• Nie Znaleziono Wyników

Gwiazda Katolicka : czasopismo religijno-naukowe, społeczne i beletrystyczne. 1890, nr 22

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Gwiazda Katolicka : czasopismo religijno-naukowe, społeczne i beletrystyczne. 1890, nr 22"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

Nr. 22.

Lwów dnia 15. Listopada 1890.

Rok I

„ G w ia zd a l.a to lic k a u w y ch o d zi d n ia 1 i 15 k a ż d e g o m ie s ią c a w o b ję to ś c i 2— 2 1/2 a rk uszy dru ku i k o s z tu je w A u s t r y i : c a ło ro czn ie 6 z ł . , p ó łr o cz n ie 3 z ł., k w a r ta ln ie 1 z ł. 50 c t.— W N ie m c ze c h : r o c z n ie 12 m a re k , p ó łro czn ie 6 m ., sk w a r ta ln ie 3 m . — W F r a n c y i , W łoszech, R u m u n i i i T u r c y i : r o czn ie 16 fr., pó łr o cz n ie 8 fr ., k w a rta ln ie 4 fr. — W A m e r y c e 4 dolary r o c zn ie .

P r z e d p ła tą n a d s y ła ć n a le ż y w p ro st do E e d a k c y i (Lw ów , u l. O sso liń -

k ic h , ]. 1 1 ). |

O g ło szen ia u m ie s z c z a s ię za o p ła tą 6 c t . od je d n e g o w ie r sz a . P rzy fm u / ta k o w e : a d m in istra c y a „ G w iazd y k a to lic k ie j^ i M uro ano n só w p. H ub. F r i e d l a w W ied n iu (V . M a tz le in d o rfe r str a sse Nr. 7 ) .

R e k la m a c je u w z g lę d n ia ją s ię t y lk o w p r z e cią g u dni 14 po w y jś c iu nru.

O d p o w ie d z i n a s tę p u ją ty lk o n a lis t y , w k tó r y ch z a łą c z o n e s ą m arki p o czto w e.

R ę k o p isó w n ie z w r a c a * się . — N u m e r i p o je d y n c z y k o s z tu je 25 c t.

Wł a ś c i c i e l, w y d a w c a i o d p o w i e d z i a l n y r e d a k t o r: k s. Ma r c e l i Dz i t j r z y ń s k i.

Czy wszyscy ludzie pochodzą z jednego pierwotnego szczepu?

( D o k o ń c z e n i e )

5. Za dru g ie piętn o r o zró żn ia ją ce r a sy wzięto k s z ta łt włosów. A m e r y k a n o m w łaściw ie i M o n g o ­ ło m p r z y p is a n o w ło s o k r ą g ły i p r o sty , E u r o p e j ­ cz y k o m i S e m it o m z w ijają ce się w loki, p ie rś c ie ­ nie, M u r z y n o m i A u s tr a lc z y k o m włos w ełnisty, a p rz e z sz kło pow iększa jąc e o b s e rw o w a n y , płaski, P a p u a ń c z y k o n n are szc ie, H o tte n to to m i B u s z m a n o m włos krzaczysty. J e d n a k i ta r ó ż n ic a u o w y c h n ar o d o w o śc i nie je st tak sta ła , a b y m o g ł a być p o d sta w ą choć by tylko p odziału ras, cóż dopiero g a t u n k ó w . E e lla c h o w ie n. p. lubo są szczepem m u ­ r z y n ó w , po większej części nie m ają w ło só w w e ł­

n is t y c h , Kafrowie z a ś , lubo nie n ależ ą do m u r z y ­ n ó w , m a ją włos w ełn isty , chociaż z re s z tą całą p o s ta w ą są bardzo podobni do E u ro p e jc zy k ó w . P o ­ d o bnie H o tte ntoci m ają często w ło s w e łn isty jak m u r z y n i , lubo do innej r a s y należą,

Cz erw one w łosy zn a jd u ją się najczęściej w kau- kazkiej rasie b ia ły ch , ale p o je d y n c z e in d y w id u a o c z erw onych w ło s a c h n a p o t y k a m y we w s z y s tk ic h r a s a c h , n a w e t m ię d zy m u r z y n a m i ls), jak we w sz y s t­

k ic h ^ r a s a c h z n a jd u ją się osoby m a jąc e całkiem w e ł n i s t e wło sy. S ami znaliśm y u nas takie in d y ­ w id u u m rodem z okolicy Rzeszowa. D latego s łu ­ sz nie pisze P r i c h a r d , że „ n ie m a może ani j e d n e g o plem ienia, u k tó re g o b y się w szystk ie cechy, ja k ie p r z y p is u ją m u r z y n o m , odrębnie zna chodz iły. W o g ó l e m ów ią c, są one m iędzy r ó ż n e szczepy podzielone, a w k aż d y m sz czepie więcej lub m nie j z ce cha m i E u ro p e jc z y k ó w lub A zy a tó w p o m ię sz an e. S ta ło ś ć typu m u r z y ń sk ie g o istnieje tylko w wyobraźni —

mówi W e i t z 16). — T e n b o w ie m ty p o g r a n ic z a się tylko n a bardz o mało plem iom , a obok niego istnieje bardzo w ielka liczba in n y c h typów p r z e jś c io w y c h do .typu europejskiego, albo k tóre p r z y n a jm n ie j od stę pują od ty p u m u r z y ń s k i e g o i są złag o d z e n ie m tegoż'*'. B óżnica więc w zię ta z k sz ta ł tu w ło s ó w o k a z a ła się c a łkie m n a t u ra ln ie je szc ze s ła b sz ą , niż z koloru sk ó ry .

6. B l u m e n b a c h p r z e to p rz y sw o im podziale r a s na jw ię k sz y n ac isk p o ło ż y ł n a b u d o w ę cz as zek lu d z k ich , k tó ry c h tr z y g łó w n e form y ro zró żn ia . Czaszki m ia now icie o w alne z w ysokie m cz o łe m w y p u k łe n a w ie rz c h u ku górze, n a jsz e rs z e n a d cz ołe m , które c h a r a k te ry z u ją w e d ł u g niego rasę b iały ch. Czaszki k ubiczne o k r ą g łe z niskiem ale szerokiem czołem, n a jw ię k s z ą ś r e d n ic ę m a jąc e nad uszami i będące ce chą M o n g o łó w . 1 cz aszka eli­

pso w ata z w ąsk iem i n isk ie m czołem , i najw iększ ą szerokością po n ad kościam i policzków, m a być ce c h ą E ty o p c zy k ó w . A m e r y k a n ó w zaś i Malajczy- ków m a o n za ty p y pośrednie, m ię d z y r a s ą k a u ­ k a s k ą i m o n g o ls k ą albo etyopską.

P ó źn ie jsz y p r z y r o d n ik A n d rz e j Retius, S zw ed , zrobił i n n y p o d z ia ł: n a r a s ę m a ją c ą d łu g ie czaszki z p r o s to p a d ł ą szczęką, do której n a le ż ą C e ltow ie , G e rm a n o w ie , lu d y r o m a ń s k i e i in d y js k ie ; rasę m a ­ ją c ą o k r ą g ł e czaszki z p r o s to p a d łą szcz ęką, obej­

m u ją c ą S ła w ia n , L a p o ń c z y k ó w , P e rsó w , T u r k ó w i p o łu d n io w y c h A u s t r a l c z y k ó w ; rasę z o k r ą g łe m i cz aszkam i i w y d łu ż o n e m i sz cz ękam i, do której z a ­ liczył T a t a r ó w , M on g o łó w , M alajczyków i w s c h o ­ dnio a m e r y k a ń s k i e s z c z e p y ; i rasę z p o d łu ż n e m i cz as zk am i i w y d łu ż o n e m i szczękam i, do której

I6) A ntro p o lo g ia J. 23. 9.

(2)

374 G w i a z d a k a t o l i c k a Xr. 22-

n ależą Nowoholandc-zycy, Chińczycy, J a p o ń c z y c y , M u r z y n i, G re n ła n d c z y c y i z a c h o d n i o - a m e r y k a ń s k ie plem iona.

