Seicreiaizi S ta n is ła w R ogow ski
Członkowie Komitetu R ed a k c y jn e g o : H a lin a C z a r n o c k a , R o m a n Chromiński.Kazimierz H enryk G roszyński, B o g d a n Humnicki, M i a n Kozłowski, F ra n cisz ek Mączak, Franciszek Mleczko, Dr. Zdzisław Opolski, mgr. Jerzy O so sto w icz , B ronisław B o b a k , Alina Rusko*
w a , S ta n is ła w Sarek, Jan Sułkowski, Roberi S z ła p a k , M ieczy
s ła w Z adrożny.
TREŚĆ ZESZYTU S ta n is ła w R ogow ski: Mii
Dr. Witold Lemieszewski: U zdrow ienie wsi R o s a Bailly: P o c z a jó w p rz y księżycu S. Żuk: Leon W asilew ski i W a s y l Siefanyk
Wł. Kuczkowski: Kornilety d o m o w e o b r o n y przeci n ic z o - g a z o w e j . . . . . .
K ronika . . . . .
Aiina R u s k o w e : U w a g i o „Weselu" St. W y s p ia ń s k K.H.G.: W oź n y i m inister T e e ir W ołyński
Ro.: Sztuka s t a r o ż y i n e g o Egiptu
Ro.: C hór D a n a . . . . . . .
K o n c e rt p o p u l a r n y z płyt . S p o r t i w y c h o w a n i e fizyczne .
K om u n ik aty n a d e s ł a n e . . . .
S e k r e t a r i a t c z y n n y w d o m u Społ. ZOS. c o d z ie n n ie z w yjątkiem dni św iąt, o d go d z . 18—19.
xrlot-
e g o
str. 75 str. 82
str. 88
sir. 90
sir. 93
str. 100
sir. 104
str. 106
str. 107
str, 108
str, 108
sir. 111
Gdy grenadjerom rzedły kroki w czuwaniu nad nocą i długo w znużonych oczach kołował sen o szpadzie, dlaczego w tedy historjo nie mogłaś odpocząć
i patetycznym traktem grzmieć w brawurowej paradzie?
Pędził czas... M iot kul darł i w yprężał ciała, i krzyż na zoranych polach, razporaz się czernił, ale szli szeregam i przed siebie grenadjerzy wierni w niepotrzebnych i za dalekich chwałach.
Pędził czas... Blakną oczy od słońc i pocisków,
ojczyzna kwitnie coraz słodzie] pod strzępem sztandarów i dlaczego wtedy historjo gdy było tak blisko
nie kazałaś zagłuszyć huku salw triumfalnem larum?
Pędził czas... W wypłowiały mundur zamknięte wspomnienie napróżno o dni twarde dobijało się rzewną nutą
lecz nie wolno było pomyśleć, że to właśnie jutro
bardziej niż kiedykolwiek zapachnie w aw rzynow y wieniec...
A ż grenadjerom którejś nocy, gdy znużone powieki sen kleił, powiedziano, że umarł, żeś tej nócy historjo umarła.:.
A oni: surowe tw arze a w oczach wizerunki armat
i niew strzym any pochód za śladem budowanych przez ciebie nadziei...
Jakto? W wiosenną noc? W czas legend i w czas snów o szpadzie?
Krótko salutowany honor przed mitem się sprężył.
I nim nowa legenda nad naszemi głowam i zacięży
znów pójdziesz historjo przed siebie nieskończonym marszem w paradzie.
S T A N IS Ł A W ROGO WSKI.
Z Y C I E K R Z E M I E N I E C K I E
1 1 DWUTYGODNIK SPO ŁECZN Y — — ROK VI
15-31 MARCA 1937NR 5
—6
D r. W it o ld L e m ie s z e w s k i.
UZDROWIENIE WSI
Z aktualizow ana obecnie przez Instytut Spraw Społecznych spraw a zapobiegania chorobom i lecznictw a na wsi w ym aga niew ątpliw ie, szerszego om ów ienia i naśw ietlenia z wielu stron, by przy rozw iązaniu tych zagadniań nie ograniczono się w yłącznie do stwier
dzeniu istniejących braków , -a- jednocześnie uniknięto stw arzania fik
cyjnego ideału. Bo czyż nie b y ła fikcyjną pom oc lekarska dla szero
kich m as w rosyjskich przychodnich ziem skich (sam orządow ych) gdzie: l) w ydaw ano leki bezpłatnie, 2) bezpłatne przyjęcia trw ały od 8 rano do 3 południu, 3) zatrudnionych było I lekarz i 4 —5 felcze- czerów, 4) frekw encja dzienna w ynosiła do 150 osób (zdaw ało by się że to w szystko takie idealne), a jednocześnie l) porada lekarska wzgl. b adanie trw ało przeciętnie 2—3 m inuty, 2) recepty były szablo
nowe, w ykonyw ane na poczekaniu przez felczerów. Do dzisiaj na k re
sach w schodnich pam iętają te „ziem skie" przychodnie, no i bezkry
tycznie tęsknią niem al za nimi. Można też w paść i w inną skrajność:
pobudow ać sanitarne pałace, do których nikt się nie zgłosi.
N ależyte załatw ienie spraw y lecznictwa i zapobiegania chorobom n a wsi w ym aga tylko dw óch rzeczy: czasu i pieniędzy (w zględ
nie odwrotnie: pieniędzy i czasu). Z łożenie na barki samego sam orządu (który jeszcze dzisiaj obcina sanitarne budżety) rozw iązania spraw y lecznictw a wiejskiego jest dlań ciężarem nie do udźwignięcia.
Państw o, m ając szereg innych zadań do realizacji, n a cele lecznictw a przeznacza kw oty ograniczone (na dow ód niech pos
łuży ten fakt, że Skarb zalega stale z w ypłatą należności za leczenie urzędników państw ow ych). U bezpieczalnie Społeczne, pom im o ciąg
łych reorganizacji, rozdrabniania i ponow nego scalania jednostek
„bratnich" (chyba siostrzanych, bo U bezpieczalnia jest, jak wiadom o rodzaju żeńskiego),—jeszcze nie osiągnęły w łaściw ych form organiza
cyjnych. A kcja niezorganizow anego społeczeństw a, gdy chodzi o ciąg
łą ofiarność, nie w ystarczy (ofiarność społeczeństw a reaguje tylko na doraźne potrzeby i hasła). Stow arzyszenia o zadaniach leczniczo-za
pobiegaw czych nigdzie nie rozw inęły tak szerokiej akcji, jak naprzyk-
ład stow arzyszenia ośw iatow e P. M. S. lub T. S. L. Pozostają wresz cie „Spółdzielnie zd ro w ia”, które znowu w ym agają odpow iedniego stopnia uśw iadom ienia ludności wiejskiej; wszak wiemy jakie trudności z kaptow aniem członków m ają spółdzielnie spożyw ców i inne. Skoro żadna z wyżej w ym ienionych instytucji sam a nie rozw iązuje cało
kształtu zagadnienia, być m oże skoordynow anie icb pracy (zw łaszcza w dziedzinie profilaktyki) pod kierow nictwem M inisterstw a Z drow ia da pożądane wyniki.
Scalana akcja uzdrow ienia wsi spotka się na wsi z szeregiem trudności. Pierw szą z tych trudności będą lekarze, którzy nie chcą a zresztą i nie mogą odsiedlać się na wsi tak gęsto wzgl. planow o ,jak tego w ym agałaby gęstość zaludnienia i odległość osiedli. Nie wiem, jakie są rezultaty ankiety na tem at osiedlania się na wsi, ogłoszonej ostatnio przez Zw iązek Lekarzy P. natom iast wiadom ym już jest, że całkowi"
cie zaw iodła akcja D epartam entu Służby Zdrow ia, zapoczątkow ana w śród m łodych lekarzy w spraw ie ich osiedlania się na wsi. Moim zdaniem , w pływ a na tę niechęć wiele przyczyn. Przede wszystkim-—w porów naniu z zagranicą, gdzie I lekarz przypada na paruset obywa"
teli,—nasze stosunki i warunki są zupełnie inne chociażby ze względu na poziom przeciętnej zamożności obywateli, znacznie niższy u n a s niż zagranicą. W Polsce przypada przeciętnie 1 lekarz na 3000 oby
wateli; otóż na wsi te 3000 obyw ateli nie są w stanie utrzym ać 1. le"
karza. Dopiero „zaplecze" wsi będącej siedzibą lekarza, liczące około 15000 m ieszkańców, daje tę możliwość o ile w pobliżu niem a m iasta pow iatow ego wzgl. ruchliw ego m iasteczka (z siedzibą zarządu gminne*
go, sądu, spółdzielni, większych targów i t.p., które w sumie- tw orzą ośrodek przyciągający okoliczną ludność). Nie m oże lekarz osiedlić się w miejscowości, pozbaw ionej apteki, bo żaden chory nie będzie chciał odbyw ać podw ójnej drogi. Dzisiaj na W ołyniu spotykam y m iasteczka o 2-3 tysiącach m ieszkańców, skupiające 2"3 lekarzy ale w tedy „zap*
lecze“ powinno w ynosić 40"50 tysięcy m ieszkańców.
