• Nie Znaleziono Wyników

51 myślę odrzekła, że pod tym względem zostawia mi całkowitą

M arja Matkq Powołań

51 myślę odrzekła, że pod tym względem zostawia mi całkowitą

wolność, jednak przed stanowczym krokiem mam się dobrze namyśleć. Sama też uwiadomiła ojca o wszystkiem.

Na drugi dzień odesłano już list do klasztoru OO. Oblatów 2 prośbą o przyjęcie. Po kilku dniach otrzymałem pomyślną od­

powiedź. Zostałem przyjęty.

Upłynęło kilka lat. Byłem już w nowicjacie. Z utęsknieniem oczekiwałem dnia pierwszych ślubów zakonnych. Jednego po­

południa otrzymałem list od brata, w którym donosi mi o tra­

gicznej śmierci dawnego mego kolegi. Z nim miałem przed siedmiu laty uczęszczać do seminarjum nauczycielskiego. Nie pilnował nauk, stąd odsunięto go od egzaminów i dwa lata po­

wtarzał ostatni kurs. Kiedy i drugi egzamin mu się nie po­

wiódł, strzelił sobie w skroń i tak zakończył hulaszczy swój żywot.

Zrozumiałem wówczas wielkość łaski mojego powołania i wszechmoc M arji i wierność Je j w dotrzymywaniu obietnic Szkaplerza. Ukląkłem przed obrazem Matki Boskiej dziękując Je j, że zachowała mnie od podobnej katastrofy życia, a powołała w szeregi rycerzy, co pod sztandarem Niepokalanej idą pod­

bijać świat dla miłości Jezusa i M arji imienia.

Skończył. W gronie kleryków zapanowała chwila c'szy. Każdy myślą wracał do tego dnia, kiedy pierwszy raz usłyszał głos wezwania. I każdy w duchu sobie odpowiadał: Tak i ja M arji zawdzięczam łaskę powołania św.

S. G.

P o d o b a ł C i się

znajom ym do prze­

czytania. N a m ó w ich, żeby sobie zaabonow ali

„ O b la t a N iep oka lanej ', k ió ty z każdym mie­

siącem bądzie m ilszą niespodzianką d la swych

P re n u m e ra ta półroczna tylko 1,50 zł.

C zy wiesz

kogo przedstawia podobizna

umieszczona o b o k ? To świętobliwy

b i s k u p Ł u .y .z ft.ju iz . d z

Założyciel Zgromadzenia M isjonarzy O b latów . Je g o proces

beatyfikacyjny jest w toku. W kró tce, da Bóg czcić go będziemy jako błogosławionego. Może wiele dobrego doznałeś już od jego Syn ó w duchownych podczas misyj Sw ., podczas rekolekcyj.

M oże ktoś zjatwych krewnych, znajomych należy do Z g ro m a ­ dzenia O b latów . Podziwiałeś poświęcenie i bohaterstwo jego misjonarzy O b lató w wśród pogan. Jakim że zapałem apostol­

skim gorzeć musiało serce ich Założyciela! W tajniki życia tego apostoła wprowadzi nas mistrzowskie pióro ks. St. M aciątka, znanego tłum acza Białej Epopei. Ż yciorys świqtobl. ks. bisk.

de Mazenod, jaki się ukaże w bieżącym roku, znajdzie się nie­

zaw odnie w domu każdego przyjaciela 'misyj.

Zbłądził

53

“W urza szalała. Więzione długą posuchą żywioły rozpętały się, wyprawiały piekielne orgje. Ogniste zygzaki znaczyły niebo­

skłony. Od czasu do czasu potężny łoskot gromu toczył się w nieskończoność. Częste uderzenia piorunu wstrząsały ziemią.

-Ciemne, skłębione kołtuny chmur ociekały kroplistemi strumie­

niami wody.

Pośród tego nieujarzmionego, żywiołowego tworu nieopodal świątyni w pewnej chwili stanął człowiek lat około dwudziestu.

