• Nie Znaleziono Wyników

ANEKDOTY PRAW DZIW E o DZIE

CIACH.

Zo s i a P ...

Na tym marnym, świecie Cnota iedynie za­

chodów i starań naszych godna, bo prócz niey wszystko znika i przemiia. Nie tylko ludzie dorośli i doyrzali, którzy iuż napoili się ży­

ciem, ale i wy Dzieci lube, coście dopiero świe­

że usta wasze do tego puharu przytknęły, te ­ muż samemu ulegacie prawu. Zarówno z sę­

dziwym starcem wolnym krokiem z spuszczo­

ną głową postępuiącym, i was śmierć dotknąć może wśród skoków i pląsów waszych; i iego włos śrebrny i wasze złote uploty ziemia za­

równo pożrzeć gotowa, i po was iak po nim cnoty tylko zostaną.

Niedawno widziałam młodą Zosię P. obcho­

dzono znaczne w iey rodzinie Święto, żgroma- dzenie było świetne i wesołe, brzmiała huczna muzyka. Ona bożyszcze Rodziców, krewnych, przyiaciół, dusza, szczęście, ozdoba domu tego, w udatnym stro iu , tańcowała ochoczo i

zrę-168

cznie skocznego kozaka; trzynaście wiosen igra*

ło na iey miłey twarzy, a ona zdawało się, że igra z życiem pełnem nadziei, i pogląda na nie wesołem okiem. Weszłam niedługo w też sa­

me progi, iuż święta, świetnego zgromadzania, huczney muzyki nie było; wieko od-trumny stało przed dfzwiami, snuli się smutni domo­

wi, wchodziły i wychodziły niewiasty i dzieci plączące; ponure panowało milczenie, a Ona zdobycz nagłey iak piorun choroby, w śmier­

telnym ubiorze, leżała na całunie bez życia;

zimna śmierć osiadła na tych wiosennych li­

cach, zamknęła te oczy pełne wyrazu, wydar­

ła duszę tey, która innych duszą bydź musia- ła. Ach! któż wyrazić potrafi boleść tego cio­

su? kto żal nieutulony czci godnych Rodzi­

ców’, smutek rodzeństwa, przyiacioł, znaiomych opisze! Nie było może nigdy więcey ópłaka- nego dziecięcia, nie było też pewnie godniey- szęgo uwielbienia i miłości. W tak krótkiem życiu umiała pozyskać przywiązanie, szacunek nawet tych wszystkich, którzy ią znali; praw­

dziwą pobożnością, czystością i delikatnością uczuć, cnot^ iuż gorliwą i czynną, lubo ieszcze w niewinności wieku, tak anielską obiawiła duszę, że klęcząc nad iey zwłokami nie

modli-i6g

łam się za nią, iak zwykle nad ciałem umar­

łem czyniemy, ale raczey do niey, ażeby u te­

go Boga do którego uleciała, uprosiła dla go­

dnych siebie Rodziców ipoc zniesienia iey stra­

ty !...

Nie tylko oni stratę niepowetowaną ponie­

śli, straciliśmy wszyscy; bo kiedy cnotliwa i- stota tę ziemię porzuca, któż wyrachuie szko­

dy stąd wypływaiące?.., W tym powszech­

nym żalu korzystaycieź wy przynaymniey, dzie­

ci lube; niech przykład Zosi P. w kwiecie wie­

ku zgasłey, nauczy was iak i w dziecinnych la­

tach życiu-dowierzać nie należy; iak nie trze­

ba odkładać na dal ćwiczenia się w cnocie, czynienia dobrze, wy wdzięczania się Rodzicom, pozyskiwania przyiaciół, bo naymłodsze z was dnia iutrzeyszego pewnem nie ieśt: Tak my- siała, tak czyniła Zosia P.; uleciał też czysty iey duch do Boga, uleciał nie dłużny nikomu, wszystkim wypłaciła się sowicie. Rodzicom od­

dała w szczęściu co w staraniach brała, miłość rodzeństwa i krewnych naytkliwszem przywią­

zaniem, wynagrodziła prace Nauczycieli gor­

liwością, życzliwość przyiaciół i znaiomych mi­

łą i uczynną uprzeymością, a tego Boga, co i§ tak obdarzył i na krótkie lecz szczęśliwe

1 7 0

przeznaczył ż y cie, uczciła naytkliw szą poboż­

nością, i tym nadobnym wieńcem cnot nieśmier­

telnych, k tó ry m m łode swe czoło okryła.

