40. Warszawa, d. 1 Października 1883. Tom II.
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
P R E N U M E R A T A W W a rs z a w ie :
,W S Z E C H Ś W IA T A ."
ro c z n ie r s . 6
k w a r ta ln ie ,, ] k o p . 50.
Z p rz e s y łk ą pocztową: r o c z n ie „ 7 „ 20. p ó łr o c z n ie „ 3 „ 60.
K o m itet Redakcyjny s ta n o w ią : P . P. D r. T . C h a łu b iń s k i, J . A le k s a n d ro w ic z b .d z ie k a n U n iw ., in ag .lv . D e ik e , m ag , S. K r a m s z ty k ,k a n d . n. p. J . N a ta n s o n , m a g .A . Ś ló s a rs k i,
p ro f. J . T re jd o s ie w ic z i p ro f. A . W r z e ś n io w s k i.
P r e n u m e r o w a ć m o ż n a w R e d a k c y i W s z e c h ś w ia ta i we w s z y s tk ic h k s ię g a r n ia c h w k r a j u i za g ra n ic ą ,.
-Adres R edakcyi: P o d w a le N r. 2.
O Z W IĄ Z K U P O M IĘ D Z Y
ZORZĄ PÓŁNOCNA A CHMURAMI.
przez
A n n ę W i e s e .
Doświadczenia, dokonane w najnowszym czasie przez profesora Lem stróm a ') w pół
nocnej Finlandyi, zapomocą których udało mu się wywołać świetlne zjawiska zorzy północnej, dowodzą niewątpliwie, że zjaw iska te znajdują się w ścisłym związku z prądam i elektryczne- mi w ziemi, czyli z ta k zwanym magnetyzmem ziemskim. Zorze zdają się więc być nie czem innem, ja k wyładowaniem się elektryczności, nagromadzonej w naszej atmosferze, spowo- dowanem przez elektryczne napięcie ziemi. Ze one ukazują się nietylko w najwyższych w ar
stwach atm osfery, ale i w niezbyt wielkiej od
ległości od powierzchni ziemi, dowodzą tego spostrzeżenia takich wiarogodnych obserw a
torów, jak : Lefroy, P arry , Ross, F ran k lin , Hood, Richardson, Back, F arqu arso n , W ey- precht i wielu innych. Zorza północna nie może być zatem zjawiskiem wywołanem, ja k
' ) W sz e c h św ia t t. I l- g i, str. 2 6 9 .
chce np. profesor Edlund, przez prądy elek
tryczne w powietrzu rozrzedzonem, skoro się ukazuje w różnych wysokościach, a więc i w w arstw ach powietrza gęstego.
W iadom o, że przed utworzeniem się łuku zorzy północnej, widać przy poziomie jakoby m głę albo przejrzystą chm urę ciemnego kolo
ru, k tó ra przybiera kształt odcinka koła (dark segm ent, segm ent obscure, N ordlichtsegm ent), otaczającego się następnie jasnym łukiem . Ciemny ten odcinek koła widzieć można już podczas zmroku, zanim pierwsze promienie św iatła polarnego zabłysną, co dało powód niektórym obserwatorom do przypuszczenia, że światło to wytwarza się w jakiejś nieznanej nam jeszcze m ateryi. Istnienie tejże m ateryi zdawały się potwierdzać inne jeszcze okoliczno
ści: zauważono np., że gwiazdy trac ą niekiedy cokolwiek na blasku, gdy się znajdują poza świetną zorzą, tak , jak b y je lekka m gła za
kryw ała; to samo dzieje się czasem z księży
cem podczas przejścia zorzy przez jego tarczę.
F ak tem także je st, że zorze przesuwają się w kierunku wiatru, jeżeli się zjawiają w niż
szych warstwach atmosfery. W eyprecht utrzy
muje (Die N ordlichtbeobachtungen der oster- reichisch-ungarischen arctischen E xpedition), że po gwałtownych wichrach widziano zawsze zorze porozdzierane na części, k tó re z nad
626
zwyczajną szybkością zjaw iały się i znikały na firmamencie i robiły wrażenie jakoby się zn aj
dowały pod wpływeA w iatru. Co więcej, w świetle księżyca trudno bywało nieraz od
różnić zorzę od zwyczajnej mgły, tu i owdzie pokryw ającej niebo. Obserwacyje austryjacko- węgierskiej ekspedycyi, szczególniej pod tym ostatnim względem, bardzo są ciekawe; nie- tylko bowiem, według tych obserwacyj, łudzą
ce zachodziło podobieństwo zorzy północnej z m głą, ale kilka razy mgły i chmury k sz ta ł
tem swoim, mianowicie tworzeniem się na nich fal, jak o też ruchem drżącym i kierun
kiem m agnetycznym przypominały zorze. R ó wnie ja k przez zorzę i przez te chmury gwia
zdy przeświecały, z ta k rzadkiej mgły były utworzone. N ajw iększą też liczbę zórz zauwa
żano w tych miesiącach, w których niebo n aj
częściej bywało pochm urne. W eyprecht robi uw agę, że ta nieproporcyjonalnie wielka licz
b a zórz właśnie w miesiącach pochmurnych, dowodziłaby jak iegoś związku pomiędzy chm u
ram i, a światłem polarnem , tak , iż zdawaćby się mogło, że chm ury wpływają na w ytw arza
nie się tego ostatniego.
O podobnych zjawiskach, ja k te, których sposobność obserwowania m iała austryjacko- węgierska ekspedycyja, t. j. o m głach i chm u
rach, okazujących charakterystyczne w łasno
ści zorzy północnej, wspom inają także Hood, B ack, R ichardson, F ran k lin , P arry , K an e i w. i., czyli większa część podróżników pod
biegunowych.
Ciekawy między innemi je s t opis zorzy pó ł
nocnej, k tó rą D -r K a n e obserwował wśród dnia podczas pierwszej swojej podróży. B yła to także chm ura, k tó ra zwróciła jeg o uwagę swoim kształtem odcinka koła i szczególniej
szym purpurowym kolorem. O godzinie 11-ej i 20 m inut przed południem zaczęły się odłą
czać od tego purpurow ego odcinka koła tak ie
goż koloru ja k b y promienie, które w mgnie
niu oka znikały podobnie ja k prom ienie zorzy północnej. N aw et falami zjawisko to przypo
m inało tę ostatnią, mimo to miało zupełne podobieństwo do chmury. Zanim słońce do
sięgło swej południowej wysokości na nie
bie, osobliwsza ta chm ura zlała się z innemi zwyczaj nemi chm uram i, południowy horyzont pokrywaj ącemi.
L ottin, którego obserwacyje w Bossekop obejm ują 145 zórz północnych, przypisuje po
czątek ich mgłom, ciągle prawie panującym w tych okolicach w stronie północnej w wyso
kości 4— 6°. W edług L o ttin a mgły te przy górnym brzegu swoim barw ią się na żółto i stopniowo otaczają jasnym łukiem.
W iadom o także, że kapitan R oss utworzył teoryją, według której zorze północne pow sta
j ą wtedy, gdy prom ienie słońca, odbite od lo
dów i śniegów podbiegunowych, p ad ają na chmury i oświetlają je. Do wygłoszenia tego poglądu dało mu powód podobieństwo, jakie zauważył pomiędzy pewnemi kształtam i chm ur a zorzami północnemi.
Chmury, które najwięcej form ą przypomi
nają zorze i na co też wszyscy prawie p od ró żnicy podbiegunowi zw racają uwagę, są to tak zwane chm ury pierzaste (Cirri), tworzące się, ja k wiemy, najwyżej nad ziemią i nierzadko przybierające k ształt łuku.
Ten związek pomiędzy m głą, chmurami a zorzą północną, przez tylu znakomitych i wia- rogodnych obserwatorów dostrzeżony, nie mo
że być przypadkowym, daje raczej prawo do przypuszczenia, że światło polarne może także wytwarzać się w m głach i chm urach, przynaj
mniej pod tem i szerokościami gieogra.ficzne- mi, gdzie zorza pokazuje się w daleko mniej
szej odległości od ziemi, aniżeli to ma miejsce np. w naszych okolicach. P od niższemi szero
kościami występuje to zjawisko zwykle w tak znacznej wysokości nad ziemią, że nie bez słu
szności sądziło wielu z uczonych, iż się ono tworzy ju ż na granicach naszej atmosfery, a może nawet poza niemi. Lecz jeżeli dalsze doświadczenia profesora L em strom a udowo
dnią ostatecznie, że zorze nie czem innem są, ja k wyładowaniem się elektryczności, które napięcie elektryczne ziemi sprowadza, to słu
sznie przypuścić można, że wyładowanie to n a stępować musi wszędzie tam , gdzie je st możli
we nagrom adzenie elektryczności, a więc w ró
żnych warstwach powietrza, mgłach, chmu
rach, jakoteż i na granicach atmosfery. D o
wiedzioną je s t rzeczą, że napięcie elektryczne zwiększa się razem z wysokością; na kresach zatem atm osfery, w powietrzu rozrzedzonem, jak o dobrym przewodniku, będzie ono zape
wne bardzo znacznem i dlatego tam to je st siedlisko najczęstszych objawów zorzy. Jeżeli atoli elektryczność w wielkiej ilości wytwa
rza się w niższych warstwach powietrza, w re-
JSTr. 40. W SZ E C H ŚW IA T . 627 gijonach chmur, to dlaczegożby światło polar
ne nie mogło powstawać i w chm urach?
