• Nie Znaleziono Wyników

Biblioteka Uniwersytecka

p rzechodziłem . C ien k a ło jó w k a n a n izk im w arszta cie szew ckim , sła b o o św ieca zaled w ie je d e n k ą t p ok o ju . P rzy w arsztacie p ra cu je d w ó ch ludzi.

S ied zą c y bliżej w y so k i i ch u d y m ężczyzn a, sz ew c z u rod zen ia n ie­ ja k o , w b ija w p od eszw ę w p raw n ą i p e w n ą rę k ą s z ty fty drew niane. D o s ta ł się on do m iasta n ied a­ w no, ale m a ju ż ro b o ty d o sy ć i w p u stk o w iu n ap ew n o d łu g o się nie zasiedzi.

D ru gi, sied zący dalej, m ę żczy ­ zn a ze śliczn ą m ęzk ą tw arzą, zn aczn ie n iższy od p. Józefa, w y ­ ró w n y w a i w y g ła d z a obcas, ale p ow oli, bez ow ej szp arkości, z k tó ­ rą p racu je p. Józef. D ość sp oj­ rzeć n a tw arz n iższego szew ca, ab}'- b ę d ą c n ajzap aleń szym

c iw n ik iem w sze lk ich te o ry i o ra- so w o ści lu d zk ie j, o d g a d n ą ć , że c z ło w ie k ten n ie p rz y w arszta cie sied ział n ieg d yś.

R ze czy w iście , p. Ja n H orod el- sk i b y ł n ie g d y ś słu ch a cze m m e­ d y c y n y , p ó ź n ie j. .. ale o tem , czem on b y w a ł później, i w e d w a wie- czo ry-b y n ie o p o w ied zieć, teraz od la t ju ż p ięciu je s t on szew cem , i p o w ie d zm y p ra w d ę otw arcie, szew cem -p ijakiem . N a łó g je g o nie p o z w a la m u n a w e t p o m y śle ć o za p row ad zen iu w ła sn e g o w arsz­ ta tu , w ię c też tu ła ł się on po w szy stk ich w a rszta ta ch tu tejszych, p ra cu ją c cudzem n arzęd ziem i cięż­ k o m u bardzo. Z a n a czy n ie k a ż d y w ła śc icie l p o b ie ra z n a c zn y p ro ­ cent, i n a w e t p an J ó ze f n iew iele p o d o b n o o d stąp ił m u od cen y

p ob ieran ej p rzez in n y c h m aj­ strów .

H a rd a to n ie g d y ś i ro g a ta b y ła dusza, ale ż y c ie starło j ą i w d ep ­ tało w ta k ie b ło to , z k tó re g o w y ­ ch o d zą c a ło dusze n ie ty lk o p ięk n e i szlachetn e, ale i silne zarazem . H o ro d elsk i n ie m ia ł tej m ocy, której n ie g n ą żad n e bu rze i b y ł dziś sta ły m m ieszk ań cem p u stk o ­ w ia. J e g o dn i n a ziem i są p o li­ czon e; rozum , ośw iata, k tó re p o­ siad a ł n ieg d y ś, dają m u tera z zu ­ p ełn ą św iad o m o ść sw e g o p o ło że ­ n ia i ja k ą n ap e łn iają g o ryczą, o tern zap ew n e n ik t n ig d y nie do­ w ie się n a ziem i.

C zy to p iętn o za g ła d y , w y ry te n a je g o czole, czy też m o że in ne g łę b sze p rz y c z y n y n ad ają tw a rz y je g o sz cze g ó ln y w yraz. Pow

łe m w yżej, że tw a rz ta b y ła p ię ­ k n a m ę zk ą p ięk n o ścią, i do dać w in ieiiem , że tc h n ę ła on a ła g o ­ dnym , m ię k k im w yrazem , k tó ry je s t sz czy tem k o b ie ce j p ięk n o ści, i n a p ię tn o w an a b y ła n ieo p isan ym ja k im ś sm utk iem . W ob ejściu b y ł on in n y tro ch ę; i sp o só b w y ra ­ ża n ia się, i m an iery, często zd ra­ d z a ły w p ły w otoczenia, w k tó ­ ry m o d d a w n a się zn ajd o w a ł; czę­ sto, ale n ie zaw sze, m ó g ł on je ­ d n a k za p a n o w a ć n ad so b ą i w ted y n a tw a rz y je g o zja w ia ła się n o w a ce c h a czło w ieczeń stw a , je szcze nie sta rte g o zu p ełn ie: ru m ien iec w sty ­ du n ad p ołożen iem sw ojem .

