• Nie Znaleziono Wyników

ŚPIEW NIDYI

W dokumencie Ostatnie dni Pompei. T. 2 (Stron 101-165)

I.

W iatr i słońca promyk złoty Miłością, dla róży tchnęły— I któregoż z nich pieszczoty Królowę kwiatów ujęły? Próżno się biedny w iatr żalił, On ją studził, promyk palił.

II. •

Błędny, sam sobą miotany, Miłosnej ofiara męki,

Syn Eola rozkochany Napróżno głuchemi jęki

W yjawiał czułość swej duszy,— Któż ją pozna? kogo wzruszy?

III.

Promyku, jakżeś szczęśliwy! Topiąc blask twój w listkach róży., Łatwo ci dowieść, żeś tkliwy, Że jej twoja świetność służy—

- 101

Błyśniesz... i luba oceni Zapał twych dla niej płomieni.

IV .

Lecz wiatru nieme westchnienie, Możeż jej zyskać wzajemność! Cóż mu zostało?... Cierpienie I ta ostatnia przyjemność, Że, gdy go boleść pokona, Westchnie raz jeszcze i skona.

— Śpiew twój je st smutny, lube dziecię—rzekł G-laukus: — młodość twoja cień tylko czuje jeszcze miłości; inne zupełnie podnieca ona natchnienia, gdy się nam nagle objawi w całej piękności i mocy.

— Śpiewałam, czego mię nauczono, — odpowie Nidya, wzdychając.

— Nauczyciel twój był więc nieszczęśliwym w miłości; zaśpiewaj piosnkę weselszą, moje dziecię, albo podaj mi lirę.

W ypełniając ten rozkaz, Nidya dotknęła się rę ­ ki G-lauka, a na to lekkie zbliżenie podniosła się jej pierś i czoło okryło się zapłonieniem. Jona i Glau- kus, wyłącznie sobą zajęci, nie dostrzegli tych dzi­ wnych i przedwczesnych wzruszeń serca, które, wznosząc się przez wyobraźnię, mogło się obejść bez nadziei.

— 102 —

Śledząc ziw sze spojrzenia Jony, która już spusz­ czała powieki, już odwracała oczy na stronę, A teń- czyk słodkim głosem tak wyraził uczucia natchnione myślami szczęśliwszemi nad te, które barwy swej udzieliły śpiewowi Nidyi.

Ś P I E W G L A U K A .

I.

Widzisz tę łódkę? w jasnej dzień pogody, Tchnieniem Zefira pędzona śród toni,

Przerzyna morza spokojnego wody. Jakże me serce podobnem je st do niej! Przy tobie—dzięki memu przeznaczeniu— Jeśli je kiedy cień smutku zamroczy,

Spojrzysz... i słońce błyśnie w twem spojrzeniu, I promień szczęścia wrócą, mi twe oczy.

II.

Lecz jak tę łódkę jeden powiew burzy, W zruszając miękkie wód uśpionych łoże, Zanim się niebo napowrót odchmurzy,

Porwać, wywrócić i zatopić może;

Tak i me serce wieczna schłonie ciemność, Jeśli mię kochać przestaniesz kochana!— Życiem dla niego je st twoj? wzajemność, Zgubą najmniejsza twej miłości zmiana.

I I I .

Ach! niźli na twą niestałość wyrzekać, Jeśli czas dla mnie twe czucia ostudzi, Niżeli, płacząc, chcieć śmierci, a czekać; Niechaj dziś umrę, najszczęśliwszy z ludzi! Miałżebym przeżyć te chwile łagoune, Chwile błogiego istnienia przy tobie? Nie!—póki niebo służy mi pogodne, Pókim ci miły, wolę poledz w grobie.

Gdy ostatuie słowa brzmiały jeszcze nad p o ­ wierzchnią morza, Jona podniosła oczy i spotkała kochanka spojrzenie. Szczęśliwa Nidyo! błogosław twą ułomność, iż ci nie pozwoliła widzieć tego ezaro- wnego spojrzenia, w którem tyle malowało się szczę­ ścia, które w oku umieściło głos duszy, które obiecy­ wało niepodobieństwo odmiany.

Lubo jednak nie widziała Tessalianka spojrze­ nia, domyśliła się przecież znaczenia jego z westch­ nień kochanków, z ich milczenia. Przycisnęła ręce do piersi, jakby dla stłumienia wzruszeń goryczy i za­ zdrości; poczem przerw ała nagle to nieznośne dla siebie milczenie.

