• Nie Znaleziono Wyników

Poezja K. I. Gałczyńskiego (1945-1953)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Poezja K. I. Gałczyńskiego (1945-1953)"

Copied!
42
0
0

Pełen tekst

(1)

Jan Błoński

Poezja K. I. Gałczyńskiego

(1945-1953)

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 45/4, 504-544

(2)

1

Gdy K o n stan ty Ildefons G ałczyński pow rócił z w ojennej tułaczki do k raju , w jego poetyckiej teczce znajdow ało się zaledw ie kilk a — bez w y ją tk u zresztą bardzo p ięk ny ch — utw orów , k tó re z obozu jenieckiego przesłał w listach do żony. Owo m ilczenie poety w czasie okupacji daje do m yślenia. K azim ierz W yka próbow ał je ta k w y ­ tłum aczyć:

Gałczyński był przed w ojną i pozostał nadal poetą okolicznościowym. Poetą okolicznościowym w dobrym i pełnym znaczeniu tego terminu. Czyli poetą, który, jak ptaki gniazda, buduje swoje utw ory z w szelkich kamyków, z wszelkich wydarzeń, aktualiów przynoszonych mu przez dzień bieżący. Tajemnicą jego kunsztu pozostaje to, że te ptasie budow le nabywają trw a­ łości, że żyć umieją na w łasną odpowiedzialność, poza chwilą, która je wyłoniła...1

Poeta, przez in tern o w an ie w obozie w y trąco n y z praw dziw ego biegu w ydarzeń, zm uszony do życia z przeszłości i przyszłości, w spom nień i m arzeń, nie m ógł stw orzyć nic poza kilkom a w ierszam i, zw iązanym i w łaśnie ze swoim w ojenny m losem. W arto ów „okolicz­ nościow y“ c h a ra k te r G ałczyńskiego zapam iętać. Bagaż okupacyjny poety b y ł znikom y, pierw sze tom y, ja k ie w yd ał w Polsce Ludow ej, napisane były już w lata ch 1945— 1947. Ale G ałczyński m iał ze sobą bagaż sw ych przedw ojennych doświadczeń, któ re m ogły n astrajać do jego poezji nieufnie.

G ałczyński debiu to w ał w pism ach codziennych, kolum nach lite ­ rackich, później w iele ogłaszał w rądio, w ro zm aity ch pism ach sa ty ­ rycznych itd. Z naczna część tej tw órczości zaginęła w pam ięci czy­ telników . Dzisiaj ty lk o długim szperaniem m ożna by odnaleźć te

P O E Z JA K. I. G A ŁCZYŃSKIEGO

(1945 — 1953)

(3)

kilkadziesiąt czy k ilkaset w ierszy, felietonów czy słuchow isk, k tó re poeta, z bardzo tra fn ą in tu icją w yboru, sam skazał na zapom nienie. Później, w czasie pisania i w yd aw ania żarto b liw ie-fantasty czn ej po­ wieści P orfirion osiełek czyli K lub św iętokradców , zagościł G ałczyń­ ski na kró tko w K w a d r y d z e . ' G rupa skupionych ta m poetów była bardzo n ieja sn a zarów no pod w zględem ideologicznym , ja k i a rty ­ stycznym . D rogi z niej w iodły i na lewo, i na praw o. Po kilku latach i po w ydan iu dw u niew ielkich utw orów : K oniec św iata (1930) i Z a ­

bawa ludow a (1932), poeta naw iązał k o n ta k t z pism em P r o s t o

z M o s t u , zw iązanym z p o lity k ą sk rajneg o odłam u endecji.

G ałczyński b y ł przed w o jn ą poetą o podw ójnym jak b y obliczu. Twórczość jego rozłam y w ała się wówczas stale n a dw a n u rty . Mówiąc najprościej: n a liry k ę i satyrę. Podział ten, n a pozór banalny, odpo­ w iada jed n a k rzeczyw istem u rozłam aniu w idzenia św iata przez G ał­ czyńskiego. Ten zdezorientow any i obojętny w obec spraw tego św iata in telig en t a zarazem jed en z n ajlepszych liry k ó w polskich XX w., ten cudow ny p o eta i najgorszy w zór dla poetów ... podzielił sobie rze­ czywistość na dw a niezw iązane ze sobą (w p rzedw ojen ny m okresie) kręgi: k rąg zakreślony przez św iatło anińskiej lam py, k rąg sam o- w aru, ko ta i krzyw ego lufcika, krąg — „in ty m isty c z n y “ i na krąg bezsensow nych sp raw „w ielkiej rzeczyw istości“. Ów rozdział nie jest oczywiście rozdziałem sty lu ani postaw y, je st rozdziałem n u r­ tów lirycznych. G ałczyński będzie chętnie m ieszał, także w jednym wierszu, gro tesk ę i liryzm , ab su rd aln e dow cipy z m iłosnym i apostro­ fam i. W spółbrzm ienie rozbieżnych ten d en cji sty listy czn y ch je st jed ną z p odstaw p oety k i Gałczyńskiego. Tu chodzi jed n a k o głęboką roz­ bieżność w w idzeniu św iata.

S a ty ra poety posiadała przed w ojną posm ak nihilistyczny. Nic nie m a sensu, śm iejm y się więc. „W szystko ja k sen w a ria ta śniony nieprzy to m nie...“ 2 Zwłaszcza nie m a sensu nic, co ludzie biorą po­ ważnie, od czego spodziew ają się p opraw y swego losu. P ostaw a G ał­ czyńskiego jest postaw ą „in telig en ta n a ru in a c h “. O derw anie od życia społecznego, d ezorientacja ideowa, pow ierzchow ny „sceptycyzm “ — kazały m u w szystkie ideologie i w szystkie pow ażne spraw y w rzucać do jednego absurdalnego w orka. P ow staw ało gigantyczne rum ow isko poglądów , k tó re łatw o już było kom prom itow ać. P odstaw ą saty ry G ałczyńskiego była niew iara i w ykpiw anie w szelkich w artości spo­ łecznych.

(4)

Na k ilk a la t przed w ojną zw iązał się G ałczyński, ja k w spom nia­ łem, z g ru p ą P r o s t o z M o s t u . R edakcja zapragnęła, by s a ty ra p o ety zw róciła się przeciw sanacyjnej rzeczyw istości, w im ię haseł obozu „narodow ego“. I w istocie, kilkanaście w ierszy poety zgrabnie k o m p ro m itu je sanację, tylko zresztą w tej dziedzinie, w k tó re j róż­ n iły się owe dw a bliźniacze, lecz k o n k u ren cy jn e obozy: w dziedzinie obyczajow ości politycznej, propagandy, b iu ro k ra cji czy sp raw p erso­ naln ych . Jednocześnie jed n a k G ałczyński daw ał do zrozum ienia, że jego zw iązek z w szelką p o lity k ą je st przyp adk ow y i w g run cie rze ­ czy obojętny. U derzające są jego u p a rte w y znan ia obojętności ideo­ logicznej :

„N astawienia“ społeczne? Dla karzełków. Recenzje niedorzeczne? Dla zgiełku.

Poeto, pluń, gdzie komuna, sanacja i endecja. Tylko ona cię zbawi, przeklęta i jedyna — i na gwiazdy wyprawi, rytm św ięty, mowa inna, poezja.

(Muzie nóżki całuję)

J e śli jed n a k nic nie m a sensu, pozostaje poecie m iejsce, w k tó re zaw sze się m ożna schronić p rzed absurdem św iata. To w łaśnie po­ ezja. A czym je s t poezja?

Moja poezja to są proste dziwy, to kraj, gdzie w lecie

stary kot usnął pod lufcikiem krzywym na parapecie.

(O mej poezji)

Poezja, to dla G ałczyńskiego przede w szystkim liry k a, liry k a ip- ty m n a, czuła, sen ty m en taln a, w rażliw a i zabarw iona bardziej fa n ­ ta s ty k ą niż groteską. W yraża ona „proste dziw y“, treści n ajch ętn iej osobiste, w yłączone z biegu św iata, głoszące n a w e t o stentacyjn ie sw oją dlań obojętność. Miłość, opisy dom u i sam otnych wieczorów, b iad an ia n ad losem poety-cygana, m arzenie egzotyczne — oto p raw ie w szystkie m oty w y tej liryki. Będzie ona stylistyczn ie zbliżać się i do fantastyczności ballady, i do skam andryckiego w zoru poetyckiego, i do bardziej skom plikow anych form w ypow iedzi, pow ołujących się n a R im bauda. W iązać się jed n ak będzie w całość dzięki zgodności realió w — owej feerii drobnom ieszczańskiej, w k tó rej św iat „szarego człow ieka“ rozbłyśnie w szelkim i koloram i u dziw nienia — i dzięki

(5)

jednolitości sty lu , opartego n a p restid ig itato rsk iej zręczności w* ope­ row aniu dość skąpym i zasobam i w yobraźni. Jeszcze doń zresztą po­ wrócę.

Casus G ałczyńskiego — przed w o jn ą — nie je s t tru d n y do roz­

w ikłania.

Gałczyński — pisze Artur Sandauer — mógł w ów czas tak łatw o w paść w objęcia skrajnej prawicy, która przechwyconymi od socjalizm u hasłam i: antyliberalizm em , kultem pracy i prostego człowieka usiłow ała m askow ać swą reakcyjną treść. Co jednak u polityka było oszustwem , to u poety — autentycznym przeżyciem; i to w łaśnie sprawia, że niektóre z jego przed­ w ojennych w ierszy po dziś dzień nas wzruszają 3.

O ow ych głęboko u k ry ty ch , zdrow ych ziarn ach poezji G ałczyń­ skiego także będzie jeszcze m owa.