W edług obserwacyi podróżników, chmury, które m iały podobieństwo do zorzy i okazy
wały wszelkie jej własności, zdawały się być zawsze złożone z bardzo rzadkiej, przejrzystej mgły. M ożna naw et przyjąć, że kryształki lo
dowe, z jakich prawdopodobnie chm ury takie się składają, skutkiem silnego naładow ania się elektrycznością jednoim ienną, odpychają się wzajemnie i dążą do coraz większego od
dalenia się od siebie, stąd chm ura przybiera postać rzadkiej mgły. P rzed paru laty (trze
ma czy czterem a) obserwowano w Niemczech wśród dnia zorzę północną w postaci chmury, w kierunku słońca położonej, k tó ra zw racała uwagę swoim szczególniejszym kolorem bru- natno-purpurowym . C hm ura ta w parę se
kund zamieniła się w bardzo przejrzystą mgłę, poczem znowu się zgęściła. To zgęszczanie się i rozrzedzanie powtórzyło się parę razy, aż w końcu nie różniła się od zwyczajnej chmury pierzastej (Cirrus). Zjawisko to przemawia
łoby za powyższą hipotezą. W yobraźm y teraz sobie, że skutkiem napięcia elektrycznego zie
mi następuje wyładowanie się pojedyńczych kryształków lodowych chmury równocześnie, to cała chm ura musi się zamienić w jedno mo
rze św iatła lub miejscami silnym świecić b ę
dzie blaskiem, podczas gdy inne zdawać się będą gasnąć, stosownie do stopnia ich naelek- tryzowania.
Jeżeli chm ury w istocie wytwarzają także światło polarne, w takim razie inne jeszcze zjawiska znajdują swoje wyjaśnienie, np.
wpływ w iatru na kierunek ruchu zórz; ich dzielenie się na części po gwałtownych wi
chrach; nieproporcyjonalnie wielka liczba zórz, zauważana na ziemi F ranciszka Józefa przez austryjacko-w ęgierską ekspedycyją w miesią
cach, w których niebo najczęściej bywało za
chmurzone; chmury, zdradzające wszelkie ce
chy charakterystyczne zorzy i przeciwnie po
dobieństwo niekiedy tej ostatniej do chmur;
nareszcie związek, ja k i Secchi i W eyprecht zauważyli pomiędzy rucham i igły magnesowej a mgłami i pewnemi kształtam i chm ur pie
rzastych.
J a k magnetyzm ziemski działa na przewo
dnik, po którym przepływa strum ień elektry
czny, jeżeli' przewodnik ten je st zawieszony w taki sposób, że może się w każdą stronę
obracać, podobnie działać musi na masy po
wietrza lub chm ury jako na ruchome przewo
dniki i nadaw ać im magnetyczny kierunek, skoro przez nie przechodzą prądy elektryczne.
J a k wiadomo prążek zielony, znamionujący widmo zorzy, a oznaczony przez K irchhofa num erem 1474, znajduje się także w widmie korony słonecznej ; lecz czyżby i korona sło
neczna nie m ogła być czemś w rodzaju zorzy północnej, t. j. zjawiskiem, spowodowanem przez działania elektryczne, ale zachodzące w owym rozrzedzonym wodorze poza pierście
niem chromosferycznym. J a k magnetyzm ziemski, czyli raczej napięcie elektryczne zie
mi, sprowadza wyładowanie się elektryczności w atm osferze naszej, tak napięcie elektryczne słońca mogłoby podobnie działać na elektry
czność, nagrom adzoną w warstwie rozrzedzo
nego gazu wodorowego. A ureola słoneczna może być dlatego zjawiskiem stałem , chociaż ulega przeobrażeniom , bo przy nadzwyczajnej burzliwości żywiołów słonecznych, natężenie prądów elektrycznych tak w atmosferze, ja k i na słońcu samem, je s t prawdopodobnie nie- tylko bezporównania silniejszem niż n a ziemi, ale i ciągle odnawiającem się. Oprócz powi
nowactwa widm obudwu zjawisk, także i sre
brzysto białe światło korony, jakoteż i p ro mienie, m ające niejakie podobieństwo do p ro mieni, które wysyła w górę świetlny łuk zorzy, naprow adzają na myśl, że przyczyną i tego zjawiska mogłaby być elektryczność, zwła
szcza, że światło korony, podobnie ja k świa
tło elektryczne, bogatem je s t w promienie niebieskie i fijoletowe.
M A IK I l PODRÓŻY PO CZECHACH.
przez
B r o n i s ł a w a P a w l e w s k i e g o .
W końcu Lipca roku bieżącego nadarzyła się piszącemu te słowa sposobność zwiedzenia większego obszaru kraju ta k przemysłowego, jakim są Czechy. W ycieczka m iała na celu zapoznanie się chociażby tylko powierzchowne z przemysłem Czech. Powierzchowne, mówię, gdyż ani warunki, ani czas na wycieczkę prze
628
znaczony nie pozwalały na szczegółowsze zba
danie go. To jed n ak , co się udało zwiedzić przez ciąg dwu tygodni, pozostawia po sobie bardzo miłe n iezatarte wrażenie, je s t poucza- jącem nietylko dla prostych turystów , ale na
wet i dla ludzi fachowo wykształconych. Po- żytecznemby było, aby nasza młodzież, m a
ją c a w przyszłości poświęcić się czyto przemy
słowi, czy też gospodarstwu, podobne wycieczki m ogła uskuteczniać. Zarów no bowiem prze
mysł fabryczny, ja k i gospodarstwo rolne Czech są godne widzenia. Środki m ateryjalne na takie wycieczki, przy wytrwałości, dość ła- twoby się znalazły. O ile wiem, za granicą między kształcącą się młodzieżą zawiązują się w tym celu towarzystwa, których członkowie płacą przez ciąg roku pewne składki, a n a stępnie w czasie odpowiednim albo wszyscy, albo tylko niektórzy, jeżeli środki są szczu
plejsze, wybrani lub naw et wylosowani przez towarzystwo, przedsiębiorą wycieczkę, wzbo
gacając nabyte na politechnikach, uniwersy
tetach lub innych zakładach już poprzednio teoretyczne wiadomości. Z e tego rodzaju wy
cieczki są n ader pouczające i bardzo korzy
stne, o tem .nikt, kto chociażby pomniejszą tylko odbył podróż, chociażby lichą naw et raz widział fabrykę — w ątpić nie będzie i wyda
nego na nią grosza z pewnością nie pożałuje.
N ic tak skutecznie nie kształci, ja k doświad
czenie, a to znów w tym razie nabywa się przez zetknięcie z ludźmi fachowymi, przez obejmo
wanie okiem w jednej praw ie chwili tego, co teoretycznie trzeba słuchać łub studyjować przez miesiące. K ażdy wreszcie w ykład teo re
tyczny, chociażby najświetniejszy i najsum ien
niejszy, od rzeczywistości jeszcze bardzo od
dalonym będzie. Ż ad en opis maszyn, przyrzą
dów, przebiegu jak iejś roboty nie u stali się w pamięci inaczej, jak po naocznem, dotykal- nem zbadaniu i poznaniu. Rzecz prosta, iż ko
rzyść będzie tem większą, tem bardziej spotę
gowaną, jeżeli w grę ogólną wprowadzi się sposób porównawczy b adania lub spostrzega
nia, jeżeli zam iast jednej maszyny, zamiast jednego przeprow adzenia roboty, kilka obej
rzy się i w umyśle zestawi i nad niemi kryty
cznie zastanowi. Tę je d n a k korzyść osiągnąć można dopiero przez zwiedzanie wielu zakła
dów przemysłowych jednego rodzaju i to za
kładów znaczniejszych.
D la cukrowników w pierwszym rzędzie Cze
chy przedstaw iają m ateryjał niewyczerpany.