W i d z i m y tu n a p rz ó d , że podział ten nie z g a ­ d z a się wcale z p odziałe m ras o p arty m na kolorze skóry, tylko różne ta m t e rasy należą, tu do jednej i n a odwrót, co ju ż w szelk i po d ział ras coraz b a r ­ dziej we w ątpliw ość podaje. N ad to wszakże jeden zalicza n ie k tó re n a r o d y do o k r ą g ło - c z a s z k o w y c h , d r u g i te ż s a m e do podłużno-ezaszkow ych, A m e ­ r y k a n ie i M a lajczy c y s ą w e d łu g B l u m e n b a c h a po­

śre d n im i m ię d zy jego ra s a m i, u E e c y u s z a zaś j e ­ dni z nic h do o k rąg ło , inni do p o dłuż no czaszko­

w y c h . G e rm a n o w i e i S ła w ia n ie n ależą u B lu m en - b a c z a do jednej rasy , u R e cyusz a do dw óch od­

m i e n n y c h . I na o d w ró t E e c y u s z M u rz y n ó w , Nowo- k o la n d c z y k ó w i G r e n la n d c z y k ó w zalicza do jednej rasy , kiedy B lu m e n b a c h dzieli je na różne rasy.

Cóż ztąd w y n i k a ? Oto że n ie m a narodu, któ ry b y je d n a k o w e m ia ł czaszki lub szczęki, ale w każ d y m nar o d z ie wszystkie się ich k sz ta łty zn a jd u ją . D l a ­ tego z M a la jc z y k ó w B lu m e n b a c h u s ta n o w ił osobną rasę m a lajsk ą, B u r m e is te r zaś zaliczył ich do rasy kauka skie j, P e sz e l do żadnej z p o p r z e d n ic h , tylko do mongols kiej.

S łu s z n ie przeto co do czaszek w ła ś n ie tak p isz e A e b y : 17) „N a jw iększej wagi j e s t to d o św ia d ­ czenie, że n a t u r a l n e cz aszki nie m a ją ż a d n eg o o d ­ g r a n ic z e n ia ani p r z e rw y m ię d z y j e d n y m k sz tałtem a d ru g im , ale w szystkie zlew ają się w je d n o przez m n ó stw o k s z ta łtó w pośrednic h. T u ciągło ść w s z y s t ­ kic h k s z ta łtó w cz as zek t e m go d n ie jsz ą j e s t uw agi, że ze w szystkim i in n y m i s to s u n k a m i człowieka stoi w h arm o n ii. Jeżeli w y rz u c i m y kształty p ośre­

dnie, o trz y m a m y typy w yraźnie od siebie różne, k tóre m ogą b y ć w szkole n a okaz p o d a n e ; ale b ę d ą to tylko m odele sz kolne, k tó re rze czyw iście bez m iło s ie rd z ia są za ta rte . Kto p o w ie r z c h o w n ie tylko — dodaje H u m b o l d t 18) — i na piewszy r z u t oka b a d a ród ludzki, może m n ie m a ć , że nie tylko ra sy istnieją, ale naw e t, że z ró ż n y c h pochodzą p ie rw o tn y c h szczepów. W e d ł u g m e go j e d n a k p r z e ­ konania, za j e d n o ś c i ą rodu lu dzkiego p rz e m a w ia ją p o ś re d n ie odcienie b a r w y s k ó r y i b u d o w y czaszki, ja k ie bliższe poznanie ludów w n o w s z y c h czasach n a m podaje. W ię k sz a część, m n i e m a n y c h k o n tr a ­ stów m ię dzy r a s a m i u s u n ię tą zo s tała p iln ą prac ą T i d e m a n a nad cz aszkam i M urzynów i E u r o p e j c z y ­ kó w , an a to m ic z n e m i s tu d y a m i Y ro l ik a i W e b e r a , g r u n t o w n e m d z ie łe m P r i c h a r d a o k o lo r a c h s k ó ry lu d ó w afry k a ń sk ic h . Czy kto p rz y jm ie 5 r a s B l u ­ m e n b a c h a , czy 7 P r i c h a r d a , n ig d z ie nie zna jdz ie rzeczyw istej p o d s ta w y do takiego p o d ziału . Dzielą n a r a sy w e d łu g koloru i budow y, nie troszcząc się o lu d z i k t ó r z y pod ten p odział p o d c ią g n ą ć się nie d a d z ą " .

7. C z w a r tą p o d sta w ę r ó ż n ic y r a s p o d a ł P i o t r C a m p e r ( f l 7 8 9 ) H o la n d e z y k , k tó r ą jest tak zw a n y k ą t t w a r z y , p o w sta ją c y w te n sposób, że je d n ą

linię ciągnie od o tw o ru u c h a do g ó r n y c h d z ią ­ seł u spodu nosa, a d r u g ą od najbardzie j w y s t a ­ ją c e g o p u n k tu cz o ła n a d nose m , do ty c h ż e g ó r ­ n y c h d ziąse ł u s p o d u nosa. Oczywista, że im b a r ­ dziej czoło bądzie pła skie czyli p o c h y ł e a sz cz ęk a w yłożona, te m kąt ten będzie ostrz e jsz y i p r z e c i­

w nie im prostopadlejsze czoło i szczęka; te m kąt te n mniej ostry, a więcej zbliżający się do p ro ­ ste go. K ąt ten n a jm n ie j pow in ie n w ynosić 75 s t o ­ pni, a najwięcej 9 0 stopni, m n ie jsz y bowiem zbliża się do ty p u m ałpy, w iększy do g ło w y c h orobliw e j na wodę.

J u ż j e d n a k B lu m e n b a c h wykazał, że i ta z a ­ sa da j e s t n ie dosta tec zną do rozróżnie nia r a s , tak b o ­ wiem r ó ż n o r o d n y jest te n k ą t u każdego ludu. N o w si zaś an tro p o lo g o w ie całkowicie go odrzucili, a r ó ż n e liczby sto pni tego kąta, ja k o b y w p e w n y c h ra s a c h się u tr z y m u ją c e , w ykazali ja k o f a ł s z y w e 19).

8. I n n i n a r e sz c ie ja k anglik L o t h a m oparli p odział r a s na rozmaitości j ę z y k ó w czyli m ów , ale z n ie le p s z y m od p o p r z e d n ic h sk u tk ie m . J ę z y k i b ow iem dow odzą raczej je d n o ś c i rodu ludzkiego, niż rozm aitości p ie r w o tn y c h s z c z e p ó w . Dość ja sn o pokaz uje się to ju ż ztąd, iż w szelkie usiłowania, a by z a sto so w a ć rasy do klas mów, sp e łz ł y n a ni- c z e r n 20). Ję zy k i b o w iem wcale nie idą zgodnie z p o d ziałe m ras, ale p rzeciw nie kilka ras p o k r e ­ w n y m i m ów ią ję z y k a m i, z czego się pokaz uje , że ze w spólne go p o ch o d z ą szczepu, j a k i o d w ro t n ie często j e d n a rasa ca łk ie m r ó ż n ą m a mowę, a tęż s a m ą budow ę ciała, czaszki i tw arz y, te n sa m ko­

lor skóry, w ięc z now u oczywista, że mim o ró żn ic y ję z y k ó w , ty ch s a m y c h mieli przodków . T ak n. p.

rasa k a u k a z k a mówi językami in d o g e rm a ń s k ie m i i s e m ic k im i, a ję z y k t u r a ń s k i o b ejm u je w sz y s tk ie ludy E u r o p y i Azyi z w y jątk iem Oryjczyków, Se- m itów i C hiń cz y k ó w , a więc obejmuje tak różne ja k W ę g r ó w , T u rk ó w , M ongołów , E s k im o s ó w ; T a ­ tarów , M alajczyków , S iam c zyków , P o lin e z y jc z y k ó w i t, d. 12‘).

W ielość mów z re sztą dość ła tw o sobie w y ­ tłu m ac zy ć , zw a ży w sz y fakt, że im mniej są o ś w ie ­ cone naro d y , tem więcej m a ją ję z y k ó w ; im zaś więcej u c y w iliz o w a n y je s t naród, te m więcej je d n e j t r z y m a się m o w y . R o z p ró s ze n i m ie s z k a ń c y w y s p y T im o r cz te rd z ie s tu m ó w ią ję z y k a m i, a n a wyspie B orneo j e s t k ilka se t mów. M is y o n a rz G a b r y e l Sa- g a rd o pow iada o H u ro n a c h , że u n ic h n i e m a d w ó c h wsi, k tó r e b y m ia ły ten sa m język, a n a w e t w tej sam ej osadzie poje dyncz e familie r ó ż n y m m ó w ią ję z y k ie m . P o c h o d z i to ztąd, że je d n a wieś, a n a ­

w e t familia n ie n aw id z i d r u g ą , o g ran ic za się na sobie, a w ro zm o w ie z sw em i d zieć m i p r z y b ie r a od n ic h coraz n o w sz e w y r a z y , ta k iż zejściu je d n e j g e n e r a c y i m o w a tego sa m eg o p le m ie n ia c a łk ie m się zmienia.