G ałczyński b y ł poetą zdezorientow anego drobnom ieszczaństw a i zobojętniałej inteligencji. Nie tw orzą one w łasnej lite ra tu ry , ale byłoby, ja k się zdaje, błędem niedocenianie w pływ u, ja k i m ogą m ieć na k ształto w anie się pew nych odłam ów arty sty c z n y c h w łonie zasad ­ niczej te n d e n c ji literack iej. Posiadały one, ja k w iem y z h istorii, sk ło n ­ ność do w a h a ń m iędzyklasow ych. Jed n ak że sp raw a przebudow y spo­ łecznej nie b y ła dla nich — ja k dla klasy robotniczej — k w estią god­ ności i życia, a k w estią „u rządzenia się “. W pow szechnej d ezo rien­ ta c ji ideow ej w śró d in telig en cji w okresie dw udziestolecia m ógł w y ­ tw orzyć się p ew ien ty p drobnom ieszczańskiego nihilizm u i d rob no - m ieszczańskiej ucieczki od życia. P ierw szy w y rażał się p og ardą d la in telek tu , św iatopoglądu i zainteresow ań społecznych, d ru g a — k u l­ tem lu m p e n p ro le ta ria tu , łatw ej cudowności, lirycznego intym izm u, cygańskiego try b u życia (w k tó ry m w y rażały się tak że n aiw n e asp i­ rac je k u ltu ra ln e m ałego m ieszczaństw a). Tyle — in fo rm acy jn ie — 0 p rzedw ojenn y m G ałczyńskim .

2

P o ety ck a działalność G ałczyńskiego po w ojnie rozpoczęła się, ja k wiadomo, od P r z e k r o j u . Był on tam ja k b y red a k c y jn y m po etą 1 satyry kiem , dostarczając, oprócz częstych bardzo liryków , cotygod­ niow ej p o rcji h u m o ru w postaci felietonu — w ru b ry c e L is ty z fio ł­

kiem, — i krótkiego skeczu w ystaw ianego przez T eatrzy k „Z ielona

G ęś“. Pow odzenie obydw u tych ru b ry k , a szczególniej o statniej, było

8 A. S a n d a u e r , Poeta św ięte j powszedniości. N o w a K u l t u r a , IV, 1953, nr 22.

(6)

niezm ierne. P rzyczyniło się ono w d ecydującym stopniu do p o w sta ­ n ia p ew n ej „legendy G ałczyńskiego“. W okół poety rozgorzały g w ał­ to w n e dyskusje.

O cóż chodzi? T eatrzy k „Z ielona G ęś“ był te a tre m h u m o ru — ja k p rzy ję to m ówić — absurdalnego. Jego tra d y c je leżą, z jed n ej stro n y , w hum orze F ran cuza J a r r y ’ego, bufońskiej błazenadzie skłó­ conego ze społeczeństw em cygana literackiego, z d rugiej — w sy ste ­ m atyczn ej ru in ie sensow ności św iata, jak ą niosły z sobą p ew ne p rą d y dw udziestolecia, w szczególności nadrealizm . N ie od rzeczy będzie też p rzypom nieć podobne, choć bardziej jeszcze p arod y sty czne p ró b y W itkacego i drw in ę gom brow iczow ską. T rzeba je d n a k od raz u po­ wiedzieć, że G ałczyński bardzo p ręd k o p o tra fił w yjść poza te tr a ­ d y cje i w k ró tce n ad ał swej sa ty rz e sens zupełnie nie nihilistyczny. W ydaje się, że w dotychczasow ych analizach nie podkreślono dość w y raźn ie p raw ie identyczności h u m o ru absurdalnego i parodii. M ia­ now icie: nie m a a b su rd u „sam ego w sobie“. M ówiąc dla rozśm iesze­ n ia kogoś głupstw a, zawsze odw ołujem y się niejako do au to m aty cz­ n ie reagującego w m ózgu słuchacza „zm ysłu sensow ności“ ; ab surd, nonsens istn ieje tylk o jako k o re la t sensu: określa się go przez p rz e ­ czenie. Podobnie h u m o r ab su rd a ln y istn ieje jako parod ia rzeczyw i­ stości: polega n a d rażnien iu rozsądku. W zależności jed n a k od tego, do jak iego rozsądku i do jak ic h zakresów racjonalności się zw raca, zm ienia się też jego ro la i w artość. D zieje „Zielonej G ęsi“ św iadczą też o znacznej p rzem ianie ideow o-św iatopoglądow ej poety.

P o d staw ian ia fałszyw ego zw iązku przyczynow ego m iędzy z ja w i­ skam i, k tó re je st n ajb ard ziej rzu cającą się w oczy i n a jb ard ziej n ie­ bezpieczną cechą tzw. h um o ru absurdalnego, używ ał G ałczyński — w b re w pozorom — bardzo oszczędnie. Bo ch w y t ten m a tę w łaści­ wość, że im silniej się zaznacza, ty m bardziej znosi i lik w id u je h u ­ m or. H um or bow iem w ym aga n ieustan n eg o odniesienia do rzeczyw i­ stości: b ełkot obłąkanego, choć sfałszow ane są w nim p raw ie w szyst­ kie stosun k i przyczyny i sk u tk u (antylogiczne kojarzenie), n ie je st dow cipny. W łaśnie dlatego, że b ezu stan n ie tra c i k o n tak t ze św iatem rzeczy w isty m na rzecz.obsesyjnego potoku skojarzeń.

H um or G ałczyńskiego je st w ięc ab su rd alizu jącą parodią, nie „czy­ sty m ab su rd e m “ polegającym n a przypad ko w y m i bezsensow nym łą ­ czeniu zjaw isk. „Zielona G ęś“, zw łaszcza w sw ych początkach, n a ­ w racała niekiedy do nihilisty czn ej drw iny, ch ara k te ry sty c z n e j dla G ałczyńskiego z la t przedw ojennych. B yła w ted y czasem „b eztem a- ty c z n a “, tzn. o p arta tylk o na przypadko w ym dowcipie słow nym , po­

(7)

legającym n a b ran iu in crudo reto ry czn y ch w y rażeń języka. E fe k ty te p ręd k o G ałczyńskiego znudziły i „Z ielona G ęś“ stała się — p a ra ­ doksalne — szkołą politycznego w y ro bienia poety. Nie ty lk o jego samego, lecz i czytelników , k tó ry c h „G ęś“ często d rażn iła i d e n e r­ wow ała, ale rów nocześnie fascynow ała i p rzekonyw ała swoim dow ci­ pem.

Sens ideologiczny ew olucji „Z ielonej G ęsi“ da się stosunkow o łatw o odczytać. E lem en ty p rzed w o jen n e — polegające n a d rw in ie z pow ażnych sp raw n a tu ry społeczno-ideow ej p rzy jednoczesnym w y ­ ch w alaniu codziennej intym ności m ieszczańskiej — w y stę p u ją w sto p ­ niu znikom ym . „Zielona G ęś“ rozpoczęła się od ro zrachu nk ów in te ­ ligenckich. W łaśnie dlatego d ecy d u jąca ro la p rzy p ad ła w niej parodii. M ianow icie, in teligen cja b y ła z n a tu ry rzeczy strażn ik iem i w p e w ­ ny m sensie tw ó rcą pew n y ch uży teczn y ch m itów m ieszczańskich n a ­ tu ry p o lity c zn o -k u ltu raln ej. D om yślam y się, o co chodzi: cierp iętn ic- tw o narodow e, teo ria trzech wieszczów, p rzedm u rze ch rześcijań stw a itp. Te m ity b y ły oczywiście klasow o użyteczne i spełniały dość w aż­ ną rolę w w alce ideologicznej z ru ch a m i postępow ym i. Ich rozbicie mogło p rzyczynić się do p rzek o nan ia p ew nych odłam ów in telig en cji do obozu lew icy. Przytoczę tu pow szechnie znany D ym ią cy piecyk: c h o r p o l a k ó w (basem, wierszem):

My tu od w ieków stoim y, a ten piecyk ciągle dymi, czy to w lecie, czy też w zimie piecyk dymi, piecyk dymi, ach, geopolitycznymi racjami jesteśm y w yni *

D Y M IĄ C Y P I E C Y K :

O, biedny, biedny jam piecyk, od w ieków te same rzeczy, od tej ściany do tej ściany cały piec zaczarowany,

w ięc czy to w lecie, czy w zimie dym em natrętnym dym ię i nic się, ach! nic n ie zmienia, a ci Polacy modlą się i grają Szopena och!

C H O R P O L A K Ó W :

Cudu! Cudu!

„Jak jarmużu bedłki“ (?) tak cudu pragnie lud. * szczeni.

(8)

o s io ł e k PORFiRioN (z narzędziam i):

Nic nie rozumiem. N ie ponimaju. I do not unterstand. (Wynosi popiół, czyści rury, czyli w ykonuje kilka prostych czynności zduńskich.) p ie c y k: (p rzestaje dymić).

c h ó r p o l a k ó w: (n aty ch m iast z radości pogrąża się w p ija ń stw o i dzw oni w dzwony).

d z w o n y : Bum -buum tedeuum! c h o r p o l a k ó w (konkluzja):

Nasz piecyk cudem zreperowany, lecz Osiołek Porfirion to gość podejrzany.

(Biją Porfiriona.)

G ałczyński ju ż p rzed w ojną czuł św ietnie śm ieszność i groteskę ow ych społecznych m itów i społecznych „n aro w ó w “ narodow ych. U stosunkow yw ał się do nich negatyw nie, przeciw staw ić p o tra fił im jed n a k ty lk o dom owe zacisze i u ro k p ry w atn eg o życia. P o w ojnie rzeczyw istość p o dsunęła m u stanow isko, początkow o dość ogólniko­ we, k tó re pozw oliło poecie z ow ym i m itam i walczyć.