Przy głównych torach komunikacyjnych, ko
lejnych, czy kołowych, można w Czechach n a
potkać wiele pierwszorzędnych cukrowni. Nie posiadam na razie wykazów statystycznych 0 przemyśle cukrowniczym Czech, to jed n ak pewna, źe te naszych 40 cukrowni, rozrzuco
nych po rozmaitych zakątkach K rólestw a, gi
ną zupełnie w zestawieniu z przemysłem cu
krowniczym Czech. Z d arza się często, że przy jednej stacyi kolejowej spotyka się tuż obok siebie 2, 3 lub nawet 5 cukrowni, urządzonych wzorowo i większych od naszych pierwszo
rzędnych. Z resztą cukrownie nasze prowadzo
ne są dotąd w wielu razach sposobami prze- starzałem i; u nas jeszcze napotykam y ta rk i 1 prasy, wytłaczające sok z miazgi buraczanej, w Czechach zaś wszędzie się to odbywa zapo
mocą krajalnic i dyfuzyi. Ten ostatni sposób dyfuzyjny odbierania cukru burakom w Cze
chach, jakoteż i w A ustryi wogóle, przez miejscowe warunki doprowadzonym został do wysokiego stopnia doskonałości, jakkolwiek nie można powiedzieć, aby już nic nie pozo
staw iał do życzenia. W skutek warunków opo
datkowania, robota musi iść możliwie dokła
dnie i prędko, — to znów wymaga oddzielnej budowy dyfuzorów. U nas też w Królestw ie nie udało mi się widzieć takich dyfuzorów, j a kie powszechnie w Czechach są używane. Dy- fuzory na U krainie, W ołyniu, Podolu, w G a
licyi są olbrzymie, wysokie, niedogodne przy obsłudze — czeskie zaś przeciwnie płytkie, niskie, o znacznej średnicy. Pominąwszy już wzorowe cukrownie, wydobywające cukier przez dyfuzyją — w Czechach często można napotkać rafineryje same, zakłady, przerabia
jące cukier surowy, brudny, żółty, pomięsza- ny z m elasą na rozmaite postaci cukru białe
go. Udało mi się widzieć jed nę z nowszych, niezbyt wprawdzie wielką, ale zato wzoi-owo urządzoną rafineryją cukru w A ussig (prawie nad granicą saską), należącą do p. Pro- lcopowskiego, wychodźcy z K rakow a. T a „Aus- siger Zucker-R affinerie,“ położona przy „Elbe S trasse,“ je s t bardzo dogodnie i wzorowo urzą
dzoną. Przesuw anie wózków po torach szyno
wych przy napełnianiu odśrodkowców (centry
fugi), k rajanie cukru w kostki sposobem pa- ternostrow ym , samo urządzenie odśrodkowców dwojakiego działania i przeznaczenia, maszy- neryją podobną, ja k a tu się znajduje, nieczę
N r. 40. W SZ E C H ŚW IA T . 629 sto napotkać można. Tuż pod P ra g ą czeską
w Modfanie, położona fabryka akcyjna cukru, połączona z rafineryją, je s t wzorem fabryk i głównem ogniskiem, do którego dążą wszy
scy, pragnący się zapoznać z wzorowo i na większą skalę urządzonemi cukrowniami. J a k mię zapewniano, fabryka ta je s t bardzo często zwiedzaną przez Niemców, Anglików, F r a n cuzów i t. d. Osmotyczne dobywanie cukru z melasy zasługuje przedewszystkiem na uwa
gę i może tu być przestudyjowane. Sam roz
kład fabryki, ogrom jej, kolosalne i dogodne przy obsłudze m aszyneryje są bardzo godne widzenia. T a fabryka była też pierwszą z wi
dzianych przezemnie, k tóra posiadała wzoro
wo i czysto urządzoną pracownię chemiczną.
Dużo i poważnie się mówi o rozbiorach cu
krowniczych, o chemicznem kontrolowaniu biegu roboty, wiele się o tem pisze, lecz to wszystko u nas prawie że teoretyczne tylko posiada znaczenie. Analizy, odbywane w cu
krowniach, są tylko zgrubsza przeprow adza
ne, starannej kontroli niema wcale, więc też i właściciel nie wie dobrze, ile może z pewnej ilości buraków otrzymać cukru, ile po drodze go traci, nie może więc zaradzić tym og ro mnym stratom , jak ie bezwiednie ponosi. Tu, ja k mię zapewniano, nietylko czysty zysk jest na względzie, lecz fabryka ma i cele teorety
czne i postęp w cukrownictwie n a oku. U nas chemicy, pracujący w cukrowniach, często na
wet płynów mianowanych przygotować nie um ieją. Sam znam chemika, który po ukończe
niu 2 klas gimnazyjalnych doszedł do tego stanowiska.
Zwiedzającym cukrownie i pragnącym się zapoznać z nowszemi przyrządami, szczegóło
wo zbadać ich wewnętrzną budowę, radzę zwiedzić „M aschinenfabrik Breitfeld, D anćk
& Com p.,“ położoną na K arolinenthal, przed
mieściu P ragi, dokąd przystęp bywa łatw o udzielanym i gdzie można porównawczo obej- rzyć nietylko nowsze, lecz i poprzednio uży
wane aparaty cukrownicze. F a b ry k a ta zao
p atru je nietylko same czeskie cukrownie w po
trzebne przyrządy, lecz i rozsyła je daleko pozą granice Czech. Większość nowych, ulepszo
nych aparatów, jakie napotkać można w Cze
chach i w A ustryi, wychodzi z tej właśnie fa
bryki. W znaczniejszych podręcznikach cukro
wnictwa, fabryka ta jest wielokrotnie cytowa
ną; wyszło z niej wiele nowych patentowanych
lub ulepszonych aparatów , juk dyfuzory, od- środkowce, krajalnice i t. d. F ab ry k a ta wy
rab ia również ap araty dla browarów, gorzelni i t. d. Trzeba dzień cały poświęcić, aby cho
ciaż pobieżnie przejrzyć jej różne oddziały.
Byłem tyle szczęśliwym, że za przewodnika przeznaczono mi P olaka, który wraz z innym od dłuższego czasu w fabryce tej wybitniejsze zajm uje miejsce. To też korzyść zwiedzania fabryki tem większą dla mnie była, gdyż udzie
lono mi tam szczegółowsze objaśnienia, cho
ciaż wogóle dostęp do fabryk czeskich je st bardzo łatwym, objaśnienia chętnie i grzecznie są udzielane. N a kilkanaście fabryk, które zwiedziłem, nigdzie mi oporu nie stawiono.
N aturalnie, iż specyjalności lub tajem nice, będące własnością wyłącznie jednej fabryki, są albo zupełnie ukrywane, albo tylko pobie
żnie, niedostatecznie objaśniane. Lecz to jest wspólne wszystkim fabrykantom , to samo spotyka P olaka w Królestw ie i Galicyi, w fa
brykach polskich. Nie chodziło mi jedn ak 0 wdzieranie się w tajem nice i jestem najzu
pełniej zadowolony z tego, com widział.
W wielu fabrykach czeskich znajdują się jako praktykanci Polacy. P ra c u ją oni tam najczę
ściej czasowo tylko, a potem przenoszą się na W ołyń, U krainę, Podole, do Rossyi lub K ró lestwa, albo też naw et w Czechach pozostają.
W P radze istnieje oddzielne laboratoryjum , zostające pod kierunkiem D -ra Aug. W achtla 1 przeznaczone głównie do badań cukrowni
czych.
