SKARBIEC
KSTEJQARMA ŚW . WOJCIECHA
SKARBIEC FARAONA
O P O W I E Ś Ć E G I P S K A
P O Z N A Ń ... WARSZAWA KSIĘGARNIA SW. W O JCIECH A .
eZCIONKAMl D BUK A R S i gV T . WOJCIECHA
jak król Rampsynlt wynagrodzi! Ptase- tiita?
— Ojcze, Nil w ty m roku nie użyźnił ziemi, ty sią c e ludzi bez Chleba, dzieci um ierają z głodu, m atki odbierają sobie życie, ż e b y na ich m ę c z a rn ie nie p atrzeć.
T a k m ó w iła R am a, jedyna c ó rk a R a m psynita, potężnego* króla Egiptu.
— C z y i tobie brakuje szat, oliwy, daktyli, p rze p ió re k lub c h le b a ? — z a p y tał R a m p sy n it groźnie.
— Mnie ojcze?... mnie nic nie brakuje, bo n a tw oim d w o rz e w s z y s tk ie g o jest d ostatek — ale...
— W ię c czego jęczysz! — p r z e r w a ł król.
—. L ud tw ój um iera z g ł o d u ! — p o w tó r z y ła R a m a z m ocą —■ nie z lą k łszy się groźnego spojrzenia rodzica.
— Niech zd y c h a! — w rzasną? s r o gim głosem R am psynit. T a k srogim, że c ó rk a jego aż drgnęła.
Nie odeszła w sz a k ż e, bo postanow iła sobie uprosić jakiś datek dla tych, k tó r z y w y c h u d łe ręc e w yciągali o k a w a ł e k chleba lub w n iem ocy zupełnej zalegali : place i zaułki stolicy, czekając, aż p r z y j
dzie śm ierć i z m ęc z a rn i głodu ich w y baw i. O z w a ła się t e ż .ś m ia ło :
— Nietylko w T e b a c h i Memfisie, ale w calem tw e m p a ń stw ie głód s tr a s z n y panuje; z a ra z a s z e r z y ć się za cz y n a , a je
żeli tak pójdzie, w ojsko t w e dotąd nie
z w y c ięż o n e m ór zw y c ięż y .
— W o jsk u m em u nic nie brakuje, a że tłum pożre z a ra z a, tern lepiej, bę d ę miał mniej do czynienia.
T o rze k łszy , R a m p sy n it plunął prze d siebie i w a c h lo w a n y p rze z niew olników pióram i strusiem i przepojonem i w o n n o ściami, odpędzającem i złe pow ietrze, m a je s ta ty c z n y m k ro k ie m oddalił się w głąb pałacu. R a m a osłupiałym w z r o kiem p a tr z y ła za oddalającym się rodzi
cem.
Nie m ogła pojąć i zrozum ieć z a t w a r działości jego serca, ona, co b y ła b y chęt
nie sw oje z piersi w y ję ła , g d y b y niem mogła, n a k a rm ić zgłodniałych lub dopo
m ó c cierpiącym .
Nie m ogąc znaleźć p o m o cy w ojcu,, p o sta n o w iła sz u k a ć jej u bogów .
A g d y słońce' k r y ć poczęło s w e ob
licze, R a m a w to w a r z y s t w i e najulubień- szych sobie dw ó c h służebnic u d a ła się do ś w ią ty n i Izydy.
W s z y s tk ie t r z y pod zasłonami, o k ry - w ającem i ich w dzięczne postacie s k ro m n e niosły dary.
R a m a chociaż b y ła jed y n a c z k ą s ły n ącego z b o g a c tw króla, nie posia d a ła drogoce nnyc h naszyjników , maneli ni zausznic.
Ojciec, o ile b y ł b o gatym , o ty le s k ą pym , nie o b d a rz a ł w ię c córki. J e d y n y zaś w s p a n ia ły k a n a k w naram ienniku od
d a ła już n a r y ż i oliwę dla tych, k tó rz y umierali z głodu.
Za c a ły w ię c dar niosła na ołtarz b o gini naszyjnik, m isternie w ła s n ą jej r ę k ą u ło żo n y z p e ste k d a k ty lo w y c h , dw ie zaś służebne u k r y w a ł y pod z a sło n ą nieco
wonności, któremi: pani ich nie pozwoliła sobie nam a śc ić w ło s ó w ni ciała, o raz m ale ń k ą w ią z k ę s a n d ało w e g o d r z e w a dla rozniecenia ognia n a ołtarzu bogini.
G d y s ta n ę ły u w r ó t św ię ty c h i służebne ro zn ie ciw sz y ogień, polały go w o n n y m olejkiem, a skoro dym wzniósł się lekkim obłokiem przed oblicze Izjnly, R a m a z a w iesiła p rzyniesiony naszyjnik i, z a ło ż y w s z y r ę c e n a piersiach, głosem b łag a l
nym po c z ęła :
— O, Izydo, k tó ra użyźniasz ziemię i k a ż e s z jej w y d a w a ć ow oce, rozkaż, by d a ła ta k ą obfitość, iżby głodu nikt nie z a znał. Ręce, co się w z n o s z ą w błaganiu ku tobie, niech nie b ę d ą w yc ie ńcz one i s ła be. Niechaj m ają siłę, jak ą daje p r a c a w sytości. Głos, k t ó r y w o ła błagalnie, niech nie w y c h o d z i z w y c ie ń cz o n y c h piersi. Niechaj nie będzie jękiem, a dzięk- c zynnem pieniem. Z oczu b łag a jąc y c h niech głód nie w y z ie ra . Niechaj w y r a ż a ją b ło g o ść i w dzięczność. U s ta niech nie bę d ą łaknące, a język suchy. Niechaj n a syc one w o ła ją dziękczynnie: „O Izy d o ?
Izy d o !“ ,
T a k w o ia fa w wielkiem m odlitew nem uniesieniu R am a, a służebne p o w ta r z a ły w y r a z y swej pani.
P o skończonej m odlitw ie k ró le w n a umilkła. Znać było w s z a k ż e , że w głębi duszy zanosi jeszcze jakąś prośbę, T a k m odliła się, b y bogow ie zmiękczyli s e r ce jej ojca, a ten za złoto, k tó re s k rz ę tnie grom adził, ka z ał zakupić w sąsied
nich k rain a ch tyle zboża, b y niem mógł na k a rm ić lud zgłodniały.
I jeszcze błagała, ż e b y smutek, k tó ry oplątał s e rc e rodzica, p re c z odszedł, bo- ojciec jej był od niejakiegoś czasu b e z brzeżnie smutny.
I ani dź w ię k m uzyki niew olników , ni tań c e ucieszne i śp ie w y niewolnic, ni n a w e t pieśń jej, k t ó r a dawniej koiła jego troski, nie m ogła ro z c h m u rz y ć lica R a m - psynita.
— Nic, nic z g o ła — w e stchnę ła, k oń
cząc sw e myśli.
W e s tc h n ę ły i służebnice, i z tern w e stchnieniem o p u sz cz a ły świątynię.
Nagle R a m a drgnęła. I jakże drgnąć nie miała. Jakieś jeszcze w estchnienie się
O/iwafo. O z w alo się w chwili, w której nikt b y ć nie powinien w św iątyni. B y ła to b ow iem chwila, k iedy p ró c z k r ó le w n y i jej służebnic nikt nie m ia ł p r a w a sta- mąć przed obliczem Izydy.
L e c z R a m a b y ła dz ie w ic ą nietylko m iłosiernego lecz i odw a ż n e g o serca. Nie spło sz y ło jej w ię c u s ły sz a n e w e s tc h n ie nie. O w s z e m szła, m ijając liczne kolum ny, a odgłos lekkich jej k r o k ó w m ieszał się z d y s k re tn e m stą pa niem służebnic.
W te m zdało jej się, że s ły s z y n a j
w y ra ź n ie j chód p rzyczajony. Toż, samo u s ły s z a ły i służebnice, żad n a jednak nie śm iała się o z w ać. Nie oglądały się też po stronach, ni za siebie, b y ło b y to ubliże
niem dla bogini, sp ło sz y ło b y m odły, k tó re p r z e d chwilą zaniosły. Nie oglądały się więc. L ecz g d y w y sz ły , z d a w a ło im się, że p ostać jakaś w y m k n ę ła się za nie
mi i u k r y ła się w ś r ó d palm w najbliższej w n ę c e . św iątyni.
S łużebnicom się zd a w a ło . K rólew na b y ła pew ną. W id z iała tę postać, p o z n a ła b y w każdej chwili. P o z n a ła i drżała, by nie doniesiono o tern ojcu. N iechybna śm ie rć c z e k a ła b y śmiałka. A śmiałkiem
t y m b yl młodzieniec, k t ó r y ta k samo jak ona s ta ra ł się ulżyć niedoli ludu, zdo
b y ć nieco z iarna i oliw y dla z głodnia
łych. Z nała gp przecież.
B y ł to Izones, syn P ta se n ita , jednego 'z budow niczych, k t ó r z y n a r o z k a z ojca wznosili wielkie ś w ią ty n ie i obeliski, s ta wiali sfinksy po obu s tro n a c h wielkiej drogi. L ecz ojciec jej nie w d a w a ł się w onej chwili w takie drobnostki.