Ogól nie należy przyjąć, że bez stałej płatnej posady lekarz na wsi nie m oże się utrzym ać. Z a m inim um egzystencji dla lekarza bez rodziny na wsi należy uznać kwotę 500-600 zł. zaś dla obarczonych rodziną około 1000 zł. m iesięcznie, zważywszy, że lekarz nie aw ansuje, że z biegiem czasu przychodzi w zrost w ydatków (kształcenie dzieci i t.p.), że fachowe czasopism a, książki, kursy i t,p. są kosztowne, że le*
karzowi tradycyjnie staw iane są wyższe wym agania, jeśli chodzi o po*
ziom kulturalny—...ofiarność publiczną i t.p. Otóż na wsi nie tak częs*
sto osiąga cię to m inim um egzystencji: dalej szereg innych zagadnień
jest znacznie trudniejszy do realizacji na wsi, niż w mieście, a miano*
wicie: kształcenie dzieci, utrzym anie zainteresow ań na możliwym po
ziom ie kulturalnym (książki, czasopism a, wycieczki), uzupełnienie w iadom ości fachowych, trudność z w ydostaniem się ze wsi do w ięk
szego m iasta, perespektyw a niedostatku w razie utraty zdolności do p racy i t. p. Do tego należy dodać inne niem iłe m om enty jak zły stan dróg, perspektyw a podróżow ania o każdej porze dnia i nocy jakimś niew ygodnym wozem niekiedy 15—20 km. z tym, że przy w jeździe na podvirórku spotyka rodzina wiadom ością, że się niepotrzebnie przyjechało {dziecko już się urodziło, albo chorem u lepiej wzgl. zm arł i t.p.) a w ty ch w ypadkach honorarium nie jest regulow ane (bo się nic nie robiło), niekiedy zaś honorarium w brew poprzedniej um ow ie nie jest płacone
„bo my tacy biedni" W ytoczenie w tych w ypadkach spraw y sądowej
—zdyskw alifikow ałoby lekarza u miejscowej ludności nazawsze. W resz
cie nazaw sze nab y ta nalepka „lekarz z P ipidów ki“ (ani autorytetu ani p ow ażania etc.) i perspektyw a wszelkich ujem nych stron życia m ało
m iasteczkow ego.
L ekarze pozostający w m ieście czegoś podobnego ani w pracy ani w perspektyw ie nie mają, bo gdy naw et kilka lat spędzają w trudnych w arunkach m aterialnych, zawsze w cześniej czy później z kw alifikacjam i specjalistów (b. asystentów , b. ordynatorów większych szpitali) zajm ują lepsze posady w m iastach prow incjonalnych, które w porów naniu z m ałym i m iasteczkam i przecież są stolicam i i dają lep
sze pod każdym względem w arunki bytow ania. T ak się kształtują w arunki pracy dla lekarza p rak ty k a na wsi i stąd płynie niechęć le
k arza do osiedlania się na wsi.
Z ajrzyjm y teraz do pew nego pow iatu na W ołyniu. Jak się tu przedstaw ia organizacja lecznictw a sam orządow ego i pryw atnego? Prze
ciętny rejon (okręg) liczy około 40-60 tysięcy m ieszkańców; o d 40 do 50 kilku sołectw; 25 do 35 szkół pow szechnych (z 4-6 tysiącam i dzieci) i odległością do najbliższego ośrodka leczniczego do 20 km. Pom oc lekarska jest zorganizow ana w ten sposób, że każdy rejon m a szpita
lik od 6 do 15 łóżek dla chorych wszelkiego rodzaju. Przy szpitalikach są m ałe am bulatoria. Personel składa się z 1 lekarza, w niektórych szpitalach 1 felczera oraz 1 położnej rejonowej pełniącej rów nież funk
cję pielęgniarki. O p łata zasadnicza w przechodni wynosi 1 zł., dla dzieci szkolnych gruźlików, jaglików i w eneryków porady są bezpłatne z a ś w szpitalach tak sa wynosi od 4 do 5 zł. dziennie bez dodatko
w ych o p łat za zabiegi i leki. Niezam ożni chorzy są leczeni na koszt
gm iny wzgl. sejm iku. Do obow iązków lekarza okręgowego należy p ro
w adzenie przychodni, szpitalika, lustracja sanitarna osiedli, sklepów,
targów etc. etc., dalej lustracja szkół: propaganda, udział w konferen
cjach nauczycielskich, zebraniach sołtysów etc. W pow iatow ym m ieś
cie jest sam orządow y szpital na 65 łóżek, odpow iednio w yposażony (R oentgen, pracow nia bakteriologiczno-chem iczna etc ), dokąd zgłasza
ją się sami bezpośrednio lub są kierowani chorzy, w ym agający dłuż
szego leczenia, przeprow adzenia badań diagnostycznych lub zabiegów chirurgicznych. Uważam opisaną organizację lecznictw a za niezłą, gdyż ludność m a m ożność za- stosunkowo niew ielką opłatą, uzyskać poradę ew entualnie kurację w szpitalu. W łaśnie tutaj m am y ten zd u m iewający fakt, że ludność nie dąży do należytego w ykorzystania tych urządzeń, że się odnosi w rażenie przerostu organizacii sanitarnej po
nad potrzeby miejscowe. A przecież wiemy, że wieś choruje, że wielu chorych nie zgłasza się wcale n a v e t w ciężkich w ypadkach. T o sam o co w przychodniach rejonowych, widzim y również u lekarzy p ryw at
nych (w każdym m iasteczku m ieszka 2—3): niew ielką frekwencję, re zultaty której są bardzo dalekie od m inimum egzystencji. T u tkw i ostrzeżenie dla projektodaw ców wszelkich ośrodków (lekarskich czy pielęgniarskich): nie śpieszyć się i organizow ać ośrodki tylko tam, gdzie potrzeba ich jest w yraźnie zaznaczona: P ow ściągliw y stosunek ludności do lecznictwa należy tłum aczyć w ielom a w zględam i; 1) d o dzisiaj pieniądz na wsi jest bardzo drogi, 2) chory w ieśniak zaw sze liczy na sam ouzdrow ienie bez leczenia się wogóle, 3) zanim w ieśniak zdecyduje się wreszcie zgłosić do lekarza, przechodzi szereg punktów lecznictwa: domowego, znachorskiego, pseudofelczarskiego, stosow ania leków zapisanych copraw da przez lekarza, ale innem u chorem u i t. p.;
niekiedy przyw iezie znachora z odległej o 30—40 km. wsi (szczególnie w w ypadkach złam ań i zwichnięć uznaniem cieszą się „kostopraw y“
—nastaw iacze kości). M iędzy innym i jest bardzo popularny ( t o „sku
teczny”) sposób rozpoznaw ania i leczenia chorób za pom ocą taczania wzgl. tarzania jajka kurzego po ciele chorego z uw zględnieniem miejsc bolesnych lub dotkniętych chorobą. 4) Dopiero gdy to wszys- ko zaw iedzie chory udaje się do felczera dyplom ow anego (tanie pora
dy) a w braku felczera dopiero do lekarza. 5) Dość często ro dzina jaw nie w obecności naw et ciężko chorego rozw aża czy opłaci go się leczyć i jeśli niem a w idoków na wyzdrowienie, orzeka, że szkoda w ydatków i zabiera chorego do domu. Nieraz lekarz widząc bezna
dziejny stan musi zapew niać że „w szystko będzie dobrze”, byleby chorego pozostaw iono w szpitalu. Skutek takiego wyczekiw ania jest oczywisty: lżejsze w ypadki w trakcie opisanej wędrówki ulegają pop
raw ie (stąd cudotw órczość znachorów ) zaś beznadziejne w ypadki dość często giną podczas kuracji u lekarzy (stąd opinia nieuctw a lekarzy).
6) N iem ałą rolę odgryw a koszt leków: znachor czy felczer za tę samą.