— Jednakże, Glauku, nic niema zbyt wesołego w tej pieśni.

— Biorąc lirę, miałem chęć uczynić ją we­ sołą; być może, iż szczęście nie dopuszcza weso­ łości.

— J a k dz' wną jest rzeczą,—powie

Jona,—zmie-- 10)5

- 104

-niająe przedmiot jakkolwiek czarującej zawsze, je ­ dnak dotkliwej dla serca rozmowy, że od dni kilku wisi nad Wezuwiuszem ten nieruchomy, a przynaj­ mniej kształt tylko odmieniający obłok. W tej chwili , zdaje mi się podobnym do ogromnego olbrzyma, wzno­ szącego rękę nad miastem. Czy widzisz wraz ze mną to podobieństwo, czy też je st ono tylko utworem mej wyobraźni?

— Widzę je, piękna Jono; podobieństwo je st dziwnie wyraźne. Olbrzym zdaje się siedzieć na szczycie góry; rozmaite barwy obłoku przedstawiają długą białą szatę, okrywającą rozległe jego łono i członki; stałem okiem zdaje się wpatrywać w mia sto, ukazując jedną ręką świetne jego ulice, a drugą wznosząc ku niebu. Wziąćby go można za olbrzy­ miego Tytana, boleśnie rozmyślającego o przeszłości, a jednak grożącego przyszłością.

— Miałaźby ta góra jaką styczność z trzęsie­ niem ziemi ostatniej nocy? Powiadają, sże w epoce, o której zaledwie najdawniejsze podania zachowały wspomnienie, wyrzucała ona ogień, jak teraz Etna. Czyliżby jeszcze kryły się w jej łonie płomienie?

— To być może, — rzecze G-laukus z miną za­ myśloną.

— Powiadasz, że nie wierzysz w czary,— rzecze nagle Nidya;—mówiono mi jednak, że można czarowni­ ca mieszka na opalonej pochyłości góry, a obłok ten je st może cieniem czarta, z którym zostaje w porozu­

mieniu.

— Pełną jesteś fantastycznych wyobrażeń twej

105

-rodzinnej Tessalii, — rzecze Glaukus, — i łączysz w sobie dziwną mieszaninę myśli dorzecznych z za- bobonnością.

— Jesteśm y zwykle zabobonni w ciemności,— odpowie Nidya.—Powiedz mi,—dodała po kilku chwi­ lach milczenia, — powiedz mi, o G-lauku! czy je st po- dobnem do siebie wszystko, co się pięknem nazywa? Powiadają, żeś piękny, i że Jona jest także piękną. Czy te same są rysy wasze? Nie sądzę, aby to było, a jednak takby być powinno.

— Je ste ś bardzo względem Jony niesprawiedli­ wą,—rzecze Glaukus, śmiejąc się.—O tyleśmy nawet niepodobni do siebie, o ile czasem osoba piękna podo­ bną bywa do tej, która nią nie jest. Jona ma czarne włosy, moje są jasne; oczy Jony... Jakiej są one bar­ wy, Jono? nie widzę dobrze; obróć je ku muie. Ach! czy są czarne? Nie, zbyt łagodne. Czy niebieskie? Nie, ciemniejsza ich barwa; cdmienia je każdy pro­ mień słoneczny. Nie mogę powiedzieć, jakiego są w istocie koloru; lecz moje, dobra Nidyo, są szare, i tym tylko blaskiem jaśnieją, który udziela im Jona! Twarz Jony...

— Nie rozumiem ani słowa z tego opisu, —przer­ wie Nidya z pewną niechęcią: — wiem tylko, żeście niepodobni do siebie, i cieszę się z tego.

— Dlaczegóż to, Nidyo?—spyta się Jona. Nidya zapłoniła się lekko, potem odpowiedziała ozięble.

— Ponieważ w odmiennych zawsze w ystaw ia­

— 106 —

łam was sobie rysach, a lubimy zwykle mieć słu­ szność.

— Do czegożeś przyrównywała G-lauka?—spy­ ta się Jona łagodnie.

— Do muzyki, — odpowie Nidya, spuszczając oczy.

— Masz słuszność,—pomyślała Jona.

— A do czegóż Jonę wystawiłaś sobie podobną? —spytał się Glaukus.

