• Nie Znaleziono Wyników

A strologia e zo tery czn a uw aża cały n asz sy stem p la n e tarn y za jeden, żyw y organizm , za istotę żyjącą, obdarzoną duchem , duszą i ciałem. W podobny spo­

sób ujm ow ali istotę naszego sy stem u słonecznego dawni filozofowie, ja k np.

Plato n , podobną też tezę p rzyjm ow ali astronom ow ie aż do K eplera. P r z y j ­ m ijm y tę tezę — chociaż ona m oże niejednem u z nas będzie się w ydaw ała śm ieszną i niem ożliwą do p rzy jęcia — jako hipotezę roboczą n aszy ch roz­

w ażań, a zo baczym y w ciągu d alszy ch w yw odów , że teza ta nie je st tak śm ieszną, ja k się to na p ie rw szy rzu t oka w ydaje.

W m yśl s ta re j oku lty sty czn ej z a sa d y „jako na g ó rze — tak i na dole", porów najm y ż y w y o rganizm naszeg o sy stem u słonecznego z organizm em czło ■ wieka. P o rów nanie to p rz ep ro w ad za b a rd zo ciekaw ie holenderski a stro lo g i o k u lty sta, pisarz b a rd zo głęboki, C. L ibra, w dziele p. t. „Kosmos und M ikro­

kosm os“.1) Tw ierdzi on tam , że jeśli porów nam y np. ziem ię z człowiekiem , to tw a rd ą skorupę ziem i (św iat m inerałów ) rep rezen tu je szkielet i je st podstaw ą, na k tórej i w k tó rej rozw ija się życie, jak ie na ziemi istnieje, ta k z re sz tą , jak kolo szkieletu w ciele ludzkiem g rupują się inne w iększe części ciała i inne org an a. C zęściowo św iat m ineralny je st też pożyw ieniem i g ra w organizm ie ziem i rolę o rganu odżyw iania i przetraw ian ia. Jest to ciało f i z y c z n e Ziemi.

Św iat roślinny je st dla Ziemi organem oddechow ym , jak o b y jej płucam i, bo­

wiem utrzy m u je on na Ziemi rów now agę składu atm o sfery . R eprezentuje d u s z ę Ziemi. Zaś pań stw a zw ierzęce i ludzkie są organam i, w k tó ry ch się odbyw a m yślenie i re p re z en tu ją ducha isto ty Ziemi. W ten sposób o trz y m u ­ jem y o braz naszej Ziemi jak o całości, jak o isto ty żyw ej i zorganizow anej, ży jącej i k rążącej w e w y ż sz y m żyw ym organizm ie Logosu słonecznego.

P la n e ty i ich k sięży ce m ożem y uw ażać z a o rg a n y ciała sy stem u słonecz­

nego, są one jego o rganam i zm ysłow ym i i cen tram i sił, k tó re m ają pewne zad an ia do spełnienia. W pierw szym rzędzie — ta k jak i poszczególne o rg an a

' ) C A q. L i b r a : „ K o s m o s u n d M ik r o k o s m o s “, w y d a n e w r. 1918, s t r . 59/60.

93

i c en tra organizm u człowieka — służą one do rozw oju i u trzy m an ia p rz y życiu ciała Logosu1) słonecznego. Są one dalej rów nież o rganam i zm ysłow ym i Logosu, zapom ocą k tó ry ch o trzy m u je on w rażenia z z ew n ą trz i w y sy ła im­

pulsy od siebie poza sw e „ciało“. T akie ujęcie pozwoli nam potem zrozum ieć rolę poszczególnych planet jak o regentów , w ładców zn a kó w zo d ia ka ln ych . Drugiem zadaniem poszczególnych organów Logosu je st rola rozbudow y m ikroorganizm ów na nich by tu jący ch , um ożliwienie im życia, p rzez co św ia­

dom ość Logosu m oże się w y rażać w n ajdrobniejszych jeg o form ach i częściach.

