• Nie Znaleziono Wyników

Ostatnie dni Pompei. T. 2

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Ostatnie dni Pompei. T. 2"

Copied!
165
0
0

Pełen tekst

(1)

,*

**

(2)

OSTATNIE DNI POMPEI.

(3)
(4)

„Gazeta P o lsk a“. T om 44 (LV1I).

OSTATNIE DNI

P O M P E I

przez

S. Js>, Jdutwera.

TOM II. W ARSZAW A.

Nakładem Iledakcyi „Gazety Polskiej‘‘

Druk, J. Sikorskiego, Warecka 14.

(5)

Æ0 3 B 0 JIEU0 EtEH3 y P 0 H)

BapmaBa, 4 CeimiÓpa 1^99 r o ja http://dlibra.ujk.edu.pl

(6)

KSIĘGA II.

(Ciąg dalszy).

R O Z D Z IA Ł II.

D w i e ś w i ę t e o s o b y .

W pierwszych wiekach Rzymu kapłaństwo by­ ło nietyle zyskownem co zaszczytnem powołaniem. Służbie bogów poświęcali się tylko najszlachetniejsi

obywatele, a nawet wzbronioną, była plebeju-

szom. Później, i nie rychło przed epoką powieści na­ szej, dla wszystkich klas ludu przystępne się stało, jeżeli nie całe powołanie, to przynajmniej część, do której należeli flaminowie albo kapłani nie religii w ogólności, lecz pewnych szczególnych bogów. Sama nawet godność kapłana Jowisza, flamen dialis, nada­ jąca wstęp do senatu i prawo używania liktora, lubo długi czas była wyłącznie zachowana dla patrycyu- szów, stała się jednak potem przystępną dla ludu.

(7)

Bóstwa nie narodowe, a tem samem mniej czczone, zwykle obsługiwane były przez kapłanów z gminu, którzy często poświęcali się kapłaństwu nietyle z po­ budek pobożności jak raczej z wyrachowań ubóstwa. Tym sposobem Kalenus, kapłan Izydy, pochodził z najciemniejszego rodu, a lubo był synem obywatela, w gronie jednak krewnych najwięcej liczył wyzwo­ leńców. Otrzymał on był niezłe wychowanie, i do­ stał w spadku małe dziedzictwo, które wszakże ry ­ chło roztrwonił, a dla uniknienia nędzy poświęcił się

kapłaństwu.

W tej chwili miał tylko w Pompei jednego k re­ wnego, którym był Burbo. Próez zwięzków krwi jednoczyły ich serca haniebne i tajemnicze stosunki. Często kapłan Izydy opuszczał surowy tryb życia, któremu się pozornie poświęcał, wkradał się przebra­ ny tylnemi drzwiami do domu shańbionego tak swem rzemiosłem, jak rozlicznemi występkami eksgladya- tora, i tu się pozbywał wszelkiego przymusu, k tó ­ remu, z pobudek chciwości, był zmuszony podda­ wać się.

O kryty upowszechnionym u Rzymian, po zarzu­ ceniu togi, wielkim płaszczem, którego szerokie fałdy doskonale kryły postawę, a kaptur tęż sarnę, czynił przysługę głowie i twarzy, siedział Kalenus w bocz­ nej izbie u kupca winnego, małem przejściem łęczącej się ze skrytem wejściem, powszechnem we wszystkich domach Pompei.

Przed nim silny Burbo liczył troskliwie umiesz­ czony na stole mały stos monety, którę kapłan wyjęł

(8)

' ♦

z worka; albowiem worki w tej epoce tak były upo­ wszechnione ja k u nas, z tą jednak różnicą, iż zazwy­ czaj były pełniejsze.

— W idzisz,—rzecze Kalenus,—że hojnie płaci­ my, i winieneś mi wdzięczność za nastręczenie tak korzystnego targu.

— To prawda, — odpowie Burbo, wsypując pie­ niądze do skórzanego worka i zatykając go. za pas, który potem spiął staranniej, niż to zwykł czynić, gdy się znajdował u siebie,—przez Izydę, Pizydę, Nizydę, słowem przez wszystkich bogów Egiptu! moja mała Nidya jest dla fmnie prawdziwym hesperyjskim ogrodem.

— Śpiewa dobrze i gra, jak muza, — odpowie Kalenus; — a wiesz jak szczodrze zwykł za to płacić ten, co mię tu przysyła.

— To je st bóg! — zawoła Burbo z zapałem; - - człowiek bogaty, skoro je st wspaniałym, zasługuje na ołtarze. Lecz dalej, stary przyjacielu, wychylmy czarę,- i opowiedz mi tę sprawę. Co ona tam czyni? J e s t przerażoną, napomyka o przysiędze i nic nie chce wyjawić.

— Nic się i odemnie nie dowiesz, przysięgam na mą prawicę. J a także okropną wykonałem przy­ sięgę, iż zachowam milczenie.

— Przysięgę! Czemże jest przysięga dla takich ja k my ludzie?

— Co do przysiąg zwyczajnych, to prawda; lecz ta...—I wzdrygnął się kapłan, mówiąc. — Jednak,— rzecze dalej, wychylając wielką czarę czystego wina,

(9)

—wyznać ci muszę, iż mniej nierównie hamuje m:ę przysięga 'ak zemsta, którą mi zagroził. Przez bo

gów! on jest tak wielkim czarnoksiężnikiem, iż potra­ fiłby nawet z księżyca wybadać tajemnicę, gdybym mu ją był powierzył.

W tej chwili usłyszeli lekki szelest u drzwi, jak gdyby ktos' omackiem szukał klamki. K apłan zakrył głowę kapturem.

— To nic, — rzecze gospodarz, — jest to młoda niewidoma.

Nidya otworzyła drzwi i weszła do izby.

— Jakże się masz, moje dziecię? Jesteś blada, długo nie spałaś tej nocy,—rzecze Burbo przyjaznym tonem.

Młoda dziewczyna nie odpowiedziała, lecz upa­ dła na stołek z miną znużenia. Wiele razy zmieniała kolory twarzy; niecierpliwie uderzała w posadzkę małemi nogami; potem nagle, podnosząc głowę, rzekła z miną stanowczą:

— Panie, możesz mię bić, grozić śmiercią, lecz nie pójdę więcej w to bezecne miejsce.

— J a k a głupia! — rzecze Burbo z gniewem, a gęste brwi połączyły się nad zaognionemi oczy­ ma: — odmawiać mi posłuszeństwa! zważaj co mó­ wisz.

— Jużem powiedziała, — rzecze dalej biedne dziewczę, składając ręce na piersiach.

— Nie pójdziesz, czysta westalko! więc cię tam zaniosą.

(10)

— Wzburzę miasto swym krzykiem, — odpowie z gniewem, a czerwoność okryła jej czoło.

— Nie uczynisz tego; zawiążemy ci usta.

— Niech się więc zlitują nademną bogowie,— rzecze Nidya wstając; — ja się odwołam do władzy.

— Pamiętaj o przysiędze! — rozległ się głos gro­ bowy. Był to Kalenus, który po raz pierwszy wmie­ szał się do rozmowy.

Na te słowa drżenie opanowało biedną niewi­ domą, i złożyła ręce z błagalną postawą

— O ja nieszczęsna!—zawołała, tonąc we łzach. Nie wiemy czy odgłos jej łkania zwabił w to miejsce miłą Stratonikę, lecz wychudła jej twarz uka­ zała się nagle w izbie.

— Cóżeś to, łotrze, uczynił mej niewolnicy? — rzecze z gniewem do Burba.

— Nie mieszaj się do nas, kobieto, — odpowie wpół gniewnym a wpół uległym tonem. — Chce ci się

przepasek, szat pięknych, nieprawdaż? Umiejże

utrzymać twą niewolnicę, albo długo ich nie dosta­

niesz. Vae capiti tuo\ Biada twej głowie, nę­

dznico!

— Co to znaczy?— rzecze stara czarownica, p a ­ trząc to na jedną to na drugiego.

Nidya gwałtownym ruchem rzuciła się do nóg Stratoniki, objęła jej kolana i podniosła oczy, jakkol­ wiek pozbawione światła, pełne jednak wyrazu czu­ łości.

— O, moja pani,—rzecze łkając,—jesteś kobie­

(11)

— 10 —

tą, ulitujjSię nademną, ratuj mię; ja już nie pójdę na te bezecne biesiady.

— Grłupstwo!—rzecze stara, podnosząc ją silnie za rękę tak delikatną, iż się zaledwie zdolną zdawała do pracy splatania girland;—głupstwo! podobne skru­ puły nie są dla niewolników.

— Słuchaj,—rzecze Burbo,—brząkając pieniędz­ mi w worku;—czy słyszysz tę muzykę, niewiasto? Na Polluksa! jeżeli nie przełamiesz uporu niewoln;cy, już więcej jej nie usłyszysz.

— Dziewczyna jest teraz strudzoną, — rzecze Stratonika, dając znak Kalenowi; — lecz będzie powolniejszą, gdy innym razem jej potrzebować bę­ dziesz.

— Ty! ty! kto tu jest?—zawoła Nidya, rzucając najokoło izby tak przerażającemi, tak pełnemi wyrazu oczyma, że Kalenus powstał przejęty trwogą.

— Ona widzi bezwątpienia,—rzekł do siebie. — Kto tu jest? przemów w imię bogów! Achl gdybyście byli pozbawieni wzroku jak ja, mniejbyście byli okrutni!

To mówiąc, zalała się znowu łez potokiem. — Wyprowadź ją, — rzecze Burbo z niecierpli­ wością,—znieść nie mogę tych szlochów.