IV.

W Y IĄ T K I DO UK SZTA ŁCEN IA SERCA i STYLU SŁUŻYĆ MOGĄCE.

W I Ą Z A N I E P O L K I .

Niektóre myśli i wyiątki z rozlicznych dzieł St a n i s ł a w a Or z e c h o w s k i e g o (?').

Nic na w ieki w iedney m ierze nie tr w a , a ko­

stka losów rozm aicie się to cz ą c , nie zawsze na toż samo lice wypada. (*)

(*) Stanisław Orzechowski urodził się 1515 roku, za panowa­

nia Zygmunta I, na Rnsi, w Przemyślskiey Ziemi; był tc ieden z naywiększych ieniuszów piszących w Polsce ; śmia«

ły, wymowny, wyobraźni buyney, bogaty w myśli, uczo- .ny, pracowity, łacinnik doskonały, w m ów ię oyczystey lu­

bo wtedy krzesać się, dopiero zaczynaiącey dosyć biegły, zasłużył na przydomek Demostenesa Ruskiegoszkoda nie­

odżałowana, iź zmiennym sposobem myślenia, gwałtowno­

ścią. nam iętności, niespokoynością um ysłu, imię swoic skaził, życie goryczą napełnił. Będąc Xiędzem Katolickim poiął żonę, a żyiąc za-czasów R eform y tak był zmienny, niezręczny i burzliw y, że i W yznawców Kościoła Rzym­

skiego, i Uczniów Lutra iednakowo przeciwko sobie

o-171

Gmachy pozbawione przycieś! upadaią, tern zaś leszcze nietrwalsza niesprawiedliwa przemoc;

niec końcom wszyscyśmy chromi.

Gdybyś się koniecznie uparł nie patrzyć

17®

musiałbyś się wynieść w iaką bezludną pu­

szczę. Więc wwiązawszy się w społeczność ludzką, i trwaiąc w niey, powinniśmy krewko­

ści, niedoskonałości towarzyszów znosić; wre­

szcie nikt z nas bez ale... Jeżeli wychylisz głowę za drzwi lub za okno domku twego, a w siebie zaś nigdy nie weyrzysz, będziesz wy­

ciągał od innych strychu, a sam niźey miar­

ki zostaniesz... Pamiętay, że się nie w wybo­

rze Mędrców ani pomiędzy treścią doskonało­

ści źyie, a wtedy będziesz cierpliwie znosił niedołęźności, i dotrwasz do godziny, kiedy każdemu iego miarkę odmierzą...

Ubolewamy rzewnie, że w folwarku nasze­

go Pana ladaiacy namiestnicy rey wodzą, za­

lewamy się łzami, że maiątek Jego idzie pod wiechę, iednak dla tego straży na nas zdaney nie porzucamy.

Pracuymy nad naszą udziałką, nie przenoś­

my się W upłynione wieki, źyimy w tym któ­

ry nam przypadł, staraymy się tylko, ażeby nas nie osądzono za próżniaków.

Towarzystwo Kościelne nie może iak i ża­

dne inne stać bez kogoś na swoiem czele, i kierować się bez sternika. Pewnieby się był rozsypał oddawna sam niezmierny świata ogrom,

— 173 —

gdyby było opatrzne przyrodzenie rozlicznych jego przęseł w głównym łańcuchu wzaiemnym nie stężyło węzłem, w którym skoroby iedno z milionowych ogniwo pękło, natychmiast ca- łaby się zgruchotała machina. Wszakże i w ro- iu psczelnym, żywym społeczności ludzkiey obrazie, skrzydlata gromadka utraciwszy Kró<

la, w oka mgnieniu mięsza się i obumiera.

Nie godzi się złego zbroić, żeby dobre z niego wynikło.

Poczciwy Polak po prostu i ‘szczerze iak myśli tak i mówi.