W ielki R a m p sy n it nie pro w a d z ił w p ra w d z ie żadnej wojny, lecz b y ł z a ję ty p rzeglądaniem planów , k tó re m u . p r z e d sta w ił P tasenit. A dni u p ł y w a ły mu w la kiem zajęciu, że zaledw ie spojrzał n a u- k o c h a n ą jedynaczkę, g dy p rzy c h o d z iła o ddać mu hołd należny. Spędzono też o g rom ną d ość ludu. Z aczęto jakąś budo
wlę tuż p r z y p a ła c u królew skim , p r z y kom nacie wielkiego R am psynita.
Dzień i noc p ra c o w a n o nad oną budo
wlą. S a m król pilnow ał i doglądał. P r ó c z sm agania robotników i p rzynaglania ich do p racy, d a w a n o im poddostatkiem r y żu i oliwy, ażebjr mieli w ię k s z ą siłę do pracy. U p a d a jąc y c h pod jej brzem ieniem zastępow ali inni. R obotnicy upadali, lecz
m u r y kam ienne — m ury, jakich dotąd w T ebaęh, a n a w e t w calem egipskiem pa ń stw ie nie widziano, w zn o siły się coraz więcej. Nie b yła'.to ś w ią ty n ia ni obelisk, lecz m u r u tk a n y z w ie rz c h u kamieniami, w y g ię ty w e wnęki. A w nęki te i kamienie b y ł y hak do siebie podobne, iż obchodzą
cy je nie m ógł odgadnąć, od k tó re g o m iejsca rozpoczął s w ą w ę d r ó w k ę . P a t r z ą c y p r z y m y k a ł oczy, jednos tajność n u ż y ła w z r o k i nieledw ie p r z y p r a w i a ła o obłęd.
Lecz król znał kam ień każ d y , a w z ro k jego z lubością na w z n o s z ą c y m się m u rz e sp o c zy w a ł. R oz poga dz ał też coraz w ięcej s w e czoło. , P o z w a la ł n a w e t w chwilach sp o ż y w a n ia w i e c z e r z y plą
s a ć p rz e d sobą niewolnikom. Aż dnia jed
nego k a z a ł siąść p r z y sw oim stole wielu dostojnikom dworu, p rzy c z e m zaszczycił też s w ą ła s k ą i P tasenita.
W ielki budo w n ic z y tajem niczego mu- ru siedział p r z y boku króla. R a m p sy n it miał r o z r a d o w a n e oblicze, a ra d o ś ć ta udzielała się d w orzanom . R a d o w a ł a się też i Ram a.
— Ojciec spełni] z a p e w n e czyn jakiś wielki i szlachetny, jeżeli sm utek zeszed]
z jego czoła — m yślała sobie,
R o z r a d o w a ła się te ż jeszcze więcej, g d y ojciec ro z k a z a ł:
— U w esel s e rc e moje i s e rc e gości moich pieśnią, k tó rą najw ięcej lubię.
R a m a w z ię ła s z eśc io stru n n ą harfę i p r z y jej dźw ięku sła w iła w ielkość ojca sw ojego i jego w ojenne czyny. R a m p sy - nit ta k był zadow olony, że zdjął z szyi w sp a n ia ły naszyjnik i ozdobił nim w ł a s noręcznie szyję córki.
R am ie z a b ły s n ę ły oczy. Z a b ły sn ę ły takiem szczęściem , iż p rzyćm iły p ra w ie blask drogich kamieni, p a tr z ą c y c h jas
k r a w o z naszyjnika.
— Zam ienię naszyjnik ten na zboże i ro zd a m je zgłodniałem u ludowi! — po
m yślała.
L e c z R am psynit, ja k b y przenikając jej myśli, z a w o ła ł:
— G d y przyjdziesz oddać mi codzien
ne pozdrow ienie, naszyjnik niech zdobi tw ą szyję!
S e rc e ścisnęło się dobroczynnej R a mie.
Sądziła, iż ten biji'skotliwy drogocen
n y klejnot będzie mógł o trz e ć wiele lez, utulić skargi i jęki, chronić od głodu setki ludzi... A t e r a z ?
— C zyż te b ły s z c z ą c e klejnoty doda- dzą mi w a r to ś c i ? M ilsząż p r z y ich bla
sku ojcu się stanę ? — p y ta ła sa m a siebie..
S m u te k przepełnił jej serce, łz y cis
n ę ły jej się do oczu. S k r y w a ł a je s k r z ę t nie i s ta r a ła się uśmiechać. W ielki R am p- synit bow iem łez i sm utku nie lubił.
L e c z w tej chwili wielki R a m p s y n il nie p a tr z y ł ani na jej łzy, ani w esołości nie dostrzegał. On, r o z k a z a w s z y biesia
dnikom z o sta ć p r z y uczcie, P ta s e n ita tylko w e z w a ł z sobą i oddalił się z k o m naty.
U sunęła się też i R a m a ze sw oim dw o re m . U sunę ła się, b y obmyślić, ja- k im b y sposobem n a k a rm ić zgłodniały lud p a ń s tw a s w e g o ojca.
—- J a k im sposobem z m ię k cz y ć serce rodzica i dostać się do jego s k a r b ó w ? — m yślała. — C z y ż te s k a r b y czynią go szczęśliw ym , k iedy nie m a chwili spokoju i w c ią ż drży, b y ich kto nie z a b r a ł ? C zyż nie b y łb y Szczęśliwszym, g d y b y m iasto
tych b ły sk o te k widział z a dow olone obli
cza i s ły sz a ł głosy, b ło g o sła w ią ce jego hojność! — ro zm y śla ła dalej.
A wielki R am psynit, w io d ą c z a sobą P ta se n ita , szedł do n o w o w zniesionego gm achu z jednostajnych, podobnych do.
siebie, jak rodzeni bracia, kamieni.
Król i b u d o w n ic z y długo tam bawili.
Król k a z a ł się o p r o w a d z a ć po wielkiej, ciemnej izbie, a p r z y ś w ie c a ją c sobie lamp-- ką, k tó rą sam trz y m a ł w ręku, oglądał grube m ury, doty k ają c ich w ła sn o rę c z -.
nie. W chodził na w y s o k ą drabinę i pilnie p r z e p a tr y w a ł w sz y stk o .
O m ach z b u d o w a n y p rz e z P ta s e n ita z z e w n ą tr z w y g lą d a ł okazale i z d a w a ł się b y ć ogromny.
P o d z iw ia ją c y z z e w n ą tr z ten m u r ,.t a k różnego od innych kształtu, mów ili:
— P e w n ie tam w e w n ą t r z m u sz ą b y ć w sp a n iałe k o m naty. M oże w ie c zn e m ie
szkanie dla w ielkiego R a m p s y n ita po najdłuższem jego ż y c iu ?
— A m oże więzienie — dodaw ali inni z p e w n y m p rze stra c h em .
T y m c z a s e m nikt się nie domyślał, że tam w e w n ą t r z b y ła tylko jedna ciemna
izba. M ur b y l g ru b y n a dziesięć sążni, s tą d jego olbrzym i w y g lą d n a z e w n ą trz .
Nie mial okien ani drzwi, byl w ię c po
d ziw em dla w szystkich. N a w e t robotni
cy, g d y b y mniej byli bici, z a d a w a lib y so
bie z p e w n o śc ią pytanie:
— Nad czem m y p r a c u j e m y ? Co to z a gm ach s t a w i a m y ?
Że zaś nie mieli czasu, b y z a s ta n a w ia ć się n a d czem wogółe, c h y b a czy b a t do
z o rc ó w nie zrani im pleców, lub czy do- p raszające się jadła, głodne w n ę trz n o śc i d o sta n ą jaki posiłek, nie czynili żadnych dom ysłów .
Czynił je zato P tasenit.
O m u r o w a ł w e d łu g m o n ars z eg o ro z kazu dość dużą p r z e s trz e ń — w p r o s t iz
bę — w y ło ż y ł k am ienną posadzką, omu- r o w y w a ł coraz g ru b sz ą kam ienną ścianą, a ż doszła do grubości dziesięciu sążni.
T a k ro zk a z a ł R am psynit. T a k czynił budow niczy.
Aż w re s z c ie n a d ty m m u re m i tą ciem
ną bez drzw i i okien izbą, położył ścisły, n ie p r z e b y ty dach. W y sila ł m ózg nato, ab}? dach ów nie opadł. Opierał się bo
wiem tylko na dw óch kolumnach, a mu-
sial być m ocny i ró w n ie ż jak i ściany n iep rz eb y ty .
P ta se n it z w ielką dokładnością pro
wadzi! budowę, nie móg! w s z a k ż e odda
lić dom ysłów , jakie przeznaczenie czeka gm ach przez niego wzniesiony.
S łuchał r o zk a z ó w króla i uśmiechał się w duszy. U śm iechał się i teraz, gdy przez jedyne drzwi, na de r m isternie przez niego zbudow ane, a w p ro s t z królew skiej sypialni w ych o d z ą c e, w k ro c z y ł do ciem
nej izby za 'm onarchą. Uśm iechał się ró
wnież, p a tr z ą c na R am psynita, b a d a ją c e go pilnie ściany i całe w n ę trz e ponurej, ciemnej a mocno o b w a ro w a n e j izby.
S p o jrz a ł też nieznacznie na drzw i, p ro w a d z ą c e do królew skiej sypialni, którem i w łaśnie weszli, i znów się uśmiechnął.
