• Nie Znaleziono Wyników

Limeryki i inne wariacje - Michał Rusinek - epub, mobi, pdf – Ibuk.pl

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Limeryki i inne wariacje - Michał Rusinek - epub, mobi, pdf – Ibuk.pl"

Copied!
21
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

MICHAŁ RUSINEK

Limeryki

(3)
(4)

MICHAŁ RUSINEK

Limeryki

i inne

wariacje

(5)

Redaktor: Dariusz Fedor Korekta: Teresa Kruszona

Projekt okładki i opracowanie graficzne: Andrzej Barecki Rysunki: Joanna Rusinek

Rysunki na stronach 102–107: Sebastian L. Kudas Przygotowanie rysunków do druku: Anna Biała Redaktor naczelny: Paweł Goźliński

Producenci wydawniczy: Małgorzata Skowrońska, Robert Kijak Koordynacja projektu: Katarzyna Kubicka

Wydawca: Agora SA, ul. Czerska 8/10, 00-732 Warszawa www.wydawnictwoagora.pl

© Copyright by Agora SA 2014

© Copyright by Michał Rusinek 2014

© Copyright by Joanna Rusinek 2014 Wszelkie prawa zastrzeżone

Warszawa 2014

ISBN: 978-83-268-1346-7

Druk: Drukarnia Perfekt

(6)

Gdyby Michał Rusinek był Anglikiem albo choćby Ame- rykaninem, to jego życiorys w Wikipedii mógłby się za- czynać tak: „Poeta, znany ze swoich »light verse«”*.

W Polsce jednak „poeta” nie przejdzie i Rusinek musi się zadowolić skromniejszymi tytułami: wykładowcy uni- wersyteckiego, literaturoznawcy, adiunkta, tłumacza, fe- lietonisty, autora książek dla dzieci, prezesa Fundacji Wisławy Szymborskiej.

Poza tym – a kto wie, może przede wszystkim – Ru- sinek od blisko dwudziestu lat układa limeryki i ułożył ich już – bagatela! – kilkaset, co powinno zapewnić mu miejsce w kadrze narodowej (piszę to na wypadek, gdy- by układanie limeryków stało się konkurencją olimpij- ską). Publikował je w różnych miejscach i przy różnych okazjach, a regularnie ukazywały się w „Gazecie Kra- kowskiej” (2004–2008) i – te odważniejsze – w „Play- boyu” (2006–2009).

Tu od razu fundamentalne pytania. Co to znaczy odważniejszy limeryk? Czy grzeczny limeryk to w ogó- le limeryk? Czy limeryk musi być nieprzyzwoity, obsce- niczny, perwersyjny, wulgarny, świński?

Pytania może są fundamentalne, ale odpowiedzi już nie. Jedni się upierają, że limeryk ma być plugawy, bo ta-

ka jego natura, a inni, że nawet świntuszyć da się w spo- sób wyrafinowany i elegancki.

Ci pierwsi odwołują się do twórczości limerycznej Macieja Słomczyńskiego, a także słynnej typologii lime- ryków z początku ubiegłego stulecia, wedle której dzielą się one na takie, które: 1. można recytować w obecności dam; 2. można recytować w obecności duchownych (ale już bez dam); 3. limeryki.

Ci drudzy powołują się na limeryki Wisławy Szym- borskiej, raczej frywolne niż sprośne, charakteryzujące się – jak to określił Michał Rusinek – „pikanterią w atła- sowych rękawiczkach”.

Limeryki Rusinka bywają mocne, ale bliżej im do konceptów Szymborskiej niż dosadności Słomczyń- skiego.

Pierwszy zbiór kilkudziesięciu limeryków wydał Rusinek w 2006 roku, a blurb* do tej książeczki napi- sała Szymborska: „Burmistrz miasta Limerick od dłuż- szego już czasu cierpi na głęboką depresję i tylko wtedy, kiedy czytam mu limeryki Michała Rusinka, wybucha perlistym, hałaśliwym śmiechem. Jest to tym ciekaw- sze, że ów czcigodny dygnitarz nie rozumie ani słowa po polsku”.