— Pójdź, — rzecze Stratonika, popychając bie­ dne dziecię przed sobą.

Nidya cofnęła się z miną, której stałe postano­ wienie nadało wyraz godności, i rzekła:

— Posłuchajcie mię! Służyłam wam wiernie...

ja com była wychowaną.. O moja matko, moja

(12)

— 11

-biedna matko! mogłażeś kiedy pomyśleć, ż e o k ’ twoja popadnie w to poniżenie!—O tarła łzę. i rzekła dalej:—Co tylko rozkażecie mi czynić, będę posłusz­ ną; lecz chociaż jesteście tak surowi, tak nieużyci, tak nieubłagani, dowiedzcie się, iż tam więcej nie pój­ dę; a gdy mię zmuszać będziecie, odwołam się do same - go Pretora. Rzekłam: wysłuchajcie mię, nieśmiertelni

bogowie, przysięgam!

Oczy starej zapaliły się wściekłością; jedną r ę ­ ką porwała ją za włosy, a drugą wzniosła do góry, grożąc uderzeniem zdolnem w proch obrócić słabe stworzenie drżące w jej strasznej dłoni. Ta myśl na­ wet zdawała się przyjść do głowy Stratoniki; gdyż wstrzymała się, zmieniła zamiar, a wlokąc ją ku ścia­ nie, pochwyciła zawieszony na haku powróz, który już niestety! nieraz służył do podobnego użytku; ry chło rozległ się po domu krzyk przenikliwy biednej niewidomej.

(13)

R O Z D Z IA Ł I I I .

Glaukus robi sprawunek, który go później drogo kosztować będzie.

— W itajcie, walecznil — rzecze Lepidus, zniża­ ją c głowę, aby się nie uderzyć we drzwiach domu

Burba;—przybyliśmy zobaczyć, który z was zdoloiej- szy uczynić zaszczyt swemu lanista.

G-ladyatorowie powstali z uszanowaniem wobec trzech przybylców, znanych jako najbogatszych i naj- modniejszych Pompejan, oraz jako za wyrocznie sławy amfiteatru.

— Jak ie piękne zwierzęta! — rzecze Klaudyusz do Grlauka; — godni są prawdziwie być gladyato- rami.

— Szkoda, że nie są wojownikami, — powie Grlaukus.

Dziwną prawdziwie było rzeczą widzieć, ja k d e ­ likatny i drażliwy Lepidus, którego podczas uczty promień światła oślepiał, który w kąpieli marznął na

(14)

13

-najmniejszy powiew wiatru, w którym tak była prze­ siloną, natura, iż się zdawał utworem miękkości i sztu­ ki, dziwną, mówię, rzeczą było widzieć ja k tenże Le- pidus, pełen życia, zapału, energii, uderzał po szero­ kich plecach gladyatorów, białą i miękką ręką dotykał się żelaznych muskułów, słowem przejmował się po- dziwieniem na widok tej męskiej siły, którą całe ży­ cie w sobie usiłował zagubić.

— Ach! N iger,—rzecze Lepidus,—jak walczysz i z kim?

— Wyzwał mię Sporus, — odpowie olbrzym,— i spodziewam się, że będzie to walka na śmierć.

— Bezwątpienia,—rzecze Sporus, przymrużając małe swe oczy.

— W ybrał on miecz, a ja sieć i trójząb; będzie to gra wspaniała; mam nadziaję, że ten, co ją przeży­ je, dostanie dobr# zapłatę dla utrzymania godności wieńca.

— Bądź spokojny, napełnimy twój worek, mój H ektorze,— rzecze Klaudyusz. — Dalej, Grlauka, za­ łóżmy się... jestem za Nigrem.

— Czyliżem nie powiedział! — zawoła Niger z tryumfem,-^-szlachetny Klaudyusz zna mię; możesz się już uważać za umarłego, Sporusie.

Klaudyusz wyjął swe tabliczki.

— Stawiam w zakład dziesięć wielkich sester- ców *); czy zgoda?

* ) W ie lk i se s te r c (se ste r tiu m ) b y ł nom inalną m on etą w a rtu ją cą 1 0 0 0 sestercó w , przynajm niej 2 5 0 z ło ty ch .

(15)

— 14 —

— Zgoda,—odpowie G-laukus;—lecz kogóż to tu widzimy? Jeszczem nie znał tego bohatera.

Grlaukus mówił o Lidonie. Jego członki były szczuplejsze niż innych gladyatorów, a rzemiosło to nie całkiem jeszcze pozbawić go zdołało pewnego wdzięku w postawie i szlachetności w rysach tw arzy.

— To Lidon,—odpowie N iger z miną życzliwo­ ści,— młodzieniec, który się dotąd bił tylko na miecze drewniane; lecz w żyłach jego jest krew prawdziwa; wyzwał on Tetraidesa.

— On to mię wyzwał, — powie Lidon, — a ja przyjąłem wyzwanie.

— Jak że walczycie?—spyta się Lepidus. — J e ­ dnak radziłbym ci nie tak się kwapić do walki z Te- traidesem.

Lidon uśmiechnął się z miną pogardy.

— Czyś obywatel czy niewolnik?- — zapyta się Klaudyusz.

— Obywatel; wszyscyśmy obywatele,—odpowie Niger.

— Wyciągnij rękę, mój Lidonie,—rzecze L ep i­ dus z miną znawcy.

Rzuciwszy znaczącym wzrokiem na swych to­ warzyszów, gladyator podniósł rękę, której objętość, lubo nie wyrównywała ogromowi członków innych szermierzy, ukazywała jednak tak ą jędrność w mu- skułach, taką szykowność w kształtach, że trzej mło­ dzi ludzie wydali razem okrzyk podziwienia.

— To dobrze! jakąż walczysz bronią? — rzecze Klaudyusz, trzymając w ręku tabliczki.

(16)

— 15 —

— Walczymy naprzód na rękawice szermier- skie, a jeżeli obaj przeżyjemy, na miecze, — powie Tetraides z niechęci# i zawiścią.

— Na rękawice szermierskiel — zawoła Glau- kus:—źle czynisz, Lidonie. To grecka potyczka, ja ją znam dobrze. Nie masz dosyć ciała do tego ro­ dzaju walki; wierzaj mi, unikaj szermierskiej ręka­ wicy.

— Nie mogę,—powie Lidon. — I dlaczego?

— Jużem ci to powiedział; on mię wyzwał. — Lecz on cię nie zmusi do tej, a nie do innej broni.

— Honor mię zmusza,—odpowie Lidon z dumą. — Zakładam się za Tetraidesa, dziesięć prze­ ciw jednemu na rękawice szermierskie, — rzecze Klaudyusz, — a równo, na miecze. Czy przystajesz, Lepidusie?

— Gdybyś stawiał trzy przeciw jednemu, nie przyjąłbym,—rzecze Lepidus.—Lidon nie da rady na miecze. Jesteś dziwnić hojny.

— A ty, Glauku, jak ci się zdaje?—rzecze K lau­ dyusz.

— Przyjmuję trzy przeciw jednemu.

— Dziesięć wielkich sesterców przeciw trzy ­ dziestu?

— Tak jest.

Klaudyusz wpisał zakład do tabliczek.

— Przebacz mi, szlachetny patronie, — rzecze

(17)

- 16 —

L id m cichym głosem do G-lauka, — ja k wielką zwy­ cięzca otrzymać może nagrodę?

— Nagrodę? może około siedmiu wielkich se- sterców.

— Czyś pe^ny tego?

— Bezwątpienia. Lecz to nikczemnie myśleć o pieniądzach, a nie o honorze. O, Rzymianie!

Ciemne czoło gladyatora pokryło się czerwo­ nością.

— Nie ubliżaj mi, szlachetny Glauku; obie mię równo zajmują ponęty; lecz dla pieniędzy tylko zo­ stałem gladyatorem.

— O, gdybyś został zwyciężony! Człowiek chci­ wy nie może być bohaterem.

— Nie jestem chciwy, — rzecze Lidon z miną wyniosłą, odchodząc w inną stronę sali.

— Lecz gdzie je st Burbo? chcę z mm pomówić, —zawoła Klaudyusz.

— J e s t tam, — rzecze Niger, ukazując palcem drzwi, przez które wyszedł gospodarz.

— A stara Stratonika?—spyta się Lepidus. — Była tu przed chwilą; lecz usłyszała coś

niemiłego i znikła. Przez Polluxa! stary Burbo

ukrył może dziewczynę w jakim kącie domu. Słysza­ łem głos krzyczącej kobiety, stara pani zazdrosną jest, jak Juno.

— Ach! to wyborne,— zawoła Lepidus, śmiejąc się. — Dalej, Klaudyuszu, podzielmy się z Jowiszem; może on znalazł Ledę.

(18)

— 17 —

W tej chwili ostry krzyk boleści i przestrachu poruszył całe zgromadzenie.

— Ach! przebaczenia! przebaczenia! jestem

biedne niewidome dziecko... Nie jestże to zbyt sro ­ ga kara?

— O Pallas! znam ten głos; to moja kwiaciarka, —zawoła Glaukus.

To mówiąc, rzucił się jak strzała ku miejscu, w którem się krzyk rozlegał. Otworzył drzwi i spo­ strzegł Nidyę szarpiącą się w rękach rozgniewanej starej kobiety; powróz już zbroczony jej krwią był podniesiony do góry... lecz nie spadł.

— Furyo! rzecze Glaukus, porywając Nidyę

lewą ręką; — jak śmiesz obchodzić się tak niegodnie z młodą dziewczyną, z osobą twojej płci, z dzieckiem? Moja Nidyo, moje biedne dziecię!