W alkę z obiegow ym i m itam i m ieszczańskim i G ałczyński łączył z dem askow aniem pozycji in telig en ta. R obił to oczywiście nie tylko w „Zielonej G ęsi“, ale i w licznych w ierszach satyry czn ych. In te ­ ligencja skłonna była uznaw ać siebie za w arstw ę wyższą, w y o dręb ­ nioną ze społeczeństw a, szczególnie w ażną, ko rzy stającą z osobnych przyw ilejów . Łączyło się z ty m p rzeko nan ie o odrębności k u ltu ry w stosu nk u do życia społecznego. G ałczyński dem askow ał pu stk ę i bzdurność ty ch fałszyw ych „ tra d y c ji“ narodow ych. N aw oływ ał do rzetelnego w y siłk u zam iast „o b rażalstw a na rzeczyw istość“ i o bojęt­ ności wobec sp raw odbudow ującego się i rozw ijającego społeczeń­ stw a.

Oczywiście G ałczyński nie w y k on yw ał tu żadnej herkulesow ej pracy. G ru n t b y ł ju ż dobrze p rzygotow any. P oeta tylko zadaw ał ja k ­ by o statn i cios resztkom ow ych inteligencko-m ieszczańskich m itów o roli in telig en cji i o narodow ych tra d y c ja c h k u ltu ra ln y c h . Pół w ie ­ ku p rzed tem N ow aczyński, zw alczający je zresztą z zupełnie innych pozycji, w ołał groźnie: „G w iżdżę n a w aszą ro m anty czną T rójcę!“ G ałczyński zaś dobijał sw ą d rw in ą o statn ie pozostałości pseudo- rom antycznych nałogów w yobraźn i narodow ej, ta k ja k M olier d rw i­ nam i z lek arzy dobijał w opinii społecznej średniow ieczną m edycynę, już skom prom itow aną osiągnięciam i pierw szych m ed yk ów -racjon a- listów.

(9)

Podobną rolę g rała w drw inie G ałczyńskiego w alka z tzw. „w a­ dam i narodow ym i“. J a k w iadom o, rzeczy tak ie nie istn ieją, są to ty l­ ko pew ne uogólnienia n arosłych w ciągu w ieków błędów czy p rzy ­ zw yczajeń pew nych klas. Otóż G ałczyński zw racał m it o „w adach narodow ych“ przeciw ko sam ym jego tw órcom : przeciw inteligencji, przesiąkniętej jeszcze szlacheckim i trad y cjam i, i przeciw m ieszczań­ stw u snobującem u się na in telig en cję. W ykazyw ał, że w łaśnie ty lko te w arstw y są ow ym i w adam i dotkn ięte.

Jasn e teraz, że G ałczyński m u siał się posługiw ać przede w szyst­ kim parodią. P arodię tę celowo ta k p rzejask raw iał, że w ychodził „ab ­ su rd “, „błazeństw o“, k u lt rzekom ego nonsensu. Poza ty m oczywiście, dla celów ściślej hum orystycznych, połączonych wszakże z poetyc- kością (bo przecież h u m o r m oże się łączyć i często łączy z su b teln ą wynalazczością poetycką), p oeta żarto w ał często w sposób m niej za­ angażow any. Szczególnie w L istach z fio łk ie m daw ał znakom ite felie­ tony czy poem aciki, p ełne rzadkiego hum oru, k tó ry tylko owi „ponu­ ra c y “ z w iersza M inkiew icza m ogą m u m ieć za złe.

Dalsza ew olucja „Zielonej G ęsi“ przebiegła zgodnie z ogólnym rozw ojem ideow ym poety. O statnie jej p rzed staw ien ia poświęcone były atakom anty im p erialisty czn y m i w alce z biurokratyzm em , tą szczególną pozostałością inteligencko-m ieszczańskich nałogów. Póź­ niej poeta zwrócił się ku innym form om w ypow iedzi. S potyk ały go zresztą wówczas liczne atak i nadgorliw ców pragnący ch zam knięcia jego teatrzy k u. Dziś w idzim y jasno, że b yły to w większości a ta k i niesłuszne i niespraw iedliw e — „G ęś“ spełniała w ażną fun kcję lite- rack o -sp o łeczn ą4.

4 Przytaczam tu uwagi Jerzego P u t r a m e n t a o „Zielonej Gęsi“, w ypo­ w iedziane w czasie dyskusji o poezji Gałczyńskiego, która odbyła się na p osie­ dzeniu sekcji poezji warszawskiego oddziału ZLP (druk. N o w a K u l t u r a , III, 1952, nr 3): „W pierwszym okresie po w ojnie poezja Gałczyńskiego odegrała bardzo poważną i pozytywną rolę. G ałczyński swoim i Listam i z fiołkiem, swoją »Zieloną Gęsią« i bezpośrednią poezją — w ierszem w yśm iew ał w arstw y k ołtu­ nerii i okupacyjnego dorobkiewiczostwa w sposób najzjadliwszy ze w szystkich poetów współczesnych, działających w Polsce. Dlaczego? Bo uderzał w to, co było dla nich najbardziej istotne. Wiersze bojowe, w iersze i satyry proletariac­ kie grały swoją rolę i w tym czasie, ale nie w stosunku do tej warstw y. Ta w arstw a była nieprzemakalna na tego rodzaju poezję. Dopiero trzeba było uderzyć w nią w ten sposób, jak to zrobił Gałczyński w yśm iew ając jej sno­ bizm, wyśm iewając jej mistycyzm, jej w iarę w cuda, które mają zm ienić jej los, mają ją uratować od zagłady, którą jej niesie historia“. Podobne opinie powtarzały się w dyskusji: Artur Sandauer stwierdza np.: „»Zielona Gęś;<... wym ierzyła tyle niechybnych ciosów w rodzimą kołtunerię“.

(10)

P o w staje teraz pytanie, czy „Zielona G ęś“ i jej rodzeństw o p rz y ­ służyły się poezji G ałczyńskiego. Dlaczego poeta w y b ra ł w łaśn ie fo r­ m ę m iniatu ro w eg o te a tru (może p arod ii teatru )? Otóż h u m o r może m ieć siłę oczyszczającą i h u m o r G ałczyńskiego pom ógł m u n a pew no w zerw an iu z ty m i kom pleksam i w yobraźni, pod jak im i u g in ała się jego p rzed w o jenn a twórczość. Pow iedziałem już, że „Z ielona G ęś“ była — co n a p raw d ę parad o ksalne — szkołą politycznego dośw iad­ czenia. B yła także n a pew no czyśćcem poetyckiej w yobraźni.

Tak p rzed staw ia się pierw szy okres (1945— 1948) pow ojennej tw órczości G ałczyńskiego w satyrze. T rzeba bow iem dodać, że poe­ ty ck a sa ty ra G ałczyńskiego w alczyła n a jed n y m froncie ze sw ą „ te ­ a tra ln ą “ sio strą (przykładem choćby cykl Ś m ierć in te lig e n ta czy P o­

w ia stka o czterech w y tr w a ły c h reakcjonistach). M ówiąc o jednej,

ch arak tery zo w ałem zarazem drugą. „Zielonej G ęsi“ odpow iadają chronologicznie w iersze liryczne zebrane w tom ie Zaczarow ana do­

rożka. O ile jed n a k s a ty ra G ałczyńskiego pośw ięcona ju ż b y ła w aż­

n y m spraw om społecznym i przyjm o w ała wobec nich stanow isko w zasadzie słuszne, to liry k a poety długo jeszcze obracała się w okół spraw , do k tó ry ch ją przyzw yczaiły la ta przedw ojenne. S a ty ra w y­ p rzedzała tu lirykę, o tw ierała jej nowe drogi św iatopoglądow e.

3

L iry k a G ałczyńskiego stanow i istotę jego tw órczości i n iew ą tp li­ wie w im ię sw ych osiągnięć lirycznych zdobył on sobie sław ę dosko­ nałego poety. G ałczyński był, ja k to się mówi, „urodzonym p o e tą “ . Pod jego piórem każdy tem at, n a w e t najbłahszy, n a b ie rał niezw ykłej, w zruszeniow ej mocy. N aw et w najb ard ziej przy pad ko w ych i niew aż­ kich jego utw o rach dostrzega się w ielką zdolność lirycznego w idze­ nia św iata i poruszania w yobraźni czytelników .

L iry k a G ałczyńskiego d aje w rażenie dużej jednolitości i z w a r­ tości. O ile po r. 1948 m ożna zaobserw ow ać w niej daleko idące zm ia- ny, o ty le w pierw szych lata ch pow ojennych by ła ona b ardzo podob­ na do swego przedw ojennego kształtu . Oto p rzy kład y:

Jak się te lata mylą! ej! biegną jak konie kare... i znów idę z tobą nad W ilią zieleniejącym bulwarem.

(11)

Wiosna przegląda się w wodzie niczem ty w lustrze weneckim ; po m oście gołąb chodzi

poważnym krokiem niemieckim...

(Jak się te lata mylą, 1934— 1936?)

Księżyc w niebie jak bałałajka, ech! za w stążkę by go tak ściągnąć i na serduszko —

byłaby piosnka bardzo nieziem ska 0 zakochanych aż do szaleństwa, nieludzko.

Jeszcze by można rzekę w oddali 1 cień od dłoni, i woń konw alii dziką ;

ław kę przy murze, a mur przy sadzie i taką drogę, która prowadzi

do nikąd.