* Zamiast wyjaśniania, cóż to te „lekkie wersy”, polecam lek- turę „Fioletowej krowy” – antologii angielskiej i amerykań- skiej poezji niepoważnej w wyborze S. Barańczaka wydanej przez a5.

* Blurb to notka na czwartej stronie okładki, rodzaj przynę- ty, na którą ma się złapać potencjalny nabywca książki; czę- sto jest to cytat ze znanej osoby, która lekturę poleca.

Gdyby Rusinek był Anglikiem…

(7)

MICHAŁ RUSINEK

Limeryki i inne wariacje

Drugi zbiór Rusinkowych limeryków to ten właśnie, który, drogi czytelniku, trzymasz w ręku. Jest ich tu gru- bo ponad setka, a to znaczy, że autor eskaluje. Przyznał się zresztą (publicznie), że popadł w nałóg limerykowa- nia. Gdy tylko zobaczy/usłyszy nazwę jakiejś miejscowo- ści, odczuwa przymus znalezienia rymu. Jego obsesja rymowania – jak się wkrótce okaże – nie ogranicza się do limeryków.

Spytałam go, czy pisałby limeryki, gdyby los nie zetknął go z Szymborską, a on bez wahania odpowiedział, że poetka odegrała bardzo poważną rolę w jego niepo- ważnej twórczości. Choć akurat z limerykami zapoznał się już w dzieciństwie. Wychowywał się na wierszykach Brzechwy i Tuwima, aż tu nagle… w jego życie wkroczył stryj, od którego usłyszał pierwszy w życiu limeryk.

Żyła raz młoda dama w Egipcie, której nos stale rósł razem z pypciem;

aż rzekła (gdy po roku straciła go z widoku):

„Żegnaj, pypciu! Nie ujrzy już nikt cię”.

Zaraz, zaraz, a gdzie świntuszenie? W wykonaniu tego autora nie ma i nie będzie. Edward Lear z upo- rem godnym lepszej sprawy pisywał absolutnie przy- zwoite limeryki. Do czytania dzieciom (a także damom i duchownym). Niektórzy dorośli ze względu na tę upor- czywą cenzuralność odmawiają Learowi miana lime- rysty, proponując, by jego wierszyki nosiły nazwę le- aricki.

– I mój stryj, i mój ojciec byli anglofilami – opowia- dał mi Rusinek. – To któryś z nich podarował mi w pew- nym momencie wybór wierszyków Leara w tłumaczeniu Nowickiego „Dong, co ma świecący nos”. Stąd od dziec- ka wiedziałem, co to limeryk. Do dziś zresztą poczytu- ję sobie tego Donga.

– A limeryki Szymborskiej publikowane w la- tach 90., ale jeszcze przed Noblem, w „NaGłosie” i „De- kadzie Literackiej” czytałeś?

– Czytałem.

– I co?

– Zachwyciłem się limerykami pisanymi o różnych krakowskich wspólnych znajomych, jak zaprzyjaźniona z poetką promotorka mojej pracy magisterskiej Teresa Walas czy profesor Stanisław Balbus. I postanowiłem też spróbować. Jednak mój pierwszy limeryk się nie zmieścił…

– ???

– Nie zmieścił się w formacie… Treści było tyle, że pięć wersów okazało się za mało…

– Puenta wypadła w ósmej linijce?

– Mniej więcej.

Kolejny limeryk Rusinka nie tylko zmieścił się w formacie, ale nie ustępował ani na jotę innym lime- rykom ułożonym na cześć świeżo upieczonej noblistki przez jej rymujących od lat (po amatorsku, ale i zawo- dowo) przyjaciół, którzy w listopadzie 1996 roku wy- stąpili na wieczorze autorskim Szymborskiej w Starym Teatrze w Krakowie.

Kiedy Nobla dostała poetka z Krakowa, wiersze czytać poczęła Polaków – z połowa, i tylko lud z okolic Płocka

sądził, że Nobla dostała… Wisłocka.

Ot, typowa Freudowa czynność pomyłkowa.

