• Nie Znaleziono Wyników

Dwie modlitwy ; Srul z Lubartowa ; Maciej Mazur

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Dwie modlitwy ; Srul z Lubartowa ; Maciej Mazur"

Copied!
248
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)
(4)
(5)
(6)
(7)
(8)
(9)

ADAM SZYM AŃSKI

DWIE MODLITWY

S K U L Z L U B A R T O W A M A CIE J M A Z U R Z ilu s tr a c y a m i A . K a m ie ń sk ie g o W A R S Z A W A N A K Ł A D G E B E T H N E R A I W O L F F A 1 8 9 7

(10)
(11)
(12)
(13)

n aturaln ie, d la m nie, g d y ż dziś ja k p rzez m g łę p am iętam te cza­ sy — w je d n ej z n ajw ię k szy ch św iąty ń Podlasia, u sły sz ałe m po raz p ie rw szy w m em ż y c iu h a r­ m o n ijn y i p o tę ż n y śp ie w c h ó ra ln y m ęski. Ś w ią ty n ia , n ap ełn io n a zb i­ tą m asą lu du , pieśni, sp ływ ają cej z chóru la w in ą p alącą, w tó ro w a ła gło sem w ielk im , p rze ch o d zą cy m w łk a n ie , za m iera ją ce w cich ym , coraz cich szym , w reszcie led w ie słysza ln y m ję k u b ła g a ln y m .

(14)

D ro b n e c iało m oje d rżało ja k w febrze, ro zp alon e czoło p rz y k ła ­ d ałem do zim nej p o d ło g i, i s k ła ­ d a jąc i w y c ią g a ją c ręce do B oga, p ro siłem G o, ż e b y u c ic h ł ten ję k , rw ą c y m e serce dziecin ne, że b y ci lu d zie n a ch ó rze n ie śp iew a li t a k żałośn ie, ż e b y im w eselej i radośn iej b y ło n a św iecie. »Zmi- łu j się, zm iłuj, P an iec, p o w ta rza ­ łe m z ta k ą w ia rą i u fn o ścią , że p o k a żd em w e zw a n iu m ojem z za ­ ta jo n y m od d ech em oczek iw ałem , że, ot, ot, za g rzm i g ło s do p io ­ ru n a p o d o b n y i g łu sz ą c m o d ły b ła g a ln e, u ciszy ję k i bo lesn e i ra ­ do sn a p ieśń N arodzen ia, try u m ­ fu jące »Alleluja!« W ielk iej N o c y balsam em sp łyn ie z ch ó ru n a tłu ­ m y m o d lą cy c h się ludzi.

(15)
(16)
(17)

osta-tn ie w estch n ien ie ty s ią c a piersi ech em stłu m io n em z p o d w y s o ­ k ic h sk lep ień sp a d a n a g ło w y m o d lą cy ch się, p rz y g n ia ta ją c je ciężarem o g ó ln e g o b ó lu ; zg ię te do ziem i, k o rn e p osta cie u n ic e ­ stw iają się p raw ie; g łó w lu d z k ic h nie w id a ć w św iąty n i, ty lk o oczu ty siące z g łó w ty c h w p ijają się w obraz B o g a i zan oszą ostatn ią n iem ą p ro śb ę do N iego .

N ajsłab sze e ch a m o d łó w i w e ­ stch n ień lu d zk ic h g in ą w g łę b o ­ k ic h sk lep ie n iach i cisza straszna, cisza g ro b o w a zd a się, zap an uje w św ią ty n i, i w ie rn y ch tysiące, ich ję k i i p rośby, stan ą przed p ró ­ żnią, ro zp ły n ą się w n icestw ie... zgin ą... n iesłyszane...

Straszn ej tej c h w ili bo i się c zło ­ w ie k i k o ją cy m i d ź w ięk a m i m u ­

(18)

z y k i p o d trzy m u je sw e sła b e siły ; m ilczą w ię c u sta zaciśnięte, z g n ie ­ cion ej piersi n ie w zn o si ju ż w e ­ stch n ien ie, ale tam ... w górze... ro zle g a ją się m ię k k ie , ła g o d n e d ź w ięk i i falu jąc w śró d sk lep ień w y s o k ic h , tłu m io n e od decham i lu d zk im i, sch o d z ą n a d ó ł do g ło ­ só w ż y w y c h p od ob n e.

I ję c z y i p ła cz e m etal m a rtw y p o d O żyw czem d o tk n ięciem p a lca lu d zk ie g o , i wr d źw ięk i, w y d arte n ie g d y ś z piersi silniejszej niż p ierś tłu m u , w słu ch u je się tłu m ten, j a k w sw e w łasn e, b ła g a i p ro si z n o w ą ufnością, i u k o jo n y sz tu k ą artysty, siln y n o w ą wiarą, łz y w y le w a nareszcie, w e łza ch ty c h u lg ę znajduje.

N a tę ch w ilę ja k g d y b y czek a ch o r śp iew a jący ch , bo zaled w ie

(19)

zja w ią się n a tw arzach lu d z k ic h p e rły n ied oli człow ieczej, zaled w ie zajaśn ieją on e n a sło ń cu sw ą czy ­ stością n iesk alan ą, p o tęż n a sk a rg a bije zn o w u k u niebiosom , p ali se rca n o w y m p łom ieniem .

I zn o w u ję c z ą usta lu d zk ie, k o ­ rzą się czo ła i c h y lą k u ziem i ciężarem w estch n ień z piersi zb o ­ la ły c h gn iecio n e.

J ęczę i j a z n iem i; m o dlę się je sz c z e goręcej, je sz c z e b ła g a ln iej w y c ią g a m ręce do B o g a surow e- go, je sz c z e dłu żej za trz ym u ję od­ dech, o cze k u ją c cudu w id o m e g o ; ale m ilc zy B óg, p ry sk ają nadzieje dziecinne, a ch ó r w z y w a do n o­ w ej m o dlitw y, p a li je szcze silniej­ szym płom ieniem .

~ B oże m ój, Boże, k ie d y ż się s k o ń cz y ta m o d litw a okrutn a?

(20)

Czuję, że siły m n ie opuszczają, że dłużej tak się m o d lić nie m o­ gę. K o ło m nie m o d li się ojciec u k o c h a n y , tu lę się w ię c do n ieg o ; 011 m n ie ja k zaw sze p o c ie sz y ... A le ojciec, c h o ć n a c h y la się ku m nie, nie w id zi m nie, w idocznie, b o p o tw a rz y je g o łz y p ły n ą i ja czuję ty lk o i słyszę je g o szep t g o ­ rący.

— M ó d l się d ziecię! m ó d l się, je d y n e, i n ie zapom n ij tej m o d li­

tw y w ielk iej!

A ch ó r nie w id zi m nie tem bar- dziej, i ję c z y i p ła cze n o w y m b ó ­ lem . M od lę się w ię c z n o w u ; w sz y ­ stk ie sw e m y śli i czucia sku p iam n a p ro śb ie je d y n e j; p o t k ro p listy w y stę p u je m i n a czoło, zatam o- w y w a m od d ech je szcze dłużej i c z e k a m ... czek a m n a p r ó ż n o !...

(21)
(22)
(23)

B ó g m ilczy, a ch ó r za w o d zi n o w ą sk arg ę.

S tra szn o m i teraz, i du szn o i g o rą co n ad zw y cz aj!

— B oże m ój, Boże, czem uż nie słu ch a sz nas ta k d łu g o ?!

P a ła ja k w o g n iu g ło w a m oja; śp iew chóru, d ź w ięk i organ u , ję ­ k i i w e stch n ien ia lu d zk ie zlew ają się w u sza ch m o ich w szum c h a o ­ ty czn y , bezła d n y. S zu m ten p rze­ chodzi p o w o li w ja k iś h u k m ia­ row y, z p o c z ą tk u w olniejszy, p ó ­ źniej częstszy, z p o c zą tk u bliższy, p óźniej dalszy, do ło p o ta n ia s k rz y ­ deł w ie lk ic h p ta k ó w p o d o b n y ; sin a w y d y m k a d z id e ł czerw ienieje m i w o cza ch i m y śl, że p ro śb y nasze n ie d o ch o d zą do B o g a , j a ­ sn ym p ro m ien iem o św ie ca m oją g ło w ę zm ęczoną. P o d n o szę o c zy

(24)

do g ó r y i z k rzy k ie m rzu cam się do ojca.

T am w górze, w strz ym y w a n e w y so k ie m i sk lep ien iam i św iątyn i, j a k stad o p tactw a, zb ierają ce g o się do odlotu, k łę b ią się i huczą, p ro śb y lu d z k ie ; p rzez w ązk ie o k n a św ią ty n i przed zierają się sm u g i św ia tła sło n e c zn e g o i k u nitn, k u sło ń cu cisn ą się k łę b a m i czerw on aw e, k rw aw e , ję k i i bóle człow iecze...

— T ato, tato ! ch o d źm y m odlić się... tam , do słoń ca, tam u sły sz y n as B ó g w ielki, tam , n ic n ie za­ trzym a p ro śb y naszej...

(25)
(26)
(27)

w X . , j a k w c a ły m k raju ja k u - ck itn , n ie z w y k le w cześnie. Już w k o ń cu sierp n ia p rzy m ro zk i zw a- rz y ły w sze lak ą zie lo n o ść i p o cze r­ niałe, o g o ło co n e ze sw ej k ra sy przyrod niej, przestrzen ie w ielkiej dolin y, w k tó rej le ż y m iasto, p rze d sta w ia ły się teraz o k u c zło ­ w ie k a n ie z w y k le u b og o.

N ędzn e ju r ty , ż a d n y ch b u d y n ­ k ó w , n ic p o d o b n e g o c h o ć b y zda- le k a do ludn ej i ta k w eso łej na je sie n i w si naszej. T ęsk n o ta do k ra ju w czasie tej w czesn ej cho ć

(28)

k ró tk ie j jesien i, p ie rw szy raz sta ­ n ę ła p rzed e m n ą w całej sw ej przerażającej grozie.