■złotówkę nie tylko poradzi ale i lek sfabrykuje, zaś lekarz kieruje do apteki, gdzie się płaci za leki kilka lub kilkanaście złotych. Z um ieszczeniem chorych w szpitalu m a się często trudności: tutaj nie- tylko koszta leczenia odgryw ają rolę ale i paniczny strach przed szpi
talem . Nieraz rodzice radzą się chorego 7-letniego dziecka czy ono chce pozostać w szpitalu i skw apliw ie korzystają z odpowiedzi prze
czącej, która ich rozgrzesza z obaw y przed szpitalem , zaś chore, nie-*
kiedy śm iertelnie, dziecko pow raca do swego barłogu w chacie. W o kresie epidem ii są szerzone niedorzeczne opowieści jak ta na przyk
ład , że „rząd zarządził w ytrucie w szystkich starszych i nierokujących popraw y chorych (na czerw onkę) w obec nadm iaru ludności w pań
stw ie" i t.p. G dy stosow ano przym us przy odstaw ianiu chorych zakaź
nych do szpitala, chorych ukryw ano, a gdy „życzliwy" sąsiad zdradził obecność chorego,—lekarzow i dem onstrow ano zam iast chorego inną, oczywiście zdrową, osobę. Ludność niechętnie korzysta również z po
m ocy położnych, która nietylko pociąga za sobą koszty ale w ikła porządek życia codziennego w chacie przez żądanie czystych prześ
cieradeł, bielizny, pościeli i t. d. t. j. tego w szystkiego czego w chacie nie ma. W szak „babka" w iejska nie tylko pom aga rodzącej, ale rów
nież sprzątnie chatę, ugotuje straw ę dla pozostałej rodziny, dopilnuje drobiu, bydła etc., t. j. zastąpi całkow icie gosposię przez cały czas niezdolności do pracy (zresztą krótki zgodnie z obyczajam i) — za bardzo skrom nym w ynagrodzeniem w naturze. Oczywiście położna takich św iadczeń udzielić nie m oże i to jest przyczyną niew zyw ania położnej w czasie właściw ym . T en negatyw izm wiejski w stosunku do lecznictw a jest drugą przeszkodą w akcji uzdrow ienia wsi. Na tle pow yższych w arunków jasną się staje konieczność propagandy. Gdy w eźm iem y pod uwagę, że na propagandę nie m a m iejsca w okresie pracy w polu, dalej na wiosnę i w jesieni gdy się często całkow icie przeryw a kom unikacja pom iędzy osiedlami, wreszcie brak lokali (bo szkoły nie w szędzie są i niezaw sze są dostępne), — stanie się zrozu
m iała niem ożliw ość rozw inięcia szerszej akcji, pom ijając już konserw a
tyzm starszych wieśniaków , a lekcew ażenie młodych, Jest to już trze
cia trudność specyficznie w iejska.
Z przedstaw ionego p o v y ż e j obrazu wynika, że I) niedociągnięcia w lecznictwie i zapobieganiu chorobom pow stały z winy nie tylko sam orządu, ale i ludności, która nie docenia i nie rozum ie wysików j nie rozum ie w ładz sam orządow ych i państw ow ych, 2) dla wszelkich reform pow inno się w terenie przygotow ać odpow iednie podłoże, a re
form y należy w prow adzać oględnie i powoli. Dodam, że przeludnienie
szpitali m iejskich m a swoje specyficzne przyczyny i że stan lecznictw a
w m iastach nie może być m iernikiem przy ocenie w arunków wiejskich.
O statnio zw ołana przez Instytut Spraw Społecznych konferencja pośw ięcona opiece lekarskiej na wsi, jak sądzę ze spraw ozdań prasy, w ysunęła na czoło potrzeb wsi: a) organizację i budow ę w iejskich oś
rodków zdrow ia (wraz z pracow niam i diagnostycznym i), b) zw alcza
nie chorób społecznych, c) opiekę nad m atką i dzieckiem , d) opiekę nad szkołam i, e) obniżenie taksy aptecznej, f) zapew nienie obyw ate
lom ciągłej opieki lekarskiej w każdym okresie życia, g) nasilenie i przyśpieszenie akcji zapobiegaw czej, h) organizację „spółdzielni zdro
w ia”, jako najskuteczniejszej formy zorganizow anego lecznictw a na wsi. Nie wiem, czy była poruszona kw estją budow nictw a w iejskiego (domy, łaźnie, studnie i ustępy), w ychow ania fizycznego m łodzieży wiejskiej w okresie poza szkolnym; propagandy higieny, oraz lecznic
twa wzgl. um ieszczania w zakładach um ysłowo chorych. W yszczególnio
ne wyżej zagadnienia składają się na całokształt spraw y . uzdrow ienia wsi. Nie wiem jakie proponow ano i ustalono rozw iązanie tych zagad
nień, więc n>fc mogę ich om awiać, natom iast pragnę przedstaw ić sze
reg postulatów, które nasuw a codzienne dośw iadczenie lekarza okrę
gowego w ram ach istniejących (na W ołyniu) w arunków i organizacji profilaktyki i lecznictw a na wsi:
1) Zw olnienie lekarzy rejonow ych od obow iązku lustracji sanitar
nych osiedli i t. p. i przekazanie tej funkcji kpntrolorom sanitarnym . Do obowiązków takiego kontrolera należało by: nadzór nad stanem sa
nitarnym osiedli, system atyczna, możliwie częsta kontrola ich (studnie, podwórza, ustępy, sklepy etc.), prow adzenie w yw iadów epidem icznych, dezynfekcja lokali w w ypadku chorób zakaźnych etc.), N apraw dę, szkoda studiów uniw ersyteckich nato, by skontrolow ać czy w ustępie są drzwi i sedes. Jest to nieracjonalne w ykorzystanie fachowca. Dzi
siaj lekarz rejonow y m a rocznie 150 w yjazdów propagandow ych w teren (przy dw ukrotnym zw iedzaniu szkół od 50 do 75 wyjazdów oraz lustracja osiedli około 80-90 w yjazdów jeśli się lekarz będzie stosow ał do zarządzeń), oraz szereg nadprogram ow ych, gdy w ybuchnie epidem ia. O siedle, liczące 500-600 sadyb w ym aga więcej niż dwuch w yjazdów dorocznych, gdyż jest fizyczną niem ożliwością zlustrow ać jednego dnia więcej niż 200 sadyb. Stąd w ypływ a wniosek, że w dzi
siejszych w arunkach nadzór nad stanem sanitarnym osiedli jest proble
m atyczny. Po odliczeniu św iąt oraz dni w yjazdow ych, na przyjęcie am bulatoryjne pozostaje niew iele ponad 150 dni roku, a więc cierpi na tym lecznictwo. Z aangażow anie kontrolera sanitarnego (pracują
cego zresztą pod kierow nictw em lekarza) pociągnie za sobą m niejsze
k o szta niż zw iększenie ilości rejonów w powiecie,
2) R eorganizacja istniejących przychodni w kierunku przeistocze
n ia ich w ośrodki zdrow ia do zw alczania chorób społecznych (gruźli
cy, jaglicy, chorób w enerycznych etc.). O środki zdrow ia m ają być w y
posażone w podręczne pracow nie diagnostyczne i łączyć się ze szpitalam i.
3) Szpitaliki winne posiadać m inim um 12 łóżek (w tym 2 dla obserw acji zakaźnych, 2 położnicze, reszta dla innych chorób),
4) Badanie diagnozy w kierunku w ykrycia chorób zakaźnych w enerycznych i gruźlicy winno być bezpłatne. W każdym razie te b adania m ają być bezp łatn e dla osób niezam ożnych, o tym zaś ma decydow ać lekarz. D zisiejszy stan rzeczy zm usza lekarza do kierow a
n ia spraw y do zarządu gm innego (który badania opłaca) a to znowu pów oduje naruszenie tajem nicy lekarskiej oraz naraża chorego na sze
reg przykrości (jeśli chodzi o weneryków i gruźlików).
5) Leczenie am bulatoryjne i szpitalne (w razie potrzeby) chorób społecznych (t. j. w enerycznych, jaglicy i gruźlicy) winno być bez p łatn e (nie sam e tylko zabiegi ale i leki). U m otyw ow aniejjak w pkt. 4.
6) Um ożliwienie lekarzom rejonow ym przesłuchania co 3-4 lata kursów uzupełniających 1-2 m iesięcznych poza ram am i urlopu w ypo
czynkow ego z zakresu lecznictwa, profilaktyki i t. p.
7) U proszczenie form alności przy leczeniu ludności ubogiej, aby pom inąć uciekanie się do nakazów płatniczych, sekw estratorów i t. p.
