• Nie Znaleziono Wyników

Bardzo trudno jest dotrzeć misjonarzowi do pogańskich czar- nych „królików". „Dworzyszcza11 królewskie roją się zazwyczaj od czarowników i tuzinów małżonek władcy, któremu obycie teię bez nich byłoby większem nieszczęściem niż utracenie królestwa.

Rozumie się, że w takiem środowisku, misjonarz, niosący ze swą religją surową etykę katolicką, jest gościem, niemile widzianym.

Wszakże właśnie ten misjonarz za wszelką cenę, choć pod pre­

tekstem spraw urzędowych stara się przeniknąć do tych naj­

grubszych ośrodków bałwochwalstwa. Oto kilka szczegółów z audjencji misjonarza afrykańskiego u J. Królewskiej Mości, władcy Zulusów.

Po długiej i męczącej jeździe w dolinie Tysiąca Pagórków, ujrzałem wreszcie zdała na jednym z licznych wzgórzy pałac

„monarchy". W towarzystwie 2 katechistów wspinaliśmy się na szczyt pagórka, by stanąć twarzą w twarz przed władcą szczepu Zulusów. Okrągła, mała szopa z gliny pokryta słomą, oto pałac monarchy. Szopa ta, a raczej zamek J. Kr. Mości niczem się nie różni od domostw jego wiernych poddanych. Cała rezydencja składała się z centralnej chaty i kilku pomniejszych szop dla żywego dobytku J. Kr. Mości. Wszystko to było okolone dość lichym płotem, który tworzył podwórze zamkowe. Na podwórzu

Z życia Zulusów.

rojno od kur, gęsi, kaczek, rogaeizny i- innych gatunków żywego inwentarza. Przybywszy na podwórze Zamkowe, jeden Z katechi- stów dal znac królowi o naszem przybyciu. W myśl etykiety mu­

sieliśmy czekać na specjalne wezwanie króla, aby móc stanąć przed jeg-o obliczem.

Po dłuższem czekaniu był łaskaw nas przyjąć. Chodziło 0 przedstawienie mu decyzji rządu, w sprawie dokonanego napadu jednego z jego podwładnych na chrześcijankę. Czekając w po­

dwórzu zamkowym miałem sposobność zaobserwować życie dwo­

rzan J. Kr. Mości. Małżonki władcy Zulusów, spowodu zbliża­

jącej się pory obiadowej wracały od studni niosąc na głowie na­

czynia drewniane pełne wody. Nieletni jeszcze następca tronu, jak 1 młodsza dość liczna brać książęca, bawiła się w piasku na podwórzu zamkowym. Królewicze ci ubrani byli tylko w lito­

ściwe i ciepłe promienia słoneczne.

Nareszcie w otworze centralnej szopy ozdobionej na zew­

nątrz jedną parą ogromnych rogów wołu afrykańskiego, ukazał się mężczyzna wysoki, chudy, o nabrzmiałym brzuchu. Odziany był w zwykły „nutcba“ , czyli togę zuluską. Różnego rodzaju błyskotki, bransoletki z blaszek miedzianych, stanowiły całą para­

dę królewską. Na ten widok, moi dwaj towarzysze wyprężyli się na baczność, witajiąc króla podniesieniem ręki na wzór fa­

szystowski, a zarazem cmoknęli „Nkusi“ , co znaczy „witaj królu“ . A więc była to J. Kr. M. w swej własnej osobie. Uśmiech zadowolenia rozlał się po jego zmizerowanej życiem hulaszczem twarzy. Posuwał się majestatycznie ku nam, trzymając w jednej ręce tahakierę, w drugiej zaś tron w postaci skóry wołowej, z której wypowiadał swe orzeczenia królewskie. Ponieważ stałem nieco na uboczu, nie zostałem odrazu zauważony. Skoro mnie jednak spostrzegł, twarz jego ustroiła się w rysy księżyca w pełni.

Kłaniał się w wsze strony, darząc mnie różnemi czułostkowemi słowami i komplementami, na których wartości nie mogłem się połapać. (Oddany fabrykowaniu medykamentów wróżbiarskich, on to poprzysiągł śmierć O. Pfisterowi. Zdemaskowany powziął inną taktykę wobec czarnych sukien). Przedstawiwszy się dwor­

nie wraz z wszystkiemi moimi tytułami i godnościami, 'zapytał mnie łaskawie, czy nie jestem synem O. Pfistera.