Swą męską, silną figurę otulał gumowym płaszczem, ponad któ­

rym górowała głowa o rysach regularnych, z twarzą nieco od słońca ogorzałą, czołem zachmurzonem. Wahał się widocznie.

Schronić by się rad na jakiś czas przed tem piekłem w mury kościelne, ale może później do celu dotrzeć nie zdoła, i znowu z rąk mu się wymknie kilka złotówek, tych tak ciężkich dziś, cennych złotówek... Więc namyślał się jeszcze. Dopiero straszny łoskot spadającego gromu i wślad za nim potężniejszy strumień deszczu przyśpieszyły decyzję. Wszedł do kościoła.

Mroczne wnętrze świątyni oświecała tylko wieczna lampka.

■Cisza panowała grobowa. Wiatr jeno za oknem czasem załopo- tał, jeno krople deszczu o szyby dzwoniły. Czasem też błyska­

wica do okna zajrzała, a przy jej blasku zamajaczyło kilkudzie­

sięciu w cichej adoracji pogrążonych zakonników... Wtem śpiż zadźwięczał... Z piersi rozmodlonej braci zakonnej nie cichy już tylko i duszny, kle pełny głos ku niebu popłynął: „Pod Tw-oj'ą obronę". Błagalny to był hymn i pełen skruchy, tęskny i na- dziejny: „naszemi prośbami racz nie gardzić..." „o Pani nasza..."

„Pocieszycielko nasza..." A gdy już rozhybotany głos dzwonów pełnem grał brzmieniem, wówczas w ponurą, głuchą noc naprze­

ciw burzy i gromom popłynął: „Anioł Pański".

Młodego człowieka ogarnęło dziwne uczucie. Miał wrażenie, ż e i w nim rozkołysało się serce, a dźwięk rozrywał piersi, wstrząsał duszą, na pamięć przywodził chwil dawnych wspom­

nienie... 1 on od lat najmłodszych powołanie miał. Kiedy skoń­

czył szkołę powszechną, matka zew Boży w kryształowem sercu dziecka odgadłszy, postarała się, że przyjęto go do zakładu mi­

syjnego. Już nawet wyprawę gotować zaczęła, jeno śmierć nie­

ubłagana, od dawna czyhająca na łoże ją powaliła i w* mie­

siącu dobiła. Potem ojciec zmartwiony w powodzenie zwątpił, kosztów się przeląkł, wszak niebogaci byli. Nie pojechał. Chcąc głos powołania zaspokoić do ogrodnictwa się wziął, by chociajż .bratem-misjonarzem kiedyś zostać.

Zdolności miał świetne. W mig otrzymał świadectwa. A żes niebrzydki był i rozgarnięty wielce, wnet świat się doń zaczą£

uśmiechać. Zrazu pochłonęła go praca w różnych kółkach i zwią­

zkach, gdzie główną grał rolę. Zasmakował w wycieczkach,, balach i wieczorkach. Wnet całemi ustami wpił się w kielich rozkoszy światowej, jaki mu młodość podawała. A kryształ serca zaczął się zaciemniać, bo powołanie poszło w zapomnie­

nie... Wewnętrzny głos czasem jeszcze domagał się swego, w czerni mu dzielnie pomagał wzrastający kryzys. On jednak wmawiał w siebie, że i w świecie zbawić się może, że skoro raz światu się oddał, to dezerterem niechoe1 być. Z kryzysem za bary się chwycił, a że życie młodością tchnęło i siłą, acz z wysiłkiem, oparł się.

Aż oto dzisiaj modlitwa zakonników znowu obudziła su- .mienie; jednym zamachem burzyła gmach wyrachowań z takim nakładem mozołu budowany, krwawiła silniej niż zwykle duszę;

a z drugiej strony z magnetyczną, nieprzepartą siłą ciągnęła do siebie taka jakaś niebiańska, słodka... Więc całą siłą walczył w sobie, rozważał, czyby nie zawrócić z drogi; nie zauważył nawet "kiedy brać zakonna kościół opuściła, zdał się nie widzieć, kiedy znów za pół godziny śpiewaniem Boga chwalić przyszli i on tylko wciąż myślał, myślał, myślał!...