W p o ło w ie listo p a d a z a c z ę ły się zn ak o m ite »sorokow iki« *), często bez p rzerw y trw ają ce p rzeszło dw a m iesiące. T o też chorob a, k tó rej u leg łem , ro zw ija ła się p ręd k o i je sz c z e n a d łu g o p rzed ow ym i »sorokow ikam i« w y c ie ń c z y ła m nie zu p ełn ie. J a k o n o w ic y u sz w p o ­ d o b n e g o rodzaju sp raw ach , p o ­ p e łn ia łe m tym czasem m n ó stw o ta k ic h rzeczy, k tó re sam e przez się nie b ę d ą c n iedorzeczn em i, przez c z ło w ie k a d o św ia d czo n e g o są tu p ra k ty k o w a n e w p ew n ej bard zo o g ra n iczo n ej m ierze. W sz y s cy ci, k tó rz y b y li ch o rzy n a n ostalgię,

(29)

staran n ie u n ik a ją w szy stk ieg o , co m o g ło b y w y w o ła ć ch o ro b ę: n ie­ chętn ie m ó w ią o sw ej przeszłości, m ilczą up arcie, g d y rzecz z a ch o ­ dzi o kraju, o k a zu ją w o g ó le dla w s z y stk ie g o , co p o w in n o im b y ć drogie, dziw ną, n iezrozu m iałą ob o ­ ję tn o ść. N a tu ra ln ie ob o ję tn o ść ta je s t p ozorną. Z p o c zą tk u n ie ro ­ zu m ia łem te g o zjaw iska. Później dopiero, g d y m p o b y ł tu dłużej, zro zu m iałem j a k ro zp aczliw y m p an cerzem ci, n a ok o zu p ełn ie zczerstw iali i zo b o ję tn ia li lu d zie o k ry w a li sw e piersi zb olałe, z j a ­ kim w y s iłk ie m p rzed łu ża li sw e istn ien ie n a ziem i; zrozu m iałem , że o b ojętn ość ow a — to sw e g o rodzaju heroizm , p raw d a, m a ły i n ieb ły szczą cy , j a k k a ż d y h eroizm niedoli, ale za w sze heroizm .

(30)

T y m to p u k lerzem ob ojętn ości i p o z o rn e g o za p om n ien ia o k ry ­ w a ją się tu lu dzie ró żn y ch stan ó w i k a t e g o r y i; je d n i czy n ią to z mniej- szem , d ru d zy z w ięk szem rzeczy czynion ej ro zu m ie n ie m , je d n i z m niejszą, d ru d zy z w ię k sz ą w y ­ trw ałością . S zcze g ó ln iejszą j edn ak siłą w oli, z lu dzi p ozorn ie zobo- ję tn ia ły c h , b e zw ą tp ien ia w y ró ­

żn iają się lu dzie w ie jsc y — chłopi. D łu g o , d łu g o trzeb a krzesać, nim się isk rę z c h ło p a ro zża lo­ n e g o d o będ zie; ale za to isk ra ta, g d y w y le ci, b ły śn ie ci p rzed o c z y ­ m a ta k im p łom ieniem , że aż je za k ry jesz od bla sk u lu b o tw o ­ rzysz z przerażeniem .

(31)

Z c iężk ą c h o ro b ą m o co w a łem się ju ż k ilk a m iesięcy, i dzień w ig ilijn y z a sta ł m n ie w chw ili, g d y k u w szystk iem u , co sw ojskie, b ie g łe m ju ż z ty m u p orem n ie­ szczęsnym , z k tó ry m m y ś l p ija k a b ie g n ie k u w ódce, m y śl sz alo n e g o k u idei w y łą czn e j. List, o d e b ra n y p rzed k ilk u d n iam i z w id o czn ym sym bo lem d n ia dzisiejszego, o p ła ­ tkiem , p o k ru szo n y m w d rob n e k a ­ w a łk i, d o la ł o liw y do og n ia. L ist ten od cz ytałe m n iezliczo n ą ilo ść razy, i je żelim teraz b ie g a ł z k ą ta w k ą t sw e g o p ok o ju , j a k w ie­ w ió rk a w sw em k o le zam kn ięta, m yślałem ju ż n ie n ad listem sa­ m ym . W sz y s tk ą tru cizn ę w y w o ­ ła n y c h p rzezeń w sp om n ień z g o ­ rą cz k o w y m p ośp iech em , bez ch w ili o d p o czy n k u , p iłem w c ią g u osta­

(32)

tn ic h n o c y bezsen n ych , i w y o ­ b raźn ia m oja, w yczerp an a , zm ę­ czona, n ie sz ła ju ż dalej. D zień, k tó r y w y w o ła ł ty le w spom nień, sp ra w ił m i ' ty le cierp ień , n ad ­ szed ł; ch o d ziło m i o to tylk o , ja k b y u rząd zić się w ie czo rem tak , a b y w y p ić do d n a k ie lich zd rad li­ w ej sło d y czy , o to c z y ć się atm o­ sferą, k tó r a b y c h o ć n a k ró tk ą c h w ilę , c h o ć z d a le k a , p rzy p o ­ m n ia ła p rzeszłość bezp o w ro tn ą, i p o d su w a ją c n ow e, realne, ch o ćb y n ajg ru b sze obrazy, p o d sy c iła w y ­ cień czo n ą w y o b ra źn ię , d a ła je j k a rm d la n o w y c h w id ziad eł, n o ­ w y c h h a lu cy n acy i.

W X . b y ło w ó w cz a s p arę p o l­ sk ich dom ów , p ro w a d z o n y c h dość otw arcie, a w je d n y m z n ic h c z y też w d w ó c h n a w e t u rządzano

(33)

w ig ilię, dziś je d n a k b y ć tam nie m o głem . D o m y ślić się ła tw o , że dziś c h cia łe m się w y rw a ć z d u sz­ n y ch ra m e k k o n w e n cy o n a lizm u i p o za g ra n ic a m i »tow arzystw a« sp ęd zić w ie cz ó r w ig ilijn y .

Jeżeli w ieczorem , w czasie m ro­ zu w ie lk ie g o , p rze ch o d zą c przez p uste u lice X ., dojdziesz do k o ń ca u licy K o z a c k ie j, zn ajd ziesz się w p u n k c ie , sk ą d ja k n a d ło n i p rzed sta w i ci się m niejsza dziel­ n ica m iasta, od d zielo n a od g łó ­ w n e g o g r o d u , w tern w ła śn ie

m iejscu, starem , zam u lon em ło ż y ­ sk iem rzeki. Im hardziej m róz ci dopiecze, z tern w ię k sz ą p rzy je­ m n o ścią za trzym asz się n a tym p u n k cie, a b y u cie szy ć się w id o ­

(34)

kiem , k tó r y stąd się roztacza. M n ó­ stw o ja śn ie jsz y ch i b led szy ch , sil­ n iejszych i sła b sz y c h św ia te łe k w id n ieje tu zaw sze, n a w e t przez m g ła w ic ę śn ieżn ą. W k ra ju bez­ lu dn ym , p u stym , w id o k w ię k sz eg o sied lisk a lu d z k ie g o je s t ta k p o ­ cią g a ją cy , że nie p rzech o d ziłem tę d y an i razu, a b y n ie n a k a rm ić oczu ty m ta k w id o m y m d o w o ­ dem s iły i ży w o tn o ści człow iek a. Z n am tu ju ż k a ż d y dom . N a jb li­ żej b ły s z c z ą jasn em św iatłem do­ m y b o g a ts z y ch kupców ' i urzędn i­ k ó w , dalej p o d o b n e do ju r t d o m y k o z a ck ie, jeszcze dalej dom szew ca i d y a c z k a zarazem , k u źn ia Jan a P ię trz a k a , je sz c z e d a lej, ledw ie wddzialne z p o z a sz y b z lodu, b ły s z c z ą sła b e ś w ia te łk a z ju r t ja k u c k ic h i p o za n iem i — k o n ie c

(35)

ż y c i a , b e zb rzeżn e śn ieżn e o b ­ szary.

O ja k ż e zim n o tam b y ć m usi! ja k ż e op u szczo n ym , j a k sła b y m czuje się c z ło w ie k sa m o tn y w śró d ty c h ob szarów , z a sy p a n y c h śn ie ­ giem , b ły s z c z ą c y c h lodem , czer­ n ieją cy c h ta jg ą pon u rą, zie ją cy ch m rozem , m rozem i ty lk o m ro­ zem !

T o też p a m iętam to dobrze, d rg n ąłem i serce u d e rzy ło m i sil­ niej, g d y ja k o ś p arę ty g o d n i tem u, za trz ym a w szy się j a k z w y k le na w zg ó rzu , u jrzałem p o raz p ierw szy, j a k z pustej przestrzeni, z a cz y n a ­ ją c e j się za ju r ta m i ja k u c k ie m i, sła b y , s ła b iu tk i o g ie ń b ły s n ą ł m g ła w e m św iatełk iem , z n ik ł i p o ­ k a z a ł się zn o w u . P rzyw id zen ie czy co, u P a n a B og a . N ie

(36)

wde-rzy łe m oczom w ła sn ym , p rzetar­ łe m je raz i d ru g i; ale o g ień sie­ ro cy, daleki, o d cię ty od siedzib lu d z k ic h , m ig o c e coraz w y ra ­ źniej.

D łu g o stałem tu w ó w czas, nim d o m y śliłem się nareszcie, że to straszn y, w y k lę ty dom , dom z p rze­ stra ch em w y m ija n y p rzez lu d n ość m iejscow ą, św ie c ił o g n ie m sam o­ tn ym . W dom u tym k ied yś, przed la ty, k o n a li lu d zie ch o rzy n a ospę*), ale do dziś k a ż d y z m ie jsco w y ch m ie szk a ń có w prędzej zm arznie, n iż w ejd zie do te g o dom u. D o ­

*) Ospa jest tu chorobą nierównie strasz­ niejszą, aniżeli najstraszniejsze cholery azya- tyckie u nas. W czasie epidemii ospy w y­ mierają doszczętnie całe liczne, bo po kil­ kaset głów liczące rody. Ospa więc wzbu­ dza w mieszkańcu tutejszym przestrach

(37)

nieo-m y ślić się w ię c ju ż w żaden sp o ­ só b n ie m o g łem , lctoby tam od­ w a ż y ł się ro zn iecić o g ień w nocy. P rze ch o d z ił w ła śn ie J a k u t ja k iś k o ło m nie, za trz ym ałe m g o w ięc, i w y tłó m a cz y w sz y , j a k m o głem , o co m i c h o d zi, z a p y ta łe m czy n ie w ie, sk ą d b y się o g ie ń w zią ł w d a w n y m szpitalu. J a k u t słu ­ ch a ł m n ie u w ażn ie, d o p ó k i nie rozum iał, o co się p ytam , ale ja k ty lk o p o jm o w a ć zaczął, c o fn ą ł się o k ro k , dw a, trzy, a g d y n astęp ­ n ie zro zu m ia ł z u p e łn ie , zd ją ł czap k ę i w rzasn ą w szy g ło se m

pisany, i domy szpitalne po chorych na ospę z zabitemi drzwiami i oknami stoją zwykle niezajęte. Ponieważ zaś w domach tych chorzy, właściwie rzeczy biorąc, nie leczą się, lecz umierają, więc przestrach, który wzbudzają, jest uzasadniony.