– To mój debiut sceniczny, by nie powiedzieć ob- sceniczny – wyjaśnia Rusinek, który miał już wtedy pewne, choć niewielkie, doświadczenie w limerykowa- niu. Był mianowicie członkiem Admiracyjnej Loży Li- merycznej. Sam ją zresztą – to jest wraz z koleżankami z polonistyki na UJ, Magdą Heydel i Ewą Mrowczyk – założył. Żeby się tam dostać, trzeba było ułożyć lime- ryk na cześć Teresy Walas (wtedy docent, dziś profesor na UJ)*. Nie miał wyjścia – gdyby nie sprostał zadaniu, musiałby sam siebie z Loży wyrzucić.

6

* Członkom założycielom udało się do fan klubu Teresy Wa- las skaptować doborowe grono: poeci (Wisława Szymbor- ska, Ewa Lipska, Czesław Miłosz, Stanisław Barańczak), filozofowie (Leszek Kołakowski, Władysław Stróżewski), profesorowie (Stanisław Balbus, Jacek Baluch, Andrzej Bo- rowski, Roman Laskowski, Henryk Markiewicz, Leopold Neuger), a nawet pianistka (Ewa Bukojemska).

(8)

Pewien nędzny muzykolog rodem z Dallas w muzykalność wątpić śmiał Teresy Walas, jednak gdy jej głos usłyszał,

w uwielbienia wpadł istny szał,

krzycząc: „Ach, niech schowa się Maria Callas”.

Limeryki adoracyjne autorstwa członków Loży zło- żyły się na książeczkę „Liber Limericorum, to jest Wiel- ka Xięga Limeryków i Innych Utworów Ku Czci Jej Wysokości Królowej Loży Teresy Walas jako też przy In- nych Okazjach Sposobnych przez Limeryczną Lożę Jej Admiratorów Ułożonych”, która ukazała się w 1997 ro- ku w wydawnictwie Universitas.

– Michałku, biorę pierwsze z brzegu przykłady z pierwszego zbioru twoich limeryków: „Erbalunga – bun- ga – Nibelunga”, „Krety – podniety – o rety”, „Torino – andantino – domino”, „Tucholi – pierdoli – atoli”,

„Goudzie – hołdzie – żołdzie”, „Kapadocji – emocji – ge- nius loci”. Chyba nie ma takiej miejscowości, której na- zwy nie potrafiłbyś zrymować, i to dubeltowo.

– Długo nie wiedziałem, że w ogóle umiem rymo- wać, mało tego – uważałem, że nikt normalny, znaczy nikt, kto nie jest prawdziwym poetą, nie może posiadać takiej umiejętności.

– Przecież swojej żonie Basi oświadczyłeś się wier- szem, a było to jeszcze, zanim poznałeś Szymborską…

– Fakt, można powiedzieć, że to był mój debiut na niwie poezji okolicznościowej.

Michałowi raz Basia tak rzekła: „Kochanie!

Ja już studia skończyłam, mam swoje mieszkanie, Pięć lat razem jesteśmy... Jeśli nie chcesz zguby Mej – z pierścionkiem i kwiatkiem przyjdź no do

mnie, luby.

Do nóg mamie mej padnij, pokłoń się przed tatem, A mnie miłość swą wyznaj. Wysłucham cię. Zatem – Wszystko postanowione”. Na te straszne słowa Jego dyplomatycznie jęła boleć głowa...

Wszystko na nic. Ów biedak był w punkcie krytycznym.

Wpadł jednakże na pomysł – wprost filologiczny.

Postmodernistycznej modzie by hołdować Czyn swój wnet postanowił stekstualizować.

Jął przeglądać słowniki, zebrał bibliografię, Fiszki zrobił, odnalazł też ikonografię.

I tak zbrojny w dom Basi wkroczył pewnym krokiem, Przed rodziną jej stanął, ustawił się bokiem Jak Cycero. I zaczął mowę erotyczną Wnet trzynastozgłoskowcem, autoironiczną, Rymowaną wygłaszać (w kartkę wciąż zerkając).

A w tej mowie się podstęp krył – jak w trawie zając!

Retorykę (co służyć może do oświadczyn) Z poetyką wymieszał w sposób świętokradczy Ów filolog (śpiewając pieśń o zaręczynkach Pewnego filologa – Michałka Rusinka...)