Los to ledwo nie powszechny naszych u- czonych Polaków, iednym brak ochoty, dru.

gim są na wstręcie okoliczności. Owi leniwi, gorących hamuią przeszkody, wszakże na do­

wcipie żadnemu nie schodzi. Zwiedżiłem nie ieden kray, żyło 'się i przestawało nie ż iednym, nie natrafiłem na takiego, któremuby nasz Po- lak nie mógł wyrównać. Tkwi w umyśle ro­

daków buyne ziarno, lecz u wielu tłumi ie u- bóstwo, u wielu gnuśność w kłos mu się wy­

wie i doyrzec nie dopuszcza.

Gotuię pobudkę na zagrzanie moich spół- ziomków do ćwiczenia się w Filozofi; przez zaniedbanie tey Nauk Królowey, wzięły u nas

1 2 *

— —

górę ślepota, płochość, nieroztropność, zuchwal­

stwo. —

Jakie nasienie na pierwiastkową padnie zie­

mię, taka z niego wyrasta krzewina, i życie człowieka bądź prywatne, bądź publiczne, za­

leży od początkowych w miękki umysł wpo- ionych zasad; ten, który poznaniem i miłością obowiązków swoich ' z młodu nie nasiąknie, martwy członek towarzystwa, próżno ciężyć będzie dźwigaiącey go ziemi. Dobry Oyciec ledwie uyrzy dzieci swe z powicia i pieluch rozpasane, wnet krępuie ie na nowo więzami Wstydu, skromności, pobożności; nie myląc się w tern, że na iakiey drodze staną, taką daley póydą. Wszystko co ma być z dziecięcia iści się w pierwiastkowem ćwiczeniu; ta pora le­

żeli płonnie minie, inna do tegoż celu dogodna iuż się nie zdarzy... Nie powierza wychowa­

nia Syna cudzoziemcowi, nie używa wędrowne­

go nikomu w kraiu nieznanego Nauczyciela, ale powierza Polaków poczciwemu dobre u swoich imię maiącemu rodowitemu Sarmacie.

Nie chce bowiem żeby dla Polski przeznaczo­

nych , iak obcy Mistrz wypaczał na postronny model; żeby w nich wpaiaiąc zagraniczne oby­

czaje, obmierzał im narodowe; chce owszem kraiowem ćwiczeniem dla kraiu ich usposobić.

*75

N ie w łada, wierzcie m i, tym światem traf ślepy, ani mus nieodpartey konieczności. Ro­

zum nad wszyslkiem panuie; gdzie rzeczy na wstecz idą, czyli niesfornem mieszaią się nieła­

dem, nie żadne to przeznaczenie sprawnie, ani przypadek zdarza, brakłam prawdziwego rozu­

mu. Zazwyczay głupstwem potomków niszczeie owoc głębokiey przodków mądrości.

Tych , którzy nie lubią słuchać mówiących prawdę, — Bóg pochlebcami karze.

Zacność urodzenia bez własney cnoty nic nie warta.

Cnota nie spada puścizną po Rodzicach iak i- mie i maiątek.

Biada temu kratowi, gdzie wJasna zasługa, gdzie osobista cnota nie popłaca.

Moc Twórcza rzuca w nas drobną iskierkę rozumu: nam zaś zostawuie podniecać ią nau­

ką, pracą, doświadczeniem. Do nas samych na­

leży zaźegać to światło, źebyśmy w okropnym mroku bez usterku postępowali. Zaniedhamy li go pilnem ćwiczeniem podsycić, snadno g<> wi­

cher naszych namiętności zgasi, lub gruba mgła to zepsutych obyczaiów, to gminnych przesą­

dów stłumi.

176

Obierz sobie za głównego przewodnika Filo­

zofią, iuż nieow ą, którą hardzieli dawni Mędr- cow ie, raczey tę niezmiernie zacnieyszą od niey, płód wiecznego Bóstw a, co ią sam nasz Zbawi- ciel z łona nayczystszey prawdy przyniósł na ziemię; która do cnotliwego, świętobliwego, wstrzemięźliwego życia ieszcze i rękoymią nie­

śmiertelnych nagród pobudza , naydoskonaley o- błudną chwałę od prawdziwey odróżnia, drogę naypewnieyszą do celu niezawodnego wskazuie.

Nikt niewielkiego nie wykonał, nie opatrzo­

ny zapasem naukowym w zdolne narzędzia, bo przyrodzona sposobność potrzebuie przetarcia od nauki, aby przeyrzała, potrzebuie iey pielę­

gnowania, ażeby się z pąka doskonale wywiła.