Nastał maj. Wszystko co żyło na świecie, było zielenią, pięknem szczęściem. W kościele u stóp Cudownej Królowej, przed ołtarzem pękami róż i kwiecia przystrojonym, mężczyzna klęczał w szacie zakonnika. Przed nim stał kapłan, kielich i Ho- stję św. w dłoni dzierżący. Słuchał słów świętych przysiąg, jakie przed nim Bogu pod postacią ukrytemu młody człowiek wygłaszał. Aż gdy zakończył „T ak mi dopomóż Bóg“ , — Chry­

stus ręką kapłańską kierowany osunął się na wargi nowego mę­

czennika własnej woli i w sercu zagościł. Z chóru kościelnego płynęły ostatnie już słowa czterogłosowej pieśni: „W górę wznosi się dziś całopalna ofiara11. Młodzian z Bogiem swoim rozmawiał.

Dziękował za łaskę tak nadzwyczajną, że po półtorarocznych próbach jako ofiarę go przyjął. Błogosławił chwilę onej burzy, która go na dobrą drogę wprowadziła. Przyrzekał, że na krańce świata gotów iść, życie oddać samo, by tylko pośród mro­

ków pogańskich kaganiec wiary rozniecić, czynem modlić się —

„Przyjdź królestwo Twoje“ . Zal tylko w sercu czuł, że kiedyś szczęścia tego wyprzeć się usiłował, że w pierwszych krokach;

życia — zbłądził. H. R.

f a j c L ł n W u . . .

55

O&K

g

/

z

, & MSpó£c/z&iny£& stosunków w <M&ksyku

D niało. —

N a wschodniej stronie niebo ro zjaśn iło się, p rzyb ierając coraz żyw sze b arw y. N a tle tych pierw szych brzasków dnia z a ry so w y w a ły się kontury gór spowite mrokiem nocy. Ciemność z alegała uśpioną ziem ię, jedyn ie na niebios sklepieniu m igotały gw iazd ki. G łu cha disza panow ała w szech­

w ładnie. Czasem ro zle gł się krzyk! nocnego ptaka, lub szelest uciekającego zw ierza. I znów nastaw ała cisza. — A le w praw ne ucho m ogłoby odróżnić w śród tej ciszy dalekie odgłosy, w zm agające się z fcażdą chw ilą. A ż w resz­

cie na ciemnym tle skał, zam ajaczyła się czarna plam a posuw ająca się po­

w oli naprzód. B y ł to o d d ział w ojska. N a czele g ru p y posuw ał się je ź ­ dziec, zda się b yć starszym , bo co pewien czas p rzy n a g la ł m aszerujących.

— Szybciej, przed wschodem słońca m usim y b yć na m iejscu.

Słońce zaś niezadługo m iało w zejść. N iebo uczyn iło się ja k b y z per-~

łow ej lśniącej m asy. Z o rze gęsto przetykane smugam i litego złota i sele­

dynu ro zle w ały się na wschodniej stronie. Jasn ość pow oli rozchodziła się po niebie zataczając coraz dalsze kręgi. Ju ż tylk o na zachodzie b ły sz ­ czały gw iazdki.

N a ziem i ro zjaśn iło się nieco, ale jeszcze mroki o k ry w a ły złom y skalne.

O ficer dow odzący oddziałem , chciał w idać w ykorzystać ostatnie cienie nocy, bo ponownie napom niał żo łn ierzy i p rzy w o łał przew odnika. i

i— K ie d y ż w reszcie d ojdziem y do tej przeklętej w ioski?

