• Nie Znaleziono Wyników

AKT TRZECI

W dokumencie Teatr (Stron 171-200)

Atelier Seweryna — nazajutrz. Na scenie Seweryn zajęty pracą. Drzwi otwarte na ulicę. Dzień piękny, słoneczny, godzina popołudniowa. Po chwili wchodzi Roman z wali­

zeczką w ręce.

Scena 1.

SEWERYN, ROMAN.

ROMAN. Niechże pana djafoli wezmą! Mieszka pan tu od 15-tu lat i jeszcze pan nie wie, kiedy pociąg odchodzi do Warszawy? Znów się spóźniłem!

SEWERYN (z udanem zdziwieniem). Co pan mówi? Spóźnił się pan?...

ROMAN. Tak samo, jak rano. Uciekł mi przed samym no­

sem. Cóż ja teraz zrobię? Następny odchodzi dopiero o 10-ej wieczorem!

SEWERYN. Poczeka pan do 10-ej.

ROMAN. Kiedy ja muszę być w Warszawie najpóźniej o wpół do ósmej!

SEWERYN. Cóż pan ma tam takiego pilnego do roboty!

Nie prowadzi pan przecież żadnych interesów!

ROMAN. Ale prowadzę narzeczoną po teatrach! Właśnie przyrzekłem jej wczoraj, że pójdziemy dzisiaj na operę.

Kupiła już napewno bilety. Zaonduluje się, weźmie na siebie suknię z dekoltem odtąd dotąd i odtąd dotąd! A ja nie przyjdę?... Z takiemi kobietami, jak moja przyszła

żona, niema żadnych żartów, mój panie!

SEWERYN (drwiąco). Ma słuszność. Jeżeli w kłada w to małżeństwo taki majątek, to chce coś za to mieć! Będzie pan przed nią wyskakiwał całe życie, ho, ho! Ja k rekrut przed sierżantem! Na prawo, na lewo, zwrot w ty ł — na­

przód marsz, biegnij, stój, kładź się—

ROMAN (z westchnieniem). C’est la vie! (po chwili). Ale dowiedziałem się, że miejscowy aptekarz ma samochód.

Pójdę do niego, żeby mi go wynajął.

SEWERYN. Niema pan poco chodzić. To stary gruchot, rozleci się w drodze.

ROMAN. Pokryję każdy remont. Muszę być przed 8-mą, bo moja narzeczona nie znosi, gdy się spóźniam. Ja k się nazywa ten aptekarz?

SEWERYN. Ma.tulewicz. Niechże pan jednak poczeka do wieczora! Jeszcze pan przecież nie widział naszej armaty!

ROMAN. Niech ją pan przeprosi odemnie, ale muszę się śpieszyć. O, ma pan już klienta.

SEWERYN (patrząc na ulicą). A to ten plotkarz, który chce się przekonać, czy pan naprawdę u mnie nocował.

ROMAN (ironicznie). Mój Boże! Co za społeczna opieka kwitnie w takiem mieście!

Scena 2.

CIŻ, ŚLIGONSKI.

ŚLIGONSKI (pokorny, układny). Dzień dobry panu, panie Boracki. (do Romana). Moje uszanowanie panu.

ROMAN. Moje uszanowanie panu dobrodziejowi.

ŚLIGONSKI (do Seweryna). Chciałem z panem pomówić w pewnej sprawie.

ROMAN. Domyślam się. Szanowny pan zapewne w imieniu tutejszych obywateli przyszedł się pan dowiedzieć,. jak noc spędziłem! Niechże pan uspokoi zaniepokojoną opinję miasta. Spałem znakomicie. Proszę więc podziękować wszystkim za troskliwość i załączyć im moje uszanowa­

nie. Dowidzenia — najdroższy Sewerynku! (W ychodzi).

166

Scena 3.

SEWERYN, ŚLIGONSKI, potem PIOTRUŚ.

ŚLIGONSKI. Cóż to za nienormalny człowiek!

SEWERYN (wola). Piotruś! (do Sligońskiego). Chce panu ułatwić wiadomości, po które pan zapewne przyszedł.

