• Nie Znaleziono Wyników

"Fuga salutem petere..." : próba właściwej interpretacji dwóch listów Adama Mickiewicza

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share ""Fuga salutem petere..." : próba właściwej interpretacji dwóch listów Adama Mickiewicza"

Copied!
14
0
0

Pełen tekst

(1)

Leonard Podhorski-Okołów

"Fuga salutem petere..." : próba

właściwej interpretacji dwóch listów

Adama Mickiewicza

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 46/1, 261-273

(2)

LEONARD PODHORSKI-OKOŁÓW

„FUG A SALUTEM PETERE...“

PRÓBA WŁAŚCIWEJ INTERPRETACJI DWÓCH LISTÓW MICKIEWICZA

Je śli do liczby listów M ickiewicza nie zaliczać tego rodzaju do­ kum entów , co prośby, oświadczenia, pokw itow ania itp., to z r. 1824 znalibyśm y ich ty lko dwa. O bydw a pisane do Franciszka M alew skie­ go z K ow na w pierw szej połowie lipca. O bydw a też są zarazem ostatnim i listam i poety pisanym i w k raju .

Nie z tego jed n a k ty lk o pow odu zasługują one n a szczególną u w a ­ gę. P rz y dokładniejszym p rzy jrzen iu się listom sens zaw arty ch tam in fo rm acji zdaje się być, m oim zdaniem , zgoła inny niż ten, ja k i im dotychczas pow szechnie przypisyw ano, tra k tu ją c je jak o jeszcze dw ie zw ykłe — ta k częste u poety w jego w cześniejszych listach do p rzy ­ jaciół — relacje o try b ie jego kow ieńskiego życia.

W om aw ianych listach zajm ow ała np. biografów M ickiewicza — poza drobnym i in form acjam i nic specjalnie ciekaw ego i ważnego nie zaw ierającym i — wiadomość o zam ierzonym przezeń w yjeździe do Połągi, św iadectw o jego żywego zainteresow ania losem pozostają­ cych jeszcze w w ięzieniu kolegów -filom atów („chore ku zy n k i“), ro ­ dzaj jego ówczesnej lek tury . Sporo uw ag poświęcono w reszcie w łą ­ czonem u do drugiego z tych listów, świeżo przez poetę napisanem u w ierszow i Do — w stam buch, usiłując wskazać w łaściw ą jego a d re ­ satk ę 1. Z astanaw iano się, oczywiście, rów nież i nad znaczeniem u ży­ tego w tym że liście term in u absolutum . N iem al w szystkie inform acje i w ypow iedzi a u to ra listów bran o przy ty m za dobrą m onetę, in te r ­ p re tu ją c je dosłow nie i nie podejrzew ając widocznie, iż k ry ją one w sobie jak ieś odm ienne, zręcznie zam askow ane treści.

1 Por. A. Ś w i d e r s k a , Nieznana miłość Mickiewicza. O d r o d z e n i e , III, 1946, nr 22.

(3)

W dw óch ty lk o w y p ad k ach dostrzeżono ta k ą w łaśnie u k ry tą treść: w zam ianie p rzez M ickiew icza w cytow anym pow iedzeniu Ho­ racego „czarnej tro s k i“ (atra cura) n a „białą tro sk ę “ ( a l b a cura) oraz w e w spom nianej ju ż w zm iance o „chorych k u z y n k a ch “ (w d rugim liście — o „ch o rych sio stra c h “). W pierw szym w y p ad k u słusznie do­ p a trz o n o się „ ja k iejś a lu z ji“, niesłusznie zresztą — w edług m n ie — w y su w ając dom ysł, że chodzi tu o p a n ią K ow alską. W w y p ad k u n a to ­ m ia st d rug im tra fn ie — bo zajrzaw szy za k u lisy sp raw y — rozpozna­ n o w „ch orych k u z y n k a ch “ Zana, Czeczota i S u zin a 2.

W g ru n cie rzeczy je d n a k isto tn y sens ty c h listów nie z d aje się być ta k p ro sty . N iem al od początku do końca m am y tam , m oim zda­ niem , do czynienia z alu zjam i i alegoriam i m ający m i u k ry ć przed n iepow ołanym okiem w łaściw y cel om aw ianych pism . K ró tk o m ó­ w iąc, gotów jeste m w n ich w idzieć p rzesłan e p rzyjaciołom w ileń ­ skim rela cje p o e ty z p rzebieg u jego s ta ra ń o p ostanow ioną ju ż w idać p rze d w y jazd em do K ow na ucieczkę za granicę.

Czym je d n a k w y tłu m aczy ć sobie m ożność p o w stan ia krańcow ej rozbieżności w in te rp re ta c ji tego sam ego tek stu ? Otóż najp ew niej ty m , że dotychczas obydw a listy tra k to w a n o n a ogół bez „zaglądania za k u lisy “, w całko w ity m niem al oderwaniu* od czasu i okoliczności, w jak ic h zostały one napisane. N ieuw zględnienie tego czynnika po­ zw oliło k o m en ta to ro m te k s tu b rać go lite ra ln ie bez dostrzegania różnicy, ja k a zachodziła pom iędzy zw ykłym , k o m u n ik aty w n y m cha­ ra k te re m p o p rzed n ich listó w p o e ty a rolą, ja k ą m iały spełnić dw a o sta tn ie doniesienia, a co za ty m idzie: bez uśw iadom ienia sobie po­ trz e b y czy tan ia rów nież m iędzy w ierszam i. Raz w ięc jeszcze p o tw ier­ dzałab y się p raw d a, ja k w ażne je s t w podobnych w y pad kach opie­ ra n ie się n a m a te ria le rea ln ej rzeczyw istości.

A zobaczm y, ja k te k s t in te re su ją c y c h nas listó w w ygląda w św ie­ tle pow szechnie zn an y ch fak tów .