Piwowarstwo je s t również zasłużoną dumą Czech. Piw a czeskie rozgłośne są n a cały świat. Rozgłos ten polega nietylko n a właści- wem postępowaniu przy wyrobie, lecz i n a j a kości m ateryjałów surowych. W yborowy chmiel i jęczmień ta k je s t tu nieodzownym warun
kiem dobroci, ja k i stosunek w m ateryjałach surowych, ja k i czas i w arunki warki, fermen- tacyi. Sposób np. przygotowywania piwa Pilz- neńskiego nie je s t tajem nicą — lecz niełatwą je st rzeczą naśladować ten wyrób, raz, że się nie będzie miało tak wyborowych m ateryja
łów surowych, powtóre, że drobne szczegóły w czasie warki i fermentacyi, grające tu wiel
ką rolę, łatwo niedość doświadczonemu piwo
warowi mogą uchylić się z pod uwagi. Tem większem musi być doświadczenie i pewność czeskich piwowarów, że brow ary są tam wy
łącznie na wielką skalę budowane, że dzienny
wyrób wynosi setki hektolitrów — jeden za
tem b łąd mały, gdziekolwiek popełniony, na
raziłby właściciela na ogrom ne straty. K o n sumenci zaś czescy są znów bardzo wybredni i błąd ten łatw oby spostrzegli i na cały zakład rzucili podejrzenie. Ponieważ piwowarstwo je s t o wiele prostszem od cukrownictwa, więc i brow ary przedstaw iają mniej rzeczy godnych widzenia, mniejszą dla chemików, niezawodo
wych piwowarów przedstaw iają wartość. U rzą
dzenie jed n ak słodowni, suszarni, kadzi ferm en
tacyjnych, piwnic, chmielowni, niektórych dro
bniejszych maszyneryj, zasługuje na uwagę i w Czechach można widzieć wiele szczegó
łów, wiele maszyn, których się nie spotka w W arszaw ie, pomimo, że piwowarstwo w ar
szawskie stoi dosyć wysoko i w przemyśle fa
brycznym poczesne zajm uje stanowisko. P o minąwszy już sławne brow ary i zakłady piwo
warskie w Pilznie, Saaz, Litom ierzycach i t. d., ju ż w samej P rad ze będzie nie bez korzyści zwiedzenie wielkiego brow aru akcyjnego na Śmichowie za W ełtaw ą, lub w środku m ia
sta „k. k. H o fb ierb rau erei“ n a Stefansgasse N r. 14.
Gorzelnictwa naszego nie można wcale po
równywać z czeskiem. N asze je s t prawie w za
rodku. S ta re ap a raty P istoryjusza zajm ują u nas główne miejsce w gorzelniach, a fermen- tacy ją zacieru prowadzi się iście ślimaczym krokiem . U nas, w Królestw ie, niby gorzelni- cy nie wierzą, aby ferm entacyją można było przeprowadzić w przeciągu kilku godzin, 0 przyrządach nowszych do zacierania k a rto fli, do studzenia zacieru, o nowszych a p a ra tach dystylacyjnych nie słyszeli wcale. W Cze
chach odwrotnie, używają nowych zacierni- ków, parników, nowych, szybko działających dystylatorów, chłodników do oziębiania zacie- ru, a ferm entacyją przeprow adzają w przeciągu kilku zaledwie godzin. Zwiedzenie gorzelni 1 dystylarni czeskich byłoby dla nas bardzo korzystnem i pouczającem. Bawiący w P r a dze mogą też zwiedzić piękną fabrykę wyro
bów glinianych i porcelanowych, znajdującą się na przedmieściu Smichów, tuż przy moście Palackiego. Nieco dalej na Śmichowie zasłu
guje na uwagę wielka akcyjna przędzalnia i drukarnia tkanin.
D la chemików zasługuje w podróży po Cze
chach szczególnie na zwiedzenie „O esterrei- chischer Yerein fiir chemische uud metallur-
gische P ro du ction 11 w Aussig, albo gdy to nie je st możebnem, po drodze leżącą fabrykę w Hruszowie p. t. „E rste O esterreichische So- dafabrik” . D ru g a ta fabryka W Hruszowie jest dosyć wielka i należy do pp. F ranciszka M ulle
ra i H ochstettera. W yrabia ona głównie kwas siarczany, azotny, solny, wapno chlorowe, sodę paloną, krystaliczną, wodan sodu, dwuwęglan sodu i t. d. Mechaniczne otrzymywanie sody w piecach leżących, obracających się około osi, w tak zw. rewolwerach, otrzymywanie dwu
węglanu sodu, otrzymywanie siarki z odpad
ków sodowych, regienerowanie (odtwarzanie) braunsztajnu sposobem W eldona, zasługuje przedewszystkiem na uwagę i zaimponuje k a
żdemu.
Chemiczna fabryka w Aussig je st pierwszą i największą na lądzie, tylko angielskie fabry
ki i ogromem i produkcyjnością ją przewyż
szają. F a b ry k a ta zostaje pod kierunkiem M. Schaffnera i H elbiga, ludzi ta k zaszczytnie znanych w świecie naukowym i tak zasłużo
nych w rozwoju przemysłu sodowego. W fa
bryce tej, bardzo często zwiedzanej przez roz
maitych cudzoziemców, zasługuje na uwagę bardzo wiele rzeczy: dwa piece rewolwerowe do mechanicznego otrzymywania sody, piece mechaniczne z ręczną i mechaniczną obsługą, mechanizm wprawiany w ruch z d o łu ; dwoja
kie piece do wypalania pirytów, zwykłe do wy
palania grubego i 7-piętrowe do miałkiego pirytu. W tej fabryce paleniska w piecach są wszędzie piętrowe, co je s t wynalazkiem, zasto
sowanym głównie przez H elbiga. T u taj, prócz drobniejszych m ateryjałów , wyrabiają głównie kwasy: siarczany, solny, azotny, wapno chlo
rowe, potaż, wodan sodu, potasu i t. d. Proces odtwarzania odpadków sodowych je s t tu inny, niż w Hruszowie. O dpadki sodowe po pewnym czasie leżenia na powietrzu, przenoszą do k a dzi, gdzie następnie wciskają w nie powietrze, przezco proces utlenienia przyspiesza się. R e
gienerowanie braunsztajnu i tu także uskute
cznia się sposobem W eldona, ale tu je s t pro
wadzone na większą skalę, niż w Hruszowie, gdyż tu zam iast jednej, dwie olbrzymie na- przemian działają wieże (oksydatory). G odną tu jest uwagi maszyna do rozdrabniania wa
pniaku, co w Hruszowie dosyć prymitywnie się odbywa, także ap a ra t do parowania rostwo- rów i oddzielania z nich kryształów i stałych zanieczyszczeń. F a b ry k a ta posiada na miej
N r. 40. W SZECH ŚW IA T. 631 scu własny oddział wyrobów glinianych, gdzie
w yrabiają kamionki do kwasów, garnki do soli, słoje, flaszki Woulfa, używane przy zgę- szczaniu kwasów, rury przewodnie, drenowe i t. d. D alej, zakład ten posiada własną fa
brykę cegieł, gdzie mechanicznie, sposobem maszynowym, mają wyrabiać do 12,000 cegieł dziennie. Nie zdarzyło mi się widzieć podobnej maszyny w naszych cegielniach w Królestwie.
Zważywszy, że zakłady te posiadają jeszcze swoją fabrykę gazową, k tóra nietylko że do
starcza gaz dla całego zakładu, lecz nawet i do wielu miejsc miasteczka (16,000 mieszk.), będziemy mieli chociaż słabe pojęcie o ogro
mie tej chemicznej fabryki.
A ussig je st jed n ą z najbardziej fabrycznych miejscowości na lądzie, istnieje tu bardzo wie
le rozmaitych fabryk. Piszący to, dla brak u czasu ograniczył się tylko na zwiedzeniu wy
mienionej już rafineryi cukru, fabryki chemi
cznej, wielkiej huty szklanej i garbarni. H u ta
„O esterreichischer G lashuten V erein“ p o łą
czona je s t ze szlifiernią i polerowaniem szkła, z lepieniem tygli szklarskich, cegieł i kamieni ogniotrwałych. M asę topią tu w tyglach i w olbrzymich piecach wannowych, gienera- torowych, jakich niema wcale w sławnej tylko na K rólestw o hucie „C zechy/1 w T rąbk ach pod Pilawą. N ależąca do p. Józefa H oniga
„Lederfabrik" leży przy G rossw allstrasse i je s t dość wielką garbarnią. Ja k o garbnika, używają tu tylko kory drzew iglastych; go- dnem też je st uwagi mechaniczne walcowanie skór, walcami, obciążonemi 90-centnarowym ciężarem; dalej godną je st uwagi nowo paten
towana maszyna do kruszenia kory, ja k mi z pochlebstwem powiedziano, w Polsce wyna
leziona, z fabryki „Excelsior bei B ielitz”
(B iała). W A ussig istnieją fabryki świec, ra- fineryja spirytusu, przędzalnie, drukowanie tk a nin, apreturow anie, browary, dystylarnie su
rowej nafty i t. d. Ruch je st tu dość wielki, gdyż miasteczko je s t położone przy zbiegu kilku torów kolejowych i w tem miejscu Elby, gdzie już dość znaczna i ożywiona istnieje że
gluga. Zważywszy, że o przystęp do fabryk je st tu bardzo łatwo, że fabryk istnieje tu zna
czna ilość, że Aussig je st położony w uroczej miejscowości, pełnej obrazów, podań, legiend
— nikt czasu tu spędzonego nie pożałuje, przytem wiele zobaczy, wiele się nauczy. Ł a godny, piękny klim at letni, pozwalający na
wet na zakładanie winnic na pochyłościach wzgórz, może bardzo uprzejemniać czas tu spędzany.