ŚLIGONSKI (z irytacją). Kiedy z panem nie można polu­

bownie załatwić żadnej sprawy!

PIOTRUŚ (wchodzi). Słucham!

SEWERYN (do Sligońskiego). Przepraszam pana, muszę coś powiedzieć Piotrusiowi.

ŚLIGONSKI. Niech pan mówi, będę oglądał fotografje.

SEWERYN (do Piotrusia, cicho na stronie). Biegnij co sił do Matulewicza i powiedz mu, że ja proszę, aby nie wy­

najmował ternu panu, który u nas dzisiaj nocował auto­

mobilu do Warszawy. Rozumiesz? Powiedz, że ja pokryję jego stratę co do grosza — na raty. Zrozumiałeś?

PIOTRUŚ. Zrozumiałem!

SEWERYN. No to duchem! (Po wyjściu Piotrusia). Myśla­

łem, że po naszych ostatnich rozmowach nareszcię się pan na mnie obraził.

ŚLIGONSKI. Wiem, że pan do tego dąży, ale ja nie jestem taki naiwny, żeby się dać sprowokować. Musimy przed­

tem załatwić to, co nas dzieli, (z westchnieniem). Czy pan widzi, jak ja wyglądam?

SEWERYN (przygląda mu się przez chwilą). Tak, jak zawsze: pod zdechłym psem.

ŚLIGONSKI (panując nad sobą). Panie Boracki, nie chcę mieć z panem awantur. Przekonałem się jednak —• niech to pana tylko zanadto nie wbija w dumę — że przy kobie­

tach nie mogę się z panem równać. Nie wiem, dlaczego, ale fakt, że nie mogę. Pan ma nieprawdopodobne szczę­

ście! J ;

SEWERYN (ironicznie). Przyszedł pan może po to, żebym panu trochę tego szczęścia odstąpił? Owszem, z miłą

chęcią. Niech pan tylko znajdzie sposób.

167

ŚLIGONSKI. A coby pan powiedział, gdybym go znalazł?

SEWERYN. Nazwałbym pana genjuszem.

ŚLIGONSKI (z zadowoleniem). Trzydzieści lat pracy na kolei, panie Boracki ogromnie rozwija inteligencję, niech mi pan wierzy. Inaczej przecież nie wpadłbym n a ten pomysł.

SEWERYN. I cóż pan wymyślił?

ŚLIGONSKI. Wczoraj, gdy wyszedłem z panią N atalją z po­

siedzenia, pozwoliła mi się odprowadzić do domu. W stą­

piłem więc do restauracji hotelowej n a filiżankę czarnej kawy. Było trochę gości, więc pani N atalja usiadła za bufetem, a ja przyglądałem się przejezdnemu towarzy­

stwu, które mimo spóźnionej pory jadło obiad przy są­

siednim stoliku. (Z widoczną zazdrością i pożądaniem).

Nasamprzód koniaczek, śledzik, sardyneczki, potem zupę rakową, potem kurczęta z sałatą... tak dawno ich nie jadłem!... potem lody, kawa z likierem... A ja nie spusz­

czałem z niej wzroku; aż wreszcie tak mimowoli powlo­

kłem spojrzeniem po bufecie i między jajkam i w majo­

nezie, rybą w galarecie i marynowanym węgorzem, stała świeżo upieczona cała i pachnąca gęś, akurat na tle jed­

wabnej sukni pani Natalji. Mówię panu, panie Boracki, że była w tej chwili tak a piękna, te powiedziałem sobie:

albo będzie moją żoną, albo niech się już raz skończą te marzenia!

SEWERYN. No to się pan z nią żeń. Kto panu broni?

ŚLIGONSKI (westchnieniem). Nie tak to łatwo ożenić się z kobietą, która się w panu kocha! I jeszcze z tak ą ko­

bietą, jak pani Natalja! (gorąco). Ach, panie Boracki!