Przedłożyłem mu powód mego przybycia i razem udaliśmy się do trybunału królewskiego, który stanowił, mały prostokątny

szałas, pokryty skórami'- W miejsce dywanów perskich, był roz­

ścielony nawóz koński, Wżaafca zamożności i pomyślności kró­

lewskiej. Korzystając z łaskawości J. Kr. M. miałem zaszczyt usiąść po lewicy możnego monarchy, podczas gdy moi dwaj towarzysze usadowili się naprzeciw nam, siadając w kuczki. Przy­

niesiono fotel, czyli pniak, którego trzy konary stanowiły nogi.

Mebel ten, aczkolwiek jedyny w swoim, rodzaju, był niski i wąski, ponadto stał tylko na dwóch nogach, a raczej konarach. Siadłem pełen obawy, by przypadkiem w obliczu J. Kr. M. nie zrobić

„spadit" na afrykański dywan. Lecz myśl, że siedzę przed obli­

czem króla w jego rezydencji, ustawicznie przyprowadzała mnie do równowagi i chroniła od niechybnej katastrofy.

'

Podczas gotowania na dworze.

Czytaniem listu rządowego przez jednego z katechistów roz­

poczęło się posiedzenie. Król nie rozumiejąc ni w ząb po angiel­

sku, zanudzał się śmiertelnie. Chcąc się okazać kulturalnym (wie dług etykiety zuluskiej), powstrzymał się od żucia tabaki. Teraz jednak, gdy nie wypadało żuć, wyciągnął tabakierę i tak zaczął niuchać, że podczas naszej krótkiej narady zdołał wypróżnić całą jej pokaźną zawartość.

Wysypał nieomal połowę tabakiery na przegub swej ręki i jednym głośnym i silnym wdechem pochłonął cenny proszek.

Jeszcze druga podobna operacja, a tabiakiera była pusta. Pod wpływem zawartej w tabace nikotyny, e tiy się zaszkliły, nos zczer- wieniał, ozdobiwszy się małym „sople:m‘“ . Na nieszczęście mo­

narcha nie miał chusteczki, której zresztą, nie miał gdzie schować z tej prostej przyczyny, że jego skromna przepaska nie miała kieszeni. Był więc zmuszony użyć najnaturalniejszej chusteczki, którą, się już pewno posługiwał nasz pierwszy rodzic Adam, mia­

nowicie uchwyciwszy nos w dwa palce i silnie w niego

za-Gospodarstwo zuluskie.

dąwszy. Ot, zupełnie prosto, gdyż innej rady nie było. Był jednak o tyle dystyngowany, że odwrócił się przytem nieco w bok.

Król, pełen powagi, z miną znawcy wszystkich języków, zdawał się wszystko zrozumieć, kiwając na znak zgody głową, ozdobioną chudym 5 cm. warkoczykiem. Po skończonem posie­

dzeniu podał mi z gracją swą dłoń, służącą przed chwilą za chustkę do nosa i z nader uprzejmym „thanks“ (dziękuję) i

„thank you“ , jedynemi wyrazami angielskiemi jakie rozumiał, wyprowadził nas za królewskie płotki. Wizyta była skończona, obie strony nadzwyczaj zadowolone. Z mej strony wróżyłem sobie z tej cennej znajomości niemałe korzyści, postanawiając nie omijać okazji do jaknajczęstszych podobnych wizyt.

O. G6nevee O. M. N.

/

\ 79

<

W IE R N A ZO N A"

H U M O R

Ł

D O K Ł A D N Y A D RES.

M ąż: Czy zapomnisz o mnie gdy umrę.

Z ona: O nigdy! Zawsze będę cię sta­

w iała za przykład memu drugiemu mę­

żowi.

*

n i e w i ę z y.

— Gdzie mieszka Kuba K ozik?

— Adyć kole Józka G ajdy.

— No dobrze, gdzie mieszka Jó z e f G ajda?

— Adyć kole K ub y Kozika.

— No to powiedz mi, gdzie obaj mieszkają!

— Kole . siebie.

U C IE S Z Y Ł SIĘ.