(38)

n ielu d zk im : » K a b y ś a b a sa !« * ) u c ie k ł p rzerażony.

N a d ru g i dzień d op iero d o w ie ­ d ziałem się, że w dom u zadżu- m io n ym k ilk u P o lak ó w , lu d zi bez ju tra , n ie m a jący ch d a ch u nad g ło w ą , z a m ie szk a ło n a stałe. Cza­ sam i, c h o ć n ie n a d łu g o , tu lili się tu ta k że i ta c y ludzie, k tó ­ ry c h lo sy c h w ilo w o ty lk o p o z b a ­ w ia ły w ła śę iw e g o p rzy tu łk u .

W ta k i to sposób, p o z a m ia­ stem , w op u szczon em p u stk o w iu u fo rm o w a ła się m a ła k o lo n ia, sk ła d a ją c a się z lu d zi d w ó c h ty ­ p ó w : sta ły c h i cza so w y c h p u stk o ­ w ia m ieszk ań có w . W p u stk o w iu tem b y w a łe m do ść często i teraz

*) »Kabyś abasa« — idź precz szatanie. W języku jakuckim akcent pada zawsze na ostatnią sylabę.

(39)

oto p o d o ść d łu g im n am yśle w i­ g ilię p o sta n o w iłe m przep ędzić tam że.

O k o ło g o d z in y piątej w yru szy- łem z dom u, zd ając się na ła sk ę i n ieła sk ę m rozu, k tó ry, g d y b y tc h n ą ł sw y m za b ó jczy m »chiju- se n n , w b re w w szelk im z g ó ry u ło żo n y m p la n o m , m ó g ł m nie w e g n a ć do n ajb liższeg o zn ajo ­ m eg o dom u, ale n a szczęście m o­ je, ch o ć m róz b y ł p iek ieln y , ci­ cho b y ło j a k w grob ie. S tra szn y »chijus« n ie w y s z e d ł je sz c z e ze sw y ch k ry jó w e k b ie g u n o w y c h i p o w ietrze sta ło n ieruchom e, za- sty g łe . D zię k i tej o k o liczn o ści bez sz w a n k u do tarłem do m iejsca.

(40)

poko-ja c h , p rzez k tó re p rzejść m usia­ łem , a b y się d o stać do m ieszk al­ nej części d o m u , ostro i p rze­ ra źliw ie d ź w ięcza ło ech o śn iegu , s k rz y p ią c e g o m i p od n o g a m i; w y ­ d a w a ło m i się n aw et, że zim niej tu je s t niż n a dw orze. O k n a za ­ b ite 'b y ły deskam i, w ię c w cie­ m n o ści nieprzejrzanej u ty k a łe m co ch w ila to na g a rn e k rozbity, to n a in n e sp rzęty p ołam an e, ale c h o ć z h a ła sem ro z b ija ły się g raty, g ło śn o p isz cz a ły zard ze­ w ia łe zaw iasy, n ik t z b ęd ą cych tu lu d zi n ie w y jrz a ł n aw et, n ik t n ie z w r a c a ł n a to u w a g i. W ch o ­ dzę n areszcie do m ieszk an ia lu d z­ k ie g o . W d u żym p o k o ju n ie ó w iele, je d n a k w id n ie j, niż w p u sty c h stan cy ach , p rzez k tó re ty lk o co

\ f - > >

Biblioteka

Uniwersytecka

(41)
(42)
(43)

p rzechodziłem . C ien k a ło jó w k a n a n izk im w arszta cie szew ckim , sła b o o św ieca zaled w ie je d e n k ą t p ok o ju . P rzy w arsztacie p ra cu je d w ó ch ludzi.

S ied zą c y bliżej w y so k i i ch u d y m ężczyzn a, sz ew c z u rod zen ia n ie­ ja k o , w b ija w p od eszw ę w p raw n ą i p e w n ą rę k ą s z ty fty drew niane. D o s ta ł się on do m iasta n ied a­ w no, ale m a ju ż ro b o ty d o sy ć i w p u stk o w iu n ap ew n o d łu g o się nie zasiedzi.

D ru gi, sied zący dalej, m ę żczy ­ zn a ze śliczn ą m ęzk ą tw arzą, zn aczn ie n iższy od p. Józefa, w y ­ ró w n y w a i w y g ła d z a obcas, ale p ow oli, bez ow ej szp arkości, z k tó ­ rą p racu je p. Józef. D ość sp oj­ rzeć n a tw arz n iższego szew ca, ab}'- b ę d ą c n ajzap aleń szym

(44)

c iw n ik iem w sze lk ich te o ry i o ra- so w o ści lu d zk ie j, o d g a d n ą ć , że c z ło w ie k ten n ie p rz y w arszta cie sied ział n ieg d yś.

R ze czy w iście , p. Ja n H orod el- sk i b y ł n ie g d y ś słu ch a cze m m e­ d y c y n y , p ó ź n ie j. .. ale o tem , czem on b y w a ł później, i w e d w a wie- czo ry-b y n ie o p o w ied zieć, teraz od la t ju ż p ięciu je s t on szew cem , i p o w ie d zm y p ra w d ę otw arcie, szew cem -p ijakiem . N a łó g je g o nie p o z w a la m u n a w e t p o m y śle ć o za p row ad zen iu w ła sn e g o w arsz­ ta tu , w ię c też tu ła ł się on po w szy stk ich w a rszta ta ch tu tejszych, p ra cu ją c cudzem n arzęd ziem i cięż­ k o m u bardzo. Z a n a czy n ie k a ż d y w ła śc icie l p o b ie ra z n a c zn y p ro ­ cent, i n a w e t p an J ó ze f n iew iele p o d o b n o o d stąp ił m u od cen y

(45)

p ob ieran ej p rzez in n y c h m aj­ strów .

H a rd a to n ie g d y ś i ro g a ta b y ła dusza, ale ż y c ie starło j ą i w d ep ­ tało w ta k ie b ło to , z k tó re g o w y ­ ch o d zą c a ło dusze n ie ty lk o p ięk n e i szlachetn e, ale i silne zarazem . H o ro d elsk i n ie m ia ł tej m ocy, której n ie g n ą żad n e bu rze i b y ł dziś sta ły m m ieszk ań cem p u stk o ­ w ia. J e g o dn i n a ziem i są p o li­ czon e; rozum , ośw iata, k tó re p o­ siad a ł n ieg d y ś, dają m u tera z zu ­ p ełn ą św iad o m o ść sw e g o p o ło że ­ n ia i ja k ą n ap e łn iają g o ryczą, o tern zap ew n e n ik t n ig d y nie do­ w ie się n a ziem i.

C zy to p iętn o za g ła d y , w y ry te n a je g o czole, czy też m o że in ne g łę b sze p rz y c z y n y n ad ają tw a rz y je g o sz cze g ó ln y w yraz. Pow

(46)

łe m w yżej, że tw a rz ta b y ła p ię ­ k n a m ę zk ą p ięk n o ścią, i do dać w in ieiiem , że tc h n ę ła on a ła g o ­ dnym , m ię k k im w yrazem , k tó ry je s t sz czy tem k o b ie ce j p ięk n o ści, i n a p ię tn o w an a b y ła n ieo p isan ym ja k im ś sm utk iem . W ob ejściu b y ł on in n y tro ch ę; i sp o só b w y ra ­ ża n ia się, i m an iery, często zd ra­ d z a ły w p ły w otoczenia, w k tó ­ ry m o d d a w n a się zn ajd o w a ł; czę­ sto, ale n ie zaw sze, m ó g ł on je ­ d n a k za p a n o w a ć n ad so b ą i w ted y n a tw a rz y je g o zja w ia ła się n o w a ce c h a czło w ieczeń stw a , je szcze nie sta rte g o zu p ełn ie: ru m ien iec w sty ­ du n ad p ołożen iem sw ojem .

S zew cy , g d y m w szedł, j a k p rzy ­ sto i lu d zio m p racu jącym , n ie p o ­ ru sz yli się n a w e t n a sw y c h sto ł­ k a c h ; ro zebrałem się w ię c i

(47)

oczy-ściłe m z n a m a rz łeg o lo d u w m il­ czeniu, i dop iero, g d y m p od szed ł k u n im bliżej, p o d n io s ły się obie n a c h y lo n e g ło w y , w ita ją c m nie p rzy ja zn y m u śm iechem . P an J ó ­ zef, ze w zg lęd u n a sz ty ftó w parę, trz y m a n y c h w zębach, p o d a ł m i rękę, m ru cząc coś nieokreślen ie, i p u śc ił ją n a ty c h m ia st w ru ch a u to m a ty c z n y ; H o ro d elsk i po p rzy w itan iu o b e jrza ł ob cas je szcze n iesk oń czon y, i sta w ia ją c b u t na ziem i, w y r z e k ł z w estch n ien iem : »I dieło s kon com « *). B y ło to u lu b io n e p rzy sło w ie je g o .

_ Co sk o ń czo n e? — za p y tałem jed n ak .

_ W sz y stk o — b rzm ia ła ró w ­ nież stereot3^powa odpow iedź.

(48)

— T y lk o n ie o b ca s — m ru k n ą ł pan Józef, w y jm u ją c ostatn i szty ft z zębów .