Mieć piękną i młodą żonę, móc o każdej porze dnia i nocy, jakby tak przyszło co do czego, jakąś sardy- neczkę, jakiś majonezik, nie troszczyć się o nic do końca życia... Mieć spokojną, pogodną starość. Czyż to nie raj?

panie Boracki? Dlatego przyszedłem powiedzieć katego­

rycznie: albo się pan z nią żeń, albo nie przeszkadzaj innym! Taka kobieta nie może się marnować!

168

SEWERYN. Naturalnie! Niech się pan jednak o mnie nie troszczy. Może się z nią nie ożenię!

ŚLIGONSKI. Jakto? Może nie ożenię.

SEWERYN. No, bo może być, że się ożenię.

ŚLIGONSKI. Właśnie przyszedłem do pana poto, żeby się dowiedzieć. Żeni się pan z nią, czy nie?

SEWERYN. Bo jeżeli nie — to co?

ŚLIGONSKI. To ja się ożenię!

SEWERYN. No to się pan z nią żeń!

ŚLIGONSKI. Kiedy ona mówi, że jestem stary.

SEWERYN. Więc co ja panu na to poradzę? Chce pan, żebym pana odmłodził? Owszem, na fotografji, mogę pana wyretuszować na szesnaście lat!

ŚLIGONSKI. Chcę, żeby mi pan pomógł. Czy panu nie wszystko jedno — ta lub inna kobieta? Pan przecież tylko mrugnie okiem, zrobi jakiś tam figielek — i każda twoja.

SEWERYN. Tak pan sądzi?

ŚLIGONSKI. Powiem panu jak ta żaba: „Dla pana to igra­

szka — mnie chodzi o życie!“ Panie Borucki, gdyby pan chciał zapomnieć o naszych przymówkach i tak serdecz­

nie, prosto, jak Polak dla Polaka uczynił dla mnie drob­

nostkę... no głupstwo — prawie nic...

SEWERYN. Co takiego?

ŚLIGONSKI. Niech pan do mnie napisze list — uważa pan — na pytanie, które zadałem panu niby to listow­

nie: czy pan ma poważne względem niej zamiary, czy tylko ot tak sobie, dla uciechy, a pan mi na to listownie odpowie, że ani się panu śni z nią żenić kiedykolwiek, bo jest stara, brzydka, głupia i ma krzywe nogi. Ona panu tego nigdy nie przebaczy — i ja się z nią ożenię. Proszę, oto pióro, atram ent i papier. Niech pan pisze!

SEWERYN (z oburzeniem). Idź pan do djabła! Nie nie będę panu pisał!

ŚLIGONSKI (z gorzkim tryumfem). A widzi pan, panie Bo­

rucki, że ja mam rację! Niby jej pan nie lubi, niby się 169

pan o nią nie stara, ale kiedy może ją pan stracić, od­

raził zaczyna pan inaczej śpiewać.

SEWERYN. Bo nie jest ani stara, ani głupia, ani brzydka, a nogi ma bardzo ładne. Jeżeli jednak nie będę musiał się z nią ożenić, to się nie ożenię!

ŚLIGONSKI. Musiał?!... Więc już rzeczy zaszły aż tak daleko, że pan będzie musiał się z nią ożenić...

SEWERYN (zdetonowany). Co pan przez to rozumie?

ŚLIGONSKI. Co? Że wobec tego nie mam tu już nic do ro­

boty. Chyba, żeby pani N atalja wolała dla swego przy­

szłego dziecka mieć ojczyma, który jest naprawdę uczci­

wym człowiekiem, niż wyjść za mąż za takiego, jak pan fircyka, który tak jej nie uszanował.

SEWERYN (oburzony). Jakiego dziecka?! J a panu tu za­

raz pokażę dziecko-, ty stary plotkarzu! Jak Boga ko­

cham...

ŚLIGONSKI. Radzę panu wobec takiego skandalu, nie do­

lewać oliwy do ognia!

Scena Ł CIŻ, ROMAN.

ROMAN (wchodzi zmartwiony). Nie chciał nawet ze mną gadać. Dawałem mu za wynajęcie 200 złotych.

SEWERYN (przerażony). 200 złotych.