(Romans, 1945)

Czem u to podobieństw o tonu przypisać? P o eta n ie um iał w p ie rw ­ szej chw ili dostrzec głębokiej zm iany, ja k a dokonała się przez po­ w stan ie P olski L udow ej, i żył dalej w k ręg u sw ych daw nych p rz y ­ zw yczajeń. G ałczyński był tu o ty le u sp raw iedliw iony, że la ta w ojny spędził w zaw ieszeniu, poza gw ałtow n y m biegiem w y d arzeń h isto ­ rycznych. W spom niałem już, opierając się na uw agach A rtu ra S an- dau era, że p rzed w ojną obóz sk ra jn e j p raw icy nacjonalistycznej u m ie ję tn ie w y k o rzy stał w łaściw y poezji G ałczyńskiego k u lt pracy, k u lt prosteg o człow ieka i apologię „zw yczajnego życia“. Takie z a in ­ tereso w an ia liryczne nie b yły w zasadzie obce czy obojętne dla roz­ w oju poezji w Polsce L udow ej. Oczywiście, w lata ch 1946— 1948 G ałczyński te pro blem y zacieśniał, sprow adzał je do w y m iarów drób- nom ieszczańskiego św iatka, k tó ry jego w yobraźnia hojnie ob daro­ w y w a ła b lask am i poezji. Zdaw ało m u się jed nak , i w ielu jego czy­ telnikom , że nie m a w ty m nic sprzecznego z p o stu latam i chwili. G ałczyński k o n ty n u ow ał więc swe p rzed w o jen n e form y w ypow iedzi liry czn ej, saty rze tylk o przeznaczając rolę polityczną. Zobaczym y po­ tem , że m im o owego zacieśnienia p ro b le m aty k i i w yobraźni — tk w iły w liry c e G ałczyńskiego w artości, k tó re um ożliw iły jej późniejsze stopniow e zaangażow anie się w w alce o realisty czn ą poezję.

Z czego sk ład ał się poetycki a rse n a ł G ałczyńskiego? Nie tru d n o odpow iedzieć. Zasoby jego w yobraźni w y d a ją się m ałe. To znaczy:

(12)

m ało bogate w sensie ilości i różnorodności zjaw isk, jak ie asy m iłuje w ew n ętrzn a w rażliw ość poety. P o d ty m w zględem już pierw szy tom Gałczyńskiego, P orfirion O siełek, b y ł bardzo znam ienny. L iry k a G ał­ czyńskiego m usiała podpierać się rek w iz y to rn ią poetycką, to znaczy pew nym i elem en tam i rzeczyw istości, k tó re od daw na (a ściśle m ó­ wiąc: na ogół od czasów rom antycznych) uchodzą za specjaln ie poe­ tyczne, n iby naładow ane poetycznością. K ażda epoka, p raw ie każdy poeta m iał tak ie sw oje obsesje w yobraźni, k tó re ja k gd yby o tw ie ­ rały m u b ram ę do k ró lestw a poezji. Są dla psychiki tw ó rcy ja k ­ by pew ne słow a „m agiczne“, obdarzone w łasnościam i in k an ta cji li­ rycznej. Dla R onsarda była to np. róża, dla M allarm ègo lu stro i k r y ­ ształ, dla Słow ackiego tęcza, zwiewność, gw iazda. Oczywiście, p rz y ­ kład y podaję bardzo przy p adkow e; dla dokładnego b ad an ia poezji i owe słow a in k an ta cy jn e nie będą bez znaczenia. Otóż u G ałczyń­ skiego ow ym i rekw izytam i p oetyckim i są często n a jb ard ziej ograne, n ajb ard ziej b an aln e elem en ty tra d y c ji poetyckiej.

Nie na ty m koniec. G ałczyński zasób swoich słów in k an ta cy jn y c h dobierał także z inn y ch dziedzin i to w sw oisty sposób. B udow ał p e ­ w ien ele m en ta rn y zasób w yobrażeniow y, od którego n iejak o m ógł dopiero rozpoczynać p racę sw ojej w yobraźni. Ś w iat poetycki G a ł­ czyńskiego — m ów ię o ow ym w yjściow ym zespole sk o jarzeń — s k ła ­ dał się, obok p ew nych rek w izy tó w tra d y c y jn e j poetyckości, z dość sporej ilości realiów życia codziennego, orygin alnie dobieranych. Bę­ dą to więc pew ne sp rzęty i akcesoria drobnom ieszczańskiego życia, zw roty ze słow nika m iłosnego, w reszcie k ilk a obsesji k olo ry sty cz­ nych, nastro jow ych i pejzażow ych (np. zieleń, brzozy, „ro syjskość“). Tu niezbędne są dw a w y jaśn ien ia. Po pierw sze: owe w yjściow e sko­ jarz en ia poetyckie nie były nigdy zupełnie nien aru szaln e i trw ałe; przesunięcia dadzą się zawsze zaobserw ow ać już w ciągu k ilku m ie ­ sięcy, choć n iek tó re z owych „ in k a n ta c ji“ u parcie odzyw ają się w co­ raz to now ych w ierszach poety. Po drugie: G ałczyński już w swojej rek w izy to rn i poetyckiej dokonyw ał pew nej operacji, m ającej ch ro ­ nić jego poezję od banalności i szybkiego zużycia. M ałą ilość tych „iskier p o ety ckich “, bez k tó ry c h nie m ógł ruszyć z m iejsca, zastępo­ w ał m ianow icie ich oryginalnością, niecodziennością i dziw acznością. P rzy k ład y łatw o znaleźć. Tu m iejsce ow ych koboldów, krokszty nó w czyli m orskich koników, dziw acznych m alow ideł, lam p dorożkarskich pow yginanych w niespodziew ane k sz ta łty i d ających niespodziew ane św iatła etc.

(13)

G ałczyński więc ju ż w łonie swej „m aterii p o e ty c k iej“ prow oko­ w ał egzotykę i fan ta sty k ę codzienności. Z arów no jed n a k jedna, ja k i d ru g a były w pew ien sposób ograniczone, „osw ojone“ . P oeta g ra m ianow icie na ustaw icznym ich p o tw ierd zan iu i — kolejno — deza­ w uow aniu. Podobnie będzie zresztą robił z uczuciam i i w zruszeniam i. Bowiem w łaściwości te sk ła d a ją się na p ew ną cechę ówczesnego sty lu Gałczyńskiego, k tó ra polega na m aksym alnej inw encji, n a p raw d z i­ wie p restid ig itato rsk iej zręczności w p rzed staw ian iu stosunkow o m a ­ łej ilości elem entów w yobraźniow ych. „ Je st to [. ..] rodzaj poetyckiej sz arlata n erii — m ówi A rtu r S a n d a u e r — jarm arc zn y kuglarz, p rz e ­ rzucający błyskaw icznie k a rty p rzed oczyma olśnionej p u b lik i“ 5.

G ałczyński dysponow ał więc w tedy niew ielkim i zasobam i w y ­ obraźni — jed n ak inw encja jego była ogrom na. To znaczy, że n ie ­ w ielką stosunkow o ilością rek w izy tó w żongluje w m istrzow ski spo­ sób. S tąd m. in. w ynika, że je st on m istrzem hum oru absurdalnego i p aro d ii „przez sprow adzenie do a b s u rd u “. Bow iem um ysł i w y ob raź­ nia tak ie ja k jego nie om ieszkają w ykorzystać każdej, n aw et n ie ­ oczekiw anej w e rsji czy p rzed staw ien ia danego zjaw iska. Je st to ja k ­ by poety cka kom binatoryka. Nie należy zresztą sądzić, że tak a s tr u k ­ tu ra w yobraźni jest spow odow ana w yłącznie k o n stru k c ją psychiczną tw órcy. Przeciw ko tem u św iadczy przem iana, jak a pod w pływ em rew o lu cji w arun kó w zew n ętrzny ch dokonała się w w arsztacie tw ó r ­ czym poety. W okresie pow ojennym m ianow icie stopniow e zw iązanie się p o ety z k u ltu rą socjalistyczną um ożliw iło m u znaczne rozszerze­ nie zasobów w yobraźni. N atom iast źródeł przedw ojennego zacieśnie­ nia w rażliw ości jego chłonnej w yobraźni należy szukać w sy tu a c ji społeczno-politycznej tw órcy. B yła to sy tu a c ja piew cy drobnom iesz­ czaństw a, k tó ry od kluczow ych p roblem ów epoki niew ątpliw ie — V/ te n czy inny sposób — uciekał. Zw ężenie zain tereso w ań poznaw ­ czych poezji m ściło się na sam ym w arsztacie liry czny m poety: pow o­ dowało ubóstw o m ate ria łu poetyckiego i skazyw ało na liryczną żon- glerk ę niew ielką ilością elem en tó w św iata rzeczyw istego. E lem enty te, gw oli nadania im poetyckiego blasku i niecodzienności, b yw ały barokow o pow ykrzyw iane i udziw nione w sposób, jak i m ożna zaob­ serw ow ać już w P orfirionie O sielku, tzn. drogą „przek ręcen ia“, s z tu ­ backiej jakby, dziecinnej m anii w y w racan ia rzeczyw istości podszew ­ ką na w ierzch, później zaś udziw nione w sposób b ardziej konsekw

(14)

ny: przez celow y dobór rek w izy tów i trw ałe u stalen ie upodobań w y ­ obraźni n a fan ta sty c e codzienności.

J a k to w ygląda w p rak ty ce? T rud no o jasn e przyk łady , ponie­ w aż owe „in k a n tac y jn e słow a“ poezji G ałczyńskiego odzyw ają się w nielicznych w a ria n tac h w w ielu jego w ierszach, a rzadko koncen­ tr u ją się w jednym . Uroczy w ierszyk o B envenuto C ellinim może pokazać zam iłow anie G ałczyńskiego do „ te m atu z w a ria c ja m i“ , jak m ów ią m uzycy. „T em atem “ są tu dw a kolory, „ w a ria c ji“ je st k ilk a ­ naście:

Gdy rzeźbisz kapliczkę złotą, dorób i srebrne drzwiczki. Mistrz Benvenuto z ochotą w yrabiał złote słowiczki.

Rzeźbił kapliczki, słow iczki mistrz Benvenuto z ochotą: słow iczki kląskały złoto, a srebrnie dzw oniły drzwiczki. Mistrz Benvenuto także w ytapiał złote żabki, żabki o srebrnych oczkach, co m iały złote łapki...