Przez to nikt problemowi temu nie mógł sprostać:

Kto się w końcu oświadcza – on czy jego postać?

Gdzie jest więc rzeczywistość? Gdzie się tekst zaczyna?

Czy Basia to jest Basia, czy inna dziewczyna?

Zgroza. Skandal. Przesada. Przestań już nas dręczyć.

Przejdźmy wreszcie do rzeczy: Chcesz się ty zaręczyć?

Tu przerwał, lirę trzymał. Wszystkim się zdawało, Że coś powie znów wierszem, że mu ciągle mało.

Lirę jednak odłożył, styl zmienił na średni:

„Kocham Basię – rzekł – będę dla niej odpowiednim Mężem. I opiekować obiecuję się nią,

Kran naprawiać, przytulać, ogrzewać jesienią, Latem brać ją nad morze, zimą zaś na narty.

Kiedy smutna – pocieszać, kupować chrzan tarty, Uśmiechać się, sprawić toster, nie być autokratą, Czasem kwiatki przynosić...

I co Państwo na to?”.

Nieźle, jak na osobę, która nie wiedziała, że umie rymować (coś jak Molierowski pan Jourdain, co to nie wiedział, że mówi prozą). I od razu taki sukces: „Poema sponsalis” przekonują przyszłych teściów, że kandydat jest poważny, oświadczyny zostają przyjęte. Wkrótce po ślubie Rusinek zostaje asystentem na uczelni, a Wi- sława Szymborska proponuje mu sekretarzowanie. I co teściowie na to? A jak myślicie?

Joanna Szczęsna GDYBY RUSINEK BYŁ ANGLIKIEM…

7

(9)

MICHAŁ RUSINEK

Limeryki i inne wariacje

– Umowę z Wisławą Szymborską miałem taką – opowiadał dalej Rusinek – że ja się nie wypowiadam na temat jej poezji, ale limeryki czy inne rymowanki, proszę bardzo, mogę nawet krytykować. Sama też zwra- cała uwagę na formalne niedociągnięcia w moich lime- rykach, na przykład pomyłki w ilości sylab. Nie lubiła niechlujstwa, uważała, że w poezji niepoważnej trzeba poważnie traktować reguły. No ale co z tego, że mogłem krytykować, skoro nie bardzo było się czego czepiać.

Raz przyłapałem ją na tym, że ostatni wers jej limeryku był – niezgodnie z zasadami gatunku – krótszy od po- zostałych. Od razu jej to wytknąłem, ale usłyszałem, że tak ma być, że to jej świadoma modyfikacja gatunko- wych reguł, dla efektu zaskoczenia.

Szymborska rymowanki swego sekretarza nie tylko popierała, ale wręcz propagowała. Doszło do tego, że na swoim wieczorze autorskim przeczytała kiedyś oprócz własnych limeryków również limeryk Rusinka.

Pewien Greczyn na Peloponezie jeśli pił już, to pił ile wlezie.

Aojdowie z antycznej Hellady ułożyli o nim dwie ballady

(tak rozbieżne, jak bywa przy zezie).

Zdarzyło się też kilkakroć, że układali limeryki wspól- nie, a nawet i w większym gronie.

W lutym 1998 roku przyjechała do Polski odebrać nagrodę Pen Clubu Clare Cavanagh, amerykańska sla- wistka, tłumaczka – wraz ze Stanisławem Barańczakiem – Szymborskiej na angielski. Poetka urządziła na jej cześć proszoną kolację. Za oceanem rozgrywał się aku- rat medialny spektakl z prezydentem Clintonem i Mo- nicą Levinsky w rolach głównych, co goście uznali za temat wprost wymarzony dla limeryku*.

Pewna Monika z Waszyngtonu nie przestrzegała zasad bon-tonu,

dlatego w pokoju owalnym działała w kierunku oralnym, z towarzyszeniem patefonu.

A oto przykładowy wspólny urobek Szymborska

& Rusinek z wyprawy na Sycylię w 2008 roku.

Kiedy w mieście Agrigento panowało quattrocento lud pojęcia nie miał o tem, że z łopotem i łoskotem nadchodziło cinquecento.