S zew cy , g d y m w szedł, j a k p rzy ­ sto i lu d zio m p racu jącym , n ie p o ­ ru sz yli się n a w e t n a sw y c h sto ł­ k a c h ; ro zebrałem się w ię c i

oczy-ściłe m z n a m a rz łeg o lo d u w m il­ czeniu, i dop iero, g d y m p od szed ł k u n im bliżej, p o d n io s ły się obie n a c h y lo n e g ło w y , w ita ją c m nie p rzy ja zn y m u śm iechem . P an J ó ­ zef, ze w zg lęd u n a sz ty ftó w parę, trz y m a n y c h w zębach, p o d a ł m i rękę, m ru cząc coś nieokreślen ie, i p u śc ił ją n a ty c h m ia st w ru ch a u to m a ty c z n y ; H o ro d elsk i po p rzy w itan iu o b e jrza ł ob cas je szcze n iesk oń czon y, i sta w ia ją c b u t na ziem i, w y r z e k ł z w estch n ien iem : »I dieło s kon com « *). B y ło to u lu b io n e p rzy sło w ie je g o .

_ Co sk o ń czo n e? — za p y tałem jed n ak .

_ W sz y stk o — b rzm ia ła ró w ­ nież stereot3^powa odpow iedź.

— T y lk o n ie o b ca s — m ru k n ą ł pan Józef, w y jm u ją c ostatn i szty ft z zębów .

— A w ła śn ie , m oże i obcas, jeżeli, rozum ie się, n ie rzu cę tej ru in y p rzeklętej i nie w ró c ę zn ow u do d y a cz k a — o d p arł ż y w o H o- rodelski.

— A czy tu p an u źle, czy co? — p rze k o m a rza ł się p a n Józef. — W arszta t c h w a ła B o g u d o bry, n a ­ czyn ia do syć, a i p o k o jó w , ch o ć k o try d a n sa w yw ijaj.

A le H o ro d elsk i nie s łu c h a ł i cią­ g n ą ł dalej:

— T ak , b ard zo b y ć m oże, że rzu cę to szew ctw o m o je, je żeli ty lk o p ó k i czas do d y a c z k a się n ie prżeniosę. R zu cę, b o szew c ten oto d o w ió d ł m i czarno na białem , że p su na b u d ę nie zd ało

się to rzem iosło m oje, że p a rta ­ czem je ste m i szew cem ty lk o u d y a cz k a p a rta cza b y ć m ogę.

Pan J ó ze f z a c h y c h o ta ł w y so ce zad o w olo n y, i ju ż się za b ie ra ł do od p ow ied zi sto so w n ej, g d y bas p o w ażn y:

— C y u d ja ck a , c y n ie u dja- cka, a siew cem n ig d y pon nie b an d zie — p rze rw a ł m u w ch w ili n ajw łaściw szej.

Bas w y c h o d z ił z c iem n e g o kąta te g o ż sa m e g o p o k o ju ; spojrzałem w ię c tam uw ażniej.

N a ta p cz an ie do ść n izk im sie­ d ział ze sp u szczo n ą g ło w ą , u sta ­ w iczn ie z lu lk i p y k a ją c , ch ło p ok azały, z w y k le B artłom iejem , rzadziej B artk iem ow czarzem zw any.

zapy-ta łe m , w ita ją c się z m ó w ią ­ cym . ■

— D la t y g o ni, — o d p a rł B ar­ tło m iej — ze n ijak ie stw o rzen ie od p rze zn a cy n ia sw o ig o u c ic nie m o że; ni pies su k om , ni b a b a ch ło p em n ig d y n ie bandzie. — P rzecież to co in n e g o zu ­ p ełn ie? — O no w id zi się ta k tyło , co in seg o , a w rze c y je d n o , b o ch o ć­ b y j a so m n a ten p rz y k ła d : od ro b o ty, ju z i n ie m ó w ić b y m i o tern, n ie u ciek am , a n ie id zie mi p rzecie. A d la c yg o j? D la ty g o , ze n ie p rzy sw ojej ro b o cie stojem . I c h o ć pracuję, n ie piję, m arn ieję j a k ta o w ca n a słocie, i zm ar­

n ieję taki, b o i terom ju z bardzi do p sa n a w eselu, n iźli do c łek a p o d o b n y , ty ło w esele to nijakie.

