V /
IWAE,
P A R T Y A S Z AC HÓW.
WIEESZE ROŻNE.
IWAR.
P A R T Y A S Z ACHÓW.
WIERSZE RÓŻNE.
M#-
KRAKÓW.
1880.
//nv
IWAR.
P O W I E Ś Ć S Z W E D Z K A .
I W A R .
P O W I E Ś Ć S Z W E D Z K A .
Mówią, że oczy to duszy zwierciadło — A ja raz takie źrenice w idziałem ,
Z których ju ż nigdy gniewem lub zapałem Tchnące spojrzenie na ja w nie w yp a d ło ; K tórych blask zimny, ja k b y odbłysk lodu, Przejm ował dreszczem zwątpienia i chłodu...
Przecież to b y ły w ielk ie, modre o c z y ...
I g d y wieczorem błądziły po niebie R zek łb yś, iż patrząc w ciągnęły do siebie Cząstkę ciemnego lazuru przezroczy;
I w tedy tylko g d y ju ż nocy cienie W ielkie powietrza przestrzenie zaległy, G dy sen głęboki i głuche milczenie Znużonej ziemi odpoczynku strzegły, Szeptano zcicha, iż w tedy czasami
Ow blask m rożący w tych modrych źrenicach
Na chwilę gasnął zatopiony łzam i, K tóre powoli spływ ały po licach.
Lecz te łz y chyba w przelocie widzieli Z ziemi do nieba spieszący anieli;
I snać wiatr ranny zacierał ich ślady, Lub siła dumy tłumiła je stara,
Gdyż nikt wzruszenia na tćj tw arzy b la d ej, N ikt łez nie widział w źrenicach Iwara.
Na wzniosłem czole przepaścistej skały Sterczą Elfsborga w yniosłe w ieżyce;
Mchem obrośnięte w koło krążą wały, Czas mury zczernił, rozwidnił strzelnice.
Czasem znad baszty kamień się odczepi, Z głuchym łoskotem w głąb jeziora wpadnie;
Tu ptak niechętnie swoje gniazdo lepi, Gość nie zaw ita, i nikt nie odgadnie Jak blizkie czasy, gdzie ów gmach wspaniały Brzm iał uczt odgłosem i wrzawą, i śmiechem, Co zdał się igrać z ścian odwiecznych echem ...
Dzisiaj śmiech zamarł i pieśni przebrzmiały, W szystko dokoła zda się pustem, cichćm I zesmutniałóm — chociaż zamku sale Jeszcze jaśnieją dni świetnych przepychem.
Jeszcze w weneckich zwierciadeł krysztale Lśnią możną ręką zgromadzone skarby Z całego świata; tu znikają mury
Pod wschodnich tkanin złocistemi farby;
Tam b łyszczę greckie rzeźbione marmury, Owdzie wśród pyłu zapomniana zdawna Stal damasceńska w rubin}^ oprawna B dzew ieć poczyna — i zda się, źe czek a, B y ją porwała silna dłoń człowieka I tam poniosła, kędy krew się to c z y ...
Napróżno czeka! Tu w szystko lśni dumnie, Tu przepych nęci i zdumiewa oczy,
A le samotnie i zimno ja k w trumnie!
Pan zamku zdawna zw ykł stronić od ludzi;
W ychodził rzadko i to bardzo rano Ponad brzeg skały — i w tedy widziano, Iż-ch od ził zwolna, ja k c z łe k , w którym budzi K ażd y kro k żyw sze, bolesne wspomnienia;
Lecz nawet w tedy żaden w yraz ska rg i, Ni lek k ie błogiej pamięci westchnienia Nie p rzek roczyły zaciśniętej wargi.
Potem znów wracał do wielkićj komnaty, K ęd y dnie całe samotnie przebywał.
Gdzie promień słońca przez misterne kraty W ysokich okien jasno dolatywał.
Tam siadał, m ilcząc, przy księdze otwartćj, A le częstokroć napróżnobyś pytał
O to, co w księdze tak pilnie w yczytał.
W krótce bywało — znad pożółkłój karty,
Jak niewidzialną ciągnione p otęgą, Spojrzenie je g o w głąb kom naty leci:
Tam zpod zasłony w ielki obraz świeci Na murze czarną zawieszony w stę g ą ...
Iwar wstał — p atrzm y! podnosi zasłonę, Lica niew ieście.. . lecz nikt nie wym arzy, Nie skreśli w dzięków tak anielskićj tw arzy;
Sam mistrz nie zd ołał, dzieło nieskończone, Jak g d yb y malarz nie ufał swój sile I pendzle rzucił z drżeniem tajemniczem.
A le rzecz dziwna! jeżeli przez chwilę W zrok nad Iwara zatrzymasz obliczem , W idzisz ja k nagłe zachodzą w niem zm ian y:
Chwilę w zrok tonie słodyczą zalany, Chwilę w nióm żyw y, dziki ogień świeci, To znów przez usta wybladłe przeleci Uśmiech tak g o rzk i, iż prawie jest grzechem W yraz boleści tej nazwać uśmiechem.
G dy w iejąc z brzegów Umarłego Morza, Nad fal powierzchnią wiatr przelotny świśnie, W net przed nim gładka, ciemna przestrzeń pryśnie, Jak gd yb y nagle w głąb zimnego łoża
W stąpiło ż y c ie ... lecz patrzaj przez chw ilę, Niech wiatr przeleci a pierzchnie złudzenie, Fale znów drzemią w kamiennej m ogile;
W iatr ucichł — życiem było wiatru tchnienie!
5
Oblicze ludzkie ja k to Martwe Morze Pod g ład ką, cichą powierzchnią kryć może Burz i zniszczenia straszne tajemnice;
Dziś w szystko zgasłe drzemie na dnie duszy, Chwilę ją w alka przelotna poruszy
I znowu cich o.. . znów modre źrenice Zimne, spokojne, ja k b y ły przed chw ilą, Nad starej księgi kartami się chylą.
Iwar się zdawał w pełnym sił rozw oju — I choć mówiono, iż przebolał dużo, Z niejedną w życiu pasował się burzą, Nie było śladu ni cierpień, ni znoju Na dumnśm czole — i tylko się zdało Jak gd yb y kiedyś b ył zdrętwiał odrazu, I stał się nagle podobnym do głazu.
Serce zaw rzało, p ęk ło , skamieniało!
Teraz — lecz dawniej? cóż w tem sercu b yło ? C zyż to b yć m oże, iż owe powieki
Ledwo zdołały — dziś zgasłe na w ieki — Życie przytłum ić, co zeń na świat biło
M łodzieńczym , żyw ym , namiętnym płomieniem?
Mogłaż się kied y ta skroń ugiąć harda?
M ogłyż te usta drżeć miłości drżeniem?
Teżsame usta, gdzie dziś sama wzgarda I zimna, martwa obojętność g o ś c i? ...
Dziwne są dzieje Iwara m łodości,
D zieje spisane na dnie je g o duszy Takiem i gło sk i, ja k ie rozpacz ry je , Jakich niepamięć ni duma nie zm yje, I które chyba śmierć wraz z życiem skruszy.
I.
Już gw iazdy n ik n ą ... Świta dzień pogody Ponad Malara przejrzystem i wody.
Od wschodu nieba zapłonione zorze Eumiane wdzięki przegląda w je z io rz e , Co ja k zwierciadło pod stopy mu legło.
Lecz jeszcze z brzegu, w głąb wązkiój zatoki, K rąg skał wyniosłych rzuca cień głęb oki;
Jeszcze m ilczenie, co z nocą zaległo, Szerzy się w koło i cięży nad ziemią.
W gąszczu zielonym jeszcze ptaszki drzemią, I młode orlę drzemie u skał szczytu, I białe chmurki drzemią wśród b łęk itu ...
Uśpionym nawet zda się dworek mały, Co na tle świerków odbijając w bieli, Jak trwożny gołąb tuli się do skały — I ja k uśpione wśród modrćj topieli
• Grypsholmu groźn e, zczerwieniałe mury,
■ i Pod m głą poranną k ry ją grzbiet ponury;
Świat cały milczy, ko rzy się i czeka, Jak r a j, gd y czekał na przyjście człowieka.
Nagle — najpierwszy promień słońca trysn ął, Tysiącem iskier w górę niebios cisnął, A za nim promień i jeden i drugi, A ż w niebie światła, rozlały się strugi, I ponad nurtem żyw y blask purpury Zrzedniał i pobladł i zniknął na wschodzie.
Już w ietrzyk toczy obłoki u góry,
Szumi wśród krzew ów i na szklistej wodzie Drobniuchne fale oddechem porusza;
Gaje skowronków ozw ały się pieniem, Jakby ze słońca najpierwszym promieniem Do martwćj ziemi wstąpiła i dusza!
Cóżto za łódka co zdała się zbliża I mknie po falach tak zwinna i chyża, Jakby j ą ręka czarodziejska niosła?
Z nićj żeglarz lekkiem poruszeniem wiosła Ledwie w przelocie wód powierzchnię trąca.