22 k w ie tn ia 1824 r. M ickiewicz, n a poręczenie Jo ach im a Lelew ela, z o sta je w ypuszczony z w ięzienia. O n a stro ju , w jak im się wówczas znajd ow ał, m ów i n am re la c ja Odyńca, k tó rem u ty m razem nie m am y pow odu n ie w ierzy ć:

Podczas toku spraw y o filaretach Adam pierwszy, po w yjściu z więzienia, zaczął m ówić o w yw iezien iu ich do Rosji [...] Raz w pół drzemiąc, wpół marząc o szarej godzinie w w ięzieniu w klasztorze X X bazylianów u

sły-2 A. M i c k i e w i c z , Dzieła. W ydanie Narodowe [ — Dzieła]. T. 14. War­ szaw a 1953, s. 242—243, odsyłacz 2 i 8.

(4)

D W A L I S T Y M I C K I E W IC Z A 263

szał nagle i wyraźnie, nie zewnątrz siebie, ale w sobie, głos cudzy, który mu to pow iedział...3

Ale i bez tego św iadectw a m ożna m ieć pewność, że głów ni p rz y ­ wódcy studenckich organizacji w ileńskich nie łudzili się b y n ajm niej »co do czekającego ich losu. S p raw a b y ła ju ż bezapelacyjnie p rz e g ra ­

n a i nic nie pozw alało żywić nadziei, iż w y rok — w iszący wówczas nad ich głow am i ja k przysłow iow y m iecz D am oklesa — będzie łagod­ ny. Nie m ogli też o ty m nie wiedzieć, że najczęstszą k a rą w ym ierzaną przestępcom politycznym było zesłanie n a Sybir. Z b y t św ieża jeszcze b yła n a L itw ie tra d y c ja m asow ych przesiedleń w okresie ko nfede­ rac ji b arskiej, po likw idacji pow stania kościuszkowskiego, po spisku w ileńskim z ro k u 1797 4. Toteż nie będzie p rzesadą tw ierdzenie, że m yśl o w yw iezieniu n a S y b ir w poprzedzających w y rok m iesią­ cach nie tylko nie m ogła być M ickiewiczowi obca, ale stanow iła n a j­ w iększą jego troskę. A ra tu n e k był wówczas ty lk o jeden: znaleźć się poza zasięgiem karzącej dłoni cara, to znaczy — w ydostać się za granicę.

W tak ich to okolicznościach i w tak im n a stro ju — po dw óch m ie­ siącach p rzesiad y w an ia w W ilnie, z którego nie w olno m u było się ruszyć bez zezw olenia w ładz u n iw ersy teckich — poeta przypom ina sobie naraz, że „p rzed k ilk u m iesiącam i dla nagłego w yjazdu z K ow na“ (w istocie — blisko przed rokiem ) nie zdążył pozałatw iać różnych „p ry w a tn y c h in teresó w “ i nie dokonał urzędow ego p rze k a ­ zania sw em u następ cy biblioteki szkolnej. Sądząc „za rzecz ko­ nieczną w szystko to rychło u ła tw ić “, 22 czerw ca w ystosow uje do re k ­ to ra Tw ardow skiego podanie o pozw olenie na w y jazd do K ow na, „przyrzekając, że n a pierw sze zapotrzebow anie staw ić się nie om iesz­ k a “ 5. Podanie zostało załatw ione przych y lnie i gdzieś koło 1 sierp n ia M ickiewicz znalazł się już w Kow nie.

T rzeba przyznać, że zarów no cały te n w yjazd, ja k i, w szczegól­ ności, z a w a rta w podaniu m otyw acja w yglądają m ocno podejrzanie. G dyby nasz p e te n t istotnie m iał w K ow nie jak ieś p iln e sp raw y do załatw ienia, to m ógł pom yśleć o ty m w cześniej, w k rótce po w yjściu z w ięzienia. A le po dw óch m iesiącach? Użył on ich tu w y raźn ie ja k o p re te k stu do uzyskania pozwolenia na w yjazd tam , gdzie — z d ala

8 A. M i c k i e w i c z , Dzieła w s zystkie [ = Dzieła w s z y s t k ie ]. T. 16. War­ szawa 1933, s. 81.

4 R. D y b o w s k i , Wilno a Syberia. S y b i r a k , 1935, nr 3/7, s. 11. — W. G r z m i e l e w s k a , Wilno na szlaku Syberii. T a m ż e , s. 19.

(5)

od czujnych oczu w ładz — łatw iej było, w jego m niem aniu, o jak ąś prób ę ucieczki.

Że ta k m usiało być w istocie, zdaje się św iadczyć początek p ie rw ­ szego z dw óch listów :

Przybyłem tedy na wakacją do?? Kowna! i zaraz projektowałem, gdzie z Kowna w yjechać. Quid terras vario calentes sole mutamus? super eąui- te m sedet a l b a cura! Chociaż nie jestem ani smutny, ani znudzony, przecież m im ow olne principium mobilitatis obraca się ciągle w e mnie. Jest to zepsuty kompas, który zm ienia ciągle kierunki, ale już stracił pierwotną własność i n ie może trafić na swój biegun. Nie zabawię w K ownie nad dwa tygodnie; czas dotąd zabrały w izyty i ekskursje (nie tak dalekie, jak myśliłem).

Cóż to w szystko, razem w zięte, znaczy? Je śli się gdzieś jedzie dla jakichś „in te re só w “, to po załatw ien iu ich w raca się n o rm aln ie tam , skąd się przyjechało, nie je st więc jasn e dla czytającego, dlacze­ go p o eta pisze: „i zaraz projektow ałem , gdzie z K ow na w y jech ać“ . Toteż zaraz m am y i objaśnienie, zaw arte przezornie w dw óch róż­ nych, w je d n ą całość złączonych, w ierszach Horacego: „Po co się w in n e przenosić podniebia? W siodle za jeźdźcem siedzi b i a ł a [w oryginale: c z a r n a ; przyp. L.P.-O.] tro sk a “.