— A w ła śn ie , m oże i obcas, jeżeli, rozum ie się, n ie rzu cę tej ru in y p rzeklętej i nie w ró c ę zn ow u do d y a cz k a — o d p arł ż y w o H o- rodelski.

— A czy tu p an u źle, czy co? — p rze k o m a rza ł się p a n Józef. — W arszta t c h w a ła B o g u d o bry, n a ­ czyn ia do syć, a i p o k o jó w , ch o ć k o try d a n sa w yw ijaj.

A le H o ro d elsk i nie s łu c h a ł i cią­ g n ą ł dalej:

— T ak , b ard zo b y ć m oże, że rzu cę to szew ctw o m o je, je żeli ty lk o p ó k i czas do d y a c z k a się n ie prżeniosę. R zu cę, b o szew c ten oto d o w ió d ł m i czarno na białem , że p su na b u d ę nie zd ało

(49)

się to rzem iosło m oje, że p a rta ­ czem je ste m i szew cem ty lk o u d y a cz k a p a rta cza b y ć m ogę.

Pan J ó ze f z a c h y c h o ta ł w y so ce zad o w olo n y, i ju ż się za b ie ra ł do od p ow ied zi sto so w n ej, g d y bas p o w ażn y:

— C y u d ja ck a , c y n ie u dja- cka, a siew cem n ig d y pon nie b an d zie — p rze rw a ł m u w ch w ili n ajw łaściw szej.

Bas w y c h o d z ił z c iem n e g o kąta te g o ż sa m e g o p o k o ju ; spojrzałem w ię c tam uw ażniej.

N a ta p cz an ie do ść n izk im sie­ d ział ze sp u szczo n ą g ło w ą , u sta ­ w iczn ie z lu lk i p y k a ją c , ch ło p ok azały, z w y k le B artłom iejem , rzadziej B artk iem ow czarzem zw any.

(50)

zapy-ta łe m , w ita ją c się z m ó w ią ­ cym . ■

— D la t y g o ni, — o d p a rł B ar­ tło m iej — ze n ijak ie stw o rzen ie od p rze zn a cy n ia sw o ig o u c ic nie m o że; ni pies su k om , ni b a b a ch ło p em n ig d y n ie bandzie. — P rzecież to co in n e g o zu ­ p ełn ie? — O no w id zi się ta k tyło , co in seg o , a w rze c y je d n o , b o ch o ć­ b y j a so m n a ten p rz y k ła d : od ro b o ty, ju z i n ie m ó w ić b y m i o tern, n ie u ciek am , a n ie id zie mi p rzecie. A d la c yg o j? D la ty g o , ze n ie p rzy sw ojej ro b o cie stojem . I c h o ć pracuję, n ie piję, m arn ieję j a k ta o w ca n a słocie, i zm ar­

n ieję taki, b o i terom ju z bardzi do p sa n a w eselu, n iźli do c łek a p o d o b n y , ty ło w esele to nijakie.

(51)

O n o i od razu t a k m i sie p o k a ­ zało, ja k e m ty ło tu przysed. Bo c y to n ie d ziw p ra w d z iw y ? Z ie­ m ia ta k o w ie lg a , rz y k i n i to m o­ rza , g ó r y n ie Ł y s ic a ć przecie, łąki, tra w y do p a sa i k raj ta k i przez o w có w ! M ąd re ci so m c h ło ­ py, c h o ć b y i ow ca rze nase, i za­ dać i zd jąć u ro k um iej om, i li- k a rstw a n a co, n a co, c h o ćb y i no u p ó r b a b s k i ty z m ajom ; a p o ­ w iedzieć, ze je ziem ia w ie lg a przez ow ców , ze o w ca rzo w i m arn ieć tu w y p a d n ie — n ie u w ierzom !

B artłom iej, j a k to ła tw o d o ­ m yśli się k a żd y , b y ł czaso w ym m ieszk ań cem p u stk o w ia . C hłop to b y ł w ie lk ie j zacn ości, ale fa- ta ln o ść ja k a ś cią ży ła n ad nim ; p ra co w ity , u czc iw y , n ig d z ie j e ­ d n a k n ie m ó g ł zn aleźć zajęcia

(52)

k tó re b y m o g ło u w y d a tn ić je g o p rzym io ty, zw ró c ić n ań u w ag ę. N ie d a w n o p rz y b y ł on tu ścią- g n io n y o b ie tn ica m i ja k ie g o ś d o ­ staw cy; o b ietn ice n ie z iś c iły się i B artłom iej, k o rzy sta ją c z ch w i­ lo w e g o p rzy tu łk u , o c z e k iw a ł ty l­ k o , d o p ó k i n ie sp ad n ą troch ę m rozy, a b y w y ru sz y ć w od w ro tn ą drog ę. C hłop to b y ł p ow ażn y, sen sat p ra w d ziw y. G ad a n in y czczej n ie lu b ił i g ło s rza d k o zabierał, ale za to je ż e li o d e z w a ł się k ie ­ dy, to n ie in aczej ty lk o k a te g o ­ ryczn ie, stan o w czo , bez ap elacyi. J a k o p rzed sta w iciel klasy, będą­ cej od daw ien d a w n a k a stą p ra ­ w ie i to do ść u p rzyw ilejow an ą, b y ł on k o n serw a ty stą zapalonym , reform ż a d y c h w sp o łeczeń stw ie n ie d o p u szczał: »pies — psem,

(53)

baran — baranem «, b y ło m a k sy ­ m ą je g o . A u to r y te t sw y c h p rze­ w o d n ik ó w m o ra ln y c h p o d n ió sł do k u ltu re lig ijn e g o p ra w ie i od e­ z w a ć się p rzy n im z czem ś, c o b y ch o ć zd ale k a a u to ry te tu te g o d o ­ ty k a ło , n ie za w sze b y ło rzeczą bezpieczną.

— K t o m ó w i ? — z a p y ty w a ł B artłom iej w ta k ich ra za ch g r o ­ źnie.

I g d y nie b y ł bard zo rozdra­ żn ion y, a m ó g ł się ham o w ać, w y ­ su w a ł sw e p ięści p otężn e przed nos m ó w ią ce g o i w y m a w ia ł p o ­ w o li :

— K p y m ów ią!...

W d ru g im ró w n ież w ie lk im p o ­ koju zn ajd o w a ło się je szcze d w óch sta ły c h m ie szk a ń có w p u stk o w ia : ślusarz P o ra n k ie w icz i e x-o b y w

(54)

a-te l, n ie g d y ś ja ś n ie w ielm ożn y, p. F e lik s B abiński.

Jeżeli H o ro d elsk i b y ł czło w ie­ kiem , stojącym n a sk raju p rze­ paści, to P o ra n k ie w icz s to c z y ł się ju ż od d a w n a n a sam o dn o ta k o ­

w ej. G d y m w szedł, d łu b a ł on coś o k o ło sw e g o stolika, n azw ę w arsz­ ta tu n oszącego. B lady, c h u d y i d rob ny, je sz c z e drob n iejszy w y ­ d a w a ł się w s k u te k p o c h y łe g o trzy­ m an ia się; ch o d ził ta k zg ię ty , że za p ew n e rza d k i starzec p rzew y ż­ sz a ł g o w tym w zględ zie.

— A w yp ro stu jże się p an cho ć ra z! — m a w ia łem m u nieraz.

— Chi, chi, ch i! — śm ia ł się d o brod u szn ie P o ra n k ie w icz — zie­ m ia, ziem ia, k o c h a n y panie, w y ­ p ro stu je ju ż m n ie ch yb a. O d dzie­ sią te g o ro k u ż y c ia p rzy w

(55)

arszta-cie, od ra n a do n ocy, to i stal się w y g n ie p ow oli.

Ż y c ie te g o c z ło w ie k a b y ło p ra ­ w d ziw ą O d ysseją, on ty lk o b ie ­ d a czy sk o U lissesem n ie b y ł n ig d y. Z łe lo sy o b e g n a ły g o p o w szy st­ k ich z ie m ia ch sy b ery jsk ich , i d o ­ g o ry w a ć w y p a d ło m u w n a jg o r­ szej.

B abiński, g d y m w szedł, sp ał; w sta ł je d n a k , u sły sz a w szy n aszą rozm ow ę. W y so k i, b arczysty, b y ł on siln y fizyczn ie, a j e g o tw arz ciem na, o k o lo n a czarn ym j a k w ę ­ g ie l zarostem , z w ie lk ie m i nastro- szon em i brw iam i, m ia ła zaw sze w y ra z su ro w y. R o zrze w n io n y m n ig d y g o n ie w id zia łe m , i ty lk o g d y g o coś b ard zo z a serce c h w y ­ ciło, m r u g a ł p o w ie k a m i n ie z w y ­ k le p ręd k o i ręk ę p o w ó d k ę w y ­

(56)

c iąg a ł. W p ra c y n iezm ęczo n y, m ó g ł i u m ia ł p ra co w a ć i jeszcze do n ied aw n a j a k w ó ł p raco w ał. O d la t d w ó ch do p iero p ić za czą ł n a zabój. »Abo g o co trąciło, abo feler ja k i m a w sobie« — m a w ia ł o n im B artłom iej. — G inie w ię c teraz, zd a się, bezp o w ro tn ie, ch o ­ ciaż p rzy sp rzy ja ją cy c h o k o liczn o ­ ścia ch m oże je sz c z e i -wyjdzie z p rzep aści, w k tó rą się stacza, b o c z ło w ie k to siln y niezm ier­ nie.

S ą w R o sy i k o n ie p o cią g o w e, b itiu g a m i zw an e, czarne, złe, ro­ słe i siln e niezm iern ie. Id zie so­ b ie b e sty a ta k a k ro k iem ró w n ym , m iaro w ym , b e z cien ia w y siłk u , a zap ytaj, ile ciężaru na teledze?— 60 p u d ó w co najm niej, a często i sto ciągn ie.

(57)

B ab iń sk i do b itiu g a b y ł p o d o ­ bn y, i c h o d ził ta k n aw et, ja k bi- tiu g i chodzą. G d y pójdzie, b y ­ w ało, k ro k ie m w ielk im , p o su w i­ stym , n ig d y m u n ie nadążysz. W szy stk ie z a k u p y z m iasta: chleb, mięso, w ó d k ę on zaw sze nosił, bo n ik t ta k p rę d k o n ie c h o d ził i n ik t ta k m ro zu , c h o ćb y n a j­ w ięk szeg o, n ie znosił.

