icza:

N astępnie uczeń VII klasy Zenon K lem ensiew icz w ygłosił piękne, w treść bogate, pełne pietyzm u dla naszej poezji narodowej słowo w stępne, które w y ­ głoszone z uczuciem i w idoczną swadą, nagrodzono rzęsistymi oklaskami.

Sucha n o ta tk a pozw ala w yob raźn i ujrzeć obraz, znów z N ieba w p ło ­

m ieniach :

M ówił o kulcie trzech w ieszczów. Pośród banałów, za które nie był odpo­ wiedzialny, gdyż brało się je po prostu z powietrza, z dziwnej ówczesnej atmosfery magnetycznej, rozkwitającej za lada podmuchem w biało-czerw one zorze borealne — pośród zdań gotowych i uświęconych jak liturgia, bez któ­ rych nie do pom yślenia były Zaduszki narodowe — trafiały się w jego w y ­ pracowaniu w yrazy osobiście odczute i tak w łasne, że aż niezgrabne. Zdobywał się na nie ów głód czci, pokłonu uwielbienia, który nękał Teofila, odkąd zna­ lazł się on pod pustym niebem. Te wyrazy cieszyły go i podniecały, starał się je wyodrębnić szczególną intonacją [...].

Wzbudził podziw. [...] dojrzał łzy w oczach matki; w iceprezydent Rady Szkolnej Krajowej nachylił się do ojca i coś mu szepnął; ojciec skinął głow ą z u śm iech em 4.

Egzam in dojrzałości złożył z odznaczeniem 26 V I 1909. Rok w cześnie] otrzy m ał od ojca p am iątk o w ą papierośnicę. W yg raw erow an a d a ta 28 VI 1908. Więc p alił? Ju ż w te d y ? W ięc ojciec ta k m u pobłażał? Czy m oże był aż ta k d u m n y z syna-m ężczyzny ? Mógł sobie pozwolić n a pobłażliwość, poniew aż c h a ra k te r sy n a i ta k b y ł g w aran cją w zorow ych postępków .

(15)

188 K R Y S T Y N A P I S A R K O W A

Wybór zawodu. U niw ersytet i praktyka nauczycielska

A b itu rie n t w stęp u je n a U J. N ie m a go n a pierw szych w ykładach. C horuje n a zapalenie opłucnej. L ekarz dom ow y d r Leopold Jakobson pisze przed staw io ne jeszcze szkolnym zw yczajem zaśw iadczenie-uspraw ie- dliw ienie. P a m ią tk ą po chorobie je st n ie ty lk o te k s t zaśw iadczenia. Zro­ sty w p raw y m płucu w yk azu ją jeszcze ostatnie, przeprow adzone zim ą

1969 b a d a n ia lekarskie.

O ile w św iadectw ach szkolnych spoty k a się w śród p rzew agi „p ią tek ” dow ody zm agań „ tró je k ” z „czw órkam i” — tu ta j, n a studiach, ja k w y ­ n ik a z indeksu, protokołów egzam inów , zaśw iadczeń z ocenam i egzam ina­ c y jnym i — n ie m a ju ż w ątpliw ości, kto stu d iu je u p rofesorów Łosia, C hrzanow skiego, M azanow skiego, S tem b ach a. S topnie są „celujące” i „b ard zo d o b re ” . A bsolw ent in te resu je się n a razie przede w szystkim h isto rią lite ra tu ry polskiej. R ów niutkie, choć już bez śladów in fa n ty ln o ­ ści, pism o ręczne w y p ełn ia ponad 30Q stro n p racy m ag istersk iej o Jó zefie K orzeniow skim jak o d ram atu rg u .