P a ra c e lsu s poszczególne o rg a n a n azy w a zagęszczeniem lub m a te ria li­

z a c ją z asa d w nich d ziałających, ta k jak w ogóle w szy stk o , co m aterjaln e, je st ty lk o pew nym przejaw em pierw iastk a duchow ego; zatem i p la n e ty są zgę- szczeniem , k ry sta liz ac ją pew nych pierw iastków duchow ych, d ziałających w d an y m sy stem ie p lan etarn y m . W y ra ża ją c to p lasty czn ie, m oglibyśm y M arsa określić jak o cen tra lę energji e lek try czn ej i uczuciow ej, W en erę jak o cen tralę rytm u, Ziem ię jako zbiornik im pulsów woli, czynu i działania i t. d. Pow iada dalej C. Libra, że „k ażd y p laneta je s t ośrodkiem szczególnej, jem u w łaściw ej siły i jej przedstaw icielem i źródłem w organizm ie słonecznego L ogosu“. Są dalej te p lan ety rów nież, jako org an a zm ysłow e Logosu, tran sfo rm ato ram i w pływ ów h ierarchii d ziałających na organizm Logosu od zew n ątrz, z poza niego i p rzek azu jący ch m u sw oje e n erg je i w pływ y duchowe. M yśli i p o sta­

now ienia ty ch h ierarchii — p rz e ra b ia ją p lan ety , ja k olbrzym ie tra n sfo rm a to ry na energje, w y ra ż ają c e się w działaniu i czynie. K siężyce s ą znów takim i sam ym i cen tram i sił dla swoich rodzim ych p lan et i takim i sam y m i tra n sfo r­

m ato ram i sił i w pływ ów dochodzących od zew n ątrz do danego planety.

G dy się dłużej zastanow im y n ad obrazem , k tó ry pow yżej roztoczyłem , będziem y mogli łatw iej zrozum ieć pow iedzenia daw n y ch astro lg ó w , k tó rz y tw ierdzili, że Słońce je st s e r c e m organizm u Logosu, M ars jego w ą t r o b ą , M e rku ry p ł u c a m i i t. d. N aturalnie nie m ożna ty ch pow iedzeń b ra ć do­

słownie i sądzić, że funkcje M erkurego w organizm ie Logosu słonecznego są identyczne z funkcjam i w ą tro b y w ciele ludzkiem . B udow a ciała fizycznego Logosu, jak o is to ty znacznie w yższej od człowieka, je s t też zupełnie inna, d oskonalsza, n aw et pod w zględem fizycznym , nie m ów iąc ju ż o stro n ie ducho­

wej. W idzim y tu m a te rję fizyczną, jak b y b ard ziej uduchow ioną, nie ta k z w artą i spoistą, ja k w ciele ludzkiem . Poszczególne o rg an a teg o super-organizm u p o ru sz ają się luźnie, niezw iązane fizycznie ze sobą, a kierow ane jedną potężną w olą isto ty , k tó rą zw iem y Logosem słonecznym , a k tó ra je st duchem kierow ­ nikiem teg o fizycznego ciała, złożonego ze słońca, p lanet, ich księżyców , pla- netoidów i kom et naszego system u. T a k ą w y ższą o rg an izację rep rezen tu je nam b a rd zo ciekaw ie np. rój pszczół, w y g ląd ający z daleka, ja k jed n a ży w a i uno­

sząca się w pow ietrzu kula, p o ru szan a jedną wolą, przem ożną wolą ducha ula c zy roju. I dopiero gd y się zbliska p rz y jrz y m y , w idzim y, że kula ta sk ład a się z setek pszczół, jak o poszczególnych organów ula-roju, zw iązanych jego wolą w jed n ą o rg aniczną całość.

B y czytelnikom um ożliwić łatw iejsze zrozum ienie tak iej w łaśnie budow y ty ch superorganizm ów , jakim i są poszczególne ciała niebieskie, ucieknę się

8) B ę d ę n a o z n a c z e n ie n a s z e g o s y s te m u s ło n e c z n e g o u ż y w a ł n a z w y „ L o g o s “, l u b „ L o g o s s ło n e c z n y “. T e r m i n t e n b ę d z ie z a te m o k r e ś l a ! c a ło ś ć d u c h o w e g o i fiz y c z n e g o o r g a n i z m u s y s te m u p la n e t a r n e g o .

