Paweł Śpiewak
Uniwersytet Warszawski
KILKA UWAG O CUDACH NA PIĘĆDZIESIĘCIOLECIE IFIS PAN
Socjologia jako dyscyplina uniwersytecka w latach sześćdziesiątych XX wie−
ku w Polsce słabo funkcjonowała w szerszych kręgach społecznych. Nie stały za nią szeroko publikowane badania opinii publicznej. Miała swoich wybitnych mistrzów, długą tradycję, ale jej dzieła krążyły w ograniczonym obiegu. Niewie−
le było przekładów klasycznych dzieł. Autorytet socjologii wzmocnili jej wrogo−
wie, czyli władze państwa rozwiązując w roku 1968 między innymi warszawski instytut socjologii, wyrzucając z pracy opozycyjnych naukowców i relegując wielu studentów. Wyrzuceni i krytykowani imponowali mi krytycyzmem, odwa−
gą, niezależnością.
Ten mit i potrzeba krytycznej wobec władzy, ale i społeczeństwa roli socjo−
logii pozostały w moim przekonaniu jednym z fundamentów i zadań samej so−
cjologii. Zadań, które w tej części Europy formułowały przede wszystkim od−
ważne środowiska intelektualne, a po drugiej – kontestatorzy czy po prostu nie−
zależni uczeni związani z Nową i Starą Lewicą. Ich stanowisko szeroko prezen−
towała antologia wydana przez Jerzego Szackiego w roku 1977 Czy kryzys socjo−
logii.
W naszym otoczeniu krytyczny oznaczało tylko/aż rzetelny, uczciwy, poważ−
ny, obiektywny, naukowy i bezkompromisowy i nie wiązało się z żadną szcze−
gólną metodologią, filozofią społeczną czy polityczną. Choć zapewne pośród ówczesnej akademii dominował wzór pozytywizmu najszerzej propagowany przez Stefana Nowaka i Andrzeja Malewskiego. Akademickość nakazywała od−
rzucenie ideologii i oficjalnie panującej interpretacji wydarzeń, jeśli te stały w sprzeczności z wynikami badań. Krytyczne mogły być badania sondażowe (jak wielką rolę odegrały, wskazuje na to list otwarty Jacka Kuronia i Karola Modze−
lewskiego wsparty wynikami badań Jana Malanowskiego nad żerańskimi robot−
nikami), jak i rozważania teoretyczne choćby Stanisława Ossowskiego na temat
Instytut Socjologii UW, 00−324 Warszawa, ul. Karowa 18.
ładu monocentrycznego, prace Jana Strzeleckiego nad lirycznym modelem ko−
munizmu czy prace Jakuba Krapińskiego. Istotne było to, co można związać z tym, co nazywane jest, w wykładzie sir Isaiaha Berlina na temat dwudziesto−
wiecznych idei politycznych, poczuciem rzeczywistości. Owo poczucie rzeczy−
wistości nie było wyrazem zgody co do zadań i obrazów świata. Nie znosiło róż−
nic co do oceny poszczególnych faktów, jak też nie podważało związków przy−
czynowo−skutkowych. Ba, nie wpływało na ideologiczne przekonania badaczy.
Ale to, co było wspólne, co socjologia pozwalała zbudować, zachować i rozwi−
jać, to poczucie, że istnieje świat ze swoimi zagadkami i problemami, że nie je−
steśmy zamknięci w językowej nierzeczywistości, jaką szykowała nam nowomo−
wa i ideologia partii rządzącej. Można rzec, u podstaw krytycznej wbudowanej w socjologię perspektywy stały wspólne racjonalistyczne założenia, których na−
wet nie wypada w tym miejscu wykładać.
Odrzucenie nowomowy bez względu na jej postać, wyjście poza samoograni−
czenia ideologiczne oraz do pewnego stopnia autocenzuralne nie wymagały jaw−
nego kwestionowania kanonów marksizmu−leninizmu, a tylko wyrażenia impli−
cite zgody na przekonanie, że nasz czas wymagał przemyślenia i rozwiązania wielkich problemów społecznych i politycznych, a to wymagało świadomego za−
stosowania tych prawd, co do których wszyscy ludzie wyposażeni w rozsądek i rozum mogą się zgodzić. Krytyczna socjologia w takim wydaniu nie jest socjo−
logią demaskacji. Nie gwarantuje dostępu do rzekomo istniejącej wyższej wiedzy ukrytej przed profanami i prostaczkami. Nie jest jakimś rodzajem uprzywilejo−
wanej wiedzy dostępnej jedynie najlepszym, bo najodważniejszym, najlepszym, bo tym, którzy mogą wyjść poza wszelkie pseudos, mity, fobie, idole środowi−
skowe, ideologicznie. Jest rodzajem wiedzy czasem skromnej, za to zawsze rze−
telnej, metodologicznie i warsztatowo ugruntowanej i uzasadnionej, robionej z większą lub mniejszą wyobraźnią, wymagającej racjonalnego oglądu.