ROMAN. Potem podwyższyłem do 300!

SEWERYN. Do 300?! Ale pan swego w uja nie żałuje!

ROMAN (ze złością). A niech go tam djabłi wezmą. Mało ma pieniędzy? Gorzej, że ten aptekarz odmówił stanowczo.

Miał przytem taką minę, jakgdyby nie tracił na tern ani grosza! Jakiś zamożny człowiek.

SEWERYN. Rzeczywiście — dorobił się tu ta j!

ŚLIGONSKI. Odchodzę. Niech pan jednak pamięta o tern, panie Borucki, że naw et w takich warunkach, gdyby pan chciał napisać ten list...

SEWERYN (z wściekłością). Wynoś się pan, mówię! Nie 170

chcę z panem, o tem gadać! Może się pan żenić z panią Walisiewieżową, jeżeli się zgodzi wyjść za takiego kap- cana, jak pan, ale ja palcem dla pana nie kiwnę...

ROMAN. Pan się chce żenić z tą ładną brunetką, która była wczoraj u doktora? Nigdy za pana nie wyjdzie za mąż.—

Ja się znam na kobietach! To jest osoba egzaltowana, a egzaltowane kobiety nie lubią mężczyzn, którzy m ają siedzące zajęcie!

ŚLIGONSKI (szyderczo). A pan myśli, że przepadają tylko za takimi motylkami, co to z kwiatuszka na kwiatuszek.

Myślałem, że pan, który się kocha w mężatce... (Pośpiesz­

nie widząc gwałtowny ruch Seweryna). Moje uszanowa­

nie!... Żegnam! pana, panie Boracki! J a do pana jak polak do polaka, a pan psiakrew!... Zawsze pan byłeś sobkiem i zarozumialcem. (W ychodzi. Przez otwarte drzwi dolatują dźwięki fortepianu).

Scena 5.

ROMAN, SEWERYN.

ROMAN ('przymrużywszy oczy). Więc pan sie tu kocha?....

Oo?...

SEWERYN. Ależ Przecież pan widzi, że to skończony idjo- ta! Gada bez zastanowienia co mu ślina na język przy­

niesie!

ROMAN. Zresztą mniejsza o niego, ale co ja mam teraz ro­

bić? Nie widzi pan żadnego sposobu dostania się do W ar­

szawy?

SEWERYN. Żadnego!

ROMAN. Oburzające! Żeby wyjechać 80 kilometrów za W ar­

szawę i nie móc się dostać z powrotem!

SEWERYN. Ciekawy jestem, czy się pan tak samo dawniej śpieszył do swej ukochanej Angeli?

ROMAN. Przyznaję, że nigdy! Zanadto byłem pewny, że mnie kocha!

SfiWERYN. No i nie miała dwuch miljonów!

171

ROMAN, (z westchnieniem). Ba... gdyby miała! — Ale poco o tem mówić? Nie trzeba wywlekać przeszłości.

SEWERYN. Pani doktorowa pana bardzo kocha! Chyba się pan wczoraj o tem przekonał. (Otwiera drzwi — fortepian słychać wyraźniej). To ona gra na fortepianie... Jak ład­

nie...

ROMAN (słuchając). Tak... nie może mnie zapomnieć! Wi­

docznie dobrze jej było ze mną.

SEWERYN. A panu z nią?

ROMAN (szczerze). Nadzwyczajnie! Co to była za dziew­

czyna! Ale minęło, minęło, minęło! Nie trzeba się roz- tkliwiać, nie wolno!

SEWERYN. Zwłaszcza, gdy pański wuj tego nie lubi.

ROMAN. Nie wspominaj mi pan o nim. Sknera, kutwa! Coby mu szkodziło, gdybym mógł żyć według własnego widzi­

misię? Za życia jest już „świętej pamięci“ — ale cały świat by zapakował n a swój p analityczny wózek i sie­

działby na nim, jak na poduszce! (Zamyka drzwi).