O n o i od razu t a k m i sie p o k a ­ zało, ja k e m ty ło tu przysed. Bo c y to n ie d ziw p ra w d z iw y ? Z ie­ m ia ta k o w ie lg a , rz y k i n i to m o­ rza , g ó r y n ie Ł y s ic a ć przecie, łąki, tra w y do p a sa i k raj ta k i przez o w có w ! M ąd re ci so m c h ło ­ py, c h o ć b y i ow ca rze nase, i za­ dać i zd jąć u ro k um iej om, i li- k a rstw a n a co, n a co, c h o ćb y i no u p ó r b a b s k i ty z m ajom ; a p o ­ w iedzieć, ze je ziem ia w ie lg a przez ow ców , ze o w ca rzo w i m arn ieć tu w y p a d n ie — n ie u w ierzom !

B artłom iej, j a k to ła tw o d o ­ m yśli się k a żd y , b y ł czaso w ym m ieszk ań cem p u stk o w ia . C hłop to b y ł w ie lk ie j zacn ości, ale fa- ta ln o ść ja k a ś cią ży ła n ad nim ; p ra co w ity , u czc iw y , n ig d z ie j e ­ d n a k n ie m ó g ł zn aleźć zajęcia

k tó re b y m o g ło u w y d a tn ić je g o p rzym io ty, zw ró c ić n ań u w ag ę. N ie d a w n o p rz y b y ł on tu ścią- g n io n y o b ie tn ica m i ja k ie g o ś d o ­ staw cy; o b ietn ice n ie z iś c iły się i B artłom iej, k o rzy sta ją c z ch w i­ lo w e g o p rzy tu łk u , o c z e k iw a ł ty l­ k o , d o p ó k i n ie sp ad n ą troch ę m rozy, a b y w y ru sz y ć w od w ro tn ą drog ę. C hłop to b y ł p ow ażn y, sen sat p ra w d ziw y. G ad a n in y czczej n ie lu b ił i g ło s rza d k o zabierał, ale za to je ż e li o d e z w a ł się k ie ­ dy, to n ie in aczej ty lk o k a te g o ­ ryczn ie, stan o w czo , bez ap elacyi. J a k o p rzed sta w iciel klasy, będą­ cej od daw ien d a w n a k a stą p ra ­ w ie i to do ść u p rzyw ilejow an ą, b y ł on k o n serw a ty stą zapalonym , reform ż a d y c h w sp o łeczeń stw ie n ie d o p u szczał: »pies — psem,

baran — baranem «, b y ło m a k sy ­ m ą je g o . A u to r y te t sw y c h p rze­ w o d n ik ó w m o ra ln y c h p o d n ió sł do k u ltu re lig ijn e g o p ra w ie i od e­ z w a ć się p rzy n im z czem ś, c o b y ch o ć zd ale k a a u to ry te tu te g o d o ­ ty k a ło , n ie za w sze b y ło rzeczą bezpieczną.

— K t o m ó w i ? — z a p y ty w a ł B artłom iej w ta k ich ra za ch g r o ­ źnie.

I g d y nie b y ł bard zo rozdra­ żn ion y, a m ó g ł się ham o w ać, w y ­ su w a ł sw e p ięści p otężn e przed nos m ó w ią ce g o i w y m a w ia ł p o ­ w o li :

— K p y m ów ią!...

W d ru g im ró w n ież w ie lk im p o ­ koju zn ajd o w a ło się je szcze d w óch sta ły c h m ie szk a ń có w p u stk o w ia : ślusarz P o ra n k ie w icz i e x-o b y w

a-te l, n ie g d y ś ja ś n ie w ielm ożn y, p. F e lik s B abiński.

Jeżeli H o ro d elsk i b y ł czło w ie­ kiem , stojącym n a sk raju p rze­ paści, to P o ra n k ie w icz s to c z y ł się ju ż od d a w n a n a sam o dn o ta k o ­

w ej. G d y m w szedł, d łu b a ł on coś o k o ło sw e g o stolika, n azw ę w arsz­ ta tu n oszącego. B lady, c h u d y i d rob ny, je sz c z e drob n iejszy w y ­ d a w a ł się w s k u te k p o c h y łe g o trzy­ m an ia się; ch o d ził ta k zg ię ty , że za p ew n e rza d k i starzec p rzew y ż­ sz a ł g o w tym w zględ zie.