D otknięcie wiosła nurtów nie zamąca, W ślad tylko smugę pozostawia ja s n ą ...
I ta k , ja k o b ło k, co prując lazury, Spieszy do w iększej p rzyłączyć się chmury, T a łódka bieży tam — w zatokę ciasną, Gdzie u podnóża niebotycznej skały W gaju świerkowym świeci dworek biały.
Ziemia ju ż blizko. Żeglarz wstał z pośpiechem I z okiem lśniącśm, z wstrzymanym oddechem, Bada brzeg cały — nie Widać nikogo!
P rzyb ił do lądu, zarzucił kotw icę, Na brzeg skalisty chyżą w skoczył nogą, A ż kamień brzęknął pod srebrną ostrogą.
I znowu staje, natęża źrenice — P u sto .. . ściął usta i zasępił lice.
Wtem nagle z gaju ozwał się wesoło Śpiew słodki, świeży, i z bieluchnej rączki W górę rzucone spadły róży pączki Kwiecistym gradem na młodziana czoło;
I zpoza krzewu b ły sły czarne oczy, B łysn ęły pukle złocistych w arkoczy, B łysnęły lica z pereł i koralu,
Lśniące urokiem tak dziwnej piękności, Iż patrząc na nie chwytała m yśl żalu:
D ługoż ten anioł na ziemi zagości?
L ekk a ja k sarna, powiewna ja k trzcina, W ybiegła z gaju góralska dziew czyna, I na jś j widok cała twarz m łodzieńca, T a twarz rycerska żywym ogniem płonie.
Jej — nie przybyło na licach rumieńca, B ie ży ku niemu i w yciąga dłonie:
„Iwar! ju ż tutaj? czemu dziś tak wcześnie Do mojej skały twe czółno przybiło?
to
W czoraj o tobie marzyłam coś we śnie, Moje marzenie twój powrot w ró ży ło !“
„Powrót Karynno? Powiedz pożegnanie!
Wczoraj od wodza dostałem w ezwanie, Długom nań czekał — wreszcie przypomniano!
Za chwilę płyniem , łódź stoi gotow a, I na tom p rzyb ył do ciebie tak rano, B y ci raz jeszcze powiedzieć: bądź zd row a!“
„D ziś jeszcze bracie?11
„Dziś 5 lecz bądź sp ok o jn a, Niedługo z Danią ukoń czy się w ojna,
P o w ró c ę ... T y zaś, o ty mój aniele!
Żyj tu szczęśliw a, daleko od ludzi,
Niech żadna gorycz twych marzeń nie trudzi;
Myśl czasem o mnie, lecz nie m yśl zbyt w iele, Siostro bądź zdrow a!“
„Cóż tobie mój drogi?
Nigdyś tak smutno nie żegnał mnie jeszcze , Chociaż na wojnę i na dalsze drogi Jechałeś nieraz! Miałżeś sny złow ieszcze?
Powiedz mi bracie!“
Karynna pytała;
Jćj ręka drżała w Iwara uścisku, A le w jć j oczu przelotnym połysku , W tonie i w twarzy, co nagle pałała I znowu bladła — coś dziwnego b y ło , Coś co wyrażniój nad słowa m ówiło, Iż myśl je j długo błądziła w oddali,
I że obecnie napróżno się sili
W czczą rzeczywistość wrócić z marzeń fali.
„Dziewczyno, odrzekł młodzieniec po chwili, Mnie raczój spytać p rzysta ło : co tobie ? W yraz n iezw ykły świeci w twojem oku, Znać go w twym g ło sie , w twej całćj osobie...
Nie przecz — ty mego nie omylisz w zroku!
A mnie strach ch w y ta ... 0 nie przecz! Ja czuję, Ktoś tu był wczoraj .. . T y bled niesz! Z gad u ję!
0 m ów! mów p ręd k o , kto w te dzikie- skały Śmiał aż do ciebie przystąpić zuchwały!
Lub powiedz raczej; nie było n ik o g o . . . “
Tu głos mu przycichł z namiętności drżeniem, 1 oczy wlepiał b ystro, prawie z trw ogą, Jakby jej duszę chciał zgłębić spojrzeniem;
A ż pod tym wzrokiem spłonęła dziewica, Spłonęła dumą i jej świeże lica
Przyćm ił cień gniewu:
„Odkądże mój panie Prawo zwierzchnictwa nademną ci służy?
Cóż dziś ten zapał, ten niepokój w róży?
Ledwie ci nawet za wym ówkę stanie T a p rzyjaźń, co nas łączy z lat dziecinnych, A krom przyjaźni nie znam ci praw innych!
B o źe nas jedna wykarm iła m atka, I źe mój ojciec, dzielny Magnus stary, Twojem u ojcu dochowując wiary, Za niego p o legł, w alcząc do ostatka;
Żem jest sierotą, ubogą dziew czyną, A tyś pan możny — jestźe to p rzyczyn ą, A b yś miał śledzić i badać surowo Mój kro k najmniejszy i najlżejsze słowo?
Lecz nie! Iw arźe, o nie patrz tak smutno!
Przebacz! Ja ciebie ja k w dziecinne lata Kocham , i będę kochała ja k brata;
Byłam niedobrą, nieczułą, o k ru tn ą ...
0 słuchaj! nie stój z tak pochmurną tw arzą, Chociaż cię może me słowa obrażą,
Powiem ci wiernie w szystko, co się s t a ło ...“
Tu się dziewczyna w strzym ała, westchnęła, Spuściła oczy i zwolna, nieśmiało,
P o krótkiej chwili tak znowu zaczęła:
„W iesz, źe raz w tydzień wysyłam do miasta Mą starą sługę, b y sprzedała k w iaty ,
Któremi bujnie do koła mej chaty Sadzony gaik co roku porasta.
T ak przez dzień cały pozostałam w czora, A ż mi się w końcu samotnćj w komorze Smutno zrobiło, więc chociaż na dworze Burza miotała falami jezio ra,
18
W yszłam i stojąc na sterczącśj skale Słuchałam wichru pieśni rozhukanej;
Widziałam zdała walczące bałwany, Jak grzmiąc na inne rzucały się fale, A ż przestrzeń wrząca pianą się z a k ry ła ...
Tam biły grom y, lecz tu wśród zatoki Tak było cicho, iż u stóp opoki Fala tam wściekła — pokornie się wiła.
Ja stałam patrząc, aż ujrzałam nagle Ł ód ź, która płynąc od Stokholmu strony Ku nam zmierzała swój bieg utrudzony.
Łódź była w ielka, lecz zwinięte żag le, Ponad wiosłami schyleni żeglarze Chciwie dążyli w bezpieczne u k ry c ie , W iosłując silnie — snać w alcząc o życie.
W szystkich pobladły i struchlały tw arze, Krom twarzy teg o , co u steru siedział, Patrząc na dzikie żyw iołów igrzyska Śmiało, spokojnie, ja k g d yb y nie w iedział, Ze łódź tak lekka i otchłań tak blizka!
Łódź brnęła zwolna; w krótkich chwilach ciszy Już mnie głos jeg o czasem dolatyw ał,
W yraźny, grzm iący, ja k b y rozkazyw ał Wzburzonym wichrom. W sercach tow arzyszy Na głos ten rosła i moc i odwaga,
Zwycięzkióm wiosłem ju ż tór w falach ry ją ,
14
Naprzód! wciąż naprzód! Choć burza się wzmaga, Choć fale ryczą , chociaż w ichry w yją ,
Ł ódź coraz prędsza, coraz śmielsza w biegu W eszła w zatokę, przybiła do brzegu! — W te d y ... choćbyśm y lat tysiące ży li, Już nie zapomnę wrażenia tej ch w ili...
On stał przedemną na skały w yłom ie, Płaszcz mu szeroki owijał ramiona, Piór czarnych kita w iała rozpuszczona.
Grom padł — i cichość nastała po grom ie! .. .
Pom nisz, ja k nieraz m y w Elfborskiej sali, Tuż p rzy królewskim stanąwszy obrazie, Długo w tę postać ponurą patrzali, , Co nam się zdała b yć w yk u tą w g ła zie !
Tu mnie dziwnego moc ciągła uroku, Choć g d y zmrok padał jam ziębła i bladła I drżąc do twego tuliła się b oku ,
Jak g d yb y wobec nocnego w id zia d ła...
I w tejże chw ili, gdym olśnione oczy W lepiła w lica pięknego sternika, Uczułam naraz, iź ów strach proroczy, Ów dziwny urok znów mi pierś przenika.
W tedym mu nagle do kolan upadła, Bom w nim przeczuła, poznała, odgadła Postać z obrazu, twarz króla E ryk a!
15
On się uśmiechał z mojego zdumienia, I gdy mnie podniósł i schylił się ku mnie, W oczach, co pierwej b łyszczały tak dumnie, Świecił blask słodszy, ja k b y rozczulenia;
A gd y przemówił — w każdym jeg o dźwięku, W każdym wyrazie tyle było w dzięku, Iż wśród podziwu zapomniałam trw o g i...