(Srebrne i złote)

W ielu poetów pisało podobne w iersze dla zabaw y. U G ałczyńskie­ go był to jed n a k długo sty l stały, choć zw ykle nie ta k jask raw ię widoczny. S pójrzm y n a opis nocy aniń sk iej. Z w raca w niej uw agę u d ziw nienie rekw izytów , k tó re u G ałczyńskiego stale w ystępują. O to fra g m en t w iersza K r e w n y G anim eda:

...i nagle zobaczyłem, jakbym się ze snu ocknął, przez szybę w dzikim winie:

werandę, dzikie w ino i ową lam pkę nocną, wiszącą na kroksztynie.

Kroksztyn był morski konik, takem to nagle odczuł, bo inne zwidziało się wszystko,

a św ieca — biedna babcia uwięziona w kloszu, w iatrow i na pośmiewisko;

w ięc gdy on szedł werandą, w oniejący, komiczny, cały w ironiach, w półtonach,

to lampa na łańcuchu, na kroksztynie, pod liśćmi kołysała się jak podchm ielona,

(15)

gubiąc św iatełka różne, tak prom ień za prom ieniem cały winograd oplótł,

a gdy w iatr blask pchnął dalej, stał się jednym promieniem prom ieniejący ogród...

Cóż za inw encja w kom plikow aniu i u fan tasty czn ian iu n a jp ro s t­ szego obrazu! C h a ra k te ry sty c zn a je st zw łaszcza ostatn ia zw rotka. M ożna b y — ty m razem w całości przed w o jennej poezji G ałczyńskie­ go — p rzeprow adzić staty sty czn e b ad an ia częstotliw ości pew n y ch obrazów czy słów i próbow ać posegregow ać w a ria n ty w ich zastoso­ w aniu. R obota b y łab y jed n a k próżna. M yślę, że i bez niej u w ażny czy teln ik G ałczyńskiego uzna za słuszną definicję: m ałe zasoby w y ­ obraźni — w ielka inw encja.

P o w sta je teraz kw estia, w ja k i sposób inw encja G ałczyńskiego po ­ słu g iw ała się swoim skrom nym re p e rtu a re m w yobraźniow ym . P ow ie­ dzieć, że b y ła bogata i zróżnicow ana, w y d a je się za m ało. N ie w y ­ ja śn i tak ż e spraw y, jeśli stw ierd zim y (a stw ierd zim y zresztą słusz­ nie), że o p iera się ona n a zaskoczeniu, niespodziance, często — p a ro ­ dii. A le to k ie ru je nas ju ż n a w łaściw e tory.

In w e n c ję G ałczyńskiego m ożna — ja k się zdaje — sprow adzić w n a jg ru b sz y m zarysie do operow ania dw om a zasadam i. P ierw szą je s t pociąg p o ety do operow ania sprzecznościam i, jak b y au to m a ty c z ­ na fascy n acja przeciw ieństw em . D ru g a n ato m iast spokrew nią in w en ­ cję G ałczyńskiego z m echanizm am i h u m o ru i dowcipu.

U podobanie w sprzeczności rozw ijało się w poezji G ałczyńskiego stale i jednolicie do w ojny, osiągając swój szczyt w B alu u Salom ona. Później w eszło jak b y do stałego arse n a łu jego środków poetyckich. Chodzi o um iejętność w yw ołania dw uznaczności stosunku b o h a te ra lirycznego do kw estii będącej osią sy tu a c ji lirycznej, inaczej m ó­ w iąc — do um iejętności stałego p o d daw an ia w w ątpliw ość w łasnego stanow iska. Dochodzim y tu np. do pow szechnej dosyć am b iw alen cji sen ty m en talizm u i ironii, nieobcej tak że poetom zgoła innego n u rtu (np. poezji A p ollin aire’a). M ożna by powiedzieć, że sentym ent, k tó ry b udził w poecie św iat intym istyczny, św iat udziw nionej codzienności m ieszczańskiej, b y ł ja k b y podm inow any w ew n ętrzn ą iron ią w sto­ su n k u do tego św iata, ironią będącą d alekim odpow iednikiem p rz e ­ k o n an ia o jego kruchości, n ietrw ało ści i lichocie. O dpow iada to d w u ­ znacznej sy tu a c ji klasow ej intelig en cji i drobnom ieszczaństw a, k tó ­ re — choć skłonne do chwilow ego o ptym izm u i przekonane o swej

(16)

w artości — czują, że przyszłość nie u kłada się im pom yślnie. Tak więc i tu m ożem y w yznaczyć — chociaż tylko dom yślnie — pew ne genetyczne w ytłum aczenia stylu.

Styl ,,a m b iw a len tn y “, o p arty na w ahadłow ym ustosun ko w aniu bohatera lirycznego do tem atu, pozostał zresztą w tw órczości G ał­ czyńskiego do końca. Oczywiście udoskonalony, w yzw olony ze sw ych zbyt schem atycznych zastosow ań i podniesiony do rzęd u głębszego środka w idzenia rzeczyw istości (zwłaszcza w satyrze). P rzed w ojną św iadczył o pew nym rozchw ianiu w w idzeniu tej rzeczyw istości, o pew n y m „poczuciu w in y “ wobec w łasnej niedoskonałości poznaw ­ czej. W sum ie — barokow a „zgodność sprzeczności“, m ówiąc skró to ­ wo, by ła p rzed w ojną i, do pew nego stopnia, po w ojnie podstaw ą poety ki Gałczyńskiego.

P odaję znów przykład, je sz c z e i tym razem z przed w o jen nej tw ó r­ czości poety, gdzie om aw iane sp raw y w y stę p u ją w yraźn iej. S y stem a ­ tyczne rozbijan ie n u rtu lirycznego i „atom izow anie“ b o h a te ra lirycz­ nego p o kazuje dobrze w iersz W W arszaw ie (zupełnie przypadkow o, jak się zdaje, jest on w W ierszach z r. 1936 zaliczony do Satyr). Bo­ h a te r siedzi cały dzień w domu, na Żoliborzu. Chce się w ybrać do elek tro tech n ik a na ulicę Suzina, aby oddać do rep e ra cji gram ofon.

Warszawa.

Cały dzień oddaję do reperacji gramofon, już 13~a. N ie m ogę oddać!

ba, nie m ogę w stać z tego zawieszonego w niebiosach fotela, którego gałki w kształcie anielskich twarzyczek,

a w kształcie kobiet leżących poręcze...

przy telefonie portrety; po twarzy Norwida biega ironiczny, słoneczny a W yspiański ma taką twarz, jakby mówił: [promyczek, — Pan je brzoskwinie, a ja się męczę...

Czas p ł y n i e .

Nieruchome i realne są tylko te cztery brzoskwinie... Cały dzień oddaję do reperacji gramofon...

ale czy to wypada, gdy jestem Jupiter Stator, (czy w idział kto Jowisza z gramofonem?) bożek,

na tronie, z berłem, z orłem, z małą złotą baletnicą, tańczącą mi na dłoni

jak co? [rozpostartej

jak morze...

Jestem zbyt bogaty dla tego świata.

Lepiej zostanę gwiazdą nad m ałym niem ieckim miasteczkiem, albo pszczołą, która koło uszu tw ych lata...

(17)

Cały dzień oddaję do reperacji gramofon — nie mogę...

13-a, 14-a, 15-a, 16-a, telefon, telefon...

telefon to jest dziecinny płacz tego miasta, tego dziecka chorego na trwogę...

W arszawianie! i co macie z tych telefonów , gdy nocą w racacie do niekochanych domów? P U S T E S E R C E —

P U S T E R Ę C E

zupełnie tak jak w mojej piosence...

Widać, ja k przez w iersz p rze p ły w a ją najrozm aitsze skojarzenia b o hatera lirycznego, działające stale w sprzecznych kierun kach: raz uw znioślającym , raz poniżającym . P o em at rozgryw a się na k ilk u pla­ nach jednocześnie: w y zw alają się kolejno w spom nienia literackie, n iezbyt ju ż n a serio brane, m ałom ieszczańskie m arzenia, egzotyka an ty k u i — jeszcze — stra c h przed ,,m iastem “, przed bezdusznością cyw ilizacji technicznej, nie m ówiąc już o żartach ubocznych, posia­ dających jed n a k zawsze jak iś p rzy k ry , bolesny posm ak.

M ów iliśm y o „ b a ro k u “ Gałczyńskiego. Słowo „b a ro k “ podsuw a od razu pew ne skojarzenia h istorycznoliterackie. Czy m ożna w w y­ padku G ałczyńskiego m ówić o k o n ty nu o w aniu bogatych tra d y c ji pol­ skiej poezji barokow ej? Tylko bardzo ogólnie, drogą rozum ow ania przez analogię. M ianowicie: i tu, i tam w ystąpiło pew ne zw ężenie zakresu realió w poetyckich, w yw ołane u poetów barokow ych sto p ­ niow ym k ostnieniem społeczno-ideologicznym feudalizm u, u G ał­ czyńskiego zaś — eskapizm em , ucieczką w św iat drobnom ieszczań- skiej fa n ta sty k i codzienności. I tu, i tam m ożna m ówić o dużej in w en ­ cji „k o m b in ato ry cznej“ (rozw oju tzw. „fo rm aln y ch “ w arian tó w stylu). W każdym razie nie w y d aje się, aby m ogła tu być m ow a o w pływ ach i św iadom ym k o ntynuow aniu trad y cji, ja k to sugerow ali niegdyś — z ap ro b a tą — k ry ty c y P r o s t o z M o s t u , k tórzy w ypisali zresztą 0 poecie niepraw dopodobną ilość g łu p s tw 6.

e Godne podkreślenia, że krytycy uważani za bardzo spostrzegawczych, np. eseista B olesław M i с i ń s к i, zupełnie nie byli w stanie dostrzec społecznego tła w ierszy Gałczyńskiego; nawet w najprostszym, tem atycznym sensie. W oleli — jak to w najw yższym stopniu robił redaktor P r o s t o z M o s t u (1937, nr 57/58) Stanisław P i a s e c k i — doszukiwać się w nim urojonych, renesansowych tradycji tężyzny narodowej. Najrozsądniejsze przed wojną uwagi o Gałczyń­ skim w ypow iedział Józef C z e c h o w i c z ( P r o s t o z M o s t u , 1936, nr 13) 1 Stefan N a p i e r s k i ( A t e n e u m , 1938, nr 2). Te ostatnie ciekawe są tylko w odniesieniu do warsztatu poety.