— A w yp ro stu jże się p an cho ć ra z! — m a w ia łem m u nieraz.

— Chi, chi, ch i! — śm ia ł się d o brod u szn ie P o ra n k ie w icz — zie­ m ia, ziem ia, k o c h a n y panie, w y ­ p ro stu je ju ż m n ie ch yb a. O d dzie­ sią te g o ro k u ż y c ia p rzy w

arszta-cie, od ra n a do n ocy, to i stal się w y g n ie p ow oli.

Ż y c ie te g o c z ło w ie k a b y ło p ra ­ w d ziw ą O d ysseją, on ty lk o b ie ­ d a czy sk o U lissesem n ie b y ł n ig d y. Z łe lo sy o b e g n a ły g o p o w szy st­ k ich z ie m ia ch sy b ery jsk ich , i d o ­ g o ry w a ć w y p a d ło m u w n a jg o r­ szej.

B abiński, g d y m w szedł, sp ał; w sta ł je d n a k , u sły sz a w szy n aszą rozm ow ę. W y so k i, b arczysty, b y ł on siln y fizyczn ie, a j e g o tw arz ciem na, o k o lo n a czarn ym j a k w ę ­ g ie l zarostem , z w ie lk ie m i nastro- szon em i brw iam i, m ia ła zaw sze w y ra z su ro w y. R o zrze w n io n y m n ig d y g o n ie w id zia łe m , i ty lk o g d y g o coś b ard zo z a serce c h w y ­ ciło, m r u g a ł p o w ie k a m i n ie z w y ­ k le p ręd k o i ręk ę p o w ó d k ę w y ­

c iąg a ł. W p ra c y n iezm ęczo n y, m ó g ł i u m ia ł p ra co w a ć i jeszcze do n ied aw n a j a k w ó ł p raco w ał. O d la t d w ó ch do p iero p ić za czą ł n a zabój. »Abo g o co trąciło, abo feler ja k i m a w sobie« — m a w ia ł o n im B artłom iej. — G inie w ię c teraz, zd a się, bezp o w ro tn ie, ch o ­ ciaż p rzy sp rzy ja ją cy c h o k o liczn o ­ ścia ch m oże je sz c z e i -wyjdzie z p rzep aści, w k tó rą się stacza, b o c z ło w ie k to siln y niezm ier­ nie.

S ą w R o sy i k o n ie p o cią g o w e, b itiu g a m i zw an e, czarne, złe, ro­ słe i siln e niezm iern ie. Id zie so­ b ie b e sty a ta k a k ro k iem ró w n ym , m iaro w ym , b e z cien ia w y siłk u , a zap ytaj, ile ciężaru na teledze?— 60 p u d ó w co najm niej, a często i sto ciągn ie.

B ab iń sk i do b itiu g a b y ł p o d o ­ bn y, i c h o d ził ta k n aw et, ja k bi- tiu g i chodzą. G d y pójdzie, b y ­ w ało, k ro k ie m w ielk im , p o su w i­ stym , n ig d y m u n ie nadążysz. W szy stk ie z a k u p y z m iasta: chleb, mięso, w ó d k ę on zaw sze nosił, bo n ik t ta k p rę d k o n ie c h o d ził i n ik t ta k m ro zu , c h o ćb y n a j­ w ięk szeg o, n ie znosił.

T w a rd y to c z ło w ie k okrutnie, a ile ciężaru c ią g n ie n ieraz za sobą, n ig d y się n ie d o m yślisz — »bitiug« p ra w d z iw y ! M ia ł on p ró cz te g o ja k iś sp ry t sz cze g ó ln y, k tó ry g o ju ż n ieraz z to n i p raw dziw ej ra to w ał; on to za ją ł p u stk o w ie i b y ł g o sp o d arzem de ju rę, a co jeszcze dziw niejsza, u m ia ł od n a­ leźć J a k u tk ę b rz y d k ą j a k p iek ło , ale u cz c iw ą , j a k ty lk o d z icy lu ­

d zie b yw ają , k tó ra z g o d z iła się b y ć k u c h a rk ą w k o lo n ii. Ę u d o - k s y a te d y b y ła szóstą duszą w p u ­ stk o w iu .