T w a rd y to c z ło w ie k okrutnie, a ile ciężaru c ią g n ie n ieraz za sobą, n ig d y się n ie d o m yślisz — »bitiug« p ra w d z iw y ! M ia ł on p ró cz te g o ja k iś sp ry t sz cze g ó ln y, k tó ry g o ju ż n ieraz z to n i p raw dziw ej ra to w ał; on to za ją ł p u stk o w ie i b y ł g o sp o d arzem de ju rę, a co jeszcze dziw niejsza, u m ia ł od n a­ leźć J a k u tk ę b rz y d k ą j a k p iek ło , ale u cz c iw ą , j a k ty lk o d z icy lu ­

(58)

d zie b yw ają , k tó ra z g o d z iła się b y ć k u c h a rk ą w k o lo n ii. Ę u d o - k s y a te d y b y ła szóstą duszą w p u ­ stk o w iu .

N ie w s z y sc y m ie szk a ń cy p u ­ stk o w ia z g o d zili się od razu na u ro c z y sty o b ch ó d w ig ilii. B artło ­ m iej i co d ziw n iejsza H o rod elski, op ierali się n ajd łużej. »Nie i n ie !_ u p ie ra ł się H o ro d elsk i — w ó d k i m o g ę w yp ić, ile chcecie, zjem co dacie, ale w ig ilia ? N ie!« I d o ­ piero g d y n ie z w y k ła w ym o w a , k tó ­ rą ro zw in ą ł P o ra n k iew icz, zm ięk ­ c z y ła u p ó r B artło m ieja , u stą p ił od razu i Plorodelski.

B abiń ski, j a k to z w y k le w ta ­ k ic h ra za ch b y w ało , w y ru s z y ł bez z w ło k i p o zap asy, i ż y w o p o w ró ­ c ił z m iasta z m ą k ą , m asłem ,

(59)

»pępkam i« *) i g ą sio rk ie m w cale p ok aźn ym . Z a k ą s iw s z y w ię c po- trosze i za k ro p iw sz y co najzja- d liw szeg o r o b a k a , w y szliśm y do p ie rw sze g o p o k o ju , a b y nie p rze­ sz k a d za ć p rzy g o to w a n io m , k tó re E u d o k sy a p o d k ie ru n k ie m Po- ra n k iew icza p ro w a d z ić m iała. D u ­ m n y on b y ł n iezm iern ie z o k a ­ za n e g o m u zaszczytu , i z od rzu ­ con ą w t y ł g ło w ą , j a k zaw sze g d y u siło w a ł trzy m a ć się prościej, sp o ­ w a żn iał n iezm iern ie, a b y ł ta k w zruszon y, że p ra w ie zu p ełn ie stra cił d a r m o w y , w y p u szcza ją c zam iast s łó w ja k ie ś chrząlcanie n ieo k reślo n e, k tó re , z p o czą tk u szczegó ln iej, d ła w iło g o zupełn ie.

*) Pępki od ruskiego »Pupki« są to brzu­ szki solone z wielkich i tłustych ryb poła­ wianych w Lenie; jedzą się jak śledzie.

(60)

C h rząk an ie u cic h ło nareszcie, i ty lk o łu p a n ie drzazeg , w y b ija n ie ciasta i sk w iercze n ie m a sła w k u ­ ch n i d a w a ły n am zn ać, że o w ła ­ d n ą w sz y w zruszeniem , P o ran kie- w ic z sk ie r o w a ł w reszcie sp ra w y k u ch e n n e n a w ła śc iw ą drogę.

I w p ierw szym p o k o ju g w a r­ niej się teraz zro b iło ; B artłom iej i H o rod elski, p o p u śc iw szy sobie w o d zó w , rw ali j u ż teraz z k o p y ta ; z a cz ę ły się p rzyp o m n ien ia, w y li­ czania, p o ile to la t n ie k tó rzy nie w id y w a li żadn ej w ig ilii, a g d y B artłom iej za u w a ży ł, że w a rto b y b y ło »ochędożnie tro ch ę zasiąść do ty c h o św ię ty ch go dó w « , za­ częło się o g ó ln e m y cie i przebie­ ranie, j a k g d y b y n a b a l ja k i w y ­ b ie ra li się w szyscy.

(61)

zabój-cze k o łn ie r z y k i, aż do p o ło w y p o liczk ó w do ch od zące, w d zięcz­ n ym fon ta ziem z c h u stk i k ra cia ­ stej szyję sw ą ozdob iw szy.

B artłom iej w y d o b y ł ze sk rz y n k i ja k iś w ę z e łe k n iew ielk i i szp era­ jąc w nim d łu g o , w y c ią g n ą ł k a ­ w a łe k rzadziuchn ej kraśnej w stą ­ żeczki, p ró b u ją c n a w ią za ć j ą na szyi, ale b ezsk u teczn ie. Z g ru b ia łe i o d w y k łe ręce nie s łu c h a ły g o w cale, i w stą żeczk a w y m y k a ła się m u z p a lcó w . W te d y B artłom iej, z w a b io n y w id a ć w d zięczn y m fo n ­ taziem szew ca, z w ró c ił się doń z p ro śb ą: »A n iech-n o p on i m nie ot tyz!« S z e w c w z ią ł się do ro ­ bo ty, lecz czy to w zią ł się n ie­ dbale, czy też m ru k n ą ł coś o bła- h o ści ozd ob y, b o d o p iero g d y B artłom iej w y m ó w ił p o c ic h u : »A

(62)

d y ć to jescej z dom u« — szew ck ie »Aaa!« za b rzm iało in n y m tonem , i B artłom iej, p rzep ro w a d zo n y do św iatła, o trzy m a ł fon taź, z k t ó ­ ry m »choć w za lica n k i idź śm ia­ ło *. B artłom iej ch o d ził z fonta- ziem , ja k g d y b y kij p o łkn ą ł, ale za to g d y je sz c z e i B ab iń sk i p rzy ­ p ią ł w y k ro c h m a lo n y k o łn ie rzy k , a H o ro d elsk i w y c ią g n ą ł ja k ą ś od­ w ieczn ą ża k ietk ę, n ad k tó rej p la ­ m am i b ie d z ił się z p ó ł g o d zin y, z e w n ętrzn y w y g lą d całej naszej k o m p a n ii h arm on ijn ie lic o w a ł z je j u ro c zy sty m w e w n ętrzn y m n astro­ jem . Całej, p ow tarzam , b o g d y w k ró tc e drzw i są sied n ie g o p ok o ju o tw a rły się n aoścież, z ja w ił się w n ich P o ra n k ie w ic z , ró w n ież św iąteczn ie p rzy b ra n y : w d łu ­ g im -w ytartym su rd u c ie , i ch o ć

(63)

z m n iejszym k o łn ie rzy k ie m , ale za to z fon ta ziem w ca le n ie g o r­ szym od sz ew ck ie g o .

P o ra n k ie w ic z c h rz ą k n ą ł raz je ­ den i dru g i, ch rz ą k n ą ł w reszcie i trzeci, i p rzy trzy m u ją c je d n ą ręk ą drzwi, d ru g ą zaś w y ra ża ją c n am w szystk im a te n c y ę g łę b o k ą , w y ­ rz e k ł u ro c z y ś c ie :

— K o la c y a g o to w a , p ro szę do s t o łu !

W id o k , k tó ry n am się p o w e j­ ściu o k a za ł, b y ł ta k n iesp od zia­ ny, że w szed łszy, stan ęliśm y ja k w ryci.

P rzy ścia n ie w ew n ętrzn ej p o ­ k o ju stał s t ó ł n iem ały, p rz y k r y ­ ciem białem , ja k n ależy, n a k r y ­

(64)

ty — p rzy k ry cie m , p rzez k tó re g o d ziu ry w y g lą d a ło siano, na stole leżące. S t ó ł b y ł o św ie tlo n y d w ie­ m a św iecam i, w li ch tarze blaszan e d o brze p o g ię te w e tk n ię te m i; na je d n y m k o ń c u sto łu u m ieszczon a zo stała w ie lk a m isk a z p r z y je ­ m n ie i w o n n ie d y m iącą k u p ą ła ­ dn ie p o d ru m ie n io n y ch »oładi« *), n a d ru g im k o ń c u zn a jd o w a ła się m isk a z »pępkam i«, o ctem i pie­ przem p rzyp raw io n ym i, o k o ło m i­ sk i le ż a ł ch leb i sta ł g ą sio re k n a­ c zy n iem drobniejszem a różnoro- dnem otoczon y.

N a sa m y m zaś śro d k u stołu, na je d y n y m , n ie g d y ś b ia ły m a dziś z ż ó łk ły m i p oszczerb io n ym

tale-*) »Oładie« coś w rodzaju naszych ra­ cuszków, tylko z przaśnego ciasta.

(65)

z p rzysła-rzu le ż a ły o k ru szy n y

n e g o m i op łatk a. A n i p rz y k ry cia b ia - łe g o , an i sia n a , ani o p ła tk a n ik t się nie sp o d zie w a ł; w ięc też w rażen ie w y w o ła n e ty lu n iesp od zian em i a k c e so ry a m ib y ło p o ­ tężne. P o ra n k iew icz, w y ­ so ce z a d o w o lo n y z efektu , w y s u n ą ł się teraz n ap rzód , i zb li­ ż y w s z y do s t o łu , w z ią ł ostrożn ie talerz z o p łatk iem , i p ro ­ stu ją c się, aż m u w k rzy ż a c h zatrzeszcza­

ło , c h rz ą k n ą ł, u sta otw orzył, i g d y w s z y sc y z n ajży w szą

(66)

cieką-w o ścią o cze k icieką-w a li całej oracyi, cieką-w y ­ rz e k ł drżącym g ło se m słó w czw oro: — P a n o w ie ! O p ła te k w p rost z W arszaw y...

I Z ło to u s ty n ie p rze m ó w iłb y silniej.