R am psynit, oglądając pilnie w n ę trz e wzniesionego m uru, spoglądał w ciąż na Pta se n ita . P r z e d b y s tr y m w zrokiem mo
n a rc h y nic się u k r y ć nie mogło. 1 teraz, chociaż był praw ie pod sklepieniem cie
mnej izby, trz y m a ł tak d w u ra m ie n n ą lampę, że ta jednym płomieniem o ś w ie t
lała ściany, drugim stojącego na s a m y m śro d k u P ta se n ita .
Skarbiec Faraona.
D o strz e g ł też jego uśmiech. Ba, nic- tySko dostrzegł, lecz przeniknął do głębi myśli w ie rn e g o sobie rzekom o sługi.
Nie rze k ł mu w s z a k ż e i słow a, tylko dalej z w ie lk ą pilnością d o ty k ał w n ę t r z a m uru, śle d z ą c jednocześnie z a ch o w a n ie się budow niczego.
Ale i ten spostrzegł się. S e r c e w nim z a kołatało, bo wiedział, że uśmiech swój m oże p rz y p ła c ić życiem. P r z y b r a ł w ięc pokorną, jak m o ż n a najpokorniejszą m i
nę, nie żm azując w s z a k ż e uśmiechu. O w szem zmieniał go tylko powoli w uśmiech poczciw ego sługi, radującego się, że m ógł zadow olnić w y m a g a n ia sw ojego pana.
Z ty m uśm iechem podobny był do k a m iennego posągu, n a k rę c o n e g o w ł a ś c iw ą m a s z y n e rią i obrac a ją c e g o się t w a r z ą za ' p r o w a d z ą c y m w c ią ż s w e oględziny m o
n archą.
Jednocześnie P ta s e n it liczył s w e do
bre i złe uczynki, rozm yślając, które p rz e w a ż ą , g dy po jego śmierci w ie lc y ka- płani-sędziów ie n a d jego ciałem sąd uczynią.
M ijały długie godziny, już mu i nogi d r ę tw ie ć p o częły i s tr a s z n e znużenie obej-
m o w a ło ciało, a król niezm ęczony w c ią ż pro w a d z ił sw oje badania.
W ciemnej bez o kna izbie P ta s e n it nie w iedział, c zy noc już upłynęła, przez grube m u ry nie dochodził głos ludzki.
Słow em , nie wiedział, jałą dłiigp t r w a je
go m ę c z a rn ia stania na jednym miejscu.
I g d y b y nie głód, k tó ry sz arpa ł jego w n ę trzności, b y łb y m ógł sądzić, że m ocą w sz e c h w ła d n e g o k ró la w kam ień został zmieniony.
Zszedł nareszcie R a m p sy n it z p rze n o śnej ze s z n u ró w drabiny, k t ó r ą w ł a s n o r ę cznie z m iejsca na m iejsce przerzucał.
Zszedł ta k w e s o ły i n ied a jąc y znaku naj
mniejszego' znużenia, jak g d y b y badanie m uru nie było ciężką pracą, lecz dosko
nałym , po odbytej, biesiadzie w y p o c z y n kiem. Dotknął oc z ekują ce go jakiegoś s tra szn e g o w y r o k u P t a s e n i ta i głosem wielce ła s k a w y m rz e k ł:
— Pójdź.
A kiedy w eszli do króle w skie j sypial
ni, św iatło całym potokiem w le w a ło się przez łuki s z ero k o p a tr z ą c y c h okien. J a s k r a w e płomienie, k ła d ły się n a podłodze zarzuconej sz afranow e m kwieciem , n a
kolum nach p o d trz y m u ją c y ch sklepienie.
Blask ten olśni} go. P ta se n it uległ jego si
le, przym kną? na chwilę oczy.
Nagle uczul, że z a p a d a się w jakąś g?ębię. O tw o r z y ł oczy, ciem ność go ota
czała. W y c ią g n ą ł p rz e d siebie dłonie i d reszcz go przebiegł.
Był w studni.
O k ro p n e zabójcze w y z i e w y nie poz
woliły mu oddychać.
W k ró tc e s k o ń c z y ły się jego m ę c z a r nie: P ta se n it ż y ć przestał.
R a m p sy n it naciśnięciem .jednej' s p r ę ż y n y w y n a g ro d z ił i u k a ra ł jednocześnie sw e g o sługę.
W y n a g r a d z a ł tak wielu. W y n a g r a d z a ł i k a ra ł w edług za sa d m ądrości egipskiej:
w y n a g ra d z a ł, o d su w a jąc pokusy do z łe go; k a ra ł za z b y tn ią domyślność.
II.
Na co król p rze z n a c z y ! b udow lę P ta s e - i r t a ?
C hm urne, s tro sk a n e oblicze R a m p sy - nita nagle się rozpogodziło. Rozpogodzili też tw a rz e niew olnicy i dworzanie, rozpo
godziła s w e wiośniane j i c a i R am a.
M o n a rc h a b yl w esół!
O detchnął d w ó r cały. A stało się to ja k b y za dotknięciem różdżki czarodziej
skiej. Stało się to ow ego dnia, kiedy R am psynit zaprosił na ucztę d w ó r cały.
U k ry ł ci on się na jak ą ś dobę, u k r y w a ł się jeszcze i potem w ie łe k ro ć razy.
Aie i cóż to znaczy!
Lepiej było p rzez jakąś chwilę oblicza m onarsz ego nie widzieć, aby potem ujrzeć je jaśniejące w esołością i szczęściem.
Nikt nie badał, nikt nie p ró b o w a ł n a w et dom yślać się, co było p r z y c z y n ą jego smutku, jak i co spraw iło nagłą zmianę.
D om ysły w szeikie by ły wzbronione.
W iedział o tem d w ó r 'cały. W ie d z ia ła 0 tem Ram a. Z resztą, jako k ochająca cór
ka, cieszyła się tylko, że ojciec uśmiecha się do niej, że chętnie słucha jej pieśni 1 p o z w a la z a w odzić śpiew y niewolnikom i niewolnicom. Najwięcej ją w s z a k ż e roz
r adow ało, że ojciec w hojności swojej dał jej 100 sztęk złota, m ó w iąc :
— R oztropność tw oja niech tym s k a r bem rzą d z i; z z a rz ą d u w s z a k ż e zdać mi m usisz s p ra w ę.
I z n ó w ,.ja k po otrzym aniu naszyjnika, ra d o ś ć k r ó le w n y w sm utek się zmieniła.
W id o k złota ucieszył ją n arazie. M iast© , złota w idz ia ła już w o rk i zboża. W id z iała uśm iechnięte iica n a s y c o n e g o tern z b o żem ludu.
T e ra z ? ... T e r a z musi z d a ć s p ra w ę, .z o trz y m an e g o daru.
— Lepiej b y ło b y nie m ieć złota, niż p a tr z e ć na te b ły sz c z ą c e blaszki i nie móc z nich uczynić żadnego użytku... — m y ślała sobie.
L ecz ni sm utku sw ego, ni /myśli ojcij,
■ nie w y ja w iła . O w szem , jak z w ykle, oka
z y w a ł a mu rad o ść i zadowolenie. A. Nil i w 'n a s t ę p n y m roku nie użyźnił p ias z c z y stych niw Egiptu. N ędza jeszcze w ię k s z a się w z m a g a ła . S k a rg i i n a rz e k a n ia docho
dziły ze w s z y s tk ic h stron obszernego R a m p sy n ito w e g o p a ń stw a.
R a m a chodziła oodzień do św iątyni Izydy, lecz bogini ja k b y nie s ły s z a ła jej głosu. Nie ro z k a z a ła Nilowi w y jść ze s w e go k o ry ta . Nie ro z k a z a ła ziemi, b y n a k a r m iła lud zgłodniały.
P e w n e g o dnia R am a, b ę d ą c w ś w ią tyni, s p o jrz a ła n a z a w ie s z o n y p rze z sie-
bie naszyjnik z p e ste k dakty lo w y c h . W ia tr w y s u s z y ł pestki. Za k a ż d y m jego p o w ie w e m w y d a w a ł y niep rz y je m n y ło-, skot. Ł oskot podobny do łomotu s k rz y d e ł ż a rłocznego p ta k a lecącego n a żer.
— N ieprzyjem na z a p e w n e bogini m oja ofiara — p om yślała sobie — przyjemniej«
s za byłaby, g d y b y m te suche pestki spa<
Siła n a jej ołtarzu lub p rzy n io sła św ieże o w oce — m y śla ła dalej — ale o w ocem nak a rm ić m ożna chociaż jedno zgłodniałe dziecię... — doda ła n a uspraw iedliw ienie się s a m a prze d sobą.
W te m p r z y s z ła jej nagle myśl.
— A g d y b y m za o trz y m an e od ojca złoto k a z a ła z a ło ż y ć ogród d a k ty l o w y ? T y le p estek r z u c a się codziennie... z e b r a w s z y je m ożna cały las zasadzić... zło
tem opłaciłabym suto robotników , p r z y g o to w u jąc y c h pod mój sad ziemię, część o w o c ó w zło ż y łab y m potem na ofiarę Izy- dzie, res z tę r o z d a ła m iędzy łak n ą c e dzie
ci... —- m y śla ła dalej.
