• Nie Znaleziono Wyników

BARBARA RABZIWIŁŁOWNA

reż. Józefa Leytesa. W roli głów nej—Jadw iga Sm osarska

U w agi o „W eselu” Stan isław a W yspiańskiego.

(w z w ią z k u z p r o je k t o w a n ą in s c e n iz a c ją w t e a t r z e lic e a ln y m ) .

Z m arły przed 30 laty Stanisław W yspiański szerszem u ogółowi znany jest przede w szystkim jako autor „W esela", którym najbardziej bezpośrednio przem ów ił do społeczeństw a swojej doby. Już sam fakt, że tem atem utw oru jest świeże zdarzenie z życia krakow skiego św iat­

k a—wesele popularnego poety z chłopką z Bronowie—przem ów i do publiczności swoją aktualnością i sensacyjnością. A ktualność owa oka­

że się ham letow ską „łapką na m yszy". P raw dziw a bow iem sensacja zacznie się dopiero wtedy, kiedy zebrany w teatrze tłum ek zobaczy na scenie nie tylko pana X, znanego poetę i panią Y. znaną dam ę z inteligencji, ale nadto i przede wszystkim-—siebie. Bo nie podobna nie odgadnąć, że przedstaw ione w sztuce osoby są reprezentantam i grup, koterii, obozów czy w arstw społecznych: każda z nich mówi zresztą w m om encie najsilniejszego duchow ego poruszenia, zw ierzając się z cierpień, czy spow iadając z win: my. A te spow iedzie i te przeżycia utrafią danego w idza-słuchacza w samo serce: czy to będzie m elan- cholizujący artysta-dekadent, z w.iecznie niezaspokojoną tęsknotą do w ielkich tem atów i wzniosłych misji, czy publicysta dziennikarz, m a­

jący na sum ieniu chw ytanie w sieć swojej „orientacji" łatw ow iernych w yznaw ców i... prenum eratorów , burżuj i filister miejski z m iną sobie

—panka polonusa, czy wreszcie zamożny, „uśw iadom iony” chłop,

„piast . Każdy z nich słysząc tę publiczną za siebie spow iedź w z d r y gnie się w ew nętrznie od ukłucia w 'tajoną skrycie bolączkę w łasnej niepraw dy i nieprędko zdoła w yrw ać z niewidocznej a bolesnej ranki żądło praw dy autora. Nie podobna już bardziej bezpośrednio przemó"

w ić do ogółu, jak to uczynił W yspiański w „W eselu".

Czy utw ór ten, który m enażerii ludzkiej ukazał, jak w magicz-?

nym lustrze, jej w łaściw ą twarz, był jednym więcej aktem sam obiczo- w ania, jakie w tej dobie pozytyw istycznego i krytycznego patrzenia na naród było w modzie? Nie! Choć dram at W yspiańskiego objął kry ty ­ cyzmem i szkodliw ość jałow ych rozpam iętyw ań patetycznej przeszłoś­

ci (podobnie, jak krytyka ówczesnych historyków), i n eurasteniczną pozę inteligentów „schyłkow ców ”, „plujących sobie w zgniłe serce", i sym ­ patyczny podskok w stronę m alowniczego ludu szukających now ych dreszczów artystów Młodej Polski, i naw et najzdrow szą, rdzeń narodu stanow iącą w arstw ę ludową,—to przecież ani przez chwilę nie ma się

•wrażenia, aby ten krytycyzm , ta negacja naw et była sam a dla 1 siebie ctflem, sztuką dla sztuki, nowym efektem literackim , czy w ogóle po­

z ą bajronizującego, gardzącego tłum em rom antyka, estety, „geniusza”.

W yspiański—to człow iek tragiczny, którego tragiczność przede w szystkim polegała n a przeniknięciu najgłębszym nieodw ołalności ludz- lciej doli i—rów nocześnie—organicznym m usie przeciw działania tem u przeznaczeniu. T aka konstrukcja organizm u psychicznego, w ykluczają­

c a w szelkie zaw ahanie i słabość choćby przelotną, pred esty n o w ała p o etę na człow ieka o heroicznej w obec życia postaw ie. A scetyczna pow ściągliw ość w słow ie nie pozw oliła w yładow yw ać się po trosze nagrom adzonym uczuciom w m alow niczych gestach sam oudręczenia, jak to m iałp m iejsce u tow arzyszów niedoli życia—cyganerii artystycznej K rakow a. W ięc gdy nagrom adzone uczucie, które w chłonęło w' siebie w szystkie obserw ow ane skazy na duszy narodu, w szystkie zasłyszane utyskiw ania na n iem o c,w łasn ą w spółbraci, w szystkie wyrozum ow ane refleksje bystrego um ysłu, przeżarło w końcu pow łokę w ytrzym ałości, -—w ybuch nastąpił. Było nim „W esele", utw ór m ający w sobie elem en­