M agister K lem ensiew icz p o stan aw ia być nauczycielem . Z anim jed n a k św ieżo upieczony polonista dostaje u p raw n ie n ia nauczyciela, przechodzi p rzez prak ty k ę. J e st to ro k szkolny 1913/14. Z tego o k resu p ra k ty k a n t p rzechow uje obow iązkow y dziennik z protokołam i posiedzeń p ra k ty k a n ­ tów, plan am i lekcji, reflek sjam i k ry ty czn y m i o lekcjach swoich. W arto przytoczyć k ilk a fragm entów .

Na jednej z lekcji, z końcem października, podczas lektury nowego ustępu, w yw ołuję do odpowiedzi ucznia M. Ten staje bezradny, po chw ili, bez żadnego z mej strony zapytania i dochodzenia, uczeń В usadowiony za uczniem M — oświadcza mi, że M ma książkę otwartą w zupełnie innym m iejscu i nie bierze udziału w e wspólnej pracy. M — zwróciłem uwagę, oskarżenie В pominąłem m ilczeniem. W ątpliwość moja dotyczy tego, jak w łaściw ie należało postąpić. Zdaniem moim uczeń В zbłądził, skoro nie pytany, nie w zyw any oskarżył sw ego kolegę, stał się denuncjantem. Wiem, że to drobiazg, ale strzegąc się oczyw iście daleko idących uogólnień, m ógłbym zeń wysnuć mniej korzystny w niosek o jego charakterze. Czy należało ucznia В skarcić?

W gimnazjum niższym musi nauczyciel trzymać uczniów w karbach su­ rowej karności i pilnie ich śledzić, ale nie w celu śledztw ani też w sposób szorstki gw ałcić wrodzoną ruchliwość m łodzieży [...], nie należy przemocą łam ać, ale system atycznie naginać.

W gimnazjum wyższym — trzeba dbać o ład, spokój i karność, ale m ając przed sobą ludzi z pretensjami dojrzałości, należy szanować poczucie osobistej godności [...], w e w szystkich stosunkach okazywać zaufanie [...], nie tykać uczuć osobistych szyderstwami, [...] zuchw ałe natury łam ie częstokroć udana obo­ jętność [...], należy być surowym, a nie srogim, wymagającym, ale nie prze­ sadnym, bezstronnym, ale nie obojętnym, poważnym, ale nie pysznym, spokoj­ nym, ale nie zimnym [...], trzeba pamiętać o kilku prawdach:

(16)

Z E N O N K L E M E N S I E W I C Z (1891— 1969) 189

3. uczeń powierzony nauczycielowi jest żywą istotą ludzką, [...] 5. m łodzież jest bardzo wrażliwa,

6. dzieci, które kształcim y, są najdroższym skarbem swych rodziców [...]. Każda nagana, upom inanie lub przestroga powinna być powiedziana przyzwoicie, rozumnie, sposobem spokojnym [...], w yrazów obelżywych, szorstkich unikać, bo ubliżają nauczycielowi, a rozgoryczają ucznia.

[...] W razie om yłki cofnąć sw e słowa. [...] oddziaływ ać na serca uczniów.

Solidne i serio są te reflek sje początkującego — ja k w szystko, czym się zajm uje. C hyba ta k bez reszty pośw ięca się K lem ensiew icz założonem u zadaniu zaw sze. I pozostaje sobie w iern y . W tej krańcow ości, w idocznej też do końca życia w zu p ełn y m nieoszczędzaniu siebie samego, b y w a aż lekkom yślny, tj. taki, za jakiego zw ykło się uw ażać ucieleśnienie ty p o ­ w ego Polaka.