Oblicze jej p r z y tych m y ślach rozpo
godziło się — s e rc e z a koła ta ło nadzieją.
R oz ra dow a ne j z d a w a ło się, że Izy d a su
r o w ą s w ą tw a r z rozjaśniła, że pestki na-
szelestem swoim p rzy ta k u ją jej myślom.
— R oztropność ojciec mi n a k a z y w a ł w w y d a w a n iu onego zjota, a roztropnem jest sadzić d rzew a. Mogą one p rze b łag a ć gniew O z y r y s a i ochronić prze d palącym j-ego promieniem... — m ó w iła sobie.
Z araz też p rzy ogrodach okalających zam ek królew ski, n a w p r o s t kom n at R a my, robotnicy rozpoczęli s w ą pracę. S u chy, palący piasek p r z e le w a ł.s ię pod ich łopatami. L ecz ż a r jego był dla nich chło
dzącym . W s z a k to R am a, u koc ha na p rze z cały lud Ram a, w y z n a c z y ła im tę pracę.
A nietylko w y z n a c z y ła , lecz hojnie za nią.
płaciła.
— Niechaj bogow ie o b d a rz ą ją s z c z ę ś ciem! — w zdychano, w y m a w ia ją c b ło g o s ła w ie ń s tw o w duszy.
Jednocześnie g ru ch n ę ła wieść, ż e w wielu miejscach kraju aż po dolny Egipt w s z y s c y posiadacze w ię k szy c h sie
dzib k a ż ą ro z k o p y w a ć ziemię, p r z y g o to w u ją c ją pod zasiew i plantacje d rz e w d a k ty lo w y c h . Ba, nietylko kopano ziemię, k tó ra chociaż w p rzyszłości m ogła b y ć s kropiona w y le w e m Nilu, lecz kopano n a
w e t piasek, n a k tó ry dotąd nie padło ni
g dy dobroczynne spojrzenie fzydy, a O z y ry s rzucaj żar sw ojego gniewu.
I za to p rz e s y p y w a n ie piasku płacono hojnie, płacono zbożem, s p ro w a d z a n e m z dalekich krain. A zboże to jakiś wielki' dobroczyńca zakupił ! słał i słał na po
krzepienie zgłodniałego ludu.
W ieść ta rozeszła się lotem p ta k a po całym Egipcie.
R o z e sz ła się i przepełniła s e rc a n a dzieją.
A oto jeszcze O z y r y s nie zdążył się zd rz e m n ą ć i zasłonić sw ego oblicza, gdy nagle o tw o r z y ły się u pusty nieba i spie
czoną ziemię począł zlew ać deszcz obfity.
Deszczu takiego nie widziano od lat da w nyc h.
Najstarsi ludzie nie pamiętali dżdźU' obfitego.
Za pan o w a n ia R a m p s y n ita zjaw ił się on po raz pierwszy?).
Deszcz, ta rosa niebieska, te łzy s p ły w ające z ócz dobrych duchów , był niela- da zjawiskiem.
*) Deszcz w Egipcie«zjawiał się w staro
żytnych czasach zaledwie co lat kilkanaście.
B y l ł a s k ą bogów .
I łask ę tę p rz y p is y w a n o dobroci i cno- Hom R a m y , tej c ó ry jedynej królew skiej, k tó rą już za ż y c ia wielbiono, jako p o s ła n kę i ulubienicę bogów .
M oże n a w e t boginię...
W ieści o z a k ła d a n y c h ogrodach, 0 s p ro w a d z a n y c h w o r a c h zboża p rze z ja
kiegoś nieznanego d o b ro cz y ń c ę doszły do uszu króla.
D oszły jednocześnie z kroplam i s p a d a jącego deszczu.
L e c z wielki m o n a rc h a nie miał czasu z w r a c a ć uw agi na one wieści.
N a w e t deszcz, zjaw isko p i e r w s z y r a z ukazujące się z a jego panow ania, niew iel
kie n a nim zrobił w rażenie.
Spojrzał, p rzy ją ł do w iadom ości 1 w kronikach, zapisać polecił. Z r e s z tą cóż go to mogło obch o d z ić ? On nie widział promieni z s y ła n y c h p rz e z O z y ry s a.
Nie o d c z u w a ł też o ż y w c z y c h i plono- dajnych kropel z s y ła n y c h p rz e z jego m a ł
żonkę Izydę.
R a m p sy n it w s z y s tk ie chwile wolne od zajęć k ró le w sk ic h s pędzał w ciemnej iz
bie, graniczącej bezpośrednio z jego s y pialnią.
:nem przez siebie złotem i drogocennem i kamieniami.
U k ła d a ł je w .wielkich skrzyniach, u s ta w ia ł s to s y rozm aitego kształtu, c z y nił z ułożonych ł a w y dokoła w n ę t r z a g ru b ego m u ru i pieścił w z r o k m igocącym ich blaskiem.
Co mu ta m jakieś ogrody! Co mu ta m n a w e t deszcz!
On ro zk o s z o w a ł się w sw oim skarbcu, n a p a w a ł w idokiem b o g a c tw . Milsze mu one b y ł y niż ten lud wiecznie buntujący się i głodny. Milsze bodaj od ukochanej jedynaczki R am y. Za k a ż d e m też w y jś ciem z onego s k a rb c a w z r o k k ró le w sk i jaśniał zadow oleniem . Jaśniał, ja k b y b la sku z a p o ży c z y ł od klejnotów i złota.
R azu jednego w s z a k ż e oblicze R am p- s y n ita znów się zasępiło i stało się chm urne jako to niebo, z k tó re g o sp ły w a ł deszcz o ż y w c z y . L ecz R a m p sy n it p o s ta now ił b y ć w sp aniałom yślniejszym od s a m ego O z y ry sa.
M ówił też sobie:
— O z y r y s się zachm urzył. Z achm u
r z y ł się, bo m a ł^ e g jf f tje g o Izyda, znu
dzona ciągiem błaganiem tego utrapione- go ludu, w ciąż go niepokoiła. W y s ia ł w ięc w sz y stk ie płaczki, ż e b y łzami sw e - mi przesłoniły p r z e s trz e ń m iędzy jego m ieszkaniem i m ieszkaniem ty c h w s z y s t kich, k tó rz y mu spokoju nie dają i nie po
zw alają n a s y c a ć widokiem złota, któ re g o O z y r y s musi m ieć m oc ogrom ną, jeżeli blask jego św iatu się udziela.
T a k m yślał R am psynit. A rozm yślając, westchną;}'. W sercu jego z rodziła się z a zdrość. że bóg słońca, O z y ry s , m a snać n iep rz eb ra n e b o g a c tw a, jeżeli blask ich bije wciąż ku ziemi.
— A nietylko blask, ale i gorącość, m u sz ą w ięc one płonąć be z prz e sta nnie — rozmyśla? król. — 1 t y m płomieniem o c z y sz c z ają się w ciąż i w ciąż p o m n a ż a j ą . . . — dodał.
I znów w estchnął.
— Nie, ja swoich s k a rb ó w ś w ia tu nie ukażę — m ów ił z postanow ieniem . — G d y b y ludzie tak chciwi na złoto się z w ie dzieli, jeszcze w ięcejby mnie niepokoili.
N a w e t ukochana moja c ó rk a wiecznieby zaw odziła, że lud głodny i czyhałaby, na m oje s k a r b y — m yślał w c ią ż Ram psynit.
#
— Nie, nikt o nich wiedzieć nie będzie.
Nie w y d a m się też z moją troską, że mimo grtsbego muru, ktoś mnie podbiera... — mówii, nam yślając się nad jakimś projek
tem, k tó ry mu snadź p rzy sz e d ł do głow y.
— O w szem , będę u d a w a ł w esołego, jak g d y b y niczego się nie dom yślając. T y m sposobem najłatwiej złow ię złodzieja — mówi} z postanow ieniem . — O znajdę na niego sposób! — dodał, uśm iechając się do onego sposobu.
1 odtąd R am psynit z a m y k a ł się z ja kimś kow alem . Z am ykał się, lecz nie w skarbcu i nie w swojej sypialni, jeno w kuźni, umyślnie na ten cel s p o rz ą d z o nej. A ministrowie, dw orz a nie i urzędnicy podziwiali p rac o w ito ś ć m onarchy. Mó- v wiono też dokoła:
— W ielki i bogom ró w n y , a pracuje jako z w y k ł y człowiek.
Aż ko w a l dnia jednego zniknął, jak zniknął budow niczy.
R a m p sy n it z nów był w e s o ły i uśmiech
nięty. S łuchał pieśni i muzyki n a d w o r nych s w y c h pieśniarzy i flecistów, p rz y p a tr y w a ł się tańcom i skokom niewolnic,
a śpiew ukochanej jedynaczki na jw id o c z niej s p ra w ia ł mu przyjem ność.
III.
Co rzekła Ptahia synom swoim?
P o na g łe m zniknięciu P ta s e n ita cała rodzina jego dom yśliła się, kto b y ł p r z y c z y n ą tego zniknięcia.
G d y dwie do b y upłynęły, m a tk a z w o ła w s z y sześciu syn ó w , s p y ta ła :
— Ż aden z w a s nie wie, co m ogło się s ta ć z ojcem ?
S y n o w ie spuścili g ł o w y i milczeli.