Ja k a ż to „ b ia ła “ tro sk a kazała wów czas M ickiewiczowi zm ieniać w ciąż m iejsce pobytu? K o m en tarz w w yd aniu sejm ow ym i n arodo­ w ym m ówi: „W cytacie p odkreślone alba [biała] zapew ne dla aluzji [do K ow alskiej?]“ .

N ależy w ątpić, aby w opisanej w yżej sy tu acji pow odem n a jw ię k ­ szej tro sk i p o ety m iało być owo „bóstw o z ig rający m n a barkach włosem, śród b iały ch m uślinów , n a w spaniałym łożu“ w alkow ie m ałżeńskiej p a ń stw a K ow alskich e. Nie m am y n a to żadnego dowodu, bo i w spom niany w yżej w iersz sztam buchow y nie m usiał być ko­ niecznie p isan y z m yślą o „kow ieńskiej W enerze“ . G dyby chodziło 0 jego stosunek do p an i K ow alskiej, n ie potrzebow ałby się uciekać aż do enigm atycznych c y tató w z H oracjusza, z drobną na pozór 1 n ieu c h w y tn ą d la oczu profana, a po dkreśloną dla m ogącego ją zro­ zum ieć a d re sa ta listu, zm ianą e p ite tu atra n a alba.

M usiał być in n y pow ód owego prin cip iu m m obilitatis, owego ciągłego „przenoszenia się w inne p o d nieb ia“. J a k a ś inna „biała tro ­ sk a“ kazała b y ła niedaw no narodzonem u K on rado w i zabiegać w ty m sam ym m niej w ięcej czasie o pozw olenie n a w y jazd do położonej n ad sam ym m orzem i tu ż p rzy gran icy P ru s Połągi, w ybierać się

(6)

D W A L I S T Y M I C K I E W IC Z A 2 6 d«

(z ty m sam ym „kom panem “ — K arolem N ieław ickim ) pieszo do leżącego rów nież n ad granicą p ru sk ą Ju rb o rg a, czy też — po nie- udaniu się ty ch pró b — u k ryw ać się p rzed okiem policji w dorosz- kow ickiej kaplicy u K ostrow ickich lub w stale zm ienianych m ieszka­ niach sw ych przyjaciół w ileńskich.

M ówiło się ju ż wyżej, iż najw iększą jego troską było w ty m cza­ sie grożące m u w yw iezienie do Rosji czy też n a Sybir. Na L itw ie nazyw ano to w yw iezieniem „na północ“. A jakiż je s t sym boliczny kolor dalekiej północy, a stąd — Rosji i Syberii? Oczywiście — biały. M ówimy: b i a ł a śm ierć (o śm ierci w śród lodów), b i a ł y car. Nie inaczej jest i u naszego poety. Oto frag m en t Drogi do Rosji:

Kraina pusta, b i a ł a i otwarta [...].

Po polach b i a ł y c h , pustych, w iatr szaleje, Bryły zamieci odrywa i ciska,

Lecz morze śniegów w zdęte nie czernieje, W yzwane wichrem powstaje z łożyska I znowu, jakby nagle skamieniałe, Pada ogromne, jednostajne, b i a ł e . [—]

Powierzchnie b i a ł y c h , jednostajnych śniegów...

W ystarczy? „B iała tro sk a “ to nie jakieś tam nieporozum ienia z „p anią Sow ietnikow ą“ ! To obaw a przed w yw iezieniem i św iado­ mość, iż n a sta ł czas, by — zanim zapadnie w yrok — spróbow ać jed y n ie m u jeszcze pozostającego, ta k lap id arn ie w języ k u łacińskim sform ułow anego w yjścia: Fuga salu tem p e te re, co znaczy: szukać ra tu n k u w ucieczce.

Je śli się zgodzimy, że tak a w łaśnie a nie in na m usiała być in te n ­ cja piszącego, to niem al w szystko inne stan ie się dla nas zrozum iałe: i jak ie to m iały być dalsze, „jak m yśliłem “, ek skursje z K ow na, i cała przem yślnie u k ry ta treść drugiego listu z p ro je k tem w y jazd u do Połągi na czele. Pojm ujem y, dlaczego M ickiewicz zaczyna ów list od zacytow ania słów jakiegoś nieznanego nam bliżej poety n ie ­ m ieckiego, słów, k tó re w tłum aczeniu n a język polski brzm ią: „K o­ cham tylko żyw e życie. Wciąż p łynąć i kołysać się, i unosić się na wznoszących się i opadających falach św ia ta “ 7. Rozum iem y ró w ­ nież, co m iał powiedzieć adresatow i listu (nie zaś czyim ś niepow o­ łan y m oczom, z czym piszący m usiał się w ówczesnych w aru nk ach bezw zględnie liczyć) bezpośrednio potem n astępujący dalszy ciąg; pierw szego listu:

(7)

Do Połągi jadę!... Cóż na to? cóż przeciwko temu? (Słuchajcie, słu­ chajcie!) Gdybym m iał talent Sterna, a przynajmniej naszego Vice-Sterna, sław ny byłby paragrafik, gdyby tworzenie się tego projektu opisać. Dwa oryginały (ja z nich jeden) zaczynają rozmawiać o podróżach, o morzu i dalej, dalej; nareszcie rozmyślamy, układamy, kończymy. Będę miał do­ brego kompana i koszt niew ielki.