' »— Z a chwilę, panie dowódco. Je szc ze tylk o kilom etr drogi m am y

przed sobą. . I

Wtem, ja k b y na potw ierdzenie słów przew odnika, do uszu oficera dole­

ciało dalekie szczekanie psa.

— No dobrze, a czy kościół le ż y na początku w ioski?

— Nie, panie dowódco, na końcu.

— A to źle. W takim razie, prow adź nas nie przez wieś, ale boczny drogą, b y nas nikt wie spostrzegł. Rozum iesz?

— T a k panie dowódco.

— Skończyłem m ożesz odejść.

Ruszono raźnym krokiem'. O ficer ja d ą c na koniu uśm iechał się % zado­

wolenia. A to złapię klechę ani się spodzieje — m yślał. Ciemno jeszcze, więc obstawię plebanję i będę m iał zw ierza w pułapce. Zapew ne będzie się jeszcze w yle g iw ał w łóżku. I aż się zaśm iał półgłosem , na m yśl o prze­

rażeniu księdza.

T ym czasem zj drugiej strony wioski, pod osłoną nocy uciekało w g ó ry m eksykańskie dwóch ludzi.

— Prędzej, prędzej, p rzy n ag lał jeden z nich, bo żołnierze są tuż p rz y wiosce. M oglib y nas p rzyłap ać.

57

bezowocnemi poszukiwaniam i rozkazał przetrząść kościół. Leczj i tam nikogo- n ie było. Zrozum iał, ptaszek umknął mu z pod ręki. Pieniąc się w ięc ze!

złości, osobiście przeszukiw ał pobliskie zarośla. W rzeszczał przytem nla żołnierzy i k lą ł równocześnie, aż groza przejm ow ała otaczających go. A le w szystko nadaremnie. K sięd za nio było. —

W reszcie strudzony poszukiwaniam i, pozostawił straż p rz y zabudowa­

niach kościelnych, a sam z resztę oddziału ru szył ku wsi.

Rozpoczęła się gospodarka rozpasanego żółdactwa. Przetrząśnięto całą w ieś, rabując przytem co się dało. N astąpiły potem śledztw a więcej p odej­

-— Doniesiono mi, że pom agałeś w ucieczce klesze i znasz m iejsce jego pobytu. Słuchaj więc uważnie, co ci powiem. Je ż e li dobrowolnie nie w y z ­ nasz, to wyznasz pod batami tych stu żołnierzy, (jdyfctyi i to nie skutkowała więzienie lub śmierć otw orzy ci usta. G d y zaś powiesz, obdarzę cię w ol­

nością, chociaż podlegasz karze. R ozw aż to i daj odpowiedź.

T w arz młodzieńca o szlachetnych, a le prostych rysach to przybladła, to znów napłynęła krw ią. G roza mąk i strach przed śm iercią chw yciły go za serce. Z drugiej strony hańba zd rajc y stanęła mu przed oczyma. N ic w iedział co robić. — Wnet jednak p rzezw yciężył się j| rzefcł z u lgą:

Scholastykat OO. O- blatów w S. Antonio, w T eksas, skąd niejedno- krotnie O blaci w yru­

szają na w yp ra w y mi­

syjne do m eksykańczy- ków.

— Nie, nie wydam .

Jasn ym płomieniem za b ły sły mu oczy, czuł, że spełnił sw ój obowiązek.

O ficer p rzy b liżył się do niego i spojrzał mu groźnie w oczy.

Jó z e f patrzał na niego spokojnie, zdecydow any na wszystko.

— Jesteś jeszcze m łodym , nie zdajesz sobie sp ra w y co znaczy wić się z bólu pod knutem, a potem jęczeć w więziennej celi. Radzę ci, więc wskaż kryjów kę.

— T ego się pan odem nie nie dowie.

— Nie, zobaczym y 1 T uzin batów, wrzasnął.

Spełniono rozkaz. Po chwili przed domem rozległ się świst nahajki i głuche jęki pastucha. Stawiono go znów przed

dowódcę-— No w yjaw isz teraz ?