— Tyżeś to? o G-lauku! — zawoła kwiaciarka z uniesieniem radości. Oschły natychmiast łzy na jej twarzy; uśmiechnąwszy się, przyległa do jego piersi, i ucałowała kraj szaty.

— J a k się ważysz, nieznajomy zuchwalcze, mie­ szać się do spraw kobiety z jej niewolnicą? Przez bogów! mimo tw ą piękną tunikę i te sprosne wonno­ ści, wątpię, abyś był rzymskim obywatelem, mój mały mężu.

— Bądź grzeczną, Domina, bądź grzeczną, — rzecze Klaudyusz, przychodząc z Lepidusem; — to mój brat i przyjaciel, oszczędzaj go swym językiem, piękna damo, bo czasem z deszczem spadają k a ­ mienie.

Ostatnie dni Pompej, i i. Ty«, dod. bezp. do „Gazety Polskiej“. 2

(19)

- 18 —

— Oddaj mi niewolnicę, — zawoła mężna nie­ wiasta, ogromną pięść kładąc na piersi Greka.

— Nie, chociażby się z tobą sprzymierzyły wszystkie furye, twe siostry, — odpowie Glaukus.— Nie bój się, miła Nidyo, A teńczyk nigdy nie opuszcza nieszczęśliwych.

— Dosyć tego! — rzecze Burbo, wstając jakby z niechęcią;—po co tyle hałasu dla niewolnicy? Ko­ bieto, daj pokój temu młodemu panu, a przez miłość d li niego przebacz ten raz zuchwałości małej.

To mówiąc powiódł albo raczej powlókł srogą swą towarzyszkę.

— Zdaje mi się, że gdym wchodził, był tu jesz­ cze jeden człowiek?—rzecze Klaudyusz.

— Ju ż poszedł.

K apłan Izydy w samej rzeczy uznał za rzecz potrzebną oddalić się.

— Idźże więc, moje dziecię, — rzecze Burbo do N idyi,—podrzesz tunikę tego pana, jeżeli się jej tak mocno będziesz trzymać; idź, już ci przebaczono.

— O ulituj się, nie opuszczaj mięl — zawoła Ni- dya, trzym ając się zawsze sukni Ateńczyka.

Wzruszony smutnem jej położeniem, jej odwo­ łaniem się do swej litości, tysiącem zdobiących ją

wdzięków, G rek usiadł na jednym ze stołków izby, posadził ją na kolanach, krew z ramion ocierał wła- snemi włosami, a łzami tw arz zwilgoconą osuszał po- całowaniami; mówił jej do ucha to wszystko, czem się koi boleść dziecinną i ta k się zdał pięknym w słod- kiem tern zatrudnieniu, że nawet wzruszyło się srogie

(20)

— 19 —

serce samej Stratoniki. Obecność jego rozlewała blask pewny po tem posępnem mieszkaniu. Piękny, młody, świetny, był on obrazem sżczęścia na ziemi, usiłującego pocieszyć opuszczoną na tejże ziemi istotę.

— Ktoby kiedy pomyślał, że nasza ślepa Nidya takiego dozna zaszczytu? — rzecze stara, ocierając czoło.

Glaukus podniósł oczy na Burba.

— Mój zacny człowieku, — rzecze, — ta dziew­ czyna je st tw ą niewolnicą; umie ona śpiewać, zna się na chowie kwiatów; pragnę pewnej damie uczynić po­ darunek z podobnej niewolnicy. Czy chcesz mi ją sprzedać?

Gdy mówił te słowa, uczuł, jak wszystkie człon­ ki biednej dziewczyny wstrząsły się od radości. Po­ w stała szybko, poprawiła włosy na czole, i obejrzała się naokoło, jak gdyby w samej rzeczy obdarzoną by­ ła zmysłem widzenia.

— Sprzedać moją Nidyę? to być nie może,—rz e ­ cze opryskliwie Sfcratonika.

Nidya upadła znowu z długiem westchnieniem i uchwyciła się sukni swego obrońcy.

— Jakto, Burbol i ty stara matko! zechcecież mię obrazić? czy nie wiecie, że zgubić was mogę? Burbo nie jestże klientem mego krewnego Pansy‘* nie jestemże wyrocznią amfiteatru i bohaterów jego? J e ­ żeli powiem słowo, możecie potłuc naczynia, gdyż ani kropli nie sprzedacie już wina. Glauku, niewolnica je s t twoją.

(21)

- 20 —

Burbo drapał się w głowę z widocznem waha­ niem.

— Cenię to dziewczę na wagę złota.

— Co chcesz za nią? jestem bogaty, — rzecze Grlaukus.

Starożytni W łosi podobni byli do nowożytnych, gotowi zawsze wszystko sprzedawać.

— Dałem za nią sześć wielkich sesterców; teraz w arta dwanaście,—szepnie Stratonika.

— Dam ci dwadzieścia, idź natychmiast do urzędnika, a ztamtąd do mnie dla odebrania pie­ niędzy.

— Grdyby to nie miało celu ujęcia Klaudyusza, nie oddałbym lubego dziecka ani za sto sesterców,— rzecze Burbo tonem naciągnionej czułości.—Spodzie­ wam się, szlachetny Klaudyuszu, że słówko za mną przemówisz do Pansy o miejsce designatora w amfi­ teatrze; bardzoby mi się ono przydało.

— Będziesz je miał,—rzecze Klaudyusz. — Po­ tem rzekł mu do ucha.—Ten Grek może ci ustalić ma­ jątek; pieniądze sypią mu się przez palce, jak woda przez sito. Możesz dzień ten białą naznaczyć kredą, mój Pryamie.

— A n dabis? — rzecze Grlaukus: słowa te zna­ mionowały układ o sprzedaż—kupno.

— Dabitur,—odpowie Burbo.

— Pójdę więc z tobą... z tobą? o szęzęście! — szepnie Nidya.

— Tak jest, piękne dziecię, i odtąd najcięższą

(22)

21

-tw ą pracą będzie śpiewanie hymnów greckich naj­ milszej damie w Pompei.

Młode dziewczę wyrwało się z rąk jego; twarz jej nagle postradała biask, który ją ożywiał; we­

stchnęła głęboko, potem biorąc go raz jeszcze za rę ­ kę, rzekła:

— Mniemałam, że idę do twego mieszkania. — W łaśnie tam teraz się udasz; pójdź... nie traćmy czasu.

(23)

R O Z D Z IA Ł IV.

Współzalotnik Glauka przybliża się do celu,

Jona była jedną z tych świetnych istot, któ rą azr lub dwa w życiu napotkać się tylko zdarza. G e­ niusz i piękność, najrzadsze dwa dary przyrodzenia, jednoczyły się w niej w stopniu najwyższym, a nikt może jeszcze tak wzniosłych nie posiadał przymiotów obok największej skromności. Znała jednak swą wyższość, lecz skutkiem właściwej samym kobietom powabnej zmienności charakteru, umiała naginać bo­ g aty wdziękami rozum do pojęcia wszystkich zbliża­ jących się osób. Świetne źródło zarówno lało swe wody na piaski, skały, kwiaty; wszędzie orzeźwiało, uśmiechało się, ćmiło; a wrodzona wyższości duma w jej łonie przybierała rysy niepodległości. Szła więc po właściwej sobie tylko świetnej, lecz samotnej ścież­ ce, i bez porad matrony wiodła swe kroki przy świe­ tle niezachwianej czystości. Zamiast ulegania tyrań- skim zwyczajom towarzystwa, umiała, przeciwnie,

(24)

— *23

-ginąć je do swej woli; lecz czyniąc to, tyle objawiała ujmujących, delikatnych, wolnych od wszelkiego za­ rzutu powabów, iż nie zdawała się gwałcić zwyczajów lecz tylko im rozkazywać. Ściśle biorąc, można było nie kochać Jony; może nawet zbyt była wzniosłą isto­ tą dla obudzenia miłości w ludziach pospolitych; lecz kto raz ją pokochał, czynił to aż do ubóstwienia. Skarb jej wdzięków był niewyczerpany; umiała wszy­ stko upiększać; jedno słowo, jedno jej spojrzenie było urokiem. K to ją kochał, unosił się wT świat nieznany, daleki od tej pospolitej i tak prozaicznej, ziemi, w krainę, w której oko widziało wszystko przez cza­ rodziejską zasłonę. Otaczające ją powietrze przepeł­ niało się czaro wną muzyką, albo raczej tern nadziem- skiem czuciem, które wznieca muzyka, tern czystem i wzniosłem upojeniem, porywającem wprawdzie zmy­ sły, lecz tylko dla połączenia ich wrażeń z duszą.

Jona zdolną była ujarzmiać ludzi wyższego cha­ rakteru. K to ją kochał, doświadczał dwóch namię­ tności: miłości i dumy; w ubóstwianiu jej dążył do wywyższenia się. Nic więc niema dziwnego, iż się nią tak zajął tajemniczy, lecz ognisty i pełen najo­ kropniejszych namiętności Egipcyanin. Jej piękność i dusza wspólnie go ujarzmiały.