Wtenczas król, pragnąc odpocząć po znoju, R aczył w mej chaty próg wstąpić ubogi I przyjął czarę chłodnego napoju.
Wieść o nim m ówi, że jest d zik i, srogi, Nie! lud go nie zna a wieść ślepo kłam ie!
C złek, coby w życiu jedną spełnił zbrodnię, W oczachby. nosił owej zbrodni znamię:
Jego skroń lśniła tak ja s n o , łagodn ie.. . 0 nie przeryw aj! ty go nienaw idzisz, T y masz doń żale tajemne i stare, T y zdradę w każdćm je g o słowie w idzisz, W każdym w yroku — zazdrości ofiarę!
Lecz słuchaj! — Prędko ubiegały chw ile, K ról wciąż rozmawiał wesoło i m ile, T ylko chwilami dziwnie chmurzył lica — W tedy w zrok pałał — służebnicy drżeli;
Lecz cień ten mijał ja k o błyskaw ica, Która w noc letnią przez niebiosa strzeli 1 nie zwiastuje nic — oprócz pogody!
16
Ucichła burza. Już na rozkaz pana P rzy łodzi stała drużyna zebrana Gotowa p łyn ąć, choć wezbrane w ody Wpośród jeziora jeszcze z szumem głuchym , Ciężkim i wolnym to czyły się ruchem.
W yszliśm y z chaty i na brzegu stali;
K ról wsiąść rozkazał, sam pozostał w ty le , I jeszcze ze mną rozmawiał przez chwilę;
W reszcie się schylił, chciał coś mówić dalćj, L ecz się zatrzym ał, ja k b y słów nie stało;
Zwrócił się nagle i mnie się w y d a ło , Iż w tćjże c h w ili... to może w złudzeniu, Co ogarnęło mój umysł szalony,
T ak mi się zdało — iż król g d y w milczeniu W sk oczył do b a rk i, b y ł dziwnie w zruszon y...
D ał znak — kotw icy łańcuchy zabrzęldy I łódź złocistą puściła się sm ugą,
K tórą zpod chmury słał pierwszy, w ylęk ły Prom yk po burzy. K ról jeszcze stał długo R ęką śląc ku mnie pożegnania znaki, A ż łódź zatoki opuściła szlaki
I szybkim zwrotem za czarną pierś głazu Sk ryła się nagle i z oczu mi znikła.
W ted y tak dziwna mnie trwoga przenikła, Iż przyjść do zmysłów nie mogłam odraził, Wątpiłam oczom — i sądziłam prawie, Iż , com dopiero przeżyła na ja w ie,
17
Było snem ty lk o , snem wśród gromów bicia!
Nie wiem ja k długo ta niepewność trw ała, Rosa wieczorna mi skronie oblała, Jćj chłód mnie znowu obudził do życia.
W tedy spojrzałam zwolna w koło siebie:
Noc zaszła — gw iazdy św ieciły na niebie I w wodzie białe kąpały prom ienie...
Uklękłam cicho i wezwałam B oga, A ż wśród m odlitwy przeminęła trw oga, Spokój powrócił i pierzchło złudzenie, Umilkło dziewczę, lecz jej czarne oczy, W przódy nieśmiałe i łzami zamglone, Teraz płonęły namiętnie wlepione W błękitne fale, ja k b y wśród przezroczy Szukały łodzi co znikła w prom ieniu!..
Tak krótka chwila ubiegła w milczeniu.
Przerwał je młodzian — zadrżała dziewica, T ak nagła gorycz zalała mu lica,
Taki gniew wzrastał w każdśm słowa brzmieniu:
„0 czemuż!“ w ołał „czemuż ten przeklęty, Nikczemny zdrajca — świętokradzką nogą W stąpił w próg chaty niewinnej i św iętćj!
I jam tu nie b y ł w tę chwilę zło w ro gą,
Kiedy on przybył z swym piekielnym śmiechem, Zatruł powietrze swoich ust oddechem,
Kiedy dłoń jeg o krwią czystą skalana Dotknąć cię śm iała! .. . G dy nakształt szatana,
3
18
Co się do świeżej uśmiecha zdobyczy, Mamił cię blaskiem kłamanój słodyczy!
Przeczucia m oje, w yście nie skłam ały!
Jam drżał — nie wiedząc, co ten przestrach znaczy, Gdyż nie odgadłem , iż tyran zuchwały,
Co kraj pogrąża w w stydzie i rozpaczy, I tu dosięgnie mojego a n io ła !...
Lecz nie! ja cię ju ż nie opuszczę w ięcej, Strzedz będę m ocniej, ostrożniej, goręcej, T a k , że się przedrzeć do ciebie nie zdoła, Choćby nadziemskiej zażądał pomocy!
Lecz cóż t o .. . przebóg! czy słyszysz huk działa?
Cała dolina się echem ozwała, Snać piekło z mojćj urąga niemocy!
Mnie jechać trzeba — jam z wiązań p rz y się g ą ...
0 luba moja! teraz błagam ciebie,
Błagam na w szystk o, co świętóm na niebie, Błagam z ostatniej modlitwy potęgą!
G dyby tu je s z c z e ... czego T y uchowaj 0 w ielki B oże! gd yb y jeszcze kiedy Król śmiał pow rócić.. . o lu b a ! ty w tedy Idź między skały, lub w gaju się schow aj, Chroń się g o , lęk aj, ja k się lękasz gadu!
Niech dłoń twa jeg o nie dotknie się ręk i, Niech go twej pieśni nie dolecą dźw ięki, Niechaj stóp twoich nie dostrzeże śladu!
Słyszałaś hasło, co grzmiało w o d d a li?...
Już czas — bądź zdrowa! ja zwlekać nie m ogę,
T y módl się, czuwaj i pomnij przestrogę!"
R z e k ł, w skoczył w łó d kę, pomknęła po f a li...
P ły ń , płyń Iwarze! Niechaj wiatr łaskaw y Potężnie nadmie dziś żagle twej nawy, Niechaj ci żalu i zgryzot oszczędzi.
Płyń ! Nim na długo jój widok utraci, Niech wzrok twój lubćj nie szuka postaci, Niech się nie zwraca ku tej skał kraw ędzi;
Dziewczyna bowiem dziś w edług zwyczaju Okiem łódź goniąc na brzegu nie stała, Zalana łzami wróciła do gaju:
Niestety! nie za Iwarem p ła k a ła ...
n.
Ubiegła wiosna — lato, jesień płynie;
Z duńskich w ybrzeży smutne lecą w ieści, Kraj cały czeka w trwodze i boleści E ychłoź znów flota do portu zawinie?
W Stokholmie krążą tłum y niespokojne, Każdemu sercu cios blizki zagraża I każdy zcicha ze zgrozą powtarza,
Iż król ich w ysłał na rzeź, nie na wojnę! — W róciła flota — naprzeciw rycerzy
W ybiegło miasto. Lecz jak że ich mało!
W ieluż pod zimną, obcą ziemią leży, W ielu w sromotnój niewoli zostało I z żalu skona! 0 gdzież się podziały Owe dni długie zwycięztwa i chwały, Owa potęga szw edzkiego oręża?
Jeden dzień straszny zgniótł w szystkie nadzieje.
Dziś kraj na,próżno w szystkich sił natęża, Próżno swych dzieci krew szlachetną leje —
81
Próżno! W róg codzień rośnie w dumie, w m ocy;
Gdzie miecz nie wskóra — tam dosięgnie złotem.
Niedawno je s z c z e ... strach pomyśleć o tem!
Wdarł się w głąb kraju, naród drżał w niemocy A król się b a w ił... aż z niebios zesłana Pomoc nadeszła i zwycięztwa cudem Zabłysła szabla królew icza Jana.
On co tak długo, ciężko cierpiał z ludem, Dziś ledwie przed nim pękła w ięzień krata, Zarzucił zbroję na młodzieńcze barki
I z garstką dzielnych wsiadł wrogom na ka rk i, Zbawił k r a j, wolność i koronę b rata!
Już lud się cieszył i ju ż w szystkie usta Wielkim okrzykiem uwielbienia brzm iały:
Niech żyje książę Finlandyi! Nasz śmiały, Nasz dobry książę! — K rzy k i radość pusta!
Już zazdrość oręż wstrzym ała zw ycięzki, Jan musiał smutnie powracać do grodu, I odtąd znowu płyną łz y narodu Nad dawną chwalą i świeżemi klęski.
Lecz cicho! niechaj żal i w styd się k ry je , Bo mógłby który z królewskich siepaczy Dosłyszeć skargę albo ję k ro z p a c z y ...
I wtedy biada, biada tem u, czyje Usta w ydały ten ję k lub przekleństw o!
Lud wie i m ilczy; lecz ta cichość głucha Groźna płomieniem, co tli w głębi ducha, Którego nuży zbyt długie męczeństwo. —
22
Iwar powrócił — lecz próżno u brzegu C zekają słudzy, czeka przyjaźń szczera, Iwar się z objęć przyjaciół w ydziera, Dosiadł rumaka i w szalonym biegu Znika im z oczu. I dokąd tak zmierza?