N ie w s z y sc y m ie szk a ń cy p u ­ stk o w ia z g o d zili się od razu na u ro c z y sty o b ch ó d w ig ilii. B artło ­ m iej i co d ziw n iejsza H o rod elski, op ierali się n ajd łużej. »Nie i n ie !_ u p ie ra ł się H o ro d elsk i — w ó d k i m o g ę w yp ić, ile chcecie, zjem co dacie, ale w ig ilia ? N ie!« I d o ­ piero g d y n ie z w y k ła w ym o w a , k tó ­ rą ro zw in ą ł P o ra n k iew icz, zm ięk ­ c z y ła u p ó r B artło m ieja , u stą p ił od razu i Plorodelski.

B abiń ski, j a k to z w y k le w ta ­ k ic h ra za ch b y w ało , w y ru s z y ł bez z w ło k i p o zap asy, i ż y w o p o w ró ­ c ił z m iasta z m ą k ą , m asłem ,

»pępkam i« *) i g ą sio rk ie m w cale p ok aźn ym . Z a k ą s iw s z y w ię c po- trosze i za k ro p iw sz y co najzja- d liw szeg o r o b a k a , w y szliśm y do p ie rw sze g o p o k o ju , a b y nie p rze­ sz k a d za ć p rzy g o to w a n io m , k tó re E u d o k sy a p o d k ie ru n k ie m Po- ra n k iew icza p ro w a d z ić m iała. D u ­ m n y on b y ł n iezm iern ie z o k a ­ za n e g o m u zaszczytu , i z od rzu ­ con ą w t y ł g ło w ą , j a k zaw sze g d y u siło w a ł trzy m a ć się prościej, sp o ­ w a żn iał n iezm iern ie, a b y ł ta k w zruszon y, że p ra w ie zu p ełn ie stra cił d a r m o w y , w y p u szcza ją c zam iast s łó w ja k ie ś chrząlcanie n ieo k reślo n e, k tó re , z p o czą tk u szczegó ln iej, d ła w iło g o zupełn ie.

*) Pępki od ruskiego »Pupki« są to brzu­ szki solone z wielkich i tłustych ryb poła­ wianych w Lenie; jedzą się jak śledzie.

C h rząk an ie u cic h ło nareszcie, i ty lk o łu p a n ie drzazeg , w y b ija n ie ciasta i sk w iercze n ie m a sła w k u ­ ch n i d a w a ły n am zn ać, że o w ła ­ d n ą w sz y w zruszeniem , P o ran kie- w ic z sk ie r o w a ł w reszcie sp ra w y k u ch e n n e n a w ła śc iw ą drogę.

I w p ierw szym p o k o ju g w a r­ niej się teraz zro b iło ; B artłom iej i H o rod elski, p o p u śc iw szy sobie w o d zó w , rw ali j u ż teraz z k o p y ta ; z a cz ę ły się p rzyp o m n ien ia, w y li­ czania, p o ile to la t n ie k tó rzy nie w id y w a li żadn ej w ig ilii, a g d y B artłom iej za u w a ży ł, że w a rto b y b y ło »ochędożnie tro ch ę zasiąść do ty c h o św ię ty ch go dó w « , za­ częło się o g ó ln e m y cie i przebie­ ranie, j a k g d y b y n a b a l ja k i w y ­ b ie ra li się w szyscy.

zabój-cze k o łn ie r z y k i, aż do p o ło w y p o liczk ó w do ch od zące, w d zięcz­ n ym fon ta ziem z c h u stk i k ra cia ­ stej szyję sw ą ozdob iw szy.