— Nie.

— Jeszcze raz tuzin. '

Powtórzono egzekucję.

I tak trzy razy zaprowadzano młodzieńca, nie otrzym ując innej odpo­

wiedzi, tylko krótkie „n ie ". P rzy czw artym w ym iarze plag Jó z e f padł Zem­

dlony. Nieprzytom nego wrzucili żołnierze do ciemnej komory. L eżał tam bezwładnie na podłodze kilka godzin, nim przyszedł do siebie. Nareszcie powoli otw orzył oczy. Ciemno... nic nie widać... G dzie ja jestem ?... C zyżbym spał w moim szałasie?... Jak że ż stęchłe jest tu powietrze. Nie, to nie mój szałas. Chciał się podnieść b y zobaczyć gdzie jest. Wtem aż jęknął a bólu.

Ach, to żołnierze mnie tak zbili, że and ruszyć się nie mogę. A le, Za <x>

59

tor... a... nie chciałem w ydać księdza. I przed oczym a stanął mu obraz w czorajszej męki.

•— Och, ja k mnie boli..., Pić, pić szeptały spieczone gorączką usta.

M acał wkoło siebie, czy czasem nie znajdzie naczynia 2t wodą.

N iem a... Ach ja k pali... Boże, m ój Boże...

I znów w ygrzebyw ał z sw ej pamięci zapomniane obrazy.

We wsi się dowiedzieli, że p rzyjd zie w ojsko, b y aresztować księdza.

Chciano go ukryć w górach, blisko wioski, b y b ył dostępny w razie potrzeby.

Jem u to polecili.. N ikt inny nie wie gdzie jest ksjiądz. O ficer się o tern dow iedział i m ęczył go.

Pić... pić... R ęka w yciągnęła się po wodę...

Gorączka wzm ogła się, stracił przytomność.

O d czasu do czasu przew racał się bezwiednie i m am rotał:

— Prędzej, prędzej bo żołnierze są tuż p rz y wiosce...

T o z n ó w :

— T ę d y , tędy księże...

D rzw i się otw orzyły. Smuga św iatła w padła do wnętrza kom ory, ośw ie­

cając leżącego pastucha. W e drzwiach ukazali się dw aj żołnierze, przestą­

p ili próg i p rzy b liżyli się do leżącego.

2y je , rzekł jeden z nich, tylko jest nieprzytom ny. D am mu pić to wnet p rzyjd zie do siebie, przecież ju ż dwie doby upłynęło, ja k nic nie m iał w ustach. Rzeczyw iście, g d y wlano mu kilka łyk ów do gard ła, otw orzył oczy i zaczął namiętnie pić.

— No, ju ż będziesz m iał dosyć, a teraz chodź na śledztwa.

Staw ili go przed dowódcą.

M łodzieniec nie m ógł ustać o w łasnych siłach, w ięc dwóch żołnierzy podtrzym yw ało go. O ficer spojrzał na jego- bladą tw arz o: spieczonych w ar­

gach i głęboko wpadniętych, ale świecących g lo rję męczeństwa oczach i rzekł z udaną litością:

— O, ja k ty nędznie w yglądasz. Ż a l m i ciebie. A leś sobie sam winien;

J a spełniam tylko sw ój obowiązek. G d yb yś b ył pow iedział gdzie jest ten przeklęty klecha, nie b yłb y ś tyle w ycierpiał. Pow iedz więc teraz, bo m y gol

i tak dostaniemy. !,

Jó z e f zebrał ostatnie siły , w yprostow ał się i rzekł cticho, a le z nacis­

kiem.

— Pozw ól pan i mnie spełnić sw ój obowiązek, który jest w ażniejszy od pańskiego. Odemnie się pan niczego nie dowie.

O ficer cofnął się w tył. T w a rz mu napłyn ęła krwią, usta zaczęły drgać.

O czy w pił w m łodzieńca i stał ja k tygrys gotow y do skoku.