G dyby tu chodziło o zw ykły w yjazd n a d m orze i o „kąpanie się dziesięciodniow e“, a więc o rzecz — sądząc z dalszego ciągu listu — bardzo wówczas w K ow nie czasu la ta pospolitą, dziw ne m ogłoby się w ydać owe: „Cóż n a to? cóż przeciw ko tem u? (Słuchajcie, słuch aj­ cie!)“, w szystkie te p y ta jn ik i i w y k rzy k n ik i i cały pseudosternow ski c h a ra k te r listu. W jak że odm ienny sposób donosił p oeta w liście do tegoż sam ego M alew skiego — z połow y czerw ca 1820 r., rów nież z K ow na — o całkiem podobnym p rojek cie podróży:

Zrobił się tu projekt w yw iezienia m ię do wód morskich; zdrowiu jed­ nak w edług zdania Kowalskiego te kąpiele nie pomogą. Wszakże, ponieważ droga bez kosztu i w dobrej kompanii, a przy tym obaczyć Mitawę, Me­ mel, a m oże Królewiec, jeśli ta droga nie zajm ie nad dwa tygodnie w a­ kacji, chciałbym ją od b y ć8.

W edług w szelkiego p raw dopodobieństw a i wówczas ju ż p ro je k t tak i nie m iał w rzeczyw istości n a celu przeprow adzenia „ k u ra c ji“. Z daniem d o k to ra K ow alskiego kąpiele m orsk ie nie przyniosłyby przecież M ickiewiczowi ulgi. K to w ie zatem , czy nie doznałby on jej raczej znalazłszy się w K rólew cu, to je s t — za granicą. W iem y skądinąd, że ju ż znacznie w cześniej nosił się M ickiewicz z zam iarem uzysk an ia p a szp o rtu zagranicznego 9, a wów czas okoliczności jeszcze ta k bardzo nie n ag liły do pośpiechu. D opiero w m iarę, ja k w yd arze­ n ia p rzy b ie ra ły coraz to groźniejszą postać, w z ra sta ł niepokój i p rag ­ n ien ie znalezienia się poza gran icam i L itw y. 10 k w ietn ia 1823 r. Jeżow ski p isał Czeczotowi:

Otrzymałem niedawno list od Adama. Dwa m iejsca w nim najwięcej zajmują i uderzyły m nie najm ocniej. W jednym z nich wyraża, jak gw ał­ towną czuje potrzebę wyjazdu za granicę, „nieraz gore ziem ia pod nim, chciałby piechotą iść do Wilna dla wyrabiania paszportu“ 10.

8 Tamże, s. 102— 103.

9 Tamże, s. 86 (w liście do Czeczota i Zana z maja 1820 г.: „a granice i za­ granice“).

10 Korespondencja. 1815—1823. T. 5. Kraków 1913, s. 179. A r c h i w u m F i l o m a t ó w . Cz. 1.

(8)

D W A L I S T Y M I C K I E W IC Z A

267

Jeśli ju ż wówczas ziem ia p aliła m u się pod stopam i, m ożna sobie łatw o w yobrazić, ja k czuł się przeszło rok później, w czasie pisania om aw ianego przez nas listu.

Nie od rzeczy tu m oże będzie powołać się n a jeszcze jed no źródło inform acji: na przechow aną w rodzinie tra d y c ję co do czasu i oko­ liczności, w jak ich poeta m iał w pisać znany swój w iersz do album u E leonory ze Śledziejew skich N ieław ickiej.

M ickiewicz — czytamy tam — jadąc podobno do Królewca, gdzie za­ mierzał w m iejskim archiwum szukać dokumentów dotyczących W allen­ roda, zatrzymał się na odpoczynek w Połądze. Miał on przy sobie towa­ rzysza podróży — Odyńca. Ten zaprowadził wieszcza naszego do znajo­ mych swoich pp. Sledziejewskich. Trafili obaj w takiej chwili, gdy panna była ubrana w balowym stroju, gdyż wieczorem dnia tego miała uczestni­ czyć w tym stroju na wieczorze tańcującym. Panna Eleonora była brunetką o dużych czarnych, ognistych oczach. Biała lekka suknia, ubrana na pier­ siach gazą lazurową, jakoż i cała postać hożej dziewicy — spraw iły na wieszczu w ielkie wrażenie. Mickiewicz jął chwalić uroczy strój i jego w łaścicielkę. Na koniec, porwany nastrojem, zaimprowizował swój w ier­ szyk 11.

Poza b ałam u tn ą n ajpew niej w zm ianką o tow arzyszącym , rzeko­ mo, M ickiewiczowi w drodze do Połągi Odyńcu, znajdu jem y tu kilka in te resu jąc y c h szczegółów. I to, że wiersz w pisany został do album u w Połądze, i to, że okoliczności poznania p rzez poetę E leonory w y ­ raźnie koresp on d u ją z p rzek azan ą nam przez O dyńca w ersją o „bia­ łej sukience“ M aryli, ja k ą „rozłożoną do p raso w an ia“ u jrz a ł A dam w jej pokoiku, w prow adzony ta m przez Z ana w czasie pierw szego swego przy jazd u do Tuhanow icz 12. Przede w szystkim jed n a k in te re ­ su je nas tu owa w zm ianka o Połądze jako o m iejscu czasowego za­ trz y m an ia się w drodze do Królew ca.

N a p rzestrzen i ted y dwóch z górą lat, rów nolegle do m n iej lub więcej u silnych sta ra ń o uzyskanie p aszportu zagranicznego, p rze ­ w ija się u M ickiewicza stale identyczna n a ogół tra s a podróży: k ą p ie ­ low a m iejscow ość nadm orska i — zagranica. Nie chce się w ierzyć,

11 J. W o y t k i e w i c z , W ślady za Wieszczem. K w a r t a l n i k L i t e ­ w s k i , I, 1910, t. 1, s. 154—155.

12 A. E. O d y n i e c, L isty z podróży. T. 1. Warszawa 1875, s. 358 i n. Jak wiadomo, fakt ten m iał posłużyć M i c k i e w i c z o w i do napisania na po­ czątku k sięgi I Pana Tadeusza sceny „spotkania się pierwszego w pokoiku“. Według pierwotnej redakcji tej księgi Zosia jeszcze tego samego wieczoru m iała w yjść do gości w białej sukience. Zob. A. M i c k i e w i c z , Pan Ta­ deusz. Oprać. Stanisław P i g o ń . Kraków 1925, s. XXVII. B i b l i o t e k a N a r o d o w a . Seria I, nr 83.