Piszącego te słowa jedynym tylko celem było znaleść i zachęcić młode siły do przed
siębrania podobnych wycieczek. Przemysłem, wytrwałością tylko Czesi stanęli na tak Wyso
kiem i imponującem stanowisku, przemysłem się tylko wzbogacili.
BUDOWA GNIAZD PTASICH.
p o d łu g O u s t a l e t a .
Ktokolwiek z nas spędził pierwsze lata swo
jego dzieciństwa na wsi, ten sobie przypomina niezawodnie, jakiego zdumienia, radości, nie
mal upojenia doznawał, gdy wpośród najg ęst
szych zarośli znalazł gniazdo pokrzywki lub rudzika. Chciwem okiem śledziliśmy zrazu po
stępy budowy, później rachowaliśmy ja jk a co
dziennie, niemal cogodzinę, — a gdy już m ałe zaczęły się wykluwać, jakiej wysokiej cnoty potrzeba było, żeby usłuchać napomnień ma
cierzyńskich i nie podnieść ręki po taki skarb niezrównany.
Dziś podobne odkrycie nie obudziłoby już w nas ani tych samych uczuć, ani tych samych pragnień; zaostrzyłoby jedn ak jeszcze naszą ciekawość, a nawet przejęłoby nas uwielbie
niem. Bo i ja k tu pozostać obojętnym wobec tych uderzających dowodów instynktu, albo raczej inteligiencyi ptakó w ; ja k nie studyjo- wać z zajęciem tych gniazd ta k rozmaitych kształtem , a ta k zawsze wybornie zastosowa
nych do celu, ja k i m ają spełniać; ja k nie po
dziwiać otrzymanych rezultatów, porównywa- ją c je ze słabością narzędzi, któremi rozporzą
dzał robotnik.
N ie chcę przypuszczać, żeby ptaki miały być jedynem i istotami, zdolnemi rozwijać p ra wdziwy gienijusz w celach zachowania swoje
go gatunku. Są pomiędzy zwierzętami ssące- mi, obok kretów, które rozkopują ziemię w rozmaitych kierunkach, szukając w niej po
żywienia i bobrów, które budują m ieszkania nadwodne, małe gryzące zwierzątka, nazwane myszami żniwiarkami (m us messorius Desc.), które chronią swoje małe w koszyczkach, a r
632
tystycznie plecionych z liści traw iastych ro ślin; są i ryby, które ja k ciernik, robią p ra wdziwe gniazda; są i owady w znacznej liczbie cudownymi artystam i.
N ie zapomnę o tem nigdy, bo właśnie słu
chając wykładów uczonego profesora i czyta
ją c jego prace, nauczyłem się podziwiać i oce
niać, ja k należy, gieometryczne prace pszczół i podziemne pałace mrówek.
N ieubliżając wcale starym moim przyjacio
łom, owadom, przyznać muszę, że u nich gust architektoniczny je s t daleko mniej rozwinię
tym, aniżeli u ptaków. W idok p taka, zajęte
go budowaniem gniazda n a wiosnę, zdaje nam się ta k naturalny, ja k to, gdy widzimy go szybu
jącego w obłokach,—p tak, który wcale gniazda nie ściele, je s t w naszych oczach rów ną ano- m aliją, ja k i ptak, który wcale nie fruwa.
W naszym klimacie n a wiosnę lub nieco pó
źniej, w samych początkach lata, p tak i zaczy
n ają się zajmować swemi gniazdami i wtedy ju ż spotykamy wróbli, zajętych na dziedziń
cach lub w ogrodach zbieraniem piórek i k a wałków słomy, przeznaczonych do budowania.
N ie są to jed n ak wyłączne m ateryjały, służące do budowania. Używają one także sierci, weł
ny, bawełny, jedw abiu, puchu roślinnego, mchu, porostów, łodyżek traw , sitowia, ko
rzonków, gałązek, a naw et kostek zbieranych na polu. N aturalnie, każdy gatunek wybiera sobie odpowiedni rodzaj tych m ateryjałów , a nawet, niektóre ptak i zdają się mieć upodo
banie szczególne do pewnych przedmiotów, których poszukują nieraz w wielkich odległo
ściach. Zwykle samiec zajm uje się zbiorami, podczas gdy sam ica-układa przyniesione m a
teryjały, a naw et wtedy, gdy samiec razem ze swą towarzyszką urządza tkaninę, sam ica w każdym razie wieńczy dzieło i wyścieła mię- k ą powłoką gniazdko, w którem m ają być zło
żone jajk a. Skoro ja jk a już są zniesione, oboje rodzice czuwają nad lęgiem, ogrzewając go na przem iany swojem ciałem. P o wykluciu się małych, ojciec z m atką dzielą się jeszcze sta
raniam i i bez wypoczynku przez cały dzień z niewyczerpane m przywiązaniem znoszą ży
wność, której potrzebują m ałe żarłoki.
K ształt, budowa i położenie gniazd równie są rozmaitemi, ja k m ateryjały, użyte do ich budowy. N iektóre gniazda są podobne do kie
licha o ścianach niezmiernie gładkich; kiedy inne wydają się arcydziełem koszykarskiem;
inne znów są wydęte ja k worek, lub p rzedłu żają się w ru rę zakrzywioną ja k szyja kobzy.
J edne umieszczone są na ziemi, inne bujają zawieszone ponad wodą, inne jeszcze jakby dojrzałe owoce wiszą n a końcach gałęzi, lub siedzą, na podobieństwo koszyczków, w ką
tach gałęzi.
A le między wyglądem zewnętrznym tych gniazd rozmaitych gatunków ptaków, ja k ró
wnież w sposobie ich zawieszania, dają się za
znaczać przejścia stopniowe. Obok tego, ka
żdy gatunek, trzym ając się od niepam iętnych czasów tego samego wzoru, wprowadza jednak pewne zmiany i udoskonalenia w budowie;
zmienia np. często położenie gniazda, by je lepiej zabezpieczyć. Z tych to powodów nie
podobieństwem je s t uszeregować te drobne budynki w systematyczny porządek i zamknąć j e w typy ta k ściśle określone ja k porządki
w budownictwie ludzkiem.
P rzed chwilą wspominałem, że p tak , który nie ściele gniazda, je s t prawdziwą anom aliją, są jed n ak między niemi pewne gatunki, które wyrzekają się, przynajmniej w znacznej czę
ści, trudnych obowiązków macierzyństwa. N a czele tych ptaków, k tóre może zalekko tr a k tujemy, ja k wynaturzonych rodziców, mieści się kukułka szara albo śpiewająca (Cuculus canorus), k tóra przybywa do nas z E giptu w pierwszej połowie M aja i przebywa przez całą letnią porę. Przybycie swoje oznajmia charakterystycznym śpiewem, ale oku ludzkie
mu rzadko się ukazuje. Zwykle trzym a się ona w zaroślach na brzegach lasów lub w sa
dach, pośród pól, a na ziemię schodzi tylko dla szukania żywności, k tó rą stanowią glisty ziemne (dżdżowniki), pijawki, liszki, jagody soczyste i ja jk a m ałych ptaszków.
K u k u łk a je s t w rzeczywistości strasznym tępicielem gniazd i już z tej samej racyi za
sługuje na nienawiść, ja k ą jej poprzysięgły sikory, kosy, pokrzywki i śliczne rudziki.
W szystkie te ptaki wróblowate m ają kukułkę w największej pogardzie i ja k tylko ją spo
strzegą, ścigają j ą z krzykami. A właściwie, jakby przez gorzką ironiją losu, te same wła
śnie ptaki dopom agają rozm nażaniu się nie
nawistnego gatunku, ogrzewając ja jk a kuku
łek w swych gniazdach, strzegąc ich piskląt pod swemi skrzydłami i żywiąc je ze szkodą własnych dzieci. Co prawda, to wprowadzenie obcego żywiołu do gniazda, niezawsze dzieje
N r. 40. W SZE C H ŚW IA T. 633 się w ich obecności, ale najczęściej dokonywa
się w ich nieobecności i podstępnie. Jeżeli ku
kułka nie może gwałtem zmusić samiczki do opuszczenia swoich jajek, pozostaje wtedy na czatach i ja k włóczęga, korzystający z wyjścia gospodarza domu, by popełnić zły czyn, — chwyta upatrzoną chwilę. Spuszczając się na ziemię, składa swoje jajko, bierze je w szero
kie swoje szczęki, przesuwa do g ard ła ze zręcz
nością kuglarza i wsuwa je delikatnie do ob
cego gniazda.
