5. „ANIOŁ PAŃSKI“ NA WSI
32. BŁOGOSŁAWIONY SZEWC ŚWIĘTOSŁAW
Ledwie świta jutrznia dniowa w mglistej niebios ustroni, Jeszcze żaden dzwon Krakow a na pacierze nie dzwoni.
W idać tylko lampę skrytą w oddalonej gdzieś chacie, Bije młotkiem o kopyto w lichym szewskim warsztacie Tam Świętosław; prostak Boży całą noc się mozoli, By sieroty albo chorzy mieli ulgę w swej doli.
Z jego pracy — biednych plony, żył prawdziwie jak święty;
Skarb miłości niezmierzony w jego sercu zamknięty.
Co się zapracować zdarzy, to on wszystko co zyska,
Zaraz niesie do nędzarzy gdzieś w podziemne sklepiska.
N a poddaszu wiecznem kołem nędzy ciągnie się próba;
Starość jęczy pod kościołem, a w podziemiach choroba.
Przed trybunał lichwiarz wlecze nieszczęsnego dłużnika.
Biedne syny w y człowiecze, ileż plag was dotyka!
Lecz Pan męże swoje budzi ku cierpiących obronie;
Wszystkie bóle biednych ludzi czuł Świętosław w swem łonie.
Stary kubrak go obleka, pas rzemienny zw ykł nosić, T w ardy kołacz, puhar mleka, to dla niego i dosyć.
Ale inni nieszczęśliwi. . . jakaż dni ich osnowa?
Czern ta matka dzieci żywi, kiedy chora i wdowa?
Skąd to zdrowie tak wyborne u odartych tragarzy?
Skąd rzemieślnik ma komorne, gdy się praca nie zdarzy?
Wszedł Świętosław w imię Boże, zaraz w chacie już lepiej;
Kopą groszy zapomoże, dobrem słowem pokrzepi.
G dy dla bliźnich wszystko traci, z uległością powinną Kochał matkę, kochał braci, kochał ziemię rodzinną.
Króla, senat, niższe stany, pola, góry i drzewa;
Nieraz klęcząc łzami zlany modły za nie wylewa.
Takie czyny wielkiej duszy przebijają mur nieba;
Taka modła skały kruszy, takiej krajom potrzeba.
Świętosława zapał szczery, ma u Boga zapłatę;
W idzeniam i z wyższej sfery opromienia mu chatę.
Raz jak zwykle przy kaganku pukał młotkiem przed świtem, A dusza mu bezustanku wznosiła się zachwytem;
— 133 —
I modlitwa szła radośnie do podnoża Jehowy, Każde słowo w obraz rośnie prom ienisty, tęczowy.
^hem przez okno w id z i rzesze w uroczystym pochodzie, H ufce konne, p u łk i piesze pierwszych mężów w narodzie.
Hąż Wspaniały z długą brodą wiedzie orszak ludowy — Hwaj kapłani starca wiodą, uchyliwszy swe głowy.
Strój biskupi go obłóczy od b ry la n tó w i złota,
Zachwyceniem płoną oczy, w ustach święta prostota.
K le r m łodzieży niezliczony śpiewa pieśnię: „hosanna ! Cały K ra k ó w bije w dzw ony, płonie ju trz n ia poranna.
biskup w świata cztery strony przeżegnania udziela, Klęka przed nim lu d wzruszony, płacząc łzami wesela.
Ku katedrze Zbawiciela tam na Wawel lud płynie, T ylko biskup się oddziela k ‘ Świętosława dziedzinie.
S krył się w cieniu mąż pobożny, wtem głos słyszy za sobą:
»Przyjacielu! nie bądź trw o ż n y przed tą świętą osobą!
To Stanisław Szczepanowski, to męczennik wsławiony, Hlubiony sługa Boski, dawny biskup tej strony.
0,1 za lud swój w a lczył długo, przelał własnej k r w i zdroje, Cn te tłu m y swą zasługą wiedzie w niebios podwoje.
Kogo przemoc uciemięża, w k im się duch już osłabił, Ko świętego módl się męża, co Bolesław go zabił.
K iedy grozi wam ruina, bądźcie w modłach w y trw a li, Ten co wskrzesił P io fo w in a , i wam życie ocali
Jeszcze innych sześciu męży niebo z Polski posiada;
Tej potęgi nie zw ycięży hufców ziemskich gromada.
To krew wasza i kość z kości, w nich patronów znajdziecie;
Patrzą oni z wysokości, czy wam dobrze na świecie.
Tam w klasztorze Dominika mieszka ojciec W incenty*), ''T celi wiecznie się zam yka m o d litw a m i zajęty.
H ad książkami wiecznie siedzi, ssąc z nich zdrowie dla ducha;
Idz do niego do spowiedzi, on cię wdzięcznie wysłucha, K zebrawszy lud w ulicy, w imię Pańskie pozdrowi i rozpowie z kazalnicy, jak Bóg sprzyja ludow i“ .
'“*) W i n c e n t y K a d ł u b e k .
134 —
G dy Świętosław trwożnie oczy wszędzie rzuca nieśmiało, Zam ilkł właśnie glos proroczy i widzenie ustało.
Szedł i czynił co głos każe, a sprzedawszy swe mienie, Pieniądz oddał na nędzarze, w łożył grube odzienie.
W pokutników idąc ślady ślub ubóstwa uczyni,
I siadł w kruchcie między dziady w Maryackiej świątyni.
Szła jałmużna dosyć sporo, lecz co przyniesie doba, To wieczorem biedni biorą, albo świątyń ozdoba.
Wreszcie poszedł w świat nieznany, a gdy w grób się położy, W ołał naród i kaplany: „błogosławion człek Boży“ !
Wszystkie stany bez różnicy Pan przytula do łona;
I w y polscy wyrobnicy macie w niebie patrona.
W . Syrokomla.
33. ŚWIĘTA KINGA.
Na pięknej dolinie, gdzie Dunajec płynie, Wśród Pienińskich skał chłop pszenicę siał.
Idzie święta pani z gór wielkiej otchłani...
— To Kinga i rzecze: „szczęść Boże ci człecze“ ! Rozjaśniła lice: siejesz dziś pszenicę...
Jutro z ranną rosą pójdziesz do niej z kosą.
Przyjdą tu Tatarzy, ludzie dzikiej twarzy, Zapytać cię mogą, czy przeszłam tą drogą?
Odpowiedz: „szła tędy, gdym orał te grzędy, Znikła wśród tych skal, gdym to zboże siał, A teraz je koszę, do stodoły znoszę.“
Idzie chłop wczas rano, jak mu rozkazano;
Tam, gdzie zasiał ziarno i gdzie było czarno, Patrzy on zdumiały, a kłos już dojrzały,
Tedy z ranną zorzą żnie pszeniczkę Bożą.
Wtem pędzą T atary jak szarańczy chmary, Pytają wieśniaka: „szła tu księżna taka“ ?
— „Szła po tym rozdole, gdym orał to pole.
Uszła do tych skał, gdym pszenicę sial, A teraz ją koszę, do stodoły znoszę“ - — Na to krzykną oni: „a któż ją dogoni“ ? I ścigać ją dalej odtąd zaniechali.
Dziś stoi kapliczka, gdzie wzrosła pszeniczka
W ciągu jednej nocy cudem Boskiej mocy. M. Sandoz.
— 135