ty tragiczne: rozpacz sponiew ieranej dum y narodow ej, pogardę dla przedm iotu um iłow ania (społeczeństw a), zaprzeczenie, zdysk walifiko- w anie w szelkich „wartości" narodow ych, wszelkich „św iętości”. Czego w nim nie było,—to zw ątpienia, nihilizm u. A by pogodzić tę sprzecz­

ność pozorną, trzeba m ieć na myśli owo określenie W yspiańskiego ja­

ko człow ieka tragicznego, którego konstrukcja psychiczna w yklucza niem oc, zaw ahanie, zw ątpienie, skazuje na w alkę z Nieodw ołalnym , z Przeznaczeniem . W ięc w „W eselu” nie mogło się znaleźć zw ątpienie;

znalazły się natom iast elem enty: rozpaczy, pogardy, zaprzeczenia,-^

elem en ty walki, narzędzia walki. „W esele" jest skonstruow aną genial­

nie i najcelow iej bronią do w alki z niem ocą narodu, z ukrytym w m elancholijnej pozie sybarytyzm em rezygnacji, z m ęczeńsko—-estetycz­

n y m sam ozachw yceniem , z uspraw iedliw ieniem wszelkiego duchow ego fałszu.

Jak celow ą okazała się konstrukcja tej broni, dow odzi jej sku­

teczność. S kazany na tragiczność W yspiański nie m iał nagrody w po­

staci w idzianych za życia rezultatów swej działalności literackiej. Nie doczekał chwili, kiedy chłostany za bezsilność i rezygnację n a ró d w ydźw ignął się z niej. Nie w iedział, jak pożyteczną, pom ocną by ła jego broń w walce z bezsilnością i rezygnacją narodu, jak wiele z a w d zięc zał tej broni i tej działalności człow iek polskiego p rzezna­

c z en ia—Józef Piłsudski, który był żyw ym ucieleśnieniem sform ułow a­

nego (na w pół negatyw nie) ideału poety, a naw et jego sam ego, t poety szczęśliw szym duchow ym sobow tórem , którem u danym było stoczyć

w alkę nie w sferze literatury, a w sferze realnego czynu. P okrew ień­

stwo poglądów, dążeń, a przede w szystkim postaw y duchow ej P oety i W odza-rycerza jest rzeczą, nie ulegającą w ątpliw ości.

Dla uczczenia kończącego się w roku bieżącym trzydziestolecia zgonu W yspiańskiego, Koło Polonistyczne m łodzieży gim nazjum lice­

alnego postanow iło w pierw szych dniach kw ietnia zorganizow ać uro­

czysty wieczór. W ybór „W esela” na ten obchód tłum aczy się kultem dla Poety, kultem , którego nie zadow oliłaby rzecz, osiągnięta za cenę m niejszego wysiłku. Z drugiej strony, „W esele" jest utw orem , p o zn a­

nym przez m łodzież, dzięki wym aganiom program u szkolnego. Jako kierow niczka tego Koła, zdaję sobie spraw ę z niezm iernej trudności zadania. R ealizacja teatralna „W esela" przedstaw ia przecież niezm ier­

ne trudności naw et dla praw dziw ych wielkich teatrów. Pragnąc roz­

w iązać spraw ę realizacji scenicznej „W esela" w teatrze szkolnym , jeszcze przed 5 laty, w 25-lecie śmierci W yspiąńskiego, natrafiłam na pom ysł (który też został wówczas w ypróbow any) potraktow ania utw o­

ru nie w edług realistycznego szablonu, a jako m i s t e r i u m s z o p k o w e g o . Z adanie ułatw ione niezm iernie, gdyż (po od­

pow iednim doborze scen w, ideow ą całość) oddzieliło się akcję (obrazy) od recytacji tekstu, tak jak w zwykłej, tradycyjnej szopce, gdzie za ukazyw ane na scence kukiełki m ówią ukryci za nią chłopcy.