P a n de M urs przytacza w swojej książce blisko 60 gatunków ptaków wróblowatycb, które stają się tym sposobem ofiarami chytro- ści i brutalstw a tych pasorzytów. A le co jest dziwne, że wszystkie wróblowate, między którem i są gatunki bardzo inteligientne, nie spostrzegają zupełnie podstępu, lub zam ykają na niego zupełnie oczy. Stwierdzono także, że kukułka nie popełnia wcale podrzucenia nie
zręcznego, ale tylko robi podstawienie: stara się ona bowiem unieść jedno lub dwa ja jk a z gniazda, w którem złożyła swoje własne. To jednak wcale nie tłumaczy obojętności lub cierpliwości wróblowatycb, które zwykle są bardzo drażliwe, gdy ktoś dotyka ich jajek wysiadywanych.
Czy przypuścimy z panem Aelien, a zara
zem z niektórymi nowszymi ornitologam i, że spomiędzy ptaków, jedyna tylko kukułka po
siada szczególną własność zmieniania dowol
nie nietylko koloru jajek, ale naw et rozmia
rów swoich jajek, by je zastosować do koloru i wielkości jajek innego gatunku? Nigdy p o dobna anom alija nie mogła być ściśle stw ier
dzoną i według moich własnych spostrzeżeń, twierdzę razem z panem J . Vian, że jajk a ku
kułki zawsze można rozpoznać mimo niewiel
kich odmian.
J a k widzimy, kwestyja je st daleką od sta
nowczego rozwiązania; to tylko je s t faktem stwierdzonym, źe ja k już podstawienie zosta
nie dokonanem, samica rudzika, kosa lub po
krzywki nie robi żadnej różnicy między ja jk a mi własnemi a podłożonemi i z równą g orli
wością wysiaduje wszystkie aż do chwili wy
klucia. Zwykle kukułka wykluwa się najpier- wsza i zaledwie wyjdzie z ja jk a mały zbro
dniarz, ja k gdyby odziedziczył po rodzicach instynkty niszczenia, tak dobrze się urządza w swojej kolebce, że zaczyna spychać poza gniazdo, ja k gdyby przypadkiem, inne ja jk a
lub młodze pisklęta, jeśli te już są na świecie.
Utrzym ują nawet, że w tym ostatnim wypad
ku podsuwa się zdradziecko pod brzuch swych braci i podniesieniem krzyża wyrzuca je poza gniazdo. Przypuszczać by należało, że m atka, oburzona tą rzezią niewiniątek, zamorduje bratobójcę; nic z tego, zawsze w tem zaślepie
niu, które pozostaje dla nas niedocieczoną ta jem nicą — pieści ona mordercę i wychowywa
go z miłością; ojciec dopomaga jej w tem nie- wdzięcznem zadaniu i dzięki połączonym sta raniom obojga rodziców, żarłoczna kukułka szybko niezmiernie rośnie. J a k tylko poczuje się na siłach używania swych skrzydeł, opu
szcza gniazdo i po kilku dniach, przez które powraca jeszcze po żywność do swych przy
branych rodziców, porzuca bez żalu i na za
wsze tych, którzy j ą wychowali. U trzym ują nawet, że wynagradza swych rodziców za ich gorliwość tem, że niekiedy pożera ich ja k lisz
ki. A le to je st chyba prosta potwarz; co naj
wyżej, mogło się zdarzyć raz lub dwa i jedy
nie chyba przez przypadek, że kukułka, zawsze nienasycona, trochę zaskwapliwie chwyciła podawaną jej zdobycz i zdusiła w swych szczę
kach jedno lub drugie z rodziców.
Ale cóż się dzieje przez ten czas z prawdzi
wą matką? Jed n i utrzym ują, źe ona krąży około gniazda i że od czasu do czasu przynosi porcyją żywności swemu dziecku; inni zaś, i tym prędzej bym wierzył, mówią przeciwnie, że po złożeniu ja jk a odbiega od niego, żeby więcej nie wrócić.
W łaściwie dotąd niewiadomo, czemu przy
pisać te rozmaite różnice obyczajów, stale i ciągle stwierdzone w jednej i tej samej ro
dzinie.
Niektórzy ornitologowie utrzym ują, źe w pe
wnych warunkach, niedokładnie zbadanych, kukułka szara robi gniazdo ordynarne, nie
zgrabne lub zabiera gniazdo cudze, opuszczo
ne, w które składa swoje kilka jajek i te na
stępnie wysiaduje tak dobrze, ja k każdy inny ptak.
Nie będę się dłużej zatrzymywał nad tym faktem , który zresztą zasługuje na sp ra wdzenie, spieszno mi dojść do prawdziwych artystów rodu ptasiego. Zanim wykażę roz
maite stopnie ich talentu i przem ysłu, muszę jeszcze słów kilka napom knąć o dziwnych oby
czajach rodziny Nogalów (M egapodiidae).
P taki te zbliżają się z jed nej strony do perlic
634
afrykańskich, a z drugiej do grdaczy (C rax) am erykańskich; faktem godnym zaznaczenia je s t ta okoliczność, że na powierzchni ziemi zajm ują one stanowisko takie, jak ie im nazna
cza powinowactwo zoologiczne; m ieszkają one bowiem w A u stralii, Nowej Gwinei, n a wy
spach Filipińskich, na Celebes i na mnóstwie innych wysepek tegoż samego azyjatycko-au- stralijskiego pasa. Sposobem życia i rozwojem swoim oddalają się one nietylko od perlic i craxów (grdacz), ale jeszcze od wszystkich ku- rowatych, a naw et od wszystkich ptaków. W e dle ogólnego praw idła, kuropatw y, cietrzewie, perlice, a naw et grdacze składają ja jk a bądźto w gniazdach zbudowanych, wprawdzie bardzo pierwotnym sposobem, z kilku razem splecio
nych gałązek, bądź też w zagłębieniu ziemi, wy- słanem trochą mchu lub trawy. N a tem gnieździe samica, albo oboje rodzice — co się jednak rzadziej przytrafia — wysiadują swoje ja jk a , następnie po wylęgnięciu się młodych zajm ują się bardzo starannie wychowaniem małej ro
dziny. Inaczej całkiem zachowują się N ogale (M egapodiidae), bo ze wszystkich zebranych spostrzeżeń w ogrodach zoologicznych i z no- ta t podróżników okazuje się, że te ciekawe ptak i nie w ysiadują swoich jajek, nie zaj
m ują się nigdy wychowywaniem swojej rodzi
ny, bo m ałe przychodzą na świat prawie upie
rzone i odrazu sam e o sobie radzą. Rozwój ich odbywa się w w arunkach zupełnie anorm al
nych; ja jk a , z których się wylęgają młode, za
m iast w ciepłem gniazdku podlegać dobro
czynnemu ciepłu matczynego ciała, zostają składane poprostu w kupkach ziemi i szcząt
kach roślinnych, lub też w dołkach piasku, często spotykanych nad brzegiem m orza. — W tych w arunkach podlegają one pewnego rodzaju sztucznemu wylęganiu, stopień cie
p ła potrzebnego do rozwoju zarodka otrzym u
je się skutkiem rozkładu liści i innych substan- cyj roślinnych, pomięszanych z wilgotną zie
mią, lub wprost przez działanie promieni sło necznych, które rozgrzew ają silnie warstwę piasku, zostającą w bezpośredniem zetknięciu z jajkam i. Ten ostatni sposób, bardzo prosty, zdaje się być zapożyczonym od gadów, które najczęściej w piasku zagrzebują swoje jajk a.
( C . d . n .)
K IL K A SŁÓW
0 ALCHEMII I FILOZOFII HERMETTCZBfiJ.
przez M. Poh....
(D o k o ń czen ie).
Trzeba było dokładnie wyłożyć elementy tej m etalurgii alchemicznej, k tó ra przez tyle wieków zaprzątała najwyższe zdolności fizy
ków, ażeby zrozumiałemi uczynić opisy kam ie
nia filozoficznego, jak ie nam zostawili uczeni pisarze. J eden z nich uczynił w tym przed
miocie spostrzeżenia, których tu pominąć nie możemy.
„K am ień filozoficzny, główny cel alchemii, je s t osobliwą preparacyją czynników chemi
cznych, która raz otrzym ana, ma moc zam ia
ny wszystkiej części m erkuryjalnej jakiego m etalu, w złoto czyściejsze od tego, które wy
dobywamy z kopalni, a to, wrzucając jedynie m ałą odrobinę złota w m etale rostopione; gdy tymczasem ta część metali, która nie je s t mer- kuryjuszem, niezwłocznie się spali i ginie.