(9)

aby m iała to być k w estia przy pad ku . N ależy raczej przyjąć, iż obie te sp raw y ściśle się u niego wówczas ze sobą łączyły 13.

W szystko to tłum aczyłob y nam różnicę, ja k a zachodzi w sposobie zakom unikow ania przez poetę przyjacielow i podobnej treści w dw u różnych, cztero letn im przeszło okresem czasu od siebie oddzielonych, listach. W ro k u 1820, złożyw szy po danie o u rlop i o pozw olenie na w y jazd za granicę, sądził, że będzie m ógł się tam udać legalnie, toteż i cytow any w yżej ustęp jego ówczesnego listu u trz y m an y je st w tonie spokojnego, gazetow ego n iem al kom un ikatu, z w ym ienieniem m. in. K rólew ca. Teraz, w zm ienionej z g ru n tu sy tu a c ji — n astaw iony nie na w y jazd legalny, ale n a p o tajem n ą ucieczkę i zm uszony liczyć się z tym , że doniesienie jego, choćby p rzesłane przez najpew niejszą „o k azję“, m oże w paść w ręce w ładz — m usiał uciec się do niefraso ­ bliw ego pozornie sposobu p isan ia i n ie w y m ieniał w y raźn ie trasy zam ierzonej podróży. Poza oficjalnym w ięc celem drogi — P ołągą — nie m a ju ż tu w zm ianki an i o K rólew cu, an i o żadnej inn ej, k o n k ret­ nie nazw anej m iejscow ości. W szystko sprow adza się do n ib y m gli­ stego, ale w ty c h w a ru n k a ch w iele nam m ów iącego „i dalej, d a le j“. N ie tru d n o zauw ażyć, iż w zdaniu oddalonym o k ilk a w ierszy od. owego „ d a le j“ („a choć i tam [w Połądze; przyp. L.P.-O.] niew iele obiecuję zabaw y, jed n a k droga tam i nazad, i kąp an ie się dziesięcio­ dniowe, m a za sobą w iele aw antażów ze stro n y ru c h u “) chodzi o to sam o w ciąż „m im ow olne p rin cipiu m m o b ilita tis“ z poprzedniego listu.

P ew n e św iatło n a w łaściw y c h a ra k te r rozw ażanej tu sp raw y rzu ­ ciłaby może rów nież i sam a osoba owego „dobrego ko m p ana“ poety. B ył nim , ja k w idzieliśm y, K aro l N ieław icki, b ra t Józefa N ieław ickie- go, kolegującego z M ickiew iczem w szkole kow ieńskiej nauczyciela fizyki, m a te m a ty k i i języ k a francuskiego. Skąpe są nasze w iado­

18 Zdaje się, iż trasa ta nie była bynajmniej w ynalazkiem M ickiewicza ani też jego ew entualnych doradców, lecz stanow iła jeden z najbardziej roz­ powszechnionych szlaków nielegalnego ruchu emigranckiego. Tak np. Gustaw R e u t t , który w charakterze em isariusza przybył w okresie powstania stycz­ niow ego z Genui na Litwę, by poznać nastroje m iejscowej ludności, pisze: „Ostrzeżono mnie, że policja rosyjska m nie poszukuje; jeden z obywateli nad­ granicznych u łatw ił mi przejście granicy do Prus Wschodnich — dostałem się do Królewca, do w skazanego m i poczciwego Niemca, fabrykanta Johansona, który mi ułatw ił dostanie paszportu, za którym dojechałem do Genui“. Zob. G. R e u t t , Z pow stania 1863— 1864 roku (punkt 8: P roje kt w y p r a w y m orskiej do Połągi; punkt 9: Na L itw ie). Z o k o l i c D ź w i n y . Księga zbiorowa. Wi­ tebsk 1912, s. 201—203.

(10)

D W A L I S T Y M I C K I E W IC Z A

269

mości o nim , kto w ie jednak, czy nie w ystarczające, by zrozum ieć, dlaczego to w łaśnie jego w y b rał sobie p oeta n a tow arzysza podróży.

W iadomo więc np., że tenże K arol N ieław icki tow arzyszył poecie w n iefo rtu n n ie zakończonej wycieczce pieszej do Ju rb o rg a. Ja n u sz ­ kiewicz, k tó rem u M ickiewicz opow iadał o tym epizodzie, zanotow ał tylk o tyle:

Podróż piechotą do Jurburga [!]; Kowalski i prof[esorowie] odradzają, tak im się to dziwnie wydaje; nareszcie namawia Nieśm iałowskiego [!], brata profesora kowieńskiego, ale najmują powóz do wyjechania z Kowna, idą dalej pieszo; Nieśm iałowski zachorował niebezpiecznie u .

Żadnego Nieśm iałow skiego w gronie nauczycielskim szkoły ko­ w ieńskiej wówczas nie było, Januszkiew icz w yraźnie więc pom ylił nazw iska i m ow a tu, niew ątpliw ie, o Nieław ickich. Je śli wziąć pod uwagę, że Ju rb o rg , daw na fo rteca krzyżacka, położony był nad N iem nem , na sam ej granicy pru sk iej (znów ta granica!), a w dodatku o blisko 140 k ilom etrów od K ow na — m otyw y, jak ie nakazyw ały naszym podróżnikom „p iln ie“ odbyć tego rodzaju spacer, m ogły w y ­ dać się wówczas „dziw ne“, a nam dziś — podejrzane.