8) O bniżenie taksy aptecznej do możliwie niskich granic.
9) Pociągnięcie do akcji propagandow ej nauczycielstw a szkół pow szechnych.
W yżej w ym ienione p ostulaty w znacznym stopniu podnoszą koszty lecznictw a a przecież jeszcze nie rozw iązują spraw y całkowicie. W y
sunąłem je jako najpilniejsze na tle istniejących w arunków na W ołyniu.
Dalszym i postulatam i, które pociągną za sobą dalsze koszta, ty lk o że są nieco mniej pilne: 1) stw orzenie instytucji higienistek szkolnych z przydzieleniem każdej higienistce około 30 szkół, by mniej w ięcej raz na m iesiąc m ogła odw iedzić każdą szkołę. H igienistkom m ożną było by przydzielić pozaszkolną akcję propagandow ą. O czywiście doroczna w izytacja lekarska szkół pozostałaby bez zm iany. 2) Stw o
rzenie lotnych stacji opieki nad m atką i dzieckiem z takim rozlicze
niem , by regularne przyjazdy stacji m iały m iejsce co 3 m iesiące do
każdej m iejscowości w rejonie. 3) R ealizacja ciągłości opieki lekarskiej
n ad ludnością w inna nastąpić w połączeniu ze spraw ą w ychow ania
fizycznego i przysposobienia wojskowego.
Nie wiem, jak na konferencji rozw iązano spraw ę sfinansow ania w ysuniętych tam projektów po za ram am i spółdzielni zdrowia. M oże znalezione rozw iązanie pozwoli na realizację w ym ienionych p rz e z e m nie postulatów , jeśli nie w szystkich więc przynajm niej niektórych. W każdym razie, gdybyśm y naw et najidealniej zm ontowali na wsi pom oc sanitarno-lekarską, na rezultaty m usim y zaczekać dobrych kilka lat.
R o s a B a illy .
POCZAJÓW PR ZY KSIĘŻYCU
Zamieszczamy artykuł znanej dzia
łaczki francuskiej, przyjaciółki Polski, p. Rosa bailly, będący szczerym zachw y
tem nad pięknem Poczajowa.
R e d a k c j a Ł aw ra Poczajow ska ukazała mi się w chwili „gdy popołudnie mija się z wieczorem'*, piękna i nierealna jak sen. Ł aw ra Poczajow ska—te dw a słow a czy nie są one przesiąknięte egzotyzm em pociąga
jącym i niepokojącym zarazem?
Nie m ożna się pokusić o danie po parogodzinnej w ycieczce praw dziw ego obrazu tego klasztoru. P rzyznam się też, że najsilniej pociągała m nie do Poczajow a w spaniałość architektury Ław ry.
Było mi danym tylko chwil kilka podziw iać ją w najfantastycz
niejszym ośw ietleniu konającego słońca i wschodzącej tarczy księżyca.
Czyż zapom nę kiedy wieże wysokie, w zniesione przez Potockich w epoce pełnej porywów , a rozwagi, wdzięku i szlachetności, w stylu ba
roku tak odważnym , a zrównoważonym, rycerskim i pełnym zm ysło
wości. Jedna z tych wież, purpurow a od strony zachodu, stała przed nam i, m ając na tło bezbrzeżny widnokrąg, którego szczegóły: wsie, rze
ki, kępy drzew, rozpływ ały się u stóp naszych w bladych, dalekich m głach. W znosiła się ona biała na tle bezw zględnie czystego nieba, zaróżow ionego u horyzontu i przechodzącego całą gam ę najbardziej subtelnych tonów aż do w prost niew yrażalnego turkusu. Na tych cza
row anych odcieniach nieba rysow ały się też kam ienne znicze, okalają
ce terasę przed wieżą. Znicze, gnące się w barokow ym rytm ie w yw o
ływ ały wizję tanecznego korowodu. T en m eneut klasyczny, zastygły i
m ilczący, rozw ijał się u granic Rosji, tej Rosji, która od P io tra
W ielkiego w alczy z swoją dzikością, nie znalazłszy f do dziś swego praw dziw ego oblicza. Lecz w Poczajow ie nie tylko na tej terasie P olska staje tw arzą w tw arz z Rosją.
Ławra w Poczajowie
Strom y wjazd, w ąskie, w ysokie w rota prow adzą na dziedziniec klasztoru. D roga wznosi się ostro dalej pod cienistym i drzewam i, roz
gałęziając się na lewo do pryw atnych m ieszkań przełożonych i n a praw o do nowej cerkwi, zbudow anej w najbliższym sąsiedztw ie daw nej dzw onicy o szlachetnych kształtach. T a w ysoka sześciokątna dzwo- nica, której piętra podtrzym yw ane są kolum ienkam i o bogatych głow i
cach, nie m a w sobie nic, co by m ogło zadziw ić człow ieka z zachodu
—m a w szystko, żeby go oczarow ąć. N atom iast przed jej sąsiadką czu
jem y się dziw nie niesw ojo—również biała jak tam ta ale ciężka i m a
sywna, jakże w ydaje się niska pod ogrom ną kopułą z zielonego b rą
zu. T rz eb a czekać nocy, by ta b analna kopuła zaznała łaski w oczach
naszych; księżyc, obrysow ując jej kontury w ydobędzie jej geom etrycz
ne piękno. Drz,wi cerkw i są nieduże. Szeroki, zielony daszek niespo-
kojną łam aną linią otacza mozajkę, która nikłem u wejściu dodaje po
wagi. W powoli zapadającym m roku rozeznajem y długie postacie o
surow ym wyrazie, z dużymi, sztywnym i skrzydłam i. O ileż bardziej uprzejm e, powiewne, jasne są anioły raju katolickiego. T e w czerni i purpurze spoglądają poważnie, praw ie srogo, jakby chciały ostrzec grzesznika, że piekło bliskie. Nad drugim w ejściem zielony daszek chroni m ozajkow ą M atkę Bożą o olbrzym ich bizantyńskich oczach, o których nie wiem y czy są tak przepaściste czy tylko zdziwione. Jej C hrystusek i anioły są nam dziwnie obce; nie przyw ykliśm y do takiej godności i co praw da indeferentyzm u istot niebiańskich.
Przestępujem y próg cerkwi, m ając się mimowoli na baczności.
Mnich przew odnik nas oprowadza: w zm ierzchu w nętrza zdaje się on nam cieniem, jego długa, czarna sutanna faluje bezszelestnie nad zie
m ią, hebanow a, kw adratow a broda i sztywny, czarny kołpak podnoszą niesam ow itość postaci. Z jego oczu p ad a czasem błysk spojrzenia, dziw nie przejm ującego, głębokiego, w nikającego — spojrzenia m ęża stanu i ascety zarazem . Błysk ten jakby w ydobyw ał słabości dusz naszych na światło dzienne, zasnuw ając je równocześnie woalem w yro
zum ienia. Czyżby to taktow ne zjaw isko było niegdyś światowcem , szarpanym niepokojem i nam iętnościam i? czyż potrafił je zam knąć w ciasnej zakonnej szacie? czy głębokie przeżycia duchow ego staną mu za dziwne perypetje całego ludzkiego życia, że mu się o n e zdadzą błahostkam i tylko? Sunie on wciąż przed nami, zjaw a n o cn a—zagadka nieodczytana.
W nętrze św iątyni prawosławnej,... pragniem y jej ducha zrozum ieć
—podziwiać; opada nas jednak jakaś dziwna nieśm iałość, w m iarę jak przydłużam y konteplację, przeradza się ona powoli w praw dziw y lęk.
O lbrzym ie sklepienie, oparte na w spaniałych założeniach świątyni, nie wznosi się jednak ku n iebu—przeciwnie, ciężko na ziem ię opad a—•
praw dziw e gasidło nadziei. Spoczyw a ono na bardzo niskich, niesam o
wicie grubych m urach, które nasuw ają pojęcie nieubłaganego w ięzie
nia, a wąskie, sklepione v nich przejścia otw ierają m roczne p ersp ek tyw y jakby do cel skazańców . W katedrach gotyckich czy baroku jezuickim jest zachow ana, rzec m ożna, proporcja m iędzy filarem a człowiekiem. Kolum na jest to w spanialszy kształt ludzki, uproszczony i powiększony. Lekkie kolum ienki w zruszają nas jak czar m łodych dziew cząt—ciężki słup daje w rażenie potęgi, siły powagi, gonny filar przypom ina drzewo, maszt, sw obodę wichru, a tu istota ludzka czuje się zm iażdżoną przez ciężar i niew rażliw ość m aterii. T u w szystko m ó
wi o ślepej sile, o bezlitosnym praw ie fizycznym. W ciąż i wciąż w ra
całam tu m yślą do groty P adirac, wysokiej na 90 metrów, w której jednak przypraw ia o duszności zw isły na niej ciężar ziemi.