Zaryzykowałbym sąd następujący: mimo wszystkich politycznych i ideowych zawirowań, mimo wielu pokus i mimo wielu prześladowań socjologia polska (al−
bo dokładniej socjologia, którą znam, czytam i bardzo cenię) zachowała lojal−
ność wobec owego kanonu swoich wymagań. Lojalność zachowali jej nauczycie−
le i adepci i tym samym zachowana została ciągłość wiedzy oraz niezbędna dla rozmowy, rzetelnych ocen uwspólniona perspektywa, która dawała nam poczu−
cie, czym mniej więcej socjologia jest. Ta postawa pozwoliła socjologii prze−
trwać jak dotąd wszelkie złe czasy, a przede wszystkim dała nauce imponujący prestiż. A miarą tego prestiżu jest liczba osób, które chcą studiować socjologię i miarą prestiżu jest powaga i uznanie, z jaką w Polsce prace socjologów i sami socjologowie są traktowani.
Krytyczna socjologia za czasów starego reżimu, jak i obecnie oczywiście na−
trafia na dwa niebezpieczeństwa. Jednym jest nadmierna polityzacja – tym sil−
niejsza pokusa, gdy wiąże się ze wsparciem uznawanych za słuszne i za ze wszech
miar szlachetnych przedsięwzięć takich, jak choćby Solidarność roku 1980.
Wszelka polityzacja oraz ideologizacja szkodzi nauce i odbiera badaczowi swo−
bodę wypowiedzi. Drugim jest nadmierne moralizatorstwo, gdy to krytyczna so−
cjologia zadowala się „osądem moralnym”, demaskowaniem władzy, partii rzą−
dzących, ich złych intencji, natomiast nie potrafi wejść w samą naturę stosunków politycznych. Jak wiemy, obu pokusom ulec nie jest trudno, jak niemożliwy wy−
daje się pełny dystans zawodowy i duchowy (w imię obiektywizmu oczywiście) wobec wielkich wydarzeń historycznych.
Na drugim roku studiów na wykładzie z metodologii dowiedziałem się, że ist−
nieje prognostyczna funkcja socjologii. Profesor Stefan Nowak dowodził, że na−
rzędzia socjologiczne pozwalają z dużą precyzją przewidzieć zachowania konsu−
mentów, obywateli, przedsiębiorców. Powoływał się na przykłady. Jeden zapa−
miętałem. Pod koniec II wojny światowej z myślą o demobilizacji milionów żoł−
nierzy przygotowano dla nich programy na czas pokoju. Badania socjologiczne pozwoliły przewidzieć, ile należy przygotować miejsc na uniwersytetach dla kombatantów. W tego rodzaju prognozach zapewne socjologia myli się w sposób umiarkowany, ale w prognozach dotyczących zdarzeń o większej randze i skali socjologia zawsze okazywała się niemal dziecinnie bezbronna. Nikt z socjolo−
gów nie przewidział ani Marca 1968, ani wydarzeń grudniowych w 1970. Nikt nie zapowiedział Solidarności. Nikt tak jednak rychłego i oczekiwanego kresu formacji socjalizmu realnego. Socjologowie nie przewidzieli tego rodzaju wyda−
rzeń najważniejszych dla naszego wspólnego losu, ale nawet nie próbowali wy−
jaśnić poważniej swej słabości. (Nie chcę w tym miejscu podejmować delikatnej zawsze kwestii, co daje się przewidzieć, jakie są ograniczenie narzędzi socjolo−
gicznych). Jedno jest w miarę oczywiste. Socjologia i socjologowie są rozbraja−
jąco niemi wobec przyszłości, choć chcą i lubią o niej mówić. Projektują w prze−
szłość i przyszłość jak znany Immanuel Wallerstein modele systemu światowe−
go i zarazem wygadują, przepraszam za słowo, kompletne banialuki na bieżące tematy polityczne. Zygmunt Bauman pisze pięknie o stającej się etyce i syste−
mach postnowoczesności, ale unika konfrontacji z bliższą, bo nie poddającą się prostym interpretacjom rzeczywistością. Socjologowie okazują się jawnie bezsil−
ni, bo choćby mylili się we wszystkich swoich przewidywaniach, to i tak zawsze zabierają głos z tą samą pewnością siebie i samozadowoleniem, jakby nic się nie stało dla nich zaskakującego i domagającego rewizji własnych poglądów i stoso−
wanych teorii.
Ta nawet jawna słabość prognostyczna socjologii (a czym innym jest w sumie przewidywanie na dwa tygodnie naprzód wyników wyborów w oparciu o bada−
nia sondażowe) nie umniejsza w żadnym stopniu prestiżu socjologii i socjolo−
gów. Jako grupa zawodowa zyskała olbrzymią władzę nad opinią publiczną.