J u ż b o w iem n iecierp liw si zb li­ żali się do stołu , ju ż p o n ę tn y za­ p a ch »oładi« g ó ro w a ć z a cz y n a ł n ad p o w a g ą ch w ili n ied aw nej, ale g d y słó w ty c h czw oro ro zle g ło się w p ok o ju , cisza z a p an o w ała g r o b o w a , ja k o ś m im o w o li w y ­ c iąg n ę li się w sz y sc y w s z e re g je ­ den, i ty lk o g łó w p ięcio ro zw ró ­ ciło się k u talerzow i.

P o ra n k ie w icz w y p ro sto w a ł się zn ow u.

— H m , h m ! P a n o w ie ! Ś w ię ­ to ść taka...

(67)

pod ziw em p rze rw ał lę k liw ie B ar­ tłom iej.

— S p o d ziew a m się! in n e g o -b y n ie p rzysłali — z g łę b o k ie m p rze­ św iad czen iem o d p arł P orankie- w icz. — A le — - c ią g n ą ł dalej — hm , to je s t ch ciałem pow ied zieć, g d y je st św ięto ść taka, w ię c się pod zielim y?

— P o d zielim y! a ju ś c i p od zie­ lim y! — u st p ięcio ro w y rz ek ło ja k b y je d n e usta.

P o ra n k ie w icz z ro b ił n o w e usi­ ło w an ie, a b y sta n ą ć prościej.

— G d y zaś, to jest, ch ciałem pow ied zieć, nie u b liża ją c k o c h a ­ nem u p a n u B ab iń sk iem u — i s k ło ­ n ił się m u u n iżen ie — w szy scy śm y w ty c h oto p a ła c a c h gospodarze, w ięc sp o d ziew am się, to je s t m y ­ ś lę , n ajlepiej będzie, je ż e li pan

(68)

ja k o g o ś ć nas w s z y stk ich obej­ dzie ..

I p o n so w y cały , sp o c o n y ja k p o p ra cy n ajw iększej, o d d a ł ini talerz z u k łon em .

W z iąłe m talerz i zb liży łem się do B ab iń sk ieg o.

I teraz dopiero, g d y m i sam e­ m u m ó w ić w y p a d ło , zrozu m iałem , ja k ie g o w y s iłk u p o trz e b o w a ł m ój p o p rze d n ik d la sw y c h o ra cy i k ró ­ ciu tk ic h ; ręce m o je trzęsły się, u sta z a m k n ę ły zu p ełn ie. B ab iń sk i zb lad ł, aż zb ielał, i g d y m p od ­ sz ed ł do n ieg o b liż e j, su ro w a tw a rz je g o zja w iła się p rzed e m ną n ieruch o m a, j a k z m arm u ru w y ­ k u ta, i g d y b y n ie to, że p o w iek i z a ła ta ły m u zaw zięcie, m y ślałb y m ż e to trup, n ie za ś ż y w y czło w ie k sto i p rzed e m ną. Z b ie ra ł d łu g o

(69)

u staw iczn ie, i w ą tp ię , c z y w zią ł c h o ćb y jedn ą...

Z in n y m i b y ło toż sam o. P o r a n k ie w ic z , ja k o czło w ie k n ajm ięk szeg o serca, p ierw szy za- sz lo c h a ł ja k dzieck o, i c h o ć B ar­ tłom iej, sto ją cy za nim , k rze p ił g o sztu rch an iem i u jm o w a ł p ro ś­ b am i rzew n em i: »Cichoj, bracie, cichoj, b o ry k n ę j a k baran!« — n ic to n ie p o m a g a ło . W ię c też k ie d y m p od szed ł do B artłom ieja,

(70)

s iły ju ż g o o p a d ły : liizk o s c h y lił sw ą g ło w ę osiw iałą, i w y c ią g a ją c rę k ę p o op łatek , za czą ł głośn o, p o w o li:

— W im ię O jc a ...iS y n a ...iS w ie n - ty g o ... i S w ie n ty g o , — p o w tó rz y ł ciszej i... r y k n ą ł gło sem w ielkim ...

Ł,zy n am w szy stk im u lg ę p rzy ­ n iosły, w szystk im op rócz B ab iń ­ sk ieg o , k tó ry w śró d p ła czu o g ó l­ n e g o sta ł ja k sk a m ie n ia ły , o c z y ­ m a ty lk o m ru g ając, — i dopiero w idać, g d y m u d o p ie k ło do ż y ­ w e g o , p o n iew a ż zn a jd o w a ł się b liz k o stołu , w y c ią g n ą w s z y obie ręce p o m ięd zy n a czy n ie p om n iej­ sze, o k o ło g ą sio rk a będące, za ­ d z w o n ił szk łem d o ść g ło śn o . P o ­ w ie k i m u la ta ły i ręce trzęsły się

(71)

jeszcze, j a k w febrze, ta k , że sam u ży ć ic h nie m ó g ł, i ty lk o g d y P o ra n k ie w ic z ju ż u sp o k o jo n y , po- s k o c z y ł do n ie g o bliżej, szep n ął m u g ło se m sła b y m : — N alej, bracie! P o r a n k i e w i c z j ą ł n a l e w a ć , i r ą k , i l e b y ł o , w y c i ą g n ę ł o się k u sto ­ ł o w i . N a la ć od ra zu w szystk im , ro zu ­ m ie się, n ie m o żn a b y ło , a że k a ż d y p ra g n ie n ie c zu ł do ść silne, w ięc w y m ó w k i sły s z e ć się dały, że w cześn iej o n a la n iu n ie p o ­ m yślan o , w y m ó w k i, k tó re je d n a k od razu p rze c ią ł B artłom iej, m ą­ drze za u w a ży w szy , że: »nie D uch - ci n ik t ś w ie n ty a b y m ó g w iedzieć, ze ża ło ś ć ta k a sro g a zrazu n a ca- lu ś k i n aród n ad yn d zie* . G d y n a ­ reszcie n a c z y n ia w s z y stk ie n a p e ł­

(72)

niono, b o jąc się n o w e g o rozrzew ­ nienia, w y c h y liliś m y j e w m ilcze­ niu, z k o le i p rzy stą p iw sz y do sło ­ n y c h i p ie p rzn y ch »pępków «. P o ­ k a rm to taki, że bez sto so w n e g o od w ilża n ia dużo g o n ie zjesz, w ię c g d y P o ra n k ie w ic z u ją ł za g ą sio re k p ow tórn ie, zn o w u ręce w szy stk ie k u n iem u się w y c ią ­ g n ę ły , i tu dopiero za u w a żyliśm y, że rę k i B a b iń sk ieg o p om ięd zy n aszem i n ie b y ło .

B ab iń sk i stał, ja k poprzednio, z n ac zy ń k iem opróżn ionem , ale m ilczący, n ieru ch o m y, zb ielały. P ie rw szy B artłom iej, ja k o z ch o ­ ry m i p r a k ty k n iem ały, d o strze g ł n ieb ezp ieczeń stw a, i ż y w o sk o ­ c z y w sz y k u B abińskiem u, ob ejrzał g o tro sk liw ie:

(73)

w idno, ścisło g o zrazu ! — brzm ia ła k o n k lu z y a ostateczn a — a bez ślo zo w za d ła w io m -ci b o le ści ta ­ k o w e cłek a, ja k w ilc y sk o ja g n ia k a . Je je d e n ra tu n e k : j a k ci z w ierz­ ch u b e z ślip ie żale sro g ie n ie sp ły- nom , sp u ścić je trza w e środek, i kiej śc ie k o m p om alu śk u , d ła ­ w ien ie od sy rca odstąpi. T rza m u b y ło od razu w y p ić do trzech raz; ale to n ic je sc e : ch ło p krzep ki, to od yn d zie p o tro ch u !

I w y b ra w sz y n a c z y ń k o p o ­ kaźniejsze, B artłom iej z a k o m e n ­ d ero w ał:

— L e jże P o ra n k ie w ic z! P o ra n k ie w ic z n ala ł, B ab iń sk i w y p ił a u to m a ty czn ie ; n a la ł zn ow u i B ab iń sk i w y p ił zn o w u ; ale w i­ dać b o le ści n ie o d ch o d ziły, bo B artłom iej z a c z ą ł n o w e og lęd zin y.

(74)

— A c y od w y p a d k u nie m ata g d zie sp irytu su troch a?

B ab iń sk i sk in ą ł g ło w ą z p o ­ tw ierdzen iem , i g d y sp iry tu s od­ naleziono, B artłom iej w y b ra ł z p o ­ m ięd zy n aczy n ia sz k la n k ę z w y ­ czajną, i n a la w szy d o b rą p ołow ę, p o d a ł B ab iń sk iem u .

B ek a rstw o p o d zia ła ło cudow nie. B ab iń sk i p ił m a ły m i ły k a m i, a g d y w y p ił, b la d o ść u stą p iła m u z tw arzy, u sia d ł p rzy stole i za ­ k ą sk i za żąd ał; p o d su n ięto m u >;pępki«, i g d y w s z y sc y n ao czn ie p rze k o n a li się, że p ę p k i zn ik ają z n a le ży tą szy b k o ścią , kam ień c iężk i sp a d ł n am z serca. B artło ­ m iej z p op isu sw e g o b y ł teraz n ie m niej du m n y, n iż Porankie- w icz z w ig ilii; w ię c w zruszeni g o d n o ść so b ie w zajem św ia d cz y ć

(75)

zaczęli, a g d y B abiń ski, zja d łszy »pępków « fu n tó w ze dw a, je ś ć przestał, p ierw szą k ry ty c z n ą ch w i­ lę w ig ilii sz częśliw ie p rzeb yto.

W p u stk o w iu h u c z a ło tera z j a k w u lu ; m ó w ili w szy scy , i cho ć w szystk im się zd ało, że m ó w ią gło sem z w y k ły m , g w a rn o tu b y ło , ja k b y nas b y ło ze dw un astu .

B ło g o ść p o ż ąd an a o g a rn ę ła w szystk ich , i zro b iło się k a żd e m u ta k rzew n ie n a duszy, że i sm u tk i n ied aw ne, i bó le zastarzałe, i ra­ n y, k tó re k a ż d y c h o w a ł p rzed św iatem , j a k sk ą p ie c n ie ch o w a sk rzy n i d u k a ta m i n abitej, o tw a rły się, a b y p rzy ją ć ba lsam p ociesze­ nia.