(18)

W rócę teraz do sam ego p roblem u „zgodnych sprzeczności“. Otóż w p ew n y ch w yp ad kach m ogą one być znakiem głębokiego ro zdarcia w ew n ętrzn eg o w w idzeniu św iata. W w yp adk u G ałczyńskiego b yły one raczej sposobem w y k ręcan ia się od jednoznaczności poznaw czej. W chodzi tu w grę ów m echanizm przekręcania, sp o k rew n iający in ­ w en cję p o ety z m echanizm em h u m oru. Nie w dając się w teo rety czn e an alizy zjaw iska śm iechu, m ożem y powiedzieć, że opiera się ono na pew n ej dew aluacji, kom pro m itacji i obnażeniu, o p arty m na niespo­ dziance m yślow ej. A nalogicznie m ożna się zastanow ić n a d sty lem Gałczyńskiego. Zbieżność z m echanizm em h u m o ru polega u niego zaró w no n a dew aluow aniu, kom prom itacji i rozbiciu elem entó w ze­ w n ętrzn eg o św iata, ja k i n a ro zb ijan iu jednolitości i sensow ności n u r tu w łasnego w zruszenia lirycznego.

W ja k i sposób k o m pro m itu je poeta św iat zew nętrzny, pow iedzia­ łem ju ż w rozdziale o saty rze poety. W liryce jed n a k te sam e spo­ soby znaczą co innego. P ro ced er G ałczyńskiego polega tu na u s ta ­ w icznym „ro zk ład an iu “, atom izow aniu b o h atera lirycznego. N iew ąt­ p liw ie zaznaczał się w ty m pun kcie d e stru k c y jn y (niekoniecznie uśw iadom iony) w p ły w pew n y ch k ieru n k ó w poezji eu ro p ejsk iej. O ile je d n a k tam m iało to c h a ra k te r „pow ażny“, w yposażony n a w e t w pew ­ ne w łasności in telek tu aln e, to u G ałczyńskiego zam iar poetycki jest inny, i skrom niejszy. M ianowicie: rozbijan ie jednolitości n u r tu lir y c z ­ nego o p a rte zostaje n a sk o jarzeniu hum orystycznym . P ow ag a w yw o­ łu je n a ty c h m ia st sw oje zaprzeczenia, nie tylk o je d n a k drogą „d ia­ lek ty czn eg o “ działania bezw zględnych sprzeczności, ale po pro stu w n u r t uczucia w łączają się bez p rze rw y sp raw y uboczne, w yposa­ żone często w w łaściw ości k o m p rom itujące swą obrzydliw ością czy intym nością. P arodiow anie sam ego siebie widoczne było np. w c y to ­ w an y m p rzed chw ilą w ierszu.

N ie chciałbym w yw oływ ać w rażenia, że owe ro zbijan ie jedności w zruszeniow ej poem atu polega zawsze n a w y k o rzy stan iu i w trącan iu e le m en tó w h um orystycznych. D ziała tu tylk o zasada, zbliżona do za­ sad y h u m o ru , to je st zasada zaskoczenia in n ą stro n ą rzeczy, tzw. po­ p u la rn ie „odw rotną stro n ą m ed a lu “ . Z asada ta, ja k łatw o się dom y­ śleć, działa najczęściej w k ie ru n k u ujem ny m , ro zkładającym , kom ­ p ro m itu ją cy m . C hciałbym jed n a k podkreślić, że m oże także działać w k ie ru n k u w ręcz przeciw nym . T ak na p rzy k ła d po ironicznym h y m ­ nie n a cześć M ałych k in n a stę p u je pointa, w k tó rej ok azu je się, że m ałe, niepow ażne kino

(19)

...to gospoda ubogich, którym dzień spłynął źle...

a więc z drw iącego nieco opisu w yciąga poeta w niosek zu pełn ie po­ w ażny, o dsłan iający inny, w zru szający asp ek t spraw y. N ajczęściej jed n a k zaskoczenie in n ą stro n ą rzeczy polega n a nagłym w łączeniu do ciągu liryczn eg o — p aradoksalnego asp ek tu rzeczy, często o ró w ­ nym w alorze znaczeniow ym (tzn. nie m niej „pow ażnym “ czy „n ie ­ pow ażnym “, a po p ro stu — innym ). Znów odw ołuję się do podanego pow yżej p rzy k ła d u .

4

G ałczyński udziw niał rzeczyw istość, pozostając jednocześnie b a ­ nalnym ; u p ra w ia ł fa n ta sty k ę codzienności, obracając się jednocześnie w ograniczonym k ręg u w yobraźni; ro zb ijał jednorodność n u r tu liry cz­ nego i p rzem y cał nonsens pod płaszczykiem r y t m u 7. Jed n o cześn ie — n ik t tem u nie zaprzeczy — b y ł poetą p rostym . Oto parad o k s godny doskonałego poety. P arado k s — klucz do całej tw órczości G ałczyń­ skiego.

J a k to być może? Otóż u G ałczyńskiego styl, w idzenie św iata, m yśl p o etyck a były długo p ogm atw ane i dziw aczne. W jego w ie r­ szach galopow ały nieraz całe chm ary nonsensów ; ale uczucia, k tó re te w iersze ożyw iały, były nadzw yczaj proste. P ro sta m iłość do żony bije z m ean d ró w fan tasty czn y ch opisów, p ro sty szacunek dla b o h a­ teró w i p o g ard a dla kom bin ato ró w p rze św itu ją przez m gły K o lc z y ­

kó w Izo ld y, p ro sta m iłość ojczyzny p ro m ien iu je z w ierszy w ojennych.

W szystko m oże być — dla przedw ojennego G ałczyńskiego — zm yśle­ niem , dziw actw em , błędem ; ty lk o uczucia są zawsze pew ne i proste. Ź ródło poezji G ałczyńskiego b ije w sercu poety. C okolw iek zmąci u m y sł lub p rzek rzy w i w yobraźnia, serce zawsze m a rację:

Długom błądził i szukał, św iat m nie zalew ał jak woda, p ełen stworów dziwacznych, niksów, wodników, rusałek, aż pewnego wieczoru znalazłem, czego szukałem — żonę pochmurnooką, małego, słodkiego kobolda.

Gdy pada z deszczem zmrok, gdy m ęczy m nie nuda i trwoga, gdy strach pospołu z psalm istą tak spijam, jak ciem ne wino, splatam za wierszem wiersz, jak wianek z rozmarynu na głow ę słodkiego kobolda, na głow ę małego boga.

U * *)

(20)

Uczucia — dobrze; ale ja k ie uczucia? Nie tylk o najp rostsze, lecz i najpow szechniejsze. Są w poezji „w ieczne“ tem aty : m iłość, p r z y ­ roda, ojczyzna, rodzina. Są też „w ieczne“, od człow ieka nieodłączne, uczucia. Otóż G ałczyński w ty ch „w iecznych“ tem atach, k tó re w d zie­ jach lite ra tu ry i poezji p rz y b ie ra ły nieskończoną ilość w a ria n tó w i sensów, um iał odnaleźć tak i sty l odczuw ania i tak i sposób oddania ow ych odczuwań, k tó ry dostęp ny b y ł i bliski każdem u p ro stem u czło­ wiekow i, p rag nącem u dla siebie p rzede w szystkim bardzo z w y c z a j­ nego i bezp retensjo n aln ego szczęścia. Tem u człowiekowi, którego ży ­ cie i p racę tak lu b ił chw alić G ałczyński, słusznie p o tęp iając — w jego im ieniu — e lita rn ą poezję, i jednocześnie fałszyw ie (!) drw iąc — wł jego im ieniu — ze sp raw o w iększym w ym iarze in te le k tu a ln o - społecznym . Był w poezji G ałczyńskiego „ in sty n k t szczęścia“, by ł ży ­ wiołow y optym izm szczęścia, w iara w życie, jak ieko lw iek by było. W jego p rzedw ojennym , p ro g ram o w o -ab su rd aln y m w ierszu S e rw u s

M adonna tuż po zapew nieniu: „W szystko ja k sen w a ria ta śniony n ie ­

p rzy to m n ie “, czytam y także in n e zapew nienie:

Albowiem życie w iekuiste — śmierć płonna.