P i e r w o t n a j e d n a k p r z y c z y n a r o zm a itośc i j ę ­ zyków m usi być u z n a n a n a w e t w e d ł u g b a d a ń n a ­ u k o w y c h ta, j a k ą podaje P is m o św., m ia n o w icie

” ) Schodelformen S. 5 . — '*) Kosmos I. 397. ,9) Zobacz A«by, Schadelformen S. 81. — 20) Mas Muller, Wissenschaft der Sprache. — ” ) Tamże str. 243.

(3)

Nr. 22. G w i a z d a k a t o l i c k a . 375

k a r a B oża za g rz e c h y lu dzkie. „R ozm aitość ję z y ­ ków nie d a się w y tłu m a c z y ć — pisze H e r d e r 22)

— przez w ę d ró w k i n aro d ó w , c h o ć b y ś m y i klimat, kraj i sposób życia wzięli w r a c h u b ę . C/>ęsto m ie­

szkają tuż obok siebie narody, pochodzące z tegoż s a m e g o szczepu, a przecież r ó ż n y m ają język. T am m u sia ło coś p o z y t y w n e g o zajść, co te g ło w y ro z ­ r ó ż n i ł o ; filozoficzne d ed u k c y e nie są tu d o sta te - c z n e “ .

„ P o c h o d z e n ie bow iem ję z y k ó w z je d n e j w s p ó l ­ nej m ow y, je s t dziś już p ra w ie p e w n e “ . O p o w ia ­ d a n ie M ojżeszowe u trz y m u je , — pisze F . B o p p 23) że w szystk ie n a r o d y są z sobą spokrew nione , czego w sza kże sta rożytni n a drodze r o z u m o w a n ia nie po­

zna li. R z y m ia n ie i Grecy przy c a łe m sw em w y ­ k sz tałcen iu ani nie przeczuw ali, że bliżej s p o k r e ­ w nieni są z A ry jc z y k a m i i G e r m a n a m i, niż z S y ­ r y jc z y k a m i i T u ry jc z y k a m i. Oo je d n a k s ta ra owa książka w ypow iedziała, to b ad a n ia n asze go s t u l e ­ cia z a tw ie rd z iły . Jończycy. A ryjczycy i N ie m c y z je d n e g o pochodzą sz c z e p u ".

„Z a n im przodkow ie I n d ó w i P e rs ó w puścili się n a p o łu d n ie i zanim p r z e w o d n ic y kolonij g r e ­ ckich, r z y m sk ic h , celtyckich, te utońskic h i sła w iań- skie h do E u ro p y w y w ę d i w a l i , istniał m a ły p r a ­ w d o p o d o b n ie n a w yżyna ch Azyi sz czep aryjski, m ó w ią cy ta kim ję zy k ie m , k tó r y nie był je szc ze ani s a n s k r y c k im , ani g r e c k im , ani n ie m ie ck im , ale k tó r y zarodki w szystkich ty c h mów^ w sobie z a ­ w i e r a ł " : sz czep, k tó r y d a w c ę św ia tła i życia w n ie ­ bie tem s a m e m w z y w a ł im i e n ie m 11 — mówi Max Miiller.

„ B a d a n ia w y k r y w a j ą co raz to więcej p o k r e ­ w ie ń s tw a m ię d zy m ow am i — św ia d cz y W. W a- k e r n a g e l 24) — i z ta k ą p ew n o śc ią sp ro w a d z a ją je do coraz m nie jszej liczby g r u p , tak, iż w g ru n cie j e d n ą tylko p ie r w o tn ą m ow ę p o jm o w a ć możemy, z w iększą pew nośc ią , niżeli to do n ie d a w n a m o g ło n a m się w y d a w a ć " . A B a rt h e le m y S a in t- H ila ir e dodaje a5): „ U tr z y m u ję , że w y n ale zien ie mowy p r ź e z je d n ę p a r ę ludzi daleko łatw iej d a się zro­

zum ieć, aniżeli przez w iększą ich liczbę, T am by p o m ię sz an ie nie było m o ż liw e. Czło wiek p rzy sz ed ł n a św ia t d o ro sły m , m ó w ił i potom ków sw y ch uczył m ów ić. R oz w iąz anie więc tej k w esty i, ja k ie daje K sięga R odz aju, ja k w wielu in n y c h r z e cza ch , tak i w tej j e s t najrozum nie jsze,,.

9. T ym sposobem p rzeszliśm y ju ż wszystkie n a jw a ż n ie jsz e ró żn ic e ras lu dzkich, i p r ze konaliśm y się, że one wcale nie dzielą tak ab s o lu tn ie r o d u lu dz kiego, j a k to p rze ciw nic y nasi e g z a g e ru ją , tem m n ie j zaś je d n e g o p ie rw o tn e g o szczepu zaprzeczyć m e zdołają. N ic przeto dziw nego, że n ajzn a k o m itsi p r z y r o d n ic y otw arc ie u t r z y m u j ą p ochodz enie w s z y s t ­ k ic h ludzi z je d n e j p a ry pie rw sz y c h ro d zic ó w . Sam B u r m e i s t e r w yznaje, że n a jz n a k o m itsz e m w ty m k ie r u n k u dziełem j e s t , , H isto r y a n a t u r a l n a ro du l u d z k i e g o ' 1 przez P r i c h a r d a ; otóż ta b ro n i je d n o ści

2J) G eist d er lieb raisch e n P oesie I. A bth. S, 60. — K au len , die S p ra o h y e rw irru tig zu B abel. — ,s ) Y erg lei- ehende G ram m atik. — U eb er U rs p ru n g d er S p rach e —

6) J o u rn . d. Sav. 1862 p. 610.

i

ro d u ludzkiego. I n n y nie za p rz e c z e n ie z n a k o m ity p r z y ro d n ik je st A l e k s a n d e r H u m b o l d t ; ten ta k że stoi po stronie je d n o śc i p ie rw o tn e g o sz czepu lndzi i odw ołuje się w t e m n a p o w a g ę J a n a Mullera, któ rego n ajw ięk sy m a n a to m e m naszego czasu n a ­ zywa. W dziedzinie anatom ii porównaw czej naj­

większą p o w ag ą od zn a cz a a n g l ik O/ f e n ; te n tak sam o naszą p ra w d ę u tr z y m u je . P o m ięd z y d a w n ie j­

szymi u cz onym i nikt tej kw estyi z większą p i l n o ­ ścią nie zb a d ał, ja k B l u m e n b a c h ; i ten p o s z u k i­

w aniam i sw e m i d o p r o w a d z o n y został do u z n a n ia naszego tw ie rd z e n ia . N a js ły n n ie js z y m obecnie a n ­ tropolo gie w we F r a n c y i j e s t A r m a n d de Q u atre - f a g e s ; n ie m a bardziej s ta n o w cz eg o o b ro ń cy j e d n o ­ ści r o d u lu dzkiego n a d niego. Najpilniej w tym k ie ru n k u w y p ra c o w a n e dzieło w N iem cz ec h j e s t

„ A n tr o p o lo g i a ludów n a t u r y ' 1 T e o d o ra Weitza, ten do tegoż sa m eg o przychodzi w n iosku. T o ż p r z e ­ konanie dzieli L in n e u s z , Buffon, Cuvier, J . G e- offroy, St. H ila ir e , Steffens, S z u b e r t, R u d o lf i A n ­ drzej W a g n e r o w ie , K. E. Baer, H . M eyer, B u r ­ d a c h , W i lb r a n d , P lo u r e n s , H u g o Miller, S ir J o h n H e r s c h e l, Lyel, H uxlej i inni.