— Nic powiedzieć nie mogę, — odpowie młoda niewidoma; — niedosyć ją znam jeszcze, abym mogła czynić porównanie.

— J a więc powiem za ciebie, — rzecze Glaukus namiętnie; — jest ona jak słońce rozgrzewające, jak orzeźwiająca fala!

— Niekiedy słońce pali i fala pochłania niekie­ dy,—rzecze Nidya.

— Weź więc te róże, — rzecze Glaukus, — ich wonność przedstawić ci zdoła obraz Jony.

— Niestety! róże więdnieją! — rzecze Neapoli- tanka z uśmiechem.

Łódź płynęła jeszcze czas długi, a Glaukus, bio­ rąc znowu lirę, wydobył z niej tak piękną, tak za­ chwycającą melodyę, że sama nawet Nidya przejęła się wrażeniem i wydała okrzyk podziwienia.

— Widzisz, moje dziecię,-zaw ołał Glaukus,— że muzyka natchnioną być może miłością. Ziem po­ wiedział, że szczęście pozbawia Avesołości. Luba Jono, Nidyo, słuchajcie śpiewu o narodzeniu mi­ łości.

NARODZENIE MIŁOŚCI.

I .

J a k noAva g w i a z d a n a niebios la z u r z e ,

J a k zwiastująca dzień zorza Pięknej lecz jeszcze uśpionej naturze,

Z głębi spienionego morza

W yszła miłości Bogini— *) Jasność okryła ciemne sklepienia pustyni, Niebo się uśmiechnęło i z rozkoszy cała

Ziemia zadrżała.

W itaj, dawczynio życia, wonna wdzięków różo! Rzucił na świat Król Bogów spojrzenie łaska wsze: On to, 011 twoją do nas kierował podróżą —

Ach! zostań z nami na zawsze. II.

Czy widzisz? bóstwo wcielone Na perłowej muszli płynie— Już brzegi Cypru zielone Widzą, wielbią serc Boginię, I zasłonę co ją kryła

Zdmuchnął Zefirek radosny... Jakże je st piękna, jak miła! W jej uśmiechu oddech wiosny,

— 107 —

*) W e d łu g d a w n y c h m i t o l o g ó w , W e n e r a u rod ziła się z p ia n y m orsk iej, w b liz k o ś c i w y s p y C y p r u , g d zie n ajpierw szą m i a ł a ś w ią t y n ię .

¡08 -Ogień palnej błyskawicy W niebieskiem oku dziewicy Gasi łezka zawieszona

I —z czego się piękność ceni— F arba skromności rumieni Białość śnieżnego jej łona.—

I I I .

O ty! czci mojej przedmiocie wybrany! Ty, bóstwo mojej czułości!

W tobie ja widzę oddany Obraz miłości.

Ona z twoich oczu łyska, W twoim oddechu jej wonie,

W tobie żyje, ciebie bliska

K rasi rumieńcem tw eNskronie.

Spojrzyj! spojrzyj ulubiona... Ach! to nie obraz—to ona!

RO ZD ZIA Ł I I I .

Zgromadzenie religijne.

Nazarejczyk, a za nim Apaecides przybyli nad brzeg Sarnu. Rzeka ta, dziś tylko nikczemny stru ­ mień, płynęła wówczas do morza, okryta licznemi statkami, odbijająca w swych nurtach ogrody, win­ nice, pałace i świątynie Pompei. Opuszczając brzeg iudny i uczęszczany, Olint skierował kroki ku ścieżce zagłębiającej się w cieniste gęstwie drzew w pewnem °ddaleniu od rzeki. Przechadzka ta wieczorem była ^ miejscem ulubionego zejścia się Pompejan, lecz pod­

p a ś skwaru i prac dziennych zwiedzały je zaledwie nieliczne gromady dzieci, niekiedy melancholijni poe- Cl> czasem znowu filozofowie, lubownicy samotnych r °zpraw. W oddaleniu od brzegu okryte gęstym li- sciem’i spajające się z sobą krzewy układane i strzy­ żone były w tysiące dziwacznych kształtów; niekiedy

przedstawiały satyry i fauny, niekiedy piramidy egipskie w miniaturze, niekiedy znowu litery imion jakiego drogiego ludowi, albo dostojnego obywatela. Z tego nabywa się przekonania, że smak fałszywy tak dawnym jest jak prawdziwy, a właściciele ogro­ dów, dręczący kształty drzew swych i krzewów, nie wiedzą może, że idą w tern za przykładem Rzymiau epoki najświetniejszej cesarstwa, za wzorem ogrodów Pompei i domu wiejskiego owego Pliniusza, którego smak uchodził za tak wybredny i delikatny.