Być więc może, że (odw ołuję się jeszcze ciągle do czasów p rz e d ­ w ojennych) m im o całego p rzek o n an ia o nieracjonalności życia, m im o całej afektow anej p ogardy dla zagadnień spo łeczno -in telektu aln ych, wobec k tó ry ch p oeta był b ezradn y m yślow o i — m oże — a rty sty c z ­ nie, n a dnie jego p rzek o n ań p oetyckich tkw iło poczucie niezniszczal- ności życia, jego zasadniczej słuszności i dobroci. I to poczucie, choć dziś dla nas niew ystarczające, było n a pew no kotw icą jego poezji. D la uw ażnego czytelnika nie u lega w ątpliw ości, że w iersze G ałczyń ­ skiego — m im o w szelkich pozorów — są poezją uczuć zup ełn ie p ro ­ stych, nie tylk o osobistych, ero ty czny ch czy rodzinnych. N aw et jego w iersze dekadenckie w pisy w ały się bez tru d no ści w „cy g ańsk ą“ t r a ­ dycję naszej i św iatow ej liry k i. Zaw sze m ów iły o k o n k retn e j sy tu acji poety, o jego bardzo rzeczyw istych i zrozum iałych uczuciach; nie to ­ nęły n ato m iast nigdy w głębiach dekadenckości, „m etafizy czen ia“ itd. 1 w ięcej: na dnie poezji G ałczyńskiego — znów w b rew pozorom — odk ryw am y p ew ną uporczyw ą i spokojną w ia rę w swego rodzaju życiowe czy m oralne „im p o n d erab ilia“ . Zadziw ia np. spokój, z jak im p rzy jm o w ał groźbę w ojny (T ro szeczkę pom arzyć), ja k n a ty c h m ia st odnalazł w sobie niezłom ną w iarę w słuszność i n iew ątp liw e zw ycię- siw o spraw y ojczyzny, k tó rej zagrożenie przez „kolegę A ty llę “ (H it­ lera) może być tylko chw ilow e i skazane z góry na klęskę. P odobnie — m im o chw ilow ych in w ek ty w czy zniechęceń — je s t z m iłością do

(21)

ojczystego k rajo b raz u , z w iarą w pięk n o i trw ałość miłości, p rz y ­ jaźn i itp. K iedy zostały zagrożone i poddane w w ątpliw ość pew ne „pierw sze zasa d y “ m oralne: praw da, miłość, ojczyzna, pokój — G ał­ czyński z m iejsca zapom ina o sw ojej daw nej niechęci do sp raw spo­ łecznie w ażnych i z pew nością oraz spokojem w y raża w iarę w słusz­ ność i p rz e trw a n ie ow ych w artości. S tą d się wywodzi, że pierw szego w strząsu w p oezji G ałczyńskiego trz e b a szukać w w ierszach pow o­ jenny ch , i to je s t też zapew ne przyczyną, że bardzo prędko, nim jesz­ cze G ałczyński uśw iadom ił sobie w p ełn i zadania socjalistycznego poety, oddał sw o je pióro spraw ie obrony pokoju. T rzeba też dodać, że w o jn a nie m ogła nie spowodow ać u p o ety p atrioty cznej rea k c ji na h itlero w sk i najazd: zaw dzięczam y jej szereg piękn y ch wierszy, od Flag do elegii Na śm ierć E steriny. Rzeczyw istość społeczna siłą w d zierała się do w ierszy poety.

B liskie szerokim m asom czytelniczym cechy poezji G ałczyńskie­ go — w y stę p u ją c e zresztą w połączeniu z innym i, płynącym i z zupeł­ nie in n y ch źródeł — zw iązane były ze szczególnym stylem liry c z ­ nym . W iele o nim , ja k już w idzieliśm y, m ożna powiedzieć. G ałczyń­ ski b y ł je d n a k zaw sze — i słusznie — uw ażan y przez w szystkich za p o etę pro steg o i zrozum iałego. Ale rodzajów p ro sto ty je st tyle, ilu tw órców . J e śli G ałczyński — obok B roniew skiego i T uw im a — był n a jp o p u la rn ie jsz y m poetą w spółczesnym , to jednocześnie zrozum ia­ łość jego po ezji b y ła zupełnie sw oista i od poezji tam ty c h różna.

P ro sto ta poezji G ałczyńskiego opiera się na m ow ie m ów ionej jako n a bazie sty listy czn ej. G ałczyński celowo, z dezynw olturą, w pełni św iadom ie w y k o rzy sty w ał w szelkie niedokładności, zacięcia, sk ró ty potocznej m ow y ludzkiej: siekał lub n iep rzerw an ie w ydłużał zdania, u ry w a ł w połow ie, posługiw ał się obficie rów now ażnikam i, n ie p ra ­ w idłow o b ud ow ał zdania poboczne. T ak ja k w u stach m ówcy zaplą- tu je się n ieraz jednocześnie kilk a in te n c ji uczuciow ych czy znacze­ niow ych, ta k w liry k a ch G ałczyńskiego zdania w y d ają się czasem p rzychodzić — g ram aty czn ie — z różnych stron. W chodzi to w skład szerszego zresztą obyczaju poetyckiego. M ianow icie: G ałczyński w y ­ chodził n ap rzeciw czytelnika nieufryzow any, na b ak ier z obow iązu­ jący m i regu łam i; pew ien nieporządek posiadał u poety c h a ra k te r k o k ie te r ii8. Ale skrótow y czy „n iep o rząd n y “ tok w iersza w cale nie

8 Oto przykład: Kultura to nie żaden cud, lecz zw ykła świeczka, to tych spod serca parę nut, ludzkość serdeczna.

(22)

oddala go od czytelnika. Nie zapom inajm y, że w zorem jest dla poety m ow a ludzka, że p o ezja p rz y b ie ra tu c h a ra k te r im prow izacji ulicz­ nej: „tw ó rca m ów i tak , ja k wszyscy... ale to je s t je d n a k poezja!“ N ie­ w ątp liw ie było to jeszcze jed n o źródło p op ularno ści Gałczyńskiego, podobnie ja k przystęp no ść jego w ierszy w iele zaw dzięcza stosow aniu p o p u larn y c h i tra d y c y jn y c h form w iersza — rytm ów , rym ów , budo­ w y stroficznej czy n a w e t g atu nków lirycznych. W szystko się tu łą ­ czy: p ro sto ta uczuć z p ro sto tą języka, p ro ste fo rm y ludzkiej w ra ż li­ wości z tra d y c y jn y m i fo rm am i lirycznym i, choć p oeta nieraz z nim i ig ra ł i lu b ił je przek rzy w iać i przestaw iać.

G ałczyński, pow róciw szy do k raju , nie ty lk o satyrze, ja k w iem y, pośw ięcał sw oje pióro. Jego obfita wów czas liry k a szybko pow róciła do ty ch tem ató w i form w ypow iedzi, k tó re p oeta n ajch ętn iej u p ra ­ w iał przed w ojną. Znow u rozkw itła poezja życia codziennego, zw y­ k ły ch sm utków i zw ykłych radości ludzkich. B ył to n iew ątp liw ie w y raz odprężenia po lata ch w ojny, uspokojenia porażonej w yobraźn i i poczucia m oralnego: w szystko „w racało do n o rm y “. G dyby n ie sa­ ty ra i elem en ty saty ry czn e w liryce (poeta często w trąc a ł je do sw ych w ierszy), zdaw ałoby się nieraz, że G ałczyński nie w idział przem ian, ja k ie zaszły po w ojnie, i nie czuł k ieru n k u , w jak im zm ierza k raj. W iele jego w ierszy m ogłoby się bez tru dn ości znaleźć w śród u tw o ­ ró w p rzedw ojennych. W spom niałem już, dlaczego m ogło się to poecie i n iek tó ry m jego czytelnikom w ydaw ać uspraw iedliw ione.

W głębszej w a rstw ie poezji G ałczyńskiego dokonyw ały się je d ­ n a k ciekaw e przem iany. Chaos w rażeń u sp a k aja ł się, łagodził; „dziw ­ no ść“ — p rzed w ojną p rzy b ie ra jąc a n ieraz upiorne, fan tasty czn e k sz ta łty — „o sw ajała się“ stopniowo, sta ją c się nieobow iązującym żartem , p o etycką igraszką. Co jed n a k najw ażniejsze, owa p ro sto ta uczuć, optym izm i zaufan ie do życia, k tó re niegdyś m ożna było w y­ czuć zw ykle ty lk o w tonie i atm osferze w iersza, przechodziły do bez­ p o średnio znaczeniow ej w a rstw y utw o ró w i zm ieniały G ałczyńskiego w najpogodniejszego chyba poetę la t pow ojennych. U m iał on też w p e łn i zachow ać i rozw inąć kom unikatyw ność swego stylu, „zw y ­ czajność“ języ ka i trad y cy jn o ść — nieraz zresztą żarto bliw ie p ow aż­ n ą — form y poetyckiej, o k tó ry c h była ju ż m owa.

Że trudno? Hm. To nic. To nic. Grunt to nadzieja.

Więc zam iast znaczka na ten list, serce naklejam.

(23)

W rócę n a chw ilę w przeszłość: p rzed w ojną G ałczyński b ył p o etą zbłąkanym , oszukanym przez faszyzm, k tó ry sta ra ł się zdyskontow ać te w artości w jego poezji, k tó re zbliżały ją do szerokich m as czy tel­ niczych, tzn. przede w szystkim k u lt pracy, szacunek dla prostego człow ieka oraz optym izm „m im o w szystko“. Te w artości poezji G ał­ czyńskiego znacznie poprzedziły jego zw iązanie się z ty go d nikiem P r o s t o z M o s t u . W ięcej: od postaw y politycznej poety b y ły w pew nym stopniu niezależne, tzn. szersze, głębsze i od niej p ra w ­ dziwsze. One też u rato w a ły dla nas w iele w ierszy p rzed w o jen n y ch Gałczyńskiego. Po w ojnie, kiedy cechy te zaczęły się u jaw n iać coraz silniej, ich aktualność stała się n a pew no większa, a ich adres społecz­ ny sensow niejszy. T rzeba jed n a k od razu dodać, że wów czas w y ra ż ały się jeszcze w sposób bardzo ogólnikow y i — co w ażniejsze — sam poeta dobrze nie rozum iał, dlaczego są one p rzy d a tn e i cenne dla czytelnika naszych czasów. Chodzi m i tylko o to, że m im o p ow o jen ­ nego po w ro tu do m ało zm ienionego sty lu poetyckiego, sty l ten w rz e ­ czywistości zaw ierał w stopniu silniejszym , niż daw niej, isto tn e w a r­ tości poezji G ałczyńskiego; że te w artości stopniow o m nożyły się i koncentrow ały, aż do chwili, w któ rej G ałczyński zrozum iał, czego żąda od niego socjalistyczna współczesność. D okonując o b rach u n k u ze sw oją przeszłością, rozpoczął now y okres twórczości, o p artej ju ż n a św iadom ym uczestnictw ie w budow aniu socjalistycznej k u ltu ry :

Z w iększą niż kiedykolw iek radością biorę dziś pióro do ręki. [.. .] Radość płynie stąd, że nareszcie rozpoczyna się rewolucja kulturalna w P ol­ sce, w której to rew olucji i ja biorę udział...9

K iedy G ałczyński pisał w r. 1950 powyższe słowa, n a jtru d n ie jsz e znajdow ało się ju ż poza nim : przełam an a została niechęć p ió ra do sp ra w społecznych; G ałczyński b y ł ju ż autorem w ielu p ięk ny ch w ie r­ szy patrio tyczn y ch , od nied aw n a zaś i polityka w eszła w k rąg jego poetyckich zainteresow ań. Ten okres rozw ojow y G ałczyńskiego nie obyw ał się jed n ak , co zrozum iałe, bez now ych tru d no ści i błędów .