SEWERYN (ironicznie). I właśnie taki sknera musi być pańskim wujem! Nie mógłby to być pogodny, miły staru­

szek, któryby mówił: „Romusiu, znów tylko 5.000 poży­

czyłeś na weksel? Dlaczego tak mało? Nie krępuj się. Po­

życzaj, wydawaj, ile możesz! Przecież to moje pieniądze, nie twoje“ ! (Otwiera drzwi).

ROMAN. Gadaj pan zdrów! Nasze życie, to jest karykatu­

ra! Mówię panu, karykatura!

SEWERYN (drwiąco). Naturalnie! Nic darmo nie dają — trzeba pracować! Co za skandal!

ROMAN. Och, gdyby tak można było wziąć kochaną dziew­

czynę i uciec z nią gdzieś na koniec świata, ale tak da­

leko, żeby prócz nieba, morza i ziemi nie było nic! Żad­

nych ludzi! (Zamyka drzwi). Żadnego Hersego, żadnej Oazy, ani jednego dancingu!... Przynajmniej przez rok!

SEWERYN. Ożeniwszy się z panią Wielandową, zdobędzie pan środki na odbycie takiej dalekiej poślubnej podróży.

(Otwiera drzwi.)

ROMAN. Co pan z temi drzwiami wyprawia! Co ja zamknę, to pan otwiera! Denerwuje mnie ta muzyka!

SEWERYN. Zapewne przypomina panu dzisiejszą operę, na której miał pan być ze swoją narzeczoną!

ROMAN (zamyka drzwi). To jest blues. (Robi kilka ta­

necznych ruchów).

SEWERYN. E ryguje się pan jak stara kokota.

ROMAN. Tak dzisiaj wygląda cały świat! Naturalnie świat, nie Bajorowo! Tu ludzie żyją, jak takie małe robaczki w starym fotelu. Można tu przyjechać i żonie najpoważ­

niejszego obywatela powiedzieć: chodź ze mną — albo zostań! I najpoważniejszy obywatel nie będzie nie o tein wiedział, bo żyje jak robak!

SEWERYN. No, nie zupełnie! Do wczoraj doktór był pew­

ny, że pan, to jestem ja!

ROMAN (zdziwiony). Że ja, to pan?...

SEWERYN. Że pani doktorowa się we mnie kocha, że my z sobą romansujemy.

ROMAN. Co pan mówi? Zwar jo wał?

SEWERYN. Nie z war jo wał! Tak często musiałem w cztery oczy wysłuchiwać zachwytów pani doktorowej na pański temat, że doktór, będąc najpewniejszym, że tylko miłość jest przyczyną naszych rozmów, tak daleko posunął się w swej podejrzliwości, że mi zaproponował wczoraj rękę swojej żony.

ROMAN (niespokojnie). A pan?...

SEWERYN. Co za pytanie! Powiedziałem mu tak jak jest!

Nie kocham pańskiej żony. Nasze rozmowy... były pro­

wadzone na tem at pewnej damy, która być może zosta­

nie moją żoną, jeżeli (otwiera drzwi) jeżeli wszystko skoń­

czy się dobrze. Tak jak w starym romansie.

ROMAN. Żona zostaje przy mężu i ma z nim sześciu tęgich chłopaków.

SEWERYN. Nie, lekkomyślny kochanek powraca i mówi:

Najdroższa, byłem bardzo głupi!

ROMAN. Ho — ho!...

173

SEWERYN. Ale już nim nie jestem! Nie wiedziałem, że cię kocham, ^rozumiałem to dopiero teraz, gdy jestem w prze­

dedniu zamknięcia w najokropniejszem więzieniu! Przy­

szedłem, aby się zabrać z sobą. Jak się panu podoba takie zakończenie?

ROMAN. Czyż ja mogę naw et marzyć o tern? Jestem zruj­

nowany do ostatniej nitki! Dla niej samej lepiej będzie, gdy tu zostanie. Przyzwyczai się.

SEWERYN (ironicznie). Zestarzeje.

ROMAN. I zapomni. (Nagle ze złością). A zresztą dość już 0 tern! Nie mów mi pan ciągle o niej! Ostatecznie nie przesądzajmy, mój panie. Znamy się dopiero od wczoraj.