94

znów do ciekaw ego porów nania.8) W y o b raźm y sobie w rażen ia m ikroskopij­

nego jakiegoś ż y ją tk a, np. bakcyla, k tó ry ż y je na ciele człowieka. Co on w sw ym m ikroskopijnym m ózgu będzie sądził o ty m człowieku, jako o całości i jak ie z w ędrów ki po ciele ludzkiem będzie o trzy m y w ał w rażen ia? O tóż ciało człow ieka będzie ten bakcyl uw ażał za olbrzym ią m asę, ja k ą ś górę, k tó rej w ysokości i objętości w zrokiem nie będzie w stanie objąć. Śm iech człowieka uzna za straszliw e jakieś trzęsienie ziemi, płacz teg o człow ieka za potop lub powódź, stan gorączkow y za tropikalną suszę, a karbunkuł czy p ęk ający w rzód za w yb u ch ający wulkan, p rzy czem zginęło kilka ty się cy bakcyli, kolegów na­

szego b ak cy la-o b serw ato ra. P rzy p u śćm y dalej rzecz jeszcze dziw niejszą, a m ianow icie to, że nasz bakcyl w ędrując po pow ierzchni ciała człow ieka, na k tó ry m żyje, zag ląd a nagle przez teleskop do w n ętrza organizm u tegoż czło­

w ieka! W idzi żyły, jak o olbrzym ie rw ące rzeki, na k tórych p rzesu w ają się olbrzym ie kuliste o k rę ty (ciałka krw i), straszliw ej wielkości sk ały (kości), niezm iernej długości liny c zy kable (włókna nerw ow e) i skupiska chm ur i opa­

rów , w śród k tó ry ch ze stra sz liw y m hukiem p rzelatu ją tysięczne błyskaw ice (p racu jące sp lo ty nerw ow e). W szy stk ie te cuda ogrom nieby mu się podobały, ale nie p rzy szło b y m u zapew ne do głow y, uw ażać to w szy stk o za części jed­

nego żyw ego organizm u. A co m ógłby on w ogóle z tego, co widzi, wniosko­

w ać o stru k tu rz e duchow ej teg o człow ieka? O jego m yślach, uczuciach, ak tach woli, radościach i zm artw ieniach, kontakcie z innym i ludźmi i kontakcie ze św iatem , na k tó ry m znów człowiek ż y je ?! To w szy stk o m usi dla niego zostać m rzonką i ciekaw ą fa n ta z ją!!

O tóż w praw dzie m y jak o ludzie stoim y na ty siąck ro ć ra z y w yższym stopniu rozw oju, a le w stosunku do m akrokosm osu Ziemi i Słońca jesteśm y takim i sam ym i bakcylam i, jak ów b a k cy l-o b serw ato r w stosunku do organizm u i psychiki człowieka. I d lateg o niezm iernie nam trudno p rzekreślić to geocen- try c z n e nastaw ienie, jak ie w n as od ty się cy la t panuje i uznać w pokorze i ze skrom nością, że nie jesteśm y k oroną stw orzenia, że s ą tw o ry p rzew y ższające n as tak sw oją w ielkością fizyczną, psychiczną i duchow ą, ja k m y p rzew y ż­

sza m y b akcyla. P rzy ję liśm y p rzed kilkuset la ty do w iadom ości now y sy stem poglądu na św iat, uznaliśm y form alnie, że nie cały św iat o braca się naokoło Ziemi i człow ieka a w łaśnie Ziem ia je st ty lk o ty m drobnym pyłkiem kosm icz­

nym , k rążący m wokoło olbrzym iego Słońca w bezm iarze p rz e strze n i — ale w głębi ducha tru d n o nam się z tern pogodzić i zaw sze jeszcze siebie staw iam y na pierw szem m iejscu, nie chcąc uznać organizm ów , potęg i h ierarchij ty sią c ­ k rotnie n as przew y ższający ch .