»

5

Pow ojenną tw órczość G ałczyńskiego m ożna podzielić bez tru d u n a trz y w yraźn e etap y . Pierw szy, o k tó rym była już m owa, w y ra ż ał się k o n ty n u acją przedw ojennego sty lu lirycznego i rozk w item saty ry , uderzającej na ogół w groteskow e przeżytk i przeszłości w dziedzinie

• K. I. G a ł c z y ń s k i , O sobie. O d r o d z e n i e , VII, 1950, nr 8.

(24)

obyczajow ej, później — politycznej. Są to lata „Zielonej G ęsi“ i Z a ­

czarow anej d o r o ż k i— 1945— 1948. L ata 1948— 1951 — Ś lu b n e obrącz­ ki i częściowo W iersze liryczn e (w ydane w r. 1952, ale grom adzące

przew ażnie u tw o ry wcześniejsze) — m ożna by nazw ać la ta m i „ d e­ k la ra ty w n e j“ liry k i politycznej (zainteresow ania G ałczyńskiego dla sa ty ry znacznie w ty m czasie osłabły). W reszcie, po dłuższej p rze rw ie w p ublikacjach, p oem at N iobe rozpoczyna w r. 1952 now e poszuki­ w ania a rty sty c z n e G ałczyńskiego. Z d aje się, że lata bezpośrednio po­ p rzedzające śm ierć przy n io sły n ajw y b itn iejsze dzieła tw órcy, skoro pow stały wów czas tak ie k lejn o ty jego liryki, jak O jczyzna czy K się­ życ, ja k n iek tó re fra g m en ty Niobe czy W ita Stw osza, i ta k doskonałe utw o ry lżejszej m uzy, ja k cykl bajek Ezop św ieżo m alow any.

Je ste śm y w tej chw ili w roku 1949. Jeżeli zw rot polityczn y i te ­ m atyczny tw órczości G ałczyńskiego dokonał się prędko, to styl, r e ­ alia i upodobania w yobraźn i poety p rzekształcały się b ard zo wolno. G ałczyński bardzo m ało — w swej liry ce — wiedział, co się w okół niego dzieje. J e s t to zresztą zrozum iałe i w iąże się ściśle z n a tu rą drogi, k tó rą G ałczyński postępow ał ku roli poety socjalistycznego. M ianow icie: p o eta — zarów no z ra c ji dośw iadczeń swego życia, jak i swej tw órczości — nie u m iał problem ów współczesności atakow ać z pozycji w alczącego rew olucjonisty, z pozycji człow ieka św iadom ego trudności i w im ię łam ania ty ch trudności w ystępującego. D aleki był początkow o od pozycji aktyw nego w spółuczestnika p rze m ia n spo­ łecznych.

Św iadom ość w ysiłku rew olucyjnego, świadomość tru d n o ści i w al­ ki klasow ej w k ra ju b y ła d lań jak b y przym glona, bo p isarz osobiście tej w alki nie przeży ł i n ie doświadczył. D latego poetyckie odkrycie dem okracji ludow ej stało się dla G ałczyńskiego rów noznaczne z od­ kry ciem ziem skiego raju .

G ałczyński pisał o w szystkim : o w alce o plan, o sp raw ie pokoju, o odbudow ie m iast, o p rzy ja źn i polsko-radzieckiej, a p rzed e w szyst­ kim o szczęściu codziennego życia w Polsce. W szystko w jego w ie r­ szach układało się radośnie, pogodnie, łatw o. Je d n ak że pew n y ch sp raw dokładnie nie znał i um iał je w yrazić tylko d ek laracjam i, inne zaś p rzed staw iał w św ietle dość szczególnym . Szybko to zresztą spostrzeżono.

Nowe zain tereso w an ia poezji G ałczyńskiego zostały początkow o p rz y ję te z radością przez k ry ty k ę i czytelników . Po n ieja k im czasie zaczęto je d n a k staw iać pew ne zarzuty, ową zaś przysłow iow ą, p rze ­ p ełn iającą kielich k ro p lą sta ł się w iersz Tobie ła tw iej córeczko, k tó ry

(25)

zaatakow ano i zaatak o w an o b ru ta ln ie , biorąc za p u n k t w yjścia a ta k u dość w istocie niefraso b liw e ry m ow an ie (moje złotko — Nowotko), dające nie zam ierzone oczywiście przez poetę efek ty hum orystyczne. Z arzucono G ałczyńskiem u niepow ażny stosunek do spraw pow aż­ nych, n ieu m ie ję tn o ść należytego, nie budzącego w ątpliw ości w y raże­ nia p ro b lem ó w współczesności, nieuzasadniony, płytki, drobnom iesz- czański o pty m izm i deklaraty w no ść. R ew izja ty ch — zb yt pochop­ nych i n ie w n ik a ją c y c h w isto tę rozw oju poety — zarzutów n a stą ­ p iła dopiero później. N iem ało p rzyczy n ił się do tego, oczywiście, za­ rów no sam poeta, k tó ry udoskonalił sw oją twórczość, ja k czas, k tó ry w iele b łęd ów i nieporozum ień w y tłu m aczył i rozjaśnił.

P rz y tra fiło się przede w szystkim G ałczyńskiem u c h arak tery sty cz­ ne zagu b ienie p ersp ek ty w : w y k o rzy stu jąc w łasne, uzbierane ju ż do­ św iadczenia poetyckie, doprow adził w n iek tó ry ch w ierszach (przede w szystkim z to m u Ś lu b n e obrączki) do sw oistego utożsam ienia pew ­ ny ch ty p o w y ch m arz eń m ieszczańskich z rzeczyw istością dem okracji ludow ej. D em o k racja ludow a sta ła się w jego w ierszach raje m m ie­ szczańskim , m ieszczańską utopią. O braz rzeczyw istości zwęził się pod jego pió rem do o brazu pow szechnego, elem en tarn ego szczęścia życia codziennego, tra k to w a n eg o je d n a k dość pry m ity w n ie, „drobnom iesz- czańsko“ . P a m ię ta m y p rzed w o jen n e w iersze poety o inteligentach, któ rzy m a rz y li o stałej p racy w „firm ie, bo p rac a w firm ie to czysty r a j “ . Otóż ich m arzen ia się spełniły. W szyscy dostali pracę w firm ie, w szystkim się dobrze powodzi, w szyscy spokojnie p racują, a potem w ra c ają do dom u, pod lew ają p elarg o nie n a oknie i słuch ają przez radio „M azow sza“. E lem en ty p rzedw ojennego „p ry w atn eg o “, in ty - m istycznego n u r tu tw órczości p o e ty znalazły tu now e zastosowanie. J e s t to ja k b y „konsu m p cy jne spojrzenie n a socjalizm “ . T rudno się dziwić, że w ielu ono drażniło, zw łaszcza że dopiero się wówczas roz­ poczynała w a lk a o w y k o n an ie sześcioletniego p lanu, że lite ra tu ra zo­ rie n to w a n a b y ła przed e w szystkim n a p rod u k cję i jej trudności, że b y ły to — w reszcie — la ta w ielu niedociągnięć i braków . Należało je d n a k zrozum ieć, że G ałczyński robił, co m ógł. Przyzw yczajenia w yo b raźn i b y ły silniejsze od polity czny ch celów, któ re poeta sobie staw iał. Czasem też paczyły zam ierzoną w ym ow ę w iersza.

Szczególnie w y raźn ie uw idaczniało się to w w ierszach poświęco­ nych w ie lk im tem ato m politycznym . Podobnie ja k opis codziennego życia w k r a ju zm ierzającym do socjalizm u zm ieniał się nieraz w pa- n eg iry czn y okaz rzekom ego ra ju , ta k tu pom agał sobie nieraz poeta przesadny m , frazeologicznym apoteozow aniem , głośnym i d ek

Cytaty

Powiązane dokumenty

The decrease in heat capacity between the first and the second and third measurement is due evaporated water content; (b) The same hair sample is measured again after 15 hours,

Słońce wczesnego popołudnia pełgające na korze brzóz, wnikające w gęstwę liści leśnych ostępów, zatrzymujące się na mo- ment na karych, gniadych i białych zadach

The system comprises an adaptive impedance matching network, a single-stage cross-connected differential rectifier, a start-up charge pump, an adaptive buck-boost converter and

Dwa ostatnie zagadnienia są przedm iotem pisanych i om awianych dysertacji doktorskich na KULu pod kierunkiem profesora Ks. Dla stw ierdzenia i oceny aktuol- nego

Ale jak !i tylu innych, rzeczy, 1 tej wyrzec się trzeba, kiedy się nie posiada pieniędzy na doświadczenie. ЗЕЛИНСКОГО Темой статьи

Hosted by the Brazilian research and innovation organisation Fa- pesp, the signing ceremony was also attended by representatives from the Dutch Ministry of Educa- tion, Culture

How- ever a portion of light can be trapped by a sensor unit at its own resonant wavelength followed by a coupling in a separated drop-channel.. The rest of the light can continue

Po pierwsze, w słabych ekonomicznie gospodarstwach rolnych obciążenia finansowe (w tym podatek rolny) zmieniały się wyraźnie w poszczególnych latach okresu 2010–2012 (tabela 5),