Gazeta przepowiadała na dzisiaj

■deszcz, a pan bez parasola ? Och, moja kochana Barbaro,

ja-— W to co piszą gazety nie warto kaś ty dobra, że mi na powitanie wy-

wierzyć. nosisz flaszkę czystej.

Taryfa

///. 00 . O&iatów

1) DROGA Ś M I ^ J f przez O. Bumpert O. M. N.

D ram at w 4 aktach na m ęskii* na tle stosunków w R osji bolsze­

wickiej.

Cena 1 egz. 75 g r ; 10 egz. 6,— zł.

Dram at bardzo aktualny i bardzo pochlebnie oceniany często już zo­

stał odegrany ku wielkiemu zadowoleniu publiczności.

2) KRWAWY SIEW, tegoż autora.

Dram at m isyjny z m isyj 0 0. Oblatów wśród Indjan, G ór Skalistych.

R ole męskie.

Cena 1 egz. 75 g r; 10 egz. 6,— zł.

Z a wartość tego dramatu ręczy nazwisko autora i fakt, że w krót­

kim czasie został cały nakład w 3000 egzem plarzy aż do kilkudziesięciu wyczerpany.

3) UCZTA BALTAZARA, 'według Kalauronai.

Dramat alegoryczny na cześć N ajśw . Sakramentu. N adaje się do o- degrania z okazji prym icyj lub jubileuszów kapłańskich oraz Dni K atolic­

kich.

Cena 1 egz. 0,75 zł — 5 egz. 3,— zł.

W . i c

1) O. Kowalski, KODEŃ M ARJI.

Niezmiernie ciekawy opis historji Cudownego Ubrazu M atki Boskiej . Kodeńskiej.

Cena: brosz. 0,70 z ł; w opraw ie płóciennej 1,50 zł.

2) O. Kowalski, 'NOWENNA DO M. B. KODEŃSKIEJ.

Cena 1 egz. 0,40 zł.

V. $i0£jo£ac&ka oACetyama 0 0 . Q&.£atów

DUSZA ZAKONNA WOBEC TEZUSA, nap. O. Weber O. M. N.

Cena w płóciennej oprawie 3,— zł.

Rozm yślania podczas nawiedzeń Przenajśw. Sakramentu, nietylko dla dusz zakonnych ale również 1 dla dusz pobożnych w świecie żyjących. Au­

tor, jako długoletni m istrz nowicjuszów bardzo zręcznie i psychologicznie rozwinął w niniejszem dziełku rozw ażania o życiu zakonnem. To też książ­

ka cieszy się bardzo wielkiem wzięciem.

&?l. O iiź a t

miesięcznik misyjny, 'bogato ilustrowany, mający korespondentów w wszystkich 'częściach świata. Informuje szybko z pierwszego źródła o życiu ludów pogańskich, a misjach oblackich w pięciu częściach świata. Prenumerata półroczna 1,50 zł.

Zamówienia prosimy kierować do:

WYDAWNICTWA OO. OBLATÓW, POZNAŃ 7 P. K. O. Nr. 207.770.

1) Modlić się przedewszystkiem .^^^Bonarzy, 1 od czasu do czasu do czasu Komunję św. cfl^^wać.

2) W wypadkach obłożnej1 c" loroby^^fiarować swe cierpienia za misjonarzy i o nawrócenie pogan,, jak to czynią, chorzy w innych krajach'.

3) Można sam zostać misjonarzem lub misjonarką.

4) Uiszczać pensję, lub część pensji, za biednego chłopca, kształcaącego się w naszych zakładach na misjonarza.

5) Dorzucić cegiełkę do naszych fundacyjt z których procentu kształcić się mają przyszli misjonarze.

6) Posyłać do redakcji Oblata intencje mszalne dla misjonarzy, również msze św. gregorjańskie, oraz zapisać siebie, krew­

nych lab znajomych do księgi wieczystej mszy św.

7) Wykonywać robótki dla misjonarzy (bieliznę kościelną,, or­

naty itd’.), oraz nadesłać w 'większej ilości uzbierane znaczki.

8) Wykupić dziecko pogańskie.

9) Nie zalegać ani miesiąca ż zapłatą abonamentu za miesięcznik misyjny.

10) Pozyskać, choćby jednego abonenta, dla Oblata Niepokalanej.

Powiązane dokumenty