Nierównie mniej jeszcze godnem było zastano­ wienia, iż tak nagle, tak silnie opanowała serce szczę­ śliwego i świetnego Ateńczyka. Wylana żywość, temperament ognisty Glauka wtrąciły go w odmęt rozkoszy; a poddając się rozwiązłości wieku, w któ­ rym żył, szedł więcej za popędem młodości, niż wy­

(25)

— 24 —

stępnych skłonności. Blaskiem swego charakteru oświecał on każdą, przepaść, każdą jaskinię, którą na­ potykał w swej drodze. Obłąkała go wyobraźnia, lecz serce nigdy nie było skażone. Przezorniejszy, niż się zdało jego towarzyszom, spostrzegł rychło dą­ żność ich do korzystania z jego bogactw i młodości; lecz pieniądze cenił tylko w stosunku nabywanych za nie rozkoszy, a młodość była jedynym węzłem współ­ czucia, które go z niemi łączyło. Czuł wprawdzie, iż są na świecie szlachetniejsze dążenia, godniejszy cel życia, lecz dotąd nie napotkał był dość silnej podnie­ ty, aby się na godną swego przeznaczenia skierować drogę,

Co tylko więc było wzniosłego i świetnego w du­ szy G-lauka, obudziło się rychło, gdy poznał J o ­ nę. Serce jej było państwem godnem dumy półboga, a zdobycie go okryć mogło chwałą, której blasku ani przyćmić ani znieważyć nie były zdolne nieczyste wy­ ziewy zepsutego towarzystwa. Tak to we w szystkich czasach miłość znajdowała miejsce i ołtarze; a po­ wiedz mi, czy w wiekach najprzychylniejszych chw a­ le, był kiedy piękniejszy i świetniejszy tryum f ja k podbicie jednego szlachetnego serca?

Lecz czy to czy inne uczucie natchnęło Glauke, rzecz niewątpliwa, iż wyobrażenia jego uszlachetniły się. Dusza to jego brała górę i objawiała się w obe­ cności Jony. A ja k prostą byto rzeczą, iż ją poko­ chał, tak również dziwić się nie należało, że mu była wzajemną. Młody, świetny, wymowny, rozkochany i Ateńczyk, był on w jej oczach wcieloną poezyą kra •

(26)

~ 25

-ju jej przodków. Oboje zdawali się nie należeć do świata, którego żywiołami są wojna i boleść, lecz po- czytaćby je można za owe przedmioty widzialne ty l­ ko w pięknych dniach przyrodzenia, tyle miały świe­ żości i wdzięku młodość ich, piękność i miłość. Rzekł­ byś iż na tej grubej i pohańbionej ziemi nie są na s wojem miejscu, lecz należę, do wieku Saturna, do krainy marzeń nimf i półbogów. Rzekłbyś, że poe-

zya życia odzyskiwała w nich dźwięk swój i zapał

pierwotny, i że w ich sercach skupiały się ostatnie promienie słońca Delos i G-recyi.

Lecz o ile Jona lubiła niepodległość życia, o ty ­ le skromna jej duma była trwożliwą i czujną Oszczer­ stw a Egipcyanina objawiały głęboką znajomość jej charakteru. To, co powiedział o grubiaństwie i nie- delikatnośei Grlauka, rozdrażniło ją do żywego. Po­ czytała to za naganę jej trybu życia; a nadewszystko za ukaranie jej miłości. Spostrzegła po raz pierwszy z jak nieprzezorną skwapliwością uległa miłości, wstydziła się okazanej słabości, której całą zgłębiała rozciągłość; mniemała nawet, że właśnie ta słabość obudziła pogardę Grlauka; znosiła najsroższą dla szla­ chetnego charakteru karę, upokorzenie! A jednak mi­ łość cierpiała równie może jnk obrażona duma. Je że­ li cichym głosem czyniła Griaukowi wyrzuty, jeżeli si§ go wyrzekała, jeżeli go nawet nienawidziła, za chwilę potem zalewała się potokiem łez namiętnych; serce wyrzucało jej słabość, a w goryczy boleści mó­ wiła do siebie: pogardza mną, nie kocha mię!

J a k tylko wyszedł Egipcyanin, schroniła się do

(27)

— 2 fi —

nąjustronniejszej izby mieszkania; nie wpuściła do niej swycli kobiet, i kazała zamknąć drzwi przed oble- gającem je tłumem. G-laukus nie był wpuszczony między innymi; zadziwiło go to, lecz się nie domyśli! przyczyny; nigdy swej Jony, swej królowej, swej bo­ gini, nie posądziłby o te żeńskie dziwactwa, na które erotyczni poeci Włoch bezustannie się uskarżaj a. W szczerości zapału wywyższał ją nad pospolite nie­ wieście wybiegi, dręczące zwykle kochanków; był zmartwiony, lecz nie upadł w nadziei, bo wiedział, że kochał i był kochany: czegóż więcej potrzeba, aby do­ znawać obawy?

W śród nocy, gdy milczenie opanowało miasto a sam tylko księżyc był czuwającym świadkiem, udał się do jej mieszkania; bo dom ukochanej istoty jest prawdziwą świątynią Kupidyna, którego Grlaukus czcił wedle zwyczajów swojego kraju. Zawiesił na drzwiach najbogatsze girlandy, z których każdy kw iat wyrażał namiętność serca, a długość nocy roz­ ryw ał dźwiękami licyjsłdej lutni i śpiewaniem w ier­ szy utworzonych w chwilowem natchnieniu.

Lecz okno nie otworzyło się; uśmiech nie dodał blasku piękności nocy. Nic nie przerwało ponurego milczenia, i nie dowiedział się czy wńersze były s ły ­ szane, czy modły zostały przyjęte.

Jednakże Jona nie spała i nie gardziła składa­ ną ofiarą. Słodkie dźwięki doleciały jej uszu, pocie­ szyły ją, przekonały. Słysząc je, nie wierzyła rzuco­ nym na kochanka potwarzom; lecz gdy znikły w od­ daleniu jego kroki, rozproszył się urok, a w goryczy

(28)

— 27 —

serca, w złożeniu czułych dowodów miłości nGwą w i ­

działa obelgę.

Powiedzieliśmy, że drzwi swego domu zamknęła dla wszystkich; był jednak jeden wyjątek. Arbaces nie uległ wydanym rozkazom i przełamał je z wolno­ ścią człowieka wchodzącego do siebie. Przeniknął do ustronia Jony ze spokojną postawą, cechującą czyn najprostszy w świecie. Mimo niepodległość jej charakteru, zręcznie potrafił zagarnąć nad nią taje­ mną lecz przemożną władzę. Nie mogła się z pod niej wyłamać, a lubo pragnęła to niekiedy uczynić, nie śmiała nigdy rozpocząć stanowczej walki. Oma­ miał ją wzrokiem węża, a przewagą rozumu, nawykłe­ go oddawna wzniecać trwogę i podbijać, władał nią

i utrzymywał. Nie mając żadnego wyobrażenia

o prawdziwym jego charakterze i miłości ku sobie, Jona czuła dlań ten szacunek, jakiego doświadcza ge­ niusz dla mądrości a cnota dla świętości. Był on w jej oczach owym mędrcem starożytności, którego tajemnicza umiejętność nabytą została mocą wyswo­ bodzenia się z więzów ludzkich namiętności. Zale­ dwie go za ziemską i podobną do siebie poczytywała istotę. Nie kochała go, lecz się go obawiała. Obe­ cność jego była jej nieprzyjemną. Wyniosła jego i zi­ mna postawa przypominała jej jedną z tych gór, cień rzucających na słońce. Mimo to jednak nie śmiała zabronić mu wstępu.

Ze swej strony Arbaces postanowił wprowadzić W czynność wszystkie swe podejścia, aby zawładnąć skarbem, którego z takim pożądał zapałem. Od chwili

(29)

_ 28

-ja k Apaecides uległ mocy rozkosznego uroku opisanej przez nas uroczystości, władza jego nad młodym k a ­ płanem została zapewniony; wiedział oowiem, że zw y­ kle najpewniejszy ofiary je st ognisty młodzieniec, który po raz pierwszy uległ niewoli zmysłów. Mógł więc już bez przeszkody poświęcić się ściganiu nieró­ wnie droższego przedmiotu; a w skutku pomyślnym swych zabiegów o brata widział przepowiednię po­ wodzenia w zamysłach posiadania siostry.

Widujyc Jonę codziennie po uroczystości w swym domu i po zniechęceniu jej ku Glaukowi, usiło­ wał za każdym razem z niewysłowiony zręcznościy już utwierdzić jy w niekorzystnem o swym współza- lotniku mniemaniu, już usposobić jej serce na wła­ sny korzyść. Dumna Jona kryła przed nim staran­ nie swy boleść, a chytrość pychy niewieściej zdolny je st oszukać uajprzebieglejszego człowieka. Arba- ces wzajemnie nie rozwodził się w materyi, do której zdrowa polityka nie dozwalała wielkiej przywiyzy- wać wagi; wiedział on, iż czyniyc rzecz ważny z uchy­ bień współzalotnika, nadaje mu się tylko wysoky w

oczach kochanki wziętość. Plan najmędrszy w tych

razach doradza nie okazywać gwałtownej nienawiści ani zbyt gorzkiej przeciw niemu pogardy, lecz prze­ ciwnie poniżać go tonem obojętności, jak gdybyś uwa­ żał za rzecz niepodobny, iż może być kochanym. In ­ teres twój nakazuje ukrywać ranę zadany własnej próżności i zatrważać nieznacznie miłość własny oso­ by, od której twe przeznaczenie zawisło. Taky we wszystkich czasach będzie polityka tego, kto się zna

(30)

29

-na tajemnicach płci niewieściej; takiej się właśnie chwycił Egipcjanin.