B artłom iej w y d o b y ł ze sk rz y n k i ja k iś w ę z e łe k n iew ielk i i szp era­ jąc w nim d łu g o , w y c ią g n ą ł k a ­ w a łe k rzadziuchn ej kraśnej w stą ­ żeczki, p ró b u ją c n a w ią za ć j ą na szyi, ale b ezsk u teczn ie. Z g ru b ia łe i o d w y k łe ręce nie s łu c h a ły g o w cale, i w stą żeczk a w y m y k a ła się m u z p a lcó w . W te d y B artłom iej, z w a b io n y w id a ć w d zięczn y m fo n ­ taziem szew ca, z w ró c ił się doń z p ro śb ą: »A n iech-n o p on i m nie ot tyz!« S z e w c w z ią ł się do ro ­ bo ty, lecz czy to w zią ł się n ie­ dbale, czy też m ru k n ą ł coś o bła- h o ści ozd ob y, b o d o p iero g d y B artłom iej w y m ó w ił p o c ic h u : »A

d y ć to jescej z dom u« — szew ck ie »Aaa!« za b rzm iało in n y m tonem , i B artłom iej, p rzep ro w a d zo n y do św iatła, o trzy m a ł fon taź, z k t ó ­ ry m »choć w za lica n k i idź śm ia­ ło *. B artłom iej ch o d ził z fonta- ziem , ja k g d y b y kij p o łkn ą ł, ale za to g d y je sz c z e i B ab iń sk i p rzy ­ p ią ł w y k ro c h m a lo n y k o łn ie rzy k , a H o ro d elsk i w y c ią g n ą ł ja k ą ś od­ w ieczn ą ża k ietk ę, n ad k tó rej p la ­ m am i b ie d z ił się z p ó ł g o d zin y, z e w n ętrzn y w y g lą d całej naszej k o m p a n ii h arm on ijn ie lic o w a ł z je j u ro c zy sty m w e w n ętrzn y m n astro­ jem . Całej, p ow tarzam , b o g d y w k ró tc e drzw i są sied n ie g o p ok o ju o tw a rły się n aoścież, z ja w ił się w n ich P o ra n k ie w ic z , ró w n ież św iąteczn ie p rzy b ra n y : w d łu ­ g im -w ytartym su rd u c ie , i ch o ć

z m n iejszym k o łn ie rzy k ie m , ale za to z fon ta ziem w ca le n ie g o r­ szym od sz ew ck ie g o .

P o ra n k ie w ic z c h rz ą k n ą ł raz je ­ den i dru g i, ch rz ą k n ą ł w reszcie i trzeci, i p rzy trzy m u ją c je d n ą ręk ą drzwi, d ru g ą zaś w y ra ża ją c n am w szystk im a te n c y ę g łę b o k ą , w y ­ rz e k ł u ro c z y ś c ie :

— K o la c y a g o to w a , p ro szę do s t o łu !

W id o k , k tó ry n am się p o w e j­ ściu o k a za ł, b y ł ta k n iesp od zia­ ny, że w szed łszy, stan ęliśm y ja k w ryci.

P rzy ścia n ie w ew n ętrzn ej p o ­ k o ju stał s t ó ł n iem ały, p rz y k r y ­ ciem białem , ja k n ależy, n a k r y ­

ty — p rzy k ry cie m , p rzez k tó re g o d ziu ry w y g lą d a ło siano, na stole leżące. S t ó ł b y ł o św ie tlo n y d w ie­ m a św iecam i, w li ch tarze blaszan e d o brze p o g ię te w e tk n ię te m i; na je d n y m k o ń c u sto łu u m ieszczon a zo stała w ie lk a m isk a z p r z y je ­ m n ie i w o n n ie d y m iącą k u p ą ła ­ dn ie p o d ru m ie n io n y ch »oładi« *), n a d ru g im k o ń c u zn a jd o w a ła się m isk a z »pępkam i«, o ctem i pie­ przem p rzyp raw io n ym i, o k o ło m i­ sk i le ż a ł ch leb i sta ł g ą sio re k n a­ c zy n iem drobniejszem a różnoro- dnem otoczon y.

N a sa m y m zaś śro d k u stołu, na je d y n y m , n ie g d y ś b ia ły m a dziś z ż ó łk ły m i p oszczerb io n ym

tale-*) »Oładie« coś w rodzaju naszych ra­ cuszków, tylko z przaśnego ciasta.

z p rzysła-rzu le ż a ły o k ru szy n y

n e g o m i op łatk a. A n i p rz y k ry cia b ia - łe g o , an i sia n a , ani o p ła tk a n ik t się nie sp o d zie w a ł; w ięc też w rażen ie w y w o ła n e ty lu n iesp od zian em i a k c e so ry a m ib y ło p o ­ tężne. P o ra n k iew icz, w y ­ so ce z a d o w o lo n y z efektu , w y s u n ą ł się teraz n ap rzód , i zb li­ ż y w s z y do s t o łu , w z ią ł ostrożn ie talerz z o p łatk iem , i p ro ­ stu ją c się, aż m u w k rzy ż a c h zatrzeszcza­

ło , c h rz ą k n ą ł, u sta otw orzył, i g d y w s z y sc y z n ajży w szą

cieką-w o ścią o cze k icieką-w a li całej oracyi, cieką-w y ­ rz e k ł drżącym g ło se m słó w czw oro: — P a n o w ie ! O p ła te k w p rost z W arszaw y...