10. J a k ż e się więe tłó m a c z ą wyżej w s p o ­ m nia ne różnice r a s ? N a jw a ż n ie js z ą bez w ątpienia p r z y c z y n ą j e s t prz e d e w sz y s tk ie m k lim a t u m ia rk o -.

wany, lub zimny. „ K i e d y m p r z y b y ł do G h o d a m e s

— pisze R i s c h a rd s o n 26) — m ia łe m cerę różową, teraz w ygląda m jak tu tejsi żółci lu d z ie 11. E u r o p e j ­ czycy żyjący w G w inei o tr z y m u ją cerę miedzianą, w E g i p c i e b r u d n o b r u n a t n ą , w A b izy n ii b r o n z o w ą . L a n g s d o r f w opisie swej podróży tw ie rdzi, że na w yspac h M a rk e z a s z n a la z ł E u r o p e jc z y k ó w po d zie­

siątku lat u c h pobytu tak c z a r n y c h , j a k ta m te jsi m ie sz kańcy. M n ó stw o in n y c h p o d o b n y c h dow odów podają powyżsi p r z y r o d n ic y .

P r ó c z k lim a tu j e d n a k n a różnice r a s w7p ły w a je s z c z e bardz o więcej lub m nie j z d r o w e , suche lub w ilg o tn e i p e łn e w yziew ów poło żenie kraju , z d r o ­ w sze lub sz lachetniejsze za tru d n ie n ie , lepsze lub n ę d z n ie js z e k a r m ie n ie się i sposób życia, m o r a l­

ność i r o z p o w sz e c h n io n e w n a r o d z ie w ystę pki, u pade k n a d u c h u w s k u ta k u ciem ięż en ia , p r z e ś la ­ dow ania, lu b ciągłej walki z m oc niejszym i, w iększy lub m n ie jsz y stopień ośw ia ty, nakoniec bardzo w iel­

kim cz y n n ik ie m j e s t m nie j lub więcej sz la c h e tn a religia, n io są ca p rze k o n an ie o w znioślejszym lub m nie j w z n io s łe m zadaniu, powołaniu i celu c z ło ­ wieka. T ak b ow iem pojedyńcze osoby, jak ca łe lu d y wyżej pod wszystkim i owemi względam i stojące daleko pię kniej i lepiej się rozw ijają, ja k n iższe m o raln ie i cia łe m od typu lu dzkiego zbaczają.

S k ąd s łu s z n ie w n io sk u je H u m b o l d t 27), żo „ l u d y tak zw a n e dzikie wrcale nie są p ie rw o tn y m i szcze­

pami rodu lu dzkiego, ale raczej p le m io n a m i odpa- dłe m i od cyw ilizow a ńszyc h lu d ó w i stabem i r e s z t ­ kami n aro d ó w , k tó r e przez długi czas rozprószone po la sac h , p o p ad ły w b a r b a r z y ń s t w o 11. N akoniec m ożem y jeszcze przyjąć z B u r d a c h e m , że daw nie j

S6) T rav . in sbe gr. d e se rt of. S ah ara. — 27) A equi- noetielreise I I I S. 441 i 240 i nast.

(4)

376 G w i a z d a k a t o l i c k a .

p r z y r o z k r z e w ie n iu się rodu ludz kiego i podziale n a rasy, d aleko e n e rg icz n iejsze d z ia ła ły praw a n a ­ t u r y niż dziś, przez co szybciej i trwalej ustaliły się ce c h y raso w e między lu d ź m i. P o tem w y j a ­ śn ie n iu n ie m a m y już żadnej przyc zyny p r z y ­ puszczać więcej n a d je d e n p ie rw o tn y szczep ro du ludzkiego.

11. J e d n ę tylko m a je szc ze tr u d n o ś ć W a i t z ; m ianow icie, że n a w ło s k u je d n e j p a r y ludzi istnienie całego rodu lu dzkiego zaw isło ! O d p o w iad a m y mu więc, że nie n a w ło s k u je d n ej p a r y ludzi istnienie w s z y s tk ic h zawisło , tylko na w sz e c h m o c y B o ż e j;

bo skoro Bóg m o c e n był pie rw sz y ch rodziców s tw o ­ r z y ć , m o c en b y ł i ich życie zachow ać, aż się do ­ sta te c z n i e rozm nożą.

Ale. czyż m ożliw a, za r z u c a nam je sz c z Yogt, a by z je d n e j p a ry tyle ludzi n a ziemi się n a m n o ­ ż y ł o ? — „ J e s t to miejsce pism Y ogta — o d p o ­ w ia d a m u T h u m — dowodzące, że on ż a d n y m nie b y ł m a te m a ty k i e m . Bo g d y b y sobie choć ciem ne pojęcie o g e o m e tr y c z n y m w zroście ze swych- lat sz k o ln y c h za chow a ł, to nie m ó g łb y b y ł te g o z d a ­ n ia n a p i s a ć 11. W e d ł u g p r o s te g o r a c h u n k u T h u m a , z je d n e j p a r y rodzic ów w 4 2 5 la tac h może p o w sta ć 8 0 0 m ilionów ludzi ludzi. J e s t z re sztą wiele faktó w n ajz u p e łn ie j toż s a m o stw ie rd z a ją c y c h . B oku 1589 p r z y rozbiciu ok rętu an g iels k ieg o jeden m ę ż c z y z n a i 4 n ie w ia s ty sc h ro n iły się n a b e z lu d n ą w y s p ę ; w 8 0 latach lic zyła owa w y sp a 1 2 . 0 0 0 m ie s z k a ń ­ ców. I n n e n a r e s z c ie p o w a g i p r z y to c z y li ś m y wyżej.

H u m b o l d t n a k o n ie c w zią ł je szcze w r a c h u b ę i tr u d n o ś ć p rz e p ra w ie n ia się do A m e r y k i, i w y k a- zał, iż ż a d n a n ie m ożliw ość w tem nie zachodzi, n a p o d ró ż bow iem m o rsk ą z A zyi na k o n ty n e n t d r u g ie j p ó łk u li co najw7yżej 36 godzin b y ło po­

tr z e b a , a żą d z a s z u k a n ia sz częścia i p rz y g ó d , p r a ­ g n ie n ie z y s k u lub ujścia niewoli, p r z e lu d n ie n i e lub n ie n a w iś ć o b c y c h n a r z u c a n y c h so b ie obyczajów do d alek o m ię k s z e j odw agi d o p ro w a d z a ją . I w tem w ię c w y n ik i b a d a ń p r z y r o d n ic z y c h stoją w zgodzie z n a u k ą P i s m a św. i z z a sa dam i Kościoła k a t o li­

ckiego.

M arya, uzdrowienie chorych.

P rz eró b , z nie m . p rz e z St. G.

I.

P ó łn o c b iła w ła ś n ie n a m ie jsk im z e g arze , g d y m ło d e dzie w c z ą tk o , bardz o biednie ubrane, d r ż ą c e z z im n a i str a c h u , biegło sz ybko p rz e z ulicę M o n a c h i u m , p o k r y t e p u c h o w y m k o b ie rc em śniegu.

M r o ź n y w ic h e r dm iąc z z a c h o d u , sz a m o ta ł s u k n ią i c h u s t k ą dziecka, k tó r a w skostniałe j rączce ściskało m o c n o b u te lec zk ę z l e k a r s t w e m ; a w z n o ­ sz ąc oczy ku nie bu w y is k r z o n e m i m ilionam i g w ia z d , sz epta ło g ło s e m d rg a ją c y m b o l e ś c i ą :

— O Boże, d o p o m u ż m i ! J e s z c z e tak daleko do dom u, czy j a zdą żę n a c z a s ? O B oż e! nie zabie­

raj nam m a tki. Cóż j a zrobię, ja k ona u m r z e ? zm iłu j się n a d nam i, z m iłu j!

I ta k m odlą c się i w zdyc hają c na p rz e m ia n y , szła m a ła L isk a coraz prędzej, u tu la ją c się w y ­ t a r t ą c h ustec zką , d zw onią c zębam i i z r z e w n ą a ża rliw ą p rośbą sp o g lą d a ją c w niebo, a m ia ła czego p ła k ać , nie pokoić się i prosić ; sierota od lat kilku bez ojca, za g ro żo n ą b y ła u t r a t ą matki. I niety lk o o na s a m a z o s ta ła b y sierotą, g d y b y m a tk a u m a r ł a , ale je sz c z e czworo jej m ło d s z o g o ro d z e ń stw a . L i ­ ska m a ją c lat je d e n a śc ie , pra c o w a ła już raz em z m a tk ą na u trz y m a n ie ro d zin y .