Nie było więc mowy o zarozumiałości Glauka; mówił o nim, lecz nie więcej jak o Klaudyuszu i L e- pidusie. Nieznacznie mieścił ich w jednym rzędzie, jak krótkotrw ałe owady ze wszystkiemi przymiotami motylów, z wyłączeniem ich niewinności i wdzięku. Niekiedy czynił uboczne przystosowania do jakiej no­ wo wynalezionej rozpusty, której wszystkich trzech czynił wspólnikami; to znowu wymieniał ich jako obrazy rażącej sprzeczności z tą wzniosłą i rozumną duszą, którą posiadała Jona. Zaślepiony zarówno jej dumą jak swoją własną, nie wątpił ani na chwilę, że już kochała; bał się jednak, czy nie doznawała tej pierwszej dla Glauka przewagi, która wiedzie do mi­ łości, a tajemnie zgrzytał zębami z wściekłości i zaw i­ ści, na myśl o młodości i wszystkich świetnych przy­ miotach możnego współzalotnika, którego usiłował po niżyć.

W cztery dni po pierwszem ich porozumieniu,.. Arbaces z Joną usiedli obok siebie.

— Nosisz zasłonę w domu—rzecze-* Egipcyanin; — to niegrzecznie dla tych, których przyjaźnią z a ­ szczycasz.

— Dla A rbacesa—odpowie Jona, mająca w sa ­ mej rzeczy zasłonę dla ukrycia zaczerwienionych oczu od łez wylanych, dla Arbacesa, który zważa tylko­ na duszę, widok tw arzy nie je st potrzebny.

— Prawda, że zważam tylko na duszę—rzecze Arbaces;—lecz właśnie dlatego trzeba mi twarz uk a­ zać; na niej maluje się dusza.

(31)

- 3) —

— Powietrze Pompei czyni cię pochlebcą — po­ wie Jona z wymuszoną wesołością.

— Ozyż mniemasz, piękna Jono, że tylko w Pom­ pei poznałem twą wartość.

Głos Egipcyanina był drżący; wstrzymał się na chwilę, potem rzekł:

— J e s t pewna miłość, piękna Greczynko, dale­ ka od tej, jak ą się przejmuje niebaczna młodzież; mi­ łość, która nie patrzy przez oczy, nie słyszy przez uszy; to dusza rozkochana w duszy. Współziomek twoich przodków, ów Platon, wychowany w jaskini, marzył o podobnej miłości; uczniowie jego starali się go naśladować, lecz miłości tej gmin pojąć nie zdoła. J e s t ona tylko udziałem wzniosłych i szlachetnych ch ara­ kterów, a nic nie ma wspólnego z więzami współczu­ cia i namiętności; zmarszczki jej nie odstręczają; szpetnośćjej nie odrzuca; ubiega się wprawdzie za młodością, lecz tylko za młodością wzruszeń; wymaga piękności, lecz tylko umysłu i duszy. Tę miłość, o J o ­ no, ofiarować ci może surowe i zimne serce; jestem zimny i surowy, powiadasz... otóż taką miłość odwa­ żam się złożyć na twym ołtarzu; możesz ją przyjąć bez zapłonienia.

— Imię tej miłości jest przyjaźń—odpowie J o ­ na. B yła to odpowiedź niewinności, lecz zdawało się, iż ją podyktowała znajomość zamysłów Egipcya- nina.

— Przyjaźń!—rzecze Arbaces z gwałtownością; nie, zbyt pospolite to imię, aby mogło malować tak święte uczucie. Przyjaźń! to związek szalonych

(32)

— 31

-i rozpustn-ików! przyjaźń! to węzeł jednoczący płoche serca Glauka i Klaudyusza! przyjaźń! nie, to ziemskie i godne wzgardy uczucie. Co Arbaces czuje dla J o ­ ny, nie jest ani miłością ani przyjaźnią! Nie w yszu­ kuj dla tej skłonności nazwania; niema go w języ­ kach ziemi, bo nie należy do ziemi

Nigdy jeszcze Arbaces nie zaszedł był tak da­ leko, lecz postępował z baczną ostrożnością a nie wyrażając nic zrozumiałego, mógł iść dalej lub co­ fnąć się w miarę okoliczności. .Tona drżała, lubo nie wiedziała, dlaczego; zasłona kryjąca tw arz nie do­ zwoliła widzieć jej wyrazu, któryby natychmiast wzbudził oburzenie i wywrócił nadzieje Egipcyanina. Nigdy zaiste bardziej jej nie oburzył na siebie. D u­ sza jej, przepełniona Glaukiem, przerażała się w yra­ zami czułości w ustach in n łgo. Nie sądziła jednak, aby żywsza namiętność nad opowiadany przez Arba- cesa platonizm kryła się w jego wyrazach, nie w ą t­ piła, iż doznawał tylko dla niej współczucia duszy; lecz czyż nie to współczucie napełniało ją ku Glau- kowi? a komuż innemu godziło się mieć nadzieję prze­ niknąć skrytości jej serca?

Pragnąc jaknajrychlej zmienić przedmiot roz­ mowy, odpowiedziała zimnym i obojętnym tonem:

— Ile razy Arbaces zaszczyca kogo szacunkiem, wzniosła mądrość jego przyobleka uczucie to właści­ wą jemu barwą; przyjaźń jego czystszą być musi niż innych ludzi, których zatrudnień i błędów nie podzie­ la. Lecz powiedz mi, Arbacesie, czyś dawno widział mojego brata? Oto już dni kilka jak nie przychodzi

(33)

-do mnie, a gdym go po raz ostatni widziała, obejście się jego mocno mnie zatrwożyło. Boję się czy nie zanadto pośpieszył się w wyborze tak surowego po­ wołania, czy nie żałuje niecofnionego już kroku.

— Bądź spokojną—rzecze Egipeyanin; — praw ­ da, że od pewnego czasu doświadczał niespokojności i smutku; poddawał się powątpiewaniom nieuchron­ nym w umyśle człowieka, którego temperament ogni­ sty waha się bezustannie pomiędzy zapałem i znuże­ niem. Lecz on, Jono, on przyniósł do mnie swą nie- spokojność i smutek; przybył do przyjaciela, który go żałował i kochał. Potrafiłem uśmierzyć jego duszę; oddalić powątpiewania; z progu mądrości wprowadzi­ łem go do świątyni, a dusza jego uspokoiła się i po­ cieszyła przed majestatem bogini. Nie bój się: już. on nie żałuje; ci, co zaufają Arbac.esowi, zawieść się na tem nie mogę.

— Pocieszasz mię—odpowie Jo n a;—luby bracieł ach! szczęście jego i mnie uszczęśliwia.

Rozmowa skierowała się do mniej posępnych przedmiotów; Egipeyanin niczego nie zaniedbał, aby się podobać a nawet zabawić; rozległe wiadomości jego czyniły go zdolnym oświecać i zdobić wszystko, oezem mówił, a Jona, zapominając przykrego wrażenia pier­ wszej z nim rozmowy, pomimo swe zasmucenie, ule­ gła przed urokiem dowcipu. Zwolna ustąpił przymus z mowy jej i obejścia się, a Arbaces pośpieszył z te ­ go usposobienia korzystać.

— Nigdyś jeszcze nie widziała, rzecze, wnętrza mego mieszkania. Sądzę, iż zawarte w niem przedmio­

(34)

- 33

-ty zdolne są obudzić twe zajęcie; kilka izb jego uka­ załoby ci to czegoś się tyle razy dowiedzieć odemnie chciała: rozkład domów egipskich. W prawdzie małe i liche zarysy rzymskiej architektury nie mogą przed­ staw iać gruntownej mocy, rozległej przestrzeni, ol­ brzymiej wspaniałości, ani nawret domowego szyku pałaców Teb i Memfis; lecz ujrzałabyś gdzienie­ gdzie szczegóły, dające lekkie wyobrażenie staroży­ tnych obyczajów, które świat oświeciły. Poświęć więc surowemu przyjacielowi swej młodości jeden z pięk­ nych wieczorów letnich i dozwól, aby smutne miesz­ kanie moje rozjaśnić się mogło obecnością Jony, przedmiotem podziwienia wszystkich.

Nie domyślając się grożących jej niebezpie­ czeństw w tern nieczystem mieszkaniu, Jona uległa snadnie zaproszeniu i wieczór dnia następnego wy­ brany został do przyrzeczonych odwiedzin. Egip- cyauin odszedł z tw arzą rozjaśnioną, lecz w sercu czuł dziką i świętokradzką radość. Zaledwie wyszedł, aż inna nieznana przybyła osoba... Ale czas powró­ cić do Grlauka.

Ostatnie dni Pompei. II. ryg. dod bezp. do „Gazety Polskiej“ . 3 http://dlibra.ujk.edu.pl

(35)

R O Z D Z IA Ł V.

Biedny żó łw — Nowa odmiana w losie Nidyi.

Poranne słońce oświecało wonny ogródek, za­ w arty w peristylu domu Ateńczyka. Glaukus, zamy­ ślony i roztargniony, leżał na jednym z trawników między zagonami niridarium: rozpięta nad głową za­ słona broniła go od skwarnych promieni słońca le­ tniego.

G-dy to piękne mieszkanie zostało wygrzebane, 1 znaleziono w ogrodzie skorupę żółwia *). Zwierzę „ to, stanowiące tak dziwne ogniwo stworzenia, k tó re­ mu przyrodzenie odmówiło wszystkich rozkoszy, prócz

* ) H is to iy c z n e ; n ie w ie m , c z y z a c h o w a n o tę s k o r u p ę , le c z s p o d z ie w a m s ię te g o .