I Z ło to u s ty n ie p rze m ó w iłb y silniej.

J u ż b o w iem n iecierp liw si zb li­ żali się do stołu , ju ż p o n ę tn y za­ p a ch »oładi« g ó ro w a ć z a cz y n a ł n ad p o w a g ą ch w ili n ied aw nej, ale g d y słó w ty c h czw oro ro zle g ło się w p ok o ju , cisza z a p an o w ała g r o b o w a , ja k o ś m im o w o li w y ­ c iąg n ę li się w sz y sc y w s z e re g je ­ den, i ty lk o g łó w p ięcio ro zw ró ­ ciło się k u talerzow i.

P o ra n k ie w icz w y p ro sto w a ł się zn ow u.

— H m , h m ! P a n o w ie ! Ś w ię ­ to ść taka...

pod ziw em p rze rw ał lę k liw ie B ar­ tłom iej.

— S p o d ziew a m się! in n e g o -b y n ie p rzysłali — z g łę b o k ie m p rze­ św iad czen iem o d p arł P orankie- w icz. — A le — - c ią g n ą ł dalej — hm , to je s t ch ciałem pow ied zieć, g d y je st św ięto ść taka, w ię c się pod zielim y?

— P o d zielim y! a ju ś c i p od zie­ lim y! — u st p ięcio ro w y rz ek ło ja k b y je d n e usta.

P o ra n k ie w icz z ro b ił n o w e usi­ ło w an ie, a b y sta n ą ć prościej.

— G d y zaś, to jest, ch ciałem pow ied zieć, nie u b liża ją c k o c h a ­ nem u p a n u B ab iń sk iem u — i s k ło ­ n ił się m u u n iżen ie — w szy scy śm y w ty c h oto p a ła c a c h gospodarze, w ięc sp o d ziew am się, to je s t m y ­ ś lę , n ajlepiej będzie, je ż e li pan

ja k o g o ś ć nas w s z y stk ich obej­ dzie ..

I p o n so w y cały , sp o c o n y ja k p o p ra cy n ajw iększej, o d d a ł ini talerz z u k łon em .

W z iąłe m talerz i zb liży łem się do B ab iń sk ieg o.

I teraz dopiero, g d y m i sam e­ m u m ó w ić w y p a d ło , zrozu m iałem , ja k ie g o w y s iłk u p o trz e b o w a ł m ój p o p rze d n ik d la sw y c h o ra cy i k ró ­ ciu tk ic h ; ręce m o je trzęsły się, u sta z a m k n ę ły zu p ełn ie. B ab iń sk i zb lad ł, aż zb ielał, i g d y m p od ­ sz ed ł do n ieg o b liż e j, su ro w a tw a rz je g o zja w iła się p rzed e m ną n ieruch o m a, j a k z m arm u ru w y ­ k u ta, i g d y b y n ie to, że p o w iek i z a ła ta ły m u zaw zięcie, m y ślałb y m ż e to trup, n ie za ś ż y w y czło w ie k sto i p rzed e m ną. Z b ie ra ł d łu g o

u staw iczn ie, i w ą tp ię , c z y w zią ł c h o ćb y jedn ą...

Z in n y m i b y ło toż sam o. P o r a n k ie w ic z , ja k o czło w ie k n ajm ięk szeg o serca, p ierw szy za- sz lo c h a ł ja k dzieck o, i c h o ć B ar­ tłom iej, sto ją cy za nim , k rze p ił g o sztu rch an iem i u jm o w a ł p ro ś­ b am i rzew n em i: »Cichoj, bracie, cichoj, b o ry k n ę j a k baran!« — n ic to n ie p o m a g a ło . W ię c też k ie d y m p od szed ł do B artłom ieja,

s iły ju ż g o o p a d ły : liizk o s c h y lił sw ą g ło w ę osiw iałą, i w y c ią g a ją c rę k ę p o op łatek , za czą ł głośn o, p o w o li:

— W im ię O jc a ...iS y n a ...iS w ie n - ty g o ... i S w ie n ty g o , — p o w tó rz y ł ciszej i... r y k n ą ł gło sem w ielkim ...