K ażdy czuł w duszy, że stało się coś okropnego,- k a ż d y dom yślał się, k to jest s p r a w c ą ich nieszczęścia, żad en w s z a k ż e nie śmiał w y m ó w ić imienia. Ż aden też nie chciał pow iedzieć:
— Ojciec nie żyje!
Nie m ó w iła tego i m atka.
Chw ilę pa trz yli n a siebie w niemem milczeniu. Milczeniem i w z ro k ie m w y p o wiedzieli sobie to, cz eg o u s ty nie chcieli, c zy nie mogli w y m ó w ić . Aż w s z y s c y r a zem z w ielkim jękiem i żałością padli do nóg matki. A ona r z e k ła :
— Uciszcie się; jęk i boleść z a tr z y m ać m usim y w głębi piersi naszej, w naj
tajniejszej s k ry to śc i s e rc n aszych. Ciało ojca pozbaw ione zostało sądu i pogrzebu, jak ciało najokrutniejszego zbrodniarza.
B y ł najszlachetniejszym i n a jp r a c o w it
szym, a zginął jako najohydniejszy zło
czyńca...
— Śm ierć temu, k t ó r y śm ierć mu z a dał! — p rz e rw a li synow ie.
I z piersi w sz y s tk ic h sześciu jak z piersi jednego m ę ż a w y r w a ł się ten zgodny okrzyk. I w s z y s c y z e rw ali się od stóp matki, i w s z y s c y zaciśnięte dłonie podnieśli ku górze, i piersi w s z y s tk ic h sześciu d y s z a ły nienaw iścią, a w z r o k r z u cał b ły s k a w ic e zem sty.
^ - U c i s z c i e się! p o w ia d a m - w a m po r a z w t ó r y — z a w o ła ła m ę ż n a niew iasta.
A s ynow ie spojrzeli n a t w a r z jej pełną bólu i rezygnacji. N a znak wielkiej m iło
ści k a ż d y dotknął jej i przy c isn ął ręk ę do serca. A na zn a k sy n o w sk ieg o posłuszeń
s t w a pochylili g ło w y i k a ż d y z nich po
łożył s e rd e c z n y palec n a ustach.
I z nów p rz e s z ła chwila w głuchem milczeniu. Aż m a t k a poczęła:
w sk rz es z ą . K ażdy jęk, co się w y dobędzie z piersi naszych, i k a ż d a Iza, co spadnie z ócz naszych, u w ła c z a ć będzie jego p a mięci...
— J a k t o ? — p rze rw a li w s z y s c y r a z e m synow ie.
— Ludzie dom yślać się b ę d ą jego śmierci i p rz y c z y n y jego zguby. A że z łych nigdy nie braknie, rzucić m ogą plam ę na imię jego i zb e zc z e sz c z ą p a m ię ć najszlachetniejszego, n a jp r a c o w it
szego z ludzi.
T a k m ó w iła m ę ż n a niew iasta, w d o w a po Ptasenicie, m a tk a sześciu syn ó w .
S ynow ie, p ochyliw szy głow y, podzi
wiali jej m ą d ro ść i m ęstw o. A ona z nów p o c z ę ł a :
— Rełigja poucza nas, że d usza czło
w ie k a przechodzi w e d łu g zasług w c z y ste lub n ieczyste zw ierzę, albo też w p ro s t w innego człow ieka. D usza ojca w aszego, jako najszlachetniejszego i najbardziej po
św ię ca jąc e g o się dla nędznego ludu czło
w ieka, m oże w ejść tylko w c z ło w ie ka, k tó ry b y ro zp o c z ę te ' p rze z n ie go dzieło pro w a d z ił i, nie uląkłszy się
p r z e d niczem. lud swój i kraj z n ę d z y I poniżenia w y d o b y ł. D usza jego niech przejdzie w jednego z w a s ! — dodaia głosem wieikirn, w y c ią g a ją c p rze d , siebie dłonie.
I umilkła.
A s ynow ie poglądałi ha się w zajem , p y ta ją c się w zrokiem , c oby ich rodziciel
k a p rzez te s ło w a rozum iała. A g d y mil
czeli, m atka, z w r a c a ją c się do n a js ta rs z e go, s p y ta ła :
— C óżbyś ty dla uczczenia p a m i ę c i , ojca uc z ynił?
— W y s ta w iłb y m wielki gmach, tak . wielki, iżby d o r ó w n y w a ł czynom rodzica
— o drzekł tenże.
— S pisałbym w sz y s tk ie budow ie p rz e z ojca w y s ta w io n e i w s z y s tk ie jego c z y n y , a z a m k n ą w s z y w obelisku, p r z e k a z a łb y m do najdalszej potomności — po
wiedział drugi.
— Zgładzę ze ś w ia ta tego, k tó ry mu śm ie rć zadał! — szepnął trzeci.
— B ędę p rże m y śliw a ł n a d sposobem, k t ó r y mi pozwoli d o sta ć się i zbadać, ja
kim sposobem i gdzie zginął ojciec n a sz;
potem w y d o b ę d ę jego ciało i uczczę
Skarbiec Faraona.
w sp a n iały m pog rze b e m — m ów ił jeszcze ciszej c z w a rty .
— Będę p r a c o w a ł jako ojciec, aby w e mnie k a ż d y poznał jego s y n a — rzeki piąty, któ re g o imię by ło Tetos.
— B ędę m iłow ał lud biedny i o s ta t
nim kę sem chłeba z nim się podzielę — dodał Izones, k t ó r y b y ł najm łodszym .
B y ł on dopiero m łodzieniaszkiem , z łat dziecięcych w y b ie g ły m . L e c z mówi!
głosem pełnym zapału, a z a p a ł ten nie poz w a lał w ątpić, iż s ło w a sw oje w czyn zamieni.
M a tk a słuc ha ła w sz y stk ic h z wielką uw a g ą , zapisując sobie w pamięci sło w a każdego. Na obliczu jej pełnem pow agi i sm utku nie m ożna było poznać k tó re g o z s y n ó w p rz y rz e cz e n ie i z a m ia ry n a jw ię cej tra fia ły jej do przekonania. W s z y s t kich o b e jm o w a ła w z ro k ie m praw d z iw ej m acierzyńskiej miłości.
Na k a ż dego też g ło w ę z jed n a k ą czu
łością dłoń p o ło ży ła i r z e k ła :
— Idźcie w spokoju. K ażdy niech zaj
mie się pracą, jaką d o tą d prow a dz ił. Dom ojca n a s z e g o niechaj będzie, jako był do
tąd. Sługi i służebnice, niewołniki i nie-
woinrce niechaj spełniają w s z y s tk o jak dotąd, a niechaj nikom u nic nie brakuje.
Lecz sługi i służebnice, niew olnicy i na- jenmiki niechaj nie w iedzą nic o sieroc
tw ie naszem . A skoro obcy za p u k a do drzw i domu naszego i p rze stąp i progi n a sze, ukazujcie m u lica spokojne i w esołe.
A g d y przyjdzie zglodzony i nędzny, na nędzę ogólną utyskujący, w ysłuchajcie s k a rg jego i nakarmijcie, jako ojciec to czynił. A te ra z z o sta w c ie mnie w spokoju, abym m ogła ulżyć sercu mojemu, r o z w a żać cnoty ojca w aszego i w sk ry to śc i łzy nad nim ronić — zakończyła.
Sy n o w ie oddalili się k a ż d y do swojej pracy, a m a tk a schroniła się w głębinę domu s w e g o w najodleglejszą jego k o m natę.
Lecz i tarn nie oddała się łzom i bez
myślnej rozpaczy. Dzielna niew iasta, rzu c iw s z y kilka ziarn z b oża w płonący ogień na dom o w y m ołtarzu, z a d u m a ła się głęboko. W ielbiony tak p rze z nią m ałż o nek k ró tk o prze d sw ojem nagłem zniknię
ciem rze k ł:
— W ielka lask a s k o ń c zy ć się może w ie lk ą niełaską, na w s z y s tk o trz e b a być p r z y g o to w a n y m .
s p y ta ł a Pta hia .
—^ To, że m o n a r c h a r ó w n ie ż dobrze m oże mnie za m oją p ra c ę w y n a g ro d z ić , jak i życia pozbaw ić . — tłum aczył m a ł
żonek.
P ta h ia d rg n ę ła i w y c ią g n ę ła ręc e p rz e d siebie, jak g d y b y z g ro ż ą c e m nie
b e z p ie c ze ń stw e m chciała s ta n ą ć do walki.
—• Nie drży] . niew iasto, lecz z c ałą przy to m n o śc ią um ysłu wj^słuchaj, coć pow iem — m ów ił P tasenit.
— Słucham ! — w y s z e p ta ł a Ptahia, zbie rają c odw agę.
— To co ci powiem, jest w ie lk ą t a jemnicą, .przysięgnij, że do czasu mojej śmierci nie w y ja w is z jej nikom u! — rzekł uroczyście m ałżonek.
— P r z y s ię g a m ! — w y r z e k ł a jeszcze uroczyściej m ałżonka.
— O d y zaś umrę, p o w ie rz y s z tę t a jemnicę tem u synow i, k tó re g o uznasz za najgodniejszego lub w sz y stk im , jeżeli po
stę p o w an ie m sw oje m z a słu ż ą n a zaufa
nie, albo też uznasz, że do spełnienia tego,
co powiem, pom oc w s z y s tk ic h będzie po
trz e b n a. Ale pow iesz r a z jeden tylko i więcej usta tw oje tego już nie p o w tó rzą .