( Przypisek nut.) http://dlibra.ujk.edu.pl

(36)

35

biernych marzeń życia i czucia zmysłowego, zamie­ szkiwało dom ów na wiele lat przed tem jak Glau- kus go kupił; liczba lat tych przechodziła zakres ludz­ kiej pamięci, a podania oznaczały im dawność pra­ wie do nieuwierzenia. Dom został wzniesiony i prze­ robiony, właściciele jego zmieniali się, pokolenia na­ stępowały po pokoleniach, a żółw wlókł zawsze zi­ mne swe i powome istnienie. Podczas trzęsienia zie­ mi, które na szesnaście lat przedtem wywróciło wie­ le zabudowań publicznych, a przed którem uciekali przerażeni mieszkańcy, dom, należący później do Glauka, został straszliwie uszkodzony; przez wiele dni nie miał mieszkańców, a gdy powrócił właściciel i kazał uprzątać gruzy, zalegające viridarium, znale­ ziono nietkniętego żółwia, który się nie domyślał by­ najmniej otaczającego go zniszczenia. W zastygłej krwi jego i w niedościgłych poruszeniach, zdawało się istnieć zaczarowane życie; nie był jednak tak nieczynnym jak się zdawało; zatrudnieniem jego było regularne i jednotonne przechodzenie leniwym kro­ kiem otaczającej go krainy, którą raz przebywał za­ ledwie w kilku miesiącach. Co za niestrudzony piel­ grzym! Ciężko i cierpliwie odbywał zamierzone po­ dróże, nie zwracając najmniejsze.] uwagi na otaczają­ ce przedmioty. Był to w sobie samym zamknięty fi­ lozof! Miał coś wielkiego samotny jego egoizml Słoń­ ce, które go ogrzewało, wody, które go codzień skra- piały, powietrze, którem nieznacznie oddychał, to by­ ły jedyne jego rozkosze. Zmiany pór roku, tak nie­ wyraźne w tym szczęśliwym klimacie, nie dotykały

(37)

- 36

-go z-goła; zamykał się w swej skorupie, jak święty w pobożności, jak mędrzec w filozofii, jak kochanek w nadzień...

Niedościgły dla wstrząśnień i przemian samego nawet czasu,—czasu powolnego, regularnego, odwie­ cznego, nieświadomego wrzących naokoło namiętności i cierpień ludzkości. Biedny żółw! dla zagaszenia słabej iskry jego istnienia potrzeba było aż wybuchów wulkanu i wstrząśnień ziemi. Śmierć nieubłagana, nie oszczędzająca stopni ani piękności, omijała istotę, której zgon zaledwie mógł tryb istnienia odmienić.

Młody G-rek czuł dla tego stworzenia uwielbie­ nie i przywiązanie, jakie powstaje ze sprzeczności. Zdarzało się niekiedy, że całe spędzał godziny na przypatrywaniu się poruszeniom czołgającego się żół­ wia i rozmyślaniu nad jego budową. W radości g ar­ dził nim, w smutku zazdrościł.

Widząc go w tej chwili—rzekł zciclia do siebie. — Orzeł upuszcza kamień ze szponów, chcąc roztłuc jego skorupę, a kamień kruszy głowę poety. To alegorya przeznaczenial Nieczuły utworze! tyś miał ojc.', i matkę, może nawet przed kilku wiekami miałeś i towarzyszkę. Ozy kochali twoi rodzice; czyś ty sam kochał? Czy wlokąc twe kroki ku towarzysz­ ce serca, powolna krew twoja nabierała żywszego biegu? Ozy wzruszało cię jej oddalenie? Czyś czuł jej obecność? O czegóżbym nie dał za przeniknie- nie historyi twego niedostępnego łona, za możność poznania mechanizmu słabych twych żądz, tra fn e ­ go ocenienia niedościgłej różnicy dzielącej boleść

(38)

_ 37

-tw ą od radości! Sądzę przecież, iż postrzegłbyś obe­ cność Jony. Na jej zbliżenie się zdałoby ci się słod- szem powietrze, słońce jaśniejszem. Zazdroszczę ci teraz, bo nie czujesz jej oddalenia, a ja... Czemuż nie mogę być do ciebie podobnym!. gdy jej niewolno mi widzieć. Jakie powątpiewania, jakie przeczucia mię dręczą! Dlaczego nie chce mię przyjąć? Długie dni upłynęły, jakem nie słyszał jej głosu. Po raz pierw­ szy życie mi się zdaje ciężarem. Jestem jak ów czło­ wiek, który sam jeden pozostał przy uczcie chociaż już zgasły lampy i kwiaty uwiędły. Ach! Jono, cze­ muż poznać nie możesz jak cię ubóstwiam.

Miłosne marzenia G-lauka przerwało przybycie Nidyi. Przybyła lekkim swym lecz przezornym kro­

kiem przez marmurowe tablinum. Przeszła portyk

i zatrzymała się przy kwiatach, zdobiących ogród. W ręku trzym ała naczynie i polewała zawartą w niem wodą spragnione kwiaty, które na samo jej’ przybycie

zdawały się ożywiać. Pochylała się dla doświadcze­

nia ich woni; dotykała się ich ostrożnie, przebiegając palcami łodygi dla przekonania się czy jakiś liść uschły lub czołgający się owad nie kaził ich piękno­ ści. W zatrudnieniu tern, poważne jej chociaż tchną-

ce młodością oblicze i pełne wdzięku poruszenia, poczytać ją dozwalały za jedną z nimf bogini ogro­ dów.

— Nidyo, moje dziecię—rzecze Glaukus.

Na dźwięk tego głosu zatrzymała się nagle, n a ­ stawiła ucha, zapłoniła się, wstrzymała oddech; otw arła na wpół usta i podniosła głowę dla przeko­

(39)

38

-nania się, z której pochodził stroDy dźwięk głosu; po­ tem postawiła naczynie i przybiegła najkrótszą dro­ gą, omijając z dziwną sztuką kwiaty i wszystko co krokom jej zawadzać mogło.

— N id y o — rzecze Glaukus, biorąc piękne jej włosy i odrzucając na bok—już trzeci dzień żyjesz pod opieką moich domowych bogów. Sąż oni dla ciebie życzliwi?—czy jesteś szczęśliwą?

— Ach! zbyt szczęśliwą! — rzecze niewolnica, wzdychając.

— Teraz więc — powie dalej Glaukus, gdyś już wypocząć mogła po okrutnych wspomnieniach p rze­ szłego stanu; gdy ci już dano stosowniejszą dla d eli­ katnych twych członków odzież (to mówiąc dotknął się ozdobnej tuniki), teraz, lube dziecię, gdyś już przywykła do szczęścia, które bodajby na zawsze za­ chowali dla Ciebie bogowie, mam cię prosić o jedną przysługę.

— O! i cóż mogę uczynić dla ciebie? - rzecze Nidya, składając ręce.

— Słuchaj — rzecze Glaukus, jakkolwiek jesteś młodą, uczynię cię moją powiernicą. Czyś słyszała kiedy o Jonie?

Młoda niewidoma zaledwie mogła oddychać, a stając się nagle tak bladą jak zdobiące peristyl posągi — odpowiedziała z usilnością, po chwili mil­ czenia:

— Tak je s t—słyszałam, że pochodzi z Neapolis i że je st bardzo piękną.

— Piękną — powiadasz? wdzięki jej zaćmiłyby

(40)

— t y ­

dzień! Z Neapolis! nie, je st ona pochodzenia greckie­ go; sama tylko Grecya wydać mogła tak doskonałą istotę. Nidyo, ja ją kocham.

— Domyśliłam się tego—odpowie zimno Nidya. — Kocham ją i chcę, abyś ty to jej powiedzia­ ła. Pragnę cię do niej posłać; szczęśliwa Nidyo, prze­ nikniesz do jej mieszkania, będziesz się napawać melodyą jej głosu; zagrzeją cię promienie jej obe­ cności.

—■ Jakto!—co mówisz? ty mię chcesz od siebie

oddalić?

— Udasz się do Jo n y — rzecze Glaukus tonem zdającym się mówić:—czegóż więcej możesz zapra­ gnąć?

Nidya zalała się łzami.

— Moje dziecię, moja Nidyo, ty płaczesz, bo nie wiesz, jakie cię czeka szczęście. Jona je st mi­ łą, dobrą, łagodną, ja k zefir wiosenny; będzie ona siostrą twojej młodości; będzie umiała ocenić twe powabne talenta; więcej niż ktokolwiek iuny polubi proste twe wdzięki, bo takież sama posiada. Jakto! i jeszcze płaczesz? Lecz ja cię nie będę przymu­ szał, moje dziecię. Czy nie chcesz tego dla mnie

uczynić?

— Jeżeli ci mogę usłużyć, rozkaż tylko. Patrz, już nie płaczę, już się uspokoiłam.

— Dobrą jesteś dziewczyną—rzecze dalej Gau- kus, całując jej rękę. — Idź więc do niej... Jeżelim się zawiódł na jej charakterze, powrócisz, gdy ze­ chcesz. J a cię nie oddaję, lecz tylko pożyczam.

(41)

— 40 —

Dom mój zawsze będzie twojem schronieniem. O cze­ muż nie mogę w nim pomieścić wszystkich, którzy nie mają przyjaciół! W reszcie dom ten będzie k ie ­ dyś należeć do Jony, a ty zamieszkasz przy nas. obojgu.

Drżenie przebiegło słabe członki młodej nie­ wolnicy, lecz już nie płakała, bo się zdała na los.