Ł,zy n am w szy stk im u lg ę p rzy ­ n iosły, w szystk im op rócz B ab iń ­ sk ieg o , k tó ry w śró d p ła czu o g ó l­ n e g o sta ł ja k sk a m ie n ia ły , o c z y ­ m a ty lk o m ru g ając, — i dopiero w idać, g d y m u d o p ie k ło do ż y ­ w e g o , p o n iew a ż zn a jd o w a ł się b liz k o stołu , w y c ią g n ą w s z y obie ręce p o m ięd zy n a czy n ie p om n iej­ sze, o k o ło g ą sio rk a będące, za ­ d z w o n ił szk łem d o ść g ło śn o . P o ­ w ie k i m u la ta ły i ręce trzęsły się

jeszcze, j a k w febrze, ta k , że sam u ży ć ic h nie m ó g ł, i ty lk o g d y P o ra n k ie w ic z ju ż u sp o k o jo n y , po- s k o c z y ł do n ie g o bliżej, szep n ął m u g ło se m sła b y m : — N alej, bracie! P o r a n k i e w i c z j ą ł n a l e w a ć , i r ą k , i l e b y ł o , w y c i ą g n ę ł o się k u sto ­ ł o w i . N a la ć od ra zu w szystk im , ro zu ­ m ie się, n ie m o żn a b y ło , a że k a ż d y p ra g n ie n ie c zu ł do ść silne, w ięc w y m ó w k i sły s z e ć się dały, że w cześn iej o n a la n iu n ie p o ­ m yślan o , w y m ó w k i, k tó re je d n a k od razu p rze c ią ł B artłom iej, m ą­ drze za u w a ży w szy , że: »nie D uch - ci n ik t ś w ie n ty a b y m ó g w iedzieć, ze ża ło ś ć ta k a sro g a zrazu n a ca- lu ś k i n aród n ad yn d zie* . G d y n a ­ reszcie n a c z y n ia w s z y stk ie n a p e ł­

niono, b o jąc się n o w e g o rozrzew ­ nienia, w y c h y liliś m y j e w m ilcze­ niu, z k o le i p rzy stą p iw sz y do sło ­ n y c h i p ie p rzn y ch »pępków «. P o ­ k a rm to taki, że bez sto so w n e g o od w ilża n ia dużo g o n ie zjesz, w ię c g d y P o ra n k ie w ic z u ją ł za g ą sio re k p ow tórn ie, zn o w u ręce w szy stk ie k u n iem u się w y c ią ­ g n ę ły , i tu dopiero za u w a żyliśm y, że rę k i B a b iń sk ieg o p om ięd zy n aszem i n ie b y ło .

B ab iń sk i stał, ja k poprzednio, z n ac zy ń k iem opróżn ionem , ale m ilczący, n ieru ch o m y, zb ielały. P ie rw szy B artłom iej, ja k o z ch o ­ ry m i p r a k ty k n iem ały, d o strze g ł n ieb ezp ieczeń stw a, i ż y w o sk o ­ c z y w sz y k u B abińskiem u, ob ejrzał g o tro sk liw ie:

w idno, ścisło g o zrazu ! — brzm ia ła k o n k lu z y a ostateczn a — a bez ślo zo w za d ła w io m -ci b o le ści ta ­ k o w e cłek a, ja k w ilc y sk o ja g n ia k a . Je je d e n ra tu n e k : j a k ci z w ierz­ ch u b e z ślip ie żale sro g ie n ie sp ły- nom , sp u ścić je trza w e środek, i kiej śc ie k o m p om alu śk u , d ła ­ w ien ie od sy rca odstąpi. T rza m u b y ło od razu w y p ić do trzech raz; ale to n ic je sc e : ch ło p krzep ki, to od yn d zie p o tro ch u !

I w y b ra w sz y n a c z y ń k o p o ­ kaźniejsze, B artłom iej z a k o m e n ­ d ero w ał:

— L e jże P o ra n k ie w ic z! P o ra n k ie w ic z n ala ł, B ab iń sk i

Powiązane dokumenty