K am ień ów ciężkością je st równy złotu: k ru chy ja k szkło, koloru ciem no-czerwonego, w zetknięciu z ogniem, ja k wosk się topi.”
Oto jest, co alchemicy wynaleść usiłowali;
ale twierdzili zarazem, że zrobią kamień po
dobny do srebra, który potrafi przetworzyć w srebro wysokiej czystości wszystkie metale, wyjąwszy-srebro i złoto.
„Obiecywali nadto — powiada Boerhave — wydoskonalić kamień filozoficzny do tego sto
pnia, iż wrzucony w pewną ilość złota rosto- pionego, całą tę substancyją w kamień filozo
ficzny zamieni. N ao statek twierdzili, że mu nadadzą tak wielką moc i siłę, iż zmięszany z czystem żywem srebrem , również go przeisto
czy w filozoficzny kam ień.“
C ała rzecz na tem zależy — mówią alche
micy — ażeby przez naukę to uczynić, co na
tu ra wykonywa w ciągu wielu lat, a nawet w ciągu wielu wieków. Wszystko je s t we wszyst- kiem, podług dogm atu panteistów. W ołowiu znajduje się żywe srebro i złoto, zatem jeśli się wynajdzie ciało, które tak działać będzie na wszystkie części ołowiu, iż wszystko strawi,
N r. 40. W SZE C H ŚW IA T. 635 co żywem srebrem nie jest, gdy siark a ustali
merkuryjusz, czy liż nie można wierzyć, że płyn pozostały zamieni się w złoto? T ak ą je s t za
sada mniemania, przypuszczającego podobień
stwo wynalazku kamienia filozoficznego, który podług alchemików je s t esencyją skoncentro
waną i ustaloną, co roztopiona z jakim kolwiek metalem, natychm iast siłą m agnetyczną łączy się z m erkuryjalną częścią metalu, ulatnia i wygania wszystko cokolwiek tam się znaj
duje nieczystego, a tylko czyste złoto pozo
stawia.
Alchemicy używali dwu jeszcze innych środków do sztuki robienia złota. Pierwszym je s t wydzielanie: powiadają bowiem, że każdy m etal znany, pewną cząstkę złota w sobie za
wiera; tylko, w większej ich części tak drobną je st jego ilość, źe nie wynagrodzi kosztów, na jej otrzymanie łożonych. D rugim sposobem je s t m aturacyja. Alchemicy uważają m erku
ryjusz jak o zasadę i istotę wszystkich metali i twierdzą, że subtylizując go i oczyszczając, z wielkim trudem i po długich działaniach, niewątpliwie zamienić go można w czyste złoto.
N a takichże samych zasadach próbowano przetwarzać zwierzęta w ludzi, robiono do
świadczenia, zmierzające do uczłowieczenia zwierząt i wybielenia murzynów przez zmię- szanie ras.
Główne zagadnienia w sprawie alchemicznej wymagały odpowiedzi na następujące pytania:
Czy m etale m ają zasadę wspólną, pierw iastek metaliczny wspólny, który nadaje im nazwi
sko i n aturę tego, co rozumiemy przez metal?
Czy mogą być przeistoczone działaniem elek
tryczności wtenczas, gdy są stopione przez dodanie pewnej ilości saletry, siarki i żywego srebra, to jest, czy mogą wydać kamień filo
zoficzny ?
Sir H um phrey Davy wiele uczynił w tym przedmiocie doświadczeń. Jeg o doświadczenia galwaniczne, którem i zmniejszył liczbę po
wszechnie przyjętą ciał prostych, rozkładając wiele z nich, dotychczas uważanych za niezło- źone, zapewniają mu znakomite miejsce po
między chemikami. Ale Davy stanął tylko na połowie drogi; B rand i F arad ay dowiedli, że niejedna z substancyj, którym on zachował nazwisko cinł prostych, była rzeczywiście zło
żoną. Gdyby się doszło kiedykolwiek do rozkładu metali, to i kwestyja alchemiczna
miałaby racyją bytu, gdyż jeśliby można roz
łożyć metale, możnaby je teź złożyć i przeisto
czyć dowoli.
Dwie główne klasy uczonych, zajm ujących się obecnie tym przedmiotem, są m etalurgo
wie i ci, którzy się wyłącznie oddają zgłębia
niu fenomenów elektryczności. Alchemicy łą czyli potęgę elektryczności z ogniem zwyczaj
nym i zastosowywali siły galwaniczne do sto
pionych metali. Przeciwnie zaś uczeni, zgłę
biający elektryczność, ograniczali się bada
niem wszystkich ich własności, a metalurgowie używają jedynie ognia zwyczajnego. Stąd twierdzenia alchemików nie mogą być spraw- dzonerai, nauka ich nie może być uznana za prawdziwą lub fałszywą, ja k tylko przez do
świadczenia, których tryb oni wskazują.
Tym jedynie sposobem wymierzy się sp ra
wiedliwość alchemikom: bo jeśli mówią,_ że osiągają cel tym a tym sposobem, jedyny je st środek do przekonania się o prawdzie ich twierdzenia, trzymać się ściśle wskazanego przez nich try bu postępowania.
N ader godny uwagi fakt zaszedł w dziejach chemii w pierwszej połowie naszego wieku:
elektrycy, jeśli ich tak nazwać można, doszli bardzo blisko do owej transm utacyi metali, k tó ra na alchemików tyle zarzutów i żartów ściągnęła. Cross, Fox i kilku innych, ciągłem działaniem galwaniczno - elektrycznych stru mieni, dokazali zapomocą nauki w krótkim przeciągu czasu tego, czego n atu ra w ciągu tylko wielu wieków dokonywa: zmienili wła
sności i kształt metali. Otrzymali prześliczne krystalizacyje z substancyj mineralnych, o któ rych ani się spodziewano, żeby zdolnemi były do podobnych przeobrażeń. A le nigdy nie sto
sowali elektryczności do stopionych metali z przydatkiem czynników chemicznych, używa
nych przez alchemików i metalurgów.
N ie mogę leniej zakończyć uwag nad alche
miją, jak przytoczeniem zdania jednego zna-
| nego pisarza w przedmiocie transm utacyi
! metali.
„Je stto — pisze on — pytanie, które się zwraca do chemików filozofów, nie zaś do szar
latanów, którzy o każdej rzeczy dają zdanie z pewnością niezachwianą i najgłębszą nie
świadomością. M etale, podług nich, są w isto
cie ciałami prostemi; niedorzecznością przeto je st kusić się o ich przeistoczenie. Ale któż
N r. 40.
dowieść potrafi, że m etale są rzeczywiście ciałami pro stem i? — „T ak je s t — odpowia
dają empirycy, bo rzecz niepodobna je prze
istoczyć,” to jest, iż są one prostemi, ponie
waż ich przeistoczyć niepodobna i źe ich prze
istoczyć niepodobna, ponieważ są prostem i.
Osobliwsza logika, co tłum aczy skutek przez skutek.
Posłuchajm y jeszcze L inneusza:
„Przeobrażenie m etali — mówi sławny ten uczony — nadarem nie ukryw a się przed nami w świątyni W ulkana, w głębokościach natu ry szukać go powinniśmy.
„N ie byłem obecny w r. 1667, kiedy Hel- vetius dokonał transm utacyi ołowiu, ani kiedy B erigard i Y an H elm ont przeistoczyli merku- ryjusz, ani nawet podczas doświadczenia, k tó re z zadowoleniem obecnych wykonali cesarz F erdyn and w roku 1648 i elektor moguncki w r. 1658.“
„N ie możemy faktów tych — mówi Berg- m ann — podawać w wątpliwość, bez odmó
wienia wszelkiej wiary historyi. W yznajem y, że tyle je st przykładów szarlataneryi i szal
bierstwa w mnóstwie osób, m ianujących się alchemikami, że zła ich sław a szkodzi p ra wdziwym adeptom , jeżeli tacy byli kiedykol
wiek. Ponieważ podła chciwość była sprężyną prac ich bezowocnych, zasługiwali przeto na omylenie w swych oczekiwaniach. A le znajdo
wało się w dziedzinie sztuk i um iejętności tyle wynalazków i odkryć, k tóre niegdyś były w po
siadaniu publicznem, a dzisiaj są dla nas ta jem nicam i, iż nie można, niedopuszczając się
zuchwałości, zaprzeczać egzystencyi kam ienia filozoficznego, którego zresztą niemożności do
wieść niepodobna. N iezasięgając naw et wia
domości z roczników alchemii, dość je s t wspo
mnieć dam asceńskie szable, tak niegdyś wsła
wione, a których sposób wyrabiania zaginął dla nas. Robione były ze stali tak tw ardej, a zarazem ta k giętkiej, że przecinały najtęższe ciała, a przytem mogły się giąć tak, że ostrze dotykało rękojeści. B yłato połowiczna tran s- m utacyja żelaza, substancyja między żelazem a m erkuryjuszem .“
„M etale, podług mego system atu, są to sub- stancyje ziemiste, zmineralizowane przez ogień.