T a stylizacja pozw ala konsekw entnie na mocne, niezupełnie re­

alistyczne w ydobycie pozy i gestu, m ającego w yrazistością sw oją ob­

razow ać stany psychiczne bohatera; podobnie m ocno przem ów i do u- czucia słu ch acza i sam o słowo, które m oże być potraktow ane bardziej dram atycznie i chw ilam i naw et—patetycznie, co by raziło przy w yko­

naniu realistycznym , gdzie, zw łaszcza przy dzisiejszych upodobaniach publiczności, w skazany jest nie tylko um iar, ale naw et duża pow ściąg­

liw ość. R ealizm w w ykonaniu „W esela”, dający pełnię estetycznej rozkoszy w yrafinow anem u widzowi, utrudnia nieco zrozum ienie sam ej idei m łodocianym , mniej w yrobionym um ysłom, głów nie przez w ielką ilość i przem ieszanie scen obyczajow ych, które w ycieniow ują c su b tel­

nie m om ent akcji i postać łagodzą m ocne i jaskraw e ich kon tury, przez co rozbijają uw agę na szczegóły, utrudniając objęcie całości.

T rzeb a więc dokonać w yboru i m ontażu scen w całość, której stylizo­

w ana inscenizacja nie da widzowi poczucia zdekom pletow ania.

Słyszym y często, my, nauczyciele-poloniści, jak m łodzież, naw et VIII klasy, uskarża się, przy sam odzielnej lekturze „W esela”, na „trud­

ność" i niezrozum iałość tego utw oru. I naw et nie o zgłębienie sym bo­

liki tu chodzi, bo kiedy utw ór zostaje w klasie odpow iednio odczyta­

ny (po doborze najistotniejszych scen),-—trudności są przezw yciężone i

dram at, mimo niezrozum ienia przez uczniów niektórych sym bolów (które zresztą niejednakow o są kom entow ane i przez badaczy) daje ogrom ne przeżycie, o co przecież nade w szystko chodzi. O w iele w iększe przeżycie da, naturalnie, w ysłuchanie audycji, w której, obok pięknie w ypow iedzianego słowa, będą w spom agały w yobraźnię plas­

tyczne w izje bohaterów i ich przeżyć, uzew nętrzniających się w pozie i ruchu, na tle odpow iedniej dekoracji, nastrojow ych św iateł, m uzyki.

A tak ą audycję, naw et w sposób bardzo bogaty i p ełny przygotow ać m ożna, gdyż m łodocianym artystom o w iele łatw iej utrzym ać się przez czas krótszy w roli m ocno podkreślonej, w pozach w ystylizow anych celowo, niż w ycieniow ać zacho oranie się praw dziw ych, realistycznie potraktow anych bohaterów utw oruf o niezm iernie skom plikow anych stanach uczuciow ych, gdzie każdy sw obodny gest m usi być trafny, gdzie trzeba być nie tylko zdolnym aktorem , ale i bogatym w przeży­

cia człow iekiem . W iem y, jak pobłażliw ie trzeba traktow ać sztuki rea­

listyczne, w których m łodzież gra rolę dojrzałych ludzi.

T a k m arionetkow o p otraktow ane postaci, w yrażające swoje uczu­

cia w zdecydow anych, mocno dram atycznych ruchach, stanow iące jak gdyby plastyczne, ruchom e obrazy, nie mogą, rzecz prosta, przem aw iać sam e, jak realistycznie potraktow ani ludzie; byłoby to nienaturalne, a naw et groteskow e. Mówią więc za nie, podobnie, jak w tradycyjnej szopce ukryci w specjalnie skonstruow anych kulisach ludzie.

T o w szystko, co wyżej napisane, nie byłoby dostatecznym u spra­

w iedliw ieniem sam ego pom ysłu dla ludzi, poryw ających się n a insce­

nizację arcydzieła W yspiańskiego. T e w zględy natury praktycznej były m otyw em drugorzędnym . W śród pobudek, decydujących o w ybo­

rze tego sposobu inscenizacji, najw ażniejszym było pragnienie uw ydat­

nienia widzom idei utw oru i intencji Poety. W yspiański stosuje w swoim dram acie technikę szopkową: postacie utw oru przesuw ają się najczęściej dw ie przez „izbę-scenę“, porozm aw iają i rozchodzą się w dw ie stro ry . W ostatniej scenie, już zbiorowej, intencję P oety podkreś­

la w yraźnie C hochoł mówiąc:—T ańczy, tańcuj cała szopka... D w uzna­

czna i głęboko tragiczna jest treść tego słowa. Jakże często dla ja ­ kichś przejaw ów ludzkich rzekom o w zniosłych uczuć m am y w myśli lub na ustach pogardliw e określenie: s z o p k a ! .