I w łaśnie studjum astro lo g ji ezo tery czn ej m a nam tu o czy otw ierać. U ka­

zując nam organiczną budow ę fizyczną i zw iązki i w pływ y ta k fizyczne, jak psychiczne w n aszy m L ogosie słonecznym , udow adniając realność ty c h w pły­

wów i tłum acząc ich pochodzenie — staw ia n as na w łaściw em m iejscu w o rg a - niźm ie Logosu, w ciela n a s w jego ry tm życiow y, pozw ala nam o d k ry ć cele i działania sp rzeczn e z ty m ry tm em i w rogie jem u i nam , i daje w ten sposób w ręk ę nieograniczone m ożliwości p ro sto w an ia i odpow iedniego kierow ania naszej ścieży życiow ej. I d lateg o a stro lo g ja e zo tery czn a od wieków b y ła kró ­ lew ską s ztu k ą isto t ludzkich, n ad poziom ro zw iniętych: m agów , w tajem niczo­

') R o z w ija m t u m y ś l r z u c o n ą p r z e z d r a G. L o m e r a w je g o k s ią ż c e „ D a s H o h e lie d d e s H i m m e l s “, cz. I I, s t r . 20.

95

\

nych, p a ste rz y ludów i przew odników narodów . W obecnym wieku postępu i uduchow ienia otw iera z pow rotem daw no zapom niane w ro ta i w zyw a nas do w chodzenia w potężne n aw y jej św iątyń.

1 jeszcze jedna w ażna uw aga. P rz y studiow aniu astro lo g ii egzoterycznej, obecnie szeroko rozw iniętej a o g ran iczającej się we w iększości w ypadków jedynie do „staw ian ia horoskopów “ — w y sta rc z a ły adeptom ta k pojętej a s tro ­ logii w iadom ości z astronom ii, try g o n o m etrii sferycznej, h isto rii astrologii eg zo tery czn ej i em pirycznych w yników jej o bserw acyj. P r z y astro lo g ii ezo­

tery czn ej z ak res ten ro zszerza się znacznie. Uczeń m usi tu p rzek ro czy ć zasięg studium m atem aty czn o -p rzy ro d n iczeg o i zająć się rów nież studiow aniem okultyzm u we w szy stk ich jego działach i dziedzinach a p rzedew szystkiem kosm ogonji, a n tro p o g en ezy i częściowo m agii. Nie m ożna natu raln ie p rz e sa ­ dzać i tw ierdzić, że wobec tego stro n a m atem aty czn o -astro n o m iczn a niem a tu znaczenia! Nie m ożna badać ezo tery czm u , nie zn ając eg zo tery zm u i tak sam o nie obejdziem y się w a stro lo g ii bez gruntow nej znajom ości astronom ii i m atem aty k i, k tó re d ają nam fizyczny o b raz organizm u św iata słonecznego, którego psychiczno-duchow ą stronę ukazuje nam astro lo g ia ezo tery czn a. Obie te stro n y studiów m uszą się harm onijnie uzupełniać i po takiem dopiero p rz y ­ gotow aniu zdołam y pojąć i zrozum ieć nasz stosunek do m akrokosm osu, k tórego c zą stk ą jesteśm y.

S ztu ka życia

H igjena um ysłu

„C złow iek w spółczesny je s t re z u lta te m swego śro d o w isk a i p rz y z w y ­ czajeń życiow ych o raz m yślo w y ch , n arz u co n y c h m u przez społeczeństw o1"

— m ów i d r C arrel, le k a rz i z n a k o m ity uczony, b a d a ją c y człow ieka n ie- ty lk o od stro n y jeg o fizy czn y ch dolegliw ości i zw y ro d n ień , ale zapuszcza­

ją c y sondę sw y ch głębokich dociekań poza sferę w id zialn eg o i dotykalnego, w dżunglę n ie p o ję ty ch zjaw isk , ro d zący ch się tam , gdzie ju ż nie sięga sk alp el n ajg e n jaln iejsz eg o n a w e t c h iru rg a — w k ró lestw o d u c h a lu d z ­ kiego. D jag n o za w ielkiego lek a rz a i uczonego, b ad ająceg o m ocno p rz y ­ śpieszony p u ls XX. w ieku, nie w y p a d ła p o m y śln ie, p rzeciw n ie — słow a jeg o b rz m ią w ręcz trag iczn ie: „U m ysł n asz n ie je s t ta k m ocny, ja k ciało.