D o tą d , choć bardz o s k r o m n ie i oszczędnie, m ia ły przecież żyć z czego, bo przy usilnej p ra c y i cnocie, P an Bóg za w sze daje k a w a łe k c h l e b a ; ale od dw óch ty g o d n i A n n a Mtiller, m a tk a Liski, l e ż a ła ciężko chora . T ro c h ę za oszczędzonego g r o ­ sza w y c z e r p a ł o się ; pom ocy nie było z nik ąd, bo L i s k a p ie lę g n o w a ła m a tk ę, nie m o g ła nic z a r o b ić ; ju ż zaczynało być w s k r o m n y c h lecz pokoika ch ubogiej rodziny ch ło d n o i głodno a lekarz coraz n o w e a droższe z a p is y w a ł le k a r s tw a . D ziś c h o re j n agle b a rd z o się p o g o r s z y ł o ; d o k tr o r znowu za pi­

s a ł l e k a r s t w o , mówiąc, że skoro spie sznie zo s tan ie użyte, n ie b e z p ie c z e ń stw o może być odw ró c o n e. L i ­ ska pobie gła do apteki, ja k tylko zdołała n a j s z y b ­ ciej, że j e d n a k późno j u ż było a a p tek a rz nie lu b ił n o cn e g o czuwania, d łu g o strapione dziewczę m u ­ siało czekać, za n im lekarstw o- p rz y rz ą d z o n o . To też te r a z , d r ż ą c z z im n a , a więcej je szc ze z n i e ­ pokoju, szła L is k a coraz p r ę d z e j ; m yśl, że może p r z y jść za późuo, że może stracić m a tk ę , którą n ie z m ie r n ie kocha ła , p rz e jm o w a ła n ie o p isa n ą tr w o g ą se rc e sierotki.

— O Boże — zaczęła się zn o w u modlić m a ła

— m a tk a za w sze mówi, że T y c h o ć taki wielki i św ię ty , j e s te s ojcem n a s z y m i bardz o ko ch a sz l u ­ d z i ; to przecież nie o d b ie rz esz n am m a tk i, kiedy Cię tak b a rd z o proszę. A le ja takie b ie d n e, n ę ­ d z n e i g r z e s z n e s tw o rz e n ie , czy T y mię rac zy sz w y słu c h a ć o B o ż e ? — T u dziecko za m y śliło się sm u tn ie , ale po chwili zaw ołało p ó łg ło s e m z j a k ą ś n ie z w y k łą siłą i n a d z i e j ą :

*— O M a tk o Boża, jeżeli n ik t to Ty m o ż esz n am up ro sić zdrow ie i życie dla m a t k i ; ulituj się M a ry o N ajśw iętsz a, prze m ów choć tylko jedno, j e ­ dno j e d y n e sło w o do Boga, ty lko je d n o , a zdążę na czas z pew n o śc ią ; w ysłuc haj, bo co m y pocznie­

m y bez m a t k i ? W tem, d o m a w ia ją c o sta tn ic h słów , w p r z y s p ie s z o n y m biegu, p o ś liz n ę ła się b ie d n a L i ­ ska i u p a d a ją c , s tł u k ł a butelk ę.

W p ie rw sz e j chw ili s t a n ę ł a osłupiała.

W s z y s tk o le karstw o się wylało, n ie m a poco w ra ca ć do dom u — z a w o ła ł a — o Boże co t u p o c z ą ć ? W r ó c ę się do a p t e k i lecz te n a p t e ­ ka r z co powie, czy mi zrobi d rugi r a z l e k a r s t w o ? J u ż za p ie w s z y m r a z e m m ru cz ał, że ani w nocy n ie m a o d p o c z y n k u ; ale go b ę d ę tak b a rd z o p rosiła , pow iem , że m a m już tylko m a tk ę , p e w n o się ulituje.

I p o b ie g ła znow u w str o n ę apteki. T e r a z nie o tu la ła się j u ż w c h u s tk ę ; ze s t r a c h u i zm ęc ze n ia g orąco się zrobił o n ie szc zę śliw e m u dziecku, a g r u b e k ro p le potu w ystą piły n a je j czoło.

(5)

N r. 22. Gwiazda katolicka. 377

I I.

A le kto ś in n y pocił się je s z c z e więcej w tej chwili

— B o ż e ! co j a zrobiłem i T a k a nie u w a g a , jak m o g łe m zrobić coś p o d o b n e g o ! T y le ł a t p r z y ­ r z ą d z a m le k a r s tw a i n ig d y się nie z m y liłe m . O Boże, nie k a r z m ię t a k o k r o p n ie ! J u ż n ig d y .nie będę się n ie c ie rp l iw ił n a c h o r y c h !

U c h w y c i ł r e c e p tę le żą cą n a stole.

— A n n a M u ll e r — c z y ta ł — tak, ale g dzie ona m ie sz k a , j a k tu przeszkodzić, ab y nie zażyła l e k a r s t w a ? I n a m oje s ta r e la ta h a ń b ą m a m okryć m o je im ię, k tó re dziad mój i ojciec nosili bez ska zy!

0 n ie s z c z ę ś c ie ! W ięzienie m ię nie minie, tak, za m o ją n ie c ie rp liw o ść i sa m o lu b stw o pójdę p o k u to ­ w ać za k r a t y ! A i t a b ie d n a kobieta... być zabójcą, ja k to o k r o p n ie ! 0 j a k się k a ż d a n a m ię tn o ść m ści się n a c z ł o w i e k u ! g d y b y nie moja złość i n ie c ie r ­ pliw ość , że mi p r z e ry w a j ą spoc zyne k, nie b y łb y m się o m y lił. G d y b y m b y ł m ia ł tr o c h ę więcej m i ł o ­ ści bliźniego, więcej w sp ó łc z u c ia d la c h o ry c h , nie u m i e r a ł b y m teraz z niepokoju i w s t y d u !

W y c z e r p a n y ro z p a c z ą u p a d ł n ie s z c z ę s n y a p t e ­ k a r z n a krzesło , oburącz c h w y c i ł g ło w ę i ję cz ał.

— B o ż e ! T y ś w s z e c h m o g ą c y , zm iłuj się P a ­ nie, zm iłuj !

I nie m a ły b y ł p o w ó d do o b a w y i w y r z u t ó w su m ien ia , bo r o z g n i e w a n y a p t e k a rz , że m u sen p r z e rw a n o , z a m i a s t o pium , u ż y ł do l e k a r s t w a n a j­

m oc niejsze j j o d y n y ; dopiero sp rz ą ta ją c słoiki i b u ­ telki, s p o s t r z e g ł f ata ln ą o m y ł k ę ; * w y b i e g ł p r z e r a ­ żony n a ulicę, ale Liski nie było już widać, a g dzie tu jej sz u k a ć w w ielk iem m ie śc ie ? A p t e k a z n a jd o w a ła się przy je d n e j z n a jw i ę k s z y c h ulic m ia sta , a p o w ie r z c h o w n o ś ć dzie w c z y n k i k a z a ł a się d o m y śla ć , że m a ł a j e s t m i e s z k a n k ą ja kiego n ę d z u e g o za u łk u .

A p te k a r z b y ł w g r u n c i e nie złym c z ło w ie ­ kie m . S yn zacnego ojca o d e b ra ł tr o s k liw e b o g o ­ b ojne w y c h o w a n i e ; ale z latam i, d o b re r a d y r o ­ dzicielskie poszły w z a p o m n ie n ie ; p o b y t za g r a ­ nicą, g d z ie d łu g o b a w ił p r z e d objęciem apteki, p r z y tę p ił s u m ie n ie , a prz y ja c ie le i to w a rz y sz e bez­

b ożni dokonali r e sz ty tak, źe odziedziczyw szy a p te k ę po ojcu, m ł o d y sp a d k o b ierca , lubo w g łę b i duszy w ierz y ł z a w s z e w B o g a , u c h o d z ił prze cie za b a r ­ dzo w o ln o m y ś l n e g o ,

A p t e k a pod g o d łe m : M a r y a , uzdroicienie chorych.

p o z o s ta w a ła prze z la t kilk a d ziesią t w rodzinie o b e ­ c n e g o w łaścic iela, k tóry je dnakż e to d a w n e godło o d r z u c ił, z a s tę p u ją c je in n e m , o d p o w iad a ją ce m jego l i b e r a l n y m p o g lą d o m .

