I rozdziel miana: rozkoszy, boleści! . .
Rozkosz cudownie z razu serce p o i, Wonią, i blaskiem cudownie dni stroi; Aleć zaledwie człowiek doń przywyknął, Cała je j błogość, urok cały zniknął.
Blask je j z dniem każdym przyświeca mniej jaśnie, Ciepło niebieskie coraz bardziej gaśnie;
W reście, pierś zimnym przygniata kamieniem — Wczorajsza rozkosz staje się cierpieniem.
B oleść, straszliwie z razu serce toczy , Oorzkiemi łzami z razu oko broczy; Lecz skoro człowiek raz do niej przywyknie, Cała jej srogość, ciężar cały niknie.
I z czasem, w serce tak się ona wpije, Ze z nią człek lubo , jak z kochanką żyje; I jak z kochanką, tak chętnie się pieści, I jak w rozkoszy smakuje w boleści.
Ja sam, co jeszcze przed niedawnem latem Takem się silił, by boleść odegnać
Od młodej duszy — dziś, snadniej ze światem Przyszło by mi się niźli z nią pożegnać.
I gdyby dzisiaj samo szczęście wasze Do ust mi swoją nachylało czaszę, To ja bym dłonią odtrącił ją hardą,
Jabym ją zdeptał z uśmiechem i z wzgardą. . .
Rozkosz i boleść — jak światło i cienia — Jak ciepło, zimno — to czcze tylko brzmienia. I ten szalony ? kto za pierwszą g o n i,
112
N A Z W A L IS K A C H Z A M K U W B IA Ł Y .
Spróchniałe stropy trzeszczy, po salach wiatr zimny, Gość nieproszony, huczne wyśpiewuje hymny.
Wyniosłe świerki wicher gnie z szumem ku ziemi. Stare, zczerniałe baszty, pełne blizn i szczerb, Chwieją w groźnych pokłonach szczytami siwemi. . . A na czele zamczyska, w koronie, co herb Rzeźbiony wieńczy, siadł puszczyk — i gwiazdą Lśniących oczu m igocąc, jak wilk w głębi kniej, Śmieje się w głos z człowieka, co mu takie gniazdo W ygodne stworzył. . .
Śmiej się ptaku! śm iej! Wkrótce te herby, wkrótce te korony, Runą — i w druzgi, i w proch się rozbryzną. I po nocy, po burzy, dzień opromieniony, Braterstwa i swobody spokój nieskłócony, Błysną nad naszą ojczyzną. . .
N A P IS N A GRÓB SAM OBÓJCY.
spragniony, chciwie czarg życia piłem — Tyle piołunu! słodyczy tak mało!
A gdy ni jednej kropli jej nie stało, Sam próżną czaszę bez żalu rozbiłem. Rzucać zaś na mnie płochy sąd, nie tob ie, Któryś rwącego nie przebył potoku! B yś, miecąc klątwę na mym dzikim g rob ie, Sam na się nie dał wyroku.
113
JODŁA.
W
ietrzno i pusto na brzegu twym, W isło! Wietrzno — i pusto — i ch łod n o, jak w trunie... Nad ziemią, białą, niby trup w całunie,Jak całun jaki białe niebo zwisło. Las, mroźnym wichrem odarty z zieleni, Drzew się gałęźmi czerni, rosochaty, Jak dzika trzoda rogatych jeleni — I jęczy głośno zrabowanej szaty . . .
O! jakże lubo! za tym larw orszakiem, W bezwładnej zimy milczącej dziedzinie, Kiedy przed oczy nagle, życia znakiem, Jedna zielona gałąź się w yw inie! . . .
Twoja to gałąź, upiętrzona jod ło! Tyś, jako wawrzyn, wieszczej chwały godło, W około ciebie choć wszystko zwiędniało, Nietknięta tchnieniem zagłady anioła; Tobie, jak laurom — a c h ! bardziej, przystało Obwijać wieńcem ich natchnione c zo ła . . .
Bo laur, syn cudnej południa krainy, Lśniący i gładki, jako liść wierzbiny, Dziko odbija z bladego ich czoła, Jak na pogrzebie muzyka wesoła. A twoje wieńce, córo naszych kniei! Żałobne, twarde, kolące jak ciernie, Jakżeb wymownie, jak mówiły wiernie, 0 wieszczych losów męczeńskiej k o le i! . . .
Prawi poeci są jak pelikany — Sami swe piersi rozdzierają własne, 1 zowią ludzi, z ich czerwonej rany By krwi gorącej pili strugi jasne.
114
A ludzkość? . . . śmiechem urągania płaci Święte ofiary swej natchnionej braci, I, samotników w twardą śmierci chwilę, Bez łzy współczucia oddaje m o g ile .. .
Jodło ojczysta! tyż, dusza natchniona Zlodowaciałe gdy łono opuści —
Grób przyjmie trupa w swe ciemne czeluści — Tyż zaszum chociaż — i w niemej żałobie Roztocz swe długie, piętrzone ramiona Na samotnym wieszcza g rob ie! . . .
PIEŚŃ JESIENNA.
C h łodn y blask nocy, drżąc, cicho spoczywa, Na zżółkłych czołach pochylonych drzew. Jesienny wicher żałośnie wygrywa Po ich gałęziach swój posępny śpiew, I pełną dłonią zwiędły liść obrywa.
O, zawyj wichrze! potężniejszem tchnieniem Rozbudź gwarzący sennym szumem b ó r ! Niech się rozgłośnem ozwie smutku pieniem . . . Zaw yj! . . . na dziki, niestrojny twój chór Pierś moja zgodnem odpowie ci brzmieniem.
Smutno! dni uczuć, w tęsknej samotności, Gdy mkną bezdziełne do wieczności fa l, Nieuzłocone promieniem m iło ś c i!... Żal niespełnionych marzeń serca — żal Chwil niepowrotnych natchnionej m łodości!
1 1 5
Złoty miłości śnie! wiecznież przede mną
Pierzchać tak będziesz, — jak przed rankiem mgły? . . . Ledwieś mi zabłysł, oto znów w noc ciemną,
Jak liść cię zwiędły wiatr gdzieś odwiał z ł y !. . . Pow róć, ach, pow róć! iraz zostań ze mną!
DO MŁODEGO POETY.
Czarowna laska cudów złożona w twem ręku, W piersiach twoich zdrój bije nieprzebranych pieśni — A o t o , w koło ciebie świat męczarń i jęku.
O ! wieszczu młody, nie bądź że jak dziecie, Co na wezgłowiu marzeń lata całe prześni, Przeigra w wyobraźni malowanym świecie. Niech pieśń twoja nie będzie jak w cieplarni kwiat, Strojny blaskiem harmonii, wonią słownych szat, Co mu całą zasługą, że chwilkę popieści,
W porze niedługiej wiosny, płochy wzrok niewieści — Ale niech będzie kwiatem, co się w ow oc zmienia, I przejdzie w krew i życie przyszłego plemienia.
A plon taki by dało i nie przeszło m arno, To na rodzajną niwę trzeba rzucać ziarno.
W ięc, nie w ściany z marmuru, nie w złote podw oje, Nie w złotem lśniące tłumy pieśni masz nieść twoje. Bo tam piosnka poety, w jednej z suknią mierze, Oklask wedle nowości a wabności bierze; Bo tam pierś każda zimna, niepłodna i pusta, Serca zważyły mrozy, stoczyła rozpusta — Toż pieśń młoda, gorąca, czemże tam zawładnie? Tylko jak kamień w przepaść bez echa przepadnie!