Rzecz to go d n a uw agi, że sam e ty lk o ch o ro b y u m ysłow e są l i c z n i e j s z e , n iż w szy stk ie inne, razem w zięte. A przep ełn io n e szp itale w a rja tó w n ie m o g ą p rz y ją ć ty c h w szy stk ich , k tó rz y w in n i b yć w n ic h in te rn o w a n i...“

S ta ty sty k a , p rz e p ro w a d zo n a w A m eryce, d a je z atrw aż a ją ce z esta w ie ­ n ia ; u n as, w E u ro p ie, w y p a d łab y n a p ew n o jeszcze gorzej, gd y b y w ogóle w szyscy um y sło w o ch o rzy zn ajd o w a li się po d k o n tro lą. A le ileż ich k ry ją w sie, m iasteczk a i osiedla lu dzkie, pozbaw ione m ożności leczenia ty c h n ie ­ szczęśliw ych?

W czem leży po w ó d tego o b n iżen ia się p sy ch iczn ej o dporności, tego z a ła m a n ia w ew nętrznego, k tórego o fia rą p a d a ta k w ielu ludzi?

W szyscy w ielcy psychologow ie w y ra ż a ją zgodne tw ierd zen ie, że t r y b ż y c i a now oczesnego człow ieka w p ły w a n a o d p o rn o ść n e rw o w ą b a rd z o

96

u je m n ie . „ P a to lo g ja u m y s łu z n a jd u je bow iem sw ój klucz w psychologji, p o d o b n ie ja k p ato lo g ję n a rz ą d ó w w y ja śn ia f iz jo lo g ja /. O dpow iedzieć n a p y ta n ie , w czem leży zasad n icze n iebezpieczeństw o d la ró w now agi u m y ­ słow ej dzisiejszego człow ieka, je st dość tru d n o . Sam C arrel, rz u c a ją c owo o sk arżen ie św iatu , a p rzed ew szy slk iem m ed y cy n ie, k tó re j je st p o w ażn y m p rz e d sta w ic ie lem (la u re a t N ag ro d y N obla), zdobyw a się tylko n a s tw ie r­

dzenie, że „m ed y cy n a w spółczesna n ie zn a zu p ełn ie n a tu ry ty c h zab u rzeń i d aleko je j je st do o c h ro n y in te lig e n c ji p rzed n i e z n a n y m i w ro g a m i!“

N iezn an y m i! Isto tn ie, cóż m oże w iedzieć dośw iad czen ie c h iru rg a , czy n a ­ w et p s y c h ja lry o procesach, d o k o n y w u jący ch się n a płaszczyznach, n ie m a ją c y c h n ic w spólnego z tern, co c h w y ta m ęd rca „szkiełko i oko‘‘? Ale C arrel je s t n ie ty lk o ch iru rg iem , je s t człow iekiem głębokiej w iedzy i w n i­

k liw y ch ob serw acy j n a d d u szą now oczesności. Jeżeli więc rzu ca o skarżenie epoce n ajw y ższej tech n ik i, z d u m ie w ają c y ch w y n alazk ó w i p rz e ra fin o w a - n e j c y w iliz ac ji, m u si d o ceniać w agę sw y ch słów i b ra ć za n ie p e łn ą od p o ­ w iedzialność. W sw oim w sp a n ia ły m dziele: „Człow iek, isto ta n ie z n a n a “ n ie w a h a się pow iedzieć: „Słabość u m y słu i obłęd w y d a ją się n a m o k u ­ pem , k tó ry p ła c im y za cy w ilizację p rzem y sło w ą i za z m ia n y p rzez n ią w try b ie naszego życia w p r o w a d z o n e .„ W a r u n k i , sp rz y ja ją c e rozw ojow i słabości u m y słu i obłędow i, p rz e ja w ia ją się zw łaszcza w ty ch g ru p a c h spo­