G dyby nie szczegół o Ju rb o rg u , m ożna by przypuszczać, że za­ b ierając ze sobą M ickiewicza do Połągi N ieław icki nic nie w iedział o nielegalnych zam iarach swego tow arzysza podróży i zw yczajnie jechał, by w spólnie z baw iącą tam najpew niej wówczas rodziną b rata Józefa, ja k skądinąd wiadom o — bardzo chorow itą, zażyć kąpieli m o rs k ic h 15. Ale fak t dw ukrotnego w ybierania się poety w ty m sam ym tow arzystw ie do m iejscow ości nadgranicznych każe raczej m yśleć, iż nie by ła to rzecz przypadku. P otw ierdza to zresztą, m oim zdaniem , i owo: „i dalej, d a le j“.

Nie bez znaczenia m oże tu być rów nież szczegół, iż K arol N ieła­ wicki fig u ru je w r. 1821 n a liście członków czynnych loży w olnom u- larskiej „G orliw y L itw in “ 16, a w edług nie spraw dzonej jeszcze przeze m nie w ersji on, czy też jego b ra t Józef, b ra ł jakoby udział w po w sta­ niu listopadow ym . K to wie, czy nie ten udział był powodem, iż w la­ tach późniejszych nie w idzim y go już na stanow isku nauczyciela szkoły kow ieńskiej, o czym pisze Mickiewicz w znanym liście do S tanisław a Dobrowolskiego: „W idzę z adres-kalendarza, iż m acie

14 Dzieła wszystkie, t. 16, s. 254.

15 Z. E r d m a n - J a b ł o ń s k a , Koledzy kowieńscy Mickiewicza-nauczy- ciela. A t e n e u m W i l e ń s k i e , VI, 1929, z. 1—2, s. 142.

16 S. M a ł a c h o w s k i - Ł e m p i c k i , W ykaz polskich lóż wolnomular- skich oraz ich -członków w latach 1738—1821. Kraków 1929, s. 157.

(11)

now ych kolegów. Nie znalazłem tam im ienia p a n a N ieław ickiego, za­ p ew n e przez om yłkę opuszczony“ . G dyby isto tn ie pow odem tego „opuszczenia“ b y ł u dział Jó zefa N ieław ickiego (a być m oże — i K a­ rola) w pow staniu, przypuszczenia daw niejsze, iż list ów pochodzi z la t 1830— 1834, zn ajd ow ały by w te n sposób potw ierd zen ie 17.

I jeszcze jedn o zdaje się nie pozw alać n a b ran ie za dob rą m onetę n iek tó ry ch spośród w iadom ości kom unikow anych przez p o etę M alew ­ skiem u. J e s t tam np. m ow a o „dziesięciodniow ym “ k ą p an iu się, pod ­ czas gdy rów nocześnie w po daniu do re k to ra T w ardow skiego prosi M ickiewicz o pozw olenie n a w y jazd do Połągi „ n a cztery ty go dn ie“. W ty m sam ym po d an iu pow ołuje się n a zd anie lekarzy, iż dla jego zdrow ia k ąp iele m orskie m ogłyby być „zb aw ien n e“, w idzieliśm y n a ­ to m iast w yżej, że w edług d o k tora K ow alskiego k ąpiele te nie ro k u ją p rzecie p o p raw y zdrow ia. A i sam D obrow olski b ył w idocznie .w ta ­ jem niczony w u k ry te p la n y swego p rzyjaciela, skoro — obow iązany donosić rek to ro w i „pierw szą pocztą“ o każdym w yjeździe poety z K ow na — w rap o rcie z 14 lipca, p isan y m z K ow na do T w ardow skie­ go, donosi: „B yły nauczyciel tu tejszej szkoły J P a n A dam M ickiewicz zn a jd u jąc się tu ciągle od d aty swego przy bycia...“ itd. Tym czasem sam p oeta m ów i o licznych w ty m w łaśnie czasie „ e k sk u rsja c h “ !

A teraz — jeśli p rzy jm iem y , że proponow ana tu p rzeze m nie in te r­ p re ta c ja cy to w any ch u stępów obu listów do M alew skiego jest słuszna — p ow stać m ogą dw a p y tan ia : 1) ja k należy in te rp re to w a ć pozostałe u stę p y ty ch listów , 2) czy m ogłaby być m ow a o jak ic h ­ kolw iek p ró b ach ucieczki, skoro po eta w iedział, iż w ypuszczono g a na w olność je d y n ie za p o rę k ą Lelew ela?

Co do p y ta n ia p i e r w s z e g o , jed n o z dw ojga: albo pozostałe u stę p y nie z a w iera ją żad nej u k ry te j treści i m ają m. in. n a celu pozo­ row ać zw ykły niby, p rzy ja cie lsk o -in fo rm a c y jn y c h a ra k te r i ty ch dwu listów , albo też i one, w całości czy ty lk o w pew nej części, rep re z en ­ tu ją rów nież jak ieś alegorie bądź też w iążą się w jak iś sposób z za­ ta ja n y m i p lan a m i au tora.

To d ru g ie w y d aje m i się znacznie praw dopodobniejsze. Je śli bo­ w iem w zaproszeniu M alew skiego i Piaseckiego, by odw iedzili go w K ow nie, w doniesieniu o sw ych p rzejściach n a tu ry sercow ej (wiersz: K u r ó ż n y m stronom ...), o le k tu rz e Schellinga, o tym , że w ena m u „nie bardzo słu ży “ , że w K ow nie zastał p ustk i, a w reszcie w pole­ ceniach n a tu ry finansow ej nie trz e b a się chyba d o p atryw ać u k ry ­

(12)

D W A L I S T Y M I C K I E W I C Z A 271

tej jak iejś treści, to ta k i np. u stęp o K ancie (ze zw rotam i: „że ten K a n t w iele głów zaw rócił“ i „w szakże K a n t zawsze niebezpieczny“) może nasuw ać podejrzenie, iż nie chodzi tu w cale o sam ego K an ta i o jego filozofię, ty lk o o jego m iasto rodzinne, tzn. o K rólew iec.