— P r z y s i ę g a m ! — p o w t ó r z y ł a znów Ptahia.
A p o w tó r z y ła to głosem takim, że ta k małżonek, jako i każdy, k to b y b y ł s ły szał, m ógł b y ć p e w nym , że przysięgi do
trz y m a. W t e d y P ta se n it w y ja w ił jej t a jemnicę i dodał :
— T o w s z y s tk o dla szczęścia Egiptu, dla szczęścia zgłodniałego ludu.
T o rze k łszy , poszedł do prac y.
T e r a z n a d e s z ła chwila, że. P t a h ia m ia ła tę tajemnicę p o w ie rz y ć jednem u z s y nów łub w e z w a ć w sz y s tk ic h do jej w y słuchania.
N a m y śla ła się więc, jak uczynić. N a m y śla ła się, w z y w a j ą c cieniów m ałżonka, ż e b y ją oświecił.
P o chwili ta k sobie r e z o n o w a ła :
— J e d en nie da r a d y ta k śm iałem u przedsięw zięciu. G d y b y zaś jeden w p a d ł w zasadzkę, któż go r a t o w a ć b ę d z ie ? G d y b y zginął, któż po nim rze c z rozpo
c z ętą p ro w a d z ić b ę d z ie ? G d y b y jednem u z a b ra k ło odwagi, inny m usi go zastąpić.
G d y jeden nie d o jrz y i nie znajdzie, inni m u dopomogą. Bo d w a n a śc ie oczu lepiej widzi niż dwoje, a d w a n a śc ie r ą k więcej uczyni niż dwie ręce.
I z a w o ła ła synów .
— Przj^sięgnijcie mi. że żaden nie- tyiko p r z e d nikim nie w y ja w i tajem nicy ale n a w e t m ię d z y sobą m ów ić o niej nie będziecie.
— P r z y s i ę g a m y — zaw ołali jednogło
śnie. podnosząc p raw ic e do góry.
— Działać wspólnie, jako s ynow ie je
dnego ojca, jako w y k o n a w c y jego woli.
V— B ę d z ie m y ! — pow tórzyli znów s y nowie.
W te d y w y p o w ie d z ia ła tajemnicę, a oddając niewielki klucz, n a d e r m is te r nie w yrobiony, pouczała, jak go m ają u ż y w a ć . W k o ń c u dodała. |
— Pom nijcie w sz a kż e, iż g d y b y jedna najm niejsza blaszka do k tó re g o p rz y lg n ę ła, będzie złodziejem. B ow iem to, co tam znajdziecie, do ludu w ró c ić p o winno.
— P a m ię ta ć będziem y! — zaw ołali jednogłośnie.
— Idźcie, i niech duch ojca będzie z wam i — r z e k ła Ptahia.
1 w y c ią g n ę ła dłonie nad głow am i s y nów.
Iv -
Co spotkało Rampsynita?
W Egipcie dzięki deszczom i obfitym
•wylewom Nilu, z a k w ita ć znów począł do
b ro b y t.
O g ro d y p o ły s k iw a ły dojrzałym o w o cem — poła d a w a ł y d w a r a z y do roku plon obfity.
Nietylko z a ś pola i og ro d y zdobiły E gipt — p o c z ę ły go zdobić c o ra z p ięk
niejsze budow le rozrzucone po ca ły m kraju. Kto je budował, k to d a w a ł n a nie kam ień i c a ły m ate rja ł, kto płacił robot
nik o m ? T rudno-było odgadnąć.
C o ra z inny człow iek się zjawiał, w s k a z y w a ł miejsce n a wzniesienie n o w e go obelisku, ś w ią ty n i c zy sfinksa. Zja
w iał się, płacił suto dozorców i robotni
k ó w , i znikał.
Lud u w a ż a ł go jako posła ńc a bogów, jako n a jw y ż s z e g o dobroczyńcę. Do R a m p s y n ita dochodziły w ieści o n o w y c h
tro s z c z ą c się zgoła o nie z a w o ła ł:
— Za k a ż d y w m u r o w a n y kam ień m u
s z ą mi w nieść opłatę, z każdego w o r k a ryżu i k a ż dego zboża d ać m iarę, za k a ż de z a sadzone d rz e w o d a k ty lo w e zapłacić, podatki.
I stało się jak kazał.
S k ła d an o daninę, ale budow le rosły,, c o ra z więcej obsiew ano pól, c o ra z więcej z a kła da no sadów , robotnik w c ią ż m i a ł 'z a robek. W y p ła c a n o m u regularnie pienią
dze. L e c z w s k a rb c u k ró le w sk im m ia s to p r z y b y w a ć złota, w c ią ż uby w a ło . R am p- synit obchodził z lam pką skarbiec, d o ty k a ł r ę k ą m urów , nie z najdow ał nigdzie ż a d n eg o śladu.
— Co to jest — codzień d okłada m zło
ta — codzień w dw ójnasób go u b y w a ! — m yślał w wielkiem strapieniu. Żółkł z nie
pokoju, tra c ił apetyt, ale nikomu się n ie p rz y z n a w a ł, co było p o w o d e m jego z m a r twienia. O detchnął dopiero swobodniej, g d y p o r o z s ta w ia ł sa m o trz a s k i w e .w n ę trz u s w ojego skarbu.
-— Złodziej nie ujdzie bezkarnie! — rz e k ł z p ew nem zadowoleniem , g dy o s ta t-
ni z a tr z a s k zastawi}. N a p ra c o w a łe m się,, jak ostatni z m oich niew olników ! — d o dał oglądając poczerniałe i zgrubiałe p rz y tej p r a c y ręce. — Niech tam , ukarzę, przynajm niej chciwca!. N a jsro ż sz ą k a r ę w y m y ślę , w y s t a w i ę go n a w idok publi
czny!...
I n a ra z myśli te przerwa}.
— W s z y s c y się d o w ie d z ą o moich s k a rb a c h i jesz c ze bardziej c z y h ać będą.
n a moje złoto... — zrobił sobie uw agę. — Nie będą, bo k a ż d y będzie się bali k a ry , jaką poniesie p ie r w s z y złoczyńca! — p e rs w a d o w a ł sobie. — D ow iem się p r z y najmniej, jakim sposobem dobierano się do moich s k a r b ó w ! — dodał.
Uspokoił się też nieco i zasnął. Z zu
pełnym też spokojem poszedł następnej) n o c y do sk a rb c a .
— T e r a z n a s y c ę się w idokiem niego
dziw ca! — m yśla ł sobie. — S a m go w y w lokę n a w idok publiczny, sam, bo p r z e cież nikogo do s k a r b c a w puścić nie mogę-
— m yśla ł dalej zapalając lam pkę. — G d y mnie ujrzy, sko n a ze stra c h u ! — mówi?'' o k ru tn y bogacz.
I w s z e d ł do tajem niczego budynku.
W s z e d ł i zadrżał.
P r z y p ie rw s z y m z a r a z stosie złota le
żał człow iek, aie c z ło w ie k bez g ło w y ! K re w rozlała się stru g ą , s k rz e p ła na
■granitowej podłodze, ociekł nią kadłub, g ło w y w s z a k ż e nie było. Osłupiał z po*-
’dziw ienia i prze stra c hu. Zapom niał n a ra - zie, poco p rzyszedł. P o chwili p r z e k o nał się, że nietylko ze stosu, p r z y k tó ry m złapał się w inow ajca, lecz i z kitku najbli
żej będących, do k tó ry c h m ógł dosięgnąć r ę k ą , złoto zagrabione zostało!
W rz a s n ą ł z ro zpaczy. O grabiono naj
znaczniejszą część jego b ogactw . T e r a z po nich świeciło tylko kilka sztuk, k t ó r y c h złoczyńca nie mógł już dostać.
— Dow iem się przynajmniej, jakim sposobem ten niegodziw iec d o s ta w a ł się tu ta j — rzekł R am psynit.
ł omijając p o z a sta w ia n e sidła, obejrzał znów m ur tuż nad leżącym bez g ło w y człow iekiem .
Kamienie b y ł y szczelnie ze sobą s p o jone. Najmniejszego nie było śladu, a b y k tó ry k o lw ie k z nich b ył ruszony. R a m p synit p r ó b o w a ł k t ó r y z nich poruszyć, pukał, stukał, o k r w a w ił sobie pałce, nie fm.ógł w sz a k ż e znaleźć najmniejszej szcze-
43 -liny. G łuche tylko echo p o w ta rz a ło jego uderzenia, p rz e ra ż a ją c ponurym sw ym głosem .
Nagle o z w a ł się trz a sk .
R am p sy n it uczul, że go g w a łto w n ie c h w y c ił k to ś za nogi. L am p k a z rą k mu w y p a d ła . Ś w ia tło jej zam igotało i zg asło n a kam iennej posadzce. C iem ność b e z m iern a o g a rn ę ła nieszczęśliw ego.
S ta ł p rz y k u ty sa m o trzask iem , z a s ta w ionym p rze z siebie sam ego. On pan w ielkiego p a ń stw a, sam jeden w ciem no
ści, p rz y k u ty do m iejsca, obok niego k a dłub o k rw a w io n y . Z łoczyńca!