łecznych, w k tó ry c h życie je st n ie re g u la rn e , niesp o k o jn e, podniecone, po ­ ży w ien ie zb y t w y sz u k a n e lu b z b y t ubogie, sy filizm częsty; w k tó ry c h sy ­ stem n erw o w y ju ż szw a n k u je , d y scy p lin a m o ra ln a zn ikła, egoizm , n ie o d ­ p o w iedzialność, ro zp ro szen ie stan o w ią regułę i selek cja n a tu ra ln a p rz e sta ła d ziałać. Is tn ie ją n a p ew n o ja k ie ś zw iązki m iędzy ty m i czy n n ik am i a z ja ­ w ia n ie m się psychoz. Życie n asze p o siad a w adę zasadniczą, jeszcze p rzed n a m i u k r y t ą . M ożna b y pow iedzieć, że p o śró d dziw ów c y w ilizacji n o ­ w oczesnej osobow ość lu d z k a o b ja w ia dążność do ro z k ła d u !“ ...

P odobne reflek sje m u s ia ły się ju ż n a su w a ć b y s tre m u o b serw ato ro w i ż y ­ cia, J. O chorow iczow i, k ied y w sw y m „D zien n ik u p sy ch o lo g a“ pod d a tą 28 X. 1870 r. k re śli sło w a: „N ie u leg a k w e stji, że postęp cyw ilizacji pow iększa liczbę o b łą k a n y ch .“

N ie m ożna czytać ty c h słów bez uczu cia grozy i niep o k o ju . P isz ą to przecież z je d n e j stro n y uczony zeszłego stu lecia, a z d ru g ie j le k a rz n o w o ­ czesny, n ie żaden re fo rm a to r re lig ijn y , k tó ry z ty tu łu sw ego p o słan n ictw a

„ p ro s tu je ścieżki“ i n a w o łu je do z m ia n y życia, do p o w ro tu ku n a tu ra ln ie j­

szym i b a rd z ie j ety czn y m jego stronom . W ięc spustoszenie, ja k ie czyni p rz e ro st m a te ria listy cz n y c h u sto su n k o w a ń do życia, je st aż ta k o lbrzym ie?

D okądże idziem y, a raczej pęd zim y z z a w ro tn ą szybkością, n ie o g lą d a jąc się n a dzień w czo rajszy , n a w e t n a p o ra n e k d n ia bieżącego, k tó ry leży ju ż d aleko poza zasięgiem rzeczyw istości? T em p o życia z a b ija w szelki spokój, w szelkie sk u p ien ie, a — ja k p ięk n ie p o w ied ział M ulford — „n ajw ięk sze i n a jp ię k n ie jsz e k ry s z ta ły tw o rz ą się z ro ztw o ru , k tó ry n ie u leg a ż ad n y m w strz ą ś n ie n io m !“ T ru d n o w p ra w d zie w y o b razić sobie życie bez w strząsów , od n as je d n a k zależy, b y od czasu do czasu pozw olić sobie n a z u p ełn y w y ­ poczynek n erw o w y , n a o d sunięcie od siebie w szystkiego, co niepokoi, d e ­ n e rw u je , n a rz u c a się h a ła śliw o śc ią i różn o ro d n o ścią tro sk szarego, codzien­

nego d n ia. P rz y ro d a uczy n a s w e w n ę trzn e j ró w n o w ag i i zdolności p o d e j­

m o w a n ia tw ó rczy ch w ysiłków , a le też w c ały m k ró lestw ie n a tu ry n a stę p u ją po o k resach d ziałaln o ści, o k resy zupełnego spokoju. O ow ą k u ltu rę spo­

97

k o ju , o lę tak b ard zo p o trz e b n ą h y g icn ę u m y słu m u sim y w alczyć, aby p o ­ śró d z ach w ian ej ró w n o w ag i ś w ia ta zdobyć o w ą w yspę szczęśliw ości, gdzie d u ch człow ieka ustrzeże się od zalew u fali, nio sącej z sobą to, co C arrel n a z y w a „d ążnością do ro z k ła d u “ .