Jest po drodze wieś Trabia, gdzie turystów się zabija i porcjuje ich na ćwierci,

po czym ludność, drwiąc z tych śmierci, pyta: „Czyja nózia, czyja?”.

W miejscowości Pontonero nigdzie nie ma zero zero, lud na dworze sra tam i szcza, a to wszystko przez burmistrza, który jest bezdusznym sknerą.

Kiedyś Szymborska dostała zaproszenie z jakiejś nad- morskiej miejscowości w Polsce. Obiecywali, że ją przy- wiozą i odwiozą, gwarantowali piękne widoki, byle tylko napisała limeryk. Rusinek, który mi to opowiadał, nie mógł się nadziwić ignorancji urzędników: – Przecież to kompletny brak zrozumienia dla reguł gatunku, które nie wymagają poznania miejscowości. Wystarczy końców- ka fleksyjna wyrazu, który jest wypisany na tablicy.

Innym razem zadzwonili do poetki z miasteczka uwiecznionego już w jej limeryku. Byli raczej zadowoleni, że poświęciła im utwór noblistka. Nie zgłaszali pretensji.

Chcieli tylko zwrócić uwagę, że odsetek prostytutek jest u nich mniejszy niż wynikałoby to z jej limeryku.

No cóż, trzeba liczyć na poczucie humoru mieszkań- ców Trabii i Pontonero, a przynajmniej na to, że nie zna- ją polskiego.

8

* Oprócz gospodyni i Rusinka w jego układaniu udział wzięli:

profesor Marta Wyka, profesor Stanisław Balbus i profesor Julian Kornhauser.

(10)

Limeryki to niewątpliwie ulubiona zabawa literac- ka Rusinka, który wyjaśnia, że najbardziej lubi „formy bardzo skodyfikowane, które właściwie są o niczym i dzieją się wyłącznie na planie języka”.

Jednak żadna właściwie zabawa nie jest mu obca i wszystko potrafi zrymować, czego dowodem ta ksią- żeczka, w której obok limeryków mamy jeszcze:

– Wariacje biograficzne – Pocztówki i esemesy – Pocztówki świąteczne – Kolędy zagraniczne – Piosenki

No to teraz po kolei.

Zabawę polegającą na pisaniu nonsensownych wier- szowanych biografii najróżniejszych sław wymyślił an- gielski dziennikarz Edmund Clerihew Bentley (i od jego drugiego imienia zabawa wzięła swą nazwę). Klasyczny clerihew nie ma nic wspólnego z rzeczywistością i jest totalnie odjechany (określenie Władysława Kopalińskie- go – „bezpodstawna biografia”).

Henry Ford

miał swój sekretny sport,

ilekroć przeczytał w prasie, że ktoś w fordzie spadł w przepaść lub parów, do skarbonki z fajansu wrzucał z brzękiem pięć

srebrnych dolarów.

Polszczyźnie przyswoił tę zabawę Stanisław Barań- czak, a wdzięczną nazwę „biografioły” wymyśliła Bogu- sława Latawiec*.

Biografioły kompozytorów Rusinek zaczął pisać na zamówienie Radia RMF Classic. A potem to już poooszło... Nie wyhamował, aż wyprodukował trzydzie- ści dwie sztuki.

– Jak przystało na biografioł, te wierszyki są zupeł- nie od czapy – mówił mi. – Po prostu daję się prowa- dzić rymom. Jak mi się Johann Pachelbel zrymował z mortadelą, to nic nie poradzę, już muszę iść w stronę sklepu mięsnego.

Ponieważ jednak Rusinek jest ambitny i lubi for- malne utrudnienia – wymyślił sobie, żeby każdy wier- szyk kończyć tytułem faktycznie skomponowanego przez delikwenta dzieła i to – uwaga – w pozycji ry- mowej.