— Nie, — nie — pow tarzał przytłum ionym od gniewu głosem.

— Pod m ur! ryknął.

Żołnierze w yprow adzili pastucha na podwórze, przyw iązali do drzew a i stanęli gotowi do strzału.

i— Z a broń! padła komenda.

— C el! .

Wtem w ybiegł z mieszkania oficer krzycząc:

Stać! nie strzelać! O dw iązać go od drzewfa i pielęgnować, b y w y­

zdrow iał.

U płyn ął tydzień. C hory w rócił do sił, ale jaszcze ran y się nie zago iły Zupełnie. L eżał sobie w ięc w czystej izbie pilnow any przez żołnierzy. N a niczem mu nie zb yw ało. G ło w ił się tylk o co z nim Zrobią. A ż w jedną niedzielę pod w ieczór przyniesiono mu zaproszenie od oficera, na ucztę.

Z d ziw ił się bardzo. Przeczuw ając coś niedobrego nie chciał iść, tłum acząc się, że jeszcze nie jest zdrów. Jed n ak poszedł, bo koniecznie go w zyw ano. ) G d y w szedł do w skazanego mu pokoju, stanął ja k w ryty. Z a stołem obficie zastawionym u jrzał oficera, m iędzy dwiema, bezwstydnie ubranemjj!

dziewczynam i. T e n spostrzegłszy Jó zefa, podszedł ku niemu z przesadną elegancją, zapraszał go do wspólnej biesiady. D ziew czyny zaś uśm iechały się do niego i w ab iły go ku sobie.

M łodzieniec spostrzegł pułapkę. C ofnął się ku drzwiom, lecz te b y ły Zamknięte. Tym czasem w ojskow y chw ycił go za rękę i usadowił p rz y stole, każąc pić i jeść. Jó z e f ani tknął, bo w iedział, że g d y sobie podpije, to gotów zdradzić tajem nicę i utracić cnotę. Z oczym a spuszczonymi i ru ­ mieńcem na tw arzy siedział nieruchomo ja k skazaniec przed sądem. Co chw ilę przym uszano go do zabaw y, ale nadarem nie. Wkońcu dano mu spokój.

O koło północy pow stał oficer, ukłonił się zam aszyście w stronię pastu­

cha, życząc mu „d obrej nocy“ i w yszedł zataczając się.

Słońce ju ż dość w ysoko b yło na niebie, g d y w reszcie oficer zdecydow ał się wstać. N ie w ysp an y b ył, co chwilę ziew ał, jakoś nie czuł się zdrów,

Ha, przeklęty! rykn ął oficer.

e i

po w czorajszej pijatyce. N araz przypom niał mu się pastuch. N ow a e- n ergja w stąpiła w niego. Z erw ał się z łóżka i począł sig szybko ubierać, zapom inając o swych dolegliwościach.

Z najlepszą w ięc m yślą otw orzył drzw i sąsiedniego pokoju, g d y wtem u jrzał niezw ykły widok. N a środku stał stół uginający się pod nietkniętemu potrawam i. T u ż p rzy oknie klęczał młodzieniec, zatopiony w m odlitwie.

Strumienie św iatła słonecznego p a d a ły na pochyloną głow ę tw orząc dookoła niej złotą aureolę. W kącie sta ły zrozpaczone dziew czyny.

i— H a! przeklęty, ry k n ął oficer, w idząc bezowocność sw ych prób Ł swe poniżenie. R zucił się ku niemu i począł go kopać z całej siły .

— M asz..* masz... świętoszku, charczał.

Żołnierze zwabieni krzykiem w biegli do pokoju i stanęli p rz y drzw iach, patrząc w osłupieniu na swego komendanta.

— Pod m ur z nim ! krzykn ął ochłonąw szy z pierw szej złości. Ż ołdactw o rzuciło się na leżącego pastucha. K ilk a rą k ch w yciło gjo( i w yw lek ło n a podwórze. W mgnieniu oka przyw iązano go do drzewa. K ilkanaście lu f zw róciło się ku niemu.