R ozbłysnął kolorowym i lam pkam i olbrzym y świecznik, zdum ie
w ający, jednolity pas bronzu i zam iast złagodzić w rażenie „potęgi ciem ności’ w tej św iątyni, jeszcze ją podkreślił. Z jaw iły się na ścia
nach w jasnych św ieżych barw ach długie postacie—cóż kiedy duch ich, więziony w sztyw nych kształtach bizantyńskiego ujęcia. Jakie by uczucia nimi m iotały, one będą zaw sze kam ienne—czasem z drogich kam ieni— ale zaw sze kam ieniem bez duszy. O ne nie mogą się w yzwo
lić, żeby się do nas zniżyć, ani się straw ić w ogniu boskim. Nie m o
gą być pośrednikam i m iędzy stw orzeniem a stwórcą. Na tym tle wy- olbrzym iałych, obcych nam scen, je dy nie żywa postać m nicha prze
w odnika drobnieje w nikłe rozm iary istoty ludzkiej.
A le pora iść dalej. W szystkie poruszone m ęty, nagrom adzonych, przez lata w spom nień legend o Iwanie Groźnym, baletów rosyjskich powieści i dram atów Gogola, Tołstoja, Dostojewskiego, osiadają ciężko na duszy.
W ostatnich blaskach zachodu nabieram y znowu tchu przed sa
m otną dzw onicą—tym fletem z kam ienia, skąd spływ a pieśń katolic
kich dzwonów. A le noc zapada. Przy latarni, a raczej przy stoczku, zw iedzam y klasztor. Długo trw ało to zw iedzanie. Co chwila znika nasz przew odnik i w głuchych m rokach słyszym y tylko zgrzyt odwiecz
nych zamków , chrzęst olbrzym ich kluczy i odsuw anie z hukiem ciężkich zapór żelaznych drzwi, obracających się z trudem w za
wiasach. W głębi zabłysło św iatełko stoczka, dążym y ku niemu, p o tykając się na wilgotnej, nierównej, kam iennej podłodze. W innym ko
rytarzu drzwi uchylone pozw alają zajrzeć do źle zam iecionych, praw ie pustych izb, tonących w zielonym mroku, w których cichej m edytacji nikt nikom u nie przeryw a, naw et pająkom . W śród labiryntu nieskoń
czonych korytarzy, schodów, schodków i drzwi zam ajaczy czasem ciem no-niebieski m ały kw adrat i trw a długą chw ilę nim pojm iem y, że to kaw ałek nieba wieczornego zagląda przez lunetę w grubych m urach. Jakby do zwykłej izby w chodzim y całkiem niespodzianie do wysokiej, a niezbyt szerokiej naw y kościelnej. Krzyczące m alow idła>
w iele okopconych złoceń, pew ien nieład zaniedbania, a po środku ja"
kiś biedak rozm odlony zastygły w ekstazie, do posągu podobny. T o zim ow a kaplica, objaśnia przew odnik, jedyna opalana. W najw iększe m rozy przenosi się tu cudow ny obraz Przeczystej.
Z aw iłym i korytarzam i dochodzim y do kościoła katolickiego P o tockich w jezuickim stylu, który R osjanie adaptow ali dla religii pra- praw osław nej. U m ieszczono tu chorągw ie i obrazy bizatyńskie, czer- w ono-złoty ikonostas odłam ał kaw ałek nawy, ale w rozm iarach i li
niach zasadniczych nie dało się nic zmienić. P ilastry w znoszą się ry t
m icznie, kopuła nabrzm iew a w odw ażny i wzniosły kształt; ziem ia jest
tylko odskocznią, wszystko rwie się ku niebiosom . T o uniesienie, to- krzyk. T u nic nie ciąży, nic nie uciska. T a k a architektura nie rozka
zuje, ale zaprasza. Jakże nie spojrzeć w górę, kiedy głowice pilastrów- są tak czarujące, jakże nie towarzyszyć wzrokiem w ykw itnym liniom elipsy aż do szczytu kopuły.
Ściany zdobią obrazy XVIII wieku w stylowych ram ach. W idzim y tu dzieje cudownego obrazu wśród postaci z ów czesna m odnie przyb
ranych, żywo gestykulujących na tle rodzim ego krajobrazu. M alow idła te są w yrazem epoki, więc wraz z nią są przem ijające prócz b u jn ie tętniącego w nich życia, wiecznego życia, spowitego w znikom e kształ
ty. Mnich prow adzi nas do w spaniałego relikw iarza, u stóp którego m a początek cudow ne źródło. Już sam fakt jego tam obecności, jak tw ierdzą geologowie, z cudem graniczy, a uzdrow ienia go potw ierdza
ją. Niżej, głosi legenda, znak stopy M atki Bożej odciśniętej na skale.
U szczytu ikonostasu cudow ny obraz, ale nie m ożna na nim nic rozeznać, tak lśni cały od złota, srebra, i drogich kam ieni. S chodzim y w głąb skały, na której stoi klasztor i kościoły. N aprzód w ygodnym i schodami, w zdłuż szerokich sieni, które do poszczególnych kaplic pro
wadzą, m ijam y jasne przedsionki i obszerne sale, praw ie nieum eblo- wane, choć ściany ich pokryte są gęsto obrazam i. T o braciszek klasz
torny w iększą część ich w ym alował, nie ucząc się ponoć nigdy rysun
ku, co się w tych dziełach uwidacznia. Inne obrazy o ciałach nadm ier
nie w yciągniętych, i w ydłużonych każą m yśleć o El Greco, ale bez.
jego geniuszu. Nagle całkiem inna ręka, cieszy oczy dobrze m odelow a
nym ciałem, szczęśliwą kom pozycją, zachw ycającym przeciw staw ieniem koloru niebieskiego z blado-zielonym , o ile nam stoczek dobrze doj
rzeć pozw ala. I dalej w głąb prow adzą niezliczone schody coraz stro—
m sze i korytarze coraz węższe. Jeden z nich cały pokryty freskam i z epoki rom antyzm u. T e postacie w ruchu, o m ałych głów kach, natch
nionych spojrzeniach, o ciałach dla w yrażenia ducha ascezy w nies
kończoność wydłużonych, przypom inają mi—zaledw ie śm iem to nap i
sać-—winietki T ony Johanvot.
Kapliczki, gubiące się w m rokach—schodki w żywej skale w yku
te —stoczki grożą wykończeniem ; ośw ietlając nas nikłym św iatełkiem , rzucają olbrzym ie drżące cienie na wilgotne ściany podziem i. W cho
dzim y powoli w lunatyczny nastrój i tracim y nadzieję dojścia kiedy
kolw iek do kresu wędrówki. Z nów szereg kapliczek; przew odnik w skazuje nam głębszą grotę połączoną z inną przejściem kutym w grubej skale o średnicy nie większej nad pół m etra i tłóm aczy, że te dw ie groty zam ieszkiw ał pustelnik Jow, pełzając z jednej do drugiej.
Do jakiego stopnia w ychudzenia i bezdennej pokory doprow adzić m ógł
po skale tw orzy stalaktyty nad naszym i głowami, jeszcze kilka m ro
cznych zakrętów , pełnych wilgoci i jesteśm y w grocie cudów. Dość w ysoka, nieregularnych rozm iarów jaskinia, w kącie, żelazna furtka chroni dostępu do źródła, m ały zbiornik pozw ala napić się wody cu
downej. Pijem y z uszanow aniem , m yśląc o tłum ach, które tu przed nam i w kładały całą sw ą w iarę i nadzieję w ten skrom ny gest podnie
sienia k u b k a do ust. Myśl nasza zahacza o Lourdes. W oda jest jakoś w yjątkow o dobra, lekka i świeża. Z łożenie drobnej ofiary — krótka m odlitw a o łaskę serc czystych, jak ta krystaliczna woda, pożegnanie zakonnika tęgiego, który tw orzy jakby całość z przysadkow atym i po
tężnym i skałam i, których jest stróżem . W racam y,
D roga pod górę nie w ydaje się krótsza. Bez tchu w ydostajem y się z podziem i. A le z pierw szym krokiem na tera sie znika całe zm ę
czenie. Jesteśm y znow u w zaczarow anym kręgu w św ietle księżyca
—ziem ia przestała istnieć. Z m gieł i oparów w yłania się kam ienna lilia, na której płatk ach skoncentrow ał się księżycow y cz ar—czy to nie z niej em anujące w onie p rzenikają subtelnym szczęściem dusze nasze?