Stronę muzyczną gdy pofolguie, łacno do miary innych naciągnąć; nawet niech i kilka pu­

ści, można ieszcze ie nastroić, albo przynay- mniey iąk tak brząkać, ale kiedy wszystka lu ­ tnia rozprzęźona, i naylepszy Mistrz na niey nie zagra.

177

V.

W IA D O M O Ś C I

MOGĄCE BYDŹ MATKOM PRZYDATNE.

L IST Y M A TK I O WYCHOWANIU CÓREK SW OICH.

LIST DW U DZIESTY .

Teraz moie listy w prawdziwy Dziennik za- mienicby się m ogły; zwaźaiąc pilnie na dzie­

wczynki m oie, maiąn ie prawie zawsze koło sie­

bie, byle czas był po temu, codzień bym z pół arkusza niemi napełnić potrafiła/ oto i w tych dniach taką miałam zM arynią rozprawę. Wiesz, źe ona od urodzenia wielką czuie do uporu skłon­

ność, wytępiam ią iak mogę i iuż od iakiegoś czasu nie odzywała się wcale. Ale to z dziećmi a podobno i z ludźmi, nigdy zupełnem zwycię- ztwem szczycić się nie trzeba, niewiedziee zkąd

i dla czego przyidzie im co dziwnego do gło­

wy. Im oiey Maryni przywidziało się od kilku czasów źe się nie brała dobrowolnie do robo­

ty, dopiero za wielokrotnem naleganiem. M a­

n i y to wszystkie kochana Siostro, i iest to

id-178

szcze dawnego trybu wychowania dziewcząt za­

bytek, ii lubiemy ręczną pracę; ia nie tylko ią lubię ale i wysoko cenię, i usilnie się sta­

ram wpoić ten gust w córki moie; robota iest u nich iedną z naypierwszych lekcyi, i iey do­

pełnienia naytroskliwiey pilnuię; mniey mnie daleko obchodzi, kiedy która z córek moich bez uwagi czyta albo pisze, iak kiedy bez sta­

rania i ochoty szyie lub pończochę robi. Nie przepuściłam więc Maryni ani dnia iednego, do­

glądałam żeby zrobiła zadaną sobie robotę, na zły humor nie zwaźaiąc. Lecz dąsanie wzma­

gało się codzień, i nareszcie, wczora wcale szyć nie chciała. Kazałam, nic nie pomogło; uparła się zupełnie, gdym cokolwiek głosu podniesła, wzięła robotę do ręk i, ale trzymaiąc ią z pół godziny, uszyła dwa ściegi. Nie dostała owo­

ców iak zwykle przed obiadem, i musiała wśród łez wziąsć się jeszcze do pracy, lubo to iuź była godzina odpoczynku. Kazałam iey usiąść przy sobie, prowadziłam prawie iey rękę, ka­

żdy ścieg łzą był skropiony, a przecież szycie nie szło dobrze. Lali obiad, przy obiedzie Lu­

dwinia mi się spytała; ,, Czy prędko póydziemy

„ d o saskiego ogrodu?” „Skoro Marynia uszy-- , , ie zadany kawałek,” odpowiedziałam. —

Wsta-1L

179 —

liśmy od stołu, widząc źe się nie bierze do szycia, przypomniałam iey warunki przechadzki,

■wzięła robotę; lecz gdy czas wyznaczony mi­

nął, nic prawie zrobionego niebyło. Wynala­

złam Ludwisi inną rozrywkę, a Maryni oświad­

czyłam, źe Wyiśc z domu nie możemy. Roz­

płakała się rzewnie, iak gdyby nad niespodzie­

wanym nieszczęściem. ,,Wszak wam obiecałam, powiedziałam iey, źe wtedy dopiero póydzieiny do ogrodu kiedy dopełnisz zadaney sobie pra­

cy? czyż ia kiedy nie .dotrzymałam danego sło­

wa?” — „A w wieczór, Mamo?” spytała się Lu- dwisia ściskaiąc siostrę, „Wwieczór, poydzie- my, odpowiedziałam, ieżeli Marynia przed sió­

dmą godziną tyle zrobi.” — I naznaczyłam iey nie bardzo duży kawałek. W półgodziny, po­