Nam zgadnąć łatw o, lecz sługi zdziwione Długo ciekawie sp og ląd ały.w stronę, Gdzie znikła postać młodego rycerza.
Zmrok ju ż b y ł ciemny, gd y stanął u progu Białego dworka. W iatr świszczał wśród krzewów, Lecz Iwar wichru nie słyszał powiewów;
Iwar w tćj chwili zapomniał o w rogu, 0 daw nych, trw ogach, o nieszczęściach kraju , Ludziach na ziemi i słońcu na niebie, Jak duch zbłąkany, co wraca do raju,
W przód ziemskie troski w niepamięci grzebie. — Skrzypnęły wrota — błysła światłość żyw a;
Tam , nad trzeszczącem ogniskiem z łuczyw a Siedziała ona. Lecz jakiem iż cudy
Jeszcze piękniejsza, niźli była w przódy?
Stokroć piękniejsza! choć patrząc w nią dłużej, Mniejbyś ju ż znalazł swobody dziew częcćj;
W skroni schylonćj świeciło coś w ięce j, Coś ja k pełniejszy, żyw szy rozkw it róży, Co ju ż z wietrzykiem nie igra w esoła, Lecz słodko niebios uśmiecha się darem
I zapłoniona blask jasnego czoła Chyli pod własnej piękności ciężarem.
Iwar się zbliżył — teku brakło wśród ło n a ...
Kocham cię! mówił rumieniec na twarzy, Kocham! mówiła źrenica zwilżona, Lecz nim to słow o, co się w sercu żarzy, Wzruszeniem drżące wym ów iły usta, Już złudna szczęścia przeminęła chwila!
Już, ju ż był przy n iej, wtóm nagle się schyla, I znów powstaje, lecz blady ja k chusta, Którą rzucają na umai’łych lic a ...
T u ... snać w niedawnej zgubiona godzinie Leżała długa, m ęzka rękawica.
Podniósł ją Iw ar, podaje dziewczynie I m ilczy ... czemu? czy się pytać b o i?
W szak ju ż gmach złudzeń dokoła się w ali, W szak straszny dowód żyw ą dłoń mu pali!
On z prawdą w alczy i czeka i stoi, Jak zimny posąg z wyciągniętą dłonią.
Ł zę , co przed chwilą w źrenicy świeciła, Łzę słodką — w rząca namiętność spaliła;
0 ci szczęśliwi, co w żalu łz y ronią!
C i, co nie w iedzą, czśm jest zazdrość w ściekła, Gdy miłość w krwawą zmieniając pochodnię, Jćj blaskiem wiedzie na śmierć lub na zbrodnie!
W sercu Iwara w rzały burze piekła,
Z ły duch zw yciężył i w alka ustała.
„ E ry k ? “ zapytał głuchym , obcym głosem ;
„T a k , E r y k !“ śmiało odpowiedź zabrzmiała.
Młodzieniec jęk n ął i w strzasł się pod ciosem, Piorunem gniewu i pogardy błysnął,
Karynnie w oczy rękawicę cisnął I od szed ł.. . A le zanim przebył p ro g i, Już mu Karynna zm ieszana, pobladła, Zabiegła drogę i ku drzwiom p rzypad ła:
„Stój! stój na B oga! Stój bracie mój d rogi!11 W ołała głosem żalu i zdumienia —
I młodzian stanął, co czynić niepewny, W pół rozbrojony a jeszcze wpół gniewny, Słów jć j daremnie szukając znaczenia.
Naraz w pobliżu zatętniały kroki
I w drzwiach otwartych mężczyzna w ysoki Stanął zdziwiony, w zrok tocząc dokoła.
„K ról!" z piersi obu k rzyk dobył się razem, A le z tak dziwnie odmiennym w yrazem , Jak dzwon pogrzebu i piosnka w^esoła.
D ziew czę, ja k b y jej nagły prom yk słońca Ł z y w ypił z oczu, żal ukoił w łonie, Do wchodzącego skoczyła płonąca, Na jeg o piersi tuli białe skronie, Potćm je wznosi z uroczym uśmiechem, Króla w głąb chaty przyciąga z pośpiechem
I tam doń szepcze coś żyw o i zcicha, W stronę Iwara ukradkiem spogląda I rączki składa, snać że czegoś żąda.
Lecz cóż to? K ról ją od siebie odpycha, Jednego rzucić nie raczy wejrzenia!
I on w zrok bystry w Iwara utopił, Jak gd yby w rysach jeg o tw arzy tropił Zatarte szczątki strasznego wspom nienia...
Iwar wciąż m ilczał, wargi je g o drżały, Rozwarte oczy sypały iskrami, Lica się groźnym rumieńcem zalały;
Z założonemi na piersiach rękam i, I głową dumnie wzniesioną w ysoko,
Szedł wprost na k ró la, szedł — aź się spotkali, Mierząc się wzajem spojrzeniem ze stali
W pośrodku chaty — twarz w tw a rz, oko w o k o ! I była chwila w alki ducha z duchem...
W reszcie o dziw y! twarz króla pobladła, Trwoga nań nagła, szalona osiadła, Pot czoło skropił. Konwułsyjnym ruchem Pod mur się co fa , coraz d a lć j, dalój , Chce szabli chw ycić, lecz w struchlałej dłoni Nie zdoła podnieść, ni utrzymać broni.
„H a!“ woła dziko „Umarli powstali!
Ha! precz z upiorem !0 — Iwara twarz harda B łysła uśmiechem — w nim tryum f i wzgarda.
4,
2 6
„A więc pamiętasz więzienia U psali?“
K zek ł głosem ostrym — ja k m iecz, co przenika Śmiało, bez drżenia, w serce przeciwnika —■
„A więc pamiętasz ową noc przeklętą,, Gdziem krwią zbryzgany, ponad trupem brata Zemstę Ci p rzysiągł, zemstę w ieczną, świętą!?
Jam nie zapomniał, choć minęły la ta ...
Ha pomnisz? Ciemną b yła ta noc zbrodni, Gdyś wszedł do lochu ja k szatan — oblany Czerwonym blaskiem trzeszczących pochodni — Zaledwie w szedłeś, zabrzękly kajdany,
On powstał, m yślał, żeś wolność przynosił.
B iedny szaleniec! on cię kochał ty le, Iż zło żył ręce i tylko cię prosił,
B y ś w ierzył, że cię nie zdradził na chwilę!
Daremnie błagał! któż twój gniew przełamie?
Z blużnierstwem w ustach i w ściekłością w o ku , Chwyciłeś sztylet, co tkw ił przy twym boku;
Pom nisz? Nóż błysnął i w ofiary ramię U grzązł g łę b o k o ... On zadrżał — nie ję k n ą ł, Nie k rzy k n ą ł, ostrze wolno dobył z rany, U stóp mordercy z pokorą uklęknął, I nóż gorący w własnej krw i skąpany, Do ust przycisnął i oddał go to b ie ... *) W tćj chwili g ła zy więzienia płakały,
*) Cała scena historyczna.
27
Lecz tyś nie plakal zimniejszy od skały!
Dobić kazałeś, b y zagasły w grobie Te jasne oczy, w których każdćj chwili Czytałeś niemą boleść i w yrzu ty W ystępków twoich. K azałeś — zab ili...
Ja — dziecko prawie, do słupa przykuty, Szarpiąc kajdany co mi rw ały ciało, Patrzyć musiałem na jeg o skonanie!
Ha! teraz bledniesz, teraz drżysz tyranie, A wtedy przecież tyle sił ci stało, Żeś m ógł, krew świeżą ocierając z ręki, Słyszeć z ust jeg o konające ję k i,
Słuchać swobodnie jak się pieśni słu ch a !...
Mnie w ustach zamarł gniew i płacz i proźby, Tyś dziecięcemi nie uląkł się groźby — W yszedłeś — znikły pochodnie i głucha Cichość grobowa nastała w więzieniu, A ja twarz tuląc do zimnego słupa,
Zdrętwiały żalem, w ciemności, w milczeniu, Sam pozostałem — sam w obliczu trupa!
W tedy ci młodą trza było zgnieść żm iję, By, gd y w yrośnie, śmierci nie przyniosła Swćj zemsty jadem ! Dziś — żmija wyrosła!
Dzisiaj żal próżny — E ryku ja żyję!
Słyszysz? ja żyję! tobie umrzeć trz e b a ...
Jam próżno błagał — dziś tyś sam, wśród n o c y ...
28
Broń się! masz szpadę, broń i wzywaj nieba, Żadna cię siła nie w ydrze z mej m ocy!“
„Ja ci go w yd rę!11 k rzy k bólem szalony Ozwał się nagle i Iwar odskoczył, Bo tuż pod ostrzem nagiej szabli zoczył Postać Karynny. Śnieżnemi ramiony, Jak zbroją, szyję królew ską owiła, I własną piersią jeg o pierś zakryła
Tak, że miecz godząc w serce przeciw nika, B y łb y ten puklerz musiał przebić żyw y, I śmiercią stłumić jój k rzy k rozpaczliwy.