T o w ieaa koścjelna.
U przejm ość w ym agała obejrzeć jeszcze różne nowoczesne urządze
nia i zakłady klasztorne, ale czas nie pozw alał, więc zdecydow aliśm y się tylko na obejrzenie m ieszkania m etropolity. Długo czekaliśm y zre
zygnow ani na klucze, siedząc na schodkach i m ając przed oczym a ciężki m asyw cerkw i. W idzieliśm y z góry co nas czeka: szereg god
nych portretów m alow anych z dokładnością fotografii, m eble p aradne o niezdecydow anym stylu, dyw any w schodnie, długie szeregi foteli w pokrow cach, odbijające się w nieskazitelnie lśniącej podłodze.
Z apew niają nas, że nie w idzieliśm y jeszcze w szystkich skarbów poczajow skich, a jednak odjeżdżam y z duszą wzruszoną, pełną
wrażeń.
Na zakręcie odw racam y się, by raz jeszcze wziąć w oczy i serca o braz Ł aw ry. W ytryska ona nad dachy m iasteczka, w sparta o cokół skały, w ybrylantow a blaskiem księżyca na tle nocnego nieba.
A uto rusza i w, zakręcie uliczki ginie nagle, jak się u kazał naj
bardziej upajający ze snów.
S . Ż u k .
LEON WASILEWSKI I WASYL STEFAMYK
W s p o m n ie n ia p o ś m ie r t n e .
W JV° 12 miesięcznika vZ n ic z’ w Łucku ukazało się wspomnienie pośmier
tne poświęcone L. Wasilewskiemu p rzez autora—Polaka. Poniżej drukujem y wspom
nienie o Nim i znakom itym pisarzu ukra- . ińskim, Stefanyku, napisane przez przedsta
wiciela społeczeństwa ukraińskiego.
Niedawno, bo w m iesiącu grudniu ub. r. społeczeństw o ukraiń
skie i polskie poniosło dwie niepow etow ane straty. Bodajże w ty m sam ym czasie, zm arły dwie znane pow szechnie postacie; 7-grudnia w e wsi Rusowie, w M ałopolsce wschodniej, zm arł znakom ity pisarz u kra
iński, W asyl Stefanyk, 10-go g rudnia—w W arszaw ie gorący patriota, P olak i przyjaciel ukraińskiego narodu, Leon W asilew ski.
W asyl Stefanyk jest ukraińskim pisarzem na europejską m iarę.
Jego talent w pierw szych swoich początkach rozw ijał się w ideowej i literackiej" atm osferze polskich pisarzy tej m iary co Stanisław W ys
piański, Stanisław Przybyszew ski i Władysła»v O rkan. W szyscy oni już dziś nie żyją. Spośród ukraińskich pisarzy, którzy utrzym yw ali związki z przedstaw icielam i „Młodej Polski", pozostał jeszcze przy życiu B ohdan Ł epkij—profesor U kraińskiego U niw ersytetu, autor wielkiej historycz
nej epopei pod tyt. „H etm an M azepa”, napew no znanej także i polskim czytelnikom .
N iew ielka jest literacka puścizna W asyla Stefanyka; obejm uje o na zaledw ie kilka m ałych tom ików drobnych opowiadań. Owe jednak opow iadania, napisane praw dziw ie utalentow anym piórem , posiadają w ielką w artość. Istota twórczości Stefanyka jest naw skróś realistyczna.
Z najdujem y w niej tylko kilka prób podjętych w duchu sym bolizmu.
Jaskraw ość obrazów , głęboka znajom ość życia chłopskiego zdolna p a
ru celnym i chw ytam i ująć najtajniejsze strony ludzkiej duszy—oto mniej w ięcej zalety, które staw iają tw órczość Stefanyka na bardzo wyso
kim poziom ie.
O cenę tw órczości Stefanyka dali jego krakow scy przyjaciele, w y-»
w ydaw szy pierw szy zbiór jego jego opow iadań p.t. „N iebieska ksią
żeczka" w p rzykładzie na język polski. T łum aczem był ‘sam O rkan.
T łum aczenia te ukazały się w czołow ym krakow skim piśm ie literackim
„Ż yciu", redagow anym przez S. W yspiańskiego, i S. Przybyszew skiego.
P ragnąłbym , aby ta krótka charakterystyka literackiego dorobku S tefan y k a w zbudziła zainteresow anie w społeczeństw ie polskim tym n aszym pisaizem .
* * *
W raz ze śm iercią Leona W asilew skiego zeszła do grobu jedna z
■czołowych osobistości polskiego politycznego i publicystycznego św ia
ta, jedna z najpiękniejszych i najcenniejszych postaci. Leon W asilew ski by ł pierw szym m inistrem spraw zagranicznych w odrodzonym P aństw ie Polskim . N iegdyś czołowy działacz P. P. S., Prezes Instytutu b a d a ń narodow ościow ych. W ostatnich czasach redaktor ciekaw ego w arszaw skiego pism a historycznego „N iepodległość”. N iezw ykle boga
ty jest życiorys tego pokojow ego działacza polskiego. L. W asilewski odznaczał się żyw ością usposobienia i jeździł po całym świecie, stu
d iow ał na m iejscu spraw y, które go interesow ały. Już za czasów swej m łodości zajm ow ał się L. W asilew ski problem am i ukraińskim i; będąc studentem uniw ersytetu petersburskiego utrzym yw ał bliskie stosunki z ukraińcam i. Do Lw ow a przyjechał specjalnie po to, aby zapoznać się z czołow ym i galicyjskim i ukraińcam i, jak Franko, M. Paw łyk i in., a studiując filozofię na lwowskim uniw ersytecie, nieustannie w zbogacał sw oje w iadom ości z zakresu spraw ukraińskich. Do końca życia zos
ta ł w ierny sw em u poglądow i, że ukraiński problem m a wielkie zna
czenie m iędzynarodow e i że przy zm ianie politycznych stosunków w E uropie będzie bezsprzecznie zrealizow ane państw o ukraińskie.
Ideę państw a ukraińskiego sta ra ł się pogodzić z mocarstwowoś- cią Polski. W szerokiej przychylności do ukraińskiej spraw y m ożna W asilew skiego porów nać z takim i w ybitnym i osobistościam i polskim i jak prof. B audouin de C ourtenay, red B abiański i in.
Nie m a w ątpliw ości, że pod jego wpływem i niejako z jego szko
ły wyszło niem ało późniejszych polskich publicystów , którzy ustosun
kow ali się obiektyw nie do problem u ukraińskiego, rozporządzając gruntow ną znajom ością spraw ukraińskich. Do tych publicystów nale
ża ł w pierw szym rzędzie nieżyjący już dziś T. Hołówko, do nich m oż
na zaliczyć i takich jak Piotrow ski, Pogonowski i niem ało tych, którzy już dziś m ają nazw iska w ogólnopolskiej publicystyce, jak Bączkows"
ki, Bocheński, P ruszyński i in.
U kraińskiej tem atyce zostały pośw ięcone takie oto utwory W a
silewskiego: „U kraińska spraw a narodow a w jej rozwoju historycznym "
(1925) „Spraw a kresów i m niejszości narodow ych w Polsce1* (1935),
„Spraw y narodow ościow e w teorii i życiu —w ielka rozpraw a na 230
str. (1929) i w reszcie „K w estja ukraińska jako zagadnienie m iędzyna
rodowe (1934). W w ydaniu U kraińskiego Naukowego Instytutu w W ar
szawie w książce p. t. W spom nienia (1932) ukazał się szkic pamięta W asilew skiego p. n. „Moje ukraińskie w sp o m n ien ia1*, w którym ten działacz niezw ykle ciekawie i bar>vnie opow iedział o swoich zw iązkach z ukraińcam i, przede wszystkim zaś swoje pierw sze poznanie z I. F ran
kiem —największym ukraińskim uczonym i pisarzem w Małopolsce.
M iędzy innymi trzeba zaznaczyć, że ś.p. zm arły przepięknie wła"
dał ukraińskim językiem. Do ostatnich dni swego życia interesow ał się ukraińską publicystyką i piśm iennictwem .
Spoczęła, snem wiecznym niecodzienna postać i to w wieku niezbyt późnym , W asilew ski bowiem dniu śmierci liczył 66 lat.