L e c z w tej chwili, g d y wiedział, że le k a r s tw o p r z y r z ą d z o n e ' przez n ie g o , s ta n ie się t r u c i z n ą dla chorej, g d y w iedział, że su r o w a k a r a go nie m in ie 1 s z a n o w a n e im ię je g o r o d z in y n ie u n ik n ie p la m y , z w ró c ił się ca łą d u sz ą do Boga, w ierz ąc, że ty lko za J e g o p om ocą m oże u jść n ieszczęścia. S ie d z ą c ta k zroz pacz ony, g orżko ża łow ał, że od stą p ił od za sa d w p a ja n y c h m u w m ło d o ś c i i ś l u b o w a ł B o g u , że jeżeli j a k im c u d e m u r a tu j e c h o r ą od ś m ierci,

z p e w n o śc ią żyć zacznie po katolicku. N a g le ze.

r w a ł się i z a w o ł a ł :

— A c h ! w iem ju ż j a k i j e s t g ł ó w n y p o w ó d nieszczęścia! Z m ie n iłe m g o d ło apteki, a m a tk a m o ja m a w iała zaw sze, źe N a jś w . P a n n a M a ry a je st s z c z e ­ gó ln ie jsz ą o p ie k u n k ą naszego domu, i dopóki I m ię J e j święte j a ś n i e ć będzie w n as ze m godle, n ic się nam złego nie s ta n ie ! Od j u t r a w i ę c — je że li tylko nie będę z m u s z o n y opuścić te go d o m u — p r z y ­ w r a c a m s ta re g o dło, bez względu, co p ow iedz ą w o ln o m y śln i p rzyjaciele. Od j u t r a j a m słu g a T w ó j N a jś w i ę ts z a P a n n o M aryo, r a tu jż e m n ie g r z e ­ sz nego !

U p a d ł n a k o la n a i po r a z p ierw szy od lat wielu, z a c z ą ł się modlić pobożnie.

I I I .

J e s z c z e nie skończył m o d litw y , g d y w e d r z w ia c h s ta n ę ła strw ożona , zm ięs zan a L i s k a ; a p t e ­ karz skoczył ku niej i u c h w y c ił je j r ę c e ; dziecko sądząc, że g n ie w a się n a nią, iż d r u g i raz w ra ca , zawołało ze ł z a m i :

— O ! nie gn ie w a j się pan, ja się tak s p ie ­ s z y ła m , m a tk a ta ka ch o r a , a tu o Boże....

— I co, i co ? p y ta ł d rżą c, ja k w e . f e b r z e .

— A j a p a d ł a m , bute lka się s t ł u k ł a i wszysko le k a r s tw o wylało się....

Ale a p t e k a rz nie d a ł je j dokońcyć : śc isk a ją c ręce d z iew cz ęc ia w o ł a ł j a k sz a lo n y :

— O aniele, o w ybaw icielko m o j a ! O n a j ­ dro ższ e d z i e c k o ! N ie c h cię Bóg błogosławi, abyś n ig d y nie z a z n a ła n ieszczęścia ! W r a c a s z mi h o n o r , spokój, a c h ! i życie, bo.... o moje dziecko siadaj tu p r z y p i e c u ; tak, tak tu, dziś m ró z o k r u t n y , a tyś tak lekko u b ra n a .

I p r z y s u n ą ł fotel do pieca, p osa dził w n im zd u m io n ą Liskę, k tó r a nie w iedz ąc co się z nią dzieje, j ę k n ę ł a przecież.

— P a n ie , m a tk a tam czeka, nie g nie w a j się n a m nie , zrób je szc ze raz lekarstw o.

— — W tej chwili będzie, n ajdroż sze d z i e ­ cko, w tej chwili.

I rą c z o w zią ł się do r o b o ty . D z ie w c z ą tk o p r z y p a t r y w a ł o m u się ciekawie, nie m o g ło p o ją ć co się stało z ty m p a n e m , prze d pół godziną t a ­ kim z ły m , m r u k liw y m , a k t ó r y te ra z o b s y p y w a ł j ą najcz ulsze m i na z w a m i, j a k b y m a tk a , g d y była z niej ba rd z o zadowolona.

G d y le k a r s tw o b y ło skońc zone , a p t e k a r z z a ­ w ołał sw eg o s tró ż a i polecił m u, aby L iskę o d ­ p r o w a d z i ł do d o m n , lub g d y b y tego o k a z a ł a się potrzeba, za niósł j ą n a w e t n a ręku.

N a d r u g i dzień około południa,] w u b o g ie m m ie sz k an iu A n n y M u l l e r z ja w ił się sa m a p tek a rz , w y w ia d u ją c o sto s u n k i chorej i jej rodziny.

D zię k i znacznej sumie, j a k ą odw iedz ając y zo­

sta w ił, A n n a tr o s k liw ie p ie lę g n o w a n a i d o b rz e ż y ­ wiona, o d z y s k a ła w k ró tc e zdrowie i siły.

A p te k a r z był człow iekiem gorąc eg o s e r c a ’ u m ia ł być w d zię cz n y m B o g u i lu d z io m . W k i l k a d n i po tej okropnej nocy, w któ rej to ta k wielki®

nie szc zę ście m u z a g ra ż a ło , n a d s ta rą a p t e k ą s z a

(6)

378 G-wiazda katolicka Nr. 22.

n o w a n e g o rodu, za błysło n o w e g odło : na b łę k itn e m poln, złotem i iite ra m i ja śn ia ł napis : M a r y a, U zdro­

w ienie chorych.

N a liczne py ta n ia przyjació ł, dlaczego p r z y ­ w r ó c ił d a w n e p rzodkow go d ło , o d pow iada ap te k a rz pow aż nie :

— Oóż c h c e c i e ! każdy człow iek p ra g n ie sz cz ę­

ścia, spokoju i b e z p ie c z e ń s tw a ; a ja od cz asu, g d y N a jś w i ę ts z a P a n n a M a ry a c z u w a znow u nad m oją a p te k ą , posia dłe m to w s z y s t k o ; n i g d y jeszcze nie p r a c o w a łe m tak wesoło i nie o d poczyw ałem ta k sp okojnie, jak teraz.

Ale nie dość na te m , zacny a p tek a rz nie może za p o m n ą ć Lisce, że tak w p o r ę poślizgnęła się i s t ł u k ł a b u t e l k ę ; b ie d n e za p raco w a n e dzie w c z ą t k o stało się jego oblubienicą. J u ż nie p r a ­ cuje z m a tką na u tr z y m a n ie ro d z in y , opiekun jej, p an apteka rz , kazał ją uczyć wiele, bardzo wiele m ą d r y c h rzeczy.

— I podobno — mówi je d n a s ą s ia d k a sz c z ę ­ śliwej w y b ra n k i lo su do drugiej — podobno w końcu m a się Liska uczyć a p te k a rs tw a , aby m o g ła objąć w za r z ą d a p te k ę , którą s ta ry , bezdzietny a p t e k a r z ch c e jej odstąpić pod bardz o k orzystnym i w a r u n ­ kami.

— • A być m o ż e — o dpow iada d r u g a — bo to teraz k o b ie ty i tego c h l e b a się c h w y ta ją , być m o ż e!

Dzisiejsze wykształcenie.

N ie r a z z d a r z a się słyszeć zdanie, i r z e c z y ­ w iśc ie n ie s te ty ta k się dzieje, że lu dzie w y k s z t a ł­

ceni, a p rz y n a jm n ie j znaczna ich w iększość em an - c y p u j ą się z pod. w p ły w u religii i K o śc io ła i pro­

w a d z ą życie bez m odlitw y, nie słu c h a ją M s z y św.

nie p rz y jm u ją św . S a k r a m e n tó w i t. d., bo dzi­

sie jsz e w y k sz ta łc e n ie na ty le już r o z ja ś n ia rozum cz łow ie ka, że on wyższy po nad te „g u s ła i za- b o b o n y “ i w y s ta rc z a sam sobie. Ale p rz y p a trz m y się te m u „ w y k s z ta łc e n iu " bliżej.