Ale jednocześnie jest n iety p o w y : w akuratności, obowiązkowości, w tra k to w a n iu każdego pow ziętego i otrzym aneg o zad an ia z całą po­ w agą, n a w e t jeśli to zad an ie n ie d o rasta do swego w ykonaw cy. R ów nież tak i pozostaje do końca życia. J e st p u n k tu a ln y — bez w zględu n a to, z kim się um ów ił. R anga p a rtn e ra n ie odgryw a roli. J e s t p rzygotow any w edług m aksim um sw oich możliwości, zaop atrzon y w konspekt, p rzy ­ kłady, ilu stra c je graficzne do lekcji, w ykładu, sem in ariu m — bez w zględu n a to, czy uczestniczą w nim słuchaczy setki, czy ty lk o dw ie osoby. Nie up raw ia im prow izacji, n ie stosuje blagi. Nie um ie tech n ik i w y ­ k rętu , choć ją zn a i o b serw uje. A m atorów i zaw odow ych specjalistów w ty ch trzech dziedzinach n ie brak. Z w iekiem opanow uje obrzy ­ dzenie, k tó re w nim w zbudzają, filozoficzną, m askow aną („ze w zglę­ dów d y d ak tyczn y ch ” — bard zo to u niego w ażny m otyw ocen i po stęp­ ków) w yrozum iałością. Oba rodzaje reak cji u p ok arzają n iep u n k tu aln y ch , n iea k u ratn y c h , a upokorzona m iłość w łasna b roni się czasem ośm iesza­ n iem upokarzającego.

A tak u je się koturnow ość tego nauczyciela, bo z d arza się, że klasa, k tó rą on stanow i, je st za duża n a co dzień, jego postać za okazała do sali, w której („ze w zględów d y d ak tyczn y ch ”) godzi się w ygłosić odczyt, jego głow a za posągowa, jego rozum ienie zobow iązań za ak u ratn e. Ma się, w ra ­ żenie, obcując z nim , że to człow iek urodzony lub stw orzony n a to, a b y św iecił przykładem , a p rzy ty m skrom ny, ale bez m inoderii, bo m niej w ięcej zn ający sw ą w artość. Człowiek ascetyczny, lecz w ym agający w do­ b iera n iu p rzy jaźn i i zazdrosny o nią. Nie rozluźniony, n ie zw olniony od obow iązku w łasnej obowiązkowości. P rzez to sam otny i tragiczny. Z a­ sługujący n a uw ielb ien ie i p o trzeb ujący go. Z asługujący n a najg łębszy szacunek i zaspokojenie am bicji, a przez to może z n a tu ry w yklu czający w spółżycie p rzy jacielsk ie z p a rtn e ra m i o ty m sam ym form acie. Ironiczny,

(17)

190 K R Y S T Y N A P I S A R K O W A

dow cipny i złośliw y, ale n ie zn an y z ty c h cech. U k ry w ał je przez ta k t w stosunk u do innych, przez p rzekonanie o słuszności w zględów dydak­ tyczny ch — w sto su nku do siebie. B ardzo m ęski, bez cech kobiecych lub, tak m odnych dziś, herm afrodycznych, lansow anych n a fali tzw . m ody

u n isex. Z byt sp raw iedliw y, a b y m izogynizm m ógł m u przysłonić obiek­

ty w n e zalety um ysłu jakiegoś ucznia ro d zaju żeńskiego — ale... w spół­ czujący m ężom m ąd ry ch żon. W ty m jed y n ie może nieco archaiczny.

Wojna i w ojsko

Z chw ilą w yb u ch u pierw szej w o jn y św iatow ej u ry w a się w szelka a n a ­ logia m iędzy Teofilem G rodzickim a Zenonem K lem ensiew iczem . K iedy dogasa pożar n ieb a Parandow skiego, w płom ieniach staje ziem ia, Teofil G rodzicki m a lat siedem naście. K lem ensiew icz o trz y m u je pow ołanie do w ojska. Tym, co w w yo b raźn i W yki łączy P igonia z K lem ensem , jest m. in. w spólnota dośw iadczeń w ojen n y ch :

Doświadczenie takie jest na pewno reprezentatywne dla uczonych polskich przynależnych do generacji Pigonia, którzy podobnie jak on w roku 1914 przy­ brali mundur i w iele lat spędzili na froncie lub w obozie jenieckim. Nieważne, że nie pozostawili oni po sobie św iadectw napisanych. Mimo to przypuścić wolno, że podobny depozyt w sobie noszą lub nosili — Zenon K lem ensiewicz, Jerzy Kuryłowicz, Roman Pollak, w ym ieniając tylko filo lo g ó w 5.