C harakterystycznym rysem W asilewskiego była jego w ysoka kultura osobista. Był to, w całym znaczeniu tego słowa, europejczyk,
Niech tych kilka szczerych słów będzie grudką ziemi na św ieżej jeszcze m ogile dwóch w ybitnych ludzi naszych czasów, a ojczysta zie
mia, dla Każdego z nich, niech będzie lekką.
W l. K u c z k o w s k i
KOMITETY DOMOWE
OBRONY PRZECIWLOTNICZO-GAZOWEJ
W szyscy zdajem y sobie spraw ę z tego, że przyszła w ojna nie będzie się ograniczała tylko do linii frontu. Stąd w ypływ ać w inna świadom ość, iż w organizacji O P L najw ażniejszą rzeczą jest należyte przygotow anie m iast do obrony. P oza stw arzaniem całego szeregu or
ganizacyjnych poczynań ł przygotow ań ogólnej obrony kraju, m usi być sam oobrona ludności, czyli zorganizow ana akcja społeczeństw a w kierunku niesienia sobie pom ocy w czasie napadów lotniczych. A by należycie objąć całokształt obrony ludności cywilnej i dać m ożność zapew nienia obrony każdej rodzinie, problem pow szechnej sam oobro
ny został rozw iązany przez stw orzenie Kom itetów dom owych O PL n a terenie miast. A kcja ta jest o charakterze społecznym , ściśle związa"
nym z całokształtem O PL.
O rganizacja Kom itetów dom ow ych przy udziale m ieszkańców m a swój w yraźny cel, a m ianowicie chodzi o przygotow anie akcji obron
nej na terenie obiektu—domu, oraz o odciążenie m iejskich służb O P L w czasie alarm u przez doraźne likwidowanie w zarodku skutków na
padu, które nie opanow ane natychm iast, m ogłyby w yw ołać w następ
stwie groźne katastrofy. N aprzykład zrzucane masowo z sam olotów
podczas napadów bom by zapalające, term itowe o wysokiej tem peratu-
turze żarzenia się m ogą w yw ołać liczne pożary na strychach. Drobne te pożary dają się łatw o opanow ać w pierw szym okresie, natom iast bez natychm iastow ego likw idow ania m ogłyby łatw o spow odow ać po
żary całych dzielnic.
K om itety dom owe jako najm niejsze kom órki organizacyjne obro
ny p-lotniczej m uszą nab rać charakteru pow szechnego i być sam o
w ystarczalne pod w zględem obrony, a prace przygotow aw cze powinny zak reślać coraz to szersze kręgi.
Niem cy wiele uwagi pośw ięcają organizacji sam oobrony ludności cyw ilnej. A kcja przygotow aw cza została podjęta przez Z w iązek O bro
n y Pow ietrznej, który czyni wielkie wysiłki pod względem organiza- cyjnym dla zjednyw ania ludności w zakresie haseł O PL. Sam oobrona w Niem czech organizacyjnie obejm uje: o.p.l. domów m ieszkalnych i organizację bloków dom owych, a personel sam oobrony składa się z kom endantów dom ów i ich zastępców , ze służby przeciw pożarow ej i ze służby pierw szej pom ocy sanitarnej.
R ów nież i w Z.S.R.R . obrona przeciw lotnicza domów m a szeroko rozw iniętą akcję. A dm inistracja każdego dom u musi w okresie poko
jowym przeprow adzić szereg zarządzeń w zakresie O PL. zabiezpie- czających należytą obronę dla m ieszkańców dom ów w czasie nalotu nieprzyjacielskiego. Z arząd zen ia te są w ydaw ane w kierunku obrony przeciw pożarow ej, sanitarnej, przeciw gazow ej i t. p.
W Polsce prace organizacyjne Kom itetów domowych, oraz szko
lenie kom endantów i służb O P L G . bloków dom owych, pow ierzone jest Lidze O brony Pow ietrznej i Przeciw gazow ej, jako instytucji upo
w ażnionej do organizow ania obrony przeciw lotniczo-gazow ej ludności cywilnej.
O rganizację K om itćtow dom ow ych uw ażam y za najm niejszą ko
m órkę organizacyjną O PL. Z uwagi na sam ow ystarczalnosc pod w zględem w yposażenia w sprzęt, służb O PL., K om itety dom ow e or
ganizuje się na terenie bloków t. zn., że łączy się kilka dom ów m ie
szkalnych, a nieraz i kilkanaście w system blokowy. Z pośród m iesz
kańców utw orzonego bloku, w ybiera się osoby do K om itetu dom ow e
go, który korzystając z pom ocy fachowej L O P P . ^organizuje u siebie obronę przfeciwlotniczą, pod kierow nictw em przeszkolonego na kursie ko m en d an ta bloku.
Przy orgariizacji blok ów dom ow ych należy brać pod uwagę w szystkie m ożliwości urządzeń obronnych przeciw pożarow ych, zaopa
trzenia w odnego, dobór ludzki służb O P L G . oraz należy dążyć do naj
w iększego zabezpieczenia każdego dom u przed skutkam i niebezpie
czeństw a lotniczego.
Najwięcej pracy w przygotow aniu bloków do potrzeb O PL. b ę
d zie m iał K om endant bloku. Jego troską będzie, aby wszyscy byli przeszkoleni na kursach inform acyjnych O PLG . Musi się troszczyć o to, aby m ieć w swej dyspozycji odpow iednią ilość osób fprzeszkolo- nych do służb. M usi w nikać w każdy szczegół przy stw arzaniu i realizacji planu O PL. obiektu.
Przy opracow aniu należytęj obrony należy brać pod uwagę:
zorganizow anie alarm ow ania domu, organizację obrony p. pożarow ej domu,
organizację pom ocy ratow niczo-sanitarnej dla m ieszkańców do
mu w okresie napadu.
Z organizow anie obrony przeciw-gńzowej na terenia domu.
O rganizację służby technicznej.
O w szystkich poczynaniach OPL. należy m yśleć w okresię poko
jow ym i trzeba pam iętać, że akcja OPL. m usi być oparta na środkach i sposobach prostych, nieskom plikow anych, ale przede w szystkim nie
zawodnych.
Prace przygotow aw cze należy prow adzić w kierunku:
1) uśw iadom ienie w szystkich m ieszkańców dom u w celu zaznajo
m ienia ich ze środkam i napadu i ze sposobam i obrony, aby um ieli w pew nym stopniu radzić sobie w krytycznej chwili alarm u i n apadu lotniczego.
2) zaznajom ienie z pracam i i czynnościam i O PL., które m uszą być w ykonane na terenie każdej rodziny.
3) zorganizow anie obrony p.—lotniczej na terenie dom u (bloku), przygotow anie dom ów m ieszkalnych pod względem technicznym do potrzeb O PL. i urządzenie pom ieszczeń uszczelnionych i schronów p.
gazow ych.
C ała akcja obrony przeciwlotniczej m usi przybrać charakter pow szechnej sam oobrony, musi być w ykonana ze św iadom ością i morał"
nym poczuciem i ze starannością we własnym interesie.
T A N I E S A D Z O N K I :
M orw y B iałej (M orus alba) i Akacji Zóttej (C aragana arborescens)
N \ Ż Y W O P Ł O T Y
oraz-krzewów i drzew alejowych i parkow ych bezpośrednio z w łasnych szkółek leśnych
p o l e c a
Z a r z ą d L ic e u m K r z e m ie n ie c k ie g o
Z ż y c ia s p o łe c z n o - k u lt u r a ln e g o w P o c z a jo w ie
Zycie społeczno-kulturalne w Po*
Czajowie jak na tak małe miastecz*
ko jest dość ruchliwe szczególnie w niektórych organizacjach, a zwłasz
cza w ostatnich czasach. Między innymi Oddział Z.P.O.K., który od dwóch lat ujął w swe (ręce dożywia
nie dzieci szkolnych, wciągając do tej akcji grono matek i niektóre or
ganizacje społeczne, zeszłej jesieni szczególną uwagę zwrócił również na zaopatrzenie najbiedniejszych dzieci w niezbędną odzież.