Jeżeli to, co p ły w a po w ierz ch u prądu te­

r a ź n ie js z e g o czasu, m a się n a z y w a ć „ w y k s z ta łc e ­ n ie m L' — to pow yższe zd a n ie b y ło b y słu s zn em , ale m y nie u w a ż a m y i uważać nie m o ż e m y tego za p r a w d z i w e w y k ształc en ie , ty lko za lic h y towar, za płód le n is tw a m yśli, k tó ry p o w ta r z a to, co mu p o w ie r z c h o w n a i ze p su ta p rasa m e n to ru je . Taki dzisiejszy człow iek „ w y k s z t a ł c o n y “ p r z e c z y ta w sz y n a ś n i a d a n i e g az etę, już ma m a t e r y a ł do rozm ow y n a dzień cały, p ow tarza co w y c z y ta ł, nie w dając się w ocenę, chożby to sarno, co wczoraj czarno, dziś biało się w y d a w a ł o . P o w i e r z c h o w n o ś ć j e s t ce c h ą czasu, p o w ie r z c h o w n o ś ć cechą ludzi. P r a ­ wdziw e w y k sz ta łc e n ie s z u k a p odsta w , „ b a d a i oce­

nia w szystko ; a przecież od pracy myśli w y g o ­ dnie jsze lenistw o m y ś l i ; le kkom yślność i p e w n a m a r t w o t a d u c h a o p a n o w a ła ludzkie u m y s ł y , a nie j e s t to niczem nadz w ycz aj n em w ..okresie, gdzie j e d n a n ie sp o d z ia n k a goni d r u g ą , k o n t r a s t sp o ty k a się z k o n tr a s te m , rozc zarow anie n a s tę p u je po r o z ­

cz arow aniu, gdzie wszystko, ja k b y w locie, ja kby siłą p a r y lub elek try cz n o śc ią pędzi i m ija i nie d aje czasu do sa m o istn e g o z a s ta n o w ie n ia i są d u .

R z ad k i dziś o lb rzy m d u c h a p r a w d z i w y ; n a ­ to m ia st ja k b y n a o b sta lu n e k p r o d u k u ją ich b iu r a r e d a k c y jn e tu z inam i sz tu c z n y m sposobem . „ W y ­ k sz ta łc o n y m c z ło w ie k ie m 11 naz yw a się dziś zw ykle tego, kto p r z y w ła s z c z y ł sobie w s z y s tk ie e l e g a n c k ie f o rm y tow arz ystw a, kto potrafi bez tr u d n o ś c i z n a - leść się wszędzie i za sto so w a ć do w sze lkic h oko­

liczności, a w re szc ie kto bez sk r u p u łó w k a ż d e m u słu s z n o ść p rz y z n a je i o w s z y s tk ie m e n c y k lo p e d y ­ cznie mówić potrafi. A le faktyc zrie m ówić o w y­

k sz tałcen iu takich in d y w id u ó w i n a z y w a ć ich w y ­ k ształconym i, znaczy profa now a ć w y k s z ta łc e n ie p raw d ziw e .

H is to r y a kie dyś n ap iętn u je wiek dzisie jszy i

jego,, w y k s z t a ł c o n y c h 11 ja k się n ależ y . W y k u je ona naszej epoce s m u t n y p o m n ik i wypisze na nim, że b r a k było myśli głę b sz e j, a w ykształc eni jej szukali celu życia tylko w zaspokojeniu z m y s ł o ­ w y c h nam iętności.

B ra k poczucia p ię k n a i ide alizm u p rze bija się we w szy s tk iem a realizm n a t o m ia s t zd o b y w a coraz szersze pole. Koń w y ścigow y i do p o ło w y o b n a ­ żona b aletn ica w iększy w y w o łu je za p ał, j a k o b r a z y n a j s ła w n i e js z y c h m is trz ó w . Ż y je m y w czasie r e a ­ lizm u, a wiek r ea lizm u nie j e s t ani wiekiem p o ­ stępu, ani oświaty. U życie j e s t bogiem now ocze­

s n y m , j e s t religią d u c h a czasu. W szystko z m a ły m i w yjątkam i oddało się służbie m a m o n y , bo ona daje środki do u żyw ania.

W y k s z ta łc e n i dzisiejsi nie chcą s z k o ły wy- z n a n io n e j, je st ona dla nic h p o s tr a c h e m , u n ik a ją kościoła i S a k r a m e n tó w św . To z ich w y k s z t a łc e - ceniem n ie ro z e r w a ln ie złączone, bo i najsiln iejsz y realista nie może pozbyć się w ra że nia, które na niego d o r r e kazanie katolickie i M sz a św ię ta w y w iera, nie może długo p r z y tłu m ić myśli o znikom oścj z i e m ­ skich rz e c z y a o w szechm ocy i s p r a w ie d liw o ś c i Bożej, które mu się m im owoli c is n ą w kościele.

W kościele widzi ów „ w y k s z t a ł c o n y 11 mężów ś w ię ty c h , k tó rz y zu p e łn ie inni byli w życiu, ja k on, tu widzi silne z a p o r y dla sw y c h chuci ciele­

s n y c h , którym się w y łą c z n i e oddał. A b y ta k ic h uczuć w sobie nie w y w o ły w ać, o d w ra c a ją się „ w y ­ k s z ta ł c e n i " od kościołów, sz y d z ą n a w e t z religii, która n a k ł a d a p o z y ty w n e obowiązki, tw o rz ą sobie osobny rodzaj reli gii, k a ż d y dla siebie zosobna, rodzaj s u b je k ty w n e j n ib y religii.

Ś m ie s z n y m a n a w e t a b s u rd e m j e s t d a r w in iz m ze sw oją te o r y ą małpią. D a r w in p o s ta w ił sobie n a jp ie r w p e w n ą hypote zę , której a n i on, ani ża den n a t u r a lis t a nie udow odnił, ani m ó g ł udo w o d n ić, chociaż t w ie rd z e n ie takiej d o n io sło śc i w y m a g a u każdego m yślącego silnego i g r u n t o w n e g o do w o d u . N a tej b y p o te zie zb u d o w a ł d r u g ą i ta k dalej, aż s t a n ą ł g o tó w ca ły s y s t e m p o d o b n y do pałacu z kart.

I c h w y c o n o się go z z a p a łe m . A dlaczego ? Bo system ten d a w a ł list o tw a r ty do możności u ż y ­ wania, do zaspokojenia zm ysłow ości. F r a z e s y j a k : ,,W o ln o ść u m ie ję tn o ś c i1', „ p o s t ę p " , ,,u ltr a m o n ta ń -

(7)

Nr. 22. G w i a z d a k a t o l i c k a . 379

ska ciem n o ta i niewola d u c h a ", „ ś re d n io w ie c z n y system o g łu p ia n ia ludu przez k l e r 1, „ w e s o ł e u ż y ­ cie ży c ia1', czyste człow ieczeństw o z a b rz m ia ły n a w s z y s tk ic h z g rom a dze niac h, a d z ienniki ro zn io ­ sły je pom iędy masy. A n a w e t i o ściany w y k ła d o w e sal u n iw e r s y te c k i c h i g i m n a z y a ln y c h nieraz z ł o ­ w ro g o odbijały p o d o b n e doktryny, które celu swego nie c h y b iły i w y d a ły owoc— dzisiejsze s p o łe c z e ń ­ stw o b ez relig ijn e.

To j e s t psychologiczna z a g a d k a panując ego w str ę tu do kościoła i bezreligijnośei. Religia w k ła d a n a człow ieka obowiązki w zglę dem Boga i w z g lę ­ dem bliźniego, o g ran ic za sposób je g o życia i z m u ­ sza do m y ś l e n ia i do pojęcia celu życia. Czas d z i­

siejszy gardzi atoli tem ogranic ze niem a o o bow iąz­

k a c h nic wiedzieć nie chce. Wolność jego h a s łe m . W o ln o ść wobec Boga, J e g o p r z y k a z a ń , w olność wobec po w ag w szelkich. K ażdy p anem , a ni k t nie c h c e być s ł u g ą ; to ma być k o ro n ą godności l u d z ­ kiej. Czciciele m a m o n y mogliby bow iem w w y z y ­ sk iw a niu ludu być krępow ani; zarozumiali i pyszni m ogliby sobie przy p o m n ieć, że i chłop i robotnik są także ludźm i stw o r z o n y m i na o b r a z i p o d o b ie ń ­ stwo Boże, m ó g łb y być położony koniec s y s t e ­ mowi, k tó r y w p ra w d zie sa m sobie p r z y g o to ­ wuje upadek, ale który tym „ w y k s z t a ł c o n y m " p r z y ­ n ajm n ie j je d n ę cz arę użycia po dru g iej podaje. Ale m a te n m edal i o d w ro tn ą stronę. Człowiek nie j e s t przecież m a szy n ą , k tó r a n a k r ę c o n a i u r e g u lo ­

w a n a fu nkcyonuje bez myśli. N ę d z a rz e m yślą także.