„Litości bracie! jam żoną E ry k a !11 W te d y .. . któż p o w ie, co się w tedy stało W duszy Iwara? K tóżby w yrzec umiał?
Stał pomieszany, iakb y nie rozum iał, Czemu ni chwilę serce bić przestało, Jaka mu przepaść n nóg się rozwarła, Jaka moc zemstę gotową w ydarła, Czemu się w szystko zciemniło dokoła?
„H a!11 jęk n ął w reszcie, „zapóźnom powrócił!
Już nie drżyj królu! Masz dzisiaj anioła, Co znad twej gło w y miecz zemsty odwrócił;
Rozum iesz? dzisiaj! gd yż B ó g da, że kiedy Spotkam cię — nie dbam w dzień czy nocną d o b ą...
Może konając pożałujesz wtedy,
Żem zechciał dzisiaj mieć litość nad tobą!
A ty K aryn n o !“ tu głos zadrżał trocha, I stał się cichym ja k b y szmer daleki,
„Niech B ó g cię strzeże ja k cię Iwar kocha, 0 szczęście m oje, żegnam cię na w ieki!"
1 wyszedł zwolna__ Przez drzwi uchylone, W biegło na chwilę głośne wichru w ycie — Potem ju ż tylko słyszano serc bicie, I z ust K arynny łkania przytłumione.
III.
W ieczór się zbliża. Pow stał wiatr zachodu, Słońce połyskiem ostatnich promieni Żegnając, jeszcze złoci i rumieni Posępne baszty królewskiego grodu.
Gmach to szeroki a z pośrodku wieża W ysm ukłą szyją wzbija się wysoko, Z niej dniem i nocą czujne straży oko Bada w krąg miasto i morskie wybrzeża.
Już przez trzy w ieki silna twierdza stoi, A u stóp twierdzy wprzód skromna mieścina , Z szybkością wzrasta, rozszerza się, stroi, I gmachy swymi na skały się wspina.
Lecz dziś ju ż w szystko i miasto i skały, W cieniu topnieje u zamku podnóża, G dyż słońce tylko oświeca szczyt w zgórza, A na nim mury i baszty i wały.
31
Drzwi się rozwarły od króla komnaty, Na progu młoda stanęła królow a, Piękna, kochana, strojna w złote szaty, Czemuż w je j licach cień żalu się chowa?
Król ją pokochał, wbrew Panom i Kadzie W ezwał na zam ek, ogłosił swą żoną;
U stóp góralki dziś serce swe kładzie, Jutro jój skronie ozdobi koroną!
I choćby na nićm korony nie b y ło , Jest taka jasność na K arynny czole, Że wśród aniołów, czy w królewien ko le, Onoby zawsze nad w szystkie świeciło.
Czemuż więc smutna? C zyż nagłe nowiny Budzą w jć j sercu tęsknych myśli roje?
Czemu tak smutna? W szak niema godziny, Jak przywołana w królewskie pokoje, Biegła doń lek k a , szczęśliw a, wesoła!
A teraz w yszła — lecz próżno przed strażą Przechodzi szybko z odwróconą tw arzą, Wzruszenia swego zataić nie zdoła;
Więc bieży prosto na krużganek d ługi, Gdzie j ą ciekawe nie doścignie oko, Gdzie już nie spotka ni straży, ni sługi;
Tu ju ż krok zw alnia, westchnęła głęboko.
Król jój dziś straszną odkrył tajem nicę...
Dziś po raz pierwszy spojrzenie niechętne Rzucić musiała w tej duszy ciemnicę, W to serce słabe, niestałe, namiętne,
32
I strach na pierwsze wejrzenie j ą schwytał!
W zrok odwróciła — ju ż nadto w yczytał!
Żywo wspomniała Iwara przestrogi, Słuchając niema wśród zgrozy i trw ogi, Jak król jć j swoje w yjaw iał zamiary.
0 jak że długo u nóg mu klęczała, Jakże usilnie ze łzami błagała,
B y na swą głow ę strasznej niebios kary 1 świeżych przekleństw narodu nie ściągał;
K ról po raz pierwszy je j serce zasmucił;
Jćj rady, prożby gniewliwie odrzucił, Bezczelnym śmiechem z jć j żalu urągał!
Poznała w reszcie, iż dziś go nie w zruszy;
W stała, odeszła, a jed n ak w je j duszy W śród sprzecznych uczuć i wrażeń tysiąca Nie było śladu — nie ju ż potępienia, A le nagany dla sprawcy cierpienia.
Jedna m yśl tylko potężna, nagląca, W yraźnie tkw iła w błędnych m yśli zbiegu:
A b y go wstrzymać na przepaści brzegu, Gdy sam szalony w tę przepaść się strąca, B y go wybawić od zbrodni ostatniej, Od wiecznćj hańby, od zm azy krwi bratniej!
Ł zy , prożby próżne — więc działać w ypada;
Lecz jak że działać bez rady, pomocy?
Komuż się zw ierzyć? W szędzie niechęć, zd ra d a...
Iwar! gdzież Iwar? Od tój strasznej nocy,
33
Nigdy go, nigdy więcej nie widziano;
Mówiono ty lk o , iż nazajutrz rano, Jacyś rybacy, lądując przy skale, Znaleźli czapkę o sokolich piórach, Którą z jeziora w yrzu ciły fa le .. . Mówiono tak że, iż w sąsiednich górach Zjawił się rycerz na czarnym rumaku, Lecz że ja k widmo przez skały i jary Przeleciał szybko i zniknął bez znaku Ów błędny jeźd ziec i ów rumak kary.
Gdzież więc je st Iwar? C zy na dnie topieli Znalazł śmierć cichą w milczącćm jezio rze;
C zy wśród Polaków, na Augusta dw orze, Jak zbieg się k ry je ? Nikt się nie ośmieli Spytać lub w yrzec bannity nazwiska, Samo wspomnienie bojażnią przenika, A strach panuje pod rządem E ryka:
K at zawsze gotów i śmierć zawsze bliska!
On śmierci winien! W śród ogólnej trw ogi, Gdy lud królow i ściele się pod nogi, Gdy najdumniejsze schylają się głow y I wszystko milcząc truchleje d okoła, On jeden tylko nie raczył zgiąć czoła, Jeden śmiał grozić czynami i s ło w y ...
Przecież w tej chwili z pięknych ust królowej Jego się imię w ydarło z westchnieniem;
Echo je dziwnem powtórzyło brzm ieniem ...
5
84
B yło ż to echo? czy z piersi człowieka Skrytej boleści skarga przytłumiona?
Karynna ręce przycisła do łona, Stanęła chwilę i słucha i c z e k a .. .
N ic, wszędzie cicho! Lecz ta iskra drżąca, Co przed nią nagle błysnęła w pomroczu, B yłże to odblask wschodniego miesiąca, Czyli spojrzenie dwojga ludzkich oczu?
Echo przebrzmiało i prom yk ju ż zniknął — Karynnę strachu dreszcz zimny przen ikn ął;
W pół zapomniany skreśliła znak święty I z sercem drżącem i mgłą na źrenicy Szła dalój spiesznie przez zamku zakręty, A ź w biegłszy w progi zamkowej kaplicy, Tam na kolana upadła strwożona.
W kaplicy ciemno — tylko lampka biała Z w ysokich szczytów sklepienia zwieszona, Jak dawnej w iary iskra pozostała,
Rozsiewa w koło światło tajemnicze;
Gdzieniegdzie jeszcze wpół zatarta świeci Złota ozdoba lub świętych oblicze, A cień tóm głębszy gdzie blask nie doleci.
W ieleż to razy w pierwszych dniach wesela Do tych ołtarzy Karynna przybiegła,
.35
I tu od B oga ja k od przyjaciela Laski prosiła, b y je j szczęścia strzegła;
W ieleż to razy w modlitwie dziękczynnej, Z uśmiechem pełnym radości i w dzięku, Klękała tutaj z dziecięciem na ręku.
A dziś gdzież uśmiech na licach K a ry n n y ? ...
0 ja k samotno koło niej w tój chwili!
Codzień pochlebcy na E ryk a dworze Z ust jej rozkazów czekają w pokorze, K ażdy się myśl jej odgadywać sili;
Jednakby próżno w tym służalczym tłumie Szukała dłoni wyciągniętćj szczerze, Szukała serca co w prostocie umie
Cichych poświęceń skarb przynieść w ofierze, Na kim się w esprzeć, komu ufać błogo!
Jedno dlań serce tak biło na świecie, Dzisiaj to serce ciężar grobu gniecie, Dzisiaj prócz B oga ju ż nie ma n ik o g o ! .. .
Klęczała długo i dumała w c is z y ...
Wtem naraz głowę zwróciła do góry, Gdyż zdało jej się, iż brzęk ja k iś słyszy — Jakby o gładkie posadzki marmury Ktoś lekko trącił ostrogi żelazem.
Przebóg! tuż przed nią, wpół u k ryty w cieniu, Wsparty na szarym grobowca kamieniu, Stał nieruchomy ja k zrośnięty z głazem
L
Iw ar! T o nie sen, nie mara lękliw a, Jaka się w chorą wyobraźnię tłoczy, To on sam żyw y! Karynna się zryw a, W zrok przerażony w koło siebie toczy, Zdumieniem zbladła i omdlenia bliska.