Ogłaszane wyniki badań czy komentarze są dyskutowane i mają pewien wpływ na decyzje polityków. Przed laty Stanisław Ossowski pisał: Władza miewa
do wiedzy podobny stosunek jak pijany do latarni: nie szuka światła, tylko opar−
cia. Dzisiaj ta opinia wielkiego socjologa wydaje się niezupełnie trafna. Każda demokratyczna władza jest niemal sparaliżowana uzyskanymi i oczekiwanymi wynikami sondaży. Traktuje je śmiertelnie poważnie i chce po prostu wiedzieć, gdzie i co się dzieje. Korzysta z socjologii – przynajmniej tej sondażowej – bo wie, że bez niej przegra wybory. To banał. Bo na tym też zatrzymuje się wy−
obraźnia i zwykle samowiedza polityków.
Mimo swoich jawnych słabości socjologia zdobyła wysoką pozycję trzema drogami.
Primo, nie sposób wyobrazić sobie samowiedzy zbiorowej (kręgu opiniotwór−
czego) bez kategorii i języka stworzonego przez socjologów. Chodzi tu zarówno o wyniki badań co dzień ogłaszane. Ale również w grę wchodzą wielkie czy po prostu zamaszyste teoretyczne konstrukcje. Idee macdonaldyzacji, globaliza−
cji, demokratyzacji, społeczeństwa informacyjnego, kultury masowej i popular−
nej, postnowoczesności są tworzone, dyskutowane i rozpropagowywane właśnie przez socjologów i pokrewne nauki, czy wywodzących się po części z dawnej so−
cjologii naukowców. (Zresztą kto może dzisiaj rozsądnie zakreślić granice socjo−
logii; stała się ona ofiarą swojego sukcesu; podzieliła na niezliczoną ilość specja−
lizacji, w wielu punktach spotkała z innymi naukami; tak samo jak nie było tak nie ma i pewnie być nie może gotowego standardu metodologicznego nauki).
Secundo, zdobyła swoją pozycję dzięki wiarygodności i zakresowi bardziej lub mniej szczegółowych informacji dotyczących poszczególnych sfer życia. Ro−
bi wrażenie zakres badań wokół polskiej wsi. Imponują niektóre badania nad pol−
ską oświatą, zwracają uwagę analizy przemian struktury społecznej. Uderza licz−
ba wydawanych w Polsce prac poświęconych politycznej transformacji. Czytając różnego rodzaju małonakładowe raporty i opracowania jesteśmy w stanie zdobyć bardzo precyzyjną i rzetelną wiedzę. Socjologowie mają czym się pochwalić i imponować.
Terzio, od lat prowadzę zajęcia z historii idei i myśli społecznej oraz politycz−
nej. Uderza mnie od lat zarówno to, o czym pisał Jerzy Szacki w swej pracy na temat historii socjologii, że wspólna tradycja pozwala socjologom dostrzec i uznać – mimo różnorodności pól zainteresowań, teoretycznych i metodologicz−
nych różnych przekonań – własną tożsamość, ułatwia komunikowanie się pomię−
dzy socjologami „wyposażając ich w znajomość niuansów używanego w ich dys−
cyplinie języka, jego zasadniczych pojęć i kategorii, popularnych metafor i mo−
deli, których źródła z reguły tkwią głęboko w tradycji”. Jest tych historycznych badań druga strona. Dzięki współczesnej socjologii tradycja i klasyczne teksty zaczynają odkrywać przed nami nowe znaczenia i wymiary. Pojawienie się poję−
cia kapitał społeczny pozwoliło zobaczyć w pracach Alexisa de Tocquevil−
le’a kompletnie nową i w dużej mierze zapoznaną problematykę. Współczesne badania nad demokracją weryfikują i zarazem rozświetlają studia Monteskiusza
i jego następców na temat związków kultury i polityki. Teorie transformacji po−
zwalają inaczej czytać te fragmenty z VIII księgi Państwa Platona, które dotyczą przemiany ustrojów i związanych z tym przeobrażeń ludzkiej duszy.
Socjologia, nawet jeśli nie potrafi, czy nie jest po prostu w stanie, przewidy−
wać, to z pewnością pozwala na nowo krytycznie interpretować przeszłość nie tylko społeczeństw, ale również myśli społecznej i politycznej. Ten dialog no−
wych odkrywców socjologicznych z wielkimi mistrzami wydaje mi się niezwy−
kle pasjonujący. Pokazuje bowiem, że współcześni stawiają ciągle nowe pytania sobie, ale i wielkim autorytetom przeszłości.
Socjologia w ciągu kilku ostatnich dziesięcioleci zachowała nie tylko ciągłość instytucjonalną, naukową, ale dzięki dokonaniom kolejnych pokoleń z nauki w Polsce dość marginalnej i marginalizowanej, jakoś niewygodnej, stała się jed−
ną z czołowych dyscyplin wiedzy społecznej. Ten cud dokonał się niemal na na−
szych oczach.