W szystkie zatem zaw ierają w sobie ogień i ziemię, a ich różnice pochodzą od rozm ai
tych proporcyj elem entu powietrznego, który do ich składu wchodzi. A że ziemia i powie
trze, kombinując się z sobą, tworzą sole, k a
żdy przeto metal, sądzę — je s t gatunkiem soli napełnionym ta k ą ilością ognia, ja k ą n atu ra jego znieść zdoła. Z tej definicyi można wy
prowadzić wniosek, że m inerał, przywiedziony do swego stanu metalicznego, nie może przy
ją ć większej ilości substancyi ognistej. Prze- wyżka tego elementu spraw iłaby tylko ulotnie
nie metalu. T ak więc, gdy ziemia ogniem prze
pełniona, stanie się m erkuryjuszem płynnym, nie może już pochłonąć większej jego ilości;
ogień mocniejszy sprowadziłby jej tylko subli- macyją.
„Stąd wynika, że jeśli transm utacyja me
tali je st podobna do prawdy, to może mieć miejsce tylko przez dodanie soli, k tó ra zmie
nia natu rę tajem niczą ołowiu albo m erkuryju- szu w n atu rę złota i srebra, ja k to kamień filozoficzny, powiadają, mocen je s t uczynić.
To zdanie może się zdawać dziwnem tym, k tó rzy nie zgłębiali nigdy przyczyn i istoty rze
czy; lecz B ergtnann i Scheele zalecają się swoją powagą, a można ich przytoczyć na po
parcie tego system atu.“
Co do nas, wyznajemy, iż dotąd małośmy zgłębili istotę i n atu rę metalów, lecz sądzimy, iż nowo-otrzymane wypadki upoważniają nas do oczekiwania, że nie je s t daleką chwila, kiedy się wynajdą pierwotne zasady metali. Oczekiwanie to przestało być fantastycznem marzeniem od chwili sławnych i pełnych znaczenia doświad
czeń Lockyera, które dziś dopiero rozpoczęte, różnie przez różnych tłumaczone i nawet nie
kiedy w wątpliwość podawane, o ile sądzić można przy współczesnym stanie wiedzy, są jed n ak początkiem niesłychanie ważnej chwili w dziejach chemii, chwili, w której będzie do
wiedzione, iż rodzaje m ateryi, dotychczas uwa
żane za proste, bynajmniej takiem i nie są, a więc mogą być rozłożone na prostsze od sie
bie, a tem samem i napow rót z owych p ro st
szych złożone. K iedy chwila owa nadejdzie, któż zabroni przewidywać, że z prostej, pier
wotnej, prawdziwie niezłożonej m ateryi, sta
nowiącej istotną podstawę wszystkich dzisiej
szych pierwiastków chemicznych, będziemy mogli każdy z nich przygotowywać sztucznie według upodobania. W tedy dowiemy się n are
szcie, czy alchemicy byli przewidującymi filo
zofami, czy tylko m a r z y c i e l a m i .
Tymczasem nie ulega wątpliwości, iż nowo
żytna nauka odniosła wielką korzyść z sumień-
N r. 40. W SZ E C H ŚW IA T . 637 nych prac alchemików, astrologów i w ogól
ności filozofów hermetycznych. Arnoldowi de Villanova, sławnemu alchemikowi, winni je steśmy kwasy: solny, azotny, siarczany, jako- też pierwsze próby dystylacyi, które dopro
wadziły do fabrykacyi alkoholu. Lubo R oger B akon udawał, że gardzi magiją, lubo prze
ciwko niej naw et pisał, rzecz jednak do p ra wdy podobna, że właśnie oddając się tajem ni
czym badaniom filozofii hermetycznej, odkrył proch: wynalazek, którego skutki ta k wywyż
sza, że, podług niego, odrobina tej straszliwej substancyi, wielkości ja k koniec palca, może zniszczyć miasto wśród błyskawic i gromu.
B adania astrologiczne doprowadziły go także do odkrycia teleskopu. Bazyli Y alentinus wprowadził użycie preparatów antym onijal- nych, solnych i żelaznych, tak szacownych w terapeutyce. Niemało też nauki m atem aty
czne winne są K ardanow i, sławnemu astrolo
gowi. Niezapomnijmy nakoniec o „A rs m a
gna," ciekawem dziele, w którem R ajm und Lulle wyłożył rozległy system at filozofii, czerpany w Azyi i zasady encyklopedyczne umiejętności ludzkich, które miały daleko pó
źniej rzucić tak żywe światło na E uropę.
Uczeni dzisiejsi powinni mieć w pamięci, że w każdym razie, bądź ciemni, bądź mądrzy, filozofowie hermetyczni, niemniej pozostaną prawdziwymi ich przodkami.
SPRAWOZDANIA.
Sprawozdania z piśmiennictwa naukowego polskiego w dziedzinie nauk m atem atycz
nych i przyrodniczych. R ok I. 1882. W y d a
nie z zapomogi K asy Pomocy Naukowej im.
Mianowskiego. W arszaw a, druk J . B ergera, 1883. S tr. I I I , 187, nieliczb. 3.
Młodzi ludzie, pracujący w rozm aitych dzia
łach nauk ścisłych, w liczbie 13-tu, ułożyli w zatytułowanej książce obraz naszego ruchu umysłowego w dziedzinie nauk ścisłych w ro
ku 1882. Podzieliwszy m ateryjał na 12 czę
ści, naukom przyrodzonym i matematycznym w ścisłem znaczeniu słowa oddali znaczniej
szą część swej książki, gdyż, oprócz tytułów, zamieścili krótkie sprawozdania z prac przy
taczanych; zastosowania zaś tych nauk, to je st nauki lekarskie, techniczne i agronomiczne
dbczekały się tylko bibliograficznych wzmia
nek. „Sprawozdania" obejmują 162 nazwisk autorów, którzy razem wydrukowali 627 ksią
żek, broszur lub artykułów, zamieszczonych w 38 wydawnictwach peryjodycznych. P rzed
mowa zapowiada ukazywanie się „Sprawo*
zdań" peryjodyczne, coroku, a nadto, rozsze
rzenie ich w m iarę możności przez sprawozda
nia o odczytach, podróżach, zjazdach, insty- tucyjach i t. p ., w jakim kolw iek związku z naukami ścisłemi będących.
Myśl wydawania podobnego inwentarza n a
szej umysłowości, je s t bez wątpienia bardzo dobra i użyteczna, a i wykonaniu, ja k na po
czątek, niewiele zarzucić możemy. Ponieważ autorowie obiecują, że przyjm ą życzliwe nad ich pracą uwagi, przeto pozwolimy sobie po
wiedzieć, że wiele zyskałaby ona na większej ścisłości bibliograficznej. T ak np. przy wielu pracach, które naprzód były drukowane w cza
sopismach, a następnie wyszły w odbitkach, nie znajdujemy o tem ostatniem żadnej wzmianki i naodwrót — spotykamy tytuły odbitek bez wskazania numerów pisma peryjodycznego.
D alej w wielu razach niepodobna sądzić o ob
jętości przytaczanej pracy, co wprawdzie tr u dniej zrobić dla artykułu dziennikarskiego, lecz dla książki albo broszury niezmiernie łatwo przez proste przytoczenie form atu i liczby stro nic. Podobnież niedość wyraźnie wskazano ilość i jakość ilustracyj, gdyż w wielu razach za
znaczono takim np. sposobem „tab. V II, “ z czego wcale wnioskować nie można, czy mo
wa o „siedmiu" tablicach, czy też o „siódm ej”
tablicy w cytowanem wydawnictwie. N ako
niec, niech jeszcze wybaczą szanowni autoro
wie, że wykażę im pewną sprzeczność: w przed
mowie na str. Ii-e j, w 5 wierszu od góry za
powiadają „zupełnie objektywne sprawozdania ze wszystkich prac naukowych," a na tej sa
mej stronicy, w 21 w. od góry dodają „jaką
kolwiek wartość naukową posiadających."
Z dążnością do oceniania spotykamy się zre
sztą w kilku miejscach książki, co odejmuje jej charak ter czysto sprawozdawczy i, jeżeli otwarcie zdanie nasze wyrazić nam wolno, je s t mniej pożądane od dokładnej inform acyi bi
blijograficznej. Z n.