Jak tragiczną szopką w czasach W yspiańskiego było bolesne sza­

m ota nie się w pętach nędznej rzeczyw istości ludzi, którzy czując te p ęta nie m ieli sił ich porozrywać! L udzie—m anekiny, ludzie—kukiełki, m arionetki, nakręcone ręką Losu na ślepy taniec przy m uzyce dzi­

w acznego G eniusza niem ocy—Chochoła. Na sm utnym teatrze życia swojej doby odegrają one swoją rolę cierpiętników , a później rzeczy­

w istość uprzątnie ich ze scenki w ąskiego św iatka, bo, do niczego w ię­

cej niezdolne, nie m ają już nic do zrobienia. A wszelkie ich poryw y do czynu, do w ielkości—to złudzenia podnieconej chwilowo w yobraźni.

Sam a w yobraźnia nie jest w ystarczającym elem entem w ielkości i czy­

nu. Braknie im do tego elem entów duchow ej mocy, które w yim agino­

w any czyn przetw orzą na rzeczywistość: braknie odwagi postanow ie­

nia, energii działania, w ytrw ałości dokonyw ania. Elem enty te odnajdą się wśród ludzi innych, nowych, którzy ich, schyłkowców, nie um ieją­

cych naw et „chcieć” , m ęczeńskiej pozie przeciw staw ią m ocną żądzę i zdolność przeistaczania żądzy w sam czyn. Dla tych ludzi „W esele"

W yspiańskiego nie było estetycznym przeżyciem , ani naw et aktem sam oudręczenia, ale rękaw icą rycerską, rzuconą narodow ej słabości i upodleniu przez D ucha wielkości narodowej, uosobionego w w ątłym ciele tragicznego Poety.

Alina Ruskowa.

T E A T R W OŁYŃSKI.

'Woźny i m in ister—B arbusse‘a.

Jeżeli m ąż odnajduje przypadkow o żonę, która od niego przed trzydziestu laty uciekła, to nic stąd w yniknąć nie może; należy się spodziew ać, że m ałżonkow ie bez w yrzutów rozstaną się ponownie.

Jeżeli ów mąż jest tylko woźnym a ona m atką m inistra, to obojgu zrobi się bardzo nieswojo; będą mieli żal do siebie z losu, że się nie­

potrzebnie spotkali; w przyszłości będą się' z pew nością starannie omijać.

Jeżeli ojciec po wielu latach odnajduje jedynego syna, to takie zdarzenie grozi widzowi teatralnem u tkliw ym wodewilem, jeżeli jednak te n ojciec jest dobrze zasiedziałym w swoim przedpokoju woźnym, a syn szefem tego samego m inisterstw a i rzecz dzieje się we Francji, to w yniknie stąd z m atem atyczną pew nością i prostotą dow cipna i

kulturalna kom edia.

To, aby rzecz działa się we Francji, jest tu w arunkiem niezbęd­

nym nie dlatego, że w tym ultradem okratycznym kraju łatw o jest zostać m inistrem , ani dlatego, że od daw na um ie się tutaj pisyw ać zręczne kom edie, ale dlatego raczej, że stosunki mi ędzy m inistrem a woźnym mogą ułożyć się tak pogodnie i swobodnie, mimo sytuacji dziwacznej i trudnej. Pom yślm y, że zdarzyła się taka aw antura gdzie indziej: ileż kwasów, goryczy i innych przykrych sm aków pow stało- Joby przy tej okazji.

Nasi bohaterow ie tym czasem zaw ierają cichą umowę; w szystko będzie się odbyw ać zwyczajnie: papa będzie ścierał kurze, palił w ko­

m inku, m ów ił—„panie m inistrze",—a m inister częstować go będzie p ap iero sam i i obm yślać dla niego synekurę, z której ten zresztą nie z e c h c e skorzystać.