Przyznam , że w zrósłszy w cieniu legendy drugiej w o jn y św iatow ej, d łu go nie czułam, m im o wczesnej le k tu ry R em arq u e’a, przed pierw szą należytego resp ek tu . S tosunek ta k n iesp raw ied liw y d o staru szk i m a chyba każde z następnych, m łodszych pokoleń. Legenda S ta lin g ra d u zdew aluo- w a ła legendę V erdun. A R em arq u e’a sprzed Ł u k u T riu m faln ego m łodsi c z y ta ją już ch yb a tylko w yjątkow o. K iedy prof. K lem ensiew icz m aw iał, że od przebycia czterech w ojen n y ch la t w okopach, od czteroletn ieg o ocie­ ra n ia się o śm ierć 6, od czteroletniego życia z n ią i m yślam i o niej za p an b ra t, przestała dla niego być uosobieniem grozy — tru d n o m i było, m im o szacunku, jak i d la jego słów żyw iłam , serio tra k to w a ć to w yznanie. P o d­ św iadom ie uw ażało się w m oim pokoleniu, że w o jn a bez nalo tów i bom ­ bardow ań, bez obozów koncen tracy jn y ch, bez SS, bez hitlerow skiej m a­ ch iny okup acy jn ej, w o jn a z H itlerem w roli bezim iennego k a p ra la by ła igraszką dodającą m alow niczości życiorysom naszych dziadków , w ujków i in n y ch starszy ch panów . P rzejrzen ie odpow iednich m ateriałó w po K le­

5 W y k a , Stanisław Pigoń. Próba rekonstrukcji osobowości, s. 91.

6 W edług encyklopedii Der grosse Herder (z r. 1935) — Austrowęgry z 9 000 000 zm obilizowanych straciły 911 000 zabitych, m iały 850 000 ciężko rannych, 2150 000 lżej rannych, 443 000 żołnierzy zagubionych lub w niew oli obcej.

Cytaty

Powiązane dokumenty

• za zadania, za które można przyznać więcej niż jeden punkt, przyznaje się tyle punktów, ile prawidłowych elementów odpowiedzi (zgodnie z wyszczególnieniem w kluczu)

Żół wie mo żna jed nak na dal ku pić w nie któ rych skle pach zoo lo gicz - nych, na pchlich tar gach oraz przez In ter net, czę sto bez ostrze że nia o po ten cjal nym nie bez -

Dramatyczna poza kaznodziei (postać na podwyższeniu, z gestem wzniesionych rąk), jakkolwiek przedstawiona w sytuacji niezgodnej z prawdą historyczną,

Jego przygotowanie okazało się znacznie trudniejsze niż po- czątkowo można się było spodziewać, i to właśnie stało się przyczyną opóźnienia edycji w stosunku do

kiem przynależności do duszy Kościoła, jest to prawdą widocznie wynikającą już z nieodzow- ności wiary i łaski uświęcającej do zbawienia;. tak pierwsza jak

Ten przykład to ilustracja szerszego zjawiska, jakim jest kurczenie się oferty publicznej ochrony zdrowia i poszerzanie prywatnej.. Jest to

Jozef Minárik wydał go z zachowanych jedynie z XVIII wieku odpisów jako Väznenie, vyslobodenie a putovanie Jána Simo- nidesa a jeho druha Tobiáša Masníka (Więzienie, uwolnienie,

ułóż nadgarstek jednej ręki na środku klatki piersiowej poszkodowanego (dolna połowa mostka poszkodowanego), nadgarstek drugiej dłoni ułóż na grzbiecie