I w id m a cierp ień w ie lo rak ich 5

(76)

su n ę ły p rzed n am i p asm em d łu ­ giem , n iesk oń czon em , u k a zu ją c n am j a k w k a lejd o sk o p ie w szela­ k ą n ied olę człow ieczą.

I u lg ę pożąd an ą otrzym aw szy, w id zą c w o k ó ł tw a rz e łza m i w sp ó ł­ czu cia zroszone, sz ed ł k a ż d y do­ brow o ln ie z n iem o cą sw oją, i w y ­ z n a w a ł g rz e c h y sw o je ; b y ła w ięc m ię d z y n am i j a k b y sp o w ie d ź p u ­ b liczn a ze sk ru c h ą szczerą u c z y ­ niona.

B ił się w piersi sw ą rę k ą p o ­ tężn ą B artłom iej, o b w in iają c o k re w k o ść z b yteczn ą; sz lo c h a ł Po- ran k iew icz, p ro szą c żałośnie, a b y m u w o b e c p rzejść ciężk ich , k tó re p rze w y ższa ły sła b e s iły je g o , n a ­ ł ó g dzisiejszy w y b a c z o n o ; o b w i­ n ia li się i inni.

(77)

o k a za ł k a żd y , i a b so lu cy a zu p e ł­ n a tym , k tó rz y się sp o ty k a li na drod ze ciernistej, w ra c a ła u tra ­ con ą g o d n o ść lu dzk ą, — zżó łk łe i p om arszczon e tw arze ro zjaśn iła radość szczera, dziecin na, śm iało p o d n io sły się op u szczo n e źren i­ ce _ b y liś m y tera z w s z y sc y so­ b ie rów n i. I ch w ilę dru g ą, nie m niej k ry ty c z n ą n iż pierw sza, ró w n ież sz czę śliw ie p rzebyto.

N a stała ch w ila trzecia. H arm onia, k tó ra p o m ięd zy n a ­ mi za p an o w ała , b ło g ie u czu cie w zajem ności, b raterstw a i w sp ó l­ ności, dreszczem ro zk o szn y m p rze­ n ik a ć n as za czę ły , zw ia stu ją c ch w ilę pożądaną.

(78)

Ó w k ie lich sło d y c zy , k tó ry m a­ m ił i łu d z ił nas ty lo k ro tn ie sw ym czaro w n y m napojem , ó w h a czy sz za b ó jczy, do k tó re g o j a k p ta ctw o w n o c ciem n ą do og n ia, cisną się lu d zie z życiem tu tejszem n ie o- b yci, od k tó re g o j a k od w id m a śm ierci u cie k a ją lu d zie w ży c iu tu tejszem do św iad czen i, ó w k ie ­ lic h s ta ł p rzed n am i n iczem ju ż n ie o k ry ty . S p a d ły je d n a za dru­ g ą zasło n y, o k ry w a ją ce trucizn ę p o n ę tn ą; n ależa ło p rzy stą p ić i pić, p ić do zu p e łn e g o sił w yczerp an ia...

P ierw szy z a g ra ł na cu d n y ch stru n a ch w sp om n ień ro d zin n ych B artłom iej stary, ro zta cz ają c nam n a zło cistej k a n w ie sw y c h p ól sa n d o m iersk ich o b ra zy p e łn e siły, p ro sto ty i w d zięku .

(79)

cym , ro zo g n io n ą tw arzą, w zro­ kiem n atch n io n ym , ja k sta ry p ro ­ ro k bib lijn y, u k a z a ł nam n ajp ię­ kn iejsze ziem i rodzin n ej n iw y, łą k i i lasy. W ió d ł do siół, p od strze­ chę w ie śn ia czą ; b o la ł n ad niedolą, p od tą strzech ą za g n ieżd żo n ą , p ro­ w a d ził do św iąty ń Im ię P ań skie sła-wiących.

I sta ł się cu d p o ż ąd an y : cel p ragn ień za ta jo n y ch , śn io n y na ja w ie n o c y b ezsen n ych , ziścił się. Z iem ia daleka, p o w ietrze rodzinne, słoń ce zło ciste b y ły tu p o m ięd zy nam i w ciem n ym p o k o ju p u stk o ­ wia... M y w id zim y tę ziem ię, czu ­ je m y ją, d o ty k a m y ... tu osadzili­ śm y j ą całą! T u u m ailiśm y ją zielenią, tu o k rasiliśm y j ą k w ie ­ ciem , tu o z d o b im y j ą o z d o b ą naj­ p iękniejszą — sercam i, ty lk o dla

(80)

tej ziem i bijącem i, i trzy m a ć tu b ęd ziem y o b lu b ie n icę sw oją... d o ­ p ó k i j ą u trzy m a ć z d o ła m y w szy st­ k ic h sw y c h sił w ytężen iem ...

C zyż to nie praca?...

Praca... ale n iec h B ó g w as od p ra cy tak iej u ch o w a ! S iln i lu dzie p o d e jm o w a li ów k a m ień S yzyfa, i dziś ty lk o k o ś c i bielejące po cm entarzach, g a rść p ijak ó w , tu ­ ła ją c y c h się po » kabakach« , k u p k a w^aryatów, d o g o ry w a ją c y c h po szp ita lach św iad czy , że k am ień ów n ie do p od n iesien ia, że im w y że j g o w toczysz, n ierozu m n y, z tem w ię k sz ą siłą zd ru z g o cze on tw ą g ło w ę s z a l o n ą ...

S z a ł o g a rn ą ł n as w szy stk ich ; i z k rw ią n alan em i oczym a, roz- dętem i nozdrzam i, sercam i, w

(81)

y-sk a k u ją cem i z piersi z b o la ły ch , p od jęliśm y p ra cę n ielu dzką.

I b ia d a teraz śm iałk o w i, k tó ­ ry b y się o śm ielił d o tk n ą ć b ru tal­ nie złu d zen ia n asze g o ! B iad a n ie­ szczęśliw em u, k tó ry nie będzie m iał siły i o sła b n ie p rzed w cześn ie! Przed śm iałk iem , n im się opa­ mięta, b ły ś n ie nóż, u jęty ręką, k tó ra n ig d y n oża n ie d o tyk a ła. N ieszczęśliw iec zgin ie, ja k g in ą ow e zw ierzęta słabsze, co p a d ają c w stad zie oszalałem , są przezeń bez lito ści tratow an e.

...C h ór z sześciu g ło só w zło żo n y brzm i ech em ro zg ło śn e m w w iel­ k ic h p o k o ja c h p u stk o w ia . Pieśni sm utne i radosn e id ą b ie g ie m n a ­ tu ra ln ym w ty m p o rząd k u n ie­

(82)

od m ien nym , z k tó ry m w szystk o sp e łn ia się n a św iecie. Jed en B ar­ tłom iej, b y w a le c p o ziem i k ra ­ k o w sk iej, ze sw y m i k ra k o w ia k a m i za d w ó c h starczy. S am o » A lbośw a to j a c y tacy« , m o g ło b y n asy cić n ajza p aleń szeg o z w o le n n ik a roz­ k o s z y w o k a ln y ch , ty le śm y j e razy p rześp iew ali, ale ilu ż to z p o m ię­ d z y n as n ie sły sza ło tej p io se n k i n ie pięć, n ie dziesięć, ale d w a ­ dzieścia lu b i w ięcej la t n aw et! W ię c ch o cia ż ch ry p n ie ju ż B ar­ tłom iej, p o raz p ią ty, o g ó ln y m za p ałem p o b u d z a n y za w od zi:

I kozicek, a stalowy, wyostrzony, I do pochewki włożony, I fajecka, i krzesiwko, N a to dobre przyodziewko, Kochajze ranie moja dziewko, D o kolusinecka

(83)

A czy g o rsza d ru g a stro fk a: »I p o rte ck i n a śn u re ck u do ścią ­ gania® i t. d. ? N ie ty lk o n ie g o r­ sza, ale ładn iejsza, w ię c p o w ta rza się raz sz ó sty i sió d m y naw et. Z a p a ł n ieo p isa n y w y w o łu je k ażd e sło w o tej p ieśni, w d zięczn ej i p o e ­ tyczn ej sw ą p ro stotą n aiw ną. »E ech! co za p ieśń ! oto p ie ś ń !« w y ry w a ją się k ró tk ie p o c h w a ły , i B artłom iej c h o ć za w o d zi bez p rzerw y, w o d zą c w o k ó ł tryu m fu - iącjim w zrokiem , n ad ąża n a k a ż d y w y k rz y k ta k i o d p o w ied ziećk ró tk o , ale w yraziście: — K ra k o sk a !... B ab iń sk i ło w i k a ż d ą n u tę n o ­ w ej p io se n k i lu b pieśni, i w y ­ g r y w a j ą j a k p o z y ty w k a , p o w ta ­ rzając d y szk an tem n iezm iern ie w ysok im , d w ie s y la b y ty lk o :

(84)

>;dy-na, dy>;dy-na, dy>;dy-na, dyna», i ta k bez k oń ca. O n je d n a k śp ie w a z naj­ w ięk szym zapałem , a siln y o g ro ­ m nie i o g n iem w e w n ętrzn y m p a­ lony, stra szn y on teraz ze sw em i p ieśn iam i bez słów , w k tó re w k ła ­ da w szy stk ie sw e b ó le i żale, n ig d y sło w a m i n ie w y p o w iad an e.

W ycze rp a n o i w y śp iew a n o n a­ reszcie w szy stk ie p ieśn i p rzez nas zn an e; w ięcej n ic n ik t n ie p a ­ m ięta; ale szał, k tó r y nas o g a r­ nął, d o szed ł teraz zen itu, m usi w ię c b y ć p ieśń n ow a, p ieśń k tó ­ rej sło w a i m o ty w y , d a jąc u jście n iep o m iern ie w ezb ran em u u cz u ­ ciu, o d p o w ia d a ły b y o g ó ln e m u na­ strojow i.