— Idź więc, moja Nidyo, do mieszkania Jony. Zanieś jej najpiękniejsze kwiaty, jakie uzbierać po­ trafisz. Dam ci wazon, w którym je pomieścisz; przeproś ją, że tak małą ma wartość. Każę zanieść za tobą lutnię, którą ci dałem wczoraj, a z której tak rozkoszne umiesz dobywać dźwięki. Doręczysz jej w końcu list zawierający słabe rysy niektórych myśli moich. Staraj się, niech ucho twoje zatrzy­ ma każdy odcień, każde brzmienie jej głosu, a gdy się zobaczymy, opowiesz, czy mam ztąd rokować nadzieję czy rozpacz. Przez kilka dni nie byłem wpuszczony do Jony; je st tajemnica w tern wygna­

niu. Wiem, że jesteś przezorną, a przywiązanie do

mnie uczyni cię stokroć przezorniejszą. Przeniknij ' przyczynę tego zobojętnienia; mów o mnie ile tylko zdołasz; niech imię moje zawsze będzie w twych ustach; lecz malując moją miłość, staraj się dać jej raczej domyślić, niż ją wyraźnie objawić. Zważ ba­ cznie czy będzie wzdychać, czy się okaże rozją­ trzoną, i zatrzymaj w szystkie jej wyrażenia. Sło­ wem, bądź pośredniczką moją; broń mojej sprawy, a wynagrodzisz mi sowicie za to niewiele dobrego com mógł dla ciebie uczynić. Czy rozumiesz mię,

(42)

- 41 ~

Nidyo? Tyś tylko dziecko; czy słowa moje przecho­ dzą zakres twego pojęcia?

— Nie.

— A czy zechcesz mi usłużyć? — Tak jest.

— Przyjdź do mnie, gdy uzbierasz kw iaty, a dam ci wazon, o którym mówiłem. Będę w po­ koju Ledy. Moje piękne dziecię, ty już nie masz zmartwienia, nieprawdaż?

— Glauku, jestem niewolnicą; czyż wolno mi doświadczać zmartwienia i radości?

— Co mówisz? nie, Nidyo, jesteś wolną. Ob­ darzam cię wolnością; użyj jej, jak ci się zda­ je, i przebacz, żem rachował na twoją dla mnie usługę.

— Jesteś obrażony! O! obrazy twej nie chcia­ łabym przenieść przy całem uszczęśliwieniu udaro- wania wolnością. Glauku, mój stróżu, mój zbawco, mój obrońco, przebacz biednej niewidomej. Nie mar­ twi ją nawet rozstanie się z tobą, jeżeli tym sposobem może przyczynić się do twego uszczęśli­ wienia.

— Bodajby bogowie błogosławili to wdzięczne serce!—rzecze Glaukus z mocnem wzruszeniem; a nie domyślając się, jakie w jej sercu zapalał płomienie, czoło jei zaczął okrywać pocałowaniami.

— Przebaczasz mi więc — rzecze Nidya, i nie będziesz mówić o wolności; szczęściem dla mnie jest być twoją niewolnicą, a przyrzekłeś, iż mię nie odstąpisz nikomu.

(43)

— 42 — — Przyrzekłem.

— Idę więc zbierać kwiaty.

Nidya wzięła z rąk Glauka kosztowny wazon, w którym kwiaty w barwie i woni wiodły spór 0 pierwszeństwo. Z suchem okiem wysłuchała osta­ tnich jego poleceń; a gdy umilkł, pozostała czas nie­ jak i na miejscu, nie mając siły odpowiedzieć; wzię­ ła jego rękę, zbliżyła ją do ust, spuściła zasłonę 1 wyszła. Zbliżywszy się do progu wyjścia, zatrzy­ mała się raz jeszcze, wyciągnęła ręce—i rzekła stłu ­ mionym głosem:

— Odkąd cię przebyłam, luby progu, p rze­ żyłam trzy dni szczęśliwe, trzy dni niewysłowionej szczęśliwości. O, gdyby pokój stale z tobą zamiesz­ kał, gdy mnie już nie będzie! Teraz serce moje od­ ryw a się od ciebie i jeden tylko daje usłyszeć wyraz, który mi nakazuje... umrzeć!

(44)

R O Z D Z IA Ł VI.

Szczęśliwa piękność i niewidoma niewolnica.

Niewolnica weszła do pokoju Jony. Nieznana osoba ze zleceniem od Glauka chciała być do niej wpuszczoną.

Jona wahała się.

— Posłanniczka jest niewidomą — rzecze nie­ wolnica, a tobie tylko samej chce swe poselstwo objawić.

Serce, nie szanujące kalectwa, jest godne w zgar­ dy. J a k tylko Jona dowiedziała się, że posłanniczka była niewidomą, uczuła natychmiast, iż nie można zi­ mnej udzielić jej odpowiedzi. Glaukus do swego po­ selstwa wybrał osobę istotnie świętą, której przyję­ cia niepodobna odmówić.

— Czegóż on jeszcze chcieć może odemnie? co mi ma powiedzieć?

(45)

— u —

Serce Jony biło gwałtownie. Drzwi się otwo­ rzyły, a Nidya, wiedziona przez niewolnicę, weszła

cichym krokiem, niosąc kosztowne dary.

— Czy raczy szlachetna Jona przemówić—rzecze łagodnym tonem, abym się mogła dowiedzieć, w któ­ rą stronę skierować mam kroki w powlekającej mię nocy, dla złożenia u nóg jej mej ofiary.

— Piękne dziecię—rzecze Jona z czułością i sło­ dyczą, nie zadawaj sobie trudu przechodzenia tej śli­ skiej posadzki; jedna z moich kobiet przyniesie, co mi «nasz ofiarować.

To mówiąc, dała znak niewolnicy, aby wzięła wazon.

— Nic dać nie mogę nikomu, tylko tobie sa­ mej.—Wiedziona słuchem postąpiła powoli ku miej­ scu, w którem siedziała Jona i, przyklęknąwszy, po­ dała wazon.

J o n i wzięła go z jej ręki i postawiła na stole. Poczem podniosła ją zwolna i chciała, aby obok niej usiadła na sofie, lecz Nidya oparła się skromnie.

— Jeszczem nie wypełniła całego zlecenia— rzekła, wyjmując z za tuniki list Glauka. To pismo wyjaśni może dlaczego ten, który mię przysyła, wy­ brał posłankę tak mało godną Jony.

G-reczynka wzięła list, a Nidya uczuła, jak ezy- niąc to, wzdychała, i drżała jej ręka. Ze złożonemi na krzyż rękami, ze spuszczonemi oczyma, stała przed dumną i wspaniałą Joną, chociaż w tej pokornej na pozór postawie niemniejsza może zawierała się du­ ma. Jo n a dała znak ręką, aby się oddaliły kobiety;

(46)

zwróciła znowu oczy na młodą niewolnicę z podziwie- niem i wyrazem czułej litości; potem oddaliwszy się nieco, otw orzyła list i czytała następne wyrazy:

„Glaukus Jonie przesyła więcej niżby śmiał ustnie wyrazić. Czy Jona je st słabą? jej niewolnicy mówią: nie, a upewnienie to mię pociesza. Czy G lau­ kus obraził Jonę? Ach! to zapytanie nie im uczynić winienem! Od pięciu dni Jona wygnała mię ze swej obecności. Czy słońce zaświeci?—ja o tern nie wiem. Czy się niebo rozjaśni? nie ma ono dla mnie uśmiechu. Jona jest razem mojem słońcem i niebem. Czy cię obrażam?—czy jestem za nadto zuchwały? Czy wy­ rażam na wosku to, czego moje usta wyrzec nie śmia­ ły? Niestety? wtwojem to oddaleniu czuję najmo­ cniej urok, którym mię podbiłaś, a oddalenie pozba­ wiające szczęścia udziela mi w zamian odwagę. Nie chcesz mię widzieć i wygnałeś również zgraję

otaczających cię pochlebców. Możnaż mię z nimi

porównać? to niepodobna! Wiesz dobrze, że nie je ­ stem z ich koła... że nie z jednej jesteśm y utworzeni materyi. Bo gdyby nawet istnienie moje z najlich­ szych brało źródło żywiołów, teraz przejęła mię won­ ność róży, ożywiający cię duch przelał się do mnie, uświęcił mię, natchnął. Czy mnie przed tobą spotwa­ rzono, Jono? nie dałabyś temu wiary. Gdyby sama wyrocznia deliicka twierdziła, żeś mnie niegodną, nie byłbym temu uwierzył, a czy liż jestem mniej niewie­ rzącym od ciebie? Myślę o uaszem ostatniem widzeuiu się, o pieśni, którą dla ciebie śpiewałem, o spojrzeniu, którem mię obdarzyłaś wzajemnie. Ukrywaj się jak

(47)

46

-chcecz, Jono, Die zataisz, że jest pomiędzy nami współczucie, a oczy nasze wyznały to wtenczas, gdy jeszcze usta chowały milczenie. Racz mię zobaczyć, wysłuchać, a potem wygnaj mię, jeżeli zechcesz. Nie miałem zamiaru tak rychło wyznać ci mojej miłości, lecz słowa te przepełniały serce, i musiałem im do zwolić wylania. Przyjmij więc hołd mój i śluby; ze­ szliśmy się po raz pierwszy w świątyni Minerwy, czy- liż się nie złączymy kiedy przed dawniejszym i słod­ szym ołtarzem?