— Nie jestem przecież złodziejem w ła sn eg o złota! — zaw o łał.
L ecz znów ty lk o echo p o w tó rz y ło je
go w y ra z y . U siło w ał w y z w o lić się z sa- m o trz ask u , lecz p rze k o n a ł się tylko, że kow al, k tó ry pod jego n ad zo rem go w y
k o n y w a ł, spełnił sw e dzieło doskonale.
G odziny m ijały. R am p sy n it nie liczył ich biegu, nie w iedział też, jak długo w sk arb cu sw y m , w ty m ulubionym s k a rb c u pozostaje. W o ła ł ty lk o :
P rz e k lę ty , obym cię n ig d y n ie bu
d o w a ł !
W s z y s tk o to jednakże nie p o m agało.
C zul tylko, że om d lew a ze znużenia i gło
du. U s ta spieczone ła k n ę ły kropli w ody.
N igdzie nic!
W y c ią g n ą ł rę k ę i 'natrafił n a sztukę- złota. R zucił ją z po g ard ą, w o ła ją c :
— C zem u nie jeste ś k ęsem chłeba lub k ro p lą w o d y ! Zginę z głodu i p rag n ien ia ś ró d ty lu b o g a c tw !... — ro zm y ślał.
D o b y w a ją c o statnich s ił w o la ł o po
m oc. L e c z glos jego c o ra z sła b sz y m il
kną} w p rze strz e n i.
:— O ddam re s z tę ty c h b o g a c tw za k ro p lę w o d y ! — w ołał, w ijąc się w go
rąc z c e. — K to m nie uratu je, oddam mu p o ło w ę m ojego k ró le s tw a i c ó rk ę s w ą za żonę! — z cały ch sił k rz y c z a ł.
...O ddam m u całe k ró le stw o , a sam- będę jeg o niew olnikiem ! — w rz a s n ą ł i upadł w ostatnim w ysiłku.
V.
Co usłyszała i co uczyniła R a m a ? O dy R am a p rz y s z ła n a drugi dzień, by ojcu oddać dzień d o b ry , długo czekała, w przezn aczo n ej ku tem u św ietlicy.
O jciec się nie ukazał.
d w o rz a n . W s z y s c y z ę schyleniem g ło w y ' o dpow iadali:
— M o n arch a ró w n y O z y ry so w i nie u k azał nam jeszcze sw ego oblicza. Nie dal te ż znaku, b y sto p a śm iertelnika s tą p iła n a próg jego sypialni.
G d y n a d e sz ła godzina p rzy ję cia m ini
s tró w i urzędników , sale przepełnione b y ły oczekującym i.
O z y ry s, bóg słońca, słał sw oje pro
m ienie, k tó re o z ła c a ły g ło w y o czekują
cych, lecz ró w n y O z y ry so w i R am p sy u it n ie u k a z y w a ł się i nie u k a z y w a ł.
N iepokoiło to w szy stk ich , drętw ieli w oczekiw aniu, godziny m ijały. O z y ry s cofnął sw oje prom ienie i o tu liw sz y się ciem no - b łęk itn y m p łaszczem poszedł n a spoczynek. R am p sy n it się nie u k a z y w ał. P a ła c p rze p e łn io n y był c o raz w ięcej n a p ły w a ją c y m i urzędnikam i. R arnpsynita nie było.
S to ły o oznaczonej godzinie p rz e p e ł
nione b y ły p o tra w a m i, z a p ac h ich ro z chodził się po p rz y le g ły c h k om natach, d rażnił pow onienie oczek u jący ch m a u k a
zanie się R arnpsynita. K róla nie było.
P rz e s z e d ł w takiem o czekiw aniu dzień, p rz e s z ła i noc.
R am a b y ła w ro z p a c z y ; p o radzić je
dnak nic nie m ogła.
N ikt nie śm iał w ejść do sypialni jej ojca. W z b ra n ia ł teg o s u ro w y ro z k a z k ró la. W z b ra n ia ła e ty k ie ta d w o rsk a , k tó ra n ajw y ra ź n ie j o znajm iała:
„B ez w e z w a n ia ró w n e g o O z y ry so w i pana, nikt nie p rze stąp i jego sy p ia ln i!“
— Co ro b ić ? co robić — pytano.
— N iepodobna p rze c ie ż zo sta w ić ojca zam kniętego dzień trz e ci! — m ów iła z ro z p a c zo n a R am a. /
I chciała, łam ią c w szelkie ro z k a z y i e ty k ie tę w e jść do ojca. P o w strz y m a li ją d w o rz a n ie i m inistrow ie, m ó w iąc:
— C o czynisz, córko boskiego R am p- sy n ita ! co czynisz uw ielbiana p rzez w sz y stk ic h R am o! P rz e ła m u ją c dotąd chow ane n a d w o rach królów egipskich z w y c z a je , n a ra z isz się na gniew bogów !
—- W ed łu g regulam inu, có rka, k tó ra ośm ieliła się p rze stąp ić próg k o m n aty ojca b ez w y ra ź n e g o jego rozkazu, w inna b y ć z a m k n ięta n a całe życie w ciem nicy?
—- m ów iono.
— A k tóż będzie pam iętał o biednych ?' k to zg ło d n iałe dziecięta o p a trz y ? ... — , w ołano.
C hcąc nie chcąc, R am a m usiała ulec zw yczajom , któ ry ch nikt b e z k arn ie nie o d w a ż y ł się p rzestąp ić.
— Z w o łać najuczeńszych kapłanów ,, niechaj orzekną, co czjm ić! — z a w o ła ła c ó ra k ró lew sk a.
— Z w o łać! — p rzy św iad czo n o jedno
głośnie.
Zeszli się najuczeńsi kapłani. L ecz nim przeszu k ali w sz y stk ie księgi, z a czerp n ęli m ądrości z głów sw oich, u p ły n ęła n o c druga.
Ju ż O z y ry s budzić się począł, a b lask jego oczu po czął ro zd z iera ć ciem ności nocy, g d y kapłani w otoczeniu n a jro z m a itszych d w o rz a n i urzędników w eszli do kró lew sk iej sypialni.
Łoże, n a k tó rem R am psynit zwykł:
sp o c zy w a ć, było nieporuszone, lwie sk ó r y w najzupełniejszym le ż a ły porządku, lam pa tylko1, k tó ra m ia ła ośw ietlać s y pialnię, czarn em w y p ało n em sw em w n ę
trz e m n a p rzy b y ły c h p a trz y ła .
P r z y św ietle p ierw sz y c h prom ieni O zy- ry^sa rozglądali się po kró lew sk iej sypialni.
L ęk zabobonny ich o g a rn ą ł. O prócz tych, k tó rem i w eszli, d rzw i innych nie b y ło . D rzw i p ro w a d z ą c e do s k a rb c a b y ły ta k m isternie w sz tu k a terii i ozdobach m arm u ro w y ch u k ry te , że nieśw iadom e oko żadnym sposobem odróżnić ich nie m ogło.
— B oski R am p sy n it zniknął z przed oczu śm iertelnych, poszedł n a m ieszkanie do b ra ta sw eg o O z y ry s a ! — orzekli je
d n o g ło śn ie m ęd rc y .
— P o sz e d ł! — p o w tó rz y ło zg nębio
nym głosem całe otoczenie.
W te m z p ałacu od głó w n eg o w ejścia o z w a ł się głos R a m y :
— O jcze, ojcze!
— B oski R am p sy n it w ra c a ! — z a w o łano.
I spiesznie opuścili sypialnię, ż e b y nie n a ra z ić się n a gniew p o w ra c ają ce g o .
Ja k iż u d e rz y ł ich w idok!
Kilku n ęd zn y ch niew olników n a p ro s ty c h n o szach w nosiło nie dającego zn a
k u ż y c ia R am p sy n ita. R a m a z jedną ze s w y c h słu żeb n ic p o stę p o w a ła p rz y no
szach.
C zęść n o c y p rz e p ę d z iła w św iątyni Izy d y . B ła g a ła bogini, b y o b jaw iła co m o
g ło sSię s ia ć z jej rodzicem .
G d y p rz e d św itan iem o p u sz cz a ła ś w ią tynię, służebnicom się z d a w a ło , że w śró d kolum n i d rz e w p alm o w y ch przem kną!
cień. R a m a b y ła ta k zgnębiona zniknię
ciem ojca, że nic koło siebie nie w id ziała.
N agle u s ły s z a ła :
— P o d m u rem p rz y ty k a ją c y m do s y pialni R a m p sy n ita znajdziesz go!
R am a, nie z w lek ając, p o sp ie sz y ła na w sk a z a n e m iejsce. Z n alazła ojca z nogam i w sam o trz a sk u , w y rw a n y m z k a w a łe m g ra n itu z ziemi.
O słupiała.
D om yśliła się te ra z , co z n aczy ł ów g ru b y m u r p rz y ty k a ją c y do sypialni jej ojca. D om yśliła się w sz y stk ie g o . R o z k a z a ła z a b ra ć n ieszczęśliw eg o . >
R a m p s y n it' d a w a ł sła b e oznaki życia.
R a m a b o lała n a d c h ciw o ścią ojca, lecz jako d o b ra c ó rk a b o lała nad jego s tra - ■ sznym stanem .
— C zy ż y j e ? — p y ta ła , pochylając się n a d obezw ładnionym .