Bardzo panu dziękuję, że mi pan dopomógł zobaczyć się z Angelą, ale... dalibóg zanadto pan się rozgospodarował w mojem sercu!

SEWERYN. Bardzo przepraszam.

ROMAN. Doskonale rozumiem, dlaczego pan mnie tak na­

mawia, abym zabrał doktorowi Angelę! Pan się w niej kocha, więc woli pan nie mieć jej ciągle przed oczyma!...

SEWERYN (oburzony). To pan, pan tylko tak nisko, tak nędznie potrafisz oceniać ludzkie uczucia! Przecież to- dla pana niema miłości, jeżeli niema pieniędzy.

ROMAN. W Warszawie trzeba mieć pieniądze! Pieniądze, rozumie pan!... Jeżeli chcesz być kochanym, nie możesz powiedzieć: nie mam pieniędzy! Jeżeli ja nie będę miał dla niej raz i drugi na dobrą kolację, znajdzie się dzie­

sięciu takich, którzy jej kupią szampana!

SEWERYN (z zapałem). Nie kocha jej pan, skoro pan nie rozumie, że miłości nie można kupić! Że miłość jest świa­

tem ducha!

ROMAN. Ale duch ma ciało, a ciało trzeba ubrać w nurki, w małpy, w foki, w bibrety, karakuły... Skończyły się, mój panie, barankowe czapeczki, salopki na watalinie 1 gemzowe buciki. Dzisiaj żona najskromniejszego urzęd­

nika chce być tak ubrana, aby każdy myślał, że jest na utrzymaniu.

SEWERYN. Ale nie pani doktorowa!

ROMAN ( zamyka drzwi). Właśnie ta melodyjka przypom­

niała mi coś z naszego życia... pewien wypadek, który miał miejsce w przeddzień mego wyjazdu na wieś. Pojechałem, mając nadzieję, że coś z tego starego sknery wyduszę.

Będąc dobrej myśli, zaprosiłem kilku moich znajomych i urządziliśmy u siebie przyjęcie. Angeli kupiłem zao stat- niusieńkie pieniądze nową suknię — taką, pamiętam, zie­

loną. Wyglądała w niej cudownie! Tak cudownie, że je­

den z moich przyjaciół, skądinąd skończona Świnia, obie­

cał jej wtedy, że gdybym nie wrócił — coś przeczuł, szu­

brawiec, da jej miesięcznie na drobne w ydatki 5.000 zło­

tych. Naturalnie był to żart, z któregośmy się wszyscy śmieli, ale, kiedy siedziałem w wagonie... ten żart zamienił się w zmorę. 5000 złotych miesięcznie!... Pan to rozumie?

(Po chwili). Która to godzina, że tak ciemno się robi?

SEWERYN. W pół do ósmej.

ROMAN. Za godzinę moja narzeczona zacznie na mnie mio­

tać pioruny (niespokojnie). Gdyby jednak, można się było jakoś dostać do Warszawy. Może na lokomotywie? Jak pan sądzi? Nie odchodzi teraz jaki towarowy pociąg?

SEWERYN. Nie. — Teraz niema żadnego pociągu.

ROMAN. Pobiegnę na stację i dowiem się!

SEWERYN. .Mówię panu, że o tej porze niema pociągu!

Wiem napewno!

ROMAN. Rano też pan wiedział napewno! (Pierze 'Wali­

zeczką). Na wszelki wypadek biorę z sobą walizkę.

SEWERYN. Niech pan zostanie do 10-ej.

Scena 6.

CIŻ, ANIELA.

ANIELA (okryta długim płaszczeni, lub szalem. Pod nim ubrana w balową suknią). Czy można?

SEWERYN (pośpiesznie). Proszę, proszę.

ANIELA. Dobry wieczór. (Do Romana ze zdziwieniem). Je ­ szcze nie wyjechałeś?

ROMAN. Właśnie wyjeżdżam.

ANIELA (rzuca nieznaczne, ale wymowne spojrzenie na Seweryna). Wyjeżdżasz?