Podobnie w zapytaniu, czy „chore k u zy n k i“ (tj. Zan, Czeczot i Suzin) „w idzenia ciągle m a ją “, nie chodzi n a j oczy wiście j o jak ieś h alu cy n acje czy coś w ty m rodzaju, ty lk o o w idzenia się z osobami prow adzącym i śledztwo. Po p ro stu o to, czy p rzy jaciele są nadal przesłuchiw ani. M usiało to poetę bardzo żywo interesow ać, bo w toku dalszych dochodzeń i indagacji m ogły w yjść na ja w i in n e jakieś grzeszki podsądnych (np. nieszczęsna spraw a z chorążym P ełskim 18), czego się w szyscy ogrom nie bali, bo ich los byłb y wówczas całkow icie przesądzony.

N astępnie, nie bez znaczenia chyba m usiała tu być i owa chęć w idzenia się p o ety w Połądze z Niesiołowskim . Chodziło m ianow icie o syna w ojew ody Jó zefa ż W orończy, gen. K saw erego Niesiołow­ skiego, z którego córkam i p oeta zaw arł znajom ość jeszcze w czasach w akacji tuhanow ickich. Niesiołowski b y ł w ychow ankiem kościusz­ kow skiego k o rp usu kadetów w W arszawie, później oficerem napo­ leońskim , w reszcie za udział w pow staniu listopadow ym zesłany został do W ołogdy. G orący p a trio ta i m iłośnik sztu k pięk nych w ogóle, lite ra tu ry zaś w szczególności, m iał przy ty m szeroki k rąg znajom ości i w ielkie w pływ y, nad aw ał się więc do ro li ew entualnego p ro te k to ra pozostającego w o presji poety i p rzy d obrych chęciach m ógłby m u znakom icie u łatw ić przed o stan ie się przez granicę w ła­ śnie w okolicy Połągi.

A luzję polityczną widzieć m ożna i w owych „konchach“ m orskich, k tó ry ch M ickiewicz p rzy rzek a „mocno szukać“ . S tan isław Pigoń chyba słusznie przypuszcza, że m ow a tam o tzw.

„siiankos“, pospolitych w Indiach, Afryce i w Morzu Śródziemnym; G w e-browie używ ali ich jako rodzaju trąb na hasło trwogi. Głos tej konchy rozlegać się m iał bardzo d a lek o 19. л

A w tak im razie by łab y to może zapowiedź podjęcia za granicą jak ie jś ak cji n a rzecz zainteresow ania się Zachodu spraw ą niepod­ ległości Polski.

Je śli chodzi o p y tan ie d r u g i e , istn ieje wątpliw ość, czy do pom yślenia jest fakt, by M ickiewicz m ógł św iadom ie narażać po

rę-18 Zob. Z. B u j a k o w s k i , S prawa Zana i Dom eyków z chorążym Pel— skim. Lw ów 1913.

(13)

czającego zań L elew ela n a odpow iedzialność za sw ą ew en tu aln ą ucieczkę. Jak k o lw ie k w ątpliw ość ta zdaje się być n a pierw szy rz u t oka a rg u m e n te m nie do odparcia, w rzeczyw istości n ie p rzed staw ia się ona, m oim zdaniem , ta k bardzo groźnie. N ie chcę przez to — oczywiście — pow iedzieć, iż poeta w obliczu grożącego m u niebez­ p ieczeństw a nie liczył się po p ro stu z tego rod zaju sk rup u łam i. O to nie w olno go n am posądzać. A le kto wie, ja k ie tam wów czas m ogły być m iędzy n im a L elew elem rozm ow y i czy ta k bardzo dalekie od p raw d y byłoby przypuszczenie, iż w łaśnie d anie p oręk i przez poczci­ wego p a n a Jo ach im a stanow iło m oże część składow ą planu, jak i p rzy jaciele a u to ra D ziadów i G ra ży n y w spólnie obm yślili, by — p óki jeszcze czas — u rato w a ć poetę dla rodzim ej lite ra tu ry .

Że się n arażali? W szak n a ra ż a li się rów nież i ci jego przyjaciele p e te rsb u rsc y i m oskiew scy, k tó rz y w identy czny ch niem al okolicz­ nościach, pow odow ani tą sam ą szlachetn ą chęcią ra to w a n ia p rz y ja ­ ciela i w ielkiego poety, um ożliw ili m u w pięć la t później w y dosta­ nie się w reszcie spod „opieki“ cara.

Poręczenie L elew ela, podanie do re k to ra o pozw olenie n a w yjazd z W ilna do K ow na, a n a stę p n ie i n a d granicę, do Połągi — w szystko to w ygląda ja k etap y jed n ej, dobrze zaplanow anej drogi, w iodącej w p om yślnym w y p adk u ku ta k upragn ion ej wolności.

M ogłaby się kom uś narzucić jeszcze je d n a w ątpliw ość: czy po ew e n tu aln y m p rze d o stan iu się p oprzez granicę M ickiewicz nie zo­ sta łb y p rzez w ładze p ru sk ie areszto w an y i odstaw iony z pow rotem do W ilna, ta k ja k to się już zdarzyło p rzeb y w ającem u w B erlin ie M alew skiem u? Otóż jasne, że po eta nie m ógłby ta m przebyw ać jaw n ie, lecz m u siałb y się u kry w ać (jak to czynił baw iąc po latach w Poznańskiem ), p rzy b ra ć nazw isko jakiegoś innego A dam a M iihla i czekać n a okazję p rzed o stan ia się do któregoś z p a ń stw przyjaźnie do sp raw y polskiej usposobionych.