Gdy Olint i kapłan Izydy weszli na tę ścieżkę, gorące promienie słońca południowego wygnały z niej wszelkie inne osoby. Usiedli na jednej z ławek, gdzieniegdzie umieszczonych między drzewami, a po­ wiew słabego w iatru zaledwie miał dosyć siły dole­ cieć do nich od rzeki, której czyste fale igrały i iskrzy­ ły się na słońcu. Dziwne i szczególnej sprzeczności połączenie! wyznawca najnowożytniejszej i kapłan najstarożytniejszej ze wszystkich czci świata!

— Byłżeś szczęśliwy odkiedy mię tak nagle opuściłeś? Czy doznało zadowolenia serce twe pod tą szatą kapłańską? Chciwy głosu bożego, czyś zna­ lazł nakoniec pociechę w owych wyroczniach Izydy? Westchnienie to i spojrzenie, które odemuie odwra­ casz, są odpowiedzią, którą przewidziała moja dusza. — Niestety!—odpowie smutnie Apaeeides,—wi­ dzisz przed sobą nędznego, przywiedzionego do roz­ paczy człowieka. Od dzieciństwa marzyłem zawsze o cnocie, zawistny byłem świętości tych ludzi, którzy żyjąc w jaskiniach i samotnych świątyniach cieszyli

110

— i 11 —

się towarzystwem nadziemskich istot; dni moje t r a ­ wiły się w próżDych i gorących żądaniach, nocy w zwodniczych widzeniach. Uwiedziony tajemnicze - mi przepowiedniami oszusta, przywdziałem tę szatę; dusza moja, wyznam ci szczerze, oburzyła się na to com widział i w czem udział brać byłem zmuszony! Ubiegając się za prawdą, zostałem sługą kłamstwa. Wieczorem, dnia tego, w którym się po raz ostatni widzieliśmy, utrzymywały mię jeszcze nadzieje wznie­ cone w mem sercu przez tego oszusta, któregobym znać lepiej powinien. Lecz... lecz... mniejsza o to!... Dosyć będzie, gdy powiem, że krzywoprzysięztwo

i grzech dodał do nierozsądku i żalu. Zasłona

zdarta na zawsze z mych oczu; widzę tylko zbrodnia­ rza w człowieku, któregom czcił, jak półboga; zacie­ mnia się ziemia przedemną; wpadłem w najgłębszą otchłań smutku; nie wiem czy są w niebiosach bogo­

wie lub czy jesteśmy utworami przypadku, czy za zakresem tak ograniczonej, tak bolesnej teraźniej­ szości je st nicość lub przyszłość. Objaw mi więc twoją wiarę; objaśnij wątpliwość, jeżeli masz władzę.

— Nie dziwię się,—odpowie Nazarejczyk,—żeś błądził i że taki miota tobą sceptycyzm. Przed ośm- dziesięciu laty człowiek nie miał jeszcze żadnego upewnienia o Bogu, ani o wyraźnej przyszłości za grobem. Nowe prawa objawiły się teraz tym, którzy chcą słyszeć; niebo, prawdziwy Olimp ukazany zo­ stał tym, którzy chcą widzieć. Zważ więc bacznie i słuchaj.

Wówczas, z całą powagą człowieka gruntownie

112

przekonanego i pełnego gorliwości w nawracaniu in­ nych, Nazarejczyk objawił Apaecidesowi obietnice Pisma świętego. Opowiedział mu ciej pienia i cuda Chrystusa; łzy płynęły obficie, gdy mówił; przeszedł potem do pełnego chwały zmartwychwstania Zba­ wiciela, do przepowiedni tak jasnych objawienia. Opisał to czyste i bez rozkoszy zmysłowych niebo przeznaczone dla ludzi cnotliwych, płomienie i męki mające być karą występnych.