Młodzian powoli zb liżył się i s ta je ...
Jakże zmieniony! A ż prawie się zdaje, Iżby nie o ko , co ja k dawnićj b łyska, Iżby nie postać, co w młodzieńczćj sile W znosi się zawsze smukła i wspaniała, Ona b y jedna Iwara poznała!
On płaszcz odrzucił i patrzał przez c h w ilę ...
— „I tak mnie w itasz?" rzekł wreszcie ponuro,
„W ięc ju ż nic oprócz trwogi i zdumienia!
Może i wkrótce przed króla purpurą Zgaśnie ostatni ślad mego wspomnienia?
Jeżli cię trwożę — je ź li łaski nowe Chcesz mieć u k r ó la ... id ź ! zawołaj straże, Pod topór kata idź podać mą głow ę!
Może krew moja z twej myśli wymaże
I pamięć o m nie! . . . Lecz cóż to — mój B o ż e ! Czym ju ż wraz z sercem i rozum postradał?
Nie drżyj tak lu b a ... jam w obłędzie gadał, I przebacz raczej, jeżeli ci może
Mój widok jedn ą chwilkę szczęścia kradnie;
Jeżli do twoich rozkoszy kielicha
Z mej winy jed n a gorzka kropla wpadnie!
Nie na tom przyszedł tn — gdzie na mnie czyha Zdrada, śmierć, hańba — b y szalony złożyć Ciężar przekleństwa na twą skroń niewinną, A by ja k npior złorzeczyć i trw o ży ć ...
Nie! ja przychodząc tu miałem myśl inną!
Chciałem raz je szcze , zanim legnę w grobie, Zdała, ukryty, oczym a chciwemi
Zobaczyć w szystk o, com kochał na ziemi, Chciałem raz jeszcze przypatrzyć się to b ie!“
— „0 dobrze mówisz!" odrzekła K arynna,
„0 dobrze mówisz, żeś gadał w obłędzie!
Mogłainże m yśleć, iż przyjdzie godzina, Gdzie Iwar gorzko posądzać mnie będzie
0 podłą zdradę! . . . Prawda — w pierwszćj ch w ili, Gdyś z mieczem godził na życie E ry k a ,
1 ja uczułam czem jest zawiść dzika!
Póżnićj — gdyś odszedł, g d y w koło mówili, Żeś chcąc ujść kary własną ręką zgin ął, Lub że się błąkasz wśród skał i wśród kniei Jak zwierz ścigany.. . w tedy gniew przem inął, Lecz odtąd każdą iskierkę nadziei
Tłumiłam w sercu i pytać się bałam. —
Gdy o wygnańcach kto wspomniał — ja drżałam, Myśląc o to b ie.. . Jażbym w ręce kata
W ydać cię miała? 0 klnę się na B oga!
Żem dawno w tobie zapomniała wroga I został tylko żal po stracie b rata!“
— „C zy brata ty lk o ?“
— „I nie dość ci na tóm, Że słyszysz tutaj z ust E ryk a żony
Głos pojednania? Że cię zowię bratem?"
— „Przebacz królow o! Jam chwilę szalony Zapomniał przepaść, ja k a nas rozdziela, I ja k a dzielić nas musi na w ie k i!
Bądź zdrowa! powróć do uczt i w esela, Ja pójdę błądzić samotny, daleki, A ż mnie siepaczy ręka nie doścignie, Lub aż na jakim odludnym kurchanie Położę głow ę i zwolna zastygnie To biedne s e r c e ... i cierpieć przestanie!"
— „M ilcz, milcz Iw arze! C zyż tobie przystało Trawić dni w płaczu ja k słaba niewiasta?
C zas, w ola, praca twe rany zagoi, W szak i mogiła kwiatami p o rasta...
Lecz tu nie zostań ani chwili d łu żej!
Tu zdrada w szystko bystrem śledzi okiem, Tu na cię czeka śmierć za każdym krokiem , T u w szystk o, w szystko nieszczęście ci w róży!
Nawet drżę cała, czy kto nie dosłyszy Tych słów przestrogi, które w nocnej ciszy Do ciebie teraz szepczą, moje u s ta ...
Idź, uchodź z kraju! Tam na Polskićj ziemi Znajdziesz przytu łek — opiekę Augusta!
Lub n ie ! tam tęskno pom iędzy obcym i.. . Do Akelsundu spiesz — do królew icza!
W szak z nim cię przyjaźń lat dziecinnych wiąże — Tam ju ż wrogiego nie ujrzysz oblicza.
Przecież w niełasce b y ł długo sam książę, Książę Finlandyi! .. . A ch straszne wspom nienie!
Chwilę ucichło i ju ż znów się b u d zi...
Co za m y śl! .. . P an ie! czyż mnie serce łu d zi, Czyż to pokusa — czy z niebios natchnienie?
0 tak, natchnienie! — Mamy chwil tak mało A do zdziałania tak wiele zostało.. .
Słuchaj! Nim pójdziesz muszę ci się zwierzyć.
Patrz! w styd i zgroza rumienią mi lice, Nie dziw — ja zdradzam króla tajemnice, Mam w ręce wroga los jeg o powierzyć!
W roga? Iw arze, ty nie będziesz wrogiem!
Me łz y raz jeszcze E ryk a obron ią...
Błagam! przysięgnij tu , przed samym Bogiem , Iż teg o, co ci me usta odsłonią,
T y nie użyjesz na twej zemsty cele!
Wahasz się? Bracie, czyż żądam zbyt w iele?"
0 bardzo wiele żądała zapewnie!
A le jć j oczy tak mocno prosiły,
40
I głos jć j płynął tak słodko i rzewnie, Że Iwar w sobie nie uczuł dość siły, A b y odmówić i z wzruszeniem w oku E z e k ł, dłoń Karynny w obie biorąc dłonie,
— „Przysięgam ! P óki serce drga w tćm łonie, P óki miecz wierny wisi p rzy mym boku, Jam tw ó j! daj ro z k a z .. . Na twej matki grobie Przysiągłem czuwać nad twem życiem całem, Dziś kochać nie śmiem — lecz strzedz nie przestałem ; Mam skarb ostatni, poświęcę go tobie,
Nadzieję z e m s ty !... Mów! cóż więcćj trzeba?“
T u młodzian uczuł na dłoń wyciągniętą Ł zę spadającą, łzę gorącą, świętą — I zdało mu się, że to rosa z nieba, Balsam osłody za szczęście co stracił;
Czuł żeby chętnie całćm życiem spłacił Jedną kropelkę owej łz y dziękczynnej!
L ecz znowu zabrzmiał słodki głos Karynny:
— „Bracie tyś dobry! Sam B ó g oddać może To coś uczynił dla mnie w tćj godzinie!
A teraz spieszmy — czas tak prędko p ły n ie ...
Słuchaj Iwarze!
Dość długo na dworze Książęcym żyłeś, b y w iedzieć, że zdawna
41
Pomiędzy królem a braćmi się wszczęła Sroga nienawiść, to skryta, to jaw n a, Ani na chwilę z ich serc nie zniknęła, Lata przetrwała i losu k o le je ...
Nazbyt ci znane księcia Jana dzieje I oskarżenie i długa niewola, I pojednanie z bratem, co się zdało W różyć ju ż zgodę stanowczą i trwałą.
Lecz nie wiesz m oże, iż g d y z bitw y pola Z chwałą zwycięztwa wrócił książę młody, Teżsame usta, co dawnićj umiały
W braterskich sercach siać zaród niezgody, Znowu się z czarną potwarzą ozw ały:
Niecny zausznik oskarżył o zdradę Księcia Finlandyi i król mu u w ierzył, W swym gniewie braci poprzysiągł zagładę, Zdradę podstępem odpłacić zamierzył.
W krótce — podobno ju ż dzień wyznaczony, Gdzie król zamyśla w wspaniałym obrzędzie W łożyć koronę na czoło swej ż o n y ...
Niestety! w dzień ten proszony przybędzie Książę Finlandyi i w te d y .. . o P a n ie!
Zkądże odw agi, zkądże sił mi stanie, B y dalój m ó w ić!... lecz dość abyś w iedział, Iż księcia przestrzedz czemprędzej się godzi.
Idź! ale nie mów zkądeś się dowiedział — Gdy rada dobra, mniejsza zkąd p rzy ch o d zi...
Powiedz mu — niechaj przyjazdu odmówi;
Pow ied z, że tu nań zasadzka, śmierć ezeka!
Jeżli nie może odmówić królow i,
Niechaj w ym yśla przeszkody, niech zwleka Choćby z dnia na d zień .. . lecz na miłość B o g a ! Jeżli mu życ ie, je ż li wolność droga,
Niech nie p rzy b yw a !“
Tutaj głos królowój Ucichł, ja k b y je j więcej sił nie stało;
Milczała chwilę i znów ręką białą Z akryła oczy, ja k b y m yśli nowćj
I nowćj trwogi dreszcz przebiegł jej duszę.