(85)

W p ieśn iach n a jw ię k szy ch n a­ szeg o narodu , sm u tn y c h i ra d o ­ sn ych , b o le ją c y ch i w eseln y ch , ale w sp a n ia ły c h i w ie lk ic h g łę b ią i sp okojem u czu cia, zn ajd u jem y ujście p ożąd an e — w p ieśn iach religijn ych . U b o d zy to ludzie, k tó ­ rzy w p ieśn iach ty c h n ic n ie s ły ­ szą, n ic n ie czują. P ieśn i w ie lk o ­ postne, w ie lk a n o cn e i B o że g o N a ­ rodzen ia — to n a jw ię k s z y sp a d e k artystyczn y, ja k i n am przeszłość p rzek azała. J e d yn a to sfera naszej tw ó rczo ści artystyczn ej, n a k tó rą nie od dzieln e w a rstw y , n ie od­ dzieln e ep oki, ale s k ła d a ł się n a­ ród cały , w c ią g u w szy stk ich w ie k ó w sw e g o istn ien ia, w k ła d a ­ j ą c w eń c a łą du szę sw oją, w szy st­ k ie sw e ra d o ści i b ó le ziem skie. I m a m y też sk a rb n icę m elo d yi

(86)

g łę b o k ic h j a k dusza narodu , k tó ­ rej n ig d y u czu cia m ia łk ie i dro­ bn e n ie poruszą, w ielk ich , ja k w ie lk ie m je s t na ziem i istnienie, w ie k a m i zm roczone.

R z u ć w tę głę b ie , ile chcesz sm u tk ó w n ajczarn iejszych , rad o ści n ieo k ie łzn a n y ch , n ie zm ącisz jej i z w ie rzch u n a w e t; na p io ru n y n ieb ie sk ie od p o w iad a on a głu - chem sw y c h w ó d w arczeniem , je d n y m taktem , zm ien ion em tem ­ pem. za zn aczają c j e zaled w ie!

Z e sk a rb n ic y tej d o tąd n ie oce­ n ion ej n ależycie, zaczerp n ą k ie ­ d yś w ie lc y m istrze p rzyszłości, j a k dziś czerp ią z niej lu d zie p ra w ­

dziw ie bo lejący.

(87)

K tó ż nie zn a p ow szech n ej u nas p ieśni re lig ijn e j: »G w iazdo m o­ rza®? Pieśń ta je d n a k w n iew ielu , zdaje się, k o ś c io ła c h je s t śp iew a ­ n a n a nutę, n a k tó rą tu j ą śp ie­ w aliśm y. Z a n u c o n a bez słów , d ziw nie p rzy p a d ła nam do serca; śp iew a liśm y ją te d y do koń ca. I sło w a i m e lo d y a o d p o w ia d a ły u czu cio m n aszym . Proste sło w a p ieśn i b y ły j a k b y dla nas n ap i­ san e; sw o jsk i m o ty w n u ty u ro­ czystej i w zn io słej, k o ił piersi ta k srodze p rzez n as sa m y c h p o ra ­ nione. B artłom iej p ie rw szy u p ad ł na kolan a, za n im p oszli inni, i p o p ły n ę ła z u st n a sz y ch m o d litw a szczera i go rą ca , a g d y doszliśm y do słó w : »O d w ró ć od n as głó d, m ó r ciężk i, za ch o w a j k rw aw ej w ojny« , m o d liliśm y się z ta k iem

(88)

przejęciem , że słyszą c n ie słysze ­ liśm y, i w idząc, n ie w id zieliśm y, j a k się p o d n ió sł B artłom iej p ła ­

czący :

— Oj, n ie u sły sy O ciec lito ści­ w y — tak iej m o d litw y w ielgiej z tej ja s k in i za p o w ietrzo n ej! D o P a n a p rzestw o rzó w n ieb ie sk ich n a przestw orzu p o m o d lić się trzeb a! z a w o ła ł i ja k stał, w y s z e d ł z p o ­ k oju .

A le s iły nasze ju ż p ra w ie w y ­ czerpane, ju ż n a w e t B ab iń sk i p rzestaje czasam i śp iew ać, i ty lk o u sta o tw a rte i rę k a ta k t w y b ija ­ ją c a w sk azu ją, ż e w d u szy sw ej śp ie w a on jeszcze, g d y za d rzw iam i ro zle g a się g ło s p otężn y, e lek try ­ zu ją c y n as zn o w u :

(89)

T o B artłom iej p rzy p ro w a d zo n y przez E u d o k s y ę '>zprzestw orzów«, w śród k tó ry c h zm a rzłb y n ie c h y b ­ nie, k o len d u je sw y m basem p o ­ tężnym .

N o w e źródło, je szcze dziś n ie­ tkn ięte, w y tr y sk a p rzed n am i! A m y śm y o n iem zapom n ieli?! W ięc ch o ć u sta zaled w ie p oru szać się m o gą, p ijem y ch c iw ie z now ej k ryn icy, i ch ó r z g o d n y z n o w ą siłą za w od zi p ieśń n ow ą. R a d o sn a pieśń N a ro d zen ia P a ń sk ie g o unosi nas zn o w u d a le k o za ja k u c k ą ziem ię, n o w y m o g n iem , og n iem w iary, u fn o ści i n ad ziei serca n a­ sze rozpalając.

I m o d liliśm y się d łu g o i g o ­ rąco ; n a w e t E u d o k sy a , m o d litw ą n aszą p o cią g n ięta, w eszła k u nam , ze św ięty m ob razk iem , b iła p rzed

(90)

n im p o k ło n y i p o w ta rza ła b ła g a l­ n ie: »T angara! Aj, T a n g a ra ! Aj, T an g a ra , uruj« (Boże, w ie lk i B o­ że, zm iłu j się).

(91)
(92)
(93)

o rok, do ść że b y ło , a b y ło w Ja- k u c k u w p o c zą tk u listop ada, w k ilk a ja k o ś m iesięcy p o m oim przy- jeźd zie do tej sto lic y m rozów .

C iepłom ierz sp iry tu so w y R eau - m ura w s k a z y w a ł 3 5 stop n i zim na. Z e strach em w ię c m yślałem o p rzy ­ sz ły m lo sie m e g o n osa i uszu, k t ó ­ re, ja k o n ied aw n o p rzyw iezio n e z zach od u , d o tą d za w sze d o tk li­ w ie d la m n ie z n a c z y ły sw ój p ro ­ test c ic h y p rze ciw a k lim aty zacy i przym usow ej, a dziś w ła śn ie m ia ły

(94)

b y ć w y sta w io n e n a p rzyd łu ższą próbę. G roziła im ta próba, p o ­ n iew aż p arę dni tem u w szpitalu m iejscow ym u m a rł je d e n z czło n ­ k ó w naszej kolon ii, K u rp , P io tr B a łd y g a i dziś ra n o m ieliśm y od­ d ać m u ostatn ią u słu g ę : z ło ż y ć w ziem i zam arzłej je g o steran e kości.

C zek ałem ty lk o n a je d n e g o ze zn ajo m ych , k tó r y m ia ł za w ia d o ­ m ić m n ie o czasie p o g r z e b u ; cze­ k a łem n ie d łu g o i za b e zp ie czy w szy n ajstaran n iej nos i uszy, p o d ą ż y ­ łe m za in n y m i k u szp italow i.

S zp ita l b y ł za m iastem . W p od w ó rzu , troch ę op o d a l od in n y c h b u d y n k ó w , sta ła szop a n ie w ie lk a — trupiarnia.

W tej to tru p iarn i le żało ciało B ałd yg i. O tw orzon o drzw i, w e­ sz liśm y i w n ętrze n a całej naszej

(95)
(96)
(97)

garstce p rzy k re w y w a rło w raże­ nie; b y ło n as z dziesięciu , m oże k ilk u n a stu , i w szy sc y śm y m im o- w o li spojrzeli p o so b ie : staliśm y w o b e c rze czy w isto ści zim nej i n a­ giej, nie o k rytej ża d n y m ła ch m a ­ nem pozoru... W szopie, n ie m a ­ jącej ani stołu , ani sto łk a , n ic

ok rom ścian, u b ie lo n y ch śn ieżn ym szronem , n a p o d ło d ze śn iegiem zasypanej, le ż a ł ró w n ież u b ielon y, za w in ięty w ja k ie ś p rześcierad ło czy koszu lę, o g ro m n y , w ą sa ty trup. B y ł to B a łd y g a .

C iało zm a rzło o k ro p n ie i ab y ła tw ie j je w ło ż y ć w p rz y g o to w a n ą ju ż tru m n ę, p rzy su n ię to je do

drzwi, k u św iatłu .

N ig d y n ie za p o m n ę tw a rz y Bał- d y g i, k tó rą m u jrz a ł tera z w św ie­ tle dziennem , oczy szczo n ą ze

Cytaty

Powiązane dokumenty

Działalność Tomasza Niewodniczańskiego na polu historii kartografi i przejawiała się na wielu płaszczyznach, głównie jednak – kolekcjonerskiej i naukowej.. Był uczestnikiem

Wolontariat jaki znamy w XXI wieku jest efektem kształtowania się pewnych idei.. mających swoje źródła już w

samego myślenia (wbrew Heideggerowi), które to myślenie jest zawsze funkcją umysłu, a także „urzeczownikowiać ” świadomości, ustanawiania itp., bowiem z punktu

nie duszy — zazwyczaj przyjmuje się bowiem, że dusza jest tym składnikiem człowieka, który po śmierci ciała nie ginie, lecz przebywa w jakiejś rzeczywis­.. tości

2.4 Narysuj wykres zawierający dane (body, surface) z punktami o róż- nych kolorach dla grup equake i explosn.Narysuj na wykresie prostą dyskry- minacyjną, oddzielającą obie

Z tego punktu widzenia można więc mówić o nadmiarowości nośnika prawa stanowionego i wskazać co najmniej trzy, opierające się na różnicach między tym

Poniżej znajduje się kilka rad dotyczących tego, co mogą zrobić rodzice, grupy zajmujące się ochroną przyrody, bibliotekarze i tym podobni, by stworzyć

Ostatnie lata pracy w KUL spędziłem w Katedrze Teorii Literatury kierowanej przez profesor Sławińską, nauczyłem się wiele w zakresie analizy dzieła literackiego i