Słowa te, zasady, obietnice, boska moralność, a nadewszystko w żywych opisane wyrazach poświę­ cenie się syna Bożego, który, przyoblókłszy postać człowieka, zszedł na smutne doliny świata, aby roz­ proszyć mgły i pomrok niewiadojności, rozstrzygnąć powątpiewania mądrych, zamienić marzenia na pe­ wność, wskazać przykładem prawidła życia, objawie- wiem rozwiązać zagadkę grobu, dowieść, że dusza niepróżnej poddawała się żądzy, gdy w marzeniach swych widziała nieśmiertelność, cierpieć uakoniec i umrzeć w poparciu prawd świętej nauki,—wszystko to silne wywarło wrażenie na umyśle i sercu człowie­ ka, gorącą uniesionego żądzą wyswobodzenia się z błędów pogaństwa, pocieszonego dowodzeniem N a­ zarejczyka, że świętość się mieści w wyrzutach su­ mienia, jakim się za ostatnie poddawał grzechy, że radość rozlewa się po niebie, gdy jeden grzesznik do­ znaje skruchy i żalu.

— Pójdź, — rzecze Nazarejczyk, korzystając z wznieconego wrażenia, — pójdź do skromnej sali, w której się jednoczymy; mała liczba wybranych osób

113

-towarzyszy naszym modłom; przypatrz się szczerości łez naszych i skruchy, miej udział w nasztj prostej ofierze, w której nie poświęcamy bydląt i girland, lecz składamy na ołtarzu serca nieśmiertelne kwiaty niewinnych myśli; kwiaty te zachowują swą świeżość, gdy nas już niema; co mówię? towarzyszą nam one za grobem, w zrastają pod nogami naszemi w niebie, przejmują nas wieczną wonią, gdyż pochodzą z duszy i biorą w niej udział; ofiarami temi są zwyciężone pokusy, grzechy zgładzone skruchą. Pójdź, o! pójdź; nie traćmy chwili czasu; przygotuj się do wielkiej, straszne! podróży z ciemności do światła, z boleści do szczęśliwości, z zepsucia do nieśmiertelności! Dziś jest dzień Boży, dzień, który wyłącznie poświęcamy nabożeństwu. Chociaż zwykle zgromadzamy się po nocach, kiiku jednak braci naszych już je st w tej chwili na miejscu. Jak a radość, jaki tryum f nas czeka, gdy zdołamy powrócić do owczarni zbłąkaną owieczkę!

Apaecides, z natury tak czystem obdarzony ser­ cem, widział godną podziwienia wspaniałość w oży­ wiającym Olinta duchu nawracania, w zakładaniu szczęścia własnego w szczęściu innych, w tej filan­ tropii bez granic, z jaką szukał wszędzie towarzy­ szów dla wieczności. Uczuł się wzruszonym, rozczu­ lonym, podbitym. Nie był w usposobieniu umysłu, któreby samotnym być pozwoliło. Ciekawość w koń cu złączyła się z uczuciami czystszemi; pragnął usil­ nie zobaczyć te obrzędy o których tak ponure, tak

Ostatnie dni Pompei. TT. Tyerod. dod. bezp. do „Gazety Polskiej" 8

114

-sprzeczne rozlegały się w i e ś - i . Zatrzym ał się cliwi lę rzucił wzrokiem n i swój ubiór, wspomniał o Arba cesie, wzdrygnął się z przerażeniem, podniósł oczy na szerokie czoło Nazarejczyka, w którem wyczytał tylko niespokojną żądzę swojego szczęścia, swojego zbawienia! Obwiuął się płaszczem, aby całkiem okryć swą szatę, i rźekł.

— Prowadź mię, idę.

Oliat ścisnął go z radością za rękę, a zbliżając się ku rzece, zawołał na jedoą z łodzi przebyw ają­ cych ją bezustannie; weszli do niej i usiedli pod na­ miotem z płótna, który ich zarówno przed skwarem słońca, jak przed wzrokiem ciekawych okrywał. W jednej z łodzi, około której przepływali, rozległa się łagodna muzyka, a sztaba była ozdobioną kw iata­ mi; zmierzała ona ku morzu.

— Tak to, —■ rzecze zwolna Olint, — czciciele

zbytku i rozkoszy niebacznie i wesołp płyną ku wiel­ kiemu oceanowi burz i niebezpieczeństw, gdy tym­ czasem my, w milczeniu i ukryci przed wzrokiem płyniemy, aby przybić do brzegu.