T a gabinetow a sielanka m ogłaby trwać długo (o ile w szanującym się dem okratycznym państw ie ktoś rroże być długo m inistrem ), gdyby nie (jak zresztą zaw sze) kobieta. Z nalazła się taka, spróbow ała zbałam u­

c ić urodziw ego m inistra. W starszym panu F abre zagrała krew, odezw ał się instynkt rodzinny tak długo pognębiony, zapom niany, ale przecież zepchnięty tylko pod próg świadom ości, nie unicestw iony. T en instynkt kazał p ap ie w yrzucić podstępnie na próg (tym razem m inisterialnego gabinetu) aktorkę uw odzącą synala i o zgrozo! w yładow ał się wspóznio- nym o ćw ierć wieku obiciu „sm arkacza". Burza gabinetow a została za­

uw ażona przez posła kom unistycznego, „oko M oskw y”, którego tym razem nie potrafiła przysłonić „francuska pow ieka” .

W ypadki potoczyły się błyskaw icznie. R ząd upadł, zw yciężyła sk ra jn a lewica, krewki papa stał się bohaterem walki ze „zgniłym us­

trojem ", bo wolał, ratując tajem nicę rodzinną, tłum aczyć opinii p u b ­ lic z n e j swój czyn względam i ideow ym i. W ten sposób przecież nie z ła m a ł jed n ak całkow icie kariery syna, który zostaje w polityce.

Nie tu koniec a w a n tu ry :^ p a p a -w o ź n y zostaje m inistrem , następ­

c ą syna.

G dyby w ybierać m iędzy św ietnym i scenam i pełnym i kom izmu i życia, to ta, w której syn przekazuje ojcu w ładzę jest chyba najlepsza.

Z a k ło p o ta n ie jednego i żal drugiego, chęć ujaw nienia odczuw anego p rz e z obu sentym entu rodzinnego, a zarazem św iadom ość, że chwila je st urzędow a i uśw ięcona sztyw nym Ceremoniałem stw arzają sytuację ta k p aradoksalną i tętniącą siłą kom iczną, że sala huczy od braw

i śm iechu.

P an M alinowski ukazyw ał się nam dotąd w rolach pow ażnych, dram atycznych i zyskał opinię kulturalnego i głębokiego artysty; tym razem odsłonił swój miły, subtelny hum or. P otrafił o d d ać indyw idu­

aln y swój stosunek do każdego z w spółgrających: inny jest w obec żony, syna, albo kolegi-woznego. Ż yw a i bogata jest skala srodkow, którym i działa na widza.

W szyscy grający potrafili wczuć się w atm osferę kom edii i stw o­

rz y ć postaci pełne werwy, dow cipu i lekkości.

R eżyser, p. Szafrański nadał widow isku tem po i życie, ustrzegł g rający ch od braw urow ania; dow cipy kazał serwować swobodnie, bez zb y te c z n y c h efektów.

C ałość p osiadała lekkość i w dzięk. K. H. G.

Głowa królowej z 18 dynastii'

t1370 r. p rzed C h ry st.)

starożytnego Egiptu stresz­

cza się bow iem u nas f zaz­

wyczaj do kilku nieodm ien­

nych reprodukcji, zaw ar­

tych w podręcznikach h is­

torii i stąd nasze w yobra­

żenie ° niej jest conajm niej niedostateczne, tym bardzie}

że najnow sze b a d a n ia roz­

szerzyły już znacznie ogól­

ną w iedzę w tym kieru n k u . T o też ż niezw ykłym zain­

teresow aniem słuchaliśm y słów prof. S heybala, któ ry z ogrom ną sum iennością, przy planow ym opracow a­

niu m ateriału, n a szeregu rysunków i fotografij, zdo­

łał nie tylko zobrazow ać nam w przejrzysty sposób Sztuka starożytnego

Egiptu.

Staraniem Sekcji A r­

tystycznej ZO S. odbył się dnia 27 lutego 1937 r. w sali t Kolumnowej L. K.

trzeci z rzędu wieczór ar­

tystyczny z referatem prof. Stanisław a JSheyba- la na temat: „Sztuka sta­

rożytnego Egiptu w świetle najnow szych w ykopalisk"

W pierw szym rzędzie należy podkreślić choćby

•samą inicjatyw ę w ygło­

szenia jpodobnej prelekcji na tem at naogół m ało znany; znajom ość sztuki

Głowa króla z 26 dynastii

(600 r. p rz ed C br.?)

