Halina Piekarska
Piraci : (na manowcach walki o
klienta)
Palestra 2/2(6), 85-88
1958
FELIETOlW
P R /lir/l/IC Z r
HALINA PIEKARSKA adwokat
Piraci
(N a m anowcach walki o klienta)
„Są r z e c z y , o k tó r y c h nic się nie z n a j d z i e w k siążk ach .” ( C o n r a d : T ajfun.)
Dla adw okata zajm ującego się p rak ty k ą kratk o w ą k lien tela to rzecz rów nie ważna, jak dla innego posada. A chociaż w zasadzie w szystkim praw nikom zawsze chodzi o zagadnienia, o p raw dę obiektyw ną, o zw y cięstw o jak iejś tezy, chociaż hono rariu m to rzecz ponoć w tórna, o której — ja k uczył kiedyś dziekan P ayen — ,,z k lien tem mówić nie w y p a d a “ — to jed n ak . . . przecież św iat jest ta k zm aterializow any! Nic więc dziwnego, że i dziś adwokaci — chcąc nie chcąc — m yślą i m ówią o m am onie.
Ci, dla któ ry ch zarobek jest rzeczą najw ażniejszą na św iecie, by najm niej nie zabiegają o tłok w sw ych poczekalniach. Ideałem ich zawodu — to jak najm niej klientów , ale za to dobrze i długo płacących. O t — ta kich np. ja k „dziadziusiow ie“ owego Rzędziana, którzy przez 50 la t proceso w ali się z Jaw orskim i o gruszę, „co na m iedzy sta ła “ . Ileż to w zorow y klien t, zacny Rzędzian, do b ra w szelakiego n a w ojnach m usiał pozbierać, żeby m óc potem swego pełnom ocnika odpow iednio w ynagrodzić! H ej, łza się w oku kręci na tak ie wspom nienie!
Do legendy przeszły ju ż spraw y, za któ re adw okat mógł kilkoro dzieci wychować. T eraz — m ów ią adwokaci — to w ogóle jakoś “b r a k klientów . A jeśli n aw et są, ci „lepsi“ i „gorsi“ , to i tak są nierów nom iernie rozdzie lani pom iędzy zespoły, a w ram ach zespołów — pom iędzy jego członków.
86 H A L IN A P I E K A R S K A N r 2
A przy tym — dziw ni ludzie ci nasi klienci. A jacy uparci! Zgłaszają się wciąż jeszcze nie do zespołu jako takiego, ale w prost do jakiegoś k o n k ret nego adw okata, którego im ktoś kiedyś polecił i do którego m ają zaufanie. N aw et skierow anie kierow nika zespołu lekce sobie w ażą i czasem brać go nie chcą m ów iąc, że ich spraw a jest szczególnie w ażna, że m usi ją prow a dzić w łaśnie ten , a nie inny, rów nie d o b ry adw okat. P rzyp o m in ają nam tego przysłow iow ego dziw aka, k tó ry sto jąc pod drzew em obsypanym w iśniam i, chce zjeść owoc wiszący na najw yższej gałęzi.
W rezultacie — w alka o klien telę nie ty lko nie w ygasła, ale naw et jeszcze bardziej się wzmogła.
W ielu adw okatów , skądinąd dobrych praw ników , nie m a powodzenia. P a ra fra z u ją c znaną ludow ą piosenkę, m ożna by o nich (niesłusznie zresztą) powiedzieć: „co to za adw okat, co nie m a p ra k ty k i.“ Takich n aw et w ze spole nie cenią, bo nie „robią ob ro tu “ , a gdy ju ż raz u trze się o nich taka opinia, to i klienci ich unikają, „bo — pow iadają — skoro nie m a jakoś wzięcia, to i dla m nie będzie za słab y “. A le innym — m im o w szystko — zupełnie nieźle się powodzi. Klienci usilnie szukają niekiedy protekcji, aby w łaśnie owi w y bran i raczyli p rzyjąć ich spraw ę. Są dlatego pew ni siebie, są sław ni. Znane to bolączki zawodowe, na które na pozór nie m a sposobu.
Nie chodzi nikom u o idealną, m echaniczną rów ność w dochodach. Nie dziw i się b rać adw okacka, nie zazdrości i nie boleje, jeżeli pow ażny m ece nas, dośw iadczony specjalista czy u talen to w an y mówca, m a duże obroty. Z astan aw ia się n atom iast nad tym , gdy koledzy „świeżo upieczeni“ , czasem niedaw no dopiero przeniesieni z innego m iasta lu b z . . . urzędu, sta ją się rap te m w ziętym i adw okatam i, wokół k tó ry c h w y tw arza się m it w szech- potęgi. A już zła krew zalew a ludzi, gdy ta k i kolega sprzątn ie sprzed nosa d ru giem u dobrą spraw ę.
W zięci adw okaci powodzenie sw oje tłum aczą zw ykle talentem , k tó ry m m iała ich obdarzyć n a tu ra , lub szczególnym i łaskam i fo rtu n y . W iem y jed n a k , że z tale n te m tych „w ziętych“ różnie byw a, że fo rtu n a pom aga nie ty lk o odw ażnym , ale rów nież bezczelnym , że naw et P a n Bóg sp rzy ja sil niejszym batalionom . W iem y, że tacy „w zięci“ p o trafią mocno „pom agać“ sw em u szczęściu przy pomocy różnych sposobów i sposobików.