Apaecides, podniósłszy oczy, przez otwór na­ miotu poznał twarz jednej z osób umieszczonych w drugiej łodzi; była to tw arz Jony. Dwaj kochan­ kowie udawali się na przechadzkę, na której już ich widzieliśmy. Ka łan Izydy westchnął i usiadł na

swojem miejscu. Wylądowali do uliczki na przed­

mieściu złożonem z małych i pospolitych domów, za­ budowanych ponad brzegiem. Odesłali łódź, a Olint, idąc przodem, powiódł kapłana przez labirynt w ąs­

— l i n

-kich ulic do domu mającego drzwi zamknięte i wię­ kszego nieco od innych, które go otaczały. Zastukał trzy razy; drzwi się otworzyły i zamknęły się znowu, jak tylko przeszedł próg Apaecides z swym przewo­ dnikiem

Przeszli przez puste atrium i przybyli do izby średniej wielkości, której udzielało św iatła jedno tylko okno będące nad drzwiami. Zatrzymując się u progu i stukając do drzwi, Olint rzekł:

— Niech pokój będzie z wami! Grłos wewnętrzny odpowiedział: — Pokój z kim?

—- Z wiernymi, — odrzekł Olint i drzwi się otworzyły.

Dwanaście do czternastu osób siedziało w pół­ kole, zachowywały one milczenie i zdawały się być zatopione w rozmyślaniach. Przed niemi stał k ru ­

cyfiks. grubo wyciosany z drzewa

Podniosły oczy, gdy wszedł Olint, lecz nic nie rzekły. Sam Nazarejczyk, nim się do nich przybli­ żył, ukląkł a z poruszenia ust i oczu obróconych ku krucyfiksowi, wniósł Apaecides, że odmawiał w my­ śli modlitwę. Po ukończeniu obrzędu tego, Olint obrócił się ku zgromadzonym.

— Ludzie i bracia,—rzecze,—nie dziwcie się, że pomiędzy nami znajduje się kapłan Izydy; przebywał

0 1 między ślepymi, lecz duch wstąpił w niego, i pra­

gnie widzieć, słyszeć, rozumieć.

— Niech to uczyni, — rzecze jedna osoba ze zgromadzonych, która się wydała Apaecidesowi

- 116

śzą jeszcze od niego, lecz zarówno bladego i znużo­ nego oblicza, a w oku malującą silną niespokojność, tajemnie duszę trawiącą.

— Niech to uczyni,—-powtórzy drugi głos czło­ wieka będącego w sile wieku: spiżowa barwa cery i azyatyckie rysy objawiały w nim syna Syryi; był on zamłodu zbójcą.

—• Niech to uczyni, — rzecze głos trzeci, a gdy się kapłan obrócił ku temu co przemówił, spostrzegł starca z długą białą brodą, i poznał niewolnika boga­ tego Dyome la.

— Niech to uczyni,—razem powtórzyli inni, na­ leżący widocznie, prócz dwóch tylko, do klas najniż­ szych towarzystwa. W tych dwóch, Apaecides po­ znał oficera straży i kupca Aleksandryjskiego.

— Nie nakazujemy ci tajemnicy,—rzecze potem Olint; — mie wymagamy przysięgi, że uas nie zdra­ dzisz, jakby to uczynili niektórzy ze słabszych braci naszych. W prawdzie niemasz stanowczego przeciw­ ko nam prawa; lecz gmin, dzikszy nad swych panów, łaknie krwi naszej. Wszak, gdy P iłat się wahał, lud wykrzyknął: ukrzyżować Chrystusal Lecz nie zniewalamy cię, abyś pomniał o bezpieczeństwie na- szem; niel Zdradź nas, wydąj nas tłumowi; oskarżaj, spotwarzaj, poniżaj nas jeżeli chcesz, jesteśmy wyżsi nad śmierć; gotowiśmy radosnym iść krokiem ku lwiej jaskini, ku narzędziom tortur; ciemność grobu depcze­

my nogami, a co dla zbrodniarza jest śmiercią, wiecz­ nością je st dla Chrześcianina.

— 117

Pochwalny szmer rozległ się głucho w zgro­ madzeniu.

— Przybywasz, jako postrzegacz, o, gdybyś opuścił nas, jako współwyznawcal Religia nasza? ty ją widzisz. Ten krzyż jest całym naszym w ;zerun- kiem bóstwa; to zwinięcie papyru tajemnicami naszej Cerery, naszemi obrzędami eleuzyńskiemi. Moralność nasza je st w życiu. Byliśmy grzesznikami; kto dziś nas może oskarżyć o występek? Jesteśmy ochrzczeni

W dokumencie Ostatnie dni Pompei. T. 2 (Stron 101-165)

Powiązane dokumenty