— „Iw arze!“ rzek ła, „na tak długą drogę Ślę cię samego, a dać ci nie mogę
Pom ocy żadnćj — przecież coś dać muszę!
A ch! złota nie mam a złota ci trzeba!
K to raz wygnany, ten ju ż w szystko traci, Ziemię swych ojców i miłość swych braci, T y ś sam p ozo stał... i o kaw ał chleba
Żebrać ci p rzyjdzie, gd y wpośród twych włości Niegodny króla ulubieniec w ład a.. .
T o on, on winien! to jeg o zła rada, Serce E ryk a niezdolne podłości!
Lecz mniejsza teraz gdzie złego przyczyna.
Już późno! bracie, uchodź w imię B o że, W eź ten sznur pereł — może cię wspomoże W ciężką god zin ę.. . I d ź ! tam się zaczyna
Noc k ró tk a, blada; idź! niech B ó g cię chroni Od oka zdrajców, od wrogów pogoni,
Bądź zdrów Iw arze!“
Młodzian p erły białe Do ust przycisnął i na sercu schował, Zaczął coś mówić, czy za co dziękow ał, C zy coś przyrzekał, lecz niezrozumiałe Plotły się słow a, tak głos b ył wzruszony.
Wreszcie się w strzym ał — gd yż nagle w oddali Usłyszał hałas, co najprzód stłumiony
Wzmagał się, zbliżał, aż w sąsiednićj sali E ozległ się głośnym i złowieszczćm echem.
Karynna zbladła — z trwożliwym pośpiechem Wskazała ręką boczne drzwi kaplicy — Tam Iwar skoczył i zniknął. Po chwili Gdy z pochodniami w eszli służebnicy Pani szukając — ju ż tylko zoczyli Młodą królow ę, ja k u stóp ołtarzy Klęczała w cichej modlitwie skupiona...
I nikt nie odgadł z jej spokojnój twarzy, Jak serce biło wśród drżącego łona.
IV.
W królewskim dworze wspaniała biesiada — P rzy trąb odgłosie i huku m oździerzy Świetny tłum książąt i możnych rycerzy W zamkowych salach pospołu zasiada.
Gdzie okiem rzucisz wszędzie gwar wesoły, W szędzie ruch, śmiechy, m uzyka, zabawy;
Długimi rzędy ustawione stoły Gną się pod złotej ciężarem zastawy, I cały zamek lśni z dołu do szczytu Od złotogłowiu i od aksamitu,
Przybrany w wieńce z kwiatów i purpury.
W każdej komnacie srebrzysta fontanna, Wonna i świeża ja k rosa poranna, Zpomiędzy krzewów w ytryska do góry.
Za każdym gościem nadobny i strojny Paź albo gierm ek szlachetnego rodu W w ielkie puchary nalewa zdrój hojny E eńskiego wina i starego miodu.
W tronowej sali, p rzy największym stole Zasiadł król E ry k , a po lewym ręku Karynna lśniąca od stroju i wdzięku.
Dziś po raz pierw szy na je j miodem czole Błyszczy korona — lecz tćj skroni białej Nie rani ciężar królew skiego wieńca;
0 nie! w zrok buja pogodny i śmiały, Na pięknych licach p rzyb ył blask rumieńca, A uśmiech igra tak świeży i b ło gi,
Jak gd yby z długiej ochłonąwszy trw ogi, Dziś po raz pierwszy w świat B o ży dokoła Spojrzała wolna, swobodna, wesoła.
Po drugiój stronie, rozparty na ław ie, Z pucharem w ręku , w zuchwałój postawie, Zasiadł przy królu rycerz jeszcze młody, Postać ma w zniosłą, strój hiszpańskiej m ody;
R zekłbyś, iż piękny — g d yb y nie te usta, Na których piętno w yryła rozpusta;
Gdyby nie oczy — kędy chytrość dzika Z półzasłoniętćj w ytryska źrenicy.
Ten ulubieniec, doradzca E ry k a, To Joran Pehrson, to syn czarownicy!
Mówią, że kiedyś zpod ciemnej pieczary Na serce króla rzuciła swe czary, A by pokochał czarownicy syna —
46
I odtąd zawsze p rzy E ryk a boku, Ni królewiczom nie ustąpi kroku
Ten Joran Pehrson! — Próżno lud przeklina, On z gniewu możnych, z łez ludu urąga, Po nowe skarby codzień rękę ściąga I pod swe stopy kark i wrogów zgina.
L ecz mówią zcicha, iż odtąd czasami Chwilowy obłęd na króla napada:
Twarz mu się mieni, długo nic nie gada, To znów gwałtownie porusza rękami, Dziwne srogością w ydaje rozkazy I mówi głośno, żywo ja k w m align ie...
T o znów po chwili plączą się w yrazy, Źrenice gasną, zapał wolno stygnie, K ról głowę zwiesza i usypia zcicha.
Mało kto w idział w tym stanie E ry k a, Grdyż w tedy Joran śpiesznie drzwi zam yka, Dworzan i sługi z komnaty w ypycha I sam chce czuwać nad spoczynkiem pana.
I mówią tak że, iż chcąc w swojćj mocy Zatrzymać króla — Joran o północy Czarami codzień przyzyw a szatana;
Że po tych nagłych słabościach i gniew ie, W p ływ ulubieńca u E ryk a wzrasta;
N ikt o tćm jeszcze nic pewnego nie w ie, Lecz takie krążą pogłoski wśród miasta.
Joran rad ucztom — lecz dziś czegoś gniewny, Zaledwie raczył przemówić słów parę
Do naprzeciwko siedzącćj królewny, W dłoni ma kielich , lecz snać wino stare Jeszcze nietknięte. Już spóźniona pora, Jednak czekano od samego rana
Z obrzędem, z ucztą prawie do wieczora.
Próżno — nie widać królewicza Jana!
W komnatach zamku — pomiędzy kobierce, Między jedwabne schowani kotary,
Próżno od rana czekają morderce Przybycia dawno wskazanej ofiary.
Już niedaleko do zachodu słońca A księcia niemasz — ani w ysłał gońca!
Ezecz dziwna, d ziw n a... C zyliż kto w yśledził Myśl tajną króla i księcia uprzedził?
M e , b yć nie m oże! Gdyż oprócz ich obu Nikt nie w ić, nie zna strasznćj tajemnicy, A to , co wiedzą krwawi najemnicy Dziś jeszcze stłumić miało brzemię grobu!
Tak myślał Joran i bystre wejrzenie Utkwił w Eryka. Twarz króla pogodna, Żadne jć j zda się nie mąci wzruszenie.
W ziął wielki puhar, w ychylił aż do dna I skinął giermkom, b y podali nowy.
Czyż tak k ryć um ić? C zy też zapomina
Swych trosk i gniewu w gęstych czarach wina I czarującóin spojrzeniu królow ćj?
D okoła huczne biesiadników grona Toną w zamęcie szalonej uciechy, K ażda źrenica pała roziskrzona,
Z każdych ust płyną rozm owy i śmiechy.
Niejeden kw iatek z różanego w ieńca, Co wprzódy błyszczał nad dziewiczą skronią, Teraz ju ż białą oderwany dłonią
Ukochanego zdobi pierś młodzieńca;
A za ten wonny zadatek nadziei
Szczęśliw y młodzian przyrzeka swój damie, Iż jutro w szrankach rycerskich turniei
Chwałą zwycięztwa, otoczy jć j znamię.
Jutro! K tóż powie co się jutro stanie?
Dziwny i zmienny los co ludźmi włada!
Kto zasiadł w esół, częstokroć powstanie W e łzach i sm u tku ...
W chwili, gdzie biesiada W rzała w największym zapale radości,
G dy najliczniejsze k rąży ły puhary, Zauważono, iż się m iędzy gości Przedarł z pośpiechem jak iś sługa stary, Stanął za królem i coś mu do ucha
Szeptał przez chwilę — król zbladł, powstał żyw o I w tedy naraz jakaś cisza głucha
Nastała wkoło. Z szybkością straszliwą
Z ust do ust w zamku dziwna wieść obiega, iż wielkie wojsko pod Stokholmu szańce Przybyło nagle i miasto oblega.
Zawarto bramy — strwożeni mieszltańce B iegli ku morzu szukając obrony
W nadbrzeżnych fortach; lecz i ta zamknięta Wolności droga. T u zbrojne okręta
Przed chwilą właśnie w port słabo strzeżony W płynęły cich o.. . Znad każdej galery Długi rząd armat k u miastu się je ż y ; M ilczą... lecz spokój to groźny, nieszczery, Niechaj znak błyśnie, wnet grom z nich uderzy!
Od szczytu masztów flaga dobrze znana Świeci na słońcu i powiewa śmiało — Przebóg! to barw y królewicza Jana!
Wczoraj ten sztandar b y ł ojczyzny chw ałą, Postrachem w ro g a ... D ziś — tażsama ręka, Co tam go w iod ła, grozić się nie lęka Królowi swemu! K tóż się oprzeć zdoła?