SŁarbiec Faraona, , 4
I w caJe] s w e j ro z p a c z y a sz cz e rej m i
łości dziecięcej, b ła g a ła m ęd rcó w , u czo
ny ch i do k to ró w , b y ra to w a li jej ojca.
VI.
Kto uwotail Ipaipsynifa?
T ajem n ica p o w ie rz o n a p rzez P ta se - n ita żonie, a p o w tó rz o n a p rz e z nią s y nom , b y ła w p ro s t oznajm ieniem , jakim sposobem d o sta ć się m ożna do k ró le w skiego sk a rb c a .
P ta se n it, b u dując ta k o w y , m y śla ł:
— W iem , że życiem p rz y p ła c ę , niech ; je przy n ajm n iej poniosę n a ofiarę .tych, k tó rz y cierpią. N iechaj sk a rb y , n a g ro m a dzone p rze z sk ą p c a idą do tych, z k tó ry c h je w y c isn ął. Z łoto do m nie ni do ż a dnego z m oich s y n ó w nie przylgnie, lecz niech się stan ie w o d ą g o jącą ra n y , Chle
bem p rz y n o sz ą c y m ulgę n ieszczęśliw y m . B ogow ie w s z y s c y i ty, n a jw y ż sz y O z y ry sie , p rze b a c zc ie m i te n p o d stęp !
T a k m y śla ł i ta k m odlił się b u d o w n i
czy, g d y w m u ro w y w a ł kam ień, nie ró ż n ią c y się niczem od innych, k tó ry w s z a k że, znającem u se k re t, o tw ie ra ł w ejście do sk a rb c a .
S ynow ie, id ą c y w m y śl ojca, czerpali z k ró le w sk ie g o sk a rb c a .
Ż aden g ro sz do nich nie p rz y lg n ą ł, ale lud biedny, m ając doskonale zajęcie p rzy zak ład an iu ogbodów i w zn o szen iu budo
wli, nie cierp iał głodu. W ro k E gipt zie
lenił się od n o w o z a sa d z o n y c h gajów d a k ty lo w y ch , od pól za sia n y ch ry żem , a z a w odnionych podziem nem i k an ałam i, spro- w ad zającem i w o d ę z Nilu.
Izones głów nie nad tem p rac o w ał, b ra c ia pokolei w chodzili do s k a rb c a i d o sta rc za li pieniędzy. G d y jeden w chodził do w n ę trz a , in n y s ta ł n a s tra ż y . Nie po
trz e b o w a li te g o czynić codziennie. C z y nili to w m ia rę p o trz e b y .
T e ra z , g dy ta k a chw ila n a d e sz ła, T e- to s w d a rł się do w n ę trz a , Izones stra ż ' trz y m ał. T eto s w sz e d ł odw ażnie. W w ó r p rzy n ie sio n y w rz u c a ł b ezm iern e sk a rb y , g d y nagle u sły sz a ł trz a s k i uczuł, że ja k a ś n iezn an a m u d o tą d siła ż a nogi go trz y m a .
1— N a d e sz ła o sta tn ia m oja godzina! — pom yślał. — Nic m nie już nie u ratu je!
Zginę, zg in ą b ra c ia m oi, zginie i m atka m oja! Nie, n a to pozw olić nie m ogę! — z a w o łał.
4*
Izones b ę d ą c y w o tw o rz e u sły sz a ł glos lego i z a p y ta ! :
— C z y m ara ci p rz y jść w pom oc ?
— Nie w chodź, b rac ie kochany, je
ste m z ła p a n y w sa m o trz a sk , p rz y św ietle lam p y w id z ę jakieś ślady, k tó re nie są czem Innem, ty lk o p o ro zsta w ian e m i sa - ^ m o trz ask a m i. W p a d łb y ś ta k sam o, jak i ja.
— A leż ja m uszę cię ra to w a ć ! — o d k rz y k n ą ! w g łąb Izones.
— M nie już n ikt nie u ratu je! — odparł T e to s. — Z ab ieraj z ło to ! — doda! s ta n o w c z y m głosem . — N a ła d o w a łe m go ta k dużo, że nie w iem , c z y w ó r u d źw i
gniesz... ' - "
— Nie obaw iaj się — o d parł Izones — silny jestem , a o sły , stojące opodal, po
m ogą mi w tej p ra c y .
— D aw aj jeszcze s a k w y ! — zaw o ła!
T eto s. ,
B ra t u czynił zad o ść jego rozkazom . T eto s, sto jąc w m iejscu, n a c h y la ł się, jak m ógł najdalej, c z e rp a ł z u łożonych la w i sto só w złoto, a n ap e łn iw sz y znów ol
b rzy m ie s a k w y z a w o ła ł:
— Z a b ie ra j!
— Ale cóż z to b ą się s ta n ie ? — sp y tał Izones.
— Dla] jesz c ze jed n ą sa k w ę , w ło ż ę w n ią g ło w ę i o w ią ż ę kolo uszu, potem w e jd z ie sz o tyle, ż e b y ś m ieczem szyi m ej dosięgną!..,
— T etosie, chcesz, ż e b y m b y f b ra to bójcą! — p rz e rw a ł z oburzeniem Izones.
— Jeżeli nie ch cesz b y ć b ra to b ó jc ą je dnego, sta n ie sz się nim c z te ry k ro ć — sta n ie sz się m atk o b ó jcą, splamisz, im ię n aszeg o ojca, a w k o ń cu u c zy n isz Się sa- / m obójcą! — m ów i! T e to s. — D alej, nie
n am yślaj się, czyń, co ci n a k azu je pam ięć n ieo d żało w an eg o ojca n aszeg o ! — ro z k a zał sta n o w cz y m głosem dzielmy m ło d zie
n iec .— P rę d z e j, prędzej, nie ociągaj s ię ! — p rz y n a g la ł w chod ząceg o . — D ziś z a b ie rz e sz ty lk o g łow ę, jutro w ró c is z i z ab ie
rz e s z kadłub, nie chcę, ż e b y go w y s ta w iano n a w idok publiczny. A m usisz to czy n ić oględnie, że b y ś nie w p a d ł w z a sta w io n e sid ła! — zak o ń czy ł.
Izones spełnił w sz y stk o , co m u b ra t kazał. Z w ielkim bólem w se rc u w ra c a ł do dom u.
— Co m a tk a p o w ie ? co pow ie ta n a sz a u k o c h a n a ? — ro zm yślał.
Nic nie m ów iąc, złożył u jej stóp s a k w y z e złotem , o ddając jej lak zw y k le w sz a fą rstw o .
W k o ń cu zło ż y ł w ó r o k rw a w ió n y . Z bladła n iesz c zę śliw a n iew ia sta.
T e to s ? — s p y ta ła drżącem i usty.
Je g o głow a... !
—- O fciec i sy n n a o fiarę dla ludu — szepnęła ro zb o la ły m głosem .
— J u tro m am z ą b ra ć jfego ciało — rze k i Izones.
— P o ju trz e . Ju tro nie b ęd zie żadnego z braci, ż e b y ci to w a rz y sz y ł... — m ó w iła P tah ia.
1 z a ra z d o d a ła :
— O stra sz n i bogow ie, oto już d ru g a ofiara, nie żądajcie n a d siły słabej n ie
w iasty ... Izonesie, z o sta w m nie sam ą, idź do sw oich o b ow iązków .
T o -rzekłszy, z e b ra ła z a k rz e p łą k re w z przy n iesio n ej g ło w y , um ieściła ją w m aleńkiej urnie i p o s ta w iła n a dom o
w y m o łta rzu .
G łow ę, n a m a śc iw szy , o b sz y ła w p łó t
no p o g rze b o w e, z ło ż y ła w najpiękniejszą sz k a tu łk ę od; k lejnotów i um ieściła jako najcen n iejszą p am iątk ę. R e s z ta n o c y
i c z ęść dnia z e sz ła jej na ty ch sm u tn y ch / -obrządkach.
I nic nie zak łó ciło p o rzą d k u w dom u żo n y P ta se n ita . Nic, tylko P ta h ia m ia ła o czy w ięcej zapadłe, u sta, zm u sz a ją c e się do uśm iechu, m iały w y r a z bolesny, a ca
łą p o sta c ią od czasu do czasu d reszcz w strz ą sa ł.
Sługi i n iew olnice m ó w iły :
— B ied n a n a sz a pani!
— C hora, a nikom u p rz y k ro śc i nie c z y n i!
— C ierpi, a innych cierpienia koi...
T y m c za se m Izones, d o c z e k a w sz y się p rz y b y c ia jednego z b rac i im ieniem S e r- ty s , po szed ł następ n ej nocy, b y uw olnić ciało sw e g o b ra ta . P o sz e d ł i obok ciała T e to sa z a sta ł om dlałego R am psynita.
Uczyni? z b ra te m n a ra d ę .
— R a to w a ć trz e b a teg o co ż y w ! — rz e k ł S e rty s .
— R a to w a ć ! — o d rze k ł Izones.
Ja k rzekli, ta k uczynili. W y d o b y li naj- , p ierw om dlałego. K o szto w ało ich to dużo tru d u i o strożności. T rz e b a by ło bow iem w y r w a ć sa m o trz a sk w ra z z k aw ałk iem gruntu. U w olnić nieszczęśliw eg o inaczej