SEWERYN. Na lokomotywie towarowego pociągu.

ANIELA. Daruj jednak, że cię nie odprowadzę z panem Se­

werynem na stację. I tak za wiele mówią o nas w mieście.

ROMAN. O nas?

ANIELA. Nie. (W skazuje Seweryna). O nas! Ciebie nikt tu nie zna!

ROMAN. No... tak. To prawda.

ANIELA. Nawet mój mąż nie domyśla się, że byłeś kiedyś moim przyjacielem! Wczoraj posądzał o to pana Boruc­

kiego. (Śmieje się). Och, panie Sewerynie! Coby to było, gdybyśmy nie mieli w rezerwie pani Walisiewiczowej.

ROMAN. Więc to jest ta dama, o której państwo tak często z sobą rozmawiali.

ANIELA. Namawiam go od dwuch miesięcy, żeby się z nią ożenił!

ROMAN. A on ani myśli o tern! Zupełnie pana rozumiem.

SEWERYN. Właśnie, że myślę.

ANIELA. Nie ma pan pojęcia, jak się doktór z tego ucie­

szył. Dzisiaj cały dzień u pani Walisiewiczowej i opowia­

da jej jak to pan ją szalenie kocha... (Do Romana). Ale dlaczego nie idziesz na stację? Zdaje się, że rzeczywiście odchodzi o tej godzinie jakiś towarowy pociąg.

ROMAN. Idę właśnie. (Bierze walizkę — niezdecydowany).

ANIELA. Szkoda, że wyszedłeś wczoraj tak wcześnie. Był­

byś świadkiem mego rozejścia się z. mężem.

ROMAN (stawia walizkę). Rozeszłaś się z mężem? Dlaczego?

ANIELA. Dlatego, że nie mam tu już ani na kogo, ani na co czekać. Oboje dzisiaj czujemy się jak po powrocie do zdrowia. Doktór ma wyśmienity humor i patrzy na mnie tkliwie. Czuje się oswobodzony od kłamstwa, które mu

zabrało pół roku życia — i mnie także. Jestem znów wolna.

ROMAN (do Seweryna, z wyrzutem). Nic mi pan o tern. nie wspominał.

SEWERYN. A poco?

ROMAN (zapalczywie). Jakto poco?

SEWERYN. A co to pana obchodzi? Jak i ja mam obo­

wiązek o wszystkiem pana zawiadamiać? Mój panie! Go pan ma wogóle za pretensje!

ANIELA. Sądzisz, że dzisiaj jest to samo, co było dawniej?

Dawniej sama ci mówiłam o wszystkiem! Nie potrzebo­

wałeś się od nikogo dowiadywać, co myśli, i czuje twoja Angela.

ROMAN. Więc dzisiaj nie mam już praw a naw et o nic pytać? (Do Seweryna). Ale pan, to jest ziółeczko! Pan jednak wolał, żebym ja nie wiedział o tern, że Angela jest wolna.

SEWERYN. Dla pana, pani doktorowa zawsze była wolna!

ROMAN (patrząc na Seweryna). Cicha woda!... No, żegnam cię, Angelo. Gdybyś kiedy potrzebowała pomocy...

ANIELA (chłodno). Nie sądzę, abym jej musiała potrzebo­

wać — od ciebie. Dzisiejsza noc była nocą przełomową w mojem życiu. Po głębokim namyśle postanowiłam opuścić to miasteczko i żyć na własną rękę.

ROMAN (niespokojnie). Co to znaczy na własną rękę?

ANIELA. Samodzielnie! Panie Sewerynie, niech pan za­

puści firanki i zapali światło. Zaraz panom to wytłumaczę.

ROMAN (ironicznie). Wyobrażam sobie, co to za genjalny pomysł.

ANIELA (wesoło). Postanowiłam wstąpić na scenę!

SEWERYN (przerażony). Na scenę?!...

SEWERYN (przerażony). Na scenę?!...

W dokumencie Teatr (Stron 171-200)

Powiązane dokumenty