„Piękna, ubóstwiana Jono! jeżeli młodość i za­ pał krwi ateńskiej obłąkały mię, uwiodły, nauczyły mię zarazem jak szanować spoczynek, port, do którego przybiłem. Zawieszam zmoczoną odzież na ołtarzu boga mórz. Uniknąłem rozbicia, znalazłem ciebie. Jono, racz na mnie spojrzeć; tyś tak dobrą dla wszyst­ kich; byłażbyś mniej wspaniałą dla współziomka? Czekam na twą odpowiedź. Przyjmij kwiaty, które ci posyłam; słodkie ich tchnienie ma więcei wymowy niż słowa. Biorą one od słońca swą woń i są godłem miłości, która oddaje w dziesięcioro to co przyjmuj^; godłem serca przeniknionego twym widokiem jak pro­ mieniami tej ubóstwianej gwiazdy. Posyłam ci je przez osobę, którą racz przyjąć, jeżeli nie dla mnie to dla niej samej. J a k my, jest ona cudzoziemką, bo popioły jej ojca spoczywają pod niebem jaśniejszem; mniej jednak od nas szczęśliwa, je st niewidomą i nie­ wolnica. Biedna Nidya! usiłuję o ile możność do­ zwala nagrodzić jej niesprawiedliwość natury i prze­ znaczenia, prosząc cię o pozwolenie, aby pozostała

(48)

— 47 —

przy tobie. Je st ona żywą, łagodną, uległą. Posia­ da umiejętność muzyki i śpiewu, a co do kwiatów jest prawdziwą Chlorydą *); ma ona nadzieję, że ją po­ kochasz; lecz jeżeli się zawiedzie, odeślij ją do mnie. „Jeszcze słowo; przebacz śmiałości mojej. Zkąd pochodzi, że tak wielki okazujesz szacunek temu po­ nuremu Egipcyaninowi? Nie nosi on na twarzy cechy poczciwego człowieka. My Grecy od kolebki uczymy się poznawać ludzi. Arbaces, wierzaj mi, nie jest człowiekiem, któremuby powierzyć się można. Byłoż- by to prawdą, iż on mi w twym umyśle zaszkodził? Tak mi się zdaje, bom go przy tobie zostawił, a od tej chwili już mię przyjąć nie chciałaś. Nie wierz niczemu, co ci mógł o mnie powiedzieć, a jeżeli wie­ rzysz — powiedz mi to bez ogródek. Jona winna to dla Glauka uczynić! Bywaj zdrowa! list ten dotknie się twojej ręki, to pismo uderzy twoje oczy.

Czyż wszystko ma być szczęśliwszem odemnie? Raz jeszcze, bądź zdrowa!“

Gdy Jona czytała ten list, zdało się jej, że mgła spadała z jej oczu. O jakiż go oskarżono w ystę­ pek? O to, iż jej nie Kochał prawdziwie, a teraz wy­ znawał, swą miłość w najniewątpliwszyeh wyrazach. Od tej chwili władza jego nad nią została całkowicie przywróconą. Na każdy wyraz namiętnej i ufnej czułości, którą list był napełniony, serce jej czyniło wyrzuty. Czyż w samej rzeczy wątpiła o jego

szeze-* ) C h lo r y s b y ła F lo r ą G r e k ó w .

(49)

48

rości? czy uwierzyła drugiemu? czy go przynajmniej nie pozbawiła praw a każdego oskarżonego: poznania zarzuconego mu czynu i bronienia się? Łzy zalały jej twarz; ucałowała list, umieściła go na swem łouie, a obracając się do Nidyi, stojącej w tern samem miei- scu i postawie—rzekła:

— Usiądź moje dziecię, a ja tymczasem odpo­ wiem na list.

— Chcesz odpowiedzieć?—rzecze zimno Nidya, niech więc niewolnica, która mię przywiodła, tę odpo­ wiedź odniesie.

— Ty zaś — rzecze Jona, pozostań przy mnie... upewniam cię, iż służba twoja będzie przyjemną.

Nidya skłoniła głow^.

— Ja k się nazywasz, piękne dziecię? — Zowią mię Nidyą.

— Z jakiego jesteś kraju? — Z ziemi Olimpu... z Tessalii.

— Będziesz moją przyjaciółką—rzecze Jona to­ nem zaufania, gdyż jesteś w połowie współziomką. Tymczasem proszę cię nie stać dłużej na tych śli­ skich i zimnych marmurach... I gdyś już usiadła, mo­ gę cię na chwilę opuścić.

Oto list Jony.

„Jona Grlaukowi życzy zdrowia. Przyjdź do mnie jutro. Możem zbyt była niesprawiedliwą wzglę­ dem ciebie, lecz chcę przynajmniej powiedzieć, o co cię oskarżano. Odtąd nie bój się już Egipcyanina nie bój się nikogo.—Powiadasz, żeś wyznał zbyt wie­

(50)

49

-le... Niestety! w tych kilku słowach naprędce sk re­ ślonych, ja uczyniłam toż samo... Bywaj zdrów.“

Gdy Jona powróciła z tym listem, którego po

napisaniu nie miała odwagi odczytać, N idya pow stała nagle ze SAvego miejsca.

— Czyś pisała do Glauka? — Tak jest.

— A będzież on wdzięczny posłarmikowi, który mu list ten odniesie?

Jona, zapominając, że Nidya nie widziała, za­ płoniła się i milczała.

Ot > jest, co ci mam powiedzieć,—doda Nidya tonem spokojnym; każde słowo oziębłości z twej stro­ ny zasmuci go; każda dobroć ucieszy jego serce. J e ­ żeli list zawiera pierwsze, niech niewolnica odniesie twą, odpowiedź; jeżeli zaś drugą, dozwól niech ja to uczynię; powrócę dziś wieczorem.

— Dlaczegóż, Nidyo, spyta się Jona, unikając odpowiedzi na jej zapytanie, pragniesz sama zanieść mój list?

— To więc prawda! — rzecze Nidya; lecz jakże być mogło inaczej. Któżby mógł być nieczułym dla Glauka? ,

— Moje dziecię — rzecze Jona zimniejszym to­ nem, wyrażasz się z zapałem. Glaukus je st więc tak miłym dla ciebie?

— Glaukus był dla mnie tern, czem d e był los ani bogowie: przyjacielem.

Smutek i godność, z jak ą Nidya wykrzekła te

Ostatnie dni Pompei. Ii. Tygod. bezp. dod do „Gazety Polskiej“ 4

(51)

tak proste wyrazy, wzruszyły piękną Jonę; nachyliła się ku niej i pocałowała.

— Jesteś wdzięczną—rzecze, i słusznie; dlacze- góżbym się wahała wyznać, że Glaukus godzien two­ jej wdzięczności? — idź, moja Nidy o, zanieś mu sama

list, lecz powracaj. Jeżeli mię nie znajdziesz za po­ wrotem, gdyż może wyjdę tego wieczora, będziesz już miała przygotowany dla siebie pokój obok mojego. Nidyo, ja nie mam siostry; czy chcesz mi jej miejsce zastąpić?

Tessalianka ucałowała rękę Jony i rzekła z nie- jakiem wahaniem się:

— Jednej łaski, piękna Jono... czy mogę o nią prosić?

— Skłonną jestem przyzwolić na wszystko, o co mię prosić możesz—odpowie Neapolitauka.

— Mówiono mi—rzecze dalej Nidya, że wdzięki twoje przenoszą wszelką piękność ziemską. N iestety ja widzieć nie mogę tego, co powab świata stanowi. Czylibyś mi nie pozwoliła przeprowadzić ręką po twarzy? Tym tylko jednym sposobem poznawać mo­ gę piękność, a zwykle oceniam trafnie.

Nie czekała na odpowiedź Jony, lecz mówiąc przeprowadzała zwolna rękę po nachylonej i w pół odwróconej tw arzy Greczynki; tę tw arz jeden tylko obraz na świecie zdołałby wystawić i przypomnieć, obraz cudownego jakkolwiek uszkodzonego posągu, który się znajduje w rodzinnem swem mieście, w N ea­ polu; ten marmur paryjski, przy którym cała piękność florenckiej Wenery je st ziemską i lichą; ta tw arz

Cytaty

Powiązane dokumenty

Od 50 lat jest miejscem harcerskich wypraw i obozów. Ośrodek obozowo-biwakowy w Kuźnicy Brzeźnickiej, którym zarządza Hufi ec ZHP Ruda Śląska, w tym roku obchodzi

W przetargu mogą uczestniczyć osoby fizyczne i prawne, które po zapoznaniu się z pełną treścią ogłoszenia (zamieszczoną na tablicy ogłoszeń w budynku Urzędu Miasta,

Aby otrzymać kartę należy zgłosić się osobiście wraz z dokumentem toż- samości do Wydziału Zdrowia i Spraw Spo- łecznych Urzędu Miasta Ruda Śląska (plac Jana

W przetargu mogą uczestniczyć uprawnione osoby, które zapoznają się z pełną treścią ogłoszenia (zamieszczoną na tablicy ogłoszeń w budynku urzędu Miasta Ruda Śląska i

Przedmiotem zbycia w drodze rokowań jest oddanie w użytkowanie wieczyste na okres 99 lat z przeznaczeniem pod budowę budynku mieszkalnego jednorodzinnego niezabudowanej

Przedmiotem zbycia w drodze ustnego przetargu nieograniczonego jest od- danie w użytkowanie wieczyste na okres 99 lat z przeznaczeniem pod budowę bu- dynku mieszkalnego

giem do ostatniej, kresowej stacji poleskiej, skąd w towarzystwie przybyłych na Jego spot kanie ułanów z dywizjonu rotm. Ostoi udał się na miejsce postoju

W piątek w Wielkim Poście należy , najlepiej o godz.15.00 odprawić drogę krzyżową, połączyć z koronką do miłosierdzia Bożego, (tak jak w radio Maryja) lub wejść