, Pisarze. (płaskorzeźba \

(.18 d y n a s tia , 1350 r. p rzed C h r.'

dzieje sztuki egipskiej, wraz z iej punktam i szczytowym i i fazam i u- padku, ale jednocześnie w ykazał jej wyższość nad sztuką innych naro­

dów starożytnych, zw łaszcza Grecji. Między innym i, prelegent na sze­

regu analogij udow odnił niecodzienny poziom niektórych dzieł egips­

kich i ich podobieństw o do sztuki w spółczesnej. N iekiedy ogarniał nas szczery podziw dla genialności natchnionych artystów , którzy formą sw oich kom pozycyj przeczuli przyszłość i o całe wieki w yprzedzili sobie w spółczesnych. „Nic nowego pod słońcem " — oto myśl, która często naw iedziała nas podczas słuchania prelekcji.

Z a tę sposobność zatknięcia się choć by chw ilowego z k ulturą starożytnego E giptu i oderw ania nas od zw ykłej codzienności, jesteś­

m y prof. Sheybalow i napraw dę wdzięczni. Ro.

C h ó r Dana.

Po sukcesach za granicą, zaw itał w niedzielę 7-go m arca do K rzem ieńca stały jego gość—c h ó r D ana, ten jedyny w swoim rodzaju i napraw dę doskonały chór. A le nie o superlatyw ach chcę mówić w tym m iejscu. W ychodząc z założenia tego zespołu, które jest, że się ta k w yrażę, „rew elęrsow e“, należy przyjąć, że tylko niektóre utw ory z już istniejących, w zględnie specjalnie napisane, dadzą się przez ten chór w ykonać. Inne, jak w ykazało dośw iadczenie, nie w ytrzym ują pró by życiowej i ten, dobry zresztą chór, nie potrafi, choć by w najlep­

szej harm onizacji głosowej, utrzym ać a tym bardztej podnieść poziom u w ykonanych ytworów. N ależały do nich w pierw szym rzędzie: „Staud"

chen“ Schuberta, owa przepiękna m elodia, na którą w yłączny p atent m a jedynie w ykonanie solowe, „H um oreska" D w orzaka i C hanson N indon“ R im skij—Korsakowa. P odejm ow anie się tak niew ykonalnych w tych w arunkach zadań, m oże stać się rychło przyczyną obniżenia klasy tego św ietnego zespołu, bez jego zresztą winy. A byłaby to niepow e­

tow ana szkoda. Ro.

Koncert popularny z płyt.

W dniu 7.111. b.r. staraniem Komisji M uzycznej ZO S. odbył się w Dom u Społecznym koncert popularny z płyt nadaw anych przez ad a­

pter radiow y. W program ie twórczość m uzyczna Stanisław a M oniuszki.

O dpow iedni odczyt i objaśnienia w ygłosił p. lnsp. Bronisław R obak. W tym celu sprow adzone zostały płyty, obejm ujące wszystkie dziedziny twórczości m uzycznej nieśm iertnego kom pozytora polskiego. W prog­

ram ie uwzględniono cały szereg pieśni chóralnych i solowych w w yko­

naniu najlepszych sił artystycznych.

Zw rócono bardzo wielką uw agę na tw órczość opęrow ą St. M oniu­

szki, Szczególnie w yczerpująca i starannie została oddana opera „Hal"

k a “ jak rów nież nie pom inięto i inn. oper jak „H rabina", „Straszny Dwór" ' „Flis” i inn.

Ciekawy ten i w artościow y koncert jak również bardzo przy stęp ­ na i niska cena w stępu (10 gr. dla starszych i 5 gr. dla m łodzieży) spraw iło to, że na koncercie była jak na naszę w arunki bardzo dobra frekw encja (200 osób)w tym spora ilość m łodzieży.

S P O R T I W Y C H O W A N I E F I Z Y C Z N E

M ię d zy szk o ln e O kręgow e Igrzyska Zim ow e M ło d z ie ży S z k ó ł W ołyńskich.

Z załam aniem ruchu sportow ego w Polsce, w ysunięto zagadnienie sportu szkolnego na plan pierw szy. W toczącej się dyskusji na ten tem at padły słowa gorące, słow a mocne, bijące taranem w m inisterialny zakaz należenia m łodzieży do klubów pozaszkolnych.

Tym czasem pew ne fakty i liczby mówią sam e za siebie. Na od- cimku sportu szkolnego z dnia na dzień m am y do zanotow ania takiej

m ia ry im prezy sportow e, których sukcesu nie pow stydziłby się naj­

pow ażniejszy zw iązek sportow y. W ym ienim y dla przykładu choć by tu r­

pow ażniejszy zw iązek sportow y. W ym ienim y dla przykładu choć by tu r­

Powiązane dokumenty