Otóż to w łaśnie! A ja k to adwokaci p om agają sw em u szczęściu? R ekla m a jest przecie zabroniona. Je d y n ą zatem dozwoloną jej form ą jest . . . opow iadanie o w łasnych sukcesach. T ru d n o przecież tego zabronić i trzeba pogodzić się z faktem , że kot łow ny i chłop m ow ny zawsze m ają powodze nie. K ażdem u więc wolno się chwalić, dopóki innem u nie szkodzi. Je d e n
N r 2 P IR A C I 87
z kolegów, k tó ry w y raził się kiedyś tak : „Jakże się ten w asz k lie n t na zywa, ten, co to został skazany n a karę śm ierci w procesie, w k tó ry m mój klient zostaf un iew in n io n y “ — budził tą sw oją żywą rek lam ą ty lk o uśm iech politowania.
Potępiam y i m usim y potępiać zarów no tych, co o sobie m ów ią tak dobrze, a o kolegach ty lk o i w yłącznie źle, jak i tych, co klientom n a siłę w praszają się do sp raw — oczywiście ty lk o do sp raw intratn iejszy ch i m niej pracochłonnych. Z nam y takich kolegów, znam y takich piratów .
Szczególnie korzy stn ą aurę znaleźli dla siebie owi p iraci w okresie In i- nionym, kiedy obow iązyw ała znana nam w szystkim u chw ała ówczesnej Naczelnej Rady A dw okackiej, zezw alająca na składanie pełnom ocnictw a do ak t spraw y prow adzonej przez innego adw okata i w ym ag ająca jedynie drobnej, nie przestrzeganej zresztą w praktyce, form alności: zaw iado m ienia poprzednika o fakcie dokonanym . Ale położono w reszcie tem u kres. Oto w dniu 30 m arca 1957 r. pochodząca z now ych w yborów N aczelna Rada A dw okacka, k ierując się zasadam i koleżeństw a i sta ją c n a straży ochrony interesów zaw odow ych, zreasum ow ała w spom nianą u chw ałę i na kazała ścisłe przestrzeganie uśw ięconego tra d y c ją zw yczaju uzyskiw ania zgody poprzednika na przejęcie spraw y lub na przystąpien ie do niej w charak terze drugiego obrońcy bądź pełnom ocnika.
U trudniło to niezaw odnie piratom upraw ian ie ich p rocederu, ale b y najm niej jeszcze go nie uniem ożliwiło. Lojalny kolega, z a p y ta n y o w y ra żenie zgody, z reguły jej nie odm aw ia. Nie w ypada przecież odm ówić: by łoby to nie po koleżeńsku. O statecznie, skoro klient chce m ieć dw óch czy trzech pełnom ocników — to jego rzecz, on za to płaci. A le p irato w i nie w ystarcza rola w spółobrońcy. P otrafi przekonać k lien ta, że sam udział tego pierwszego adw okata w spraw ie u tru d n i m u uzyskanie sukcesu. P o trafi nam ów ić go do cofnięcia pełnom ocnictw a przed rozpraw ą, potrafi niekorzystny w ynik spraw y przypisać koledze.
Są to rzeczy, niestety , codzienne. Po cichu pow tarzam y sobie nazw iska kolegów, k tó ry notorycznie w dzierają się do cudzej klienteli, w y ła p u ją co lepsze spraw y i . . . zbijają oczywiście pieniądze.
P lotk u jem y na ten tem at w bufecie ja k chór starych ciotek, k tó re „ma ją za złe “, m ają n aw et racje, ale są nieporadne. Opinia publiczna nie po tra fi już stosować sankcji czynnego potępienia czy bo jko tu tow arzyskie go. Jednocześnie pow szechna u nas niechęć do jakichkolw iek donosów w strzy m u je od złożenia skargi. No jakże, w ystępow ać do R ady z takim i spraw am i? W ciągać k lien ta do w ew nętrznych rozgryw ek, pow oływ ać się n a jego zeznania bądź plotki? Lepiej m achnąć ręk ą i cierpieć . . .
88 HALINA PIEKARSKA N r 2
Ta fałszyw ie pojęta solidarność z p iratam i je s t jed nak nie ty lk o szkod liw a, ale w ręcz sprzeczna z pow ołaną w yżej u chw ałą z dnia 30 m arca 1957 r., k tó ra w yraźnie zaleca, żeby w w ypadkach w ątpliw ych zw racać się '— stosow nie do art. 46 ust. 2 u staw y o u stro ju ad w ok atury — o roz strzygnięcie do Rady, a ew en tualn ie w spraw ach nie cierpiących zwłoki •— do dziekana. Oczyści to atm osferę, gdy nareszcie przestaniem y mówić o tak ich zaw odow ych bolączkach w stydliw ie i po cichu, gdy organy n a szego sam orządu e x officio w kroczą w te niezdrow e stosunki i^ spraw ią, że p i a t o m m etody ich postępow ania przestan ą się kalkulow ać.