P ie rw sz y m w a ru n k ie m będzie zdolność w y iz o lo w y w an ia się z otocze­

n ia, ze śro d w isk a, z tej całej a tm o sfery p sy ch iczn ej, w y p e łn ia jąc e j b iu ra , ulice, lokale ro zryw kow e, dom y h an d lo w e, a czasem — w łasn y sw ój „ h o ­ m e “ , m ało sh arm o n iz o w a n y i o b d a rz ając y spokojem . Z e śro d o w isk a w ła ­ snego d ro g a ucieczki p ro w ad zi ju ż tylko w g łąb n a s sam y ch .

„Możesz k ied y zechcesz — tw ierd zi M arek A ureli — sch ro n ić się w so­

bie. N iem a d la człow ieka s ch ro n ien ia spokojniejszego i m n ie j n iep o k o jo ­ n ego n ad to, k tó re znajd ziesz w sw ej d u szy “ . T r u d n o je d n a k zdobyć się k a ż ­ d em u n a tyle en erg ii m o ra ln e j. N aw et g d y b y śm y chcieli, n ie m ożem y pro w ad zić życia zu p ełn ie w olnego i czystego; alb o w iem — ja k żali się d r E rn s t v. F eu c h te rsieb e n w sw ej „D ietetyce d u szy “ , p isan e j p rzed stu laty a zaw sze jeszcze a k tu a ln e j — „otacza n a s zew sząd jedno, je d y n e , w ielkie, ogólne k łam stw o , k ła m stw o tow arzyskiego o b co w an ia!“

T ru d n o n a m je d n a k uciek ać do k la sz to rn ej sam otności, k tó ra d la je d ­ n y c h będzie isto tn ą „ucieczką do sieb ie“ , d la in n y c h — i to znacznie licz­

n ie jszy c h — zw ięk szen iem d e p re sji m o ra ln e j. Do sam o tn o ści trz e b a się b o w iem u ro d zić, w p rz e ciw n y m ra z ie ciąży o n a lu d zio m n ieznośnie. J e d ­ n ak i je d n i i d ru d z y m ogą sw e życie ta k zorganizow ać, że zap e w n i im ono w e w n ę trzn ą rów now agę i ow ą h ig je n ę u m y słu , ta k k o nieczną w okresie, g d y choroby nerw o w e z d a ją się b yć ro d z a je m ep id e m ji, d z ie sią tk u ją c ej ludzkość.

P ie rw sz y m w a ru n k ie m o w ej h ig je n y , to d obór le k tu ry , ta k w p ostaci książek, ja k i d zienników . P lag ą, przy n o szącą n ie z d ro w y p o k arm d la u m y ­ słu, są d zien n ik i, d ru k u ją c e z p rz e d ziw n ą p a sją k ro n ik ę zb ro d n i, w szel­

kiego ro d z a ju zw y ro d n ień , sam o b ó jstw i in n y c h p o n u ry c h w ypad k ó w . Z u p ełn ie słu szn ie p o d k re śla M ulford: „N aw et n ie przy p u szczam y , ja k n ie ­ p o trzeb n y ciężar fizyczny i d u ch o w y b ierzem y co dziennie n a siebie, c z y ta ­ ją c te o rg je okropności, k tó re n a m p rzy n o szą d zien n ik i. Czy m oże to p rz y ­ n ie ść k o m u k o lw iek ja k i pożytek, jeżeli będzie w ied ział d o k ład n ie o k a ż- d em nieszczęściu, k ażd ej zb ro d n i, k ażd ej stra sz liw e j scenie, k tó re z d arzy ły się w ciągu d w u d ziestu czterech godzin n a c ałej ziem i?“

D ru g ą klęską d zisiejszej m e n ta ln o śc i lu d zk iej je st to w arzy stw o , k tó ­ rego z a in tereso w a n ia n ie u m ie ją o d e rw a ć się od u je m n y c h stro n życia.

S chodzą się ci nieszczęśnicy codziennie po to, aby „w y lew ać żółć“ p rzed

S chodzą się ci nieszczęśnicy codziennie po to, aby „w y lew ać żółć“ p rzed

Powiązane dokumenty