kazała mi ukończoną robotę, wprawdzie do­

syć źle; i dąsaiąc się ieszcże wzięła moię rękę, chcąc mnie niby to przeprosić. Przyięłam z®

dobrą monelę ten iey krok niepewny ku po­

prawie i ku zgodzie; nie zwaźaiąc iuż na ten raz na złe szycie, przyciągnęłam ią do siebie, dałam się uściskać, a rozczuliwszy do łez, przed­

stawiłam iey w krótkich słowach niedorzecz­

ność i dzieciństwo iey postępowania. Przyzna­

ła się do wszystkiego. Nayczulsza zgoda na-ł 3

— i8o —

Stąpiła między nami. Poszliśmy na przechadzkę, i ta cala przygoda zupełnie zapomnianą zosta­

ła. — Są zdarzenia, w których dzieciom pobła­

żać cokolwiek należy, chwytać chciwie nay- mnieyszą chęć poprawy, naylżeysźą żalu ozna­

kę, i nie zważać choć, wszystkiego nie dopeł­

nią. Broń Boże! wtedy, surową lub oziębłą się okazać! owszem słodyczą i czułością trze­

ba wytępić ostatki uporu i złych, chęci. Tych zdarzeń wymienić trudno, są to odcienia, któ­

re tylko Matki oko doyrzec umie. Wiem, że gdybym w tym razie nie była uwierzyła., że Marynia szczerze przeprosić mnie przyszła, gdybym ią była za złe szycie połaiała, byłby leszcze upór kilka dni potrwał. A tak wszy­

stko się skończyło; dziś, iakby niechcący dałam iey.nową robotę, i wzięła się do niey z wielką ochotą,— Kochana siostro, my bardzo Często, za wriele od naszych dzieci wymagamy, i nie raz więcey pobłażamy doyrzałym osobom, niśli tym słabym istotom, które leszcze i wielkiey mocy nad sobą mieć nie mogą. Pamiętam, żem da- wniey tak czyniła; nadto od córek moich żą­

dałam; przypominam sobie że raz Ludwisia ze trzy lata w ów czas m aiącanauczyła się ja­

kiegoś Krakowiaka | i śpiewała go nieustannie

i8 i

z wielkim krzykiem. A właśnie Marynia sła­

bą była. Mówię iey raz: „N ie śpieway, Lu- dwisiu, to przykro siostrze!” ona ucichła na m om ent, i znowu śpiewać zaczęła. Mówię iey drugi raz: „Bądź cicho!” ona umilkła-, lecz wkró­

tce na nowo swoię piosneczkę zaczęła. Juźem ią chciała uderzyć po palcach, kiedy.Oyciec po­

kazał iey xiąźkę z obrazkami; pobiegła do nie­

go, a oglądając ią, zapomniała o piosneczce. Od tego czas.u' bardzo często podobnem postępowa­

niem uprzedzałam w córkach moich upór i po­

kutę;! i przekonałam się: że dziecie często mi­

mowolnie zaprzestać nie może od razu czyn­

ności, którą się przez czas długi zaymowało.

Samem iey zakazywaniem, odnawia się iey. pa­

mięć.

x 8 a

M OTYL.

PRZYPOW IEŚĆ.

Na łączce, w pięknym ogrodzie, biegaiąc tu i

owdzie zadyszany chłopczyna, uyrzał pięknego motyla i eh ciał go złapać koniecznie. — Nay- mnieysze stworzenie ceni wolność swoię; motyl lubo zaiętym się zdawał kwiatkami na których spoczywał, prżecięź za kaźdem zbliżeniem się chcącego go uwięzić, coraz daley uciekał..—

Lecz czegóż‘chęć stała i szczera dokazać nie mo­

że? Chłopczyna tak długo za motylem gonił, aż nareszcie ten się zmęczył, i schwytanym zo­

stał, Zaiaśniało szczęście w oczach dziecięcia, krzyknął radośnie, usiadł na trawie, patrzył z u- śmiechem na spełnienie życzeń swoich. To za­

jęcie się trwało poł minuty. W tey krótkiey chwi­

li posyciłsię zupełnie owocem długich zabiegów, otworzył rączkę, i tak gorliwie żądaną zdobycz dobrowolnie w ypuścił.— O! iakże często podo­

bnie i nam się przytrafia, kiedy za marnem do­

brem goniemy.

Powiązane dokumenty