Któż przeciw księciu zechce stawić czoła?
Bóg w ie ! ... Lud tłumnie do miasta powraca, Lecz spokojniejszy; nikt broni nie chw yta, W niejednem sercu tli radość u k ryta, I mimowolnie niejeden obraca
W zrok p ytający tam — gdzie zponad w ody Sztandar książęcy w ysoko przyśw ieca, I grożąc władcy, w poddanych roznieca Promień nadziei chw ały i swobody!
Na zamku popłoch. Przerwana biesiada;
Przed chwilą gwarno — teraz pusto prawie.
K ażdy się milcząc z pośpiechem w ykrada;
Chyba paż k tó ry zaglądnie ciekawie
Przez drzwi komnaty, gdzie spiesznie zebrana Starszyzna w ojska i w yżsi dworzanie
R adzićby chcieli. Dzisiaj z losem pana B y t ich z w ią za n y ... lecz każdy ma zdanie, K ażd y z nich mędrszy — ten prawi o sile W arow ni, miasta, ów o sile w roga, T u nierozw aga, tam niemoc i trw oga, I tak bezczynnie upływają chwile.
Karynny niemasz. Zda się, iż odrazu Treść strasznej prawdy z kilk u słów odgadła, Jęknęła głucho i zemdlona padła.
K ról jeszcze nie dał żadnego rozkazu;
Z blade m obliczem , w bezładnem odzieniu, W sparty na silnem Jorana ramieniu, Czczych słów i waśni niecierpliwie słucha.
Od chwili m ilczy, lecz snać ju ż nie zdoła W strzym ać się dłużej i gniewem wybucha:
— „Dość tego nędzni!“ groźnym głosem w oła,
„Toż wasze m ęztwo, wasza jed n o ść, rada?
Znam was gliniane podpory k o r o n y ;
Wiem co się kryje w waszych sercach — zdrada!
K ażd y tu m yśli: K ról E ry k — szalony,
Niech g in ie !... Ha! ha! jam b y ł obłąkany, Szalony, głupi — lecz tylko dwa razy:
B az — w iście? Gdym wam niepomnąc urazy Życie cłarow ał... i raz — gdym kajdany Odjął z rąk b ra ta ... przez litość! B y ł młody.
A j a . . . dziś za to w styd mi lica k ry je ! Ot macie mego szaleństwa dowody:
Jan wróg mój — w olny i każdy z was ż y je !“ *)
D okoła drżeli; E ry k się odw rócił,
Łańcuch królew ski z własnćj piersi zrzucił I zwolna w łożył na Jorana szyję:
— „P atrzcie!“ rzekł „znacie mojej w ładzy znamię?
Z was — nie powierzę go dzisiaj nikom u, Dość mam nieszczęścia, nie chcę doznać sromu!
T y je weż bracie! T w oje wierne ramię Mych wrogów zgniecie i mój tron obroni.
A w y słuchajcie! On waszym hetmanem!
Przed w olą jeg o niech każdy się skłoni;
Idźcie! — W róg walki nie w yda przed ranem, W ięc ty Joranie, zbierz tw ierdzy załogę,
Uzbrój m ieszkance, uszykuj rycerzy, I zanim książę do szturmu uderzy — W ypadniem , zwalczym i otworzym d rog ę!“
*) Słow a historyczne.
52
Um ilkł — lecz z oczu taką groźbą błysn ął, Iż wódz niejeden struchlał przed tym wzrokiem.
K ról się nachylił — z powagą uścisnął Głowę Jorana.; potem chwiejnym krokiem Przeszedł komnatę i znużony, blady, K zucił się w krzesło, drżących panów R ady Dumnóm skinieniem pożegnaw szy dłoni.
W yszli w milczeniu — a syn czarownicy Szedł przed wszystkim i z tryumfem w źrenicy I pocałunkiem królewskim na skroni.
W komnacie cisza. Odeszli dworzanie I tylko zegar w iszący na ścianie
M ierzy lot czasu w jednostajnym dźwięku.
K ról sam pozostał — zam yślon, ponury, Skroń rozpaloną wspierając na ręku , Spoglądał długo przez okno rozwarte:
P rzed okiem je g o w ielkie rozpostarte Leżało miasto. Bogate dzielnice Ludne i strojne w kościołów w ieżyce Nurzały stopy w jeziora błękity.
W promieniach słońca iskrzyły się f a le , A ponad niemi skał rude granity, Jakoby w żyw ym ujęte krysztale, Strzegąc stolicy w znosiły się dumnie.
Król sam pozostał — i wśród jeg o czoła
Burzliwe myśli roiły się tłumnie, Tćm posępniejsze, im jaśniej dokoła Świeciło słońce... T ak siedział w milczeniu, W zrok chmurny w lśniące zagłębiając tonie Dumał — g d y nagle uczuł na ramieniu L ekk o oparte dwie m aleńkie dłonie Zimne i drżące. E ry k je p ochw ycił, Żywo przycisnął na bijącem łonie, I zwolna zwrócił oczy, w któ iych świecił Jakiś blask zmienny, przelotny i dziki, Co chwilę znikał, to znów pałał jasno I tak się m igał ja k błędne ogniki, Gdy w ciemnej nocy zabłysną i gasną.
W ted y Karynna uklękła przy królu;
Przyszła pocieszać, a mówić nie m oże, Ni śmie wznieść czoła, które się w pokorze C h yli, ja k b y nań prócz trw ogi i bólu C iężyły z bólów najgorsze — zgryzo ty!
Ni oczu podnieść — ja k b y się lęk ała, B y myśl E ryk a wśród czulszej pieszczoty Z jć j pomieszanej tw arzy nie czytała Tego w yznania, co je j w ustach d rża ło ...
Smutne w yznanie! co pozostać miało Niewymówione — choć zawsze gotowe Na ja w w ypłynąć i ja k gad zatruty, Na każdą chwilę tworząc męki nowe, N iecić.w je j sercu niepokój, w yrzu ty
54
W iecznie obecne — i tak aż do grobu Zarazem dzielić i łączyć tych obu.
— „W idzisz Karynno — w idzisz, jam zdradzony!"
Mówił król E ryk g o rzk o, wolnym głosem ,
„Myślałem wrogów jednym zgład zić ciosem — Dziś oni grożą! — Chce mu się korony, Księciu Finlandyi? Próżno po nią sięga, Jeszcze bezpiecznie siedzi na mej głow ie!
K to się nań targnie, zbyt się prędko dow ie, J ak strasznie cięży mćj zem sty potęga!
Lecz temu biada! kto wrogów sprowadził, K to tajemnicę mi wydarł i z d ra d ził...
Próżno się chowa! Odkryłbym go na dnie Samego piekła — i w zrok mój odgadnie T ę twarz przeklętą wśród twarzy' tysiąca!
A le K arynno, co to b ie ? ... T y ś drżąca I taka blada — Pow iedz! ja cię trw o żę ...
M ilczysz? lecz dziecko! w szak ja zdrajcom grożę, A le nie to b ie ... Idź — tyś przyuczona
Do szmeru kw iatów i słowików śpiewu I ja k gołąbek drżysz przed głosem gniewu, I d ż !“
Tu się wstrzym ał — g'dyż z K arynny łona Naraz gwałtowne dobyło się łkanie,
Jedno, bolesne, choć nawpół stłumione.
Czuła E ry k a wejrzenie zdumione I pytające — a nie b yła w stanie ■ Znieść tego w zroku , tylko ręce obie Złożyw szy, ja k b y do śmierci gotowa Poczęła szeptać jak ieś ciche słowa.
E ry k j ą podniósł, przyciągnął ku sobie I czy przeczuciem , czy trw ogą schwycony, Dłonią je j blade ją ł zawierać w argi, Tłumiąc zaczęte wyznanie — lub s k a rg i.. . Lecz w tejże chwili zadrżał — śmiech szalony Nagle zsiniałe w yk rzyw ił mu lice,
Opuścił ręce, w słup w lepił źrenice,
W stał, rzucił krzesłem i wciąż z śmiechem szału, Jak zwierz w komnacie ją ł k rążyć pomału.
M ijały chw ile, m ijały godziny,
Król wciąż m ilczący chodził ja k trap siny;
Karynna chciała go wstrzymać — daremnie!
On ją odpychał: „Idź precz! precz odemnie, Ja ciebie nie znam !“ I czoło rękami Zasłaniał z trw ogą, lub groził oczami, Z których rzęsiste sypał b ły sk a w ice ...
Może — któż zgadnie duszy tajem n ice?...
Może, nim jeszcze go porwał w świat inny W ir obłąkania — duch jeg o zrozumiał Przez jedną chw ilę, to czego nie umiał W ym ówić przed nim słaby głos K arynny!
Może — lecz później, g d y ju ż szał przem inął, G dy ów świat złudzeń rozwiał się i zginął, E ry k ja k po śnie długim przebudzony, Z okiem spokojnem , znużonśm obliczem , Znów do strwożonej uśmiechał się żony I nie pamiętał — nie wiedział o niczem. —