W idząc, że „ w y k s z t a ł c e n i '1 u su w a j ą s'ę od w sz e l­

kich obowiązków, p r z y c h o d z ą do p r z e k o n a n ia , że i oni nie p o trze b u ją ich w y k o n y w a ć . A sk u tk i tego w y s tę p u ją w coraz str a s z n ie jsz y m obrazie przed oczy nasze. To k w e s t y a socyaln a, p r z e d której roz- w ią z a n ie n w łaś n ie ci „ w y k s z t a ł c e n i 1* d r z ą n a j­

bardziej.

G o th e p o w ie d z ia ł: W s z y s tk i e epoki, w k tó ­ r y c h w ia ra górą, są św ie tn em i i p ło d n e m i w b ł o ­ gie sk u tk i tak dla w sp ó łc z e sn y c h jak i p o to m n o ś ci;

prze ciw nie epoki , w k tó r y c h b r a k w iary święci chw ilow y swój try u m f, chociażby oćwiecony c h w i­

low ym bla skie m , znikiiją dla potomności, bo nik t z chęcią nie za jm u je się u zn a ń ie m bezpło dności.

W takiej epoce żyjem y obecnie, w epoce n ie w ia ry i nie p ło d n o śc i. Je ż e li więc tu p is z e m y o lu d z ia c h t. z. w y k s z t a łc o n ż c h — w ro g a c h religii — i prze­

c i w s ta w im y im n ie w y k s z ta łc o n y c h r e lig iln y c h , to n a r z u c a się sa m o przezsię pyta nie : czem j e s t w y­

k s z ta łc e n ie ?

Jeżelibyśmy stosunki i życie miejskie (a szcze­

gólnie miast większych) jako wyraz wykształcenia uważali, to byśmy przyznali słuszność tym, którzy twierdzą, że wykształcenie robi ludzi obojętnymi i wrogami dla religii i Kościoła. Kto jednakże wy­

kształcenia szuka we wiedzy gruntownej, w logi- cznem i poważnem myśleniu, ten nie powie, że wykształceni są ludźmi bez religii, że są indyfe- rentami. Przeciwnie im większą, gruntowniejszą jest wiedza człowiecza, im głębiej i poważniej roz­

biera człowiek kwestye umiejętności, tem większą, tem żywszą jego religijność, jego wiara w Boga,

tem sz la c h e tn ie js z y sposób jego życia. D latego tak bardzo religijni byli wielki a s tr o n o m K e p le r i s ł a ­ w ny badacz p rz y r o d y L in ę , a w ia r a ich przebija się z pism i c h ; dla tego wielki myśliciel N e w to n m a w i a ł : „ Z każdego źdźbła t r a w y potrafię u d o w o ­ dnić istnienie B o g a " — ; dlatego z a ło ż y ł i w y b u ­ d o w a ł dziś je szc ze żyjący i jako p ow aga w św ie- cie n a u k o w y m z n a n y ucz ony a n a to m prof. H irtl kościół pod w ez w a n ie m se rc a J e z u s o w e g o w Mo- d lin g i ło ży zn a c z n e s u m y na upiększenie in n y c h ś w ią ty ń . Tysiące p rzy k ła d ó w p o d o b n y ch m o ż n a b y tu przytoczyć.

Tylk o nie d o w a rzo n y p ó łm ę d r e k lub człow iek wcale w y k sz ta łc e n ia pozbawiony zdolny j e s t do bezreligiju ości, tylko ta ki człowiek, k tó r e m u m y ­ ślenie plagą a n a u k a za w ielkim jest tru d em , może powiedzieć, że Kościół ze swojem i p ra k ty k a m i, to nie potrzebny śr e d n io w ie c z n y zabytek. Że dziś w ię ­ ksza część m ieszkańców miast, t. j. ludzi n a z y w a ­ j ą c y c h się wykształconym i pogrąż ona w b e z r e lig ij­

uości, cel swój tylko w używ aniu ro z k o sz y ś w i a t a widzi — toż nie je st to b y n a jm n ie j d o w o d e m ic h w y k s z t a ł c e n i a a pow iedzielibyśm y raczej, j e s t to dow odem ich zdziczenia m o ra ln e g o . Są oni dz ie ć m i epoki, k tó ry m b rak sam oistnego m yślenia, n ie w o l­

nik ami zmysłowości.

S ta n ten zm ieni się w r e s z c i e — i zm ienić się musi na lepsze, bo nie szc zę sne sk u tk i tego s p a ­ czonego kie runku otw orzą oczy n a w e t najwięcej zaślepionym , ale ty m c z a se m s tr a ty b ę d ą wielkie.

Im wcześniej św ia t się opam ięta, te m l e p i e j ; w tedy w szyscy prosić będą o szkołę w y z n a n io w ą , k tó r a dziś j e s t p o s tra c h e m . Oby się to n ajprędzej s ta ło dla um ożliw ie nia p raw d ziw e g o postępu, dla d o b ra sp o łe c z e ń stw a .

S t a n © © i

&

(Zdarzenie prawdziwe).

Porankiem zimonym, wśród gwarnej Warszawy, Z książkami pod pachą, biegł chłopczyk wesoły, I gwiżdżąc przez zęby, wzrok wodził ciekawy;

Znać, wcale nie pilno mu było do szkoły.

A przed uim staruszek szedł noga za nogą:

Zmarszczone miał lice i bieluchne włosy, Bo długo żywota już przebiegał drogą, I przeżył na świecie złe i dobre losy.

Tak chwilkę szli obok i starzec i dziecię, Ten z troską na czole, ów z myśli lekkiemi, A zimą chodniki są ślizkie jak wiecie.

Więc starzec krok zmylił i legnął na ziemi.

A gdy się stękając podźwignął z upadku, Nasz trzpiot się roześmiał, a potem rzekł świało:

„Hej! jak też to sobie skoczyliście dziadku!

Na starość wam, widzę, tańca się zachciało'*.

Staruszka dotknęła ta mowa niewczesna.

Lecz żadnych wymówek dziecięciu nie robił;

Łza tylko mn w oku błysnęła bolesna, I spadła na krzyżyk co piersi mu zdobił....

Cytaty

Powiązane dokumenty

Rodzi się teraz pytanie: zkąd się wzięli na Kaukazie, łacińscy księża (iruzini, skoro dotąd nie kyło w seminaryum saratowskim ani jednego k le ­ ryka z

czas przynajmniej sprawa się wyjaśni i nie będzie już tej połowiczości, tego strachania się przed liberalizmem, dla którego poświęca się nieraz p r a ­ wa

Jak zresztą mógł Spinoza tak oczywiście błędnych zasad uczyć, jak n p .9). Ale nie tu jeszcze koniec złego. ich system jest najzupełniejszem zaprzeczeniem

nego rodzenia, gdzie dziecko staje się matką, skutek przyczyną, i przez to ciągle się odmładza i przy sile utrzymuje. Nietylko roślina wydaje rośliny swego

„Na nieszczęście o tej okoliczności zawsze zapominano.. Ale i na tem niedośc; powyższe bowiem trudności nauk przyrodniczych powiększa, i na manowce sprowadza

nów wzmogła się niesłychanie. był za to kanclerzowi nietylko bardzo wdzięcznym, ale darzył go też swem nieograni- czonem zaufaniem, chociaż nie zawsze zgadzał

rów przez przesadę pojedynczych rysów".. Sprzeciwiają się bowiem przypuszczeniom Darwinistów po pierwsze: podania narodów, które wieku pierwszych ludzi wcale

ścić ? Niektórzy odpowiadają na to, że zwierzęta instynktem przeczuwając nieszczęście, łatwiej niż my^ same tulą się do człowieka, co w tym w y ­ padku