P ad ła komenda. ś

R ozległ się głuchy żegot zam ków karabinow ych i równocześnie okrzyk

„N iech ż y je C hrystus" . . <

Hen w górach, nad urw istą przepaścią w m rocznej jaskini klęczał ka­

płan i m odlił się Za swego wybawcę.

K ie d y czytelnik w eźm ie do ręki znane dzieło pióra K s. Biskupa G rouard‘a Z Zgrom adzenia O blatów „Souvenirs des mes soixante ans d‘apostolat“ , n atrafi m iędzy innemi na ciekawe opowiadanie. Samo opo­

w iadanie niewątpliw ie św iadczy, że dzielny ten BSskup Północy n igd y nie tra­

cił humoru pomimo tylu o fia r poniesionych w krainie polarnej, przeciw ­ nie zdaw ać b y się m ogło, że s iły i zło ty humor nie skądinąd czerpali jeno z tych wiecznych śniegów i lodów . Fakt, że ks. Bkp. G rouard przes- ż y ł w północnych m isjach aż 70 zim, św iadczy, że tam tejsze warunki klim atyczne równie dobrze d ziałały na jego zdrowiu ja k i ojczyste. Oto co pisze : — „O d dłuższego ju ż czasu m yśliw y m ający za zadanie dostar­

czać dostateczną ilość zw ierzyn y d la naszej m isji, nadaremnie się tru­

dził, zw ierzyna bowiem ja k b y Zw ietrzyła nieszczere jego zam iary, uciekła w inne okolice. D latego kuchnia nasza b yła dość prym ityw na : na południe ry b y z m orza z kartoflam i a na kolację kartofle z suszonemi rybam i.

Podczas jednej takiej nieszczególnej uczty rozm owa zw róciła się na temat jak b y to b yło g d yb y się m iało pod ręką przynajm niej mięso z w ilka, szczura, lisa a ostatecznie z psa. N ow op rzyb yły na m isje O'. Genin, słysząc zw łaszcza to ostatnie skoczył ja k g d y b y ob lan y ukropem, okazując w

yra-raźn ie swe niezadowolenie. N adarem nie starałem się, przekonać go o smacz- ności i v"wyborności tego mięsa.

— A chociażby m i p rzyszło z głodu umrzeć, jednak psiego m ięsa n igd y nie tknę, przytem dźw ignął rękę ja k g d yb y chciał przysięgać.

Naonczas m isja nasza cieszyła się posiadaniem starego, niezdolnego

-do roboty psa. l i '

Patrząc na tego steranego „czw oronożnika" zrodził się odrazu we mnie plan z którym niezwłocznie podzieliłem się z Bratem kucharzem.

I oto przez kilka dni na naszym stole zauw ażyć b yło można „m enu"

przepisujące : mięso z innemi dodatkami. W szyscy nic w yłą cz a ją c m ło­

dziutkiego O jca Genin‘a, m usieliśm y przyznać, że mięso b yło wyborne.

Rów nież ks. Bfcp. Farau d O. M . N. 'k tó ry z nam i zasiadał do stołu nie szczędził dlań pochwał. K ie d y w ięc upłyn ął tydzień psa ju ż nie było. Pew­

nego dnia Brat ja k g d y b y o niczem nic nie w iedział pow iada : w szystko ju ż zjedzone, pozostał tylk o sam łeb, chciałem się w ięc zapytać co a nim zrobić ? Niech Brat p rzyp raw i go ja k cielęcinę i śm iało go tutaj p rz y­

nego dnia Brat ja k g d y b y o niczem nic nie w iedział pow iada : w szystko ju ż zjedzone, pozostał tylk o sam łeb, chciałem się w ięc zapytać co a nim zrobić ? Niech Brat p rzyp raw i go ja k cielęcinę i śm iało go tutaj p rz y­

Powiązane dokumenty