Mimo w oli n asu w a n am się p rzed oczy niesłusznie zapom niana a w in te resu jąc y m nas tu sensie n iezm iern ie ciekaw a postać prof. Ignacego Żegoty Onacew icza. W idzieliśm y w yżej, że w p lan ach pod­ ró żny ch M ickiew icza s ta le fig u ru je K rólew iec, a z tą w łaśnie ojczy­ z n ą niem ieckiego T u g e n b u n d ’u O nacewicz by ł ja k najściślej zw ią­ zany. S tudiow ał, począw szy od r. 1803, n a tam te jszy m u n iw e rsy te ­ cie, po skończeniu zaś u n iw e rsy te tu pozostaw ał nad al w mieście, ta k że obecny b y ł p rzy n arodzinach (1808) w spom nianego zw iązku i, w edług w szelkiego praw dopodobieństw a, sam do niego należał. W e w spom nieniu S tan isław a M oraw skiego czytam y o nim m. in.:

(14)

D W A L I S T Y M I C K I E W IC Z A 273

zacny mój przyjaciel Żegota O’Nacewicz, profesor historii i dyplomów w U niwersytecie W ileńskim [...]. On pierwszy dla nas krzyżackie archiwa w K rólewcu rozgrzebywać z korzyścią począł [...]. W obejściu się, to jest w manierze, bursz niemiecki, a naw et brutal, ale szczery, otwarty, poczci­ wy, tak że mu to naw et brutalstwo, wszędzie gdzie tylko był, bardzo było do tw a r z y 20.

A w liście M alewskiego do M ickiewicza (z 9 X 1819) znajd u jem y jeszcze dosadniejszą sylw etkę polityczną Onacewicza:

Co do O n e g o , wyrażona przez ciebie opinia trafia zupełnie w moją. Żadnym sposobem wpuścić go [do grona filom atów; przyp. L. P.-О.] nie można po tę chwilę, póki ktoś z naszych nie będzie na jakow ym ś stopniu w uniwersytecie. Człowiek oswojony z związkami niemieckimi, tak czynny w Królewcu, człow iek nad tym ciągle myślący, człowiek, który nareszcie dla lepszego działania o księdzostwie zam yśla21, człowiek taki byłby strasz­ ny dla nas, tak szczupłych co do liczby, tak mało dotąd rozszerzonych w d ziałan iu 22.

Jeśli do powyższego dodam y fak t kom unikow ania się poety, już w czasie pisania G rażyny, z tym w ychow ankiem królew ieckiej w szechnicy (który — ja k to w idać z przypisów do P ow ieści lite w sk ie j i do K onrada W allenroda — b y ł najw idoczniej ośrodkiem in fo rm a­ cji poety o zn ajd ujący ch się w tam tejszej bibliotece źródłach do h isto rii L itw y i Zakonu), m am y odpowiedź n a pytanie, k to m ógł pod­ sunąć M ickiewiczowi m yśl o prób ie ucieczki drogą na Królew iec, a n a w e t zaopatrzyć m oże poetę w listy polecające, k tó re p o trafiły b y ju ż ułatw ić zbiegow i u k ry cie się i przed ostan ie „dalej, d a le j“.

T ak w ięc nie m a, ja k się zdaje, przeszkód, by proponow aną tu przeze m nie in te rp re ta c ję om aw ianych listów uznać za n ad ającą się do przyjęcia. Czy zachodzi jed n a k tego potrzeba?

Sądzę, że w św ietle pow yższych w yw odów n ie da się już n ie do­ strzec w ty ch listach czegoś w ręcz odm iennego niż zw ykłe, tak ie sobie „ n iew in n e“, koleżeńskie doniesienia w akacyjne; że z tysiąca w zględów trz e b a je będzie trak to w ać jako jed en z ciekaw szych ep i­ zodów długiej i w y trw ałej, bo dziesięcioletniej blisko, w alk i p o ety o w yd ostanie się za granicę, jak o dokum ent św iadczący wówczas o ty m n a s tro ju poety, o k tó ry m po latach, zaznaw szy goryczy obcego chleba, napisze z żalem :

Biada nam zbiegi, żeśmy w czas morowy Lękliwe nieśli za granicę głowy!

20 S. M o r a w s k i , K ilk a lat młodości m ojej w Wilnie. W arszawa 1924, s. 299—300.

21 Przy tych słowach w autografie napisane u góry: „tibi soli’1. 22 Korespondencja. 1815—1823, t. 1, s. 177—178.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Zdrowie to stan pełnej fizycznej, duchowej i społecznej pomyślności, stan dobrego samopoczucia – dobrostan, a nie tylko brak choroby, defektów fizycznych czy. niedomagań

‡ Jednym z najprostszych sposobów reprezentowania drzewa jest wykorzystanie dla każdego węzła struktury składającej się z pola lub pól reprezentujących etykietę oraz

Spotkanie „obrazów wspomnień”, jakimi dysponowali uczestnicy warszta- tów, z obrazami „produkowanymi” przez fotografa Zdzisława Beksińskiego okazało się

Zatem zastosowanie podejścia strukturalistycznego (które rozumiem jako postawę badawczą kładącą nacisk raczej na analizę struktury badanych zjawisk, niż ich genezę czy

Mu­ zeum Narodowe w Kielcach od w ie lu lat inicjuje badania te ren ow e o charakterze in terdysc yplin arn ym , zaś odbiciem te j działalności jest opracowanie z

W przypadku dwóch państw w języku pol­ skim stosowane są wyłącznie nazwy długie, pomimo że nazwy krótkie funkcjo­ nują w oficjalnych językach tych państw,

De verschillende visies op kennis hebben implicaties voor de verschillende rollen die experts, zoals ingenieurs kunnen vervullen in beleidsprocessen.. 7

czy czarowników postrzegało siebie samych jako zdolnych do „wyczarowania z niczego” pożywienia, co mogłoby oznaczać, iż Jezus po przeposzczeniu na pustyni