Czterdzieści ośmioro dzieci szcze=
golnie z niższych klas otrzymało
■najniezbędniejsze okrycie uzyskane ze zbiórek i za pieniądze zdobyte z za
bawy połączonej z koncertem i przed
stawieniem. Ostatnio zaś, ponieważ zaczynać ma dożywianie dzieci, urzą
dził przy pomocy matek i innych osób bufet dziecinny na ten cel, opar
ty na pięknych rytmiczno-plastycz
nych tańcach, efektownych kostiu
mach i pięknych kwiatach. Powo
dzenie tej imprezy urządzonej dn. 2 lutego b.r. było wielkie mimo silne
go mrozu. Hucznie oklaskiwano ma
łe ar.tystki i artystów. Bardzo się również podobało to widowisko dzie
ciom szkolnym, dla których dano specjalne przedstawienie, mimo przy
krej dłuższej przerwy wywołanej brakiem światła, co bardzo często zdarza się w Poczajowie w najmniej pożądanych momentach. Dla Oddzia
łu Z.P.O K. publiczność tutejsza swą znaczną liczebnością była miłą nies
podzianką tym bardziej, że w przed
dzień na Akademii z okazji Imienin P. Prezydenta była tylko garstka osób. A podkreślić należy, że prog
ram Akademii, całkowicie wykonany
przez świetlicę przy szkole Nr. 2, był dość bogaty i starannie opracowany.
Składał się z orkiestry, przemówienia i chóru. Nie można zdaje się mówić tu o jakimś umyślnym zaniedbywa
niu obowiązków obywatelskich z okazji tego dnia, zarzut taki zaś mógłby dotyczyć niewielu osób tyl
ko, bo również na przedstawieniu urządzonym przez dzieci ze szkoły Nr. 2 było mało osób nawet z poś
ród rodziców, co tym bardziej może być przykro, że dużo pracy i wysił
ku włożono w przygotowanie kostiu
mów i wyreżyserowanie sztuczek, ukraińskiej i polskiej, które wypadły bardzo dobrze. Widocznie trudne warunki materialne nie pozwalają na wydatek kilkudziesięciogroszowy w niektórych rodzinach. To też lepiej uczynił Kurs kroju i szycia przy Z.P.
O.K. urządzając dn. 6 b.m. na zakoń
czenie bezpłatną herbatkę, urozmai
coną przedstawieniem, śpiewem i tańcami, miał więc dużo gości, cho*
ciaż w zaproszeniach ze względu na szczupły lokal trzeba było bardzo się ograniczać. .
Bawiono się doskonale i nastrój był sympatyczny.
Wogóle na Kursie wytworzył się serdeczny stosunek do Z.P.O K. dzię
ki pewnym członkiniom bliżej sty
kającym się i współpracującym z dziewczętami. Pozatym obok zajęć praktycznych wygłoszono na kursie szereg pogadanek z dziedzin najbardziej kobiecie potrzebnych.
Mimo znacznej liczby organizacyj społecznych w Poczajowie, widać po ostatnich doświadczeniach, żre na
leżałoby jeszcze przy Oddziale Z.P.O.
K. stworzyć rodzaj świetlicy dla
młodzieży żeńskiej, co ze względu
na inne sprawy, zabierające czas
członkiniom, nie może być na razie zrealizowane.
K u rs s tr z e le c k i.
Dnia 25 lutego b. r. odbył się w Krzemieńcu kurs żeński gospodar*
stwa domowego, zorganizowany przez Związek, Strzelecki, przy udziale 20 uczestniczek. Równocześnie odbyły się wj kłady dla przodowników świet*
licowych, na które przybyło 23 słu
chaczy.
K u rs h ig ie n y .
R W. Kob. i Związek Strzelecki zorganizowały w dniach między 1 .III a 4.III b.r. kurs .Zdrowia w chacie wiejskiej" dla 60 uczestniczek z Po
lesia, Podola i Wołynia. Na kursie, odbytym w gmachu ochronki sejmi
kowej, wygłoszono szeieg, prelekcyj i zademonstrowano pokazy higjenicz- ne.
Z ja z d R e z e r w is t ó w .
W Domu Społecznym ZOS odbył się Walny Zjazd Rezerwistów, pod przewodnictwem p. Borysowicza, wi
ceprezesa podokręgu Wołyńskiego.
Zjazd, w którym wzięli udział dele
gaci poszczególnych Kół powiatowych po udzieleniu absolutorium ustępu
jącemu Zarządowi, ukonstytuował no
we władze w osobach: pp. Abta Kazimierza, Zaboklickiego Zygmunta, Kurzeja Kazimierza, Zwiejskiego W ła
dysław a, Ostrowskiego Stanisława, Bednarskiego Stefana, Bieńczyckiego Władysława, Mana Bohdana. Do Ko
misji Rewizyjnej wószli pp.: Kasprzy- kowski Witalis. Pluta Paweł i Mo- nastyrski Michał.
W a ln e Z e b r a n i e P .C .K .
W vdniu 3.III 1936 r odbyło się Walne Zebranie Polskiego Czerwone
go Krzyża, yv Salach Domu Społecz
nego ZOS Po wysłuchaniu sprawoz
dań i udzieleniu absolutorium ustę
pującemu Zarządowi, powołano no
wy w składzie: prezes -Dr. Łodziń- ski K., p Ludomir Chołodziński. p„.
Irena Boczkowska, p. Mieczysław Petryna, p. Stefan Fuchs i in.
P o ż a r S z k o ł y S z y b o w c o w e j na S o k o le j C ó r z e .
Na skutek nieostrożnego obchodze
nia się z łatwopalnym płynem, słu
żącym >do klejenia poszczególnych części maszyn, powstał w dniu 7 brn- pożar, który , zniszczył aparaty i u- rządzenia jednej z największych szkól szybowcowych w Polsce na Sokole) Górze. Wbrew rozsiewanym pogłos
kom, że uległy tylko zniszpzeniu nie*
które części urządzeń, uważamy za.
stosowne sprostować, iż pożar ten zniszczył 10 aparatów szybowcowych co w ogólnym dorobku tej Szkoły, równoważy się kompletnej klęsce.
Wysiłek i poświęcenie kierownika.
Szkoły Mikulskiego oraz personelu mimo użycie środków zapobiegaw
czych, spełzły na niczym: pożar błys
kawicznie objął wysuszony budulee głównego budynku, w którym mieś
cił się hangar, świetlica, kancelaria, warsztaty -reparaeyjne i sypialnia.
Z pośród szalejących płomieni z tru
dem zdołano tylko częściowo urato
wać inwentarz oraz pomieszenie kasy, przyczym księgowość i rachun
kowość pozostały nienaruszone, Tak
że najdroższe i najwartowsze apara*
ty-zostały uratowane. Ogólną stratę, spowodowaną klęską pożaru, oblicza się w przybliżeniu na- kwotę 30.000 zł.
Ok. godz, 1-szej. a więc niespełna w godzinę po wybuchu pożaru, przy
były na miejsce wypadku władze państwowe z Starostą pow. krzem.
Skrzyńskim i prezesem LOPP.-u, ku
ratorem Liceum, Czarnockim na czele.
Niezwłocznie też, komisja z Łucka,.
z dyrektorem Okręgu LOPP. Markow
skim i nacz. wydz. wojsk, Urzędu,-
Wojewódzkiego, Krasińskim, przepro
wadziła badania oraz ocenę strat.
Wypadek powyższy wywołał zrozu
miałe wrażeni* nie tylko w pow, krzemienieckim, ale i w całej Polsce:
społeczeństwo miejscowe, rozumiejąc potrzebę utrzymywania Szkoły Szy
bowcowej, pośpieszyło z ofiarną po
mocą, i jak się dowiadujemy, kilka
naście majątków ziemskich przystą
piło do akcji odbudowy, przeznacza
jąc na ten cel potrzebny budulec.
Z e b r a n i e Z w ią z k u L e g io n is t ó w .
W dniu 8 bm., w sali domu Spo
łecznego ZOS odbyło się zebranie Związku Legionistow. Po wysłuchaniu sprawozdania Zarządu i udzielenia absolutorium, przystępiono do wyboru nowych władz na rok bież.
Nowy zarząd przedstawia się obecnie w następującym składzie: prezes-—
Dr. Klaudiusz Krzehlik. dwaj vice- prezesi—kpt. Teliga i os. wojsk. Ur
baniec, sekretarz—p. Wawrzyszak.
Członkowie Zarządu: por. Dobrzyń
ski i Szydłowski.
A k a d e m ia k u czci S z e w c z e n k i.
Staraniem komitetu wyłonionego z pośród społeczeństwa ukraińskiego, odbyła się w Krzemieńcu, w dniu 7 bm. uroczysta akademia ku czci wieszcza ukraińskiego Tarasa Szew
czenki. Uroczystość wypełniły pro
dukcje chóru „Zapowitu*, odczyt dr.
Karchuta o twórczości poety oraz deklamacje, wygłoszone przez przed
stawicieli młodzieży ukraińskiej. Jed*
nocześnie, w tym samym dniu, odby
ły się podobne uroezystości w całym powiecie krzemienieckim.
K o n fe r e n c ja N a u c z y c ie ls k a w K r z e m ie ń c u ,