Jeśli chodzi o rymowane pocztówki, mejle i eseme- sy z podróży, to Rusinek upiera się, że było ich zaledwie troszeczkę, a ja wiem, że było ich całkiem sporo, tyle że przepadły gdzieś w czeluściach mego komputera i starych komórek (próbowałam je wydobyć, ale nawet specjaliści się poddali). Dorzucam zatem, co przecho- wało się przypadkiem:

Ściskam mocno (w stylu wolnym)/ z rynku w Kazimierzu Dolnym Zwiedzając Jastarnię/ ściskam cię niezdarnie Rzecz by to była wręcz drańska,/ by cię nie

pozdrowić z Gdańska Ściskam z Helu/ w miejscach wielu

Ściskam z Czech/ za trzech Ściskam z Mostaru/ bez umiaru

Najczęściej były to dwuwiersze, ale czasem Rusinek nabierał epickiego rozmachu:

Ściskam Cię z Gandawy z zimna ciut sinawy, wydaję swe diety nie, nie na kobiety, lecz na różne płyny bom po nich mniej siny

Słońce świeci i wiatry dmą więc chowamy się za wydmą i zza wydmy i grajdołu pozdrawiamy cię pospołu

Joanna Szczęsna GDYBY RUSINEK BYŁ ANGLIKIEM…

9

* Miało to miejsce podczas wizyty wraz z mężem Edwardem Balcerzanem u Barańczaków w Newtonville. Kiedyś przy śniadaniu Barańczak poprosił gości, by pomogli mu wymyślić polską nazwę dla clerihew. „Biografiszki”, „bio- grafreski” – zaproponował Balcerzan. „Biografioły” – rzu- ciła Bogusława Latawiec, i tak zostało.

(11)

czyli przykład obsesji, która

wyłącznie do takich

ciekawie się rymują,

(12)

Limeryki

nakazuje podróżować

miejsc, których nazwy

i to dwukrotnie

(13)
(14)

Wariacje biograficzne

czyli drobne fakty z życia wielkich kompozytorów,

a zarazem wariacje

na temat klasycznego

angielskiego gatunku

literackiego zwanego

clerihew

(15)

Pocztówki

i esemesy

(16)

bo wcale nie jest powiedziane, że okazjonalna korespondencja musi mieć formę: „Serdeczne pozdrowienia z wakacji”

lub „Wesołych Świąt

i Szczęśliwego Nowego

Roku”

(17)

Kolędy

zagraniczne

czyli co zrobić, żeby obcojęzyczne

brzmiały swojsko

(18)

pieśni śpiewane w czasie świąt

i zrozumiale dla rodaków

(19)

Piosenki

(20)

a ściślej tylko ich teksty,

bo autor nie potrafi komponować, aranżować ani śpiewać,

więc zostawił to innym

(21)

SPIS TREŚCI

WSTĘP Joanna Szczęsna Gdyby Rusinek był Anglikiem… 5 Wariacje biograficzne 66

Pocztówki i esemesy 94 Kolędy zagraniczne 108

Piosenki 116

Cytaty

Powiązane dokumenty

Specyfika antropologii brytyjskiej w czasie II wojny światowej.. Antropolog wśród Dajaków na Borneo – Tom

Choć idea praktycznych korzyści, jakie dla działań wojennych ma wiedza o „obcych”, postrzeganych jako potencjalni wro- gowie, wydaje się oczywista i dobrze ugruntowana w

Kiedy następnego dnia Lee nie pojawił się na treningu, coś mnie poważnie tknęło i postanowiłem zajść do niego do domu i dowiedzieć się, co było przyczyną nieoczekiwanej

Jest to wybuch serca, rwący potok, który sam się staje i sam się wycisza w sercu.. Zapewne nie jest dobrze sztucznie go podtrzymywać i przedłużać, ale trudno nie zauważyć, że

— Panie Widmar — powiedział nagle — Boruch pyta mnie się dzisiaj, dlaczego jestem taki mały?. Dlaczego, tata, ty jesteś

Opuściwszy pociąg, rozejrzał się dość uważnie po peronie w poszukiwaniu tablicy informującej o przyjazdach i odjazdach pociągów, czekała go jeszcze mała podróż

Martwił się o mnie i wiedział, że doskonale zdaję sobie z tego sprawę.. ciągle namawiam chłopaków na chodzenie

Pomyślałem wtedy, że przecież czuję się coraz lepiej i nic się nie stanie, jeśli zaczekam jeszcze chwilę na kogoś, kto będzie mi